Hyperion - Wersja do druku +- Drużyna Spolszczenia (http://druzynaspolszczenia.pl) +-- Dział: MMS - RECENZJE (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=183) +--- Dział: Heavy/Power/Melodic/Epic/Doom/Gothic... (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=186) +---- Dział: H (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=194) +---- Wątek: Hyperion (/showthread.php?tid=1672) |
Hyperion - Memorius - 21.06.2018 Hyperion - Where Stone Is Unscarred (1999) Tracklista: 1. Ardebit Ad Aeternum (Intro) 01:25 2. Perpetual Burn 05:56 3. Shade Of Sin 05:13 4. Eyes Full Of Fire 04:43 5. The Mirror Of Soul 05:27 6. Chains Around The Time 04:46 7. Neverending Wind 05:46 8. Till The End Of Time 06:45 9. Labyrinth 04:35 10. Beyond The Sky 06:05 11. The Legion Of Thunder 07:36 Rok wydania: 1999 Gatunek: power metal Kraj: Włochy Skład zespołu: Matt McHantin - wokal Alexander Blake - gitara Fabian Dale - bas Paul Raymonds - perkusja Mark Katen - instrumenty klawiszowe Mieszanie się muzycznych koncepcji i stylów, to nic nowego. Jedna kultura grania przenika drugą i teraz kwestią subiektywnego gustu odbiorcy jest fakt, czy taki efekt sobie przyswoi i ubierze w swój własny gust. Nie przypadkowo wspominam o takim zjawisku, bo omawianiu tu płyta takowy właśnie prezentuje. Wyobraź sobie, drogi czytelniku, że palcem po mapie wędrujemy na kontynent północnoamerykański, konkretnie do Stanów Zjednoczonych i stamtąd na pamiątkę, zabieramy sekcję rytmiczną oraz garść gitarowych riffów. Następnie, tym samy rejsem, wracamy do Starego Świata, konkretnie do słonecznej Italii, by stamtąd wyjechać zaopatrzeni w tamtejszą kulturę pojmowania melodyjnych odmian power metalu. W drodze powrotnej do domu odkrywamy, że obie części składowe łączą się w całość i tworzą materiał muzyczny, który w tym przypadku, nosi nazwę Hyperion.
W ten oto obrazowy sposób postarałem się przedstawić istotę i meritum sprawy. "Where Stone Is Unscarred", to jedna jedyna propozycja tego zespołu, który dziś już nie istnieje. Pozostawił po sobie materiał, nad którym warto jednak na chwilę się pochylić. Nieczęsto się zdarza, by wspomniany zabieg zespoły z kręgu włoskie melo ciężkiego klasycznego grania stosowały jako bazę swojej twórczości. Tutaj tak jest, a czy można pogodzić w tym przypadku ogień z wodą? Moim zdaniem połowicznie. Od strony brzmieniowej jest dobrze. Na pierwszą linię frontu rzucają się mocne i soczyste gitarowe riffy, odziane w mocny bas i dudniącą perkusję. Brzmi znajomo? Ano brzmi, bo wielu słusznie wyłowi z tego gąszczu coś, co po obróbce nazwie "Iced Earth". Taka forma ubrana zostaje w syntezatorowe klawisze, symfoniczne wstawki, charakterystyczne dla twórczości z kręgu RHAPSODY czy DOMINE. Przyznam, że na początku ciężko to wszystko jednakowo ogarnąć. Album otwiera wielogłosowe symfoniczne intro "Ardebit Ad Aeternum", a zaraz po nim wchodzi potężna gitarowa partia znamionująca otwarcie utworu "Perpetual Burn" (według skromnego zdania niżej podpisanego - najlepszy na krążku), okraszona po kilkunastu sekundach oklepanym klawiszowym schematem. Doprawdy, gwałtowne zmiany nastroju można doświadczyć, balansując pomiędzy kolejnymi propozycjami zawartymi na srebrzystym nośniku. Takie uczucie musowo towarzyszy nam, na każdym kroku, bez znaczenia, czy słuchamy lekko galopującego "Shade Of Sin", szybkiego jak błyskawica "Eyes Full Of Fire" czy też łagodnie rozpoczętego pianinem "The Mirror Of Soul". Kolejny "Chains Around The Time" to już popis Marka Katena, który w całości rozprowadza ten utwór. Jego praca w tym miejscu zasługuje na kilka ciepłych słów. Poprzez trzymające kanon albumu propozycje "Neverending Wind" i "The Legion Of Thunder", uzupełniamy stawkę typowo "melopowerowymi" wypełniaczami "Till The End Of Time" oraz "Labyrinth". Zdecydowanie najgorsze i najsłabsze rzeczy na płycie. Zespół zadbał także o wrażliwość potencjalnego odbiorcy i wrzucił balladę "Beyond The Sky". Nic nadzwyczajnego i rzecz jakich wiele. Na osobne zdanie zasługuje wokal. Imć Matt McHantin jest słaby, mówiąc wprost i najbardziej delikatnie. Jego warsztat, który ma do zaproponowania, jest miałkim rzemiosłem z inklinacją na gardłową fuszerkę. Momentami jego wysokie rejestry doszczętnie irytują i wędrują w rejony rasowego fałszu. Najsłabsze oblicze Hyperiona w kontekście całości. Na koniec wypadałoby napisać kilka słów podsumowania. Ciężko wyłapać harmonię i balans pomiędzy tymi dwoma "gryzącymi" się stylami. Szala przeważa się raz na jedną, raz na drugą stronę. Nie ma równowagi i wyważenia. Nieprzemyślany eklektyzm. Ocena: 6,3/10 27.08.2009 |