Drużyna Spolszczenia
Mass - Wersja do druku

+- Drużyna Spolszczenia (http://druzynaspolszczenia.pl)
+-- Dział: MMS - RECENZJE (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=183)
+--- Dział: Heavy/Power/Melodic/Epic/Doom/Gothic... (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=186)
+---- Dział: M (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=199)
+---- Wątek: Mass (/showthread.php?tid=1776)



Mass - Memorius - 23.06.2018

Mass - New Birth (1985)

[Obrazek: R-2872148-1427279727-3584.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Too Far Gone 03:55
2. Crying Alone 04:28
3. Time 03:47
4. Back To Me 04:28
5. Do You Love Me 03:42
6. New Birth 03:41
7. Left Behind 02:56
8. Voyager (Look For The Edge) 04:09
9. Day Without You 04:17
10. Watch Her Walk 03:39

Rok wydania: 1985
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Louie St. August - śpiew
Gene D'Itria - gitara
Fevin Varrio - bas
Joey Vee Vadala - perkusja

Takich zespołów jak Mass, w latach osiemdziesiątych było na przysłowiowe pęczki. Generalnie ciężko jednoznacznie stwierdzić, kto tak naprawdę wyciągnął kamyczek, poruszając skalną lawinę chrześcijańskiego ciężkiego grania lat osiemdziesiątych, pod szyldem Made In USA. Etymologicznie wskazać można niejaki Resurrection Band, który w 1972 roku wyrósł z chicagowskiej grupy społecznej, skupiającej w swoich kręgach emigrantów (ale nie tylko), którzy - jak onegdaj kiedyś wyczytałem - z podobnym graniem mieli bardzo wiele wspólnego. Tyle tylko, że owy "Rez Band" był raczej pewną wypadkową, a nie niespodziewaną efemerydą, która nagle spadła z księżyca. Gdybanie pozostawmy gdybaniem, a historyczne zaszłości niechaj dalej pozostaną w sferze polemiki. Formacja Mass, którą w pocie czoła opiszę, nie była ani produktem wiodącym, ani szczególnie istotnym dla tamtejszej sceny. Dlaczego zatem akurat ich dokonania postanowię przybliżyć? Prawda w tym momencie jest błaha. Bo tak wskazała moja maszyna, losująca płyty do zrecenzowania na potrzeby serwisu...

Zespół powstał w 1981 w Bostonie z inicjatywy wokalisty Louie Augusta, a trzy lata później zadebiutował na scenie taką sobie EPką pod imiennym tytułem, która - i to do dziś pozostaje szokiem - rozeszła się po mieście w liczbie ponad 10 000 kopii. Takie spraw obroty nie mogły przejść niezauważone. W 1985 roku wytwórnia RCA Records zaproponowała zespołowi nagranie całkiem nowego materiału, na co Ci oczywiście ochoczo przystali i tak to wszystko się zaczęło. Debiutancki materiał zatytułowano "New Birth" i nakładem wspomnianego promotora, w 1984 roku ujawniono światu jego muzyczną zawartość.
Przyznam, ze ta płyta nie za bardzo mi się podoba. Słychać pewne zaniedbania w sferze współgrania ze sobą poszczególnych instrumentalnych formacji. Ilekroć jej słuchałem, miałem wrażenie, że gitarzysta Gene D'Itria sobie a basista Fevin Varrio sobie. Do tego nieco chaotyczny miejscami August i mamy po części obraz albumu, który - i to do dziś pozostaje szokiem (ponownie) - sprzedawał się podobno bardzo dobrze. Jestem przekonany, a nawet pewny, ze dane szacunkowe, na które się powołano, obejmują tylko i wyłącznie rodziny muzyków (daleką i bliską), sąsiadów oraz kolegów dalszych kolegów znajomych z hamburgerowego bus-baru w bostońskim Dorchester. To, że ktoś przysnął przy realizacji produkcji, słychać dobitnie w brzmieniu "Too Far Gone". Niby są riffy, niby jest dobry wokal, ale melodie, które powinny być przez nie generowane, są w sferze pobożnych życzeń. To samo dotyczy "Crying Alone", "Time" oraz "Back To Me". Są to potencjalne hity, które jednak przez wiadome zaniedbanie nimi się nie stały. Nawet "Do You Love Me", który pilotował tę płytę w postaci radiowego singla w jednej z miejskich rozgłośni radiowych, nie mógł aspirować do miana hitu roku w obrębie stylu. Kompozycja wyraźnie bazująca na "ugłaskanej" manierze grzecznych chłopców lat sześćdziesiątych, mimo że na albumie najlepsza, to i tak genetycznie obciążana złym brzmieniem. Nieudana ballada "Day Without You" dopełnia obraz rzeczy wartych odnotowania przy okazji tego LP. Dodam jeszcze, że zespół należał do tej fali chrześcijańskiego grania, która zbytnio nie obnosiła się z tematyką swojej muzyki. Tytuły jak i teksty utworów często nie zdradzały obranej drogi.

Całościowo debiut średnio udany przez odnotowane wyżej niedociągnięcia i gdyby nie one, byłoby całkiem przyzwoicie. Czyli tak, jak na następnym"Voices In The Night".


Ocena: 5,5/10

11.10.2009


RE: Mass - Memorius - 23.06.2018

Mass - Voices in the Night (1989)

[Obrazek: R-3080660-1322005986.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Voices In The Night 03:51
2. Nine Tonight 02:52
3. Reach For The Sky 04:29
4. Chance To Love 04:03
5. Turn It All Around 03:39
6. Carry Your Heart 03:49
7. Miles Away 03:48
8. Follow Me 03:11
9. Call Out Your Name 03:44
10. Staying Alive 03:31
11. Still Of The Night 03:04

Rok wydania: 1989
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Louie St. August - śpiew
Gene D'Itria - gitara
Fevin Varrio - bas
Joey Vee Vadala - perkusja

Siłą owczego pędu i wręcz niezrozumianego zachwytu muzycznych krytyków, zespół po wydaniu debiutu "New Birth", uraczył świat przeciętną EPką "Take You Home" niczym nieróżniącą się od brzmieniowej niedyspozycji pierwszego albumu. O dziwo, ten fakt znowu zyskał uznanie szerszej widowni. Pisząc szerszej, mam na myśli metalową gawiedź nie tylko z przedmieść Bostonu, ale także tej z Wielkiej Brytanii i... Japonii, jak głosi sprawdzona plotka. W tym przypadku tylko osoby z umysłowym załamaniem postrzegania rzeczywistości nie chwytają byka za rogi...
A tym przysłowiowym parzystokopytnym samcem był kolejny pełny LP "Voices In The Night", który w 1989 znów miał doprowadzić do wrzenia tak licznej rzeszy fanów z zaniedbanymi badaniami okresowymi słuchu na aż trzech kontynentach. Tym razem nie miały być to przelewki, gdyż za produkcję płyty odpowiadał sam Michael Sweet ze Strypera. Już ten fakt miał nakreślić nowe lepsze (zdecydowanie) brzmienie aniżeli to na "New Birth". Czy tak w rzeczywistości było? A i owszem, tak. Tym razem sfera odbioru płyty pod względem produkcji był o niebo lepsza niż poprzednio. Gdzieś zanikła miejscowa kakofonia i brak współgrania pomiędzy poszczególnymi sekcjami. To był wciąż amerykański Christian Heavy Metal, ale lepszy w odbiorze, bo szyty czarno białymi nićmi marki STRYPER.

Nawlekanie na igłę rozpoczyna się od tytułowego "Voices In The Night", który stanowi swoiste lustrzane odbicie kompozycji zawartych na stryperowskim "Soldiers Under Command". Charakterystyczny chóralny refren i wszystko jasne. O bliźniaczej gitarowej manierze nawet nie wspominam. "Nine Tonight", dzięki lepszemu brzmieniu, uwypukla grę Gene D'Itrii na poziomie wcześniej nieosiągalnym a "Reach For The Sky" zaskakuje bardzo dobrą melodią i riffem rodem z...lekkiego rozkapryszenia Liege Lord. Zdecydowanie jest to najlepsza ich kompozycja, jaką kiedykolwiek ukazali światu. Ballada "Chance To Love" mdli jak czwarty pączek pod rząd a "Turn It All Around" oraz "Carry Your Heart" ewidentnie sprawiają przyjemność producentowi i głównemu gardłowemu Strypera. Rasowy ukłon w podzięce. "Miles Away" tylko tytułem nawiązuje do wyśmienitej kompozycji Winger. Sam w sobie jest sztampową kompozycją, jaką już do końca trwania albumu zostajemy uraczeni.
Wydawnictwo skrojone na rzecz lepszą od debiutu, ale tylko minimalnie. Minimalne też było chyba pojęcie jury o muzyce metalowej, bo na corocznym Boston Music Awards dostali za tę płytę nagrodę o wdzięcznej nazwie "Best Heavy Metal Act Of The Year". W tym samym roku bostońska formacja Druid wydała "Vampire Cult", który mógł podobać się bardziej. Czyżby w BMA grupę trzymającą władzę stanowiło chrześcijańskie lobby? Tego nie dowiemy się już nigdy. Podobnie jak kolejnego fenomenu albumu MASS...


Ocena: 6,5/10

11.10.2009