Ghee-Yeh - Wersja do druku +- Drużyna Spolszczenia (http://druzynaspolszczenia.pl) +-- Dział: MMS - RECENZJE (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=183) +--- Dział: Heavy/Power/Melodic/Epic/Doom/Gothic... (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=186) +---- Dział: G (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=193) +---- Wątek: Ghee-Yeh (/showthread.php?tid=1599) |
Ghee-Yeh - Memorius - 20.06.2018 Ghee-Yeh - Metal Blast (2011) Tracklista: 1. Metal Blast 01:08 2. Going Away 04:44 3. Let It Love 04:59 4. Waiting For Tomorrow 04:28 5. I Will Survive 04:11 6. Dear Enemy 04:04 7. Inside The Hole 05:22 8. Fairy Tale 05:19 9. Heaven Eyes 04:44 10. Without A Trace 04:41 11. 2109 (instrumental) 03:16 12. Stand Up And Shout (Dio cover) 03:37 Rok wydania: 2011 Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal Kraj: Chile Skład zespołu: Paulo Domic - śpiew Ghee-Yeh (Guillermo Olivares) - gitary, śpiew Nicolás Quinteros - instrumenty klawiszowe Cristián Rozas - bas Andrés Rojas - perkusja Co to w ogóle za nazwa GHEE-YEH? Co najmniej dziwaczna nawet jak na warunki wciąż jeszcze dosyć egzotycznego metalowego Chile. Ghee-Yeh to jednak jak się okazuje nowy pseudonim artystyczny zapewne największego chilijskiego gitarowego pirotechnika Guillermo Olivaresa, który wcześniej występował w innych grupach a ostatnio w rozwiązanym już melodic power metalowym HUMAN FACTOR. GHEE-YEH powstał z jego inicjatywy w roku 2008 i zebrał się w nim skład doświadczony, o nazwiskach znawcom sceny chilijskiej nieobcych i z Paulo Domicem jako wokalistą -i bardzo dobrze. Domic ma idealny głos do tego co muzycznie upichcił Olivares, a jest to danie wieloskładnikowe, gdzie jest niemal wszystko z obszarów melodyjnego mocniejszego grania -od hard rocka, poprzez melodic heavy metal aż po power metal, także w tej typowej dla Europy odmianie.
To drugi LP Ghee-Yeh. Pierwszy ukazał się w roku 2010 ("Turn the Page") i mimo swej niewątpliwej wartości większego rozgłosu nie zdobył, poza rodzinnym krajem rzecz jasna. Nakładem własnym "Metal Blast" ukazał się w końcu września. Nowy album wart jest uwagi. Momentami nierówny zawiera jednak wiele ekscytujących kompozycji, chwilami przywołuje miłe wspomnienia i oczarowuje grą lidera, będąc w pewnym stopniu pretekstem do zaprezentowania przez niego swoich bardzo wysokich umiejętności. Stricte instrumentalnego grania niedużo i poza intro gitarowym "Metal Blast" (eksplosive!) jest tylko jeszcze prawie na koniec prześliczny kawałek "2109" przypominający instrumentale Blackmore'a z czasów RAINBOW takie jak "Snowman" czy nieśmiertelny "Vielleicht Das Naechste Mal". Więcej z RAINBOW już raczej nie ma, bo "Going Away" to szybki melodic power z brytyjskim szlifem w melodii i to znakomity numer. Ta brytyjskość przeważa tu całościowo nad innymi geograficznymi wpływami za sprawą Domica, który śpiewa jak mistrzowie rock/metalowej muzy ubiegłego stulecia z Wysp. Kapitalny występ, doprawdy. Sam Olivares oczywiście tym, co robi bezkonkurencyjny i zadziwia inwencją, czasem aż za bardzo splatając neoklasykę z łamańcami i ultraszybkimi natarciami od czasu do czasu wychodząc poza nawias przewodnich linii melodycznych dosyć daleko. Ładnie prezentują się melodic metalowe numery, lekkie i z udanymi melodiami okraszonymi chwytliwymi refrenami, które owszem często już były, ale gdy śpiewa Domic, to brzmi to świeżo i atrakcyjnie jak w "Let It Love". Olivares czasem mu wtóruje, zresztą ponoć początkowo planował on w tym zespole sam pełnić obowiązki wokalisty, ale dobrze się stało, że tu się pojawił w składzie Domic. Złoty głos. W kompozycjach ładnie wbudowane są klawisze, takie również brytyjskie z lat 80tych, przy czym nigdy nie wchodzą w paradę gitarze i ujawniają się bardziej przy okazji lżejszych melodic metalowych numerów takich jak "Waiting For Tomorrow". Niby nic takiego a przecież staranne i bujające. Balladowy song z gitarą akustyczną na początku absolutnie zdominowany przez Domica, oryginalności zero, ale ujmuje, także swoim niewymuszonym patosem. Niespecjalnie w tym wszystkim wypada "Dear Enemy", niekonkretny i tym razem tylko refren ratuje sytuację przy nadmiernie nowoczesnym riffie przewodnim i jeden jedyny raz niedopasowanych klawiszach. Za to nieco elektroniki można wybaczyć w "Inside The Hole". Melodyjny killer na granicy heavy i power tym razem zaśpiewany bardziej zadziornie i popisem gitarzysty, którego nadejście czuje się po prostu przez skórę. A do tego solo klawiszowe Nicolása Quinterosa i dzieło w końcu wieńczy sam Olivares. Dostojny, chłodniejszy z tłem symfonicznym "Fairy Tale" przepiękny i poruszający w melodii uroczystej i eleganckiej to ozdoba tego albumu, a i Ghee-Yeh pogrywa tu na swoim jak zwykle wysokim poziomie. Hard rockowy o cechach AOR "Heaven Eyes" w angielskim stylu jest nieco słabszym punktem płyty, chociaż zapewne zwolennikom takiego łagodniejszego stylu także może się spodobać, bo odegrany jest pewnie i swobodnie tyle, że tym razem solo gitarowe mogło być prostsze i bardziej wbudowane w melodię. Bardziej dynamiczny mix power i melodyjnego heavy z hard rockiem w "Without A Trace" w sumie daje taki stadionowy rock/metal jednak z pewnością nie można go odnieść do stylistyki amerykańskiej. Jako bonus grupa serwuje powerową wersję klasyka DIO "Stand Up And Shout" i jest wysokoenergetycznie, ale przy zachowaniu niemal wszystkich cech oryginału i nawet Domic schodzi z głosem nieco niżej, ale bez silenia się na kopiowanie R.J.Dio. Produkcja znakomita, klarowna soczysta, ognista i kolorowa. Bas kapitalny, perkusja aż dymi i kipi. Tak powinna brzmieć taka muzyka. Przyswajalna bez żadnych problemów i z gatunku łączących różne metalowe gusta szukających w muzyce melodii. Jasne, że nie jest to granie odkrywcze, ale to wszystko zagrane na żywo z pewnością porwie tłumy. Dużo killerów, gracja i elegancja. Album skierowany do fanów takich wykonawców jak Alex Masi czy Artur Falcone i niczym im nie ustępuje. Obok lidera drugim bohaterem jest Domic, który poniekąd nawet pana Ghee-Yeh przyćmiewa. Kolejny eksportowy band z Chile i ten kraj ostatnio ma coraz więcej do zaoferowania. Ocena: 8,5/10 2.10.2011 RE: Ghee-Yeh - Memorius - 03.05.2019 Ghee-Yeh - Turn the Page (2010)
Tracklista:
1. Turn the Page 04:40
2. Lost and Never Found 04:44
3. I'll Be There 04:20
4. Love Went Blind 06:21
5. Renegade 03:30
6. Take Me Higher 04:53
7. I Want You Back 04:56
8. Epic of Madness 05:46
9. Fighting for Your Love 05:12
10. Kill the War 04:43
Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Chile
Skład zespołu:
Paulo Domic -śpiew
Ghee-Yeh (Guillermo Olivares) - gitary, śpiew
Cristián Rozas -gitara
Andrés Rojas- perkusja
Nicolás Quinteros - instrumenty klawiszowe W roku 2008 nazywany Południowoamerykańskim Malmsteenem Guillermo Olivares postanowił zebrać swoje kompozycje z gatunku heavy metal i melodic power metal, niepasujące do stylistyki poprzednich grup, w jakich występował, na jeden płycie sygnowanej pseudonimem Ghee-Yeh. W Santiago został w tym celu założony zespół pod taką nazwą, w skład którego weszli muzycy, z którymi Olivares współpracował już wcześniej. Obowiązki wokalisty powierzył Paulo Domicowi z INQUISICION i to był na pewno bardzo dobry wybór.
Jak to bywa na podobnych płytach album to dosyć barwna mozaika stylów i podgatunków, spięta melodyjną klamrą i kunsztem gitarowym lidera. Szybki i dynamiczny Turn the Page to znakomity power metal w stylu Malmsteema, ale takiego bez neoklasycznego fundamentu. Przebojowy refren przeplata się z doskonałymi natarciami gitarowymi wspartymi klawiszowymi pasażami Nicolása Quinterosa. Te ostre dynamiczne granie power metalowe słychać również wyładowanym rokendrolem Renegade, nad którym polatuje duch lat 80tych, a nawet 70tych (RAINBOW). Moc! Tu wszyscy grają z niesamowitą swobodą, klawisze są wyborne, a perkusja Andrés Rojas jest po prostu dewastująca. Szkoda, że to taki niedługi kawałek. Nie zabrakło stonowanego, ale mocno zagranego melodic heavy metalu w Lost and Never Found, czy też odrobiny melodyjnego progressive metalu w interesującym, szybkim I'll Be There, gdzie znalazły się klasyczne motywy, podane w symfonicznych aranżacjach. Przepięknie brzmi nostalgiczny ciepły song Love Went Blind, bardzo łagodny w partiach z gitarą akustyczną i wybuchający w mocniej zagranych fragmentach, gdzie doskonały klimat i plan pierwszy tworzą instrumenty klawiszowe i symfoniczna aranżacja. Jak wspaniale Olivares zapłakał tu gitarą w dramatycznym solo! Solidnie prezentuje się melodic heavy metalowy Take Me Higher o sporych nawiązaniach do estetyki hard rocka, przy czym ta rockowa obudowa jest przyjazna i chwytliwa. Rock metalowy song o cechach balladowych I Want You Back jest fantastyczny. Prosty, o pięknej ciepłej melodii, wsparty kunsztem klasycznych gitar lidera. Prawdziwy rockowy przebój, elegancki i bezpretensjonalny. Epic of Madness to takze song łagodny, ale o charakterze epickim, z pianinem i ornamentacjami symfonicznymi, gdzie w jakiś sposób Ghee-Yeh usuwa się na plan drugi i główny ciężar spoczywa tu na Domicu. A Domic jest fantastyczny i przeszywa eter. Mistrz! Takie stonowane solo gra tu lider, takie skromne... Nie można tu przyćmić Domica, nie można odwrócić od niego uwagi. Fighting for Your Love to jeszcze jednak kompozycja w stylu melodyjnego heavy metalu/AOR, udana, elegancka i także jakoś przypominająca pewne numery Yngwie Malmsteena ze środkowego okresu twórczości. Mówiąc ogólniej na pewno skandynawski chłodnawy melodyjny metal sięgający korzeniami do lat 90 tych. Z pewnością niezłe jest zakończenie w postaci dosyć dramatycznego melodic powermetalowego Kill the War, ale gdyby płyta wypełniona była tylko takimi utworami, nie wywarłaby aż tak dużego wrażenia. Warto jednak zwrócić uwagę na progresywną częśc instrumentalną w wykonnaiu gitary i klawiszy. Shred Guillermo Olivaresa jest niesamowity i tak samo chłodny i zdystansowany jak podobne popisy Malmsteena. Można nawet chwilami odnieść wrażenie zderzenia melodyjnego, niemal rockowego stylu melodii i tego pełnego skupienia zimnego gitarowego grania solowego Ghee-Yeh. Paulo Domic jest wyborny w sposobie oddania tych wszystkich muzycznych nastrojów gitarzysty. Zresztą trudno się dziwić. Domic to klasa i lepszego wokalisty wybrać w Chile nie można było w tym czasie, bo Domic potrafi zaśpiewać dosłownie wszystko. Sekcja rytmiczna gra przepotężnie i z niesamowitą precyzją, nawet w najtrudniejszych momentach, gdy Ghee-Yeh gra sola. Tak, on nie mógł pozwolić sobie na to, by towarzyszyli mu przeciętni muzycy. Pewnym drobnym mankamentem jest brzmienie całości. Owszem, wszystko jest czytelne, ale jakby brakowało ostatecznego szlifu w masteringu. Trochę mało wydobyto indywidualizmu z poszczególnych instrumentów i wszystko jest za bardzo płaskie i jednoplanowe. Poza tym jednak muzyka broni się sama. Guillermo Olivares przygotował bardzo atrakcyjny i różnorodny materiał metalowy, wykonany z ogromnym wyczuciem poszczególnych konwencji. Podobną muzykę zawiera także druga płyta GHEE-YEH wydana w roku następnym. ocena 8,9/10 new 3.05.2019 |