Drużyna Spolszczenia
White Wizzard - Wersja do druku

+- Drużyna Spolszczenia (http://druzynaspolszczenia.pl)
+-- Dział: MMS - RECENZJE (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=183)
+--- Dział: Heavy/Power/Melodic/Epic/Doom/Gothic... (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=186)
+---- Dział: W (http://druzynaspolszczenia.pl/forumdisplay.php?fid=209)
+---- Wątek: White Wizzard (/showthread.php?tid=2194)



White Wizzard - Memorius - 28.06.2018

White Wizzard - Flying Togers (2011)

[Obrazek: R-3300547-1324672092.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Fight To The Death 04:54
2. West L.A. Nights 04:38
3. Starchild 05:24
4. Flying Tigers 05:08
5. Night Train To Tokyo 05:02
6. Night Stalker 03:55
7. Fall Of Atlantis 05:08
8. Blood On The Pyramids 02:58
9. Demons And Diamonds 09:13
10. Dark Alien Overture 02:13
11. War Of The Worlds 04:03
12. Starman's Son 06:38

Rok wydania: 2011
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Wyatt "Screaming Demon" Anderson - śpiew
Lewis Stephens - gitara
Jon Leon - bas, gitara
Giovanni Durst - perkusja


WHITE WIZZARD z Los Angeles to zespół, któremu specjalistyczne publikatory poświęcają bardzo dużo miejsca. W przeciągu niecałych dwóch lat został wykreowany na gwiazdę, a historię nieustannych odejść i powrotów wokalisty Wyatta "Screaming Demon" Andersona z wypiekami na twarzy śledził cały metalowy młodzieżowy świat.
Młodzieżowy, bo grupa złożona z ludzi młodych do młodych kierowała swoje pierwsze melodyjne nagrania heavy metalowe z pogranicza komercyjnego rocka wideoklipów i dla tejże widowni odgrzała stare heavy patenty lat 80tych na swojej pierwszej płycie "Over The Top". O grupie tej mówiło się po jej wydaniu jako o objawieniu neo tradycyjnego grania, choć tak naprawdę, to tylko sprawna ekipa odtwórcza opierająca się na cudzych riffach i pomysłach, nie zawsze jednak znanych młodszej mniej doświadczonej metalowej publiczności.
"Flying Tigers" musiał się pojawić szybko, przede wszystkim dla podtrzymania zainteresowania i pojawił się zgodnie z rozkładem jazdy już we wrześniu 2011 nakładem Earache Records.

Bardzo dobrze się stało, bo płyta ujawniła w jasny sposób faktyczną wartość zespołu, działającego pod presją czasu.Ta wartość jest nikła, a płyta jest nie tylko rozczarowująca, ale w zasadzie kompromitująca. Jest to bezładny zestaw utworów wszelakiej maści i kalibru dobranych bez ładu i składu, gdzie melodyjny naiwny stadionowy heavy metal miesza się z zawstydzającą swoim poziomem true epickością, o "zadziwiającym" instrumentalnym" Dark Alien Overture " nie wspominając.
Sprytnie próbowaniu to wszystko ustawić w odpowiedniej kolejności i "Fight To The Death" mocno nawiązuje do poprzedniego albumu i jako gorsza kopia stylu TWISTED TOWER DIRE z dawniejszych lat jest jeszcze w miarę do przyjęcia. Potem jednak spada się na łeb na szyję razem z zespołem w koszmarnych wyświechtanych stadionowych numerach w rodzaju" West L.A. Nights", albo "Night Train To Tokyo", przy których rytmicznie kiwać się mogą co najwyżej nastolatki w T-shirtach z napisem Coca Cola. Nijakość heavy metalu, jaki grają wyraża z kolei pełen "oooo oooo" "Flying Tigers". Balladowy a zarazem true wzniosły "Starchild" jest być może najlepszy na tym LP, te serie płaczących gitar solowych zrobione fajnie jednak wystudiowanie tego jest aż nazbyt słyszalne. Autentyzmu na tym albumie praktycznie ma i to słychać również w obowiązkowych nawiązaniach do klasyków z IRON MAIDEN w "Night Stalker" i tu znów jest chęć natychmiastowego posłuchania w zamian TWISTED TOWER DIRE.
Zupełnym nieporozumieniem są nagrania w stylu epickiego heavy z motywami "ancient" takie jak "Fall Of Atlantis", czy "Blood On The Pyramids" oraz "War Of The Worlds" i tak nieudolnie wykorzystanych orientalnych i starożytnych motywów na próżno szukać gdzie indziej. Poważyli się też na kolosa true heavy w postaci "Demons And Diamonds", który poza dobrze dobranym szybkim tempem części pierwszej nie ma nic więcej do zaoferowania. Ta melodia, znów z akcentami "ancient" jest nierozpoznawalna i nie do zapamiętania, nie mówiąc już o jakiejkolwiek spójności i wytworzeniu klimatu. Tego klimatu trochę wygenerowali w zamykającym płytę "Starman's Son", ale to tylko jedynie trochę lepszy numer na kiepskiej płycie i nic ponadto.

Grać potrafią, tego zresztą dowiedli wcześniej, ale grać potrafi wielu. Zapewne również sporo nad tym wszystkim pracowano w studio nagraniowym, bo mocny wyrazisty metaliczny bas na pierwszym planie trudno uznać za przypadkowy, podobnie jak zmienne, aczkolwiek często paskudnie sztuczne brzmienie gitar. Wokalnie poprawnie, a nawet dużo więcej, o ile się lubi takie nieautentyczne ale wytrenowane głosy w klasycznym heavy metalu.
WHITE WIZZARD nie ma pomysłu na granie metalu. Ci ludzie nie potrafią stworzyć szczerych zapadających w pamięć utworów ani takich, jakie marzą się fanom IRON MAIDEN, ani fanom SKID ROW. Jeżeli tego typu zespoły będą nadal lansowane jako czołówka amerykańskiego neo tradycyjnego grania, to obraz tego, jaka jest kondycja takiej muzyki w USA w dobie obecnej, będzie mocno wypaczony.



Ocena: 3,8/10

19.11.2011


RE: White Wizzard - Memorius - 01.01.2019

White Wizzard - Infernal Overdrive (2018)

[Obrazek: R-11378208-1515248592-7098.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Infernal Overdrive 04:53
2.Storm the Shores 04:30
3.Pretty May 03:18
4.Chasing Dragons 08:15
5.Voyage of the Wolf Raiders 09:38
6.Critical Mass 08:34
7.Cocoon 06:16
8.Metamorphosis 04:35
9.The Illusion's Tears 11:02

rok wydania: 2018
gatunek: heavy metal
kraj: USA

skład zespołu:
Wyatt "Screaming Demon" Anderson - śpiew
James J. LaRue - gitara, instrumenty klawiszowe, syntezatory
Jon Leon - gitara, gitara basowa, syntezatory
Dylan Marks - perkusja (1,2)

oraz gościnnie

German Moura - perkusja (3-9)
Ralph Patlan - gitara ("Metamorphosis")


W roku 2018 WHITE WIZZARD przeszedł oficjalnie do historii. Zapadła decyzja o rozwiązaniu zespołu.
Był to chyba najbarwniejszy w ciągu ostatnich dziesięciu lat band, jeśli chodzi o liczbę spektakularnych odejść, jeszcze bardziej spektakularnych powrotów, muzycznych towarzyskich trzęsień ziemi wzajemnych oskarżeń, niespełnionych nadziei i tak dalej. Ile to razy Wyatt "Screaming Demon" Anderson pojawiał się w składzie? Jeśli dobrze liczę to cztery.
Teraz niemal klasyczny skład z nowym perkusistą Dyname Marsem (zagrał tylko w Infernal Overdrive i Storm the Shores) nagrywa po pięciu latach nową, jak się okazuje pożegnalną płytę.
Jak dla mnie, to WHITE WIZZARD był zespołem bardzo przeciętnym, by nie powiedzieć słabym. Szum medialny, jaki wokół niego powstał to głównie zasługa tych sił, które szukały komercyjnego idola na miarę THE ROLLING STONES, ale strawnego dla najmłodszego pokolenia słuchaczy rocka i metalu mainstreamowego. Udało się to tylko częściowo, bo WHITE WIZZARD nigdy nie tworzyło godnego naśladowania bandu pod względem dyscypliny i pracowitości, byli lekkomyślni tracąc w głupi sposób kontrakt z Earache czy kompletnie nie wykorzystując szansy gdy dołączył do nich Michael Gremio.
Pięć ostatnich lat to okres dla nich zupełnie stracony, wypełniony nieustannymi zmianami w składzie i artystyczną niemocą. Jednak w końcu coś nagrali. Godzinę muzyki na "Infernal Overdrive" wydanej przez M-Theory Audio w styczniu 2018.

Więcej heavy metalu w heavy metalu WHITE WIZZARD, więcej. Jednak czy lepszego?
Przecież Infernal Overdrive jest po prostu okropnym odniesieniem do "Painkillera" JUDAS PRIEST, po prostu okropnym. Jest także okropnym i fatalnym ukazaniem amerykańskiego heavy metalu w krzywym zwierciadle. Te sola fałszywe to takie mają być? Takie stylizowane na nic? Storm the Shores jest pewnością znacznie lepszy jako odbicie grania IRON MAIDEN, ale przecież to tylko słabo brzmiący MONUMENT (UK) czy TWISTED TOWER DIRE  z dawnych czasów. Te dwie kompozycje pokazują przede wszystkim, że Dylan Marks to bardzo dobry perkusista. Tyle można też o nim powiedzieć tutaj, bo resztę perkusji na tym LP nagrał German Moura. Przebojowy "jasny", swobodnie zagrany, melodyjny heavy metal ocierający się o hard rock w Pretty May to chyba to, co wychodziło im zawsze najlepiej. Oczywiście, gdy nie zapędzali się w komercję i nie szli na prymitywną łatwiznę. Ten udziwniony, niby przebojowy, niby luzacki styl WHITE WIZZARD jest dla mnie zupełnie niestrawny, mimo, że ogólnie to darzę ich sympatią. Jak można nagrać coś tak pełnego dysonansów i fałszu jak przedłużany w nieskończoność Chasing Dragons? No WHITE WIZZARD jak widać może.
Następny kolos Voyage of the Wolf Raiders jest znacznie lepszy, momentami znakomity w dramatyzmie, w tych przepięknych prostych, znowu maidenowskich ozdobnikach gitarowych wybornym śpiewie Andersona. Tylko czemu to ciągną prawie dziesięć minut. Tu nie ma nic grania przez tyle czasu. Połowa tego numeru jest do wyrzucenia, włącznie z paskudnymi solami gitarowymi w drugiej części. W Critical Mass trochę sprawnego i strawnego groove i ponadto nic więcej poza chaosem absolutnym. W Cocoon pozazdrościli chyba nieco mocnym prog powerowym zespołom amerykańskim, maskują się, udają kogoś innego. Najzabawniejsze jest to, że jest zupełnie dobre, nawet bardziej niż dobre. Jednak w Metamorphosis już nie. Te motywy orientalne mogą wyprowadzić z równowagi każdego, kto wie, "jak się to robi w Chicago". Album zamyka The Illusion's Tears i to jest 11 minut łagodnego zawodzenia Wyatta "Screaming Demon" Andersona, plumkania gitarzystów, stylizowania się na hard rock, na glam, na rock progresywny, na wszystko tylko nie na heavy metal.  Pomijam ten pastisz czy raczej parodię niezamierzoną gdzieś od 8 minuty. Potworne.

Andersonowi trzeba oddać, że naprawdę się tu na tym LP przyłożył do swojej roboty. Wychodzi obronną ręką i z wysokich wokali, i z mocnych rycerskich i z rockowych. Zupełnie nie mam wrażenia, że mu się po raz kolejny nie chce. Chaotyczny album z rozstrzałem stylistycznym od Ziemi do Księżyca. Jest przerażające, z jaką perfekcją i pasją odegrał te koszmarki cały skład WHITE WIZZARD. Jest to oszałamiające i tyle. Podobnie produkcja. Jest to jeden z najlepiej wyprodukowanych albumów w tym roku w kategorii heavy metal i zasługuje pod tym względem na ocenę "ultra". Kto nie wierzy, niech posłucha tylko The Illusion's Tears.

Chyba dobrze, że ten zespół w końcu się rozwiązał. Ich obecny nowoczesny/tradycyjny heavy metal jest nie do zniesienia.
Tyle, że ja za bardzo nie wierzę w ten KONIEC. To przecież WHITE WIZZARD.


ocena: 3,5/10

new 18.07.2018


RE: White Wizzard - Memorius - 21.09.2019

White Wizzard - Over The Top (2010)

[Obrazek: R-3821413-1359097380-9375.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Over the Top 05:09
2.40 Deuces 04:35
3.High Roller 04:35
4.Live Free or Die 05:35
5.Iron Goddess of Vengeance 07:34
6.Out of Control 04:02
7.Strike of the Viper 04:06
8.Death Race 04:21
9.White Wizzard 06:58

rok wydania: 2010
gatunek: heavy metal
kraj: USA

skład zespołu:
Wyatt "Screaming Demon" Anderson - śpiew
Erik Kluiber - gitara (3-7)
Jon Leon - gitara ( 1, 2, 9), gitara basowa
Jesse Appelhans- perkusja


No tak, miałem rację. To się tak skończyć nie mogło i WHITE WIZARD się w roku 2019 reaktywował w składzie swoich weteranów i innym weteranem tej ekipy, Michaelem Gremio jako wokalistą, zamiast Wyatta "Screaming Demon" Andersona.
Kogoś to dziwi? Chyba nie.

Tymczasem, wobec tego trzeba przypomnieć pierwszy album tego zespołu, już bez całej niesamowitej otoczki historycznej, bo to naprawdę jest temat na specjalny artykuł. "Over The Top" wydała przy burzliwym aplauzie części metalowego światka wytwórnia Earache Records, co znając jej profil wydawniczy, samo z siebie było już zaskoczeniem.
Zaśpiewał Wyatt "Screaming Demon" Anderson, w związku z ogólnym zamieszaniem gitary podzielili między siebie Leon i Kluiber i ogólnie wszyscy byli bardzo zadowoleni, a że skład nieco "rezerwowy", no cóż, tak bywa... Istotne było także to, że materiał był nowy, przepychanki z lat 2008-2009 się skończyły.

Nowe kompozycje WHITE WIZZARD... Sam Over The Top był mielony na singlu już rok wcześniej, i w sumie szału tu nie ma, ot taki dosyć nowoczesny młodzieżowy heavy metal klasyczny, w sam raz na singiel. Co do pozostałych numerów z tego albumu, to wszystko to nieco rozczarowuje. Jest sporo heavy metalowego szumu w 40 Deuces, niezły refren, ale do najlepszych kawałków nadal tu daleko. Nieco metalowej sałaty w High Roller i Live Free or Die (choć tu świetny bas), a główny ciężar skupia się na najdłuższym Iron Goddess of Vengeance i oczywiście się kompromitują w sympatyczny dla nich, epicki sposób. Dobrze, że ta stylistyka u nich nie dominuje. Dużo basu i to dobrze. Dużo basu także w neotradycyjnym Out of Control i tu jest super w niewymuszonym swobodnym i dynamicznym potraktowaniu tematu. Coś ze stylu "White Wizzard" z maidenowskimi ozdobnikami. Ogólnie ta druga połowa albumu jest lepsza, bo i Strike of the Viper mimo ogólnej naiwności ma coś w sobie i jest nieco gitarowej pirotechniki i Death Race jest całkiem słuchalny w swej prostocie...
Żeby nikt nie miał wątpliwości kto tu gra, to na koniec numer pod tytułem White Wizard, nawet dosyć rozbudowany, znowu dużo fajnego basu, nieco mroku i nieco, powiedzmy czegoś w rodzaju power metalu, nawet momentami skomplikowanego jak na ten band. Dobrze to zostało pomyślane i gdyby cały album był pomyślany podobnie, mogłoby być realnie ciekawie. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie uznać drugą część tego utworu za kompletnie bezsensowną...

"Screaming Demon" trzyma poziom, jemu tu trudno coś zarzucić, robi show, bo umie śpiewać jak mu się chce, a tu mu się chce, natomiast jeśli wybrać lepszego gitarzystę, to Erik Kluiber lepiej się prezentuje w tym młodzieżowym graniu.
Być może jednak w przypadku WHITE WIZZARD muzyka nie jest najważniejsza. Muzyka taka sobie, ale jaki szum medialny!


ocena: 6,7/10

new 22.09.2019



RE: White Wizzard - Memorius - 01.10.2019

White Wizzard - The Devils Cut (2013)

[Obrazek: R-4695023-1372504163-5086.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Forging the Steel 02:02
2. Strike the Iron 06:47
3. Kings of the Highway 04:40
4. Lightning in My Hands 04:44
5. Steal Your Mind 07:18
6. The Devils Cut 04:45
7. Torpedo of Truth 06:10
8. Storm Chaser 04:16
9. The Sun Also Rises 09:34

Rok wydania: 2013
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Joseph Michael Furney - śpiew
Jacob Dreyer - gitara
William Wallner - gitara
Jon Leon - gitara basowa, gitara
Giovanni Durst - perkusja


Album "Flying Tigers" był kompromitujący, ale WHITE WIZZARD był już instytucją (Jona Leona?) i po usunięciu Andersona i Stephensa zatrudnieni zostali dwaj nowi gitarzyści oraz Joseph Michael Furney, wschodząca, ale nadal lokalna gwiazda amerykańskiego heavy metalowego wokalu, mimo rodzinnych powiązań z R.J.Dio.
Z uporem godnym lepszej sprawy, ale z cichym liczeniem na konkretny zysk Earache Records a niebawem i Japończycy wydali efekt współpracy nowego składu WHITE WIZZARD latem 2013 roku.

Instrumentalny wstęp w postaci Forging the Steel daje tu spore nadziej na dobry tradycyjny metal w duchu IRON MAIDEN, ale już przy Strike the Iron zaczynają się schody, oczywiście w dół. Niby solidna konkretna classic metalowa kompozycja na cztery minuty, ale nie, musieli zrobić z tego prawie siedem minut, z czego trzy to bezsensowne zagrywki gitarzystów zupełnie oderwane od stylistyki utworu, a boli to tym bardziej że obaj gitarzyści prezentują bardzo dobry poziom. Udziwnianie i muzyczne wydziwianie to znak rozpoznawczy tej ekipy od zawsze niemal i bez tego obyć się może.
Gdy tego wydziwiana nie ma to grupa bardzo się solidnie prezentuje w classic heavy metalowym Lightning in My Hands z udanymi ornamentacjami gitarowymi i dzielnie nacierającym basem Leona.
Prosty stadionowy hair metal jest na tej płycie mierny i bezbarwny w tuzinkowym Kings of the Highway, nastrojowy i bardzo rockowo zaangażowany Steal Your Mind ma ograną melodię, ale trzeba przyznać, że Furney ma doprawdy bardzo dobry głos i potrafi zaśpiewać wszystko i każdy sposób. On, czy Wyatt "Screaming Demon" Anderson? Ciekawe pytanie, kto lepszy...
Niemal jak PANTERA czy MACHINE HEAD, ale oczywiście bardziej układnie zaczynają The Devils Cut, po czym toną w melodic heavy z nieporadnymi ukłonami w stronę IRON MAIDEN. pakowanie wszystkiego do jednego muzycznego wora to jednak znak firmowy tej grupy i taka skłonność, do niczego nie prowadząca, to chyba mocniej zarysowana jest tylko w brytyjskim KAINE. Pod tym względem zdumiewa Torpedo of Truth, zagrany żwawo, ale poza solami zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek stylowego wyrazu. W Storm Chaser dominują potężne basy Leone, poza tym jest to jednak jedna z najbardziej bezsensownych melodic heavy kompozycji tego zespołu. Zwrotki są tu wręcz nie do zniesienia, a refreny boysbandowe. The Sun Also Rises to prawie dziesięć minut męczarni z pojmowaniem epickiego heavy metalu przez tę ekipę...

Bardzo dobre wokale Furney'a, bardzo dobra gra gitarzystów, mocarna sekcja rytmiczna oraz wyborne brzmienie i ustawienie instrumentów w przestrzeni (nadal Ralph Patlan) i nic z tego w końcu nie wynika. Miałkie i po części bezsensowne heavy metalowe kompozycje, w większości bez wyrazu.
Oczywiście jak zwykle najważniejsze były przy tej okazji skandale towarzyskie. Po niezwykle burzliwej awanturze z Leone wyleciał z zespołu jeszcze w tym samym roku Furney, poszli sobie także Jacob Dreyer (od 2016 w ICED EARTH) i William Wallner oraz Giovanni Durst (od 2015 w brytyjskim MONUMENT). Jon Leon przez następne lata walczył o skompletowanie nowego stabilnego składu i z własną twórczą niemocą, ale efekty przyszły dopiero w roku 2018...


ocena: 5,2/10

new 1.10.2019