Drużyna Spolszczenia

Pełna wersja: Rage
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Rage - Trapped! (1992)

[Obrazek: R-3037786-1424011352-2115.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Shame On You 04:52
2. Solitary Man 03:36
3. Enough Is Enough 06:42
4. Medicine 03:43
5. Questions 03:55
6. Take Me To The Water 06:01
7. Power And Greed 04:25
8. The Body Talks 04:34
9. Not Forever 03:36
10. Beyond The Wall Of Sleep 04:04
11. Baby, I'm Your Nightmare 05:22
12. Fast As A Shark (Accept Cover) 03:03
13. Difference 04:57

Rok wydania: 1992
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy"Wagner - śpiew,bas
Manni Schmidt -gitara
Chris Efthimiadis - perkusja

Ta płyta, wydana przez Noise Records w kwietniu 2002 roku, zmieniła diametralnie pozycję RAGE na scenie metalowej i grupa Wagnera przestała być "jednym z wielu" speed/power/thrashowych zespołów niemieckich, docenianych ale o znaczeniu lokalnym. Jest inna niz poprzednie, choć przecież Wagner wcale daleko nie odszedł od wypracowanej przez lata, jeszcze w AVENGER formuły gitarowego rage metalu, realizowanego konsekwentnie przez kolejnych gitarzystów.
Ten album jest jednak prostszy, z lepszymi wokalami Wagnera i nastawieniem na agresywnie podane melodie, lepsze, gorsze ale w zdecydowanie już wyrażonej power metalowej formie ,bez niemieckiej tradycyjnej speed manii i podlewania wszystkiego thrashowym sosem , co wcześniej się zdarzało nie raz.

Czasem ten album się przecenia, nawet mocno się go przecenia dając maksymalne oceny a tymczasem przecież kompozycje tu umieszczone prezentują poziom różny - od wybornych niezapomnianych rage killerów poprzez średnie typowe dla stylu zespołu utwory, do mało udanych, przy czym bezwzględnie wykonanie ich wszystkich stoi na równym wysokim poziomie.
Zarówno otwarcie "Shame On You' z oryginalnym wykorzystaniem motywu wschodniego jak i zakończenie czyli "Difference" to kompozycje, które szczególnej chwały zespołowi nie przynoszą i na tle tego co zagrali w ramach podobnego podejścia na kolejnych albumach i są po prostu przeciętne. Jak tu je porównać z żywiołowym i zbudowanym w oparciu na genialny refren "Medicine". To jest właśnie esencja RAGE - agresja riffów i wykonania w połączeniu z chwytliwą zaraźliwą melodią. No i to solo Manni Schmidt jest tu takie pozytywnie zakręcone.
Drugi fantastyczny numer z tej płyty to "Not Forever" i tego agresywnego a jednocześnie łagodnego dramatyzmu wydobyli tu ogromne pokłady. Piękny refren, który zresztą w jakiś sposób dał początek serii kolejnych w zbliżonym stylu na następnych płytach.
Masa bardzo dobrego grania ponadto, ze wskazaniem na ostry i szybki a przy tym znakomicie rozwiązanym w melodii "Enough Is Enough". Tu można zauważyć jak RAGE się płynnie przemieszcza od surowszych riffów zwrotek do potoczystego refrenu. To cecha rozpoznawcza tej grupy i tego już potem nie zatracili, mimo że grali inni muzycy. Manni Schmidt spisuje się doskonale i znaczna część sukcesu tego albumu wypada na jego dolę, no a swobodna gra Chrisa Efthimiadisa po prostu zachwyca. Wagner miał wielkie szczęście do perkusistów zawsze, ale chyba właśnie z Chrisem rozumieli się najlepiej i jego bas najlepiej współbrzmiał z perkusją Efthimiadisa. "Power And Greed" jest atrakcyjną transpozycją speed metalowego oblicza RAGE z lat wcześniejszych dostosowaną do stylu "Trapped!" poprzez prosty melodyjny refren, który jest najbardziej zapadający w pamięć i może nawet najbardziej przebojowy na całej płycie.
Melodia jest na tym albumie najważniejsza, czasem nawet kosztem mocy jak w "Take Me To The Water", który jest jednak trochę za długi. Dołożone tu motywy poboczne są takie sobie z niby pląsem wojów wokół ogniska włącznie. W "The Body Talks" RAGE zgrabnie połączył rocka z agresywnym power metalem, w paru innych kompozycjach także znalazły się różne smaczki, potem niejednokrotnie eksploatowane i pojawiające się na kolejnych albumach.
RAGE na tym LP trochę eksperymentuje z melodiami, ale to eksperymenty gdzie łączone są ze sobą składniki bezpieczne i zgodne, a w efekcie zazwyczaj wychodzi paląca agresywnie mieszanka, zwana potem rage metalem. "Fast As A Shark" to znakomity cover sztandarowej niemieckiej heavy/power metalowej stylistyki. Wybrany zdecydowanie nieprzypadkowo doskonale oddaje styl własnych utworów a ponadto rozegrany został "Fast As A Rage", bo RAGE potrafi zagrać szybko, bardzo szybko.

W zasadzie od tej płyty grupę przestano opisywać poprzez pryzmat innych zespołów. Teraz zaczęto mówić " utwór X zespołu Y przypomina stylowo RAGE". Tyle, że tak stało się znacznie później bo ekipa Wagnera w roku 1992 odpowiedników nie miała.
Płyta przyniosła zespołowi wreszcie upragniony sukces , mimo że brzmieniowo to wszystko nie zachwycało przy suchej gitarze, słabo słyszalnym basie i mało dynamicznej perkusji. Album jest bardziej znany ze zremasterowanej wersji z roku 2002, zresztą rozszerzonej i mającej lepsze brzmienie.
Nieco nierówna, ale płyta o ogromnym znaczeniu nie tylko dla RAGE, ale dla całego power metalu z nastawieniem na ekspozycję melodii.


Ocena: 8/10

27.04.2008
Rage - Black in Mind (1995)

[Obrazek: R-2414791-1413226387-3060.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Black in Mind 04:08
2. The Crawling Chaos 04:46
3. Alive But Dead 04:57
4. Sent by the Devil 05:00
5. Shadow out of Time 05:39
6. A Spider's Web 03:22
7. In a Nameless Time 10:11
8. The Icecold Hand of Destiny 04:06
9. Forever 04:45
10. Until I Die 04:34
11. My Rage 02:42
12. The Price of War 04:16
13. Start! 04:33
14. All This Time 05:34

Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, bas
Spiros Efthimiadis - gitara
Sven Fischer - gitara
Chris Efthimiadis - perkusja

Album "Black In Mind" wydany w maju przez GUN Records, to trzeci z kolei LP RAGE, na którym Wagner dąży do prostoty jasno wyrażonego power metalu z dodatkowym gitarzystą i śmielszym postawieniem na melodie kosztem surowego, drapieżnego brzmienia. Oczywiście melodyjność i potoczystość muzyki RAGE zaznaczyła się już zdecydowanie na "Trapped!" i można by się długo spierać, czy "Black In Mind" jest postępem, czy tylko kontynuacją tamtej idei w formie bardziej okrzepłej i z lepszym brzmieniem, które tu jest jednym z ważniejszych atutów płyty.

Ten album jest bardzo długi, a wersjach limitowanych z bonusami jeszcze dłuższy i sięga maksymalnej pojemności CD.
Wagner w tym czasie był w wyjątkowo płodnym okresie muzycznym, jeśli jednak przysłuchać się tej płycie uważniej, to odczuwa się schematyzm tego wszystkiego i to schematyzm na poziomie przeważnie tylko dobrym. Typowe dla RAGE riffy, typowe tempa i nieraz niemal bliźniaczo podobne rozwiązania refrenów o zbliżonych do siebie melodiach i ostatecznie jest to ponad godzina rage metalu, którego fajnie się słucha w trakcie, ale gdy płyta się kończy, pozostaje w głowie mniej niż by się chciało. Na pewno jednak pozostaje w głowie otwierający ten album "Black in Mind" z szarżami dwóch gitar i lekko pokręconymi solami oraz rozkwitającym refrenem. Taki jest także w "The Crawling Chaos" z niezbyt często na tym LP występującymi thrashowymi zagrywkami gitarzystów, jednak ten numer blednie przy "Send By The Devil". Nieprawdopodobne wykorzystanie rockowego motywu o rozpoznawalnych cechach RAGE w power metalowej kompozycji i nie solo tu najbardziej powala, a te riffy w refrenie. Kapitalne. Kilka razy jeszcze RAGE zadziwia na tej przydługiej płycie z długim i nudnawym "In a Nameless Time" w centrum. Zadziwia i wzrusza w super melodyjnym "Forever". Różne miażdżące refreny miał RAGE i wcześniej i potem, ale ten jest szczególny, choć równocześnie to taki "normalny" refren RAGE. Co w nim jest takiego... Coś jest. I ktoś, bo Wagner to zaśpiewał z ogromną dawką emocji.
Wagner szczególnie dobrze na tym albumie nie śpiewa, trochę skrywa go ostra ściana gitarowa, jednak gdy jest doskonała melodia i energia, jak w bogato zaaranżowanym gitarowo "Until I Die" jest i kolejny killer. Z surowszych kompozycji na wymienienie zasługuje "The Price of War", power/thrashowy, ale refren nie pozwala zapomnieć, że to RAGE. Następny zwykły-niezwykły refren RAGE. Na pewno jeszcze "All This Time" na koniec z ażurowym gitarowym wstępem i "Peavy", rozmarzonym i zamyślonym, ze smyczkami w tle. Ładne, bardzo ładne wyciszenie na koniec, po potężnej dawce heavy power thrashu.

Ten album pokazuje też, kto jest najlepszym rozwiązaniem gitarowym w RAGE. Tak, właśnie ci dwaj panowie, którzy rozumieją się doskonale między sobą i z Wagnerem. I perkusista, drugi z Efthimiadisów, Chris, zalicza kolejny znakomity występ. Warto go tu specjalnie posłuchać. Trudniej posłuchać jest basu Wagnera, bo pomimo dosyć masywnego brzmienia, ten instrument jest mało słyszalny. Jest gdzieś z tyłu, za gitarami i za perkusją.

Płyta krótsza, z bardziej wyselekcjonowanym materiałem były strawniejsza. Tu są fragmenty i utwory słabsze, nieco obniżające ogólne wrażenie i zacierające to, co wnoszą największe hity z tego LP. Nastawienie na melodie duże, ale apogeum przyjdzie dopiero na płycie kolejnej - "End Of All Days".


Ocena: 7.9/10

27.04.2008
Rage - End of All Days (1996)

[Obrazek: R-554651-1130849084.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Under Control 04:06
2. Higher Than The Sky 04:19
3. Deep In The Blackest Hole 04:24
4. End Of All Days 04:45
5. Visions 04:17
6. Desperation 04:56
7. Voice From The Vault 05:37
8. Let The Night Begin 03:54
9. Fortress 03:56
10. Frozen Fire 03:43
11. Talking To The Dead 03:57
12. Face Behind The Mask 03:38
13. Silent Victory 04:55
14. Fading Hours 06:31

Rok wydania: 1996
Gatunek: Melodic Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, bas
Spiros Efthimiadis - gitara
Sven Fischer - gitara
Christos Efthimiadis - perkusja

RAGE to zespół ewoluujący , poszukujący przez cały czas swojego istnienia. Technothrashowy, heavy power metalowy i grający z orkiestrą symfoniczną.
Jednocześnie grający melodyjnie, coraz bardziej melodyjnie i z coraz większym nastawieniem na przystępność tych melodii. Już na albumie "Black In Mind" z 1995 roku słychać było, że te melodie są coraz ważniejsze i zaczynają stanowić esencję ich muzyki. Tam jednak jeszcze to nie była do końca ukształtowana wizja i utwór "Forever" był chyba jedynie pierwszą jaskółką, zwiastującą nadejście melodic rage heavy power na "End Of All Days".
Ta płyta, wydana przez GUN Records w roku następnym po "Black In Mind"(we wrześniu, z premierą w Japonii via Victor w sierpniu), w to w pełni udana manifestacja melodyjnego, a równocześnie agresywnego grania heavy power. W połowie lat 90-tych RAGE spośród grup grających mocniejszy tradycyjny metal, jako jeden z nielicznych trzymał się mocno i Wagnera chyba nigdy nie dopadły wątpliwości, czy to, co robi ma sens.

Znaczna część płyt z tego okresu, także niemieckich, jest jakaś smutna, wypełniona depresją, szarością, niewiarą i niezdecydowaniem. Ten album jest przeciwieństwem takiego podejścia, choć i tu są momenty bardziej mroczne i ponure. Jednak sensem tej muzyki jest pełen rozmachu i energii melodyjny heavy power, zagrany z tak ogromną pasją i zaangażowaniem, jak chyba nigdy wcześniej. Jest to także wyjątkowo udany występ wokalny Peavy Wagnera, który wcześniej wypadał pod tym względem różnie i nie zawsze to był mocny element albumów RAGE.
RAGE to nie tylko Wagner, to także gitarzyści. Fischer, który wcześniej występował w PYRACANDA oraz Efthimiadis chyba byli najlepszymi gitarzystami, z jakimi Wagner grał w RAGE. Może nie posiadali oni aż takich umiejętności technicznych jak Smolski, ale idealnie rozumieli, o co Wagnerowi w RAGE chodzi. Dwie dynamiczne gitary w RAGE, dobry wokal Peavy i mocna perkusja drugiego z Efthimiadisów oraz masa pomysłów na totalnie niszczące melodie i mamy album "End Of All Days". Długa jest to płyta, barwna i różnorodna, przy czym oczywiście niemożliwe było, aby wszystkie utwory stały na jednakowo wyśrubowanym poziomie. Zresztą w tych kompozycjach, które aż takiego ładunku agresywnej przebojowości nie niosły, jak "Visions", Desperation" czy "Silent Victory" Wagner chciał chyba przekazać trochę inne emocje i klimat, mniej związany z tym głównym muzycznym przesłaniem i chyba niepotrzebnie tym razem. Nieco krótszy album wypełniony "wściekłymi melodiami" tylko i wyłącznie zdemolowałby jeszcze bardziej.
Tych mega killerów, moim zdaniem, jest tu osiem. Nie zaliczyłbym tu bardzo dobrych "Voice From The Vault", "Fortress" i "Frozen Fire", bo jednak te wysokiej klasy kompozycje w pewnych momentach z lekka zatracają charakterystyczną dla pozostałych nieustanną potoczystość i zawierają więcej z klasycznego heavy metalu, choć podanego z typową dla RAGE energią.
Jednak te osiem pozostałych nadrabia wszystko z nawiązką. Te refreny eksplodują jak seria fajerwerków, rozkwitają, mienią się barwami tęczy, a każdy jest inny i każdy obudowany wspaniałą melodią główną. Wagner w tym wszystkim jest taki pewny siebie, taki zdecydowany i taki zamaszysty w śpiewaniu tych kolejnych killerów. I tak po kolei nadciąga zniszczenie w "Under Control", rozpędzonym jak pociąg ekspresowy, w "Higher Than The Sky" w tej melodii faktycznie ulatującej ponad niebo, w "Deep In The Blackest Hole" ze wspaniale rozłożonymi akcentami muzycznymi i frazowaniem Wagnera i porywającym energią "End Of All Days"... W "Let the Night Begin" znów ostro, z nastawieniem na potęgę refrenu, a w "Talking To The Dead" i "Face The Behind The Mask" na melodyjną siłę ataku gitar w heavy powerowym stylu. Wieńczy dzieło dłuższy i bardziej rozbudowany "Fading Hours".

Świetne sola tu są zagrane, a mix całości głęboki i bardzo klarowny, pozbawiony tej suchej, ascetycznej otoczki, jaka była słyszalna wcześniej, na albumach z początku lat 90-tych szczególnie. Soczyste, wieloplanowe brzmienie. Zero instrumentali, zero orkiestracji, eksperymentów i ballad.
Melodyjny heavy power i najbardziej porywający melodiami właśnie album RAGE.


Ocena: 9/10

27.04.2008
Rage - XIII (1998)

[Obrazek: R-13871016-1562983829-4600.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Overture 01:56
2. From The Cradle To The Grave 04:51
3. Days Of December 04:35
4. Sign Of Heaven 04:17
5. Incomplete 05:10
6. Turn The Page 05:02
7. Heartblood 06:20
8. Over And Over 03:47
9. In Vain (I Won't Go Down) 05:19
10. Immortal Sin 05:28
11. Paint It Black (Rolling Stones cover) 04:32
12. Just Alone 06:34
13. XIII - Another Wasted Day 4:56

Rok wydania: 1998
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner: śpiew, bas
Spiros Efthimiadis: gitara
Sven Fischer: gitara
Chris Efthimiadis: perkusja

W roku 1996 ten sam skład dał na płycie pokaz potężnego i niebywale energicznego grania melodyjnego power metalu, gdzie melodia miała znaczenie pierwszoplanowe, a refreny były zabójcze. "Trzynastka" pod tym względem nie okazała się pechowa, ale płyta zawiera jednak bardziej stonowany power metal z łagodniejszym wokalem Wagnera i sporą dawką nastroju melancholijnego z nutką refleksji. Płyta została wydana przez GUN Records w marcu 1998.

Taką wprowadza "From The Cradle To The Grave" gdzie zespół sięgnął również po ozdobniki symfoniczne i elementy muzycznego teatru i "Days Of December" zrobiony bardzo oszczędnie i niemal w rockowym stylu co najbardziej słychać w refrenie. Trzy następne utwory stanowią całość zatytułowaną ""Changes". Jest to RAGE melodyjny, z typowymi dla Wagnera zestawieniami riffów, ale tempa są nieco wolniejsze i zanikła ta bezkompromisowa agresja i zdecydowanie, jakie biło od kompozycji na płytach wcześniejszych i tu wskazać należy niby uroczysty, ale w gruncie rzeczy niemrawy "Incomplete" znów z wtrąceniami symfonicznymi a zwieńczenie w postaci "Turn The Page" bezbarwne we wszystkich elementach.
Łagodny romantyczny RAGE jakoś nie bardzo przekonuje i gdy pojawia się coś mocniejszego na wstepie "Heartblood" wydaje się, że zespół weźmie się konkretniej za granie power metalu. Trochę się wziął, korzystając z ponurych thrashowych zagrywek, ale znów przeważa niezbyt interesujący rock i brutalniejszy wokal Wagnera wiele tu nie zmienia. Wiarę w RAGE przywraca po części "Over And Over" i ta kompozycja zapewne mogłaby znaleźć się na albumie poprzednim ze znakomitymi ostrymi zagrywkami gitarowymi, ale... idąc dalej brak tu mocy. Ogólnie brak mocy na tej płycie a tym kawałku klawisze w tle wydają się zupełnie bez sensu. Nudzą w nijakim pół balladowym "In Vain (I Won't Go Down)" gdzie niestety zastosowano najbardziej ograne motywy melodyczne RAGE z przeszłości. Dbałość i pewien klimat to jedno, ale "Immortal Sin' zagrany mocniej byłby znacznie bardziej ekscytujący. RAGE grający atmosferyczny rock nie jest "tym" RAGE , przy czym należy przyznać, że Peavy wokalnie radzi sobie w takich momentach lepiej, niż można by się było po nim spodziewać. Umiarkowane tempa, rozległe klawiszowe tła, sporo tego jest na tej płycie a w "Immortal Sin" najbardziej udane. Końcówka albumu mało interesująca już pomijając cover ROLLING STONES. Nie bardzo wiadomo co chcą grać w rozwlekłym "Just Alone", który niby ten album kończy, ale jest jeszcze "XIII" czyli liczony jako bonus "Another Wasted" z wydania limited edition. Słaby to dodatek.

Może i moc nie była celem RAGE na tej płycie. Poza mocą są i inne atuty metalowego grania. Melodie chociażby, atrakcyjne a nie wystylizowane na ambitne klawiszami i planami drugimi. Pomysł na ten LP na pewno był, ale realizacja pozostawia wiele do życzenia. Pastelowo odegrane rage metalowe patenty przy dodatkowo dosyć bezbarwnej realizacji brzmienia nie przekonują. Nie ci gitarzyści na ten album, nie ten perkusista, przy czym jak zwykle Chris Efthimiadis zalicza występ w RAGE do bardzo udanych.
RAGE zazwyczaj oferował określony energiczny materiał, owszem łagodzony tu ówdzie na innych albumach wcześniej w rozsądny sposób. Tu z tą łagodnością i klimatycznością refleksyjną przesadzili... albo skierowali się w stronę innego słuchacza.


Ocena: 6,8/10

28.04.2008
Rage - Ghosts (1999)

[Obrazek: R-554694-1455809666-4982.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Beginning of the End 04:44
2. Back in Time 04:20
3. Ghosts 05:14
4. Wash My Sins Away 04:08
5. Fear 05:08
6. Love and Fear Unite 03:37
7. Vanished in Haze 05:01
8. Spiritual Awakening 03:32
9. Love After Death 04:13
10. More Than a Lifetime 04:28
11. Tomorrow's Yesterday 06:55

Rok wydania: 1999
Gatunek: Progressive Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter Wagner - śpiew, bas
Spiros Efthimiadis - gitara
Sven Fischer - gitara
Chris Efthimiadis - perkusja


RAGE nie próżnuje, RAGE nagrywa z niezwykłą regularnością i w październiku 1999 GUN Records wydaje "Ghost", przy czym jak to już w historii RAGE bywało premiera była w Japonii w końcu sierpnia nakładem Victor.

RAGE ma wiele obliczy. "Ghosts" to RAGE teatralny i symfoniczny, choć nie w tak jawny sposób jak "Lingua Mortis", RAGE w Beginning of the End mający coś z SAVATAGE, a w Back in Time z filmowej opowieści. RAGE niezwykle melodyjny, bo jak nie może zachwycać refren z Back In Time, ale jednocześnie RAGE wyciszony, bez tej wściekłości i biczowania riffami i bez morderczych solówek. Tym razem plastyczna teatralność bierze górę, jak w Ghosts, gdzie rockowy, ale rage refren przeplata się z orkiestrowym tłem i niemal psychodeliczną atmosferą jak z taniego, ale ekscytującego filmu grozy. Ten klimat buduje nadal Wash My Sins Away, ale dla mnie taki RAGE jest po prostu zaprzeczeniem idei grania heavy power. Owszem, celem tej płyty nie jest miażdżenie dźwiękiem. Celem jest Fear i Fear taki strach generuje, sprytnie przy tym potęgowany instrumentami klawiszowymi niby w tle, ale zmuszającymi do skupiania na nich całej uwagi. A melodia spokojna i melancholijna sobie płynie. Taki RAGE rozmarzony refleksyjny jak w Love and Fear Unite i trochę ostrzejszy refren niczego tu nie zmienia, a jedynie podkreśla pastelowy charakter kompozycji. Płyta-opowieść. Vanished in Haze to niemal kołysanka i tu trzeba powiedzieć - Wagner całościowo spisał się jako wokalista w stylu dla siebie odmiennym na tym LP bardzo dobrze. Peavy śpiewa, śpiewa ładnie i z wyczuciem, także rocka i piosenkę teatralną, śpiewa z wyczuciem i ciepło. Mniej basu więcej głosu chciałoby się powiedzieć.
Wracając do zakręcenia... nawet w końcówce Vanished in Haze tego nie brak.
Spiritual Awakening jako symfoniczno-gitarowy numer to znacznie więcej starego RAGE, bo przecież ten refren już był nieraz wykorzystywany. Zakręcenie... dominuje jednak zakręcenie i jest ono przemycone także w specyficznym łamaniu pozornie prostej ballady Love After Death. Łagodność... takiej RAGE zazwyczaj nie mieszał z ciężkimi riffami, jak w najcięższym More Than a Lifetime w drobnych fragmentach, ale jednak. Ten kawałek skupia w sobie esencję aranżacji zastosowanych na tym albumie. Być może umknęłyby one uwadze przy gorszej produkcji, ale tu mamy brzmienie wymuskane w najdrobniejszych szczegółach, perfekcyjne w rozplanowaniu i co najważniejsze - bez dominacji gitar, choć gościnnie pojawił się tu i Smolski. Znakomite brzmienie sekcji rytmicznej z perkusją na medal. To, co gdzie indziej jest zazwyczaj tłem - orkiestracje i klawisze tu jest solą i równorzędnym elementem, tworzącym klimat płyty, a nawet go determinującym.

Wszystko pięknie, ale to nie jest RAGE, który porywa. To RAGE stonowany, wysmakowany i jak dla mnie przeintelektualizowany. Jeśli miał być inny, specyficzny i swoisty to się to udało, ale to nie jest melodyjne morderstwo z "End of All Days".


Ocena: 7.5/10

28.04.2008
Rage - Unity (2002)

[Obrazek: R-1237136-1549711860-3221.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. All I Want 04:59
2. Insanity 04:21
3. Down 05:24
4. Set This World on Fire 05:05
5. Dies Irae 05:08
6. World of Pain 04:02
7. Shadows 00:57
8. Living My Dream 04:49
9. Seven Deadly Sins 04:09
10. You Want It, You'll Get It 04:05
11. Unity 07:17

Rok wydania: 2002
Gatunek: melodic heavy power metal
Kraj: Niemcy

skład zespołu:
Peter Wagner -śpiew, bas
Victor Smolski - gitara
Mike Terrana - perkusja

Wagner, Smolski, Terrana... Trio RAGE. Dwóch wirtuozów i Peavy, który stworzył interesującą heavy powerową niszę pod nazwą rage metal i mimo pewnych odstępstw od tego stylu od czasu do czasu zawsze pozostawał rozpoznawalny. "Unity" wydany tym razem już przez Steamhammer w maju, to album szczególny w dyskografii RAGE, przede wszystkim dlatego, że nigdy wcześniej ani później wektory muzycznych zainteresowań członków zespołu nie były tak rozbieżne i stylistyczny eklektyzm tego LP jest tu słyszalny z pojawieniem się każdej kolejnej kompozycji.

Czasem siła tkwi w różnorodności i ta płyta jest interesująca mimo, że niekiedy trudno rozpoznać czy to faktycznie gra RAGE. Smolski jest gitarzystą znakomitym, obdarzonym naturalną finezją i umiejętnością poruszania się we wszelkich muzycznych gatunkach. Z niebywałą łatwością potrafi on tez łączyć te gatunki, zlewać i scalać czasem wręcz przeciwstawne motywy tworząc całości nietypowe i niekonwencjonalne. Jednak w przypadku RAGE to chyba nie jest "ten" gitarzysta. Peavy w zasadzie tworzy od lat muzykę w obrębie heavy power schematyczną, ale atrakcyjną właśnie poprzez ten schematyzm i przewidywalność linii melodycznych, riffów i refrenów rozpoznawalnych od pierwszych sekund. Smolski narusza ten ład, rozsadza struktury od wewnątrz i choć często nadaje dodatkowego szlifu i blasku, to jednak odciąga RAGE od tego co Wagner stworzył jako markę RAGE. Smolski to dużo melodii, mniej agresywnych niż na "Black In Mind" czy "End Of All Days". Większość utworów na "Unity" to wspólne dzieło Wagnera i Smolskiego i ta współpraca kompozytorska daje tu różny efekt. W All It Want górę bierze Wagner i choć początek wskazuje na coś bardziej złożonego, to dostajemy klasyczny rage heavy power z tym jak zwykle przy najlepszych numerach ekscytującym refrenem, przy czym gitara Smolskiego jest oczywiście inna niż na przykład Schmidta.
Trzeba przyznać, że najlepsze utwory na tym albumie, poza wspaniałymi solami Smolskiego, czasem dosyć trudnymi w odbiorze, opatrzone są znakomitymi refrenami i ta płyta jest pod tym względem bardzo atrakcyjna. Tak atrakcyjnych refrenów nie było od czasu "End Of All Days". Jest to też granie nowocześniejsze, bo taki jest Down, czarujący rockową lekkością i rozmachem i takich nagrań słucha się z ogromną przyjemnością. RAGE grający szybko, dynamicznie i finezyjnie zachwyca, tak jak zachwyca w soczystych i niezmiernie melodyjnych Set This World On Fire i You Want It,You'll Get It. Tu współpraca obu panów układa się w harmonijną całość. Balladowy początek tej pierwszej kompozycji jest chyba najładniejszym tego rodzaju rozpoczęciem, jakie ten zespół zaproponował w całej swojej karierze. Co tu dużo mówić, wyborne i do tego urozmaicone utwory wykonane w wirtuozerski sposób i jak ten drugi z wymienionych wzbogacony o neoklasyczne solo. No i jest tu przecież i Terrana, a ten perkusista jest po prostu znakomity, zawsze wszędzie i w każdym rodzaju metalowej muzyki, jaką gra w różnych zespołach. Sam Wagner przygotował tu trzy utwory, z których typowy mocny agresywny i chwytliwy Seven Deadly Sins wypada najlepiej. Peavy w formie kompozytorskiej porywa i powala, tym bardziej w takim napakowanym sterydami, a jednocześnie wykonanym z lekkością graniu. Ze względu na mniejszą dynamikę nieco gorzej wypada World Of Pain, ale to także bardzo dobra kompozycja. Album, mimo nieraz złożonej aranżacji jest przystępny. Ta przystępność staje się jednak zbyt nachalna w rockowym mdłym Living My Dream autorstwa Smolskiego i Terrany. Taki utwór na tym albumie nie sprawdza się. Nie sprawdza się także przekombinowany Dies Irae, dziwnie brzmiący bez Praskiej Orkiestry Symfonicznej. Niczym zespół nie imponuje w Insanity. Dobry, typowy RAGE i nic ponadto. Niezbyt szczęśliwym zabiegiem było umieszczenie na tym potoczystym przebojowym albumie instrumentalnej kompozycji Smolskiego Unity, nie wiedzieć czemu wybranej na tytułową.

Talent Smolskiego w takim graniu należy docenić, ale niekoniecznie na albumie zespołu RAGE.
Płyta ma wypolerowane brzmienie, niezmiernie selektywne, każdy instrument słychać doskonale i każdy idzie jakby swoim torem, tworząc jedną czytelną całość. Wokalnie Wagner w bardzo dobrej formie, ale może nie ma aż takiej melodyjnej wściekłości w głosie jak to wcześniej bywało. Album byłby totalnym killerem, gdyby nie wciśnięcie tu nieco na siłę elementów progresywnych i edukowanie słuchacza motywami muzycznymi jakich fani rage heavy power uczyć się nie zawsze mają chęć.


Ocena: 8/10

29.04.2008
Rage - Soundchaser (2003)

[Obrazek: R-3588132-1448384121-6712.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Orgy of Destruction 01:26
2. War of Worlds 06:07
3. Great Old Ones 04:03
4. Soundchaser 05:37
5. Defenders of the Ancient Life 04:05
6. Secrets in a Weird World 05:28
7. Flesh and Blood 05:13
8. Human Metal 05:27
9. See You in Heaven or Hell 04:00
10. Wake the Nightmares (Falling from Grace Pt. 1) 04:59
11. Death is on It's Way (Falling from Grace Pt. 2) 06:55

Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, bas
Victor Smolski - gitara
Mike Terrana - perkusja

Płyta "Unity" ze Smolskim jako gitarzystą to była bardzo dobrą płytą, jednak nieodparcie nasuwało się pytanie - czy RAGE będzie jeszcze zespołem bezkompromisowego heavy power.
RAGE nagrywa często i odpowiedź przyszła stosunkowo szybko, gdy w październiku 2003 pojawił się nakładem Steamhammer LP "Soundchaser".

Spragnieni kawałków w rodzaju "Unity" z wysublimowanym i nie dla każdego prostego zjadacza metalu zrozumiałym kunsztem Smolskiego tym razem muszą obejść się smakiem.
Bardzo dobrze. Tym bardziej bardzo dobrze, że Smolski jest nadal gitarzystą i pokazuje, co można zrobić, gdy się ma talent i chęć zagrania czegoś więcej niż progresywnego power... A raczej czegoś mniej. "Orgy of Destruction" ożywia nieumarłe bestie i w zasadzie takie wejścia powinny być ustawowo zabronione. Jakieś organki, basetla albo ksylofon owszem, ale po co tak ostro i brutalnie się wdzierać w narządy słuchowe? Czasem jednak trzeba. Jako przystawka do dnia głównego w sam raz.
"War of Worlds" to ideał melodyjnego heavy power, gdzie ta swoboda operowania gitarą przez Smolskiego łączy się z kruszącą siłą soundu, potężnego i tłustego w tym lekkim rozmyciu.
Tak na dobrą sprawę to ten sound determinuje całość albumu i takiego jeszcze RAGE nie miał. No tak melodia zabija, ale przecież Smolski nie ustąpi i przesycony jazz rockiem fragment instrumentalny, gdy walczy z basem Wagnera to po prostu cały Smolski. Ogólnie miazga i dewastacja, której ciąg dalszy następuje w "Great Old Ones". Tak, tak, to zwykły rage metal, ale takiej mocy to dawno nie było przy takiej niewymuszonej grze. To też zasługa basu Wagnera, który dawno nie był tak starannie wyeksponowany i dawno nie pełnił tak ważnej roli. Gdy Smolski czaruje w solówkach, ten bas nadal dewastuje opancerzone obiekty w zasięgu głośników. Kanonada trwa w "Soundchaser", może z minimalnie mniejszym naciskiem na melodię refrenu, który tu jest nieco lżejszy. Odrobinka nowoczesnego mroku to taki żart, który rozprasza natychmiast ołowiana gitara Smolskiego. No i jest tu jeszcze Terrana, który tym razem nie przesadza z kombinacjami, ale jak już zakombinuje to... Mamy część instrumentalną tej kompozycji. Rytmiczny "Defenders of the Ancient Life" dzięki znakomitemu wykonaniu trzyma poziom, mimo że po raz pierwszy melodia nieco słabsza.  "Secrets in a Weird World", mimo znajomego tytułu, nie odnosi się do tamtych czasów, choć riffy faktycznie tu nerwowe i rwane jak w 1989. Maszyna nieubłaganie sunie do przodu, tu trochę w stylu nowocześniej grającego ANNIHILATOR. Pianino, musiało być? Obowiązkowo, to w końcu RAGE ze Smolskim... I jeszcze ten dewastujący jazzujący bas. Mrocznie wszędzie na początku "Flesh and Blood", potem jednak takie romantyczne rozmarzenie i czy to naprawdę śpiewa Wagner? Chyba nie... Mocno i zdecydowanie w dążeniu do fantastycznego, wielogłosowego refrenu, a potem ten niepoprawny Smolski to wszystko łamie po swojemu, dziwak jeden. Niedobitki ocalałych z pogromu zostają ostatecznie rozproszone w czasie "Human Metal", pokazującym, że w heavy power trzeba twardym być, a nie miękkim, a niekoniecznie trzeba za bardzo ryczeć w skocznym refrenie, jak najbardziej typowym dla klasycznego RAGE. "See You in Heaven or Hell" kontynuuje natarcie w nieco bardziej złożonej formie, którą nie od razu się w całości ogarnia w tym melodyjnym podejściu do tematu. Ale nadal ciężko i mocno kopią.
Tu powinien być koniec, ale RAGE uparcie lansuje długie albumy i jest jeszcze podwójna dawka metalu z szuflady czy "Falling from Grace", która to miała pierwotnie znaleźć się na wcześniejszym albumie. Takie granie na poziomie dobrym, jednak nie do końca przystającym do stylu tej płyty. Niestety jest tu także Andy Deris i jak ktoś go nie lubi, to powinien słuchać tylko Wagnera.

Tak czy inaczej, to bardzo dobra płyta, mocna, zdecydowana i umilona przez Smolskiego muzycznymi wygibasami w nienachalny i przystępny sposób. Wagner w bardzo dobrej formie, instrumentalnie bez zarzutu, a brzmienie, jakiego chyba zawsze RAGE nieco brakowało. Nowoczesne, ale nie modernistyczne.
Konkretny, melodyjny, mocny heavy power w wersji RAGE z równomiernie rozłożonymi akcentami i starannie obmyślony, a momentami absolutnie demolujący.


Ocena: 8.7/10

29.04.2008
Rage - Carved in Stone (2008)

[Obrazek: R-2185321-1346412984-7338.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Carved in Stone 05:21
2. Drop Dead! 04:13
3. Gentle Murders 04:12
4. Open My Grave 04:41
5. Without You 05:45
6. Long Hard Road 04:37
7. One Step Ahead 05:05
8. Lost in the Void 04:14
9. Mouth of Greed 03:56
10. Lord of the Flies 05:45

Rok wydania: 2008
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, bas
Victor Smolski - gitary, instrumenty klawiszowe, sitar
André Hilgers - perkusja

Niezależnie od tego jak się zapatrywać na specyficzny eksperyment na płycie poprzedniej ("Speak Of The Dead"), to ten album wydany przez Nuclear Blast w lutym jest po prostu kolejnym albumem RAGE. Wykorzystane tu zostały wszystkie rage patenty z dawniejszych lat zarówno konstrukcji refrenów jak i w głównych melodiach.

Gładki melodyjny album z pewną dawką riffowej agresji w zagrywkach Smolskiego i wracają tu gdzieś lata 2001-2002, ale w formie kompozycji na poły tylko atrakcyjnych, gdzie power energia jest tamowana heavy metalową melodyjnością "Unity" w słabszym niestety wydaniu, jak w obiecująco rozpoczynającym się "Carved In Stone". Takiego grania jest tu więcej i można powiedzieć, że jest to jeden schemat, który sprawdza się w większym lub mniejszym stopniu. Sprawdza się nieźle w surowszym gitarowo i wokalnie "Drop Dead", do momentu gdy pojawia się taki sobie refren, sprawdza się także w łagodniejszym i lekko niepokojącym "Long Hard Road" fragmentarycznie. Znów mało pomysłowy w melodii refren i te po prostu są jak na RAGE bardzo zwyczajne. Można odnieść wrażenie, że słyszy się jakieś odrzucone pomysły na melodyjne killery, które killerami stać się nie mogły wcześniej. Gdyby szukać tych refrenach najlepszego to wyróżnia się ten z dosyć nowoczesnego momentami w gitarze "Lost In The Void". Tempa na tym albumie są umiarkowane, poza "Gentle Murders", gdzie Smolski rozgrywa najszybsze partie, a Wagner jakby to spowalnia swoim śpiewem. Na koniec coś w pewnym stopniu odnoszącego się do symfonicznych zapędów RAGE w "Lord Of The Flies", nie tylko w instrumentalnym wstępie klawiszowym, ale i w symfoniczno-gotyckim rozwiązaniu wokali i tworzeniu atmosfery. Dobre to, ale w takich kompozycjach RAGE wcześniej pokazywał więcej.

Mało twórczej inwencji jest na tej płycie. To dobre wypróbowane elementy muzycznego stylu RAGE zebrane w kolejne kompozycje, ale wybrano tylko te "dobre" i nic do tego nie zostało dodane. Wagner śpiewa bardzo dobrze, tyle że mało zadziornie, Smolski gra znakomicie, tyle że on zawsze gra znakomicie, czego by nie grał. Tu gra dobre i przeciętne kompozycje RAGE, jakie na większości poprzednich albumów z nim nagranych byłyby co najwyżej dopełnieniem do znacznie bardziej atrakcyjnych. Podkreślić należy znakomity występ Hilgersa. Warto specjalnie posłuchać tej płyty tylko dla niego. Płyta ma doskonałe brzmienie, o ile się lubi RAGE mniej surowy, jest także zdecydowanie jednoplanowa, gitarowa i tła grają tu rolę marginalną.

Taki przegląd myśli twórczej RAGE z XXI wieku, gdzie poziom inwencji jest niższy niż zazwyczaj.


Ocena: 6,7/10

22.02.2008
Rage - Strings To A Web (2010)

[Obrazek: R-4441916-1402493034-2445.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Edge Of Darkness 04:30
2. Hunter And Prey 04:31
3. Into The Light 04:22
4. The Beggar's Last Dime 05:40
5. Empty Hollow 06:20
6. Strings To A Web 03:54
7. Fatal Grace 01:21
8. Connected 02:54
9. Empty Hollow (Reprise) 01:48
10. Saviour Of The Dead 05:44
11. Hellgirl 04:11
12. Purified 03:46
13. Through Ages 02:06
14. Tomorrow Never Comes 03:41

Rok wydania: 2010
Gatunek: power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, bas
Victor Smolski - gitara, instrumenty klawiszowe
Andre Hilgers - perkusja

Ileż to już lat, ileż to już płyt... Wagner zdawać by się mogło niezniszczalny, nie do podrobienia i rozpoznawalny zawsze i wszędzie, ale ta wściekłość coraz mniejsza...
Ten LP wydany w lutym przez Nuclear Blast to nostalgiczne nawiązanie do "End Of All Days", do "Unity" i do okresu symfonicznego, a wszystko ugotowane w jednym kociołku. Według wcześniejszych zapowiedzi miała to być płyta kumulująca to, co w RAGE najlepsze. Te elementy kumuluje i owszem, ale czy w najlepszy sposób?

Wagner jako wokalista śpiewający supermelodyjne rockowe refreny brzmi i nieco śmiesznie i nieco strasznie, Smolski w gitarowych wrzutkach rodem z progresywnych albumów dla użytkowników suwaków logarytmicznych gubi sens RAGE jako atakującego bez litości, agresywnego power metalu. O ten power metal tu najbardziej chodzi. Nie o ten melodic power metal GAMMA RAY czy podobnych, ale o ten wyrosły z thrashowych korzeni AVENGER i porażającej melodyjnością struktury refrenów z echami RUSH. Na albumach gdzie z melodiami było gorzej, RAGE "dokładał do pieca", nadrabiając energią. Tam, gdzie melodie ustępowały miejsca skomplikowanym wyrafinowanym aranżacjom, także wygrywali. Tu mamy przegraną, może nie 0:10, ale wysoką i kosztowną, bo są kolejne punkty ujemne na karcie kredytowej zespołu, która coraz szybciej zaczyna się wyczerpywać. Tak rozbierając na czynniki pierwsze:
"The Edge Of Darkness" - fajne riffy klasyczne dla RAGE i ten nieszczęsny refren... No ogólnie się to kupy nie trzyma, do tego te progresywne zagrywki w środku zupełnie nietrafione, choć dynamiczne solo Smolskiego udane. Ogólnie groch z kapustą. "Hunter And Prey" to spore nawiązanie do nagrań z EOAD i ten numer jest bardzo dobry - refren w tym najbardziej Rage stylu i melodia ciekawie wpleciona w te rwane riffy. Smolski wymiata z fantazją. "Into The Light" celuje w listy przebojów, ale mimo pozornego quasi hard'h'heavy luzu oraz zamaszystego refrenu, nieco kompromitujący. Tym razem Smolski wspomagany elektroniką w solówce skromnej mało widoczny. W "The Beggar's Last Dime" jakoś mało RAGE... To zapewne też ma być bujający rocker, ale nie jest. Piosenkowy refren rozbraja naiwnością.Rehabilitacja w postaci "Empty Hollow", który jest jakby reminiscencją z czasów symfonicznych w połączeniu z niezmiernie nowoczesnymi zagrywkami Smolskiego - pełna. Przebłysk geniuszu na mdłym albumie... Wyborne uchwycenie niepokojącego klimatu i refren, który musi przejść do historii metalu. Tego numeru po prostu szkoda na ten album. Jeśli ta płyta miała być próbą wyjścia z impasu w przyszłości, to zapewne jest to możliwe dzięki takiemu graniu. Niesamowity numer. Kolejne części "Empty Hollow" to takie granie, jakie wolałbym słyszeć w pobocznych projektach Smolskiego... albo wcale. Nie rusza mnie zupełnie aż do Reprise rzecz jasna.
"Saviour Of The Dead" to dobry numer, ale skoro mamy tu takie groove zagrywki gitarowe i nieco gardłowego ryczenia Wagnera, to można już było iść tym tropem. Fajny refren, ale nie do tej kompozycji. "Hellgirl" to lekko zamerykanizowane RAGE z czasów wczesnych lat 90tych. Znów słabiutki refren dyskredytuje próby "ostrego" pokazania się. "Purified" to ostry atak do czasu wejścia kolejnego refrenu, gdzie Wagner bladziutki i niczym nie przyciąga. Sam motyw gitarowy główny wyborny i taki power-thrashowy RAGE zawsze fascynuje. Smolski dał tu świetne solo, ale za krótkie, no za krótkie i tyle. "Through Ages"... No cóż, ogólnie za akustycznymi balladkami nie przepadam. Ta niczym nie przykuwa uwagi, za to krótka i dobrze. Na koniec "Tomorrow Never Comes" i tu piosenkowo ponownie w średnim stylu, przy czym to, co gra Smolski, jakoś nie przystaje do tego, co śpiewa Wagner.

Narzekać całościowo nie można na Hilgersa. To bardzo solidny pałker i robi tu co może, aby uatrakcyjnić kompozycyjne mielizny. Samo brzmienie albumu takie sobie, jakby nieco lepsze od raczej suchej płyty poprzedniej, ale bardzo standardowe. Trochę elektroniki użytej zachowawczo przez Smolskiego przelatuje na ogół niezauważalnie. Jeśli RAGE chciał nagrać przystępny power metalowy album, to się to nie udało. Szkoda. Ale zawsze pozostaje "Unity" i "End Of All Days"... Wydaje mi się, że RAGE rozpaczliwie usiłuje utrzymać się na powierzchni, ale jest to już coraz trudniejsze. Podali sobie sami koło ratunkowe w postaci "Empty Hollow", ale czy wystarczy sił, aby z niego skorzystać?
Osobiście wątpię.


Ocena: 6.5/10

5.02.2010
Rage - 21 (2012)

[Obrazek: R-3848638-1385225281-4211.jpeg.jpg]
Tracklista:
1. House Wins 01:30
2. Twenty One 06:16
3. Forever Dead 06:20
4. Feel My Pain 05:40
5. Serial Killer 05:45
6. Psycho Terror 06:57
7. Destiny 05:13
8. Death Romantic 05:59
9. Black And White 05:20
10. Concrete Wall 03:50
11. Eternally 05:09

Ro wydania: 2012
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, bas
Victor Smolski - gitara instrumenty klawiszowe
André Hilgers - perkusja

Licząc z płytą AVENGER i "10 Years in Rage" z nagranymi na nowo nie publikowanymi wcześniej kompozycjami to chyba faktycznie 21 płyta zespołu. Ikona niemieckiego power metalu z najbogatszą dyskografią, która jednak od pewnego czasu odnotowuje tendencję spadku formy co słychać na nierównych dwóch albumach poprzednich. Ten wydany został przez Nuclear Blast w lutym. Stały skład, wybitni instrumentaliści Smolski i Hilgers, a jednak coś się z RAGE stało.

Ciężko jest coś na pisać o każdym z oddzielna utworze z tej płyty. To po prostu RAGE czerpiące z "Trapped!" i... "Carved In Stone". Smolski odtwarza riffy RAGE stworzone wiele lat wcześniej z niebywałą biegłością i precyzją, ale to riffy i melodie, jakie Wagner wymyślił już dawno i dawno rozegrane zostały na wszystkie możliwe sposoby. Jest w tej płycie bezkompromisowa surowość okresu "The Missing Link" to słychać w nader energicznym i wirtuozersko rozegranym "Forever Dead" ale refreny są lekkie, pasujące mocą do "Unity" a pozbawione agresywnej drapieżności i super chwytliwości "End Of All Days". RAGE gra swoje przekrojowo i zachowawczo, nie wychyla się także melodyjnym power w rodzaju "Feel My Pain" z rozczarowującym refrenem a poziom smutnawych muzycznych przemyśleń jest tu daleki od tego z "Black In Mind". Tak jak w niezdecydowanym, ni to brutalnym, ni to łagodnie power metalowym "Serial Killer" gdzie najbardziej przykuwa uwagę udany "dark vocal" Wagnera. Owszem próbuje RAGE budować mroczną atmosferę w długim nawiązującym do thrashu w paru rozwiązaniach zagranym niezbyt szybko "Psycho Terror" ale to niezdecydowanie jest wyraźnie słyszalne. RAGE nie chce brzmieć monolitycznie i demolująco jak w czasach albumów z pierwszej dekady XXI wieku, nie jest jednak w stanie tez zaproponować nic odmiennego jak na "Speak Of The Dead". Jakoś męczą się w "Death Romantic" jakiś ten kawałek jest symptomatyczny dla wypalenia i braku pomysłów. Znakomita gra Smolskiego tego nie zastąpi i luki nie wypełni. Zresztą czy faktycznie znakomita? Smolski to Smolski a w RAGE grywał ciekawiej i w bardziej urozmaicony sposób. Słabość refrenów, także w mocy i energii wykonania i tego z kolei przykładem jest ten "Black And White". Przyzwoicie, pewien pomysł jest, ale to nie polatuje ku niebu z turbodoładowaniem jak w dawniejszych czasach. A już wcale w zupełnie wtórnym w ich twórczości "Concrete Wall". Wskazując najbardziej udany rage metalowy kawałek, wypada wymienić "Destiny" z pełnym dumnego rozmachu refrenem i garścią tych najbardziej elektryzujących riffów, jakie ten zespół wykorzystuje od zawsze.
Na końcu wyciszenie w postaci przepełnionego nowocześnie podanym w aranżacji rockiem songu "Eternally". Dobre, dobre... tylko dobre. Z najlepszym basem Wagnera na tej płycie przy okazji i pięknym leniwym solem Smolskiego.

Wagner w bardzo dobrej formie wokalnej -bywało onegdaj i lepiej, ale jest lepiej niż przez kilka ostatnich lat. Poddawać w wątpliwość kunszt Smolskiego mogą tylko głusi, ale w tym zespole cuda wyczynia Hilgers, także i tym razem fenomenalny prawie nieustannie.
Ostre rozdzierające brzmienie gitary, ogólnie sound dosyć surowy, ascetyczny, twarde brzmienie wyostrzone w detalach poszczególnych instrumentów i to sound z "Carved In Stone", aby za daleko w przeszłość się nie cofać. Sam zespół cofa się do różnych okresów i epok RAGE, omijając etap symfoniczny, chyba zresztą dobrze, bo do symfonizacji tu nic nie pasuje.
RAGE nagrywa dużo, może za dużo? Poza paroma bardziej oryginalnymi momentami, które wyłapać od razu niełatwo to wszystko Wagner ze swoim zespołem już grał. Często lepiej, czy też raczej zazwyczaj lepiej. Brak pomysłów na porywające melodie do swoich wypróbowanych riffów.
Oto, co trapi RAGE od jakiegoś czasu.
Pozostaje więc powiedzieć "catch 22".


Ocena: 6,5/10

24.02.2012
Rage - The Devil Strikes Again (2016)

[Obrazek: R-8631894-1465542470-1928.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Devil Strikes Again 04:25
2. My Way 04:23
3. Back on Track 04:23
4. The Final Curtain 04:13
5. War 04:24
6. Ocean Full of Tears 04:04
7. Deaf, Dumb and Blind 04:18
8. Spirits of the Night 04:52
9. Times of Darkness 05:21
10. The Dark Side of the Sun 05:56

Ro wydania: 2016
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, gitara basowa
Marcos Rodríguez - gitara
Vassilios Maniatopoulos -perkusja

W roku 2015 zakończyła się (podobno definitywnie) wspólna muzyczna przygoda Wagnera i Smolskiego. Stało się to nawet później, niż można było przypuszczać, bo jednak Smolski ma inną wizję muzyczną i patrzy na zupełnie inne muzyczne horyzonty. Odszedł także Hilgers. RAGE to instytucja i Peavy nie mógł zespołu rozwiązać, mógł się jednak pokusić o stworzenie kolejnej super grupy pod tym szyldem. Wybrał jednak inną drogę i zaprosił do współpracy urodzonego w Argentynie, mieszkającego w Wenezueli a od lat w Belgii gitarzystę Marcosa Rodrígueza. Poznał go, gdy jego zespół SOUNDCHASER towarzyszył jako support RAGE na koncertach z okazji 30 lecia ekipy Wagnera. Perkusistą zaś został Vassilios Maniatopoulos, wieloletni asystent techniczny byłego perkusisty RAGE Chrisa Efthimiadisa, a prywatnie przyjaciel Wagera od kilku dekad.

W roku 2016 pojawia się pierwszy album RAGE w tym składzie, wydany przez Nuclear Blast i rozpoczyna się dobrze i tylko dobrze od ogranego, dynamicznego i drapieżnego rage power The Devil Strikes Again. Tak RAGE gra od zawsze i taki otwieracz nigdy o niczym nie świadczy, poza tym, że Wagner nie przeszedł na pozycje doom metalu.
I dalej melodie pozostały te same i takie same...
Bardzo to zachowawcza pod tym względem płyta i fajnie się słucha My Way, pod warunkiem, że zapominamy, że prawie ta sama melodia już była kilka razy, choć tu akurat jest to podane nowocześniej, trochę w groove stylu. Smolski utrzymywał w RAGE pewien wystudiowany poziom dumniej elegancji, nawet jeśli same kompozycje były niespecjalnie dobre. W roku 2016 bez niego RAGE gra topornie, chropawo i momentami to taka lekko zawstydzająca  prostoduszność, podlana modern sosem. Tak to wygląda  w przeciętnych numerach w tempach średnio szybkich Back on Track, The Final Curtain, Spirits of the Night. Nie wiedzieć czemu to taki metal drogi - Autostrady Donikąd... Nowocześnie i przebojowo powinno być teoretycznie w War, ale nie jest. Drażniące aranżacje, drażniące wokale Peavy i prawie nic ponadto. Ocean Full of Tears to dużo akcentowania, dużo ukłonów stronę Mustaine'a i MEGADETH w średniej heavy power metalowej dyspozycji (zwrotki! zwrotki!), z Deaf, Dumb and Blind można wyłuskać niezły, archetypowy RAGE refren, trzeba się jednak przebić przez pozbawioną kreatywności gitarową half thrashową łupaninę. Słabiutki jest ospały i pozbawiony jakiejkolwiek energii Times of Darkness i potwierdza się fakt, że RAGE taki zamulacz z niejasnych powodów umieszcza na swoich płytach od bardzo wielu lat - bezrefleksyjnie. Jaśniejszym punktem jest The Dark Side of the Sun. Ten kawałek, gdyby został zagrany przez kompetentnych muzyków (Smolski? Hilgers?) mógłby zdewastować umysły. Są tu i doskonały potoczysty refren, i niejasnego pochodzenia intrygująca melodia zwrotek, i orientalny fragment instrumentalny, ale choć się starają, to wykonanie mnie nie przekonuje.
Tu wypada już zaznaczyć, że nowi członkowie zespołu nie są muzykami jakichś specjalnie wysokich lotów. Technicznie gitarzysta jest znacznie słabszy od wszystkich poprzednich gitarzystów RAGE, a perkusista, no cóż, być może jako techniczny spisywał się u Mistrza Chrisa rewelacyjne, ale z jakiegoś powodu nikt go nie chciał zatrudnić jako perkusisty grającego w zespole.

Taki trochę ten nowy RAGE toporny jak jaskiniowiec, ale nowoczesny, bo z plastikową maczugą. To także tyczy się brzmienia - dosyć rozmytego w mocnej głębokiej gitarze bez wyrazu i pozbawionej mocy perkusji. Sola gitarowe od piskliwych do podanych modern, akustyczne gitary paskudne. Producentem jest Rodriguez. Dobra, może się chłop nie zna, ale mix i mastering to Dan Swanö, więc o co to chodzi?
W sumie, mniejsza z tym. Coś tam RAGE nagrał, zaistniał ponownie, a ortodoksyjni fani się ucieszyli.
Bardziej niż pozostali.


ocena: 6/10

new 28.04.2019
Rage - Speak Of The Dead (2006)

[Obrazek: R-2511551-1467694266-9124.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Suite Lingua Mortis (Part 1: Mortituri te Salutant) 00:57
2. Suite Lingua Mortis (Part 2: Prelude of Souls) 02:46
3. Suite Lingua Mortis (Part 3: Innocent) 05:36
4. Suite Lingua Mortis (Part 4: Depression) 01:12
5. Suite Lingua Mortis (Part 5: No Regrets) 04:52
6. Suite Lingua Mortis (Part 6: Confusion) 01:45
7. Suite Lingua Mortis (Part 7: Black) 00:51
8. Suite Lingua Mortis (Part 8: Beauty) 03:54
9. No Fear 05:32
10. Soul Survivor 03:41
11.Full Moon 04:54
12.Kill Your Gods 05:13
13.Turn My World Around 03:58
14.Be with Me or Be Gone 03:47
15.Speak of the Dead 04:06

Rok wydania: 2006
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, gitara basowa
Victor Smolski - gitary, instrumenty klawiszowe, pianino, altówka
Mike Terrana - perkusja


Czy można dwa razy przemówić Lingua Mortis?
Można i stało się to dziesięć lat później po w pewnym sensie eksperymentalnym pomyśle RAGE, zrealizowanym na wydawnictwie "Lingua Mortis" z roku 1996. Tym razem to wizja Lingua Mortis Smolskiego jest z pewnością najważniejszą częścią płyty "Speak Of The Dead" (czyli Lingua Mortis), którą Nuclear Blast, a w Japonii Avalon, wydały w marcu 2006 roku.

Symfoniczną ideę Lingua Mortis wymagającą orkiestry symfonicznej, która tu oczywiście jest obecna, można lubić lub nie.
Faktem jest, że Smolski stworzył w ramach tej suity małe arcydzieło metalu progresywnego, ale przecież nie tylko, symfoniczny power w Innocent jest fenomenalnie porywający, a do tego całkowicie klasyczny dla melodycznej stylistyki RAGE. Co bardzo ważne Wagner jest tym razem z wybornej formie wokalnej i to, co tu należy do niego jest wykonane kapitalnie. A to jest zarówno Innocent jak i No Regrets, podany ultra nowocześnie w klawiszach, no i oczywiście smutny i taki piękny finał Beauty. Wzruszające i bardzo poruszające...
Połączenie orkiestry symfonicznej, nowocześnie podanego "lingua mortis" (ciekawe efekty dźwiękowe) oraz potężnej power metalowej gitary daje efekt wstrząsający i to inne spojrzenie na Mowę Śmierci niż dziesięć lat wcześniej. Smolski to jest jednak arcymistrz tworzenia takich kompozycji. Oczywiście nie można tu zapominać o zasługach Białorusina Andrieja Zubricha, które nadał właściwy kierunek całości orkiestracji.
Co można powiedzieć o suicie Lingua Mortis  Smolskiego? Tylko jedno. Absolutne arcydzieło i kto uważa inaczej, po prostu się nie zna, albo zna co najwyżej na GRAVE DIGGER. Absolutne arcydzieło Smolskiego i tyle.

Ta płyta to oczywiście nie tylko Lingua Mortis. To także klasyczny Rage Metal odegrany z energią zdecydowanie porównywalną z tą z LP "Soundchaser". Szczególnie udane są dewastujące w prosty sposób Soul Survivor z klasycznymi zadziornymi refrenami Wagnera, rozpoczynający się jako akustyczna ballada Full Moon.
Be with Me or Be Gone trochę słabszy od pozostałych ratuje się tylko dobrym generycznym refrenem, ale w sumie tylko jak na RAGE jedynie dobrym i ten patent już był wykorzystywany parokrotnie. Jeszcze mocniejsze, lekko połamane i mroczne No Fear i  Kill Your Gods oraz Turn My World Around w jakiś sposób nawiązują do Lingua Mortis. Piękny refren z Turn My World Around taki w charakterystycznie lekko chropawy sposób wykonany jest jednym z najlepszych na całej płycie. Mocarny Speak of the Dead to oczywiście swojego rodzaju reprise dla Lingua Mortis i tak właśnie powinno się to zakończyć.

Na tym albumie Terrana gra bardzo dobrze, ale jednak Smolski przyćmiewa wszystkim zdumiewającą kreatywnością w tworzeniu wirtuozerskich solówek i pewne jego zagrywki po prostu wywołują niekłamany zachwyt. Być może to jest właśnie najlepszy występ Smolskiego w RAGE pod tym względem.
Przy produkcji tej płyty pracowali najlepsi, a producentami był cały zespół. Piękny, klarowny i soczysty sound to dzieło Mistrza Karla Rudolfa Bauerfeinda i jest to być może najlepiej wyprodukowany  LP RAGE.
Niektóre momenty są tu może w drugiej części płyty średniej klasy, ale Suita ciągnie to wszystko mocno w górę i dlatego jest to najlepsza płyta RAGE ze Smolskim jako gitarzystą. Jest jednocześnie ostatnią, na której zagrał Mike Terrana.


ocena: 9,1/10

new 6.10.2019
Rage - Season of the Black (2017)

[Obrazek: R-10609684-1500891520-8373.jpeg.jpg]

Tracklista: (wersja NB3984-2)
1. Season of the Black 04:55
2. Serpents in Disguise 04:13
3. Blackened Karma 04:38
4. Time Will Tell 05:04
5. Septic Bite 04:20
6. Walk Among the Dead 04:05
7. All We Know Is Not 04:20
8. The Tragedy of Man (Part 1: Gaia) 01:02
9. The Tragedy of Man (Part 2: Justify) 06:09
10.The Tragedy of Man (Part 3: Bloodshed in Paradise) 05:39
11.The Tragedy of Man (Part 4: Farewell) 07:21

Rok wydania: 2017
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, gitara basowa
Marcos Rodríguez - gitara
Vassilios Maniatopoulos - perkusja

Rok po roku, rok po roku. Może to i nie jest produkcja taśmowa, ale wrażenie nagrywania na siłę pozostaje. W lipcu 2017 Nuclera Blast wydaje kilka wersji nowej płyty RAGE "Seasons Of The Black", ale podstawowa, bez odgrzewanych kotletów AVENGER to wersja złożona z jednego CD z nowymi kompozycjami.

Czy to co zostało nagrane w roku 2016 i 2017 mogłoby się znaleźć na jednym wydaniu 2 CD? Pewnie tak, bo w sumie jest to co poprzednio, tylko Marcos Rodríguez gra lepsze solówki. Ba, znacznie lepsze. Całość zdominowana jest przez jego nowocześnie ustawioną, modern gitarę o rozmytym brzmieniu, mocną, ale mało mało selektywną. Zresztą w zasadzie selektywność niczego by tu nie zmieniła, bo po prostu Wagner nie ma specjalnie pomysłu na "Peavy" melodie i wykorzystuje nieśmiało to, co już było wielokrotnie, tym razem w gorszej wersji (ponownie) i jakoś bez wiary, że to może jeszcze chwycić. Monolityczny nieustanny atak Rodrigueza dominuje, Wagner śpiewa przeważnie źle i ostatecznie do słuchacza dociera taka modern power metalowa sieczka jak w Season of the Black z imponującym solem Marcosa. W sumie na te sola czeka się z największa uwagą, bo sam Wagner i jego brak pomysłów na melodie i zabójcze refreny jest po prostu nudny. Ekscytowanie się mocą już naprawdę przestało wystarczać...
No, ta moc jest w Serpents in Disguise, ale co z tego skoro i tu tylko solo podnosi ciśnienie. Wolniejszy i bardziej zdecydowanie akcentowany Blackened Karma jest słaby w ekspozycji ogranej rage melodii. Coś trochę się zaczyna dziać w Time Will Tell i to pierwszy dosyć strawny refren na tej płycie oraz doskonałe odzwierciedlenie rozgrywania tego gitarowo w stylu RAGE z lat 90-tych. Wagner jednak śpiewa bardzo przeciętnie i znowu wypada pochwalić przede wszystkim (albo tylko) Rodrigueza.
Potem taki masywny wypełniacz bez historii Septic Bite, jakie od lat Wagner umieszcza płytach, żeby były dłuższe, a następnie ponure i potężne natarcie power metalowe w Walk Among the Dead, nieco się ożywiające w refrenie, ale ile to można słuchać tego samego refrenu. To już naprawdę było i chyba nawet na poprzedniej płycie. Zestawienia tych mocnych posępnych zwrotek z lżejszymi chwytliwymi refrenami są w RAGE coraz gorsze. All We Know Is Not, rozpędzony dynamiczny i bezwzględny to najlepsze co tu można usłyszeć. Tak, to jest taki RAGE jakiego chce się słuchać, choć może sama struktura riffowa tej kompozycji jest nie do końca dla RAGE reprezentatywna. Faktem jest jednak, że Rodriguez gra wybornie i jego z pewnością nie można tu obwiniać o ogólną miałkość tego albumu. Dobrze, że w końcu jest tu czego posłuchać bez znudzenia.
Wagner na tej płycie poważył się na suitę. Jak widać Lingua Mortis to za mało i teraz przychodzi kolej na The Tragedy of Man w czterech częściach. zaczyna się to preludium z gitarą akustyczną, takim które już chyba nikogo nie porusza (Gaia), apotem jest monumentalny dramatyzm (Justify). tak, ale tylko do momentu gdy zaczyna śpiewać "Peavy". Od tego miejsca jest "RAGE gra power rock" i to taki zupełnie niechwytający za serce. To już w melodii tez kiedyś było...
A dalej? No cóż, kiedyś ta ekipa stawiała na baczność przy Lingua Mortis. Tu po prostu szkoda gadać...

Coś się chyba skończyło. Pewna formuła się wyczerpała. Coś stało się powszednie, odtwórcze, za bardzo na granicy autoplagiatu. Wagner jest zmęczony, bez pomysłu i na nic wysiłki gitarzysty i perkusisty, który też tu gra bardzo dobrze.
RAGE grał przez lata ostro, ale z ogromnym polotem, z wdziękiem, z urokliwą lekkością i swobodą artystycznego wyrazu.
Tu pozostaje mozolny, napakowany nowoczesnością soundu power metal.
Czy można sobie wyobrazić niemiecką scenę metalową bez RAGE? Raczej nie, pozostaje więc wyczekiwać z większymi nadziejami na następny album.


ocena: 6,3/10

new 17.10.2019
Rage - Wings of Rage (2020)

[Obrazek: R-15376076-1590523554-2742.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. True 05:01
2. Let Them Rest in Peace 04:30
3. Chasing the Twilight Zone 04:30
4. Tomorrow 05:02
5. Wings of Rage 04:30
6. Shadow over Deadland (The Twilight Transition) 00:35
7. A Nameless Grave 05:59
8. Don't Let Me Down 04:56
9. Shine a Light 06:43
10.HTTS 2.0 03:28
11.Blame It on the Truth 03:54
12.For Those Who Wish to Die 05:28

Rok wydania: 2020
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, gitara basowa
Marcos Rodríguez - gitara
Vassilios Maniatopoulos - perkusja

I jest nowy album RAGE. Trzy lata od poprzedniego, ten sam skład, ale tym razem RAGE występuje w barwach słynnej wytwórni Steamhammer, która premierę tej płyty ustaliła na styczeń 2020 roku.

Czego można oczekiwać od RAGE? Przede wszystkim tego rage power metalu, z klasycznymi dla Wagnera melodiami i klasyczną jego interpretacją wokalną, bo po odejściu Smolskiego ta ekipa nie może już raczej zaskoczyć czymś z progresywnego pogranicza. Może to i lepiej?
Trochę słuchowiskowej atmosfery horroru w True, na szczęście tylko na samym początku, potem znane i lubiane, ale bardzo ograne motywy melodyczne RAGE od lat trzydziestu. Lekko udawana i naciągana brutalność i niestety dwa elementy niepokojące. Wokal "Peavy" jest poniżej oczekiwań, jakiś zupełnie pozbawiony, poza krzykiem, swoistych cech Wagnera. Suchy, wymuszony potrzebami głos. Sprawa druga to nieciekawy sound ogólny. Perkusja jakoś tak puka, a gitara soundem przypomina modern metal w ostrej odmianie lub brzmienie metalcore. Rozumiem, że i power metal może brzmieć nowocześniej, ale chyba już z lekka rozmyta gitara Podrígueza z poprzedniej płyta była bardziej strawna.
Power thrashowe rytmy z Let Them Rest in Peace przypominają zagrywki Watersa, potem znowu klasyka melodii RAGE i niby to jest przyjazne, ale powraca zdecydowanie pytanie - czy aby nie wyczerpały się pomysły na melodie w tej ograniczonej konwencji RAGE? To w sumie nie dziwi po kilku dekadach grania rage metalu...
Dynamiczny i twardo zagrany Chasing the Twilight Zone dąży do refrenu i w tym refrenie raczej przepada, bo to typowa RAGE powszedniość. Jest na tej płycie próba zrobienia czegoś powiedzmy bardziej mrocznego, bardziej ponurego, ale się to nie udaje ani w Tomorrow, gdzie akurat może refren należy do lepszych na płycie, ani w stosunkowo potoczystym Wings of Rage, który jak na numer tytułowy jest wyjątkowo przeciętny. Wagner się bardzo męczy przy tym wszystkim i niespodziewanie główny ciężar spada na Marcosa Rodrígueza. Dźwiga go jak może, gra naprawdę bardzo dobrze, gra znakomite solówki, ale gra też po prostu mało pomysłowe kompozycje i w ich ramach nie jest w stanie zrobić nic więcej, niż tylko wrzucić trochę thrash i modern riffów na okrasę przeciętnych melodii.
Po instrumentalnej, posępnej miniaturze Shadow over Deadland (The Twilight Transition) stanowiącej prolog do A Nameless Grave, czeka się na jakiś pozytywny zwrot akcji i słychać parasymfoniczne tło, dosyć intrygujący początek, zmianę klimatu i tempa na wolne. Tak, jest to coś innego po pędzeniu do przodu bez inwencji, są echa Lingua Mortis w obu postaciach i pięknie zagrał na gitarze pełne rozpaczy solo Marcos. Nawet "Peavy" śpiewa tu znacznie lepiej i tej męki w głosie nie słychać. Raczej autentyczny dramatyzm w aktorskim stylu. Co z tego jednak, gdy zaraz potem pojawia się mechanicznie odegrany i bezbarwny Don't Let Me Down i niebawem także Blame It on the Truth, również zupełnie bez historii...
Shine a Light zaskakuje powrotem do drugiego planu symfonicznego i temp wolnych. Piękny motyw przewodni, taki smutny i taki nasycony rockiem w najlepszym wydaniu. Po raz drugi RAGE na tej płycie porusza i wzrusza, i brawa szczególnie dla Miguela za wyczucie, z jakim gra te wspaniałe misterne i pełne emocji motywy przewodnie i ozdobniki.
For Those Who Wish to Die startuje perkusyjnym natarciem Vassilios Maniatopoulos, który zresztą jest w tej kompozycji najlepszy. Reszta to po prostu kolejny odegrany na tej płycie utwór z oklepanymi motywami rage metalu.
A w tym wszystkim jest jeszcze HTTS 2.0, czyli nowa wersja Higher than the Sky z 1996 ze wspaniałego albumu "End Of All Days". Jak się zestawi te dwie wersje, to odpowiedź na pytanie, w jakim miejscu jest teraz RAGE wydaje się jasna.

Można by się zastanowić, co by było, gdyby ta płyta składała się z takich misternych i poruszających kompozycji jak A Nameless Grave i Shine a Light. Być może byłby to album zjawiskowy i nowa jakość w historii muzyki RAGE, w podstawowej stylistyce już zbyt mocno wyeksploatowanej. Jednak jest, jak jest i to album bardzo przeciętny, z przebłyskami geniuszu kompozytorskiego i wykonawczego oraz niezrealizowanymi do końca pomysłami, które może przybiorą realny kształt na kolejnej płycie RAGE.


ocena: 6,6/10

new 9.01.2020


przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Steamhammer
Rage - Resurrection Day (2021)

[Obrazek: R-20276659-1631962137-4346.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Memento Vitae (Overture) 01:14
2. Resurrection Day 04:18
3. Virginity 03:41
4. A New Land 03:49
5. Arrogance and Ignorance 05:00
6. Man in Chains 04:36
7. The Age of Reason 04:22
8. Monetary Gods 03:54
9. Mind Control 04:14
10.Traveling Through Time 04:13
11.Black Room 04:49
12.Extinction Overkill 05:52

Rok wydania: 2021
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Peter "Peavy" Wagner - śpiew, gitara basowa
Jean Bormann - gitara
Stefan Weber - gitara
Vassilios Maniatopoulos - perkusja


Niezmordowany jest Peter "Peavy" Wagner i 17 września 2021 Steamhammer zaprezentował kolejną płytę długowiecznej formacji z Herne. Wagner jest wieczny, inni się pojawiają i odchodzą. W 2020 odszedł Marcos Rodríguez i ponownie skończyła się w historii RAGE pewna epoka, zamknął się rozdział, który do szczególnie interesujących zaliczyć trudno.  Wraca opcja dwóch gitarzystów i tych "Peavy" pozyskał w roku ubiegłym. Bormann jest postacią raczej do tej pory nieznaną, no ale Stefan Weber nagrał dwie płyty z AXXIS, gdzie występował w latach 2015-2019. Nie jest łatwo zabłysnąć w zespole, w którym grał Smolski, no ale przecież to było tak dawno...

Od czasu gdy Smolski odszedł, cały ciężar tworzenia rage metalu spoczął na Wagnerze, co więcej, od tego czasu lider nie mógł się już schować chwilami za plecami Smolskiego i oddać pozycję lidera. Tu jest podobnie. RAGE to Wagner i choć gitarzyści są bardzo solidni, to jednak tylko mu towarzyszą, to nie jest kreatywne, to nie jest wartość dodana. Gdy zachodzi taka sytuacja, to najważniejsze są doskonałe melodie i pełne żaru melodyjne refreny śpiewane przez Petera Wagnera z niezachwianym przekonaniem i wówczas techniczne gitarowe wodotryski i finezja nie są elementem nieodzownym. Te refreny... Gdzieś tam w okolice bardzo dobrych podchodzą nieśmiało te z Resurrection Day. Jednak ta kompozycja zachwyca pewnie bardziej tym drugim planem i tym przepięknym symfonicznym intro zatytułowanym Memento Vitae. Niestety, symfoniczna odmiana metalu RAGE ma tylko tę skromną reprezentację w kompozycji tytułowej oraz częściowo także w power/folk rycerskim Traveling Through Time. Sympatyczne, ale jednak jakoś RAGE w takiej skocznej konwencji minstrela do końca nie jest prawdziwy.  I udana kompozycja w tradycyjnym dla  RAGE stylu A New Land ze świetnym solem gitarowym i potężnymi zagrywkami gitary rytmicznej w tle.
Nie można odmówić tym kompozycjom gitarowego zróżnicowania, bo co dwie gitary, to nie jedna, słychać także zgrabnie poumieszczane tu i tam zagrywki groove, post thrashowe (Virginity, Arrogance and Ignorance, Monetary Gods) i nawet death/thrashowe i to akcenty sympatyczne, ale w sumie o niewielkim wpływie na ogólną monotonię i przewidywalność wszystkiego na dobrym po prostu poziomie. Coś lekko progresywnego, techno power/thrashowego pojawia się w riffach Man in Chains, gdzie w melodii pojawiają się echa najlepszych numerów zespołu. I zaraz potem dobry, także gdzieś tam w tle para symfoniczny The Age of Reason, rytmiczny i melodyjny, a przy tym łagodniejszy niż zwykły rage power, przynajmniej z ostatnich lat. Jeden zgrzyt, jeden bardzo słaby utwór. To Black Room. Niepotrzebnie tu Wagner wraca do RAGE Smolski Era, bo bez Smolskiego się to udać nie mogło. 
A na koniec speedowo, siłowo, power/thrashowo w Extinction Overkill, ale sama melodia była już tyle razy prezentowana przez te wszystkie lata.

Jeśli chodzi o produkcję to tak, jest to najlepiej brzmiący album RAGE od lat. Suchość, surowość, brak głębi, sterylność ustąpiły miejsca nowoczesnemu, pełnemu niuansów brzmieniu. Tego się tu słucha z niekłamaną przyjemnością, cokolwiek by nie grali. I bardzo cieszy doskonała głosowa dyspozycja "Peave'. No on takim mocnym i pewnym głosem dawno nie śpiewał. Brawo!

Resurrection Day RAGE? Tylko do pewnego stopnia. Powstali z kolan, ale do postawy wyprostowanej, z dumnie podniesionym czołem, jeszcze tu sporo brakuje.


ocena: 7,3/10

new 18.09.2021
Stron: 1 2