Drużyna Spolszczenia
Iron Maiden - Wersja do druku

+- Drużyna Spolszczenia (http://druzynaspolszczenia.pl)
+-- Dział: MMS - RECENZJE (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=183)
+--- Dział: Heavy/Power/Melodic/Epic/Doom/Gothic... (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=186)
+---- Dział: I (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=195)
+---- Wątek: Iron Maiden (/showthread.php?tid=1698)

Strony: 1 2


Iron Maiden - Memorius - 21.06.2018

Iron Maiden - No Prayer for the Dying (1990)

[Obrazek: R-387769-1375275127-3200.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Tailgunner 04:15
2. Holy Smoke 03:49
3. No Prayer for the Dying 04:23
4. Public Enema Number One 04:14
5. Fates Warning 04:10
6. The Assassin 04:18
7. Run Silent Run Deep 04:35
8. Hooks in You 04:07
9. Bring Your Daughter... To the Slaughter 04:44
10. Mother Russia 05:32

Rok wydania: 1990
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Steve Harris - bas
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Nicko McBrain - perkusja

Rok 1990. Rok początku kryzysu tradycyjnego heavy metalu.
Także rok kolejnej płyty IRON MAIDEN i kolejnej zmiany składu. Adrian Smith odchodzi, aby swe pomysły zrealizować w ASAP. W jego miejsce pojawia się Janick Gers, najbardziej chyba kojarzony z występów w zespole Iana Gillana. EMI w październiku wraz Capitol Records wydaje nowy LP zespołu.

Wiele bzdur napisano o jakoby progresywnym kierunku zespołu na płycie poprzedniej. Heavy metal IRON MAIDEN pozostaje tradycyjnym heavy metalem, a na "No Prayer For The Dying" jest to metal już bardzo tradycyjny.
Co więcej, jest to metal prostacki i w pewnych aspektach wręcz jaskiniowy. Jest jaskiniowy w melodiach i jaskiniowy w refrenach, prymitywnych, teoretycznie metalowo bujających w "Holy Smoke" czy "Hooks In You", a szarże i ataki gitar i basu w "The Assassin" i "Run Silent Run Deep" wywlekają tylko na wierzch kompozycyjna miałkość tych utworów. Brak tu jasno wyrażonych maidenowskich melodii i te usłyszeć można przede wszystkim w "Public Enemy Number One", częściowo "Fates Warning" i zapewne najbardziej w numerze tytułowym, który choć wybija się ponad przeciętność tej płyty, zapewne na żadnej innej wcześniejszej nie wzbudziłby szczególnego zachwytu. IRON MAIDEN próbuje być też epicki w "Mother Russia". Taki na czasie utwór, Rosja była wówczas w modzie, ale gdzie tu szukać porównań chociażby do "Alexander The Great"? Chóry i kilka zagrywek pod epokę nie czynią utworu topornego w melodii głównej i wykonanego ociężale - w zamyśle pewnie mrocznie - monumentalnego numeru epickiego. Jest tu na tej płycie także coś takiego jak "Bring Your Daughter... To The Slaughter" autorstwa Dickinsona. Oczywiście rozumiem, że utwór powstał dla innych celów, dla stworzenia oprawy w innym rodzaju "sztuki". Jednak umieszczenie go na tej płycie jest najbardziej kompromitującym posunięciem muzycznym IRON MAIDEN w ich karierze. Zabawne? Wcale. Muzycznie bezwartościowy scrap, który jak kamień u szyi topielca przyspiesza tylko pójście tego wszystkiego na dno.

Dna IRON MAIDEN nie osiąga, jest jednak dosyć blisko warstwy mułu. Muliste jest brzmienie, bez głębi, z rozmytymi gitarami i takim brudkiem dźwiękowym, jaki zapewne można osiągnąć po długim okresie obróbki tego wszystkiego w studio. Sztuczne to jest po prostu w tej stylizacji na USA, którą Amerykanie z taką łatwością osiągają w garażowych i piwnicznych samoróbkach za kilka dolców, a mimo to przechodzą do historii.
Dickinson śpiewa przeciętnie, momentami słabo, Gers specjalnie niczego nie wnosi, a kilka zagrań najwyższej klasy tu i ówdzie nie chroni go od krytyki. Łomotliwe zagrywki McBraina na granicy prostodusznej prostoty w co najmniej połowie utworów, a sam Harris przecież nie zrobi wszystkiego w pojedynkę. Zgaszony Murray z lekka ożywa w tych dwóch utworach, których jest współautorem.
Nędza. Tak, oczywiście to rok Kryzysu. Czy jednak na pewno? To także w Wielkiej Brytanii Rok Painkillera i ten nokaut ze strony największych konkurentów do brytyjskiego tronu heavy metalu z JUDAS PRIEST jest po prostu miażdżący.


Ocena: 5/10

14.08.2008


RE: Iron Maiden - Memorius - 16.08.2018

Iron Maiden - Iron Maiden (1980)

[Obrazek: R-1466027-1440420386-7656.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Prowler 03:56
2.Remember Tomorrow 05:28
3.Running Free 03:18
4.Phantom of the Opera 07:20
5.Transylvania 04:19
6.Strange World 05:32
7.Charlotte the Harlot 04:13
8.Iron Maiden 03:36

rok wydania: 1980
gatunek: heavy metal (NWOBHM)
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Paul Di'Anno - śpiew
Dave Murray - gitara
Dennis Stratton - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Clive Burr - perkusja

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za morzem, na wyspie, którą władała Królowa, powstał w stolicy królestwa, Londynie...
No tak, tę bajkę znają wszyscy równie dobrze jak tę o Wilku i Czerwonym Kapturku, przejdźmy więc do konkretów.
Oczywiście najważniejsza sprawa to wyjaśnienie kwestii, czy NWOBHM jest metalowym rozwinięciem punkowej eksplozji, czy też raczej jej zaprzeczeniem.

W tej kwestii argumentem na tak dla pierwszej wersji byłaby analiza numeru Running Free, o wyraźnie punkowej stylistyce i rytmice, który znalazł się na tym LP, wydanym 14 kwietnia 1980 przez wytwórnię EMI. Ten dzień wyznaczył nową epokę w kulturze cywilizacji europejskiej, a nawet światowej, bowiem po raz pierwszy w pełnej krasie można było zobaczyć Eddiego. Podkreślam, w pełnej krasie, bo w jakiś tam sposób, jeszcze niekonkretny, jego postać pojawiła się już na singlu "Running Free" w lutym 1980, czyli na pierwszym oficjalnym wydawnictwie IRON MAIDEN.
Jeśli utwór Running Free jest dobry, to sztandarowy Iron Maiden należy uznać za bardzo dobry. Nieco przeceniany, ale bardzo dobry w porównaniu z innymi podobnymi numerami NWOBHM, szybkimi, melodyjnymi i opartymi o atak dwóch gitar, stanowiących tło dla wokalisty, wysuniętego do przodu. Tu tym wokalistą jest Paul Di'Anno, czyli Paul Andrews, który śpiewa bardzo dobrze, można nawet powiedzieć wzorcowo dla dobrych melodyjnych grup NWOBHM, choć znalazłoby się kilku, którzy robili to lepiej od niego. Oczywiście w tym momencie nie należy rozwodzić się szerzej, w jaki sposób pan Andrews rozmienił potem swoją karierę na drobne.
W Transylvania nie śpiewa, bo to utwór instrumentalny, w którym ujawnia się talent basisty Harrisa mieszania się w sprawy gitarzystów, zresztą w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Rzecz jasna "pochody i natarcia basowe Harrisa" jako pojęcie encyklopedyczne pojawiło się nieco później. W sumie Harris miał do tego pełne prawo, albowiem poza Charlotte the Harlot autorstwa Murray'a wszystkie utwory przygotował w opcji muzyki sam. Przy okazji należy nieco odkurzyć trochę zapomniany Charlotte the Harlot, który na tym LP jest jednym z najbardziej wyróżniających się utworów i ma najbardziej archetypowy riff NWOBHM na całej płycie.
Dosyć grzeczny początek Prowler z perspektywy czasu może się wydawać anemiczny i trochę przestarzały, ale ten kawałek jest znakomity w tym, co się dzieje dalej. Trudno powiedzieć, że to moc, bo JUDAS PRIEST w Hell Bent For Leather zjada chłopaków na podwieczorek, ale to naturalnie tylko drobny szczegół.
IRON MAIDEN nie zrobił niczego, czego nie zrobiły inne zespoły w roku 1980. Jest tu i nieco zadumanego mroku w Remember Tomorrow i balladowego odniesienia do hard rocka lat 70 tych w Strange World. Piękne, piękne, obydwa...
Każdy praktycznie w miarę liczący się zespół NWOBHM przedstawił jedna przynajmniej rozbudowaną kompozycję o cechach epickich, narracyjnych, rozbudowanych dla opowiedzenia szczegółów pewnej historii. IRON MAIDEN przedstawił szybki dynamiczny Phantom of the Opera. Zapewne nawet gdyby reszta albumu była przeciętna, to i ta płyta byłaby jakoś zapamiętana właśnie przez ten numer. Tak przy okazji - nieco fałszywe wokale wspomagające to Harris i Stratton.
No i jest tu jeden z najgenialniejszych motywów gitarowych w czasie części instrumentalnej, tam gdzie tak ta gitara piszczy powtarzalnie...  

Rozdrabnianie się w ocenach poszczególnych muzyków jest nie na miejscu, przede wszystkim dlatego, że zwycięzców się nie sądzi.
Produkcyjnie wyszło to nie najgorzej, choć można byłoby sobie życzyć lepszego. Oczywiście są wszelakie remastery oficjalne i domowej roboty, ale co oryginał to oryginał. Warto przypomnieć, że pierwszy raz na CD album ukazał się w roku 1987 (także EMI). Ogólnie specjaliści od IRON MAIDEN naliczyli wspólnie 105 oficjalnych wydań tego albumu, na kasetach, winylach, CD, w wielu krajach.
Niezwykły, odkrywczy, wytyczający nowe drogi... Być może.
Przede wszystkim jednak cieszy to, że wiadomo, jak wygląda Eddy.

ocena: 9,3/10

new 16. 08. 2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 18.08.2018

Iron Maiden - Killers (1981)

[Obrazek: R-1538759-1579910245-4930.jpeg.jpg]

tracklista:
1.The Ides of March 01:46
2.Wrathchild 02:55
3.Murders in the Rue Morgue 04:19
4.Another Life 03:23
5.Genghis Khan 03:09
6.Innocent Exile 03:54
7.Killers 05:02
8.Prodigal Son 06:13
9.Purgatory 03:21
10.Drifter 04:48

rok wydania: 1981
gatunek: heavy metal (NWOBHM)
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Paul Di'Anno - śpiew
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Clive Burr - perkusja

W listopadzie z zespołem pożegnał się Stratton. Tym, który go zastąpił był Adrian Smith, i nikt jeszcze wówczas nie przypuszczał, jak istotna to będzie dla IRON MAIDEN zmiana.
Z nowym gitarzystą grupa przygotowała drugi swój LP "Killers" przedstawiony światu 2 lutego 1981, ponownie nakładem EMI.

Na tym albumie wszystko było "bardziej" Paul Di'Anno śpiewa bardziej pewnie, gitarzyści grają bardziej energicznie i stanowczo. Perkusję Burra bardziej słychać, a Harris bardziej wspiera gitarzystów swoimi szarżami basowymi. Bardziej też zadbano o jakość produkcji. Genghis Khan jest także bardziej dopracowaną kompozycją instrumentalną, no i bardziej zadbano o epicki wstęp, tu pod postacią miniatury The Ides of March.
Jeśli chodzi o same kompozycje, to można się spierać, czy są bardziej dopracowane i ciekawsze pod względem melodii niż te z roku 1980.
Prodigal Son jest jakby nieco cięższym odpowiednikiem Strange World, pozbawionym tej dziewiczej nieśmiałości i jednak z nim w końcu przegrywa. Murders in the Rue Morgue jest mocny i ma dobrą podstawę literacką (E.A. Poe), jednak realnie stanowi tylko zestaw kilku powtarzanych riffów zagranych z pewną surowością i nadmiernym pospiechem.
Rok 1981 pokazał, że aby być na topie, trzeba grać ostro i bezkompromisowo, tworząc zapadające w pamięć refreny i tak to wygląda w przypadku Killers i Drifter oraz Innocent Exile. Bardzo dobrze, i owszem, jednak nic ponadto.
Tak naprawdę o wartości tego albumu stanowią utwory krótkie masywne i zwarte, rozegrane z impetem autentycznego heavy metalu (Wrathchild) lub maidenowską brawurą i luzem (Another Life i Purgatory). Ach ten refren z Purgatory, ach ten motyw gitarowy...

Gdybając. Włączenie do albumu dwóch mocarnych singlowych numerów Twilight Zone i Invasion nawet zamiast Prodigal Son stworzyłoby znacznie bardziej wybuchową mieszankę i debiut mógłby zostać może nie pobity, ale nie byłby o tyle lepszy, o ile jest, nawet uwzględniając wszystkie "bardziej".
Jednak uwaga. Między bajki można włożyć stwierdzenie, że Smith wnosi tu jakąś specjalną nową jakość. Nie wnosi. Większość tego materiału była robiona pod Strattona, druga gitara jest prosta, i taką tu pozostaje. Czas Smitha nadejdzie później. Produkcyjnie nie jest najgorzej, ale oczywiście nie na dzisiejsze standardy.
Album w wersji CD ukazał się po raz pierwszy w roku 1985 (EMI).
Bardzo solidny kawał heavy metalu w stylistyce NWOBHM. Do realnej kultowości sporo brakuje, ale nie wszystkie albumy IRON MAIDEN muszą być zaraz kultowe.
Najważniejsza informacja dotycząca tego albumu - Eddy zmienił fryzurę!

ocena: 8,3/10

new 18.08.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 18.08.2018

Iron Maiden - The Number of the Beast (1982)

[Obrazek: R-1466299-1506178714-8784.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Invaders 03:24
2.Children of the Damned 04:36
3.The Prisoner 06:03
4.22 Acacia Avenue 06:38
5.The Number of the Beast 04:51
6.Run to the Hills 03:54
7.Gangland 03:49
8.Hallowed Be Thy Name 07:13

rok wydania: 1982
gatunek: heavy metal (NWOBHM)
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Clive Burr - perkusja


"Satanistyczna muzyka! Wystrzegajcie się podszeptów Szatana!" dramatycznie zakrzyknął pastor na niedzielnym spotkaniu uczniów szkółki parafialnej. Znacząco potrząsał przy tym trzecim winylowym albumem IRON MAIDEN, wydanym przez EMI 22 marca 1982 roku, pod numerem katalogowym EMC 3400.
Ów pastor nie zdołał jeszcze wówczas rozszyfrować kabalistycznego znaczenia numerologii EMC 3400, jednak słowa
666, the number of the beast
Sacrifice is going on tonight
z numeru The Number of the Beast wstrząsnęły nim do głębi. Trudno powiedzieć jaką reakcję wyzwały w nim pierwsze albumy VENOM...
Dramatyczne apele pastora nie zdały się na nic i płyta od razu zyskała wielkie powodzenie. Zresztą wcale nie za sprawą 666, ani tego w sumie co najwyżej dobrego utworu.

Tu trzeba się nieco cofnąć w czasie. W roku 1981 Paul Di Anno, wprowadzony do zespołu przez pierwszego perkusistę IRON MAIDEN Douga Sampsona, ciężko zachorował i nie był w stanie dalej kontynuować kariery jako metalowy wokalista.
Taka jest wersja oficjalna, nieoficjalnie można usłyszeć natomiast w maglu. Jego miejsce zajął niejaki Bruce Bruce, wokalista heavy metalowej formacji SAMSON, znanej z tego  że jej lider, Paul Samson, był najbardziej "wagowo zaawansowanym" gitarzystą rockowym na Wyspach Brytyjskich, a może i nie tylko tam.
Repertuar Bruce Bruce w SAMSON był prostym śpiewaniem z pogranicza NWOBHM i hard rocka i nie ujawniał wszystkich jego możliwości, jednak Harris przyjął go do IRON MAIDEN jako stałego członka zespołu. Po raz pierwszy można go było usłyszeć w nowych utworach IRON MAIDEN na singlu "Run To The Hills" gdzie znalazł się na drugiej stronie fantastyczny Total Eclipse. Szkoda, że zabrakło go na tym longplayu.
Zgrana para gitarzystów, śmiało grający Burr, Harris w wybornej formie i osiem kompozycji.
Numer tytułowy, jak wspomniałem dobry, ale jednak się z czasem zestarzał w swojej przebojowości, czego nie można powiedzieć o nieśmiertelnym Run to the Hills, potężnym metalowym killerze z super nośnym refrenem, którego chyba nikt by tak dobrze nie zaśpiewał jak Bruce Bruce, czyli Bruce Dickinson, bo w IRON MAIDEN powrócił on do używania swojego prawdziwego nazwiska.
Na tym albumie nie ma kompozycji słabych, jednak Invaders i Gangland to co najwyżej dobre typowe heavy metalowe kawałki, jakich w tym czasie na płytach z muzyką NWOBHM pojawiło się wiele. Pewnym ukłonem w stronę Smitha było umieszczenie na płycie kompozycji 22 Acacia Avenue, takiej w sumie tylko solidnej, którą Smith grał jeszcze w swoim poprzednim zespole URCHIN.
Natomiast to, co zostało zrobione w Children of the Damned to prawdziwe arcymistrzostwo. Pod każdym względem i to zważywszy na fakt, że jest pewne skrzyżowanie Strange World i Phantom of The Opera w pomyśle narracyjnym.
Inspirowany serialem telewizyjnym The Prisoner z początkiem stanowiącym fragment ścieżki dźwiękowej  serialu o tej samej nazwie (''The Prisoner'' z 1967) wybiega wbrew pozorom dosyć daleko w przyszłość (co najmniej o 4-5 lat) i taka muzyka - formalnie bogata i wycyzelowana w szczegółach, ze zmiennymi tempami, genialnymi solami obu gitarzystów oraz melodyjnymi refrenami z pogranicza rocka progresywnego pojawiła się jako podstawowa na albumach IRON MAIDEN dopiero w drugiej połowie lat 80 tych.
Inaczej ma się rzecz z Hallowed Be Thy Name. Być może jest to najlepsza i najbardziej wartościowa muzycznie kompozycja IRON MAIDEN, jaką stworzył Harris. Zawiera wszystko, co jest w muzyce IRON MAIDEN najlepsze. Wszystko.
Co więcej, jest zwiastunem zmiany estetyki i filozofii gry zespołu na albumie kolejnym, który ukazała się już w roku następnym.

Można powiedzieć, że na tym trzecim albumie IRON MAIDEN stał się w pełni ukształtowanym zespołem heavy metalowym, który wyzbył się "dziecięcych chorób NWOBHM", także w sferze produkcyjnej. Jest to jednak album nierówny, po części wypełniony taką prostą metalową sieczką brytyjską tego okresu.
Jednak jest tu Hallowed Be Thy Name.
No i jest także Eddy, tym razem pozytywnie rozpędzony i zakręcony.


ocena: 8,3/10

new 18.08.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 18.08.2018

Iron Maiden - Piece Of Mind (1983)

[Obrazek: R-1839842-1590153593-6177.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Where Eagles Dare 06:13
2.Revelations 06:48
3.Flight of Icarus 03:51
4.Die with Your Boots On 05:26
5.The Trooper 04:12
6.Still Life 04:57
7.Quest for Fire 03:42
8.Sun and Steel 03:27
9.To Tame a Land 07:25

rok wydania: 1983
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Nicko McBrain - perkusja


Po nagraniu "The Number Of The Beast" z zespołu odszedł Clive Burr. Czemu Burr porzucił karierę w grupie z pierwszego szeregu metalowego światka Wielkiej Brytanii i przeszedł do mało znaczącej formacji GOGMAGOG nie jest do dziś do końca jasne. Potem przez wiele lat występował jeszcze w różnych lepszych i gorszych zespołach metalowych i rockowych (ELIXIR, PRAYING MANTIS, STRATUS i inne), kierował też krótko istniejącym swoim zespołem CLIVE BURR'S ESCAPE w roku 1984. Najbardziej pikantnym szczegółem jego kariery było jednak wejście w skład francuskiej grupy TRUST, z której w tym czasie odszedł perkusista Nicko MacBrain... do IRON MAIDEN właśnie.
Ostatnie nagrania Burra można usłyszeć na płycie ELIXIR "Sovereign Remedy" z roku 2004. Wkrótce potem Burr zachorował na stwardnienie rozsiane i ostatnie kilka lat życia spędził na wózku. Przyjaciele z IRON MAIDEN nigdy o nim nie zapomnieli i zagrali wiele koncertów charytatywnych, by zebrać środki na jego leczenie. Niestety Clive Burr zmarł w roku 2013.

Nowym perkusistą został wspomniany Nicko MacBrain i związany z zespołem przez cztery dekady pozostaje w składzie do dziś. Z nim to właśnie IRON MAIDEN wyjechał w styczniu 1983 na Bahamy. Nie był to jednak wyjazd turystyczny.
Zespół do marca nagrywał tam kolejny album, który początkowo miał nosić tytuł "Food for Thought".
Płyta poprzedzona entuzjastycznie przyjętymi singlami ukazała się nakładem EMI 16 maja 1983 roku.

IRON MAIDEN nagrał wspaniały album. Dopracowany w brzmieniu, majestatyczny, epicki, pełen wspaniałych melodii, doskonałego śpiewu Dickinsona, popisów gitarowych i rewelacyjnej roboty sekcji rytmicznej z McBrainem jako nową gwiazdą.
Epickie, rycerskie, chwilami surowe, a chwilami łagodne granie w umiarkowanych tempach to Where Eagles Dare i To Tame a Land. Niesamowity melodyjny patos przepełnia takie kompozycje jak Revelelation czy Flight of Icarus, poruszający nie tylko dzięki dramatycznym wokalom Dickinsona, ale i wspaniałej podniosłej muzyce. Motyw Dedala i Ikara przewijał się jeszcze w metalowej muzyce niejednokrotnie, jednak nikomu nie udało się wydobyć z niego takiej głębi muzycznego przekazu jak właśnie IRON MAIDEN. Słońce Bahamów przepełnia melodic heavy metalowy Sun and Steel. Quest for Fire jest wspaniałą odpowiedzią na pojawiające się pierwsze rycerskie heavy metalowe made in USA. Die with Your Boots On pokazuje, jak IRON MAIDEN niszczy gdy z lekka przyspiesza no i wreszcie genialny The Trooper.
Po prostu genialny. Jest taki teledysk z tym numerem, gdy szarżuje Lekka Brygada. Coś niesamowitego, co za epicka moc!

Album wspaniałych solówek gitarowych, mocarnych ataków Harrisa, który jednak nie wysuwa się tu już tak bardzo na pierwszy plan i śpiewu Dickinsona na poziomie nieosiągalnym wówczas dla goniącego IRON MAIDEN peletonu zespołów.
Bardzo staranna produkcja uwypukla ciepłe i surowe strony zagrywek gitarzystów, dosyć miękki bas oraz wzorcowo ustawioną perkusję.
Należę do wcale niemałej grupy krytyków muzycznych, którzy ten właśnie album z "klasycznego" okresu  IRON MAIDEN uważają za najlepszy. Za wykonanie, za genialne kompozycje mające w sobie 100% ironów w maidenach i za elegancką pasję przepełniającą całość tej muzyki. Wielkie, doprawdy wielkie dzieło heavy metalu.
Warto jako ciekawostkę dodać, że To Tame a Land nosił początkowo tytuł Dune, jednak agent pisarza Franka Herberta, autora "Diuny", zaprotestował przeciw mającemu jego zdaniem miejsce nadużyciu praw autorskich i tytuł został zmieniony. Istnieje jednak malutka część nakładu tego albumu, gdzie To Tame A Land figuruje na trackliście jako Dune.
Jest to wielki rarytas kolekcjonerski.
A Eddy?
Niestety, został schwytany, zakuty w łańcuchy i zamknięty w pokoju bez klamek.
Biedaczek...


ocena: 9,8/10

new  18.08.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 18.08.2018

Iron Maiden - Powerslave (1984)

[Obrazek: R-6228397-1416884279-8361.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Aces High 04:29
2.2 Minutes to Midnight 05:59
3.Losfer Words (Big 'Orra) 04:12
4.Flash of the Blade 04:02
5.The Duellists 06:06
6.Back in the Village 05:20
7.Powerslave 06:47
8.Rime of the Ancient Mariner 13:36

rok wydania: 1984
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Nicko McBrain - perkusja


Było oczywiste, że sukces albumu "Piece of Mind" musi zaowocować kolejnym, szybko wydanym albumem.
EMI przedstawiła go już 3 września 1984 roku.
Jeśli przysłuchamy się dokładniej kompozycjom z tego LP, to wyraźnie słychać, jakby to wszystko było bardziej heavy metalowe ogólnie, a mniej harrisowe. Tak też jest, jeśli spojrzymy sobie na autorów poszczególnych numerów. Tym razem Harris przygotował tylko cztery z ośmiu kawałków i jest to pierwszy LP IRON MAIDEN, gdy nie jest on twórcą dominującej części materiału.
IRON MAIDEN nie poszedł tutaj na żaden eksperyment. Jest to w zasadzie kontynuacja metalowej filozofii z płyty poprzedniej, nadal mamy do czynienia z utworami w większości średnio szybkich i umiarkowanych tempach, o cechach epickich, czasem nawet bardzo epickich, nastawieniem na uwypuklenie narracji. Płytę pilotował jednak singiel "2 Minutes to Midnight" z dynamicznym, chwytliwym i przebojowym 2 Minutes to Midnight i Eddym w wersji wojenno- nuklearnej.
Numer ten znalazł się na albumie, podobnie jak inny, słynny szybki i odegrany z ogromną energią killer Aces High.
Te dwie kompozycje tworzą początek płyty i...no cóż, potem jest już znacznie gorzej. Losfer Words (Big 'Orra) to taki trochę Transylvannia z debiutu nieco bez treści, choć same zagrywki gitarowe bardzo dobre. Flash of the Blade autorstwa Dickinsona to po prostu dobry heavy metalowy kawałek, ale niekoniecznie blisko związany ze stylem IRON MAIDEN.
The Duellists Harrisa niekiedy wynoszony na piedestał za rzekomą dramatyczność jest w rzeczywistości nieco chaotycznym przejawem grania dla grania zmiennych i nie zawsze do siebie pasujących pomysłów.
Na tym tle Back in the Village jest bardzo dobry, tyle że zupełnie bezsensowny tekst lepiej tu pominąć milczeniem.
Dickinson jest autorem Powerslave i chwała mu za to, bo to jeden z pierwszych utworów w metalu z wykorzystaniem staroegipskiego motywu muzycznego (swoją drogą, skąd wiadomo, jak brzmiała staroegipska muzyka?). To akurat bardzo mocny element tego albumu, zarówno w klimacie, jak i bardzo starannym wykonaniu.
Wszystko w końcu zmierza do epickiego kolosa autorstwa Harrisa Rime of the Ancient Mariner mocno inspirowanego poematem angielskiego autora Samuela Taylora Coleridge (1772 - 1834). To prawie 14 minut metalu, teatru, poezji, klimatu i niesamowitej dramaturgii, takiej prawdziwej, a nie uzyskanej przez nerwowe riffowanie w The Duellists.

Samo wykonanie to perfekcja, wokale Dickinsona zaś osiągają swoje apogeum.
Za produkcję także ogromne brawa. Jest niesamowicie selektywna, ze wspaniałym oddanie planów dalszych, co słychać szczególnie w tych najbardziej rozbudowanych, niemal teatralnych kompozycjach.
Trochę tym razem IRON MAIDEN zapomniał o pełnym komplecie melodii równie atrakcyjnych jak na albumie poprzednim.
Z tego powodu, gdyby nie maestria wykonania i rewelacyjna produkcja trudno byłoby uznać ten LP za bardzo dobry.
Jeśli chodzi o Eddy'ego. No nie ma go, chyba że się schował w piramidzie. Jest natomiaist Myszka Miki, i kto ma bystry wzrok, na pewno ją tu odnajdzie.


ocena: 8/10

new 18.08.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 18.08.2018

Iron Maiden - Somewhere in Time (1986)

[Obrazek: R-368698-1304194518.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Caught Somewhere in Time 07:26
2.Wasted Years 05:07
3.Sea of Madness 05:42
4.Heaven Can Wait 07:22
5.The Loneliness of the Long Distance Runner 06:31
6.Stranger in a Strange Land 05:45
7.Deja-Vu 04:56
8.Alexander the Great 08:35

rok wydania: 1986
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Nicko McBrain - perkusja


Na kolejny album IRON MAIDEN przyszło tym razem czekać dwa lata. Ten czas ekipa spędziła bardzo pracowicie, także w kwestii podejścia do muzyki, jaką chcieli tym razem zaprezentować.
EMI wypuściło "Somewhere In Time" 29 września 1986, pilotowany przez singiel "Wasted Years", który dał fanom nieco do myślenia wygładzoną produkcją i akceptowalną przez wszystkich melodią ogólną.

Pewne rzeczy potwierdziły się. Pojawił się IRON MAIDEN ciepły, refleksyjny, rozmarzony, czasem nieco sklerotyczny w nieustannym powtarzaniu w kółko tego samego, dostępny i przystępny dla fanów rocka i hard rocka.
Oczywiście nie można tu postawić  w żadnym wypadku tezy, że IRON MAIDEN odstąpił od heavy metalu. Heavy metal pozostał, jednak jakiś łagodniejszy, opiłowany z zadziorów, oczyszczony z epiki.
No, poza Alexander the Great rzecz jasna, gdzie Harris przedstawił kawał znakomitego grania heavy epic w czystej postaci, które w następstwie stało się fundamentem, na jakim oparły się liczne zespoły grające w tym stylu z USA, Grecji, Włoch czy Niemiec.
Ponadto jednak dużo przewlekłego grania heavy metalu w dosyć łagodnej formie, w rozciągniętych ponad miarę Caught Somewhere in Time, The Loneliness of the Long Distance Runner czy Heaven Can Wait, tu jednak ze względu na bardzo atrakcyjną melodię te dłużyzny nie są  irytujące. Stranger in a Strange Land mocniejszy, mroczniejszy sprawdza się tu bardzo dobrze jako odtruwacz po piosenkowym "for all" Wasted Years, którego na głowę bije zrobiony znacznie bardziej inteligentnie Deja-Vu. Do kolekcji jeszcze wypośrodkowany na wszelkie możliwe sposoby i dlatego bardzo dobry Sea of Madness i mamy komplet "sanatoryjnego odprężającego heavy metalu", który z niewiadomych powodów część krytyków i fanów obdarza nieuzasadnionym kultem. Mówi się o jakiejś nowej jakości, wizjonerskim spojrzeniu, przełamywaniu skostniałych barier. No bez przesady. Jest to bardzo płyta odegrana i ośpiewana bez zarzutu, wyprodukowana solidnie, choć generalnie dosyć płasko, ale nic ponadto. W obecnej dobie pewnie takie granie innego zespołu zostałoby zbyte milczeniem, a taką samą receptę, tyle że atrakcyjniej podaną przestawił chociażby w roku 2018 inny brytyjski zespół MONUMENT.

Nie chodzi mi o odbrązowianie pomników, ale o ustalenie realnej wartości muzycznej albumu, który jak mi się wydaje, skręca w nieco inne metalowe rejony nie z powodu natchnionego poszukiwania rozszerzania horyzontów, a z trywialnego faktu, że epicki, rycerski, dynamiczny heavy metal zaczął grać w tym czasie legion znakomitych zespołów z USA i Europy, i IRON MAIDEN chciał po prostu zwyczajnie uniknąć niewygodnych porównań.
Jeśli chodzi o Eddy'ego. Ma się dobrze w futurystycznych, cyberpunkowych klimatach wielkiego miasta.


ocena: 8/10

new 18.08.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 18.08.2018

Iron Maiden - Seventh Son of a Seventh Son (1988)

[Obrazek: R-576952-1441549336-8672.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Moonchild 05:42
2.Infinite Dreams 06:09
3.Can I Play with Madness 03:31
4.The Evil That Men Do 04:35
5.Seventh Son of a Seventh Son 09:54
6.The Prophecy 05:06
7.The Clairvoyant 04:27
8.Only the Good Die Young 04:42

rok wydania: 1988
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Nicko McBrain - perkusja


11 kwietnia 1988 EMI przedstawiło kolejny album IRON MAIDEN  "Seventh Son of a Seventh Son".
Grono speców powzdychało, posapało i orzekło, że IRON MAIDEN gra teraz heavy metal o charakterze progresywnym.
Gdzie ta progresywność, ja się pytam? Bo Smith i Harris użyli jakichś tam syntezatorów? Czy może dlatego, że w Seventh Son of a Seventh Son grupa wykorzystała więcej niż trzy riffy przewodnie, co w porównaniu z płytą poprzednią faktycznie było progresem?


Akurat ten kolos jest taki sobie, po raz kolejny wskazując, że pewne rzeczy lepiej przekazać w czasie pięciu, a nie dziesięciu minut. Zresztą ta cała melodia stanowiąca kanwę do snucia epickiej opowieści nie jest nawet epicka.
Numer na singiel został wybrany fatalnie i gorzej niż kolejny piosenkowy Can I Play with Madness być nie mogło.
Na szczęście podobnego typu numery na albumie są  lepsze, a nawet znakomite (Only the Good Die Young i The Evil That Men Do), przede wszystkim dlatego, że oprócz chwytliwych melodii zagranych w szybkich tempach zawierają także dawkę lekko mrocznego klimatu. Samo otwarcie w postaci Moonchild bardzo dobre i poniekąd jasno wskazuje, w co aktualnie grupa celuje. The Prophecy i The Clairvoyant, mimo starannego rozplanowania zmierzą w sumie donikąd i tylko wspaniałe wykonanie ratuje je od większej krytyki. Jeśli miał być klimat, to go tam tak naprawdę nie ma. Tak naprawdę, to jest on tylko w kapitalnym Infinite Dreams i to jest właśnie najwartościowsza kompozycja na całej płycie.
Dickinson tu chwilami nie brzmi jak Dickinson, usiłując się wpasować w sterylny zmiękczony sound całości, uzyskany w procesie produkcji tego albumu, nagranego tym razem w Monachium, w Niemczech. Czasem właśnie to brzmienie, odarte z metalowego brudku stawia się za przykład "przejścia na pozycje progresywne".
Gratulacje za taki sposób myślenia.

Album ten podzielił fanów na trzy grupy. Na tych, którzy mówili, że gorzej już być nie może, na tych, którzy ze względu na nazwę zespołu udawali, że nic się nie stało, oraz na tych, którzy z triumfem obwieścili nadejście "nowego, lepszego IRON MAIDEN". Ci ostatni niebawem przebrali się w sweterki i zaczęli roztkliwiać się nad DREAM THEATER lub zaczęli dowodzić wyższość basisty Mike LePonda nad basistą Steve Harrisem.
Sam IRON MAIDEN poszedł natomiast własną drogą donikąd na płycie "No Prayer for the Dying", wydanej dwa lata później.
Tym razem Eddy ma się bardzo dobrze, zażywając kąpieli w arktycznych wodach, oczywiście o silnym zasoleniu progresywnym.


Ocena: 8,1/10

new 18.08.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 16.11.2018

Iron Maiden - Fear of the Dark (1992)

[Obrazek: R-1628205-1233159163.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Be Quick or Be Dead 03:24
2. From Here to Eternity 03:39
3. Afraid to Shoot Strangers 06:56
4. Fear Is the Key 05:35
5. Childhood's End 04:41
6. Wasting Love 05:51
7. The Fugitive 04:54
8. Chains of Misery 03:37
9. The Apparition 03:55
10.Judas Be My Guide 03:09
11.Weekend Warrior 05:39
12.Fear of the Dark 07:17

Rok wydania: 1992
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Steve Harris - bas
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Nicko McBrain - perkusja

oraz gościnnie:
Michael "Count" Kenney - instrumenty klawiszowe


Gdy w roku 1990 IRON MAIDEN pogrążył się marnym albumem "No Prayer for the Dying" i został zdeklasowany przez JUDAS PRIEST "Painkillerem" wydawało się, że układ czołówki brytyjskiej Metal Premier League został ustalony na dłuższy czas. Tymczasem już niebawem JUDAS PRIEST pochłonęła twórcza niemoc a IRON MAIDEN... zaczął nagrywać nową płytę.
Minął już czas, gdy kompozytorsko dominował Harris i ten album, jaki i poprzedni, to zestaw kompozycji autorstwa wszystkich poza McBrainem członków zespołu, w różnych konfiguracjach. Dlatego prawie 60 minut muzyki zaprezentowanej na "Fear of the Dark" przez EMI 11 maja 1992 roku to zestaw kompozycji lepszych i gorszych, a także takich, o których należałoby jak najszybciej zapomnieć.

Im szybciej zapomni się o The Apparition, czy też o wyciosanym siekierą Weekend Warrior (choć sama tematyka jest interesująca i oryginalna), tym lepiej. W nudnym Fear Is the Key autorstwa Dickinsona i Gersa też poza niezłą ogólną konstrukcją kompozycji nic nie przykuwa uwagi...
Natomiast wyśmiewanego powszechnie balladowego songu Wasting Love będę bronić do upadłego. Naprawdę tylko gitarowa młocka liczy się w heavy metalu? Ja tak nie uważam.
Harris dwukrotnie sięgnął trochę w przeszłość i dwa razy celnie trafił. W "From Here to Eternity" odwołując się do LP "Seventh Son of a Seventh Son" w potoczystym i zwiewnym From Here to Eternity oraz do "Powerslave" w pełnym podskórnego napięcia i dramatyzmu The Fugitive. Bardzo dobre kawałki, ale na płycie jest sporo lepszych, ba, znakomitych. No bo przecież opener Be Quick or Be Dead spółki Dickinson/Gers jest killerskim, szybkim trackiem, wartym niemal całej poprzedniej płyty.
Na tym albumie pojawiły się wreszcie ponownie autentycznie ekscytujące heavy metalowe melodie. Wyraziste, konkretne, takie by słuchacz realnie je zapamiętał. Przebojowe na metalową modłę, jak w Judas Be My Guide, jak  w Chains of Misery (dewastujący refren z chórkami!) oraz w Childhood's End, choć tu i odrobina smutku i refleksji się wkradła.

Dickinson śpiewa wybornie, po prostu wybornie. Przede wszystkim jest plastyczny, wyraża swoim głosem coś więcej niż tylko artykulację tekstu, jak to było na poprzedniej płycie. Sam w jednym wywiadzie wspomniał, że nigdy wcześniej nie śpiewał z takim strachem w głosie jak w Fear of the Dark. Zresztą ta bogata formalnie kompozycja jest także ścisłej czołówce albumu. Gdyby jednak wskazać jeden, najlepszy z najlepszych numerów z tego albumu, to chyba trzeba postawić na Afraid to Shoot Strangers autorstwa Harrisa. Jest w nim jakaś kwintesencja IRON MAIDEN, jakaś magia, jakaś aura...

O ile słynne inkrustacje i powtarzalne ornamentacje gitarowe Smitha i Gersa są na tym albumie doskonałe (Fear Of The Dark,  Childhood's End,  Afraid to Shoot Strangers w szczególności), to sola już nie. Pod tym względem kompozycje z tej płyty niekiedy ustępują nawet temu, co gitarzyści zaprezentowali w 1990. Być może pewien zwrot w kierunku metalu środka spowodował, że techniczne zaawansowanie gitarowych solówek przestało mieć tak duże znaczenie... Natomiast zdecydowane brawa dla sekcji rytmicznej i choć wielu potężnych natarć basowych Harrisa tu nie ma, to Nico gra swobodnie, na luzie i rytmika należy do niego.
Odnośnie produkcji. Jest wymuskana od pierwszej do ostatniej sekundy. Może niektórzy preferują surowiznę, ja nie.
Harris i Czarodziej Martin Birch wyczarowali wzorcowy sound heavy metalowy, jaki można było osiągnąć w tym czasie. Zresztą i dziś niczego nie trzeba tu poprawiać. Ekstraklasa!
Album okazał się sukcesem i to nawet większym niż oczekiwała wytwórnia i sam zespół. Grupa malkontentów została zakrzyczana i zawalona stosami sprzedanych płyt. IRON MAIDEN odzyskał miejsce pierwsze w ligowej tabeli, jednakże już w roku 1993 Dickinson opuścił grupę, by poświęcić się karierze solowej.
Zresztą mniejsza o Dickinsona. Istotny jest Eddy, który tym razem straszy z drzewa w czasie pełni księżyca. Czyżby objawy lycanthropii ?


ocena: 8,2/10

new 16.11.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 20.11.2018

Iron Maiden - The X Factor (1995)

[Obrazek: R-4395593-1363741515-7966.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Sign of the Cross 11:17
2. Lord of the Flies 05:04
3. Man on the Edge 04:14
4. Fortunes of War 07:23
5. Look for the Truth 05:11
6. The Aftermath 06:20
7. Judgement of Heaven 05:13
8. Blood on the World's Hands 05:58
9. The Edge of Darkness 06:39
10.2 A.M. 05:38
11.The Unbeliever 08:10

Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Blaze Bayley - śpiew
Steve Harris - bas
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Nicko McBrain - perkusja

oraz gościnnie:
Michael "Count" Kenney - instrumenty klawiszowe


IRON MAIDEN bez Dickinsona?! No cóż... Trzeba pamiętać, że kiedyś też go nie było...
Po jego odejściu oczywiście problem powstał i grypa musiała coś na to szybko poradzić. Rozpoczęły się przesłuchania kandydatów i ostatecznie wybór padł na Bayley'a Alexandra Cooke, bardziej znanego jako Blaze Bayley. Bayley nie był "człowiekiem znikąd". Przez lata był frontmanem dosyć popularnej brytyjskiej grupy heavy metalowej WOLFSBANE i na ostatnim albumie "Wolfsbane" z 1994 dał kapitalny występ wokalny. Został przyjęty do IRON MAIDEN  w 1994 i jego macierzysta formacja przestała istnieć na bardzo długie lata.
Mając skompletowany skład, grupa zajęła studio Barnyard Studios w Essex i tam nagrała album "The X Factor" o imponującej długości ponad 70 minut, wypełniającej niemal całą pojemność CD, wydanego przez EMI 2 października 1995 roku.

Ten album nikogo nie pozostawia obojętnym. Wielu od razu skreśliło ten LP ze względu na brak Dickinsona, inni byli zachwyceni zarówno występem Blaze, jak i samym poziomem i charakterem zamieszczonych tu kompozycji.
Po raz pierwszy od 1984 IRON MAIDEN umieścił na płycie epickiego kolosa Sign of the Cross autorstwa Harrisa  to już na samym początku. I bardzo dobrze! Jest znakomita rozbudowa i trzymająca w napięciu kompozycja pełna pięknych gitarowych zagrywek, tajemniczego klimatu gotyckiego klasztoru (chóry w wykonaniu tzw. "The Xpression Choir") i bardzo dobrego, a momentami wspaniałego śpiewu Blaze. Tak, Blaze spisał się na tej płycie wybornie, a to, że śpiewa inaczej niż Dickinson, to chyba raczej zrozumiałe, jeśli zna się jego wcześniejsze występy w WOLFSBANE. Więcej chropowatości w głosie, i chyba jednak czystsze górki niż u Dickinsona.
Kolejne utwory są nieco szybsze, ale także w umiarkowanych tempach ze świetnymi refrenami (Lord of the Flies, Fortunes of War) i w przypadku Fortunes of War można także mówić o niesamowitym klimacie, jaki grupa stworzyła w tej wojennej opowieści. W tej pierwszej części albumu bardziej dynamiczny jest tylko killerski Man on the Edge, zaczynający się zresztą bardzo łagodnie. Ta rytmika i motoryka bardzo odpowiadała Blaze i kilka podobnych kompozycji znalazło się potem na jego albumach we własnej grupie BLAZE. Doprawdy, refren jest tu fenomenalny, a szarże gitarzystów nad wyraz interesujące. No i tak bardzo jest osadzone w brytyjskiej tradycji klasycznego heavy metalu!
Po tej serii numerów z najwyższej półki bardzo dobry Look for the Truth nie robi aż tak ogromnego wrażenia.
Za to na pewno wrażenie robi łagodnie rozpoczynający się od gitary akustycznej rytmiczny, kroczący, kolejny wojenny numer The Aftermath. Niezbyt ciężko zagrany Judgement of Heaven wydaje się zrazu dosyć toporny, potem jednak przybywa tu motywów i kunsztownych zagrywek gitarzystów i ostatecznie jest co najmniej bardzo dobrze.
O kolejnym typowo wojennym numerze The Edge of Darkness można powiedzieć tyle, że jest to zdecydowany konkurent do pierwszego miejsca w tym stylu na płycie obok Fortunes of War. I moim zdaniem wygrywa! Co za epicka moc i jakie wspaniałe wykonanie Blaze! Listę znakomitych kompozycja zamyka 2 A.M. Refleksyjny, nostalgiczny, smutny 2 A.M...
Trudno jest stworzyć 70 minut muzyki na jednakowo wysokim poziomie. Blood on the World's Hands to taki nijaki brytyjski heavy, jakim potrafią zanudzać tylko Wyspiarze, a umieszczony na końcu długi The Unbeliever gdzieś się w pewnym momencie zatraca, w tym zdawałoby się wysmakowanym kształtowaniu klimatu.

Album pięknych gitarowych ornamentacji Gersa i Murray'a, wysmakowanych pochodów basowych Harrisa, wycyzelowanych, nieraz oszczędnych partii perkusji Nico McBraina. Album niezapomnianych, inteligentnie opracowanych melodii i zapadających w pamięć refrenów.
Sound nieco różni się od tego z "Fear Of The Dark". Perkusja jest głośniejsza, Blaze bardziej wysunięty, gitary nieco ostrzejsze, w dwóch odrębnych planach, głębszy jest bas. Tym razem obok Harrisa za mix i mastering odpowiedzialni byli Ronal Whelan i Nigel Hewitt-Green, który współpracował już z IRON MAIDEN w latach 1981-1982.
IRON MAIDEN wyszedł obronną ręką w kwestii swojego nowego wizerunku, o czym świadczy liczba sprzedanych płyt "The X Factor" oraz liczba reedycji.
Jedyny problem sprawił tym raz Eddy. Jego torturowanie na okładce (choć wydaje się, że to dla niego przyjemność) nie spodobało się części dystrybutorów i trzeba było dla pewnych wersji wydań stworzyć nieco inny cover art.


ocena: 9/10

new 20.11. 2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 20.11.2018

Iron Maiden - Virtual XI (1998)

[Obrazek: R-10301658-1494944453-3563.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Futureal 02:55
2. The Angel and the Gambler 09:53
3. Lightning Strikes Twice 04:50
4. The Clansman 09:00
5. When Two Worlds Collide 06:17
6. The Educated Fool 06:45
7. Don't Look to the Eyes of a Stranger 08:04
8. Como Estais Amigos 05:30

Rok wydania: 1998
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Blaze Bayley - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe (2, 4, 7)
Nicko McBrain - perkusja
oraz gościnnie:
Michael "Count" Kenney - instrumenty klawiszowe


Przygotowanie następcy "The X Factor" zajęło ekipie IRON MAIDEN prawie trzy lata. Album ponownie był nagrywany w Barnyard Studios, Essex. Tym razem EMI 23 marca 1998 wydało album znacznie krótszy, a same kompozycje zostały znacznie wydłużone.

Zainteresowanie oczywiście było kolosalne, a wielbiciele talentu Blaze szykowali się na kolejną porcję wyrażenia jego możliwości. Tym razem płytę otwiera szybki, zwarty i nośny Futureal i można powiedzieć, że zaczyna się znakomicie.
Natomiast zakończenie jest marne i niemal zawstydzające. Sztampowe metalowe granie autorstwa Blaze i Gersa w Como Estais Amigos jest trochę niegodne IRON MAIDEN.
To, co jest pośrodku, momentami jest po prostu genialne. Tak jak super klimatyczny, a jednocześnie pełen dumy i metalowego żaru Lightning Strikes Twice. Drugim takim kawałkiem jest When Two Worlds Collide, wzorcowy melodyjny brytyjski heavy metal głęboko osadzony w tradycji rocka i ze świetnym pierwszym i ostatnim solem gitarowym oraz ładnym dyskretnym planem klawiszowym. No i wreszcie przecudownej urody The Educated Fool, gdzie nie po raz pierwszy z Blaze zespół pokazał się jako inteligentny i wysublimowany wykonawca metalu nastroju na rockowej podbudowie. Wyborny numer.
Fundament tego albumu stanowią trzy długie utwory zajmujące prawie połowę długości i to one znacznej mierze ważą o wartości "Virtual XI". Pierwszy z nich - The Angel and the Gambler ma przeciętną melodię, raczej przeciętny refren i ogólnie jest taki sobie, jednak IRON MAIDEN rozgrywa to przez dziesięć minut z uporem maniaka, wystawiając słuchacza na poważną próbę cierpliwości. Powtórzenia motywów w obrębie IRON MAIDEN są fajne, ale istnieje granica, przy której nadużywanie tego chwytu staje się irytujące. Tu ta granica została zdecydowanie przekroczona. Co ciekawe wersja z maxi singla pilotującego ten LP trawa "tylko" 6 minut. Może warto było pozostać przy tym czasie?
The Clansman w jakiś sposób nawiązuje do epickich kompozycji z "Powerslave" i tu akurat motyw przewodni jest bardzo dobry, można tego posłuchać bez ziewania i kręcenia się. Sympatyczny jest także nośny, wpadający w ucho refren, a refleksyjne łagodne fragmenty także brzmią bardzo szczerze i autentycznie.
Don't Look to the Eyes of a Stranger jest pod względem przeciągania i powtórzeń niemal bratem bliźniakiem The Angel and the Gambler. Tu jednak nieustanne powtarzanie "Don’t look to the eyes of a stranger/Don’t look through the eyes of a foo" jest akurat bardzo fajne, a gitarowe ornamentacje i sola dodają smaku i kolorytu. To najlepszy z tych kolosów i tak przy  okazji warto powiedzieć, że chyba żaden z dotychczasowych utworów IRON MAIDEN tak ładnie się nie rozpędzał i nie zwalniał, aż do szeptu i ażurowych partii z klawiszami w tle.

Jest to album produkcyjnego zdecydowanego postawienia na rozplanowanie gitar. Left i right channel królują z perkusją i basem w centrum oraz mocno wysuniętym, niesłychanie czytelnym wokalem Blaze. Sound wydaje się bardziej sterylny niż na "X" i powstrzymywałbym się ze stawianiem znaku równości pod tym względem dla obu albumów.
"Virtual XI" ma swoje słabsze i swoje wspaniałe momenty, całościowo w jednak jest mniej interesujący od poprzednika.
Jest to także ostatni LP z Blaze Bayley'em w roli wokalisty. Mimo że płyta została przyjęta ciepło (choć nie brakowało głosów mocnej krytyki) Blaze opuścił zespół  w roku 1999 i założył własny band heavy metalowy BLAZE.
Eddy tym oczywiście niezbyt się przejął i tym razem włączył się do świata gier komputerowych, jak zwykle siejąc terror, śmierć i zniszczenie.


ocena: 8,5/10

new 20.11.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 06.12.2018

Iron Maiden - Brave New World (2000)

[Obrazek: R-10463906-1498040067-5924.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Wicker Man 04:35
2. Ghost of the Navigator 06:50
3. Brave New World 06:19
4. Blood Brothers 07:14
5. The Mercenary 04:43
6. Dream of Mirrors 09:21
7. The Fallen Angel 04:01
8. The Nomad 09:06
9. Out of the Silent Planet 06:25
10.The Thin Line Between Love & Hate 08:27

Rok wydania: 2000
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja


W roku 1999 następują dwa spektakularne powroty na łono maidenowskiej rodziny. Ku wielkiej radości większości fanów ponownie wokalistą zostaje Bruce Dickinson, a skład o trzeciego gitarzystę uzupełnia Adrian Smith, który jakoś po odejściu z IRON MAIDEN nie bardzo się umiał odnaleźć w rock/metalowym światku i ostatecznie wylądował w ekipie BRUCE DICKINSON, by w niej wraz z Bruce przemieścić się do swojej dawnej sławnej formacji.
Czekać na nową płytę nie trzeba było zbyt długo. Nagrana w Paryżu, poddana masteringowi w Nowym Jorku, została zaprezentowana światu przez EMI 29 maja 2000 roku. Prawie 70 minut muzyki, 10 utworów...
Właśnie. Tylko dziesięć. IRON MAIDEN tym albumem potwierdził, że nacisk na długie rozbudowane kompozycje, jakie zaczęły dominować już w czasach Blaze Bayley'a to nie przypadek czy tymczasowy kaprys, a trwała i definitywnie ustalona nowa konwencja artystyczna. Niezależnie od tego, czy się to fanom podoba, czy też nie...

Album rozpoczyna jednak żwawy i niezbyt długi tradycyjny heavy metalowy wymiatacz The Wicker Man, taki brytyjski, poprawny i daleki od metalowej sztuki wysokich lotów. Ghost of the Navigator to z jednej strony nostalgiczna wycieczka w epickie czasy "Powerslave" ale także nawiązanie do "IX". Dobry to kawałek, ale w pewnym momencie zaczyna nużyć swoją długością przy ogólnie mrocznawym klimacie.
Naprawdę ciekawie zaczyna się robić przy Brave New World, bo po początkowym niewinnym gitarowym plumkaniu i łagodnym śpiewie Dickinsona maszyna się rozpędza i wszystko rozwija się w kierunku znakomitego epicko rozegranego nastrojowego heavy metalu z pięknym, klasycznie maidenowskim refrenem. Blood Brothers jest przepiękny i brzmi jak zaginiony track z "Virtual X". Co za subtelna melodia i kunsztowne inkrustacje. Ciekawe jak by to Blaze zaśpiewał? Chyba lepiej... Bardzo wysoki poziom trzyma The Mercenary. Ten dynamiczny numer z fantastycznym refrenem, solowymi stylizacjami na gitary z epoki Paula Di Anno jest często niesłusznie niedoceniany.
Dream of Mirrors nieco przeraża swoją długością, ale obawy o zanudzanie repetytywne są na szczęście bezpodstawne. Melodia jest na tyle atrakcyjna, a zagrywki gitarzystów tak udane, że to w ostatecznym rozrachunki utwór znakomity, rozważny i wyważony pod względem klimatu. Kolejny piękny nośny refren! The Fallen Angel siłą rzeczy musi być killerem, bo to bezpośrednie nawiązanie do "Piece Of Mind", także wokalnie przez Dickinsona, a co jest związane z tamtym albumem, musi być po prostu znakomite.
Epicki, klimatyczny The Nomad jest bardzo dobry, jednak trochę za długi. Tu skrócenie wszystkiego o trzy minuty dałoby ten sam efekt ostateczny, tym bardziej że motywy orientalne są co najwyżej dobre i lekko zepsute przez wyjątkowo paskudne tu brzmienie gitary. Jeśli to miały być jakieś stylizacje na tradycyjne arabskie instrumenty, to nie był to zabieg udany. Ale klimatyczna część instrumentalna z łagodnymi zagrywkami gitarzystów i planem drugim jest po prostu fantastyczna.
Out of the Silent Planet to jeden z najbardziej zapadających w pamięć numerów IRON MAIDEN, licząc od roku 2000. Niby nic tu takiego odkrywczego nie ma, ale ta moc gitar (wreszcie!) i ten porywający refren to jest naprawdę coś.
W tym miejscu ta płyta by się mogła zakończyć. Doprawdy wypełnianie całej pojemności CD Audio  nie powoduje, że płyta jest lepsza. Tym bardziej że ponad 8 minut The Thin Line Between Love & Hate to po części sentymentalne smęcenie, a po części wręcz denerwujące powtarzanie motywów, które nie są ani zbyt świeże, ani zbyt ekscytujące.

Dickinson jest w znakomitej formie i śpiewa na tej płycie kapitalnie, wyraźnie dając do zrozumienia, kto rządzi głosowo w IRON MAIDEN. Oczywiście można mieć i inne zdanie, które i ja częściowo podzielam (Salute Blaze!).
Jeśli chodzi o trzech gitarzystów... Specjalnie tego na tej płycie nie słychać, poza partiami solowymi, gdzie trzej panowie prowadzą dialogi, pojedynki i podobne rzeczy, zapewne uśmiechając się do siebie ze zrozumieniem. Trochę jednak zawodzi ich realna inwencja, bo grają często za długo w kółko to samo. Ogólnie jednak na te sola nie można narzekać, choć samo brzmienie gitar w tych momentach jest momentami anemiczne. Trzech gitarzystów... Niektórzy twierdzą, że IRON MAIDEN nabrał przez to mocy. Gdzie, w którym miejscu?! Bzdura. Tak naprawdę do trzymania drabiny wystarczy jeden, dwóch to już lekka przesada. Z marketingowego punktu widzenia przyjęcie Smitha na pewno było strzałem w dziesiątkę,a czysto muzycznego już nie, bez względu na to, co tam ekipa IRON MAIDEM mówiła na ten temat w wywiadach.
W kwestii produkcji to rewelacji nie ma. Odpowiedzialny za mastering George Marino (R.I.P.) ustawił trochę głuche brzmienie gitar i nazbyt ostro wyeksponował bębny, no i te piszczące nazbyt często gitary w solach... Do perfekcji "Fear of The Dark" bardzo tu daleko. Ponieważ to w ostatecznym rozrachunku naprawdę wysokiej klasy album IRON MAIDEN, to sukces komercyjny został osiągnięty bez trudu. Zresztą byłby osiągnięty zapewne także, gdyby płyta słaba... Rządzi uznana marka, a nie wartość muzyczna. Koncerty i nagrywanie kolejnego album zajęły grupie kolejne trzy lata...
A Eddy? Eddy jest tym razem w Siódmy Niebie!


ocena: 8,8/10

new 6.12.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 10.12.2018

Iron Maiden - Dance Of Death (2003)

[Obrazek: R-10463951-1498040315-9366.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wildest Dreams 03:52
2. Rainmaker 03:49
3. No More Lies 07:22
4. Montségur 05:50
5. Dance of Death 08:37
6. Gates of Tomorrow 05:12
7. New Frontier 05:04
8. Paschendale 08:28
9. Face in the Sand 06:31
10.Age of Innocence 06:11
11.Journeyman 07:07

Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja


Do nagrania następcy "Brave New World" IRON MAIDEN wybrał Londyn. Płyta "Dance of Death" ukazała się oczywiście ponownie nakładem EMI we wrześniu 2003 i oferuje ona powtórkę z rozrywki.

Całość otwiera niedługi, melodyjny, brytyjski w stylu heavy metalowy taki pozytywnie nastrajający do rzeczywistości metalowej IRON MAIDEN, ale tylko dobry, podobnie jak otwieracz poprzedniej pyty The Wicker Man.
Rozpoczęcie jest więc skrojone według tego samego schematu, tyle drugi niedługi kawałek następujący po nim, Rainmaker wywołuje reminiscencje "Fear of The Dark". Taki bardzo dobry, ale wybitny, szybki i przebojowy numer z tamtych czasów.
A potem? No tak, potem IRON MAIDEN wytacza działa długolufowe i nie zejdzie już poniżej pięciu minut, a i to tylko trzy razy. No More Lies to jedyna samodzielna kompozycja Harrisa i choć dosyć długo się rozkręca, od gitarowego plumkania, poprzez ostrożne wokalne zwierzenia Dickinsona, do klasycznego stylu epickiego Harrisa w umiarkowanie szybkim tempie. Jest klimat, jest znakomity heavy metal i mnóstwo gitarowych solówek, zagranych przez wszystkich trzech gitarzystów.
Czuć ducha i majestat najlepszych numerów z roku 2000!
Potem jest już tylko gorzej. Ponury i mocno zagrany Montségur jest oczywiście bardzo dobry, trochę w stylu The Duellist, są tu również pełne rozmachu wokale Dickinsona. Sam Dickinson jest w dobrej formie, niemniej jeśli wziąć pod uwagę całą płytę, to na "Brave New World" prezentuje się jednak bardziej okazale. Może to sam repertuar tu wymusił pewne rzeczy...
Dance of Death przez trzy minuty, wskutek realnego braku mocy, utrzymywany jest jako numer heavy metalowy przez Dickinsona, potem jest to lepsze, ale te skoczne motywy, zapewne powiązane ze śmiertelnym tańcem nie są dobre i nie tworzą żadnego klimatu. Przejścia znakomite i to tylko tyle naprawdę dobrego można powiedzieć o tym utworze tytułowym. Z nieco krótszych Gates of Tomorrow i New Frontier, o tym drugim można od razu i najlepiej na zawsze zapomnieć. Pierwszy to taki standardowy IRON MAIDEN  z lat 90 tych, z solidnym refrenem, ale raczej marnym wokalem Dickinsona, któremu tu dodatkowo ktoś się wcina i przeszkadza. Paschendale zdradza zdecydowane ciągoty progresywne w połączeniu z epickimi, razem to jednak nie współgra. IRON MAIDEN wkracza tu na obszary, gdzie muzycznie nie ma wiele do powiedzenia.
Owszem, w Face in the Sand wydobyty został fajny klimat, gdzie przypominający nawet w wolnych przestrzeniach na wstępie czasy "Seveth Son...". Nie za wolno, nie za szybko, tyle że monumentalne zwrotki brzmią jednak zdecydowanie gorzej niż płaski banalny refren. W Age of Innocence dużo smutku, zadumy indywidualnych wynurzeń Dickinsona, co najwyżej dobrych, bo utwór zabija ospałość i ubóstwo riffowe oraz okropny refren rodem z płyt z rockiem alternatywnym dla studentów w sweterkach. Dotrwać do końca można, a nawet trzeba, by usłyszeć pierwszy w pełni akustyczny numer IRON MADEN z łagodnym tłem symfonicznym. Straszna nuda. Jeśli coś unplugged to chyba raczej Schenkera z MSG posłuchać.

Tak, trzech wokalistów. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Niestety gitarowo ten album jest dosyć ubogi. To wszystko riffy już dawno ograne, powiązania gitarzystów przeciętne, sola bardzo średnie, można nawet powiedzieć bez polotu i wyobraźni, ogromna liczba powtórzeń i nadmiernie przeciąganych wstępów, z których bardzo mało wynika.
Często jest tak, że to tylko Dickinson swoim głosem utrzymuje zainteresowanie, reszta gitarzystów gra tak trochę z głową w chmurach. Potem jakieś solo na odwal, zazwyczaj bardziej zakręcone, niż wypełnione treścią i tak niemal w każdym utworze. Dużo przeciągania i powtarzania w kółko nieszczególnie atrakcyjnych ozdobników i motywów dodatkowych.
Parę razy ładny popis dał Nicko McBrain oraz Harris, ale takie popisy były też na "no Prayer For The Dying" i niewiele to zaważyło na ogólnej wartości albumu.
Brzmienie jest nieciekawe, dosyć płaskie, dosyć pastelowe, jednoplanowe jeśli chodzi o umiejscowienie gitar i tylko ambienty brzmią w miarę dobrze. Rzecz tak z pewnością taki był zamysł, bo budżet przeznaczony na tę produkcję pozwolił stworzyć dowolny sound. Szkoda, że to po szło w taką stronę...
Kontrowersje wzbudziła okładka płyty, w całości komputerowo wygenerowana przez Davida Patchetta, który uznał swoje dzieło za nieudane i poprosił o usunięcie go z credits albumu. Eddy wystąpił na niej jako Śmierć, co chyba bardzo mu odpowiada.
Mnie się akurat ta okładka bardzo podoba, przypomina stylem okładki CATHEDRAL, tyle że zawartość albumów CATHEDRAL z podobnymi okładkami była zdecydowanie lepsza od "Dance of Death.


ocena: 6,5/10

new 10.12.2018



RE: Iron Maiden - Memorius - 01.02.2019

Iron Maiden - A Matter Of Life And Death (2006)

[Obrazek: R-10463841-1499861168-3991.jpeg.jpg]

Tracklista:
1.Different World 04:17
2. These Colours Don't Run 06:52
3. Brighter than a Thousand Suns 08:44
4. The Pilgrim 05:07
5. The Longest Day 07:48
6. Out of the Shadows 05:36
7. The Reincarnation of Benjamin Breeg 07:21
8. For the Greater Good of God 09:24
9. Lord of Light 07:23
10.The Legacy 09:20

Rok wydania: 2006
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja


Ten album nagrany został ponownie w Londynie, a wydała go EMI w sierpniu 2006 roku.

Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości czy muzyczna droga obrana w 2003 roku może ulec zmianie, to zostały one rozwiane.
Ten album skrojony został na miarę poprzedniego z takim trochę żywszym otwarciem Different World, który to utwór rozmywa się w marnym rockowym refrenie, pozując tylko na energiczne openery z kilku wcześniejszych płyt.
Potem jest bardzo, bardzo dużo poprawnego grania z lekka usypiającego rozwlekłego heavy metalu IRON MAIDEN z 2003.
Niemal te same co wcześniej rozwiązania aranżacyjne i niemal identyczne refreny, przy czym oklepana już melodia z refrenu
These Colours Don't Run z przyzwyczajenia może się podobać w pierwszej połowie albumu to najlepszy utwór, choć całkowicie wtórny, Potem rozwlekły, pseudo epicki i pseudo agresywny Brighter than a Thousand Suns i The Pilgrim...
Z The Pilgrim by może coś wyszło, gdyby ograniczyli się do eksploatacji wstępnych riffów i jakoś to posklejali z tymi momentami orientalnymi, jednak w przedstawionej formie to tylko iron maiden medley i w sumie nic ponadto. Napchane są tu stare pomysły, odgrzane i podane jako nieco frustrujący koktajl. The Longest Day to dobry numer, może także niezbyt oryginalny, ale dobry, nawet jeśli ta wolniejsza partia z wysokim wokalem Dickinsona jest mało ciekawa. Z drugiej strony jednak wyraźnie słychać, że IRON MAIDEN grając coś epickiego, jest bladym odbiciem siebie sprzed lat.
Od Out of the Shadows jest lepiej. Ten kawałek jest bardzo dobrym heavy metalem klasycznie maidenowskim, rzecz jasna kłania się Wasted Love, ale ta inspiracja jest akurat na plus. The Reincarnation of Benjamin Breeg był promowany jako centralny punkt albumu, jako potencjalny killer i nowy klasyk. To bardzo dobry utwór, ma swój klimat, ma swoje tempo i swoją narrację, ale do jakiejkolwiek encyklopedycznej klasyki sporo mu brakuje. Przy kolosie For the Greater Good of God nie polegli. Jest w porządku, chyba dlatego, że ta epickość jest prosta , sięga czasów Blaze Bayleya, no i nie ma specjalnie dużo denerwujących repetycji.
Lord Of The Flies był świetny, natomiast Lord of Light, to już trochę za dużo wstępnego niby klimatycznego plumkania i kontynuacja w siłowym heavy metalu, trochę topornym mimo solidnej melodii pełnej dramatyzmu.  Ogólnie jednak wprowadzone urozmaicenia i mieszanie ciężkich partii gitarowych z łagodnym klimatem, powodują, że można tego słuchać bez zniecierpliwienia. Nie można tego powiedzieć jednak już o The Legacy, który kumuluje w sobie wszystkie najgorsze cechy i słabości nowego stylu IRON MAIDEN.

Wykonanie całości nie jest przekonujące. Dickinson śpiewa bardzo przeciętnie, siłowo, brakuje mu nieraz pary w płucach, a część wysokich wokali brzmi nieco rozpaczliwe. Trzech gitarzystów nie daje z siebie praktycznie nic. Chyba nie był jeszcze płyty IRON MAIDEN, na której sola gitarowe i współpraca gitarzystów byłyby takie słabe. Tak, jakby im się wcale nie chciało grać. No, prawie wcale. Sekcja rytmiczna głównie statystuje, klawisze Harrisa marne i bezbarwne wszędzie tam, gdzie je słychać.
W kwestii produkcji IRON MAIDEN pokazał, na co mogą sobie pozwolić gwiazdy. Ten materiał nie był poddany masteringowi, co stanowi ewenement na światową skalę. Czy chodziło o oryginalność, czy też grupa uznała mixing Kevina Shirley'a za tak znakomity, że nie wymagał poprawek? Tak czy inaczej, o ile brzmienie perkusji i basu jest dobre, to gitary brzmią po prostu fatalnie, prawie jak z demówki garażowego zespołu. Momentami brzmią jeszcze gorzej, a przecież nawet gdy wcześniej kompozycje były takie sobie, to brzmienie ratowało je od klapy, jak na "Fear Of The Dark".
Ten album, gdzie Eddy pojawia się w  zwielokrotnionej postaci jako żołnierz z okładki, jest kontrowersyjny, dyskusyjny, zdradza brak muzycznych pomysłów i chyba także brak chęci. Kiepskie brzmienie, ani jednego prawdziwego killera, jakieś ogólne wrażenie bylejakości i zrobienia czegoś na siłę.
Płyta, która podzieliła krytyków i fanów jeszcze bardziej, niż poprzednia.


ocena: 5,5/10

new 1.02.2019



RE: Iron Maiden - Memorius - 02.02.2019

Iron Maiden - The Final Frontier (2010)

[Obrazek: R-2404839-1282240126.jpeg.jpg]

Tracklista:
1.Satellite 15... The Final Frontier 08:40
2. El Dorado 06:49
3. Mother of Mercy 05:20
4. Coming Home 05:52
5. The Alchemist 04:29
6. Isle of Avalon 09:06
7. Starblind 07:48
8. The Talisman 09:03
9. The Man Who Would Be King 08:28
10.When the Wild Wind Blows 10:59

Rok wydania: 2010
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Nicko McBrain - perkusja


Zbliżało się 30-lecie wydania pierwszej płyty IRON MAIDEN i wypadało coś nagrać z tej okazji...
Tym razem zespół opuścił mglisty Londyn i udał się na drugą półkulę, by nagrać nowy LP w studio Compass Point Studios w Nassau na Bahamach. Materiał został poddany obróbce w słonecznym Malibu w Kalifornii. Tym razem nie zapomniano także o masteringu (Gateway Mastering, Portland, w USA, odpowiedzialny - arcymistrz Robert C. Ludwig) i to takim z najwyższej półki. Jak widać, grupa zrozumiała, że eksperymenty z soundem z płyty poprzedniej nie były dobrym pomysłem.

Oczywiście klient płaci za jak najdłuższą płytę i jak największą dawkę muzyki i tu jest jej prawie 80 minut. Już na początku mamy rozwadnianie tematu i Satellite 15... The Final Frontier w części pierwszej to bezwartościowe silenie się na tworzenie muzyki progresywnej, w drugiej zaś kolejny mdły rock/metalowy radiowy heavy metal, jakim IRON MAIDEN witał słuchaczy od roku 2000. W El Dorado nagle Dickinsonowi i reszcie wyrastają długie brody i poza refrenem, zresztą całkiem dobrym, słyszymy ZZ TOP. Jest też trochę klasycznych ogranych patentów maidenowskich i niewiele ponadto.
W tym miejscu trzeba powiedzieć wyraźnie - Dickinson śpiewa źle, jeszcze gorzej niż cztery lata wcześniej, płasko, bez zasięgu, a wysokich partiach z dużym trudem i rozpaczliwie. Partie perkusji Nicko są zadziwiająco słabe i to, co on tu gra zagrałaby armia przeciętnych opukiwaczy zestawów bębnów i blach. Trzech gitarzystów to nie Trzech Tenorów niestety, i mają tu do powiedzenia od siebie niewiele w bezbarwnych, pozbawionych finezji solach gitarowych. Od Gersa wymagać wiele nie można, ale Murray i Smith naprawdę spadli do ligi okręgowej. Nikt tu nie wymaga od nich shredu, ale minimum przyzwoitości w stosunku do wizerunku zespołu jest konieczne.
Idąc dalej tym tropem. Ta płyta nagrywana była niejako z marszu, w pośpiechu, systemem dogrywania do niekonsultowanych z wokalistą partii gitar śpiewu, nagrywania niemal na żywo, bez prób, intuicyjnego... Kilka razy ta intuicja zawiodła i nie sposób tego nie słyszeć w Starblind, gdzie Dickinson śpiewa jedno, a gitary grają co innego i nie można wciskać komuś, że to takie zacięcie progresywne. Do tego i sekcja rytmiczna gra inny rytm, który tylko po części się pokrywa z rytmem gitar. Doprawdy, litości... Część instrumentalna brzmi niemal jak space rock UFO z 1970.
Mother of Mercy rozkręca się w stylu kawałków z Blaze i na początku jest dobrze, ale potem już tylko chwilami, bo IRON MAIDEN nie może się w ciągu tych zaledwie pięciu minut zdecydować jaką melodię chce grać.
Coming Home to taki nudny brytyjski heavy metal na rockowej podbudowie i następujący po nim The Alchemist brzmi jak klasyk z dawnych lat wysokich lotów, ale to tylko złudzenie. Dobry, typowy utwór stylizowany na manierę Flash Of The Blade i ogólnie rok 1984 powiedzmy. Isle of Avalon zrobiony został według ogranego schematu stosowanego po roku 2000, rozkręca się jednak stanowczo zbyt długo w dosyć bezbarwnej melodii i brzęczących gitarach, po czym nagle ciężar zostaje przeniesiony na jazz rockową  część instrumentalną z solem Smitha. Część końcowa to maglowanie tego samego i tylko szkoda, że ten maidenowski motyw jest nieatrakcyjny. Pompatyczne zakończenie wskazywałoby, że ten numer miał być epicki. Trudno to jednak zauważyć.
Dosyć powszechnie uważa się, że The Talisman Harrisa jest na tej płycie najlepszy. Trudno się z tym nie zgodzić. Jedyny raz Dickinson śpiewa tu znakomicie, jedyny raz sekcja rytmiczna nie śpi i jedyny raz ozdobniki gitarowe nie zawstydzają. Bardzo dobry klimat, bardzo dobre wykonanie. Jednak już w prawie tej samej długości The Man Who Would Be King dużo nudy podlanej łagodnością i niby progresywnym instrumentalnym rozwinięciem. Partie gitar są tu w tym momencie po prostu straszne...
When the Wild Wind Blows to w pierwszej części absolutny plagiat filozofii muzycznej IRON MAIDEN z lat 1995-1998 i udowadniają tylko tyle, że Dickinson jest w stanie zaśpiewać pewne rzeczy tak jak Blaze Bayley, ale czy na pewno?
Blaze rządzi, więc jak dla mnie ten akurat numer jest najlepszy na płycie. Od mniej więcej połowy jest to najlepsze, co IRON MAIDEN nagrał od dziesięciu lat. Prosta genialna melodia, niesamowita praca gitar i pełen wyczucia śpiew Dickinsona.
Czy naprawdę tylko na tyle fantastycznej muzyki stać było IRON MAIDEN?

Arcymistrz Robert C. Ludwig tym razem się nie popisał. Album po części jest zmasterowany fatalnie, z licznymi błędami i ten z El Dorado wcale nie wydaje mi się najcięższy. Całość sprawia wrażenie, jakby produkowały to różne studia na przestrzeni kilku lat, a niektórzy inżynierowie dźwięku dopiero zapoznawali się z suwakami i pokrętłami. Gdzie był Harris jako główny producent?
IRON MAIDEN to muzyczna instytucja, to ludzie zapracowani. To światowe trasy koncertowe i wszystko, co z tym związane. Mogą być zmęczeni, mogą nie mieć motywacji, pomysłów i sił do starannego nagrania kolejnej płyty. Jak to mówią  "z niewolnika nie ma robotnika". To tutaj słychać.


ocena: 4,5/10


new 2.02.2019