Drużyna Spolszczenia

Pełna wersja: Holy Martyr
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Holy Martyr - Invincible (2011)

[Obrazek: R-12052674-1527347324-4647.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Iwo Jima 01:49
2. Invincible 05:54
3. Lord Of War 05:35
4. Ghost Dog 05:50
5. The Soul Of My Katana 00:54
6. Shichinin No Samurai 06:45
7. Takeda Shingen 04:41
8. Kagemusha 08:50
9. Sekigahara 07:17
10. Zatoichi 06:40

Rok wydania: 2011
Gatunek: Traditional heavy metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Alex Mereu - śpiew
Ivano Spiga - gitara
Eros Melis - gitara
Nicola Pirroni - bas
Daniele Ferru - perkusja

Zapewne wszyscy znają taki gatunek filmowy jak spaghetti western.
W porównaniu do westernów amerykańskich są tam potężniejsze eksplozje, rewolwery są większe i strzelają szybciej, konie galopują z większą energią, Indianie są bardziej pomalowani, a czarne charaktery są jeszcze bardziej odrażające i giną w pojedynkach znacznie dłuższych, umierając w niewypowiedzianych męczarniach. Wszyscy Włosi noszą tam też angielsko brzmiące pseudonimy poza Clintem Eastwoodem rzecz jasna.

W ostatnich latach rysować się zaczyna obraz nowego podgatunku tradycyjnego metalu, który można określić mianem spaghetti heavy and /or heavy /power.
Tu już nie chodzi o te angielskie pseudonimy w BURNING BLACK. Chodzi raczej o to, że pojawia się coraz więcej zespołów z Italii grających bardziej rozdzierające mocarnym brzmieniem riffy niż Helstary i takie tam podobne rzeczy z USA z coraz bardziej drapieżnymi, rozkrzyczanymi wokalistami. Dewastujące sekcje rytmiczne, przewalające się z siłą orkanu kompozycje.
ANTHENORA, RED WARLOCK niebawem ponownie CENTVRION...
Jakoś pod ten wózek napakowanego sterydami i przerysowaną mocą grania podczepił się i HOLY MARTYR. Onegdaj ten zespół dewastował jako grupa true epic heavy, aby stopniowo skierować się ku obszarom tradycyjnego heavy metalu, w ich przypadku tyleż tradycyjnego, co tradycyjnie ostatnio nudnawego. Na swojej trzeciej płycie wydanej w maju przez Dragonheart Records, obrali oni za cel już nie hoplitów, a samurajów, ze wskazaniem na jednego, uwiecznionego także na kadrach filmowych. Połowa tytułów jest japońska i zachodziła obawa, że i teksty mogą być w języku japońskim, bo ten zespół po grecku już pośpiewywał wcześniej przy okazji hoplitów. Te obawy okazały się jednak bezpodstawne i to już jest pewien plus, choć nadmienić należy, że Spiritual Beast planuje także wydać ten album w Japonii.
W zawiłości historyczne tematyki tu nie ma co za bardzo wchodzić, bo kto tam podpadł shogunowi i ile koku ryżu skonsumował, zanim został samurajem ścinającym trzy głowy naraz kataną pradziadka, także nie ma większego znaczenia.Ta płyta muzycznie akcentów japońskich nie ma. Żadnego istotnego dla rozwoju fabuły i budowania klimatu brzdąkania na instrumentach narodowych, ani dodających kolorytu popiskiwań gejsz również nie ma. Nie ma też, poza kilkoma fragmentami nastroju podniosłego, uroczystego i bojowego. To po prostu zwykły heavy metal, tradycyjny, mocno zagrany i z jednej strony wykazujący cechy europejskiego heavy lat 80 tych, a z drugiej próbujący flirtować z mocnym amerykańskim wykonaniem. Mocne gitary, mocna perkusja, śmiało śpiewający Mereu ze spaghetti metalowym zadziorem w głosie. HOLY MARTYR cały czas się tu gdzieś spieszy, chyba po to, żeby te ubogie w melodie kompozycje wydały się żwawsze. Ubogie są te sola, częściowo zagłuszane przez perkusję Daniele Ferru, który jak nie umiał grać, tak nie umie nadal, ale ponoć we Włoszech jest niedobór perkusistów, a Lukather jest tylko jeden i wszędzie nie zdąży. Kiedyś HOLY MARTYR miał coś do powiedzenia w dłuższych numerach, teraz jednak taki dla przykładu "Sekigahara" to tłuczenie dwóch -trzech riffów kółko. "Kagemusha"ma się do japońskich odniesień nijak w warstwie muzycznej i stale mi się wydaje, że to jest o hoplitach.

Włosi nie odrobili dokładnie lekcji, nie przygotowali się, jak należy do zajęć i proponując swoją wizję spaghetti/sake heavy metalu zapomnieli, że istnieje też metal japoński. Metal japoński to nie tylko melodic para-metal z filmów anime, to także dla przykładu GAISEN MARCH. Ta płyta to tylko zwykły napakowany sztucznym ożywieniem heavy metal ocierający się o heavy/power, gdzie cała otoczka maskuje i to nieudolnie brak pomysłu na ciekawe, atrakcyjne kompozycje. Takich tu nie ma i gdyby tytuły zamienić na łacińskie to mogłoby to być wszystko o Upadku Cesarstwa Rzymskiego Pod Ciosami Barbarzyńców. No, chyba że WOTAN opatentował to oficjalnie wcześniej.
Jeśli tak, to pozostają tylko hoplici.


Ocena 6/10


23.05.2011
Holy Martyr - Still At War (2007)

[Obrazek: R-4310074-1365992359-4463.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Legion's Oath (March of the Legionaries) 01:36
2.Vis et Honor 06:43
3.Ares Guide My Spear (Hellenic Warrior Spirit) 05:35
4.Warmonger 05:32
5.Hatred Is My Strength 10:36
6.From the North Comes the War 05:00
7.Hadding Garmsson (Son of a King) 08:43
8.Ave Atque Vale 06:21

rok wydania: 2007
gatunek: epic heavy metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Alessandro Mereu - śpiew
Ivano Spiga - gitara
Eros Melis - gitara
Roberto Frau - gitara basowa
Daniele Ferru- perkusja

HOLY MARTYR istnieje od roku 1994, ale jego kariera zaczęła się na poważnie w XXI wieku, gdy w latach 2003- 2005 przedstawili na EP kilka swoich kompozycji szerszemu gronu słuchaczy. Zaowocowało to kontraktem z Dragonheart Records i wydaniem debiutanckiego Lp "Still At War" w 2007.
HOLY MARTYR reprezentuje epic heavy metal w najczystszej postaci, inspirowany jest graniem zarówno amerykańskim jak i rodzimym, by wspomnieć DOMINE, WOTAN czy DOOMSWORD.

Barbarzyńska epicka surowizna. Pierwotna moc przebija w Vis et Honor, potężnym marszowym bojowym songu pompatycznie zaśpiewanym przez Mistrza Ceremonii Alessandro Mereu. Jest tu dramatyczna gitara Spiga, jest klimat taki, jaki sobie można tylko wymarzyć w takim graniu.
Ave ave Roma
Hail to the eagle of power
Ave ave Roma
Legions of the roman empire
Włosi potrafią. Nie tylko WOTAN, nie tylko DOOMSWORD. Ares Guide My Spear (Hellenic Warrior Spirit) to bardziej DOOMSWORD w tym dostojnym prowadzeniu narracji, w tej pompatycznej i zarazem pełnej żaru melodii, posępnej i zapadającej w pamięć. Gdy jednak grają zbyt surowo i brutalnie jak w Warmonger HOLY MARTYR nie jest interesujący.
Może także zbyt dużo wzięli na siebie w kolosie Hatred Is My Strength przy6kuwającym uwagę tylko w wolniejszych partiach i niestety obnażającym braki w umiejętnościach perkusisty Daniele Ferru, który tu dosyć bezradnie opukuje swój zestaw. Także zagrywki solowe obu gitarzystów nie są tu najwyższych lotów.
Jednak wszystko można im wybaczyć gdy rozpoczyna się morderczy, genialny, epicki From the North Comes the War. Takie killery mogą stworzyć chyba tylko Włosi i Grecy. Ta melodyjna surowość i to ciepło, mimo że topór ocieka krwią. Niesamowity numer. Hadding Garmsson (Son of a King), drugi z epickich kolosów rozpoczyna się trochę niefortunnie od lekkich kiksów piszczących gitar, potem jednak twarda jak granit moc kruszących dostojnych riffów bierze górę i utwór toczy się dosyć powoli w heavy/ doomowych tempach, mieląc ma pył czaszki pokonanych wrogów. Potem gitary to zwalniają, to przyspieszają, wygrywając w pewnym momencie w stylu DOMINE. Trochę urozmaicenia, trochę chaosu może, ale plusy przeważają, także dzięki znakomicie wykonanym partiom wokalnym.
Na deser Ave Atque Vale. No tak desery bywają najsmaczniejszą częścią obiadu i tu otrzymujemy danie na miarę From the North Comes the War. Och, epickie zniszczenie w średnim tempie i tyle. Wspaniały song ze wspaniałym tekstem o naszej Europie.  Ten refren daje bardzo dużo do myślenia, zwłaszcza teraz po ponad 10 latach od wydania tej płyty
Where is my Europe? Now disappeared
Star full of brightness in the dark of the night
One land, once might, I’ m searching my Europe
No more shall rise, the flag of the empire
How many heroes, how many fights
And how much blood on this sacred ground
Kapitalne po prostu... Partia instrumentalna jest najlepsza na całej płycie i po prostu hipnotyzuje. To solo oraz te riffy w tle, oraz te werble!

Jeśli chodzi o sferę produkcyjną, to tu pochwalić za bardzo nie ma czego. Skromna, surowo brzmiąca płyta bez fajerwerków technicznych. Remaster w tym przypadku sporo by poprawił.
Generalnie jednak nie o to sound tu chodzi, a o szczerość i moc przekazu, a pod tym względem HOLY MARTYR jest na tym albumie niesamowity.

ocena: 9/10

new 8.11.2018
Holy Martyr - Hellenic Warrior Spirit (2008)

[Obrazek: R-2563333-1290621582.jpeg.jpg]

tracklista:
1.March (Intro) 01:37
2.Spartan Phalanx 06:23
3.Lakedaimon 06:06
4.H'tan H'epi Tas 02:13
5.Hellenic Valour 07:59
6.Kamari, Andreia, Polemos 03:12
7.The Call to Arms 05:20
8.Molon labe 02:43
9.Defenders in the Name of Hellas 07:59
10.The Lion of Sparta 08:35
11.To kalesma sta opla 04:33

rok wydania: 2008
gatunek: epic heavy metal
kraj: Włochy

skład zespołu:
Alessandro Mereu - śpiew
Ivano Spiga - gitara
Eros Melis - gitara
Nicola Pirroni - gitara basowa
Daniele Ferru- perkusja

Jeśli w przypadku pierwszej płyty HOLY MARTYR można się było początkowo zastanawiać czy to będzie o hoplitach, to w przypadku drugiego LP "Hellenic Warrior Spirit" takich wątpliwości nie ma. Wydany w 2008 przez Dragonheart Records album jest o hoplitach.

Pojawił się na tej płycie nowy basista Nicola Pirroni, gościnnie wystąpił Vittorio Ballerio z ADRAMELCH, choć tylko w jednej kompozycji, a styl okładki wyraźnie wskazuje na kontynuację stylu z debiutu grupy.
O hoplitach jest już zaraz po łagodnym intro March, w Spartan Phalanx. Klasyczne potężne litaury, klasyczny marszowy rytm i surowość przekazu oraz pełen dramatyzmu podniosły wokal Mereu. Zdecydowane epickie zniszczenie, szczególnie w patetycznym refrenie. Ta płyta lepiej się zacząć nie mogła.
Bardzo duże zaskoczenie to świetna realizacja. Surowa, potężna w surowych gitarach, ale i mocarnej perkusji i wbijającym w glebę basie. Tak to powinno brzmieć właśnie! Lakedaimon niszczy podobnie, choć nieco mniej, bo trochę ten refren skręcił w zbyt proste melodic metalowe obszary, ale partie zwrotek obruszają na nieprzyjaciela grad głazów. Moc! W instrumentalnym interludium Spiga i Melis przypominają, jak pięknie grają na gitarach akustycznych, ale to tylko chwila wytchnienia przed poruszającym i pełnym heroicznego dramatyzmu dostojnym Hellenic Valour. To cały HOLY MARTYR, patetyczny i monumentalny na swój oszczędny sposób. Tu oczywiście w duecie z Alessandro Mereu śpiewa Vittorio Ballerio i jest to duet fantastyczny. I znów akustyczne gitary, surowa narracja i patetyczne męskie rycerskie chórki. Druga część tej kompozycji jest po prostu porywająca!
Potem pełen melancholii i łagodności song epicko-hymnowy Kamari, Andreia, Polemos o Trzech Bohaterach, a potem surowy jak WOTAN atak w przepełnionym dramatyzmem The Call to Arms. Co za patos! Co za klimat! Naprawdę dużo tu ze stylu WOTAN w tych kruszących i kroczących gitarach i patosie wokalnym. Mordercza partia gitar na końcu wieńczy dzieło absolutnej epickiej dewastacji.
Molon labe to pełne smutku i głęboko brzmiących gitar preludium do Defenders in the Name of Hellas. Przepiękna kompozycja z przeszywającym wokalem Mereu i powoli rozwijająca się historią, stopniowo nabierającą mocy i pogłębiającego się patosu. Piękne solo, po prostu poruszające do głębi dopowiada to, czego nie powiedział Mereu...
I znów akustyczne gitary rozpoczynają The Lion of Sparta i głos Meru nabiera mocy, gitary zaczynają kruszyć  w miarowym rytmie. Surowo, pompatycznie, dumnie, a zarazem ile w tym miejscami pięknej melancholii pomiędzy wypełnionymi znakomitym basem i mocarnymi riffami partiami heroicznymi. Kolejne fenomenalne, polatujące ku niebu dramatyczne solo. Pięknie grają sola gitarzyści na tym albumie...
I na zakończenie song To kalesma sta opla zaśpiewany po grecku wybornie podsumowuje całość. Historia greckich bohaterów dobiegła końca...

Co tu dużo mówić, absolutne epickie zniszczenie!

ocena: 10/10

new 23.09.2019
Holy Martyr - Darkness Shall Prevail (2017)

[Obrazek: R-10028081-1490384251-2513.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Shores of Elenna 01:24
2. Númenor 06:44
3. Heroic Deeds 05:48
4. Dol Guldur 05:47
5. Darkness Descends 01:57
6.Taur nu Fuin 05:58
7. Minas Morgul 02:53
8. Witch-King of Angmar 05:25
9. The Dwarrowdelf 07:15
10. Born of Hope 05:37

Rok wydania: 2017
Gatunek: epic heavy metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Alex Mereu - śpiew
Ivano Spiga - gitara
Paolo Roberto Simoni - gitara
Nicola Pirroni - gitara basowa
Stefano Lepidi - perkusja

Japońska wycieczka z 2011 roku jakoś sukcesu grupie HOLY MARTYR nie przyniosła, a następne lata to raczej cisza przerywana tylko informacjami o zmianach w składzie. Ostatecznie jednak w roku 2016 doszło na nagrania kolejnej płyty wydanej w marcu 2017 przez Dragonheart Records.

HOLY MARTYR powraca do grania epickiego heavy metalu z czasów swojego triumfu. Epic metalu surowego, melodyjnego i podniosłego. Niestety, magii z dwóch pierwszych płyt tu zdecydowanie brak i choć sposób narracji jest podobny, to jednak te utwory nie robią specjalnie dobrego wrażenia. Jakby gdzieś uleciał definitywnie ten geniusz tworzenia monumentalnych i pełnych patosu kompozycji, z polatującym nad tym wszystkim duchem rzymskiego i helleńskiego heroizmu i to wszystko brzmi zwyczajnie, nawet niewiele wnoszące tym razem trzy miniatury. Jest owszem słyszalne doświadczenie w tworzeniu takiej muzyki w dobrym Númenor na początku, ale ani te ornamentacje, ani te mocne riffy rycerskie w średnio wolnym tempie nie porywają po prostu. Tak nie bardzo wiadomo na co kładą nacisk w Heroic Deeds, gdzie melodic epic miesza się z elementami power metalu, tempa są niezbyt rozsądnie porwane, a partie perkusji słabe.
Początek Dol Guldur zwiastuje coś wielkiego, coś patetycznego, ale potem się to rozmywa w graniu dobrym, może zbyt łagodnym, ale przede wszystkim realnie pozbawionym monumentalności epickiego heavy metalu. Pomysł na surowy w stylu WOTAN Taur nu Fuin jest bardzo dobry, refren także, ale i tu można mówić co najwyżej o prawie bardzo dobrej kompozycji, bo dramatyzm, zamiast wzrastać, to słabnie w miarę rozwoju tego utworu i nawet pojawiają się fałszywe gitarowe akordy... Jeśli w powolnym i faktycznie pełnym dostojeństwa Witch-King of Angmar wydobyli dramatyzm, to z kolei brak tu mocy, a gitarowe solo jest zbyt piskliwie i zbyt natarczywe. Jednak i tak jest to najlepsza kompozycja z tego albumu, bo w drugiej części ta surowa epika jest udana, ale i tu słychać ubogość drugiego planu gitarowego i brak Erosa Melisa jest ewidentnie słyszalny. Także w ogólnym przekroju nowy perkusista Stefano Lepidi  zupełnie niczym się tu nie wyróżnia. Bardzo dobrze śpiewa Alessandro Mereu, ale też jakby bez wiary w sukces, bez tego żaru, gdy opowiadał historie o hoplitach. Ogólnie jest wrażenie jakiegoś zniechęcenia, co słychać także w solach gitarowych, niegdyś porywających, a tu poprawnych, bez błysku, bez własnej historii.
Najdłuższy The Dwarrowdelf to najlepszy początek prowadzony przez gitarę Spiga, ale potem to po prostu jakiś taki zwykły heavy epic bez realnej magii i nieprzykuwający uwagi. Najwięcej monumentalnego dramatyzmu jest w ostatnim, mocnym i surowym Born of Hope, ale to za późno i za mało, by zatrzeć ogólne wrażenie poprawnej bezbarwności.

Produkcja jest stylizowana na dwie pierwsze płyty, choć lepiej wykonana i to słychać, chociażby w brzmieniu perkusji i ta specyficzna surowość HOLY MARTYR jest nostalgicznie urzekająca, to jednak nie wystarcza, by mocniej wciągnąć słuchacza. Reasumując, jest to ogólnie dobra i co najwyżej dobra płyta z włoskich epic metalem, ale do gatunku zupełnie nic nie wnosi.

ocena: 7/10

new 26.09.2019