Drużyna Spolszczenia

Pełna wersja: Insania (Stockholm)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Insania (Stockholm) - World of Ice (1999)

[Obrazek: R-2348779-1572841084-5017.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Insaniation 01:27
2. Fighting My Tears 06:28
3. Fire 05:51
4. With Courage and Pride 03:28
5. Forever Alone 06:40
6. Private 6-Machine 05:13
7. Paradisia 04:49
8. World of Ice 05:05
9. Furious Seas 05:51
10. Forever is a Long Time 04:50
11. Carried by Wings 04:40

Rok wydania: 1999
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Szwecja

Skład zespołu:
David Henriksson - śpiew
Henrik Juhano - gitara
Niklas Dahlin - gitara
Tomas Stolt - bas
Mikko Korsbäck - perkusja
Patrik Västilä - instrumenty klawiszowe


Debiut tego zespołu, którego liderem jest perkusista Mikko Korsbäck, przypadł na okres kształtowania się nowej fali heavy i power metalu w Szwecji, gdzie HAMERFALL i NOCTURNAL RITES przetarły szlaki, także dla odrodzenia starych pomysłów HELLOWEEN w nieco odświeżonej, głównie przez wykorzystanie instrumentów klawiszowych, formule. Grupa zadebiutowała w barwach wytwórni No Fashion Records ze Sztokholmu w maju 1999 roku.
Te klawisze otwierają album i w następującym po tym "Fighting My Tears" HELLOWEEN nie ma. Swoiste samoistne granie power metalu w rycerskiej odmianie dominuje na tym albumie i w tym kawałku mamy też charakterystyczną podniosłość, jaką muzyka z tego LP emanuje. Zwiewne skoczne klawisze będą tu słuchaczowi towarzyszyć cały czas, podobnie jak koronkowe pojedynki i dialogi gitarzystów. "Fire" to bardzo grzeczny melodyjny power metal, gdzie w szybszej partii się przewija styl HELLOWEEN z Walls Of Jericho, ale potem mamy też elementy neoklasyczne. Bardzo to grzeczne i układne także w warstwie wokalnej, bo Henriksson to wokalista też grzeczny i układny, ale fajnie wypada w epickim "With Courage and Pride", z jednym z najbardziej zapadających tu w pamięć motywów głównych. "Forever Alone" z akustycznym początkiem to bardzo ładna ballada w stylu typowym dla szwedzkiego melodic metalu i hard rocka, w odpowiednim momencie wzmocniona, przez co zachowuje cechy kompozycji stricte metalowej. "Private 6-Machine" nie ma aż tak dużej siły przebicia jako układna powerowa galopada, ale refren jest nadzwyczaj zgrabny. No lekkie i zwiewne to granie jak na całej tej płycie, gdzie miażdżenia dźwiękami oczekiwać nie należy, bo swobodna elegancja jest tu znakiem firmowym. Tu jeden jedyny raz gorzej nieco śpiewa wokalista, co z nawiązką nadrabia w epickim songu barda "Paradisia". No cała INSANIA z tego albumu jak w soczewce się skupia w tej kompozycji. "World of Ice" zaczyna się, jakby była to kolejna ballada, ale dalej mamy znów melodyjny power metal oparty w pewnym stopniu o hard rockowe wzory lat 70tych, połączone z motywami HELLOWEEN i neoklasyką w symfonicznym ujęciu. Tu ta lekkość po prostu porywa, a mieszanie tych motywów zrobione wyśmienicie. "Furious Seas" to jedność gitarowego natarcia i klawiszy w kompozycji szybszej niż pozostałe, zdecydowanie napędzanej perkusją i odrobiną dramatyzmu w wykonaniu wokalnym. "Forever is a Long Time" to złagodzenie nastroju i pastelowa aranżacja rockowej ballady na najwyższym poziomie. Pełen ciepła i elegancji utwór z pięknie rozplanowanymi partiami gitarowymi.
Album zamyka jedyny numer, który nie jest autorstwa Korsbacka. "Carried by Wings" z wyraźnymi cechami HELLOWEEN w lekko epickiej oprawie. Ten utwór specjalnie się nie różni od pozostałych, ma jednak w sobie mniej tej elegancji. A ta elegancja to wielki atut tego albumu i można nawet tu przymknąć oko na nieco suche czasem brzmienie i trochę za głośną perkusję.
No i jest "Paradisia"!

Jedna z najlepszych płyt z łagodnym melodic power metalem ze Szwecji końca XX wieku.
Jeśli nawet potem INSANIA dorzuciła większego przepychu instrumentalnego, to zatraciła swoją rozpoznawalność. Tu jest to zespół z własnym pomysłem na granie.


Ocena: 9,2/10

4.07.2008
Insania (Stockholm) - Sunrise in Riverland (2001)

[Obrazek: R-7080384-1500975043-4096.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Finlandia 03:07
2. The Land of the Wintersun 06:15
3. Heaven or Hell 05:02
4. Beware of the Dragons 05:49
5. Angels in the Sky 08:17
6. Lost in Time 04:52
7. Heading for Tomorrow 04:25
8. Sunrise in Riverland 04:03
9. Dangerous Mind 03:37
10. Seasons of Life 06:19
11. Tears of the Nature 05:23
12. Time of the Prophecies 04:09

Rok wydania: 2001
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Szwecja

Skład zespołu:
David Henriksson - śpiew
Henrik Juhano - gitara
Niklas Dahlin - gitara
Tomas Stolt - bas
Mikko Korsbäck - perkusja
Patrik Västilä - instrumenty klawiszowe

Płyta została wydana najpierw w Japonii przez Avalon w marcu, premiera w Europie odbyła się w kwietniu nakładem No Fashion Records ze Sztokholmu.

Dla zwolenników ostrego powerowego grania nic tu nie ma. Mogą spokojnie to sobie darować, natomiast wszystkie grzeczne dziewczęta i chłopcy powinni się tym albumem zainteresować.
Drugi w kolejności album tego zespołu ze Sztokholmu i zarazem ostatni z wokalistą Henrikssonem na pokładzie to pełen delikatnej słodyczy mix włoskiego flower metalu i radosnego grania HELLOWEEN, doprawiony szczyptą skandynawskiego chłodku, ale tylko szczyptą, bo słoneczko nie zachodzi tu ani na chwilę i bardzo dobrze.
Album jest w tej grzecznej i układnej koncepcji perfekcyjnie ułożony i zaplanowany od początku do końca. Nie ma tu miejsca na brutalne ataki gitarowe, bas kopiący w żołądek i przewalającą się perkusję. Spokojnie, delikatnie, nie za szybko w prostych rytmach podawany jest melodic power metal absolutnie wtórny, ale jakże wdzięczny i miły. Lekkie gitary, ale nie na tyle lekkie, aby fani power metalu w tej odmianie kręcili na to nosami, raz po raz odzywają się w prostych melodyjnych solach, które niektórzy nazywają pitoleniem, sola te zwykle wspierane są prostymi wstawkami klawiszowymi opartymi na kilku wesołych, optymistycznych akordach, po czym wraca do głosu Henriksson i bardzo ładnie śpiewa sympatyczne refreny, których część znamy z twórczości HELLOWEEN. Na szczęście tylko część, bo wokalista nie zawsze jest w stanie poradzić sobie w tych najwyższych rejestrach. Tam jednak gdzie śpiewa niezwykle poprawnym politycznie głosem własnym mamy sporą przyjemność z obcowania z INSANIA. To zadowolenie przeradza się w entuzjazm (oczywiście bardzo grzeczny - bez moshowania i kręcenia łańcuchami) przy okazji fantastycznego i prześlicznie słodkiego mega hitu „Lost in Time” Sprytnie umieszczony jest on po bardzo długim balladowym „Angels in the Sky”, który jest tak grzeczny, że aż się prosi jako ścieżka dźwiękowa do filmu edukacyjnego - "Jak zachować się u cioci na imieninach, aby nie być uznanym za metalucha". Naturalnie nawet najgrzeczniejsi mają swoje chwile, kiedy potrafią się zdenerwować i lekko tupnąć nóżką. INSANIA na tym LP tupnęła w zasadzie jeden raz w „The Land of the Wintersun”. No po prostu brawurowo odegrany numer melodic power, do tego z jajem, bo sola to niesamowity popis w stylu od romskiego, do neoklasycznego, a melodia żwawa i bujająca. Ten utwór jest jednak prawie na samym początku, zaraz po długim instrumentalnym wstępie/intro „Finlandia”. Utwór jest, jak podkreśliłem, instrumentalny i nie ma nic wspólnego z reklamą znanego napoju wyskokowego. INSANIA jest na to za grzeczna. Bardzo sympatycznie prezentuje się to grzeczne granie w „Dangerous Mind” z dynamicznym riffem, jest też szarmancki ukłon w stronę wyjątkowo grzecznych Japończyków w „Tears of the Nature”. Na koniec lekko "zaszaleli" w nieco cięższym „Time of the Prophecies” -jedynym numerze autorstwa Tomasa Stolta, ale ta odrobina lekko epickiego skandynawskiego powera ich zawstydziła i spłonieni rumieńcem zakończyli występ na tym krążku.

Płyta jak ślicznie pomalowany domek dla lalek w letni pogodny poranek. Także i pod względem cieplutkiego i milutkiego brzmienia wyczarowanego przez radosnego i pełnego optymizmu producenta (Mikko Karmila) i realizatora dźwięku (Mika Jussila). Tak, tak "Finlandia" i Finnvox Studios Helsinki.
Optymizm w pełni uzasadniony, bo to dobra płyta, o czym grzecznie świadczę sympatyczną, neutralną i całkowicie poprawną politycznie oceną.


Ocena: 7.7/10

6.07.2008
Insania (Stockholm) - Fantasy (A New Dimension) (2002)

[Obrazek: R-3467501-1331556808.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Introduction 01:36
2. Life After Life 06:00
3. Illusions 05:17
4. Carry On 04:19
5. Master of My Mind 07:14
6. Universe 09:14
7. Face the King 04:29
8. Fantasy 06:11
9. Vengeance 05:14
10. Mankind 09:27
11. Reflections of Mine 05:46

Rok wydania: 2002
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Szwecja

Skład zespołu:
Ola Halen - śpiew
Niklas Dahlin - gitara
Henrik Juhano - gitara
Patrik Västilä - instrumenty klawiszowe
Tomas Stolt - bas
Mikko Korsbäck - perkusja


Powstanie tego albumu datuje się na okres największej popularności i rozwoju nowej fali melodic power metal w Europie. Jest to pierwszy z nowym wokalistą Halenem, który zastąpił bardzo dobrze spisującego się Henrikssena. Płyta została wydana w listopadzie 2002 w Japonii przez Avalon, natomiast w Europie dopiero w roku następnym.

Tym razem większość kompozycji przygotował sam lider, perkusista Korsbäck, przy czym jak i poprzednio nie kombinował on zbyt wiele z pomysłami, pełnymi garściami czerpiąc z dokonań podobnych zespołów z Niemiec i Szwecji. Gościnnie udzielił się na tym LP w dwóch utworach gitarzysta Roland Grapow, znany z HELLOWEEN, chociaż tym razem muzyki HELLOWEEN tu nie ma aż tak dużo. Więcej jest GAMMA RAY z lat 90tych i na początek taki utwór z gammarajowym refrenem "Life After Life" zespół serwuje.
Energiczne gitary w głównych motywach i bardzo dobre sola naprzemienne - to cecha nie tylko tego utworu. Radosny słoneczny melodic power prezentują w "Illusions", przy czym utwór ten nieco się różni od pozostałych, bo napisany został przez Halena i tu styl, zwłaszcza w refrenie jest mocno trącający HELLOWEEN. Znacznie atrakcyjniejszy jest mocno przebojowy, zdecydowanie zagrany melodic metalowy "Carry On" z ponownie helloweenowym refren, ale bijącym na głowę chwytliwością te zrobione przez prekursorów po Keeperach. Tu tez więcej klawiszy może nienowoczesnych i nie odkrywczych, ale pasujących do takiego grania. Centralną częścią albumu są dwa mocno rozbudowane długie utwory. Pierwszy to "Master of My Mind" z pianinem na początku, symfonicznymi klawiszami budującymi motyw główny i ciętymi gitarami. Może się wydawać od pewnego miejsca nieco monotonny, potem ożywiają go jednak klawiszowe pasaże i sola gitarowe, przy czym te dialogi i dyskusje pomiędzy instrumentalistami są tu bardzo ciekawie zrobione. Drugi to "Universe", zdecydowanie zbudowany na cytatach z HELLOWEEN, GAMMA RAY i IRON SAVIOR, jednak nie na tyle dobrze dobranymi, aby przykuwał uwagę cały czas, a to prawie 10 minut. Strzeliste chórki w pseudogotyckim stylu jakoś nie bardzo tu pasują, za to część z popisami instrumentalistów ponownie interesująca.
"Face the King" to rycerski power metal ze zgrabnym refrenem i stanowi pewną odmianę po nieustannym kroczeniu drogą niemieckich gigantów gatunku. Tu fajne swoje "pięć sekund" ma basista. Ogólnie sekcja rytmiczna cały czas pozostaje w tle i gra bardzo prosto, przy czym perkusja wydaje się wręcz czasem aż za prosta. "Fantasy", utwór tytułowy jest zaś znów typowym melodic happy power z wysoko śpiewanym refrenem, galopadami i starannie zrobionymi solami w tym klawiszowym. Oprócz tradycyjnych motywów pojawia się także ozdobnik neoklasyczny w formie kolejnego dialogi gitara-klawisze. Bardzo ładnie wypada "Vengeance" zagrany dosyć szybko, ale z dużym rozmachem i ciekawymi momentami podziałami rytmicznymi. Bardzo dobra melodia dodatkowo ubarwiona powtarzanymi ozdobnikami gitarowymi i zgrabnym solem. Jest jakaś magia w tej kompozycji ukryta, z pewnością też nie ma jej w pozostałych utworach.
Tu dwa słowa o Halenie. No fakt, nie jest to Henrikssen niestety i w pewnych miejscach lekko się kompromituje w wyższych głównie partiach, ale, co dziwne, im dalej, tym lepiej i w drugiej części albumu nie mam już do niego zastrzeżeń, a w "Vengeance" wypada znakomicie. Ogólnie to niepotrzebnie aż tak wysoko się stara wspinać. W niższych rejestrach dysponuje dobrym głosem, a ciepłe brzmienie gitar sprzyjałoby wykorzystaniu tego.
Elegancki kolos "Mankind" to patos i wzniosły wokal oraz spokojny śpiew gitar w rozległej części instrumentalnej o cechach melodic neoclassical. Tym razem mamy idealny kawałek melodic power tej długości wypełniony treścią od pierwszej do ostatniej sekundy. Tez i perkusja tym razem nie kojarzy się z prostym łupaniem, chociaż po prawdzie dwie gitary i klawisze robią na tym LP wystarczająco dużo pozytywnego zamieszania.
No i na koniec zabawny w cytatach z klasyki muzycznej i klawiszach na początku "Reflections of Mine", który potem zaskakuje kapitalną melodią pełną słońca i radości w refrenie. No i te zagrywki gitarowe na koniec pod Blackmore'a i mistrzów neoklasycznego shredu wywołują wesoły pozytywny uśmiech. No bawią się po prostu i rozbawiają słuchacza.

Są na tym albumie momenty słabsze, to w końcu ponad 65 minut muzyki, ale płyta jest więcej niż bardzo dobra, nawet jeśli Halen czasem wkurza, a perkusja zdaje się mechaniczna. Jest tu jedna wielka zaleta - przecudownej urody rozbudowane partie instrumentalne, jakich się wiele na podobnych płytach nie spotyka. Jest też udane kopiowanie wątków i pomysłów bardziej znanych zespołów, jest radość grania. Wszystko to jest wsparte znakomitą produkcją i jest to jeden z najlepiej brzmiących albumów ze skandynawskim melodic power metalem, wycyzelowany i dopieszczony w najdrobniejszych detalach przez Mika Jussila.
Szkoda, że zespół miał następne lata bardzo nieudane i kolejny, ale już znacznie słabszy album wydał dopiero w 2007 roku.


Ocena: 8.5/10

6.07.2008
Insania (Stockholm) - Agony - Gift of Life (2007)

[Obrazek: R-6149102-1412295585-8038.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Agony (Intro, Instrumental) 01:53
2. Facing My Destiny 05:37
3. Hope 04:00
4. To Live Another Day 05:04
5. Gift of Life 07:20
6. One Day 06:15
7. Fight for Life 05:32
8. Valley of Sunlight 06:27
9. Times of Glory 08:21
10. Dreams 05:49
11. Time Passes By 03:21
12. Alive 06:26

Rok wydania: 2007
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Szwecja

skład zespołu:
Ola Halén - śpiew
Peter Östros - gitara
Tomas Stolt - bas
Mikko Korsbäck - perkusja
Dimitri Keiski - instrumenty klawiszowe


Faktyczny rozpad szwedzkiego INSANIA przed kilku laty był dla mnie w swoim czasie przykrą niespodzianką. Zespół nazywany szwedzkim Helloween nagrał trzy, bardzo interesujące albumy i u szczytu swych możliwości nagle zniknął ze sceny. Okazało się jednak, że to nieprawda, bowiem jego mózg i dusza, czyli perkusista Korsback, to twardy facet. Zebrał nowy skład bez sławnych nazwisk i mozolnie brnąc do przodu, stworzył wraz kolegami materiał na nowy album. Wszystko gotowe było już gdzieś pod koniec 2004, ale płyta ukazała się dopiero w 2007 roku. Pech prześladujący INSANIA przeniósł się ze sfery personalnej na techniczno-produkcyjną. Gotowe utwory wciąż miksowano na nowo, a obróbka w studiu przeciągała się w nieskończoność. Co jakiś czas pojawiały się informacje, że to już niedługo, premiera niebawem i... nic. W końcu jednak album się pojawił nakładem Black Lodge Records w czerwcu 2007.

Czy warto było czekać? Zaryzykuję stwierdzenie, że mimo wszystko tak. Jeśli brzmienie było niezadowalające, to jednak poprawki i przeróbki przyniosły pozytywny efekt - wyszło soczyste, mocne i głębokie, jakże dalekie od ubogiej prostoty i surowości debiutu czy standardowego ‘helloweenowego soundu’. Klarowność i doskonała słyszalność poszczególnych instrumentów to atuty. Z drugiej strony brzmienie brzmieniem, ale liczy się przede wszystkim muzyczne mięsko. Tym razem otrzymaliśmy danie nieco inne niż poprzednio. W miejsce potrawki z klona wczesnego Helloween zaserwowano nam kotlet mielony wyprodukowany z doświadczeń ‘Keeperów’ i grania a'la SUPREME MAJESTY, bardzo gęsto polany smakowitym neoklasycznym sosem. Tu chylę czoła przed gitarzystą Peterem Ostrosem. Ten facet marnował się w Jaded Heart! Owszem, grał tam miło i przyjemnie dla ucha, w stylu typowym dla melodyjnego metalu, ale to, na co go naprawdę stać, pokazał dopiero w INSANIA. Pewny i biegły w neoklasycznym graniu nadał, zwłaszcza swoimi znakomitymi partiami solowymi, zupełnie nowy wymiar muzyce tej grupy. Znakomicie współpracuje z nim klawiszowiec Dimitri Keiski, prowadząc chwilami karkołomne pojedynki z gitarą, podobne do tych, jakie można znaleźć na późnych albumach STORMWIND. Żywię wielkie uznanie dla jego urozmaiconego stylu gry. Zwłaszcza wtedy, gdy od prostych, wypełniających przestrzeń akordów przechodzi do apokaliptycznych zagrywek w stylu Hensleya z URIAH HEEP czy klasycznych ‘purpurowych’ zagrywek Jona Lorda. Parokrotnie zdarzało mi się cofać nieco niektóre kawałki, aby posłuchać tych fragmentów jeszcze raz! Wielkie uznanie należy się też samemu liderowi, perkusiście Korsbackowi. Nie tylko dlatego, że odwalił tu kawał porządnej roboty, ale także za... skromność. Tak właśnie. Mimo że jest liderem, to nie wysuwa się wcale na pierwszy plan, tylko w tle robi swoje. Jego perkusja jest lekko schowana, jakby nawet trochę stłumiona, co wcale nie znaczy, że razem z basistą Stoltem nie napędza tej całej powermetalowej maszyny.

Niestety, jest jeden problem i to poważny - wokalista! O ile Ola Halen w normalnych dla siebie przedziałach operowania głosem sprawuje się bardzo przyzwoicie, to już w partiach spod znaku ‘Kiske’ego’ przechodzi w piszczące i fałszywe falsety, które budzą po prostu niesmak i irytację. Dziwi mnie to, że przy tak długim procesie przygotowywania albumu nikt tego zmienił i nie poprawił. Muszę przyznać, że z powodu fatalnych chwilami wokali płyta traci bardzo dużo. Same kompozycje są bardzo dobre, aczkolwiek nie porywają melodiami. Sporo w nich zapożyczeń z HELLOWEEN, jak w standardowych ‘Facing My Destiny’ czy ‘Fight For Life’, nieco sztampowej szarzyzny jak w ‘Alive’ czy ‘One Day’, mdłe plumkanie i jęki przy gitarce w ‘Time Passed By’. Niemniej, większość utworów broni się dzięki mistrzowskim zagrywkom Ostrosa i Keiski, jak chociażby ‘Valley Of Sunlight’ (tylko ten Halen!), ‘To Live Another Day’ czy ‘Dreams’. Przy najdłuższym na płycie ‘Times Of Glory’ proszę nie grzebać na początku utworu w odtwarzaczach i nic nie regulować - ten numer po prostu tak się dziwnie zaczyna! Jego ozdobą jest rozbudowane solo gitarzysty i ‘malmsteen'owska’, neoklasyczna melodia. Bardzo dobry jest też galopujący, dynamiczny ‘Hope’.

Ogólnie, płyta na plus. Znakomita robota instrumentalistów, wyborne brzmienie, fajny, neoklasyczny, a jednocześnie nienadęty klimat. Na minus zaliczyć można mało porywające pod względem melodycznym kompozycje, fatalny w górnych rejestrach wokal Halena i koszmarkowate ‘Time Passed By’. Album solidny, miły dla ucha oraz godny uwagi. Mimo pewnych mankamentów, o których wspomniałem, umiarkowanie polecam go sympatykom takiego rodzaju grania.


Ocena: 7,2/10

2.08.2007
Insania (Stockholm) - V  Praeparatus Supervivet (2021)

[Obrazek: 979141.jpg?5651]

Tracklista:
1. Praeparatus Supervivet 04:57
2. Solur 06:22
3. Prometheus Rise 05:44
4. Moonlight Shadows 05:26
5. My Revelation 06:22
6. We Will Rise Again 05:48
7. Like a Rising Star 07:06
8. Blood, Tears and Agony 05:45
9. Entering Paradise 04:17
10. Power of the Dragonborn 04:39
11. The Last Hymn to Life 07:36

Rok wydania: 2021
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Szwecja

skład zespołu:
Ola Halén - śpiew
Peter Östros - gitara
Niklas Dahlin - gitara
Tomas Stolt - gitara basowa
Mikko Korsbäck - perkusja
Dimitri Keiski - instrumenty klawiszowe


Długo to trwało, bardzo długo, zanim pojawił się następca "Agony - Gift of Life". INSANIA tyle lat pozostawała w uśpieniu, a niektórzy członkowie grupy udzielali się mocno w innych projektach i wydawało się, że ta grupa już nigdy nie powróci. Stało się jednak inaczej i Frontiers Records w listopadzie przedstawia nowy, piąty album zasłużonej grupy ze Sztokholmu.

Melodic power metal w stylu INSANIA. Tak w największym skrócie można określić zawartość tej płyty. Chyba nawet INSANIA  z lat 2000-2003, choć brzmienie jest nieco mocniejsze. Zresztą produkcja to bardzo mocny atut tego albumu. Klarowny sound, świetnie ustawione wszystkie instrumenty. Niby łagodnie, ale na pewno nie miękko.
Pytanie tylko, czy mamy chęć na kolejną wariację na temat HELLOWEEN z Kiske. Jeśli tak, to Entering Paradise czy Praeparatus Supervivet z archetypowym niemieckim refrenem tej ekipy się spodoba, chociaż to, co dzieje się poza refrenami jest jednak ciekawsze i pokazuje, że INSANIA to grupa doświadczonych instrumentalistów, którzy może nie zawsze są wystarczająco innowacyjnymi twórcami melodii. Oczywiście Ola Halén nic ze swoich walorów głosowych w wysokich rejestrach nie stracił, jest w formie imponującej i na pewno dużo lepiej sobie poczyna niż na solowym albumie z ubiegłego roku. Czuje się, że wrócił do gry Niklas Dahlin i te jego wycyzelowane zagrywki z czasów "Sunrise in Riverland" się tu nieraz słyszy. Słychać także te ułożone, gładkie refreny klasyczne dla tych Szwedów w Solur i znowu pozostaje nieodparte wrażenie, że idą w ich kierunku przez nieco bardziej nowocześnie skonstruowane zwrotki. A w tym utworze dodatkowo Keiski zagrał świetne rzeczy w partii instrumentalnej. Sporo typowych dla stylu INSANIA pogodnych akcentów z lekkim rysem neoklasycznym jest w szybkim Moonlight Shadows, czy brawurowo odegranym niemal speedowym We Will Rise Again z pięknymi natarciami gitarzystów, przy wsparciu instrumentów klawiszowych. Ogólnie mówiąc, to w szybkich tempach grają wybornie i kolejnym przykładem jest rozbudowany Like a Rising Star, który zaczyna się smutno, ale potem ten słoneczny styl INSANIA z akcentami starego HELLOWEEN wychodzi na plan pierwszy. Oferują jednak więcej i tu gitary tworzą w pewnym momencie progresywny klimat. Wolniejsze utwory mają specyficzny, majestatyczny i uroczysty klimat, niemal epicki i bardzo dobrze to słychać w Prometheus Rise oraz w mocnym, dumnym i heroicznym Power of the Dragonborn i tu dodatkowy plus za klasyczne dla Szwecji ornamentacje neoklasyczne.
Można także, co ciekawe, wyłowić pewne nawiązania do bardziej przebojowych nagrań HELLOWEEN z Derisem w My Revelation i tu potoczysty refren jest niewątpliwą ozdobą. Można także wychwycić nieco nowocześniejszych elementów power metalowych w Blood, Tears and Agony o odmiennym typie melodii, przy czym to nie zgrzyt w stosunku do ogólnego stylu płyty, a dodatkowy atut i ubarwienie. Mroczna progresywność w pewnym momencie rządzi! A potem znakomite popisy gitarzystów, także neoklasyczne.
Kończą zdecydowanie w stylu starego HELLOWEEN w The Last Hymn to Life i chyba chodzi tu o zebranie wszystkiego, co najlepsze na tej płycie w wykonaniu, epatowanie niezachwianą pewnością siebie we współpracy instrumentalistów, bo zabawa motywami muzyki klasycznej jest przednia, wysublimowana i na wyśrubowanym poziomie. I refren. No chyba nie mógł być inny po prostu... Triumfalnie, fanfarowo... INSANIA.

Bogato, kolorowo, z pomysłem na zachwycające czasem wręcz aranżacje.
Biegłość i pewność siebie, a nawet wirtuozeria grania melodic power metalu jest na tej płycie INSANIA zadziwiająca. Może nie jestem szczególnym fanem tego kręgu melodic power, w jakim obraca się INSANIA, ale szacunek za takie brawurowe rozgrywanie całości. W ostatnim dziesięcioleciu rynek muzyczny jest bombardowany fantasy flower power z HELLOWEEN w tle na poziomie zazwyczaj mocno przeciętnym, sztampowość i brak inwencji rządzi, ale w przypadku INSANIA jest inaczej. Grupa ma wielką rzeszę wiernych fanów i trzeba przyznać, że zespół przygotował dla nich godzinę muzyki, na którą warto było czekać. Najlepszy album INSANIA z Halénem jako wokalistą.


ocena: 9/10

new 12.11.2021