Drużyna Spolszczenia

Pełna wersja: Metal Church
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Metal Church - Metal Church (1984)

[Obrazek: 1357.jpg]

tracklista:
1.Beyond the Black 06:20
2.Metal Church 05:03
3.Merciless Onslaught 02:56
4.Gods of Wrath 06:41
5.Hitman 04:36
6.In the Blood 03:31
7.(My Favorite) Nightmare 03:11
8.Battalions 04:55
9.Highway Star (Deep Purple cover) 04:37

rok wydania: 1984
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
David Wayne: śpiew
Kurdt Vanderhoof: gitara
Craig Wells: gitara
Duke Erickson: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja


Upłynęło kilka lat, zanim zespół SHRAPNEL, założony w roku 1980 w San Francisco przez gitarzystę Kurdta Vanderhoofa, po licznych zmianach składu przekształcił się w METAL CHURCH z siedzibą w Aberdeen w stanie Waszyngton. Przez SHRAPNEL przewinął się nawet Lars Ulrich, zanim dołączył do METALLICA, próbowano też kilku wokalistów, by w końcu zaakceptować Davida Wayne, człowieka słusznej postury i o odpowiednim głosie.

Realnie w tym czasie heavy/power metal i US Power dopiero w Ameryce raczkowały i dema zespołu nie zwróciły uwagi wielkich wytwórni. Grupa utworzyła więc coś na kształt własnej mini wytwórni Ground Zero Records i nakładem własnym wydała w lipcu 1984 swój pierwszy album, zatytułowany po prostu "Metal Church".
Nikt jeszcze wówczas nie przypuszczał, że pojawi się płyta na zawsze zmieniająca oblicze heavy metalu.
"Metal Church" to dzieło ponadczasowe, fenomenalne i genialne. Dzieło realnie wytyczające kierunek realnego heavy/power metalu, gdzie heavy oznacza faktycznie "ciężki", a power realną, prawdziwą, fantastyczną energię i moc wykonania. Beyond the Black jest nieco wolniejszy niż pozostałe kompozycje, z większą dawką klasycznego, epickiego heavy metalu, ponury i posępny, i tak do końca nie oddaje tej nieprawdopodobnej mocy, która ujawnia się w kilka minut później. Gdy odgłosy wichury cichną pod naporem perkusji, w numerze Metal Church pojawia się ten riff, który przeszedł na stałe do historii heavy metalu i unieśmiertelnił Vanderhoofa. Metal Church to jedna z najgenialniejszych kompozycji heavy metalowych wszech czasów. Jej melodyjna surowość poraża po dzień dzisiejszy, po setkach kolejnych heavy/power metalowych płyt. Potężne apokaliptyczne dialogi gitarzystów, niesamowite długie wybrzmiewania...
Wszystko to zostaje następnie spotęgowane w niszczącym instrumentalnym Merciless Onslaught. Niszczącym i dewastującym i nic innego na myśl mi nie przychodzi. Ta sama heavy/power metalowa wichura to Hitman i (My Favorite) Nightmare. Motoryka, zwłaszcza (My Favorite) Nightmare jest po prostu fantastyczna, jest to także jeden z pierwszych heavy metalowych numerów, gdzie wokalista wypowiada się w formie tyrady po części mówionej. To, jak ogólnie śpiewa Wayne, może dla niektórych wydawać się dyskusyjne, ale akurat w tych numerach był to właściwy człowiek na właściwym miejscu, który może i trochę skrzeczał, ale przynajmniej nie piszczał i manierycznie zawodził w górnych rejestrach. Nawet wyborny In the Blood wydaje się lekko blady przy tych  numerach, ale na pewno nie speedowy potoczysty Battalions z być może najlepszym refrenem w całej karierze METAL CHURCH. Ciężki, epicki i mroczny Gods of Wrath dodaje ogólnego kolorytu klimatowi tego albumu, a cover Highway Star DEEP PURPLE jest niesamowitą power metalową wizją tego klasyka.

Mało który zespół w tym czasie dysponował tak bardzo zgranym duetem gitarzystów. To jak się uzupełniają, jest perfekcyjne. Moc ich grania przewyższa ataki większości power thrashowych bandów z późniejszego okresu i wpłynęła na kształtowanie stylu najsłynniejszych grup z Kalifornii, z METALLICA na czele.
Skromne środki nie pozwoliły na uzyskanie specjalnie dobrego brzmienia, ale i tak jest to powalający spektakl USPower grania. Przy tym grania opartego o melodie wyraziste jak mało których grup z tego okresu.
Album ten stał się przepustką METAL CHURCH to wielkiej światowej kariery, która trwa do dziś.
Płyta "Metal Church" to niezniszczalna ikona heavy metalowego grania z USA.

ocena: 10/10

new 27.09.2018
Metal Church - The Dark (1986)

[Obrazek: R-367210-1369944914-7899.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Ton of Bricks 02:59
2.Start the Fire 03:45
3.Method to Your Madness 04:57
4.Watch the Children Pray 05:57
5.Over My Dead Body 03:33
6.The Dark 04:12
7.Psycho 03:34
8.Line of Death 04:43
9.Burial at Sea 05:00
10.Western Alliance 03:20

rok wydania: 1986
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
David Wayne: śpiew
Kurdt Vanderhoof: gitara
Craig Wells: gitara
Duke Erickson: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja


Druga płyta METAL CHURCH pojawiła się nakładem Elektra w październiku 1986 i od razu także w wersji CD.
Tytuł albumu jest poniekąd nieprzypadkowy, bo tym razem METAL CHURCH proponuje heavy power metal nieco mroczniejszy, momentami zbliżający się do klasycznego heavy metalu, jak w Method to Your Madness i Watch the Children Pray, gdzie miejsce wysokoenergetycznego grania zajęły próby budowania klimatu. Wyszło to dosyć przeciętnie, zresztą nasycone mroczniejszym klimatem numery z drugiej części płyty (The Dark, Psycho, Line of Death i Burial At Sea) jako masywne kompozycje heavy power w ciemniejszej barwie sprawiają bardzo dobre wrażenie tylko chwilami i fragmentami. Wyparowała tu autentyczna pasja i moc wykonania, a gitary jakby grają rzeczy prostsze, mniej atrakcyjne.
Melodie nie są złe, ale do tych z debiutu sporo im jednak brakuje. Jedynie umieszczony na końcu Western Alliance z dynamicznym, nośnym refrenem i udanymi zagrywkami gitarzystów trzyma mniej więcej poziom z 1984 roku. Nieciekawie prezentuje się również prosty dosyć agresywny Ton of Bricks na samo otwarcie. Taki heavy/power grało już  w tym czasie w USA wiele zespołów.
Na płycie znajdują jednak dwa super killery i mega klasyki METAL CHURCH. To morderczy atak heavy/power w fenomenalnym pulsującym energią wspaniale współpracujących gitar Over My Dead Body, gdzie Wayne doprawdy śpiewa wyśmienicie. Drugi to wcześniej zaprezentowany na singlu przepotężny, zagrany w umiarkowanym tempie Start the Fire. Klasyczne heavy/power metalowe  melodyjne zniszczenie made in USA, z atrakcyjnym pojedynkiem gitarzystów. Zwracają tu uwagę bardzo nietypowe partie perkusji Arringtona.

W roku 1986 METAL CHURCH dał z siebie mniej niż w 1984. Mniej dali z siebie zwłaszcza gitarzyści, którzy nie grali aż tak atrakcyjnych rzeczy jak poprzednio. Nie za wiele dali z siebie ci, którzy byli odpowiedzialni za nagrania, mix i mastering. Ta płyta nie brzmi dobrze, jest dudniąca, rozmyta w wielu momentach i moim zdaniem brzmi gorzej niż "Metal Church".

W samym zespole coś też zaczęło się psuć. W 1987 odszedł Kurdt Vanderhoof, jako oficjalny powód podając zmęczenie wynikające z  konieczności odbywania tras koncertowych. Pozostał jednak z zespołem w ścisłym kontakcie i był nadal współtwórcą wielu kompozycji na kolejnych albumach. W 1988 usunięty został natomiast Wayne. Po latach mówiło się o rozbieżnościach w wizji artystycznej i tak to przeszło do metalowych annałów, faktycznie jednak Wayne, człowiek bardzo słusznej postury, uznany został za zbyt grubego, by dobrze prezentować się na scenie.
Wayne po odejściu z METAL CHURCH założył w 1989 własny power/thrashowy zespół REVEREND, z którym nagrał dwie płyty. W roku 1998 pojawił się ponownie w zreformowanym składzie METAL CHURCH, gdzie śpiewał do roku 2001. Potem wydał również jeden album pod wiele znaczącym tytułem "Metal Church" (2001). Zmarł wskutek zakażenia 10 maja 2005 roku.

ocena: 7,9/10

new 7.12.2018
Metal Church - Damned If You Do (2018)

[Obrazek: R-12894392-1544020044-7728.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Damned If You Do 04:35
2.The Black Things 05:16
3.By the Numbers 04:35
4.Revolution Underway 05:25
5.Guillotine 04:47
6.Rot Away 03:26
7.Into the Fold 04:20
8.Monkey Finger 04:15
9.Out of Balance 04:25
10.The War Electric 04:09

rok wydania: 2018
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Mike Howe - śpiew
Kurdt Vanderhoof - gitara
Rick van Zandt - gitara
Steve Unger - gitara basowa
Stet Howland - perkusja


Cieszy fakt, że METAL CHURCH po tylu latach ma się nadal bardzo dobrze. W składzie w 2017 pojawił się znakomity perkusista Stet Howland (między innym WASP), który zastąpił Jeffa Platte i w tym zestawieniu METAL CHURCH proponuje swoją nową płytę "Damned If You Do" wydaną 7 grudnia przez Nuclear Blast.

METAL CHURCH trzyma się sprawdzonych wzorców i gra tu heavy power, ani niezbyt agresywny, ani zanadto melodyjny, kierując swoją muzykę do swojego stałego grona odbiorców, którzy jakieś zbyt śmiałe nowinki nie uznaliby za właściwe. Zresztą od kilkunastu lat Kurdt Vanderhoof przyzwyczaił do pewnego stałego stylu METAL CHURCH, opartego o umiarkowany atak dwóch gitar i ustawieniu tego wszystkiego pod wokalistę. A że Howe jest w bardzo dobrej dyspozycji, więc wszystko tu chodzi jak w zegarku. Co więcej, miłośnicy talentu Howlanda mogą tu usłyszeć, jak fantastycznie tu sobie radzi w nowym muzycznym otoczeniu. Jako że Stet lubi być słyszalny, to moc bębnów jest na tej płycie niesamowita i rzadko kiedy można usłyszeć taką potęgę. To akurat wielki plus tego albumu.
Do innych plusów należy kilka udanych i świeżych riffowo kompozycji jak half thrashowy By the Numbers czy szybki rytmiczny Guillotine.
Jest także trochę tego chłodu i mroku pomieszanego z bardzo umiarkowaną przebojowością, który można usłyszeć w The Black Things i Into the Fold, trochę łagodniejszego spojrzenia na heavy metal w Revolution Underway. Nie ustrzegli się jednak i tym odgrywania nudnego heavy metalu w bardzo słabym Monkey Finger i zdecydowanie lepiej się słucha METAL CHURCH, gdy grają znacznie szybciej w Out of Balance, brzmiącym jak nowoczesna wersja speed/heavy/power metalowych kawałków z lat 80 tych.

Zagrano tu kilka niezłych solówek, uzyskano bardzo dobre brzmienie, ale już od lat METAL CHURCH zespołem wiodącym w gatunku US heavy power nie jest. Jest to po prostu przyzwoity album, stylowo utrzymujący kierunek z "XI" (2016).
Zapewne po prostu na bardziej ekscytujące kompozycje Kurdta Vanderhoofa nie stać.

ocena: 6,8/10

new 8.12.2018
Metal Church - Blessing In Disguise (1989)

[Obrazek: R-1059273-1289186389.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Fake Healer 05:55
2.Rest in Pieces (April 15, 1912) 06:38
3.Of Unsound Mind 04:44
4.Anthem to the Estranged 09:31
5.Badlands 07:21
6.The Spell Can't Be Broken 06:46
7.It's a Secret 03:47
8.Cannot Tell a Lie 04:17
9.The Powers That Be 05:22

rok wydania: 1989
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Mike Howe: śpiew
John Marshall: gitara
Craig Wells: gitara
Duke Erickson: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja
oraz
Kurdt Vanderhoof: gitara


Reorganizacja składu METAL CHURCH zakończyła się w roku 1988. Najpierw pozyskany został pracownik techniczny METALLICA John Marshall, który w roku 1986 zastępował na koncertach kontuzjowanego Hetfielda, a potem wokalistę power/thrashowego HERETIC Mike'a Howe i zespół mógł przystąpić do nagrań, głównie kompozycji przygotowanych w międzyczasie przez Vanderhoofa, który na nowym LP pojawił się także kilkakrotnie również jako gitarzysta.
Howe okazał się bardzo dobrym wokalistą, bardzo pasującym do stylu METAL CHURCH, technicznie lepszym od Wayne'a i doskonale sobie radzącym także w starszych kompozycjach zespołu, co udowodnił na koncertach. Styl gry Marshalla z kolei nadał brzmieniu zespołu inny wymiar. Marshall sporo podpatrzył w METALLICA i zaprezentował bardziej thrashowowe wykonanie muzyki Vanderhoofa, przez co całość stała się mocniejsza i nieco sztywniejsza w formie, co dodatkowo podkreślała klarowniejsza produkcja pozbawiona brudku dźwiękowego i rozmycia, co zbliżyło zespół do power/thrashowych standardów końca lat 80 tych w produkcjach amerykańskich. Album został wydany przez Elektra w lutym 1989 roku.

METAL CHURCH zaprezentował tym razem zestaw kompozycji dłuższych, po części bardziej rozbudowanych o dialogi gitarowe Wellsa i Marshalla. W klimacie znaczna ich część nawiązywała do dusznej i ciężkiej atmosfery z "The Dark" i Watch the Children Pray. Najbliższe tej kompozycji są tu rozbudowane, długie i wielowątkowe Rest in Pieces (April 15, 1912), Anthem to the Estranged i Badlands, gdzie ponadto wykorzystano estetykę klasycznego heavy metalu. To dobre kawałki, można jednak odnieść wrażenie, że jednak nieco za długie i w pewnych momentach nużące powtarzalnością pewnych motywów.
Speedowego i około speedowego grania jest tym razem niezbyt dużo i nawet otwierający LP Fake Healer to raczej kruszący ciężar w średnim tempie i nieco mrocznej oprawie. Szybsze numery to The Spell Can't Be Broken i The Powers That Be, zagrane mocno, ale nie agresywne i nastawione na ekspozycję bardzo dobrych melodii nieco lżejszego kalibru niż te, które dominują na tym albumie. Spośród tego typu kompozycji najbardziej zapadający w pamięć jest jednak fantastyczny Of Unsound Mind. Ozdobą płyty jest instrumentalny mocarny It's a Secret autorstwa Wellsa, przypominający dynamiką numery z lat 1984-1986.

Fani METAL CHURCH otrzymali muzykę nieco inną niż poprzednio, ale ich grono zostało rozszerzone o słuchaczy power/thrashu, a nawet thrashu z kręgu METALLICA. Grupa utrwaliła swoje miejsce w czołówce USPM i niebawem w niezmienionym składzie przystąpiła do nagrywania kolejnej płyty.

ocena: 8/10


new 7.01.2019
Metal Church - The Human Factor (1991)

[Obrazek: R-2427257-1283452016.jpeg.jpg]

tracklista:
1.The Human Factor 05:00
2.Date with Poverty 05:20
3.The Final Word  06:00
4.In Mourning 06:02
5.In Harm's Way 07:00
6.In Due Time 04:05
7.Agent Green 05:58
8.Flee from Reality 04:12
9.Betrayed 04:33
10.The Fight Song 03:25

rok wydania: 1991
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Mike Howe: śpiew
John Marshall: gitara
Craig Wells: gitara
Duke Erickson: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja


Czwarta płyta METAL CHURCH ukazała się  w marcu 1991 tym razem nakładem wytwórni Epic Sony. Tym razem Vanderhoof już nie zagrał w żadnym utworze, jednak nadal zdecydowana większość kompozycji była jego autorstwa.

METAL CHURCH odpuścił sobie tworzenie dusznego, nieco ponurego klimatu w stylu Anthem to the Estranged i zaprezentował zestaw dynamicznych heavy/power metalowych numerów w pewnych miejscach zabarwionych nawet motywami alternatywnego metalu w riffach i potraktowaniu melodii, co słychać zwłaszcza na początku, w The Human Factor i w Date with Poverty (interesująca motoryka, niekoniecznie metalowego pochodzenia). Sam kawałek tytułowy trudno uznać za wybitny, ale ta filozofia przekazu na pewno spełniła swoje zadanie z chwytliwym Flee from Reality z bardzo zapadającym w pamięć refrenem.
Kilka numerów z tej płyty to absolutna klasyka METAL CHURCH w jakiś sposób nawiązująca do fenomenalnej dynamiki i swobody debiutu. Sieją melodyjne zniszczenie w The Final Word (ciekawa southernowa wstawka) i w In Due Time, morderczym drapieżnym i posępnym. Ryczące ponuro gitary są tu mistrzowskie, podobnie jak refren. Howe tu to absolutny mistrz. Bardzo dobry poziom prezentują masywne i rasowe In Mourning, Agent Green i Betrayed i tylko In Harm's Way jest w tym towarzystwie trochę blady  i zbyt długi.  Za to dewastują na sam koniec w speedowym i bardzo klasycznym dla USPM The Fight Song.

Wykonanie jest wyborne. Howe śpiewa z ogromną pewnością siebie, a apokaliptyczne pojedynki gitarzystów stanową wspaniałą ozdobę albumu. Należy też podkreślić znakomitą, nienachalną grę sekcji rytmicznej. Produkcyjnie ta płyta bardzo przypomina "Blessing In Disguise" i to klasyczny, starannie zrealizowany sound amerykańskiego heavy power pierwszej linii z czytelnymi gitarami i dosyć głośną sekcją rytmiczną.
Potoczysty, zagrany z ogromną pewnością siebie heavy/power w lekkim thrashowym sosie, urozmaicony wstawkami innych gatunków muzycznych. Świeża i niemonotonna płyta, choć ogólnie sprawia monolityczne wrażenie. Ten album ugruntował pozycję METAL CHURCH na muzycznym rynku i zespół był jednym z nielicznych, które oparły się natarciu death metalu i grunge. Przynajmniej na jakiś czas...

ocena: 8,6/10

new 07. 01.2019
Metal Church - Hanging In The Balance (1993)

[Obrazek: R-2094035-1364403284-3124.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Gods of Second Chance 05:23
2.Losers in the Game 05:08
3.Hypnotized 04:43
4.No Friend of Mine 03:58
5.Waiting for a Savior 05:48
6.Conductor 04:10
7.Little Boy 08:13
8.Down to the River 05:01
9.End of the Age 07:17
10.Lovers and Madmen 02:51
11.A Subtle War 04:13

rok wydania: 1993
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Mike Howe: śpiew
John Marshall: gitara
Craig Wells: gitara
Duke Erickson: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja


W trudnych dla klasycznego metalu latach 90 tych METAL CHURCH próbował ratować swoją pozycję, proponując na kolejnej płycie inną muzykę niż tą, którą prezentował do tej pory. W efekcie najpierw w Japonii, a potem w innych częściach świata ukazał poprzedzony singlami i ofensywną promocją album "Hanging In The Balance" z okładką powiedzmy, kontrowersyjną, i z bardzo kontrowersyjną zawartością. Owszem, pewna liczba krytyków muzycznych rozmiłowanych w dziwnościach oraz w tym, że zespoły grają "inną" muzykę, niż by to wynikało z ich dotychczasowej metryczki, ale tak naprawdę to czym się tu zachwycać?

METAL CHURCH przedstawił chaotyczną i eklektyczną mieszankę kompozycji w różnych stylach metalowych, niczego nieodświeżającą i w żadnym stopniu nieatrakcyjną. Centralnym punktem płyty jest poniekąd długi Little Boy, stanowiący bezładną mieszaninę rocka alternatywnego i power thrashu i jeśli całość byłaby taka, to ta płyta powinna powędrować natychmiast do kosza. Także za sprawą marnych, również odwołujących się do modnego alternatywnego grania, pełnych pustych przestrzeni pseudo-power metalowych numerów  w rodzaju Gods of Second Chance czy Waiting for a Savior.
Tam, gdzie klasycznego metalowego jest więcej, jak w Losers in the Game z dobrym refrenem, zdjęta została gitarowa masywność, a konkretne sola zastąpione bezsensownymi i co z tego, że łagodne partie są bardzo dobrze zrealizowane.
METAL CHURCH cofa się w rozwoju, korzystając ze słabych wzorców tradycyjnego heavy metalu lat 80 tych w przeciętnym A Subtle War, słabo wychodzi także nieco bardziej ponure granie w Hypnotized. Doprawdy, takie pojękiwania jak w lżejszych partiach tego numeru należałoby pozostawić zespołom grających grunge.
Dobrze, ale tylko dobrze, wypada w tej kategorii No Friend of Mine i tylko na tej płycie. Na wcześniejszych byłby niestety tylko wypełniaczem. Punkowy śpiew Howe w bardziej konserwatywnym heavy metalowym, rytmicznym Conductor kompletnie dyskwalifikuje ten numer. Do tego po raz kolejny mamy tu wolną partię "klimatyczną" z plumkającymi gitarami, chyba tylko po to, by nie był to rasowy heavy metal. W Down to the River słychać echa i riffowe zapożyczenia z wczesnego okresu METAL CHURCH, jednak nie ma tu ani pary, ani energii i z grupy uciekło tu powietrze jak z przekłutego balonu.
W długim i niby klimatycznym End of the Age słychać jeszcze gorsze rzeczy niż w Little Boy, gitary akustyczne są paskudne, pomysłu na całość brak i jeśli to ma być pomysł na oswojenie rockowe/grunge publiczności z METAL CHURCH, to się to nie udało. Instrumentalny Lovers and Madmen to tym razem tylko przeintelektualizowane, kampusowe plumkanie na gitarach akustycznych, pozbawione konkretnej treści.

Podnoszenie zarzutu, że ten album pozbawiony jest powerowej mocy, jest bezzasadny, bo od razu słychać, że ta moc została celowo zredukowana do po prostu dosyć ostrych surowo brzmiących gitar i krzykliwego wokalu Howe, który generalnie przekuwać czego nie ma, bo dynamicznej monolitycznej stalowej ściany Marshall/Wells po prostu nie ma.
Także sekcja rytmiczna nie ma za bardzo pomysłu na to, jak zagrać coś atrakcyjnego i bardziej złożonego, niż tylko monotonny podkład pod nieatrakcyjne gitary. Trzeba jednak przyznać, że realizacja samej perkusji jest znakomita. Czy ta płyta trafiła do słuchaczy? Raczej nie, bo w roku 1995 zniechęceni muzycy zdecydowali się zespół rozwiązać.

ocena: 4/10

new 7.01.2019
Metal Church - Masterpeace (1999)

[Obrazek: R-3647032-1455280210-6007.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Sleeps with Thunder 06:01
2.Falldown 04:37
3.Into Dust 04:16
4.Kiss for the Dead 06:50
5.Lb. of Cure 04:33
6.Faster than Life 04:51
7.Masterpeace 01:55
8.All Your Sorrows 05:41
9.They Signed in Blood 07:27
10.Lovers and Madmen 02:51
11.Toys in the Attic (Aerosmith cover) 03:14
12.Sand Kings 04:38

rok wydania: 1999
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
David Wayne: śpiew
John Marshall: gitara
Kurdt Vanderhoof: gitara
Duke Erickson: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja


Pod koniec lat 90-tych bardziej tradycyjny heavy metal wraca powoli do łask i Vanderhoof decyduje się reaktywować METAL CHURCH. Dochodzi do tego w roku 1998 i grupa zbiera się w niemal oryginalnym składzie z roku 1988, niemal, bo zabrakło w nim Mike'a Howe. Jest natomiast poprzedni wokalista David Wayne, z którym pewne sprawy zostały wcześniej wyjaśnione. Nie jest do końca jasne, czy zostały one wyjaśnione na linii Wells - Wayne, bo Wells ostatecznie po krótkim czasie, jeszcze w tym samym roku, z gry w METAL CHURCH zrezygnował. Zastąpił go ostatecznie sam Kurdt Vanderhoof.

W lipcu 1999 Nuclear Blast wydaje album pod wiele obiecującym tytułem "Masterpeace", ale na nadziejach się tu wszystko kończy. Tytułowy Masterpiece to niecałe dwie minuty akustycznych gitar, a reszta to zestaw kompozycji o post- thrashowym charakterze, które być może wzbudziłyby większe emocje w roku 1992 czy 1993, ale pewnie nie, bo są w większości po prostu nijakie. Monotonia, sztuczne wydłużanie numerów poprzez ogrywanie w kółko kilku tych samych riffów, nieatrakcyjne sola zagrane przeważnie bez werwy i realnego zaangażowania. Z tego powodu liczne numery są nudne i bezbarwne (Sleeps with Thunder, Faster than Life, All Your Sorrows, Sand Kings). Niektóre są po prostu drażniące i kompromitujące w refrenach, jak Falldown, abo na siłę próbują być przystępne dla wszystkich jak marne heavy metalowe Into Dust, Lb. of Cure oraz mało przekonujący cover AEROSMITH. W Kiss for the Dead trochę psychodelli i ostatecznie zmierza to donikąd w przeciętnym power metalu. They Signed in Blood to niemal wariacja na temat LED ZEPPELIN w post-thrashowej oprawie i trzeba przyznać, że akurat ten utwór wyróżnia się precyzją wykonania i dobrym śpiewem Wayne'a, który ogólnie to dobrego wrażenia na tym albumie nie robi. To brzmienie gitar i ten styl, jaki tu jest ogólnie prezentowany nie bardzo chyba leży wokaliście nastawionemu na typowe ataki USPM z poprzedniej dekady. W kwestii brzmienia jest w miarę dobrze, wyróżnia się zwłaszcza ustawienie perkusji, która ma kilka udanych wejść. Jeśli chodzi o sound gitary to powrotu do mocarnego brzmienia 1989-1991 niestety nie ma. Są to gitary, owszem, mocne i amerykańskie, ale w kwestii głębi sporo by tu można było jeszcze zrobić.

Zespół wydaje się zmęczony i nie do końca pewny tego co robi, a przecież czasu na odpoczynek od muzyki METAL CHURCH było wystarczająco dużo. Grupa przedstawiła muzykę poniekąd przestarzałą i niezbyt atrakcyjną wykonawczo. Vanderhoof nie zagrał ani jednej porywającej solówki, a część partii perkusji to dzieło nie Arringtona, a Jeffa Wade, który też grał na większości koncertów METAL CHURCH  w latach 1999-2000.
Zespół powrócił, zespół zaistniał, zespół zaznaczył swoją obecność, ale do Masterpiece bardzo daleko.

ocena: 5,5/10

new 7.01.2019
Metal Church - The Weight of the World (2004)

[Obrazek: R-3618685-1345367466-9367.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Leave Them Behind 05:47
2.Weight of the World 05:24
3.Hero's Soul 04:45
4.Madman's Overture 08:35
5.Sunless Sky 05:28
6.Cradle to Grave 05:54
7.Wings of Tomorrow 06:16
8.Time Will Tell 05:11
9.Bomb to Drop 04:07
10.Blood Money 05:07

rok wydania: 2004
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Ronny Munroe: śpiew
Jay Reynolds: gitara
Kurdt Vanderhoof: gitara
Steve Unger: gitara basowa
Kirk Arrington: perkusja


Skład METAL CHURCH, który nagrał "Masterpeace" nie utrzymał się długo. Najpierw w 2001 odszedł z nie do końca do dziś jasnych powodów Wayne. Stanął ponownie na czele swojego dawnego zespołu REVEREND, w 2001 jako WAYNE nagrał też album "Metal Church". Zmarł w roku 2005. Zastąpił go pierwszy wokalista METAL CHURCH William McKay, który w latach 80tych zasłynął z grupą heavy /power metalową grupą GRIFFIN. Jeszcze w tym samym roku pożegnali się z zespołem John Marshall i Duke Erickson, na miejsce których przyjęci zostali przez Vanderhoofa znany z MALICE Jay Reynolds i, ale dopiero w roku 2004, Steve Unger. W tym czasie nie było już w składzie MacKaya, którego zastąpił w 2003 doświadczony Ronny Munroe. W tym czasie Munroe nie był jeszcze taki sławny i ceniony jak w latach późniejszych i można powiedzieć, że występy w tak ważnym zespole jak METAL CHURCH otworzyły mu drogę do prawdziwej kariery.
Z nim to właśnie nagrany został LP "The Weight of the World" wydany przez Steamhammer w lipcu 2004.

Te wszystkie zmiany chyba wyszły zespołowi na dobre. Reynolds wniósł do gry METAL CHURCH sporo ożywienia i więcej USPM feelingu wyniesionego z MALICE, a Munroe, choć śpiewa bardzo podobnie do Wayne'a, robi to jednak lepiej i większym przekonaniem. Vanderhoof odchodzi też w kompozycjach od nadmiernych udziwnień i tym razem METAL CHURCH gra klasyczny, dynamiczny heavy/power w amerykańskiej manierze z naciskiem na atrakcyjne sola, dynamikę riffów i rozpoznawalne melodie, nie tylko refrenów. Bardzo dobre jest właśnie takie otwarcie w postaci Leave Them Behind, bardzo dobry jest wolniejszy, ale zadziorny, nasycony rockiem Weight of the World z pięknym wejściem perkusji, zresztą zrealizowanej na tym albumie fantastycznie. Do takich numerów należy także dynamiczny i lekko pokręcony w melodii Cradle to Grave z riffami żywcem wyjętymi z US Arena Metal i podobnym chwytliwym refrenem. Dostojny, niemal rycerski Wings of Tomorrow ma w sobie coś ze stopu US power z lat 80tych z IRON MAIDEN z początku XXI wieku i zostało to zrobione nadzwyczaj zgrabnie. Numer ten płynnie przechodzi w Time Will, gdzie łagodne fragmenty z gitarą akustyczna i bardzo dobrym melancholijnym śpiewem Munroe przeplatają się z monumentalnymi stalowymi riffami gitar elektrycznych, chyba najcięższych na płycie. Tak, dużo tu klasycznego heavy metalu, dużo nawiązań do czasów nastrojowego, nieco mrocznego grania podobnego do Anthem To The Estranged. Poniekąd także w bardzo dobrym classic metalowym Bomb to Drop, z echami MALICE.
Grają ostro i zdecydowanie w ładnie dwukanałowo ustawionym w gitarach Hero's Soul z łagodnym romantyczno-heroicznym refrenem, trochę w stylu starego JUDAS PRIEST. Najdłuższy Madman's Overture tym razem nie nudzi, a czaruje pięknymi ornamentacjami gitarowymi, po części thrashowego i post-thrashowego pochodzenia i bardzo dobrym klimatem. Tylko może nieco więcej można by tu oczekiwać od zagrań solowych gitarzystów w części instrumentalnej.
Sunless Sky bardziej może przypomina pół balladowe masywne kompozycje OMEN czy JAG PANZER, ale to także niezła kompozycja, gdzie zachowana jest proporcja pomiędzy klimatem, a ograniczanie ogólnej mocy.
Na koniec METAL CHURCH serwuje ostry, szybki, na power thrashowej podbudowie Blood Money.

Z całą pewnością jest to album najlepiej wyprodukowany z dotychczasowych. Doskonale brzmi perkusja w tym blachy, bas jest rewelacyjny i doskonale słyszalny, a gitary z jednej strony ostre jak brzytwy, ale z drugiej posmarowane miodem. Munroe pośrodku tego wszystkiego i niczym niezagłuszany.
Ten album należy zaliczyć do zdecydowanie udanych. METAL CHURCH odświeża formułę US power metalu lat 80 tych, tradycyjnego heavy metalu na rockowym fundamencie i nie kopiując przy tym siebie. Nie jest to może do końca w pełni rozpoznawalny METAL CHURCH, ale jeśli to miałaby być rozpoznawalność z "Hanging In The Balance", to lepiej, że jest, jak jest. Nie ma tym albumie jakichś sztandarowych killerów, ale jest dużo dobrej metalowej muzyki, bez kombinowania i bez udziwnień.

ocena: 8/10

new 7.01.2019
Metal Church - A Light in the Dark (2006)

[Obrazek: R-743965-1462471541-4183.png.jpg]

tracklista:
1.A Light in the Dark 05:29
2.Beyond All Reason 05:40
3.Mirror of Lies 04:27
4.Disappear 06:03
5.The Believer 05:33
6.Temples of the Sea 09:48
7.Pill for the Kill 04:30
8.Son of the Son 04:44
9.More than Your Master 04:49
10.Blinded by Life 03:33
11.Watch the Children Pray 2006 05:50 (bonus)

rok wydania: 2006
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Ronny Munroe: śpiew
Jay Reynolds: gitara
Kurdt Vanderhoof: gitara
Steve Unger: gitara basowa
Jeff Plate: perkusja


W 2006 roku nowym perkusistą grupy został Jeff Plate, znany z SAVATAGE, TRANS-SIBERIAN ORCHESTRA i JOHN WEST.
"A Light in the Dark" była pierwszą płytą METAL CHURCH, gdzie nie zagrał Kirk Arrington. Album ten wydał Steamhammer.

Reszta ekipa pozostała ta sama, a pomysłów Vanderhoofowi nie brakowało, bo ogólnie jest to ponad godzina utrzymanego na bardzo solidnym poziomie heavy/power, nawiązującego do albumu poprzedniego i METAL CHURCH wyraźnie wykazuje ochotę do gry. Tytułowy opener A Light in the Dark jest bardzo dobry, potoczysty, energiczny i ma wyjątkowo udaną melodię, oczywiście w stylu raczej późnego wcielenia grupy. Takich udanych numerów jest więcej i cel osiągany jest dosyć prostymi środkami, w tempach umiarkowanych i z pewnym nastawieniem na klimat i nawiązania do metalu klasycznego, jak w Beyond All Reason czy Mirror of Lies oraz w Blinded by Life. METAL CHURCH gra po prostu metal bardziej przystępny, mniej siłowy i mniej agresywny, wchodząc w pewną lukę, która się w amerykańskim classic metalu wytworzyła w tym czasie. Dużo jest starannie zaplanowanych solówek, dużo interesujących, aczkolwiek nieporywających dialogów obu gitarzystów.
Czasem sięgają po rytmikę z zupełnie innych obszarów i Disappear w jakiś sposób nawiązuje do późnego  SAVATAGE i ciekawe jest to zestawienie specyficznej motoryki ekipy Olivy z semi thrashowymi riffami METAL CHURCH. Bardziej mroczne i posępne granie zawsze wychodziło tej ekipie dobrze i tym razem także utrzymany w tej konwencji The Believer trzyma w napięciu od początku do końca, przede wszystkim właśnie za sprawą klimatu i epickiego stylu opowieści.
Temples of the Sea to kolos prawie dziesięciominutowy ze znakomitymi partiami łagodnymi, wspartymi pięknie akcentującym basem Ungera. Jest tu i nastrój i epika, taka specyficzna dla starego METAL CHURCH, brak jednak takiej linii melodycznej, która by to wszystko łączyła w jedną ekscytującą całość. Ta taki klasyczny przykład na kompozycję METAL CHURCH, której coś zdecydowanie zarzucić trudno, ale która nie porywa. To samo można powiedzieć o More than Your Master.
Ronny Munroe jest w dobrej formie, co by nie zaśpiewał, wychodzi mu dobrze, nawet lekko zakręcony, ale muzycznie niewiele warty Pill for the Kill. Marnie ta kompozycja prezentuje się przy szybkim i brawurowo rozegranym Son of the Son, gdzie zgranie tej ekipy jest wyjątkowo dobrze słyszalne. Także słychać jak dobrym perkusistą jest Plate. Jest to jednak także numer, przy którym się chce powiedzieć - "harder, faster!" panowie. To ma autentyczny power/heavy potencjał!
Jako utwór upamiętniający Davida Wayne, który zmarł w roku poprzednim, wybrano Watch the Children Pray, jeden z bardziej stonowanych klasyków METAL CHURCH i zostało to przygotowane z dużą starannością.

METAL CHURCH brzmieniowo prezentuje się podobnie jak poprzednio, jako klasyczny band z soundem amerykańskim i choć może gitary brzmią lekko staromodnie, to bas jest ustawiony wyśmienicie i Ungera po prostu słychać.
Album ma kilka słabszych momentów i całościowo nie jest tak dobry jak poprzedni, ale ekipa Vanderhoofa nadal trzyma się dzielnie.

ocena: 7,7/10

new 4.09.2019
Metal Church - This Present Wasteland (2008)

[Obrazek: R-2572196-1462471568-7367.png.jpg]

tracklista:
1.The Company of Sorrow 06:37
2.The Perfect Crime 04:37
3.Deeds of a Dead Soul 08:27
4.Meet Your Maker 05:35
5.Monster 06:25
6.Crawling to Extinction 04:11
7.A War Never Won 05:33
8.Mass Hysteria 04:41
9.Breathe Again 05:23
10.Congregation 05:52

rok wydania: 2008
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Ronny Munroe: śpiew
Rick van Zandt: gitara
Kurdt Vanderhoof: gitara
Steve Unger: gitara basowa
Jeff Plate: perkusja



W roku 2008 z zespołem pożegnał się Jay Reynolds i jego miejsce zajął Rick van Zandt z ROTTWEILER. Niespecjalnie wpłynęło to na styl zespołu i oczywiście riffowy styl Vanderhoofa nadal tu dominuje. W tym składzie wydany został we wrześniu 2008 album "This Present Wasteland".

Sam tytuł ma oczywiście znaczenie symboliczne, nawiązanie do czasów kompozycji Wasteland jest oczywiste i już otwierający ten LP The Company of Sorrow w tempach i stylu muzycznej narracji do tamtego okresu nawiązuje. W klimacie na pewno nawiązania słychać w nieco smutnym The Perfect Crime, a jakieś specyficzne apogeum osiąga to   długim Deeds of a Dead Soul. Słychać cały czas więcej tradycyjnego heavy metalu niż power/thrashu, zwłaszcza w tej kompozycji i ta pozytywna energia riffowa z dwóch poprzednich albumów gdzieś wyparowała, może nie całkowicie, ale jednak. Ponieważ kiedyś Wasteland także budził określone skojarzenia z heavy metalem ARMORED SAINT, to i teraz takie asocjacje się pojawiają. Te porównania się pogłębiają, gdy konsekwentnie brną w tym kierunku w Monster i są ARMORED SAINT  z 1991 roku. Uwagę przykuwają ponure zwrotki zagrane w nieco leniwym tempie Crawling to Extinction, jednak raczej mierny refren rozwiewa tu klimat tworzony z mozołem, bo trzeba powiedzieć, że w zasadzie cała ta płyta jest mozolnym i ostrożnym posuwaniem się METAL CHURCH do przodu, ale nie bardzo do końca wiadomo jakim kierunku.
Bardziej drapieżne i mocniejsze granie tym razem METAL CHURCH wychodzi bardzo przeciętnie i mało interesujące są  tu Meet Your Maker i Mass Hysteria, zresztą jak i metal balladowy w A War Never Won, kompozycji obiecującej i opartej na pewnym fundamencie BLACK SABBATH Martin Era, co z tego jednak, skoro się to rozmywa w niejasnym przesłaniu. Trochę taki Wasteland (ponownie!), tyle bez pomysłu na przykuwającą uwagę narrację.
Taki to album metalowej poprawności w ramach sztywnych i zachowawczych ram heavy/power amerykańskiego i to słychać zdecydowanie w Breathe Again, gdzie wszystko jest niby dobre, ale całość nie budzi większych emocji.
I tak beznamiętnie kończy się ta płyta kompozycją Congregation.

Jako goście pojawili się na tym albumie znani gitarzyści Chris Caffery, Angus Clark i mniej znany Matt Leff, ale nie wnieśli tu wiele, grając pod dyktando lidera METAL CHURCH rzeczy bardzo powszednie. Takie zmęczenie przebija przez to wszystko, także w sferze wykonania i może tylko Munroe próbuje to nieco ożywić, ale jest to trudne w ramach tych w znacznej mierze bezbarwnych i pozbawionych ducha walki kompozycji.
Bohaterowie chyba naprawdę byli zmęczeni, w roku następnym Kurdt Vanderhoof podjął decyzję rozwiązania zespołu po raz drugi.

ocena: 6,7/10

new 8.09.2019
Metal Church - Generation Nothing (2013)

[Obrazek: R-5029066-1415150077-8646.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Bulletproof 04:10
2.Dead City 03:47
3.Generation Nothing 05:05
4.Noises in the Wall 08:57
5.Jump the Gun 05:37
6.Suiciety 05:44
7.Scream 04:24
8.Mass Hysteria 04:41
9.Breathe Again 05:23
10.Congregation 05:52

rok wydania: 2013
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Ronny Munroe: śpiew
Rick van Zandt: gitara
Kurdt Vanderhoof: gitara
Steve Unger: gitara basowa
Jeff Plate: perkusja


METAL CHURCH to jest instytucja, a instytucje są wieczne i niezniszczalne. W roku 2012 cała ekipa z poprzedniego składu łączy się ponownie pod sztandarem Vanderhoofa i nagrywa płytę "Generation Nothing", wydaną  w październiku 2013 przez wytwórnię Rak Pak Records, która za wiele metalowych rzeczy nie wydała, ale gdzie Ronny Munroe miał pewne chody.

W zasadzie to chyba tam w tej wytwórni nikt dokładnie nie posłuchał, co ma tym razem METAL CHURCH do zaoferowania, bo do podpisania kontraktu mogłoby nie dojść...
Jest po prostu słabo, bardzo słabo. Jeśli się reaktywowali dla nędznego zbioru riffów z beznadziejnym refrenem i walącym w bębny bez ładu i składu Plate jak Bulletproof, to mogli sobie dać spokój. I takie samo mielenie jest w tytułowym Generation Nothing, tylko Plate jest na szczęście mniej aktywny. W takich najdłuższych numerach z epicką opowieścią zazwyczaj mieli coś sensownego do powiedzenia, tu jednak Noises in the Wall to po raz kolejny zbiór riffów heavy/power w średnim tempie i nic ponadto.
Nieco wytchnienia od prymitywnej łupaniny daje klimatyczny wstęp do Suiciety, ale na tym to wszystko, co dobre się tu kończy. Po raz kolejny odgrywany po prostu zestaw sekwencji w stylu najprostszego thrashu, z thrashowo pukającą perkusją. Nudy, po prostu nudy... Nudy w przewidywalnym jak nadejście nocy Scream, nudy w Hits Keep Comin' gdzie chyba chodziło o taki bardziej refleksyjny klimat, ale jest tego może kilkadziesiąt sekund pod koniec. Absolutnie bezsensowne solo gitarowe, zresztą jak większość na tej płycie. A bardziej już zanudzać, niż w umieszczonym na końcu całkowicie bezbarwnym The Media Horse nie można. Takich numerów się na koniec nie zostawia.
Jeśli coś jest warte na tym albumie, to fragmentarycznie fajny w głównych riffach, dynamiczny i atrakcyjny w refrenie Dead City, kilka gitarowych zagrywek ozdobników w Jump the Gun i śmiesznie tu brzmiący refren w stylu mocniejszego niemieckiego SINNER. Może coś z bardziej ponurego Close to the Bone...

"Gitary bez wiary" i Munroe śpiewający jak to Munroe i do niego tu pretensji mieć nie można. Nie można mieć także pretensji do produkcji i brzmienia. Trudno bowiem coś zepsuć w ustawionym od lat tak samo soundzie gitary Vanderhoofa. Płyta po prostu nudna. Munroe chyba uznał, że to jednak nie dla niego takie nudzenie i pożegnał się z zespołem w roku 2014. W 2015 wrócił jednak po dwudziestu latach Mike Howe i METAL CHURCH grał dalej.

ocena: 4,4/10

new 9.10.2019
Metal Church - XI (2016)

[Obrazek: R-8298866-1461597077-6741.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Reset 03:54
2.Killing Your Time 05:06
3.No Tomorrow 05:08
4.Signal Path 07:12
5.Sky Falls In 07:01
6.Needle and Suture 04:38
7.Shadow 04:08
8.Blow Your Mind 06:28
9.Soul Eating Machine 04:41
10.It Waits 05:15
11.Suffer Fools 04:54

rok wydania: 2016
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Mike Howe: śpiew
Rick van Zandt: gitara
Kurdt Vanderhoof: gitara
Steve Unger: gitara basowa
Jeff Plate: perkusja


Gdy w roku 2015 do składu METAL CHURCH wrócił Mike Howe, uznano to za ogromną sensację i natychmiast rozbudzone zostały apetyty na album z nim na miarę tych z przełomu lat 80-tych i 90-tych. Zapomniano jednak, że to nie jest już ani ta sama ekipa, ani Vanderhoof nie dysponuje już takim potencjałem kompozytorskim jak przed laty. Potwierdzeniem tego stanu była płyta "XI" wydana przez kilka wytwórni jednocześnie w tym Nuclear Blast w marcu 2016 roku.

Howe niczym tutaj nie zachwyca, w sumie śpiewając podobnie jak Munroe, a może nawet z mniejszą mocą w głosie.
Jeśli Howe nie ratuje tych kompozycji, to w zasadzie nic ich nie ratuje. Otrzymujemy zestaw numerów heavy/power przewidywalnych, o ograniczonej ekspresji, o ograniczonej inwencji aranżacyjnej i takich sobie melodiach, których po METAL CHURCH w kondycji lat poprzedzających można było oczekiwać.
Festiwal amerykańskiej pospolitości heavy/power rozpoczyna Reset, Killing Your Time w mało wyszukanej formie nieco nawiązuje do starego stylu zespołu z Howe w wieku XX... Lepiej, znacznie lepiej jest w potoczystym No Tomorrow, ale doprawdy refren mógłby być ciekawszy. Trochę niepokój ogarnia, gdy METAL CHURCH gra kompozycje dłuższe niż pięć minut, a tu serwuje następujące po sobie Signal Path i Sky Falls In, zupełnie pozbawione mocy, a do tego z melodiami bezbarwnymi i zachowawczymi i tylko pewne wybuchowe solowe momenty inspirowane przez gitarzystów budzą to wszystko z odrętwienia. No, po prostu to nie jest interesujące. Potem po raz kolejny umiarkowana galopada z thrashowymi inklinacjami w niby trochę tajemniczym Needle and Suture, stare chwyty dwukanałowych wokali i nic ponadto. Doprawdy, pustka, pustka w marnych odgrzewanych w pomysłach refrenów Shadow z piskliwymi solami oraz nieudane tworzenie psychodelicznego klimatu w Blow Your Mind, czy też onirycznego w It Waits. Jakiś trochę, ale tylko trochę, jaśniejszy punkt to Soul Eating Machine i chyba tylko za sprawą jednego bardziej energicznego, swobodnie rozegranego motywu gitarowego. Budzą się na koniec w agresywnym i melodyjnym Suffer Fools, najlepszym na całej płycie, ale na pewno średnim, patrząc na całość tego, co METAL CURCH zdziałał z Howe. Tak czy inaczej, sporo tu dobrego gitarowego grania, szkoda tylko, że tak późno.

Taki sobie występ Howe, bardzo przeciętny gitarzystów i chyba najwięcej tu dobrego zrobiła sekcja rytmiczna, przy czym należy wyrazić uznanie za realizację perkusji, wyjątkowo przestrzennej i różnorodnej w brzmieniu. I Jeff Plate jako postać pierwszoplanowa.
Przeciętne kompozycje, odegrane przeciętnie w przeciętnie mającym się podgatunku amerykańskiego heavy/power.
METAL CHURCH pokazuje, że żyje, ale do muzyki metalowej z USA wnosi bardzo mało.

ocena: 6,2/10


new 2.11.2019
Metal Church - Congregation of Annihilation (2023)

[Obrazek: 1125266.jpg?5248]

tracklista:
1.Another Judgement Day 03:37
2.Congregation of Annihilation 04:24
3.Pick a God and Prey 04:39
4.Children of the Lie 05:48
5.Me the Nothing 05:33
6.Making Monsters 05:29
7.Say a Prayer with 7 Bullets 03:35
8.These Violent Thrills 03:46
9.All That We Destroy 04:11
10.My Favorite Sin 04:24
11.Salvation 03:44

rok wydania: 2023
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Marc Lopes - śpiew
Rick van Zandt - gitara
Kurdt Vanderhoof - gitara
Steve Unger - gitara basowa
Stet Howland - perkusja

Bardzo przykre okoliczności śmierci Michaela Howe w roku 2021 wywołały różne spekulacje, a przed METAL CHURCH postawiły problem poszukania nowego wokalisty w obliczu prac nad kolejnym albumem i wypełnieniem ewentualnych zobowiązań koncertowych. Wybór padł na znanego z ekipy ROSS THE BOSS Marca Lopesa i dołączył on do grupy oficjalnie w roku 2023, debiutując na pilotującym nowy album singlu "Pick a God and Prey", wydanym 24 marca przez Rat Pak Records z Milford w New Hampshire. Ta sama wytwórnia przedstawiła 26 maja nową płytę zespołu.

Były głosy, że Lopes nie bardzo się nadaje na wokalistę METAL CHURCH, że jest za mało ostry i drapieżny i tam takie podobne rzeczy. Tymczasem, on spisał się na tym albumie bardzo dobrze i jest zarówno zadzior charakterystyczny dla linii wokalnych grupy od zawsze, są także bardzo udane USPM wysokie zaśpiewy i trochę tu Lopes korzysta z doświadczeń wyniesionych jeszcze z czasów MELIAH RAGE i albumu "Warrior" z 2014 roku. Słychać i spore jego zaangażowanie, a przy tym skuteczną próbę zachowania tu własnej, rozpoznawalnej tożsamości muzycznej. W warstwie muzycznej - METAL CHURCH gra potężnie, gra dynamicznie, gitary kruszą, ale po raz kolejny dla amerykańskiego heavy/power nie za wiele z tego wynika. Owszem, może dla typowego słuchacza USPM w Ameryce te mocarne akordy gitarowe o pewnych semi thrashowych cechach są wystarczające, by to się podobało, ale melodie są przeciętne, refreny ograne w bezczelnej metalowej manierze amerykańskiej i to słychać nawet w tytułowym  Congregation of Annihilation. Jest to album szybki, nastawiony na moc i tym razem bez utworów dłuższych, w zmiennych tempach i klimatach. Pick a God and Prey jako wizytówka tego co tu METAL CHURCH chciał zaprezentować jest kompozycją bardzo reprezentatywną. Kurdt Vanderhoof po raz kolejny nie jest w stanie przełamać tej niemocy kompozycyjnej, w której mamy bardziej do czynienia ze zbiorem mniej lub bardziej udanych połączeń riffowych niż budowaniem konkretnych, zapadających w pamięć melodii. Coś tam próbują kombinować z melodiami o większym ładunku klimatu w Children of the Lie i jeszcze bardziej w wolniejszym Me the Nothing i tu akurat jest nieco lepiej, i pewnie środkowa cześć albumu byłaby nawet dobra, gdyby nie kolejny bez pomysłu zrobiony Making Monsters. Say a Prayer with 7 Bullets w zamyśle ma być zapewne "catchy", ale takim nie jest. Albo heavy/power w stylu USA, albo glamowy fundament melodii, coś trzeba wybrać. Końcówka przeciętna przeciętnością My Favorite Sin i Salvation, gdzie nieskutecznie próbują uatrakcyjnić to bardziej melodyjnym classic metalowym refrenem.
Nie wszystko jest blade. These Violent Thrills ma sporo oryginalnych zagrywek, świetny ogólny atak gitarzystów i jedne lepszych tu solówek, które zasadniczo jakoś całościowo rozczarowują.
Ogólnie, znakomity numer, jeden z najlepszych z ostatnich trzech płyt METAL CHURCH. Luz, melodia i elegancja oraz zaraźliwy refren z gang chórkami. I jeszcze na pewno All That We Destroy, bo taka zdecydowana gra w średnio szybkim tempie w wykonaniu METAL CHURCH zawsze była warta uwagi. Są w tej kompozycji słabsze momenty, ale magia gitarowego riffu grupy z dawnych lat się przypomina.

Sound zrobiony dla gatunku wzorcowo, jednak teraz podobnie to prawie wszyscy tak masterują swoje albumy w tym gatunku w Stanach Zjednoczonych, więc i tu jakiejś oryginalności nie ma.
No cóż, kolejna po prostu płyta METAL CHURCH do bogatej dyskografii i tyle.


ocena: 6,9/10

new 28.05.2023