Drużyna Spolszczenia

Pełna wersja: Rhapsody/Rhapsody of Fire
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Rhapsody of Fire - The Frozen Tears of Angels (2010)

[Obrazek: R-3755103-1352414373-2846.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dark Frozen World 02:13
2. Sea of Fate 04:47
3. Crystal Moonlight 04:25
4. Reign of Terror 06:52
5. Danza Di Fuoco E Ghiaccio 06:25
6. Raging Starfire 04:56
7. Lost in Cold Dreams 05:12
8. On the Way to Ainor 06:58
9. The Frozen Tears of Angels 11:15

Rok wydania: 2010
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Patrice Guers - bas
Alex Holzwarth - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe


W historii power metalu trudno znaleźć zespół, który tak bardzo zdeterminowałby określony jego podgatunek. Bombastyczny, symfoniczny, przebogaty aranżacyjnie power metal symfoniczny o wymiarze epickim w kręgu fantasy, wykonany przez ekipę wirtuozów znalazł wielu naśladowców, którzy z różnym skutkiem próbowali zagrać podobnie, ale nikomu się nie udało stworzyć ani takiej atmosfery, ani osiągnąć takiego stopnia perfekcji jak RHAPSODY. Powszechnie znane perturbacje prawne na jakiś czas zahamowały działalność RHAPSODY po nagraniu pierwszej płyty pod nową, nieco zmienioną nazwą i w pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że ten projekt się skończył i dalszego ciągu sagi "Dark Secret" nie będzie.
Album "The Frozen Tears of Angels" ukazał się w kwietniu 2010 nakładem Nuclear Blast, co więcej stał się zapowiedzią okresu obfitującego w kolejne muzyczne wydarzenia i rapsodie.

RHAPSODY i RHAPSODY OF FIRE często był krytykowany za grę zbyt lekką i podszywanie się pod power metal pod płaszczykiem melodyjnego metalu symfonicznego. Nowa płyta ukazała mocniejsze brzmieniowo oblicze zespołu i muzykę nieco agresywniejszą przy zachowaniu wszystkich charakterystycznych elementów dla stylu tej grupy od lat.
RHAPSODY OF FIRE to nie tylko ci, którzy tworzą jego podstawowy skład. To także zastęp gości i stałych współpracowników. Nie zabrakło narracji Christophera Lee i innych głosów znamienitych, sopranu, orkiestracji i chórów, gdzie udzielili się znani i cenieni wokaliści. Lista jest długa, a wysiłek wszystkich składa się na obraz całości. RHAPSODY OF FIRE obraca się w granicach określonej konwencji i każde odstępstwo od tego poniekąd podważałoby istnienie samego zespołu. To musi być muzyka pełna rozmachu i monumentalna, teatralna i stwarzająca wrażenie widowiska, w którym słuchacz przyjmuje czynny udział. To wszystko na tej płycie jest i wstęp jest taki, jaki być powinien. Wszystko jest takie, jak być powinno, jednak tej energii jest więcej, więcej nie tylko w porównaniu z płytą poprzednią. Tego może tak nie słychać w "Sea of Fate", ale dynamiczne riffy w dramatycznym "Crystal Moonlight" są bardzo współczesne i nowoczesne przy zachowaniu symfonicznego, przesiąkniętego operową klasyką charakteru całości.
Kto jednak mógłby się spodziewać takiego zaostrzenia, jakie następuje w "Reign of Terror" z screamo wokalem Fabio Leone, który na tej płycie ogólnie wypada dobrze, ale nie jest to jego występ pod tym szyldem najlepszy. Chyba z większą przyjemnością tu się słucha tych wspaniałych chórów, tym razem o niebywałym rozmachu, a także złożonych solówek gitarowych Turilli. Ta płyta jest dosyć trudna przez swoją złożoność, ten średniowieczny folk po włosku w "Danza Di Fuoco E Ghiaccio" to jedyny czas, gdy jest to granie w prosty sposób przystępne.
Muzyka RHAPSODY OF FIRE staje się przystępniejsza, gdy niesie ze sobą więcej melodii prostej i rozpoznawalnej w barokowym natłoku ozdobników. Pod tym względem wyróżnia się "Raging Starfire" z doskonałym, zamaszystym epickim refrenem. Jeśli w szeregu tych dostojnych, słynnych, łagodnych songów postawić "Lost in Cold Dreams", to zająłby wysokie miejsce. Może dlatego, że tu ten element dźwiękowego bogactwa został nieco odsunięty na plan dalszy, gra zespół, gra pięknie i pięknie też śpiewa Lione. "On the Way to Ainor" to pewnie taki RHAPSODY OF FIRE, jaki pamięta się z przeszłości, czy jednak pewne partie gitarowe nie są tu za ostre to już kwestia gustu. Kontrastowość zestawienia wokaliz żeńskich z ostrymi riffami, progresywnymi, neoklasycznymi solami i rozmachem refrenów jest jednak wyróżniająca się na tym albumie i takiego efektu jednak żadne inne zespoły nie zdołały osiągnąć.

Coś musi wieńczyć i podsumowywać całość. "The Frozen Tears of Angels" to finał monumentalny i jest tu wszystko, co z RHAPSODY się kojarzy.
Jest symfoniczny monumentalizm za sprawą Alexa Staropoli, o którym często się przy okazji płyt tego zespołu mówi za mało, jest też power metal o progresywnym zabarwieniu i epickiej otoczce, jest to przechodzenie pomiędzy tempami i motywami przeplatającymi się w języku angielskim i włoskim. Opera to język włoski i tylko włoski, a RHAPSODY przy całej swoje metalowości to opera. Często słowa "metalowa opera" nadużywa się przy okazji różnych płyt o charakterze rozbudowanych muzycznie metalowych konceptów, które w rzeczywistości cech opery jako formy muzycznego wyrazu w sobie nie mają. Ta grupa tworzy widowisko o charakterze opery także i na tym albumie, niezależnie od tego, jak bardzo starają się grać tu power metal. Może trochę brak tu spójności muzycznej strony fabuły, ale to wrażenie nie tyle z porównania do przeszłości, ile do wydanego w tym samym roku "The Cold Embrace of Fear", który wniósł nową jakość do pojmowania symfonicznego, epickiego power metalu jako widowiska i słuchowiska o filmowym charakterze.
Trudno jest nie docenić kunsztu wykonania wszystkiego na tym albumie. Ci muzycy nie popełniają błędów i nie bywają w słabszej dyspozycji. To wypieszczone, wycyzelowane wykonanie, któremu niekiedy zarzuca się brak autentycznej duszy metalowej. Tym razem tego "metalu" jest więcej, nie na tyle jednak, aby utracić swoją wierną publiczność, ale i nie na tyle więcej, aby przyciągnąć tłumy tych, którzy w power metalu szukają ostrzejszego i mocniejszego grania.


Ocena: 8/10

30.04.2010
Rhapsody of Fire - From Chaos to Eternity (2011)

[Obrazek: R-3572625-1352545525-8533.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Ad Infinitum 01:30
2. From Chaos to Eternity 05:45
3. Tempesta Di Fuoco 04:48
4. Ghosts of Forgotten Worlds 05:35
5. Anima Perduta 04:46
6. Aeons of Raging Darkness 05:46
7. I Belong to the Stars 04:55
8. Tornado 04:57
9. Heroes of the Waterfalls' Kingdom 19:32

Rok wydania: 2011
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Tom Hess - gitara
Patrice Guers - bas
Alex Holzwarth - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe

W czerwcu 2011 roku Nuclear Blast wydał kolejny album RHAPSODY OF FIRE.
Interesujący zwrot stylistyczny na poprzedniej płycie, oraz wielce obiecująca EP "The Cold Embrace of Fear: A Dark Romantic Symphony"(2010) pozwalały mieć nadzieję na album co najmniej tak dobry jak poprzedni i mogący konkurować z IRON MASK czy MAGIC KINGDOM.

Tymczasem nastąpił zwrot ku zwykłemu progressive melodic power z Trurilli w tle, czyli do starego RHAPSODY w lekko odświeżonej konwencji. I taki jest From Chaos to Eternity oraz mdła ballada Anima Perduta. Trochę żywiej zagrali  w Tempesta Di Fuoco, jest to jednak napuszony neoclassical progressive metal, do tego po włosku. Eksperyment w stylu Ghosts of Forgotten Worlds, gdzie Lione słodzi i pojękuje w ekstazie na tle progresywnych motywów i dosyć ostrych powerowych gitar może przekonać tylko najbardziej wiernych fanów talentów wokalnych Lione.  Aeons of Raging Darkness to coś nieco innego, w tym blasty, harsh i podobne przerażające nowinki spod znaku KEEP OF KALESSIN.  Jak na RHAPSODY OF FIRE śmiało, takich rzeczy słucha się przyjemniej w wykonaniu specjalistów, najlepiej ze Skandynawii. I Belong to the Stars ma obiecujący początek i pewne epickie monumentalne partie z chórami, ale oczywiście nie obyło się bez maksymalnie złagodzonych wokali, więc w sumie średnia mieszanka. Tornado jest bardzo typowy dla RHAPSODY od początku istnienia, zarówno w tempach jak i tłach klawiszowych i tylko te harsh wokale są tu pewną nowością, zresztą bez których ten niezły numer niczego by nie stracił.
Teoretycznie wszystko zmierza ku prawie 20 minutowej opowieści fantasy Heroes of the Waterfalls' Kingdom. Tu część pierwsza to narracja i włoski śpiew Lione w Part I: Lo spirito della foresta, melodic power z lekkim epickim zacięciem w Part II: Realm of Sacred Waterfalls i tak dalej... Klasyczne RHAPSODY OF FIRE nadęte i chóralnie pompatyczne w przyjemny sposób.
Są także, a jakże, skrzeki i stopniowany dramatyzm. Kto lubi RHAPSODY ten na pewno się zachwyci od początku do końca Part V: The Splendour of Angels' Glory (A Final Revelation z bombastycznym finałem i końcowymi narracjami. Turilli gra takie sobie rzeczy, Hess praktycznie nie istnieje, klawisze archetypowe i na płytach tego zespołu słyszało się znacznie bardziej ekscytujące rzeczy. Solidne orkiestracje, ale o klasę niżej niż na poprzedzającej EP.

Ten album został zrealizowany absolutnie w tradycyjnym stylu produkcji tego zespołu i fani będą usatysfakcjonowani pewnym powrotem do tradycji po lekkiej zmianie w 2010 roku.
Mimo wszelkich wysiłków to nadal metal w jedwabnych kalesonach i koszulach z żabotami. Ci, którzy go tu grają, to arcymistrzowie gatunku, dorównać im trudno, ale polubić, jeśli się za taką muzyką nie przepada, jeszcze trudniej.
Zachowawczy album dla fanów RHAPSODY. Bardziej RHAPSODY niż początkowego RHAPSODY OF FIRE właśnie.


Ocena: 7,2/10

new 22.07.2018
Rhapsody of Fire - Dark Wings of Steel (2013)

[Obrazek: R-5116555-1406384345-2667.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Vis Divina 01:28
2. Rising from Tragic Flames 06:16
3. Angel of Light 07:06
4. Tears of Pain 06:27
5. Fly to Crystal Skies 05:13
6. My Sacrifice 08:06
7. Silver Lake of Tears 05:01
8. Custode di pace 05:07
9. A Tale of Magic 04:18
10.Dark Wings of Steel 05:52
11.Sad Mystic Moon 04:37

Rok wydania: 2013
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Roberto De Micheli - gitara
Oliver Holzwarth - gitara basowa
Alex Holzwarth - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe


Jest to pierwszy album RHAPSODY OF FIRE jako realnego drugiego (czy też pierwszego) zespołu po podziale, czyli bez Luca Turilli, bez Hessa i bez Guersa. Jest oczywiście Alex Holzwarth, który zadeklarował się, że będzie grał w obu zespołach, jest też nowy gitarzysta Roberto De Micheli przyjaciel z ławy szkolnej Turilli, który jednak specjalnie do tego momentu jako Axeman nigdzie nie zabłysnął. Wybór mało znanego gitarzysty przy tak ogromnych możliwościach, nawet w samych Włoszech nieco dziwi, ale to już decyzja Fabio Lione. Na basie zagrał Oliver Holzwarth, nie spełniony w SODOM, znany z SIEGES EVEN, ale nie mający przecież doświadczenia we współtworzeniu takiej muzyki, jaką gra RHAPSODY. Płytę wydała niemiecka AFM Records w listopadzie 2013 roku.

Luca Turilli odchodząc, coś ze sobą zabrał. Zabrał wizję, która uczyniła jego album "Ascending to Infinity" (2012) tak zjawiskowym w kategorii symfonicznego power metalu. Zabrał przestrzeń, monumentalność, bogactwo środków wyrazu. A może jednak nic nie zabrał? Może po prostu Lione i "stara" ekipa RHAPSODY (OF FIRE) tego nie potrzebowała?
Na "Dark Wings of Steel" jest niby wszystko, co było na płytach RHAPSODY zawsze. Orkiestracje, klasyczne i neoklasyczne stylizacje, chóry, zmiana klimatów i pompatyczność, elegancja dobierania instrumentalnych inkrustacji, wysmakowane partie klawiszowe. Wszystko to jest, jest jednak bledsze, mniej wyraziste, mniej pewnie wykonane, po prostu słabsze robiące mniejsze wrażenie. Roberto De Micheli jest bardzo dobrym gitarzystą, temu zaprzeczyć nie można, jest jednak przesiąknięty tym sposobem grania power metalu progresywnego, który gubi tożsamość dziesiątek włoskich grup z tego kręgu. Jest po prostu bardzo dobrym technicznie gitarzystą bez charyzmy i wizji. Jakoś do tego poziomu dostosowuje się i Lione. Śpiewa wybornie technicznie, ale akademicko, sztywno, chwilami bez wiary i przekonania i brzmiałby nieraz marnie, gdyby nie chóry. Jednak gdzie tym chórom do klasy i mocy chórów jakie zaaranżował Luca?
Doskonałym przykładem na to wszystko jest niemal finałowy, tytułowy Dark Wings of Steel. Jest tu wszystko, co powinno być w epickim graniu progressive, a jednak jest to matowe i pastelowe. Poza kilkoma sekundami niesamowitych klawiszy Alex Staropoli... Doprawdy, niesamowitych, ale on przecież nie jest w stanie zbudować tu całego klimatu.
RHAPSODY OF FIRE kroczy wydeptanymi ścieżkami, którymi podążał już wcześniej. Rising from Tragic Flames jest typowy, bardzo typowy, podobnie wyjątkowo przeciętny Tears of Pain. Fakt, Fly to Crystal Skies ma w sobie potężny ładunek epickiej mocy, ale przecież nie jako pomysł RHAPSODY. Tu MANOWAR słychać w refrenie, epic power gitarę włoskiej i greckiej hordy, a to, co jest z RHAPSODY, czyli plany symfoniczne, są po prostu słabe. Słaby jest także całościowo mdły My Sacrifice. W A Tale of Magic słyszę tylko KALEDON w średnio dobrej formie.
 
Czasem coś się wspaniale zaczyna, jak Angel of Light i rozmywa w emanacji nadmiernej emocjonalnej łagodności i trywialnych rozwiązaniach epickich. Czasem obiecujący początek symfoniczny prowadzi ostatecznie donikąd, jak w speed power metalowym Silver Lake of Tears. Gładkim, wypolerowanym i brzmiącym tylko poprawnie.
F.A.M.E.'S. Macedonian Radio Symphonic Orchestra ze Skopje wykonuje większość partii symfonicznych. Chwalebne, ale chyba nie do końca Macedończycy wiedzą, o co chodzi w metalu. Brat Alexa, Manuel Staropoli zagrał na kilku rzadko spotykanych starych instrumentach, ale gdzieś to ginie, gdzieś przykryte jest warstwą power metalowej gitary i niewyraźnych orkiestracji. Custode di pace jest po włosku, ale niech by to była moc włoskiej opery, a nie Festiwal w San Remo.
Na takiego symfonicznego kolosa jak Heroes of the Waterfalls' Kingdom z poprzedniej płyty zespół się nie poważył i tym razem zwieńczenie to po prostu dobry, wyważony, nieco smutny i dostojny Sad Mystic Moon.

Jest oczywiste, że ścigającym RHAPSODY OF FIRE zespołom z tego kręgu stylistycznego nadal daleko do Mistrzów. Pewne rzeczy wymagają po prostu talentu. Jednak ekipa RHAPSODY kierowana przez Luca rok wcześniej zdeklasowała ekipę Lione i  to jest pewnik. "Dark Wings of Steel " to po prostu średniej klasy album z włoskim melodyjnym progresywnym power metalem symfonicznym. Trochę to smutne, że taka ekipa jak RHAPSODY realizuje takie same pomysły, jak ogrom zespołów z Europy, i w niczym ich nie wyprzedza.


ocena: 6,8/10

new 16.01.2019
Rhapsody of Fire - Into the Legend (2016)

[Obrazek: R-7973230-1452847155-3709.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. In Principio 02:45
2. Distant Sky 04:32
3. Into the Legend 05:01
4. Winter's Rain 07:44
5. A Voice in the Cold Wind 06:18
6. Valley of Shadows 06:55
7. Shining Star 04:39
8. Realms of Light 06:01
9. Rage of Darkness 06:02
10.The Kiss of Life 16:45

Rok wydania: 2016
Gatunek: Symphonic Metal/ Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Roberto De Micheli - gitara
Alessandro Sala - gitara basowa
Alex Holzwarth - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe, pianino, klawesyn


Chociaż podział RHAPSODY na dwie ekipy przebiegł w przyjacielskiej atmosferze, to przecież z pewnością element rywalizacji pozostał. Kompozytorsko Turilli oczarował, Staropoli nieco rozczarował i to słychać na albumie poprzednim.
RHAPSODY OF FIRE musiało coś zmienić w swojej muzyce, by nie pozostać w tyle za ekipą RHAPSODY Turilli i na zmianę nastawiona była praca nad płytą "Into the Legend", wydaną w styczniu 2016 przez AFMRecords. Zagrał tu nowy basista Alessandro Sala, po wycofaniu się z zespołu Olivera Holzwartha w roku 2014. To tyle nowego, bo reszta to "powrót do przeszłości".

Potężne symfoniczne intro z chórami to w przypadku RHAPSODY OF FIRE klasyka RHAPSODY, podobnie zresztą jak zbudowany po części na neoklasycznym fundamencie Distant Sky. No tak, także i tu jest klasyka RHAPSODY w pełnym rozmachu, dostojnym refrenie. Jest też więcej, coś co słychać na całej płycie. To epicki wymiar całości. Tu grupa zdecydowanie dąży do tego samego co RHAPSODY Turilli. Dąży skutecznie w przepięknym Into the Legend, zarazem agresywnym i eleganckim i co więcej nieprzeładowanym elementami typowo symfonicznymi i progresywnymi. Trzeba przyznać, że na tym albumie Roberto De Micheli gra zdecydowanie pewniej niż na poprzednim i jego shred jest celny i starannie dobrany do stylu poszczególnych kompozycji.
Epicko? Bardzo w monumentalnym i niezwykle dostojnym i pełnym patosu kapitalnym Winter's Rain, z fantazyjną gitarą i wysmakowanymi klawiszami Alexa Staropoli. No i Fabio Lione... Fantastyczny jest Fabio na tej płycie. On zawsze jest co najmniej bardzo dobry, ale tym razem jest doprawdy fantastyczny w tym epickim wzniosłym repertuarze, wspierany przez chóry i podniosłe orkiestracje. Jest zarazem drapieżny i łagodny, rycerski i magiczny. Refren w Winter's Rain to w jego wykonaniu maestria. Ekipa Staropoli nie rezygnuje z elementów średniowiecznego krużgankowego folka bardów w A Voice in the Cold Wind, zapewne dla podtrzymania całościowego fantasy kolorytu, ale, choć to dobry kawałek jakoś tu nie bardzo pasuje. Nie bardzo pasuje do pierwszej części albumu...
Monumentalnie? Jak najbardziej w rozedrganym, pełnym symfoniki i chórów Valley of Shadows, z tekstem częściowo łacińskim i wspaniałym sopranem Manueli Kricsak. Chóry... Chóry to potęga. Siedemnastoosobowy chór mieszany pod dyrekcją Stefanii Seculin, do tego orkiestra F.A.M.E.'S. Macedonian Radio Symphonic Orchestra i dodatkowa grupa instrumentalistów grających na niemetalowych instrumentach pod dyrekcją Viot Lo Re. Gdy wchodzą do akcji są po prostu niesamowici. Oklaski na stojąco! No, w tym aspekcie na pewno Staropoli wyrównał rachunki z Turilli. Jakże pięknie śpiewają i grają ci muzycy w łagodnym, rozmarzonym Shining Star...
Patos? No niesamowity patos w magicznym Realms of Light! Ależ to porywający utwór i jak misternie skonstruowany! Klawisze Staropoli, muzyczna dysputa z Roberto De Micheli... Maestria i wirtuozeria!
Atrakcyjny melodic power metal? O tak, i przykładem jest tu Rage of Darkness.
Potęga i rozmach? Jak najbardziej, bo powraca kolos, wspaniały kolos The Kiss of Life. Co tu dużo deliberować, 100% klasyki RHAPSODY w najlepszym stylu, z całym arsenałem środków wyrazu tego zespołu i ani chwili nudy i zbędnego przestoju.
Co za siła epickiego przesłania!

Produkcja jest wspaniała, godna tej muzyki i godna najlepszych dokonań RHAPSODY z dawniejszych lat. Album nagrany został w Trieście, a największe uznanie należy się odpowiedzianemu za ostateczny kształt całości Alberto Bravinowi. Absolutna i pełna rehabilitacja za niewyraźne granie z "Dark Wings of Steel". Rękawica rzucona przez Turilli została podniesiona  z honorem i ten album jest na pewno godną odpowiedzią na oba LP LUCA TURILLI'S RHAPSODY.
Wysmakowany patos, monumentalizm i epickość.

Jest to jednak także koniec pewnej epoki. W tym samy roku Alex Holzwarth i Fabio Lione opuszczają RHAPSODY OF FIRE. Opuszczają zespół w momencie, gdy po latach odzyskuje on najwyższą formę i klasę. Fabio nadal pozostaje wziętym wokalistą i już w 2017 można go usłyszeć na trzeciej płycie wspaniałego STEEL SEAL, a niebawem i w innych grupach, w których współpracował wcześniej. Na początku 2019 roku zastąpił on także Christiana Palina w MAGIC KINGDOM i poniekąd powrócił do stylistyki muzycznej RHAPSODY.
Natomiast jego w RHAPSODY OF FIRE zastąpił laureat telewizyjnego konkursu muzycznego Voice Of Italy - Giacomo Voli.
Z nim grupa nagrała specjalny album "Legendary Years" (2017) zawierający zarejestrowane na nowo stare słynne utwory zespołu. Jak się spisał? Co i kto lubi...

A wracając do Fabio Leone. 5 grudnia 2018 roku Turilli i Lione ogłosili, że powstał band TURILLI/LIONE RHAPSODY, gdzie swoje miejsce znaleźli także Alex Holzwarth oraz Patrice Guerss i Dominique Leurquin, gitarzysta LUCA TURILLI'S RHAPSODY.
Pierwsza płyta kolejnego wcielenia RHAPSODY zapowiadana jest na czerwiec 2019.


ocena: 9,8/10

new 21.02.2019
Rhapsody of Fire - The Eighth  Mountain (2019)

[Obrazek: R-13228777-1550342703-3850.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Abyss of Pain 00:48
2. Seven Heroic Deeds 04:47
3. Master of Peace 05:31
4. Rain of Fury 04:09
5. White Wizard 04:56
6. Warrior Heart 04:29
7. The Courage to Forgive 04:54
8. March Against the Tyrant 09:22
9. Clash of Times 04:41
10.The Legend Goes On 04:33
11.The Wind, the Rain and the Moon 05:22
12.Tales of a Hero's Fate 10:47

Rok wydania: 2019
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Giacomo Voli - śpiew
Roberto De Micheli - gitara
Alessandro Sala - gitara basowa
Manuel Lotter - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe, pianino


22 lutego 2019 wytwórnia AFM Records wydała kolejny album RHAPSODY OF FIRE, pierwszy bez Fabio Lione w roli wokalisty.
Tyle w największym skrócie w ramach historycznej metryczki.
Tymczasem dla fanów tego zespołu to z pewnością album oczekiwany z największym niepokojem od czasu odejścia Turilli, album po raz drugi burzący fundamenty normalności i oczywistości. Fabio Lione zapewne jeszcze w tym roku usłyszymy w nowym wcieleniu RHAPSODY z Turilii jako gitarzystą, tym czasem ...OF FIRE realnie debiutuje nowym materiałem z nowym wokalistą Giacomo Voli, który dostrzeżony został w programie Voice Of Italy i  zadomowił się w zespole już w roku 2016.
Nagrania, jakie znalazły się na płycie z nowymi wersjami znanych kompozycji grupy, z nim w roli wokalisty, wzbudziły mieszane uczucia i różne oceny, ostatecznie nie mogą być one jednak w pełni miarodajne.
Grający poprzednio w mało znanym, faktycznie metalcore FAREWELL TO ARMS perkusista Manuel Lotter zastąpił Alexa Holzwartha (też w 2016) i faktycznie ta ekipa RHAPSODY OF FIRE to Staropoli plus nowi muzycy, którzy pojawili się w grupie w kilku ostatnich latach. Legenda i Instytucja wypełniona nową treścią.

Pewnych rzeczy należało oczekiwać. Przede wszystkim kontynuacji stylu z płyty poprzedniej, z przeniesieniem nacisku na symphonic epic power metal i odejścia od neoklasyki i progresywności jako istotnych elementów kompozycji.
Płyta "Into The Legend" była w tej konwencji niemal perfekcyjna, ale tam był Fabio Lione ze swoim wyczuciem patetycznego epickiego stylu...
Giacomo Voli patrząc obiektywnie jest wokalistą bardzo dobrym, a nawet na swój sposób swoistym. Ma głos i nośny i heroiczny i w górkach radzi sobie bardzo dobrze. Jednak ten chłopak się po prostu męczy w bardzo trudnym wykonawczo repertuarze, brak mu swobody Fabio Lione i chwilami można nawet odnieść wrażenie, że śpiewa on poza tonacją.
Fabio zawsze się wpasował we wszystko idealnie, nawet w słabsze melodie natomiast Giacomo, no cóż... Wystarczy posłuchać Master of Peace i wszystko jasne. On tu jest wokalistą, ale czy na pewno jest narratorem?
Realnie na całej płycie zasadniczy ciężar wzięli na siebie Staropoli i Roberto De Micheli, który gra kapitalnie, kreatywnie i fantastycznie technicznie. Trzeba jednak zauważyć, że gra on zdecydowanie bardziej power metalowo niż grał kiedyś Turilli i w ogólnym gitarowym stylu ta płyta zbliża się ku MAGIC KINGDOM, tyle że De Micheli nie jest Guitar Hero klasy Dushana Petrossi. Staropoli wybrnął z pewnych spraw bardzo sprytnie. Owszem, jest tu sporo bardzo dobrych i znakomitych symfonicznych orkiestracji (White Wizard!), chórów i klasycznych patentów RHAPSODY w sferze aranżacji, ale nie wykracza to poza ramy tego co grupa pokazała na płycie poprzedniej i chyba Staropoli zrezygnował z konkurowania z Turilli w tym zakresie. Nie był go w stanie go pokonać i to słuszna decyzja.
Jeśli pogodzić się z tym, że teraz RHAPSODY OF FIRE gra symfoniczny, heroiczny power metal i znajduje się na jednej muzycznie płaszczyźnie z MAGIC KINGDOM czy BANE OF WINTERSTORM, to ta płyta jest wybitnym osiągnięciem w ramach gatunku. Naprawdę, to zestaw wybornych, dynamicznych, pełnych rozpoznawalnych melodii i patetycznych refrenów.
Czy grają ostrzej (Seven Heroic Deeds) czy łagodniej (White Wizard, The Legend Goes On) to zawsze jest to gatunkowo wyborne. Jest to piękne, jest to poruszające, jest to pełne treści. Co za patos  w refrenie zamkowej opowieści trubadura Warrior Heart! No, a gdyby wybrać najlepsze wokalne wykonanie na tym LP to chyba wygrywa romantyczny The Wind, the Rain and the Moon. No Giacomo... co za technika i moc przekazu!
Och, tego patosu jest tak dużo na tym albumie. Perfekcyjnego patosu w The Courage to Forgive, czy budowanego na oszczędnej chłodnej neoklasyce i akustycznej gitarze z orkiestrowym planem drugim March Against the Tyrant.
Jeśli już mówimy o chłodnej neoklasyce to kapitanie został zrobiony w stylu malmsteenowskim Clash of Times. Dobrze, że ktoś kontynuuje takie granie, chociaż w ramach urozmaicenia muzycznej treści swoich albumów. Piękne neoklasyczne solo Roberto De Micheli!
Tym razem mega kolosów nie ma i na koniec "tylko" dziesięciominutowy, wypełniony monumentalnym power metalem Tales of a Hero's Fate. Nie można przejść obojętnie nad końcową narracją Sir Christophera Franka Carandini Lee (R.I.P.) i pełnym dostojeństwa chórem. To robi wrażenie.

Wykonanie instrumentalne? Takie raczej poza zasięgiem większości grup grających ten gatunek. Manuel Lotter rozwiewa wątpliwości co do jego przydatności w zespole. Wybitny występ i wybitne partie perkusji w trudnych wykonawczo utworach. Brawo!
Brzmieniowo jak zwykle bardzo staranna realizacja. Tym razem mastering i mix to robota Sebastiana Levermanna z ORDEN OGAN, czyli mistrzowska oczywiście. Całkowicie od siebie powiem jednak, że sound Maora Appelbauma z poprzedniej płyty jakoś bardziej mi się podobał. Tu może trochę zabrakło ciężaru, a może za bardzo sugeruję się soundem z ostatnich płyt MAGIC KINGDOM.
Cokolwiek zrobi ekipa RHAPSODY (Lione, Turilli) to i tak RHAPSODY OF FIRE pozostanie poza ich zasięgiem, bo to obecnie inna kategoria. W pewnym stopniu hermetyczna i lekko snobistyczna muzyka RHAPSODY z dawnych lat w znacznej mierze odeszła w przeszłość. Teraz grupa Staropoli ugruntowała swoją pozycję w absolutnej czołówce melodyjnego, naznaczonego symfoniką fantasy heroic power metalu, gatunku nadal powszechnie uwielbianego, a od jakiegoś czasu pozbawionego charyzmatycznego artyzmu. W takim RHAPSODY OF FIRE wspaniały Giacomo Voli nie musi śpiewać zawsze w idealnych tonacjach...
Do ortodoksyjnych fanów "starego" RHAPSODY ta muzyka niekoniecznie musi trafić, podobnie jak płyta poprzednia. Jednak dla fanów symfonicznego melodic power w epickiej otoczce album obowiązkowy i kto wie, czy nie najlepszy, jaki się w tym roku w ogóle ukaże w tej kategorii.


ocena: 9,9/10

new 27.02.2019
Rhapsody - Legendary Tales (1997)

[Obrazek: R-487759-1367960324-7313.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Ira Tenax 01:13
2. Warrior of Ice 05:58
3. Rage of the Winter 06:09
4. Forest of Unicorns 03:26
5. Flames of Revenge 05:33
6. Virgin Skies 01:22
7. Land of Immortals 04:50
8. Echoes of Tragedy 03:35
9. Lord of the Thunder 05:33
10.Legendary Tales 07:51

Rok wydania: 1997
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Daniele Carbonera - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
oraz
Robert Hunecke - gitara basowa
Sascha Paeth - gitara basowa, gitara akustyczna
i Goście

Przypominanie powszechnie znanych faktów historycznych chyba nie ma sensu. Po prostu w październiku 1997 niemiecka wytwórnia Limb Music wydała debiut szerzej nieznanej w Europie debiutującej formacji RHAPSODY z Fabio Lione (kto jest, pytano?) i Luca Turilli (taki gitarzysta w Italii?) i nic już w melodyjnym power metalu na świecie nie było takie samo.

Jest oczywiste, że jak by na ten album nie spojrzeć, to ma on kluczowe znaczenie w kilku aspektach. Po pierwsze rozpoczął triumfalny marsz włoskich grup metalowych ku szczytom, jakie zajmuje ten kraj obecnie i nikt już z lekceważeniem nie mówił  o "italo disco z San Remo". Po drugie - ta płyta stała się początkiem realnego zainteresowania symfonicznym metalem na neoklasycznym fundamencie, który potem podzielił się na kilka odmian, w tym najbardziej klasyczny flower fantasy power, nie tylko we Włoszech. Album ten również wskazał wielu zespołom kierunek na odrodzenie grania epickiego, heroicznego, przywrócenie roli mieczy i smoków w metalowej muzyce. Na pewno także wyjawił możliwość jeszcze pełniejszego, niż choćby u Malmsteena, zakotwiczenia metalu na fundamencie muzyki klasycznej, także barokowej i już nie tylko wagnerowskie wpływy w MANOWAR miały decydujące znaczenie. No i wreszcie sam RHAPSODY wykreował jego członków na Herosów wielbionych przez miliony na całym świecie, także i później gdy przyszły gorsze dla nich lata.
Posępne lata zazwyczaj nieudanych poszukiwań nowych metalowych dróg minęły w dużej mierze dzięki właśnie takim zespołom jak RHAPSODY, a wielu było już zmęczonych powielaniem death i thrash metalowej sztampy i oczekiwało czegoś innego, nawet za cenę zdjęcia metalowego ciężaru, także glanów i skórzanych kurtek z naszywkami KREATOR i DEICIDE.
Pojawiło się także nowe pokolenie, którego ani death, ani thrash nie ruszał, a doom metal nie pozwalał im być radosnymi i szczęśliwymi.
I RHAPSODY dał rozmach, przepych aranżacyjny, dał piękne heroiczne melodie i fantastyczne wokale Lione oraz kunszt pozostałych instrumentalistów. To już nie był metal nagrywany w jakimś obskurnym studio we trzech, siłami całego i samego zespołu. Tu w chórach i instrumentarium niemetalowym pojawia się kilkunastu gości, w tym Manuel Staropoli i nawet Sascha Paeth jako basista, mandolinista i z gitarą akustyczną.
I są te Legendarne Opowieści o operowym rozmachu jak Warrior of Ice, prowadzone w dynamicznych tempach i z kapitalnie wykorzystanymi cytatami z muzyki klasycznej. A przecież to jest w pełnym tego znaczeniu power metal i gitara grzmi gdy trzeba z wystarczającą mocą. Ciepło i elegancja Rage of the Winter rozpędza mroźne wichry i rozmach jest ogromny, doprawdy symfoniczny, a w Forest of Unicorns wreszcie pojawiają się po latach Jednorożce i nie gorsze to jest na pewno od songów bardów z BLIND GUARDIAN. A na pewno znacznie bardziej wysublimowane i jaka energia, jaka melodic power metalowa akcja w znakomitym Flames of Revenge, jak to dumnie pędzi do przodu! Zwiewny pełen słońca, radosny Land of Immortals jest przykładem, jednym z pierwszych zresztą na encyklopedyczny heroic flower power i to do dziś pozostaje najlepszy wzór takich kompozycji. Łagodność heroicznego songu Echoes of Tragedy zachwyca tak w opcji śpiewu Lione jak i potężnych chórów, przypominających te, które można było usłyszeć w kompozycjach MANOWAR. Uroczyste, z fanfarami. Tak, fanfary to na tej płycie Moc i to słychać w Lord of the Thunder, w sumie kompozycji trudniejszej, z elementami progresywnymi, ale  z bardzo wyrazistą główną linią melodyczną. Rozmach, mnóstwo drobnych wartości, szybkich kroczków... To wymagało mnóstwo pracy.
Czy Legendary Tales ma coś z BLIND GUARDIAN? No oczywiście, że tak. Tyle że poziom subtelności jest nieporównywalny, nawet w tych folk rycerskich ornamentacjach krużgankowych.

Wykonanie tego wszystkiego jest tak wyborne, że poniekąd wszyscy naśladowcy z Włoch nie mieli po prostu szans wejść na taki poziom. To postawiło armię ekip z Italii w bardzo trudnym położeniu...
Za stronę produkcyjną wzięli się Sascha Paeth i Michael Rodenberg i ich robota to majstersztyk. Wśród szaro-burych albumów z muzyką tego okresu pojawił się bardzo, bardzo jasny promień. Kto słyszał, ten wie - perfekcja i tyle w każdym aspekcie.

Album pod każdym względem klasyczny i niesamowicie wpływowy. Zapewne jeden z najbardziej wpływowych albumów w historii muzyki metalowej.


ocena: 9,8/10

new 13.08.2020
Rhapsody  - Symphony of Enchanted Lands (1998)

[Obrazek: R-511827-1600772121-8492.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Epicus Furor 01:14
2.Emerald Sword 04:21
3.Wisdom of the Kings 04:28
4.Heroes of the Lost Valley 02:04
5.Eternal Glory 07:29
6.Beyond the Gates of Infinity 07:23
7.Wings of Destiny 04:28
8.The Dark Tower of Abyss 06:46
9.Riding the Winds of Eternity 04:13
10.Symphony of Enchanted Lands 13:16

Rok wydania: 1998
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Alessandro Lotta - gitara basowa
Daniele Carbonera - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe

i Goście


Odwrotu nie było i być nie mogło. RHAPSODY stworzył faktycznie nowy podgatunek i sensacja, jaką był debiut, musiał spowodować powstanie albumu stanowiącego kontynuację tego stylu. Limb Music wydaje w październiku 1998, niemal w rocznicę premiery pierwszej płyty album "Symphony of Enchanted Lands".

Armia gości, fenomenalny popis wokalny Fabio Lione i nieprawdopodobny, autentycznie barokowy przepych kompozycji. Czego tu nie ma! Smyczki, harfa, lutnia, operowe wokale żeńskie, rosyjski chór Kozaków Dońskich, chór niemiecki  Helmstedter Kammerchor z Helmstedt, prawdziwe litaury bojowe w wykonaniu Erika Steenbocka i jeszcze więcej. No i oczywiście nowy, stały basista Alessandro Lotta.
No jest tu zapewne najlepszy w historii gatunku epicki flower fantasy refren w Emerald Sword, do którego po prostu inni przez kolejne 20 lat próbowali czasem dorównać... Coś niesamowitego, coś  nieprawdopodobnego! Wykonanie całości jest na tak wysokim poziomie, że po prostu każda negatywna uwaga w tym zakresie jest absolutnie na miejscu. Aranżacje są porażające i tak zrealizowane przez Saschę Paetha  i Michaela Rodenberga, że sami sobie wykuli za życia granitowy pomnik. Arcymistrzowska perfekcja!
Pęd, elegancja, wspaniałe melodie, prawdziwa power energia w białych rękawiczkach, smyczkowe ornamentacje i porywające refreny to cecha Wisdom of the Kings, a symfoniczny geniusz Eternal Glory, poprzedzonego delikatnym Heroes of the Lost Valley jest niezaprzeczalny. Warto także tu zwrócić uwagę na niepokojący dramatyzm tej kompozycji, poprowadzonej w nieco wolniejszym tempie od poprzedzających. Zmiana nastroju i klimatu jest na tej płycie bardzo płynna i tu w tym utworze jest to wielokrotnie słyszalne. Jako zwarta scenariuszowo fantasy opowieść muzycznie się przenika i Beyond the Gates of Infinity i poniekąd mroczny i pełen napięcia w ornamentacjach jest tu kompozycją centralną i majestatyczną z zamysłu, zmierzającą do prowadzonego przez pianino i inne niemetalowe instrumenty romantycznego rozwinięcia fabuły w Wings of Destiny, po którym tempo akcji się wzmaga i trzyma w napięciu do samego końca, poczynając od neoklasycznego, barokowego wstępu do The Dark Tower of Abyss, zapewne najlepszego w historii metalu. Operowe, metal-operowe rozwinięcie zdecydowanie przykuwa uwagę i to jeden z pierwszych tego typu utworów inspirowany dodatkowo fantastycznie opracowanymi cytatami z Vivaldiego. Połączony szumem morza z Riding the Winds of Eternity stanowi nierozdzielną całość i tu obok wybornego refrenu jest także jedna z najmocniejszych podnioslych partii symfonicznych.  
Dramatyzm i epicki  rozmach tego albumu jest ogromny. Takich finałów jak kolos tytułowy Symphony of Enchanted Lands nie spotyka się w gatunku wiele. W folk rycerskich motywach niedościgniony, w orkiestracjach pełen głębi, no jeszcze raz trzeba podkreślić genialny występ Fabio Lione. On po prostu niesie przy wsparciu chórów to wszystko w przestworzach.

Fenomenalne, monumentalne i patetyczne arcydzieło RHAPSODY, przez wielu uważane za Opus Magnum zespołu.


ocena: 10/10

new 9.10.2020
Rhapsody  - Dawn of Victory (2000)

[Obrazek: R-487774-1529280430-9588.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Lux Triumphans 02:00
2.Dawn of Victory 04:47
3.Triumph for My Magic Steel 05:47
4.The Village of Dwarves 03:52
5.Dargor, Shadowlord of the Black Mountain 04:48
6.The Bloody Rage of the Titans 06:24
7.Holy Thunderforce 04:21
8.Trolls in the Dark 02:33
9.The Last Winged Unicorn 05:43
10.The Mighty Ride of the Firelord 09:16

Rok wydania: 2000
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Alessandro Lotta - gitara basowa
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe, harfa, pianino
Thunderforce - perkusja (programowana?)
i Goście

Trzecia część Sagi "Emerald Sword" została nagrana już bez Daniele Carbonera, którego Luca Tirilli pozbył się z zespołu jako niespełniającego wymogów technicznych i kondycyjnych na koncertach. Faktycznie decyzja była także po stronie samego perkusisty, który nie potrafił połączyć profesjonalnego grania w uznanym zespole ze studiami. Teoretycznie nowym perkusistą został wówczas Alex Holzwarth, ale na tej płycie nie zagrał. Zagrał za to tajemniczy Thunderforce, którego nikt nigdy nie widział i są nadal bardzo poważne podejrzenia, wciąż dementowane przez zespół, że to nie człowiek, a automat perkusyjny. Tak prywatnie skłaniam się ku tej opcji, bo partie perkusji na tej płycie brzmią bardzo "mechanicznie". Trzeci LP RHAPSODY przedstawiła wytwórnia Limb Music  w październiku 2000, pojawiły się także wersje własne na innych kontynentach w tym oczywiście japońska (Victor).

Epicko, pompatycznie, barokowo i bardzo bogato formalnie gra po raz trzeci RHAPSODY, wsparty wspaniałymi chórkami, gdzie udziela się między innymi Thomas Rettke (HEAVENS GATE) i Michael Rodenberg. Otwiera to bombastyczne symfoniczne intro Lux Triumphans i gładko prowadzi do brawurowego power metalowo galopującego Dawn of Victory z kolejnym nieśmiertelnym refrenem RHAPSODY i pełnym przepychu neoklasycznym barokowym solem Turili.
Prawdziwe smyczki, prawdziwy neoklasyczny atak w romantycznym i jednocześnie bardzo energicznym Triumph for My Magic Steel rozwija dalej historię Trylogii i jest to jedna z najlepszych pod względem wykorzystania instrumentów smyczkowych jako metalowych, kompozycja RHAPSODY. Baśniowo, folkowo, kolorowo brzmi song The Village of Dwarves i BLIND GUARDIAN może tylko posłuchać tego z boku. Urok, zwiewność no i chórki towarzyszące fenomenalnie głosowo usposobionemu Fabio Lione. Nie są jednak cały czas tak układni i Dargor, Shadowlord of the Black Mountain to także potężne gitarowe natarcia Turilli i pełne rozmachu partie wokalne pompatycznego i heroicznego Fabio. Umiejętnie jednak dawkują napięcie i zmieniają tempa i zaraz potem rozdzierają serce w niemal operowym songu The Bloody Rage of the Titans o poetyckim podniosłym klimacie, który jednak także w drugiej części nabiera power metalowego charakteru w stylu folk power rycerskiego. I chóry, wspaniałe chóry zbudowane na wielogłosowych harmoniach wokalnych. I nabiera to jeszcze większego tempa w bardzo dynamicznym i nawet lekko drapieżnym Holy Thunderforce. Cały czas ogromna elegancja i rozkwita ona w kolejnym słynnym pompatycznym refrenie obudowanym planami symfonicznymi. Instrumentalny Trolls in the Dark stanowi swoisty łącznik The Last Winged Unicorn kompozycji spokojniejszej, barokowej w melodii i epickiej w przesłaniu, bardzo eleganckiej i z jeszcze jednym nieśmiertelnym refrenem tej ekipy. A wszystko w wysmakowanych, wycyzelowanych w każdym dźwięku aranżacjach. Ten utwór zawiera najwięcej smaczków i nieoczekiwanych muzycznych zwrotów akcji na tej płycie oczywiście poza zamykającym Trylogię ultra monumentalnym, powalającym fantasy power epickością w symfonicznym wydaniu neoklasycznym i folk metalowym The Mighty Ride of the Firelord. Moc i Sława!

Sascha Paeth i Michael Rodenberg stworzyli małe arcydzieło soundu dla metalu symfonicznego. Przede wszystkim powala wieloplanowy mix i ma się wrażenie quasi kwadrofonii od pierwszej do ostatniej chwili. Jedynie może perkusja jest tu dosyć sucha, ale powód jest chyba znany. Nie było sensu eksponować zanadto tego instrumentu. Ostatnia część słynnej Sagi RHAPSODY przypieczętowała sukces zespołu. Teraz już tylko inni próbowali naśladować ich, a rzesze fanów na całym świecie zaczęły liczyć się w miliony.


ocena: 9,8/10

new 13.11.2020
Rhapsody - Rain of a Thousand Flames (2001)

[Obrazek: R-8773343-1468471861-2176.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Rain of a Thousand Flames 03:44
2.Deadly Omen 01:49
3.Queen of the Dark Horizons 13:41
"Rhymes of a Tragic Poem - The Gothic Saga"
4.Tears of a Dying Angel 06:22
5.Elnor's Magic Valley 01:41
6.The Poem's Evil Page 04:04
7.The Wizard's Last Rhymes 10:32

Rok wydania: 2001
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Alessandro Lotta - gitara basowa
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
Thunderforce - perkusja (programowana?)
i Goście


Album ten planowany był według pewnych źródeł jako mini album "Rhymes of a Tragic Poem - The Gothic Saga" z historią umieszczoną w universum "Emerald Sword", ale poza głównym nurtem fabularnym tego cyklu. Ostatecznie złożona z czterech utworów EPka został wzbogacona o trzy inne kompozycje, przy czym nie jest pewne, czy stanowiły one rozwiniecie pomysłów muzycznych, które nie znalazły się na "Dawn Of Victory". Płyta po raz pierwszy ukazała się nakładem Limb Music w grudniu 2001 roku.

Ostry i dosyć muzycznie brutalny power/ symfoniczny Rain of a Thousand Flames jest dobry, ale mimo kunsztownych aranżacji wypada na tle wcześniejszych nagrań raczej dosyć blado. Więcej wysiłku i pomysłów włożono na pewno w rozbudowany, epicki Queen of the Dark Horizons, który nosi wszystkie cechy majstersztyku z roku 2000 i wysokiej kasy partie wokali żeńskich łączą się tuz fanfarowymi monumentalni orkiestracjami w części wstępnej, by potem nabrać mocy wspieranej barokowymi klawiszowymi ornamentacjami i na pewno mistrzowskimi wokalami Fabio Lione. Potężne refreny heroiczno-romantyczne stanowią niewątpliwą ozdobę tej kompozycji. W chórkach takie sławy jak Tobias Sammet, Olaf Hayer i Oliver Hartmann.
Główny ciężar położony został jednak na suitę "Rhymes of a Tragic Poem - The Gothic Saga" zdecydowanie upozowaną na styl "Emerald Sword" i stanowiąca jego logiczna i muzyczną kontynuację. Rozpoczęcie wyborne w klimatycznym nie tylko dzięki świetnym narracjom i chórom Tears of a Dying Angel (oczywiście ponownie Jay Lansford !). Szybszy i bardziej melodic power metalowy The Poem's Evil Page jest bardzo pompatyczny w refrenach, jednak można zauważyć, że mimo doskonałej melodii jest to zrobione w opcji wspomagających (i nie tylko) wokali zrobione dosyć surowo i wygląda gorzej niż w przypadku zasadniczej historii. Punkt centralny przeniesiony został na ostatniego kolosa The Wizard's Last Rhymes z mocarnymi patetycznymi neoklasycznymi orkiestracjami, i ta kompozycja bardzo mocno ciągnie w górę całość. Czy jest to jednak poziom albumów trylogii "Emerald Sword"? Chyba jednak nie. Bez wątpienia poziom nieosiągalny dla innych w tym czasie, ale jak na RHAPSODY nieco zachowawczo i ostrożnie. Kontrolowany nadmiernie rozmach. Jest tu jednak wyborna partia basowa Alessandro Lotta i kilka po prostu urzekających fragmentów neoklasycznych.
Płyta została zrealizowana przez Saschę Paetha i Michaela Rodenberga i oczywiście sound niczym nie odbiega od wspaniałych produkcji z "Dawn Of Victory".

Album ciekawy, ale nie robiący piorunującego wrażenia. Podsumowuje pewien bardzo ważny etap działalności RHAPSODY ale nie jest jego ukoronowaniem.

ocena: 8,4/10

new 18.02.2021
Rhapsody - Power of the Dragonflame (2002)

[Obrazek: R-7992890-1453121739-2049.jpeg.jpg]

tracklista:
1.In Tenebris 01:28
2.Knightrider of Doom 03:56
3.Power of the Dragonflame 04:25
4.The March of the Swordmaster 05:05
5.When Demons Awake 06:47
6.Agony Is My Name 04:54
7.Lamento eroico 04:42
8.Steelgods of the Last Apocalypse 05:46
9.The Pride of the Tyrant 04:53
10.Gargoyles, Angels of Darkness 19:04
A. Angeli di Pietra Mistica
B. Warlords' Last Challenge
C. ...and the Legend Ends...

Rok wydania: 2002
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
Thunderforce - perkusja (programowana?)
oraz
Sascha Paeth - gitara basowa
i Goście


Niebywały sukces sagi "Emerald Sword" chyba po prostu wymusił stworzenie kolejnej części, która została wydana przez Limb Music w marcu 2002. Tym razem zabrakło już w składzie Alessandro Lotta i jako basista wystąpił główny kreator produkcji Sascha Paeth, dla którego, jeśli wziąć pod uwagę także pracę dla KAMELOT, był to chyba najbardziej zapracowany, ale pełen sukcesów okres w życiu.

Wśród osób tworzących tę specjalną wokalną otoczkę budująca klimat "Emerald Sword" nie zabrakło słynnych, głównie niemieckich głosów iw chórkach i chórach można usłyszeć takich mistrzów jak Herbie Langhans czy Oliver Hartmann, a także małżeństwo Rizzo i Miro czyli Michaela Rodenberga.
Wstęp In Tenebris oczywiście niezwykle podniosły i symfoniczny natychmiast przechodzi  w barokowo/neoklasyczny Knightrider of Doom i czeka się w tym szybkim power metalu ataku na refren... Tak klasyka RHAPSODY i refren jest jak należy rozległy, bojowy i patetyczny, ale sama melodia główna tej kompozycji nieco rozczarowuje. Jest jednak mocno i zdecydowanie w Power of the Dragonflame, symfonicznie i pompatycznie i na takie rozległe, pełne lekkiego chłodu i heroicznej romantycznej, odrobinę posępności refreny fani na pewno czekali. To nieco szybciej, to trochę wolniej, te utwory przecinane są ciętymi solówkami Turilli, natomiast udział Alexa Staropoli w budowaniu planu pierwszego jest lekko ograniczony. The March of the Swordmaster  to niemal MANOWAR w symfonicznej oprawie, z pełnym heroizmu w głosie śpiewem Fabio Lione i stylizowanymi na średniowieczne pieśni bardów urzekającymi refrenami. Jeśli od poprzednich kompozycji wieje nieco akademickim wystudiowanym chłodem, to tu tego na pewno nie ma.
When Demons Awake to pierwsza z bardziej rozbudowanych kompozycji o cechach wielowątkowych i lekko progresywnych rozpoczynająca się w bardzo szybkim tempie i z dwugłosowym brutalnym wokalem Fabio, mocno zwalniająca miejscami, akcentowana niepokojącymi partiami klawiszowymi, także z dialogiem Staropoli -Turilli i nasycona chórami symfonicznymi. To w jakimś stopniu nawiązanie do tych najbardziej dramatycznych kompozycji z części poprzednich, także umiejscawianych w centralnym punkcie albumu. No klimat barwnej opowieści z kręgu magii i miecza na pewno tutaj jest oddany wyśmienicie. Ten podniosły dramatyzm jest utrzymany, a może nawet narasta w Agony Is My Name, gdzie agresywne riffy stoją w opozycji do mocno zaznaczonych chórów z dużym udziałem głosów żeńskich i realizacja tego po prostu brawurowa i mistrzowska. Neoklasyka w tej kompozycji jest po prostu wspaniała! Włoski akcent to wykonany po włosku Lamento eroico i opera w pełnej krasie się tu kłania. Po tym łagodnym poetyckim przerywniku w Steelgods of the Last Apocalypse  ta łagodność walczy, ze stylizowaną brutalnością, wokale Fabio są kapitalne, chóry pompatyczne, a melodia epicka i przebogata w ozdobniki. Tak, muzyczny fantasy teatr, niedostępny do stworzenia przez innych... Jest plusem tej płyty,ze utwory do pewnego momentu nie są nadmiernie długie i że nie ma tu zazwyczaj w takiej muzyce mało wnoszących instrumentalnych interludiów, dlatego tak dobrze się słucha nasyconego neoklasyką i heroizmem romantycznym, zdecydowanych na epickie porwanie słuchacza The Pride of the Tyrant.
Gargoyles, Angels of Darkness to prawdziwy gigant nad giganty, prawie dwadzieścia minut grania w trzech częściach, gdzie środkowy Warlords' Last Challenge to tylko krótkie interludium. Jest tu i wstęp stworzony przez gitary akustyczne i dosyć ponury power metal epicki i zupełna zmiana klimatu na łagodnie romantyczny w dalszej części Angeli di Pietra Mistica, żeńskimi wokalizami i chórami i zwieńczenie tej części jest doprawdy pompatyczne i monumentalne. Jednak to wszystko nic wobec monumentalizmu i  potęgi patetycznej ...and the Legend Ends... i to jest po prostu kosmiczny majstersztyk. Takie zakończenie epickiej fantasy sagi z takimi fanfarami (Staropoli Arcymistrz!) można sobie tylko wymarzyć. Dramatyczna narracja Jay'a Lansforda jest niesamowita w stylistyce cinematic. Wstrząsająca i poruszająca końcówka!

Tym razem w studio  Paetha w Wolfsburgu powstał album brzmieniowo nieco cięższy, ale z pewnością nie ciężki. Po prostu zarysowano mocniej gitarę, wyostrzono trochę nowocześniej brzmiące klawisze i chóry są trochę głośniejsze. To wszystko robi wrażenie, znakomite wrażenie...

Triumf RHAPSODY, triumf zaproszonych gości, triumf niemieckiej ekipy realizującej to dzieło, po raz kolejny ponadczasowe.


ocena: 9,9/10

new 28.02.2021
Rhapsody - Symphony Of Enchanted Lands II - The Dark Secret (2004)

[Obrazek: R-568472-1472936648-9235.jpeg.jpg]

tracklista:
1.The Dark Secret (The Ancient Prophecy / Ira Divina) 04:12
2.Unholy Warcry 05:53
3.Never Forgotten Heroes 05:33
4.Elgard's Green Valleys 02:19
5.The Magic of the Wizard's Dream 04:30
6.Erian's Mystical Rhymes (The White Dragon's Order) 10:32
7.The Last Angels' Call 04:37
8.Dragonland's Rivers 03:44
9.Sacred Power of Raging Winds 10:07
10.Guardiani del destino 05:51
11.Shadows of Death 08:13
12.Nightfall on the Grey Mountains 07:20

Rok wydania: 2004
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Patrice Guers - gitara basowa
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
Alex Holzwarth - perkusja
oraz
Dominique Leurquin
i Goście

Ten album to pierwsza część nowej sagi RHAPSODY, zatytułowanej "Dark Secret", zrealizowanej z ogromnym rozmachem w uzupełnionym o nowych muzyków składzie. Jest to pierwsza płyta, gdzie zagrał na perkusji Alex Holzwarth, dołączył na basie Patrice Guers, a gościnnie partie gitary rytmicznej zagrał Dominique Leurquin, postać istotna dla późniejszych losów różnych wariantów RHAPSODY. Album wydany został przez Steamhammer we wrześniu roku 2004.

Rozmach tego przedsięwzięcia jest przeogromny. W nagraniach wzięła udział  Orkiestra Symfoniczna ze Zlína pod batutą Petra Pololáníka, wystąpiły przepotężne chóry (Akademiicki Chór z Brna), a chórkach takie metalowe gardła jak Olaf Hayer, Thomas Rettke, państwo Rizzo, amerykańska sopranista Bridget Fogle, jest lutnia, jest harfa i Sir Christopher Frank Carandini Lee jako The Wizard King we wspaniałych narracjach.

Jest wszystko poza porywającą metalową muzyką, do jakiej RHAPSODY przyzwyczaił wcześniej. Warstwa symfoniczna jest w power metalu fajna, dopóki nie zaczyna stanowić elementu dominującego. Tu niestety tak się dzieje, wielkie kompozycji do połowy wypełniają piękne popisy orkiestry, ale metalu w tym mało i nawet gdy w końcu gitary zaczynają się pojawiać w zmasowanych atakach to jest to bardziej dysonans niż muzyczna harmonia. Część utworów ogólnie ma charakter raczej symfonicznego rocka z elementami folk lub muzyki filmowej i w sumie raz orkiestra i chóry przytłaczają, a raz wieje nudą z elfami i podobnymi stworkami w tel i roli głównej. Szybkie tempa i mało wyraziste w sumie melodie powodują, że zapamiętać z tego wszystkiego cokolwiek jest trudno, a już na pewno nie za pierwszym razem. Fabio Lione śpiewa wybornie, ale cóż z tego, skoro nie ma tu pola do popisu w realnym heroicznym romantyzmie, jest przytłoczony symfoniką i chórami, które zamiast go wspierać, spychają niejednokrotnie na plan dalszy. Zachwycającym momentów niewiele i pewnie na pierwszym miejscu byłby tu refren z The Magic of the Wizard's Dream.
Jest to także opowieść ogólnie bez narastającego napięcia, mało epicka, a finałowy Nightfall on the Grey Mountains  to taki raczej po prostu przeciętny "rhapsody metal".
Luca Turilli zagrał tu wiele solówek, jednak w większości jest to sztuka dla sztuki, ekwilibrystyka z elementami shredu i progressive guitar work, czasem na granicy chaosu.

Sascha Paeth zmiksował to jak należy z ukłonem w stronę orkiestry i chórów, mastering zrobił zaś bliżej nieznany dotąd Filip Heurckmans i można mieć zastrzeżenia do raz zbyt ciężkich, a raz zbyt suchych gitar i mało wyrazistej perkusji. Basu praktycznie nie słychać wcale. Nawet orkiestra czasem brzmi zbyt płasko.
Wielkie brawa dla wszystkich Gości z orkiestrą z Czech na czele, ale jako album power metalowy z zacięciem epickim jest to przeciętne. Sztuka dla sztuki i zdecydowany przerost formy nad treścią.


ocena: 6,9/10

new 1.03.2021
Rhapsody Of Fire - Triumph or Agony (2006)

[Obrazek: R-8027912-1453744599-9182.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Dar-Kunor 03:13
2.Triumph or Agony 05:02
3.Heart of the Darklands 04:10
4.Old Age of Wonders 04:35
5.The Myth of the Holy Sword 05:03
6.Il canto del vento 03:54
7.Silent Dream 03:50
8.Bloody Red Dungeons 05:11
9.Son of Pain 04:43
10.The Mystic Prophecy of the Demonknight 16:26
I. A New Saga Begins
II. Through the Portals of Agony
III. The Black Order
IV. Nekron's Bloody Rhymes
V. Escape from Horror
11.Dark Reign of Fire 06:26

Rok wydania: 2006
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Patrice Guers - gitara basowa
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
Alex Holzwarth - perkusja
oraz
Dominique Leurquin - sola gitarowe
i Goście

Ponownie chór i orkiestra z Czech, siedem osób jako narratorzy występujących tu postaci, niemiecka ekipa realizacyjna z Saschą Paetchem na czele, metalowe gardła takie jak Olaf Hayer, Thomas Rettke i wszyscy niemal ci sami goście, którzy tak dzielnie budowali "cinematic" klimat pierwszej części sagi "Dark Secret". Album ten ukazał się z powodów formalno prawnych pod nową, rozszerzoną nazwą zespołu - RHAPSODY OF FIRE we wrześniu 2006 nakładem Steamhammer, a w USA Magic Circle Music.

Tym razem orkiestra i elementy symfoniczne zostały nieco cofnięte, na plan, który tylko umownie można nazwać drugim, a Fabio Lione i klasyczne chórki wysunięto bardziej do przodu i Fabio jest oczywiście wspaniały w swoim romantycznym, heroicznym majestacie, podobnie jak towarzyszące mu głosy. Nieco podniosłego mroku, sporo klasycznych zagrywek RHAPSODY z dawnych lat i już Triumph or Agony prezentuje się wybornie, jak na zasadniczy wstęp do epickiej historii fantasy przystało. I kapitalny refren w Heart of the Darklands z fantazyjnymi akcentami neoklasycznymi tworzy kolejny świetny utwór.
Te zamkowe songi minstreli w wykonaniu RHAPSODY oczywiście zawsze są wysublimowane i subtelne, jednak nie każdy lubi ten gatunek, choc tu dla tworzenia atmosfery na pewno jest to potrzebne. Bardziej epicko to oczywiście prezentuje się w podniosłym, niemal true jak MANOWAR The Myth of the Holy Sword i Fabio jest tu po prostu niesamowity, a chórki i chóry mu towarzyszące godne lidera. Należy odnotować wyśmienite solo gitarowe Dominique Leurquin, który na tej płycie udziela się kilka razy jako twórca takich cudeniek. Tak trochę folkowa i trochę italo canto jest środkowa część tego albumu (Il canto del vento) i nie rozpędza się w tylko dobrym także dosyć łagodnym i sentymentalnym Silent Dream. Nie rozpędza się także w Bloody Red Dungeons, pełnym dumy i dostojeństwa oraz surowych emocji i tu chyba po raz pierwszy od dawna w historii zespołu potężny chóralny symfoniczny refren robi większe wrażenie niż partia Fabio Lione. Tu się cały czas na coś zanosi i jest oczywiste że mega romantyczny symfonicznie zaaranżowany song Son of Pain z mieszanym duetem, ale z Fabio jako postacią centralna i tragiczną jest wstępem do czegoś, co jest na tej płycie najważniejsze i decydujące.
Tak, to podzielona na pięć części suita epicka The Mystic Prophecy of the Demonknight i jest tu wszystko, co być powinno w tak kulminacyjnej kompozycji, ale jednak nie jest to poziom mistrzostwa, którego by można oczekiwać od RHAPSODY. W znacznej części kompozycja ma od połowy charakter słuchowiskowy, jest to ozdobione przepięknym planem symfonicznym, ale całościowo ten kolos trochę rozczarowuje, najbardziej zapewne z powodu braku realnie monumentalnego patosu. Pojawia się on na krótko w świetnym motywie ostatniego segmentu i tak w zasadzie to Dark Reign of Fire w pełni symfoniczny i oparty na chórach jest dopełnieniem tej suity, i główna rola przypada narracjom i tworzeniu baśniowego, niepokojącego i niemal elegijnego klimatu... Wiele pozostaje niedopowiedziane, bo na to będzie jeszcze czas w części trzeciej.

Tym razem realizacja jest wspaniała, soczysta, metalowa, symfonicznie ustawiona we właściwych proporcjach i to teraz Fabio Lione jest postacią centralną. Wybornie brzmi grzmiąca perkusja Alexa Holzwartha, bas tworzy czytelne doły, sola w zasadzie wszystkie bez wyjątku pełne maestrii i co najważniejsze muzycznej treści, a wracając do Fabio... kto wie, może to jego do tej pory nawet najlepszy występ w RHAPSODY, pełen technicznie zaawansowanego operowego autentycznego dramatyzmu. Goście jak zwykle rewelacyjni i dali z siebie wszystko co najlepsze, a czeska orkiestra i chór, choć już nie na planie pierwszym, wywołuje zachwyt.
Pierwsza część tej płyty jest najlepsza, środkowa trochę może zbyt delikatna, finał dobry i miejscami bardzo dobry, ale RHAPSODY nie stworzył tu monumentu na miarę Gargoyles, Angels of Darkness. Co jednak najbardziej istotne, zespół powrócił go grania symfonicznego power metalu w stylistyce odpowiadającej oczekiwaniom tych, którzy liczyli na metalowe dzieło, a nie na bilet do filharmonii i opery.


ocena: 8,2/10

new 1.03.2021
Rhapsody of Fire - Glory for Salvation (2021)

[Obrazek: 960843.jpg?0740]

Tracklista:
1. Son of Vengeance 05:46
2. The Kingdom of Ice 04:25
3. Glory for Salvation 05:04
4. Eternal Snow 01:33
5. Terial the Hawk 04:49
6. Maid of the Secret Sand 05:07
7. Abyss of Pain II 10:44
8. Infinitae Gloriae 04:31
9. Magic Signs 04:52
10.I'll Be Your Hero 05:29
11.Chains of Destiny 03:55
12.Un'ode per l'eroe 04:51
13.La esencia de un rey 04:51

Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Giacomo Voli - śpiew
Roberto De Micheli - gitara
Alessandro Sala - gitara basowa
Paolo Marchesich - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe, pianino

26 listopada AFM Records wydał drugą część sagi "The Nephilim's Empire Saga". Dwa lata dzieli tę część od pierwszej, a nagrana została z nowym perkusistą Paolo Marchesich, który dołączył w 2020.

Tytułowa kompozycja Glory for Salvation zaprezentowana została jako singiel pilotujący już w lipcu 2021 i w zasadzie niczego magicznego tu nie było, poza jak zwykle wspaniałymi chórami. Bardzo dobry, choć tu akurat nie charyzmatyczny wokal Voli to norma, ale już ani melodia, ani plan symfoniczny specjalnego zachwytu nie wzbudza. Taki trochę to powszedni flower power italian melodic power, zagrany przez mistrzów bez realnej pasji...
Jeśli rozpocząć historię od samego początku, to Son of Vengeance wpisuje się w ten ukazany w lipcu muzyczny pejzaż, choć tu wszystko jest bardziej pompatyczne, melodia bardziej heroiczna, a co za tym idzie i Giacomo lepszy, zdecydowanie lepszy. Te romantyczne partie na delikatnym, symfonicznym planie są fenomenalne. Wielka odpowiedzialność spoczywa na Giacomo na tym albumie, bo jednak elementy symfoniczne są ogólnie poniżej oczekiwań, a De Micheli w solach miejscami lekko przekombinowuje. Musi tu koncentrować na sobie uwagę, tworzyć własny plan narracyjny, a bywa to trudne, gdy pojawia się tak trywialny refren melodic power, jak w The Kingdom of Ice mimo porywających fragmentów w zwrotkach. Pieśń minstrela to zawsze na płytach tego zespołu sprawdzian formy kompozycyjnej i tym razem Terial the Hawk jest po prostu słaby. Kilka muzycznych wątków, dosyć energiczne rozwinięcie, ale to tylko powszedni folk/power szkoły włoskiej, gdzie w ostatnim okresie pojawiły się znacznie ciekawsze rzeczy. I tak poprawnie, w nadmiernie romantycznym stylu grają w Maid of the Secret Sand...
Abyss of Pain II jest centralnym punktem albumu, kolosem rozmiarów nieco mniejszych niż można było oczekiwać, z długim wstępem, nieco posępnym i nieco cinema motion. Potem częściowo po włosku odkrywają mroczne aspekty opowiedzianej tutaj historii. Jest i drapieżnie i dramatycznie, i miejscami progresywnie, jest umiarkowany przepych symfoniczny, umiarkowany jak na całej płycie. Są i dłużyzny i ponownie Voli to jakoś utrzymuje w ryzach na tyle, by nie odczuć znużenia. Infinitae Gloriae logicznie wynika z poprzedniej kompozycji, ale ponownie repetywne symfonizacje dominują i z ulgą się przyjmuje lekki melodic power, jaki się pojawia w rozwinięciu. Bardzo to ograne jak na standardy włoskie i poniżej możliwości i oczekiwań  RHAPSODY OF FIRE. Naprawdę, takie amatorskie partie klawiszowe? Alex Staropoli gra takie rzeczy?
Magic Signs to drugi singiel promujący ten album, przedstawiony we wrześniu, a tutaj także wykonany w wersji włoskiej i hiszpańskiej. To się mdło zaczyna, jest przesłodzone, potem jednak w refrenie fenomenalnie eksploduje i narasta w tych emocjach do osiągnięcia epickiego wymiaru. Tyle, że to jest wejście na obszary monumentalnych, romantycznych songów, które stały się domeną LABYRINTH, VISION DIVINE i SECRET SPHERE z ostatnich lat i miejsca za wiele dla RHAPSODY OF FIRE nie ma. Niemniej, wreszcie coś, co chwyta za serca. Późno się rozkręcają, późno... Wysokiej klasy rytmiczny I'll Be Your Hero pokazuje, że nie trzeba ultra bogatych aranżacji, by stworzyć chwytliwy utwór power metalowy.  Tylko Roberto De Micheli znowu za bardzo komplikuje solo, a mogło przecież polatywać ku niebu w ramach melodii głównej. Fanfarowo, dynamicznie, rycersko kończy się ten album kompozycją Chains of Destiny i jest fajnie, ale tylko na dobrym po prostu poziomie. VEXILLUM takie rzeczy w roku bieżącym zrobił znacznie ciekawiej.

Może tych narzekań jest zbyt dużo, ale dołożę jeszcze samą realizację. Mix i mastering wykonał Mistrz Sebastian Levermann, jednak tym razem jakoś powszednio to wyszło. Solidnie, ale bez fajerwerków. Dosyć płaskie te dalsze plany, gitara czasem mało wyrazista, perkusja raczej sucha.
Dziwi fakt, że zespół nie poszedł za ciosem i nie zagrał takiego potężnego, melodyjnego power metalu jak w pierwszej części nowej Sagi. Tu zagrali umiarkowanie interesujący fantasy italian power z gorszych czasów RHAPSODY, czasem po prostu tylko odegrany.
Magia uleciała, ale pozostaje nadzieja na jej powrót w następnej części "The Nephilim's Empire Saga".


ocena: 7,5/10

new 27.11.2021