25.06.2018, 22:07:41
Steel Assassin - War of the Eight Saints (2007)
Tracklista:
1. Hawkwood 06:12
2. Curse Of The Black Prince 03:25
3. Hill Of Crosses 06:28
4. Sword In The Stone 06:54
5. Merchants Of Force 06:27
6. Bloodlust Quest 06:07
7. Tartarus 04:20
8. Metalfire 05:03
9. Victory (Instrumental) 04:23
10. Barabbas 04:10
11. War Of The Eight Saints 10:40
Rok wydania: 2007
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
John Falzone - śpiew
Kevin Curran - gitara
Mike Mooney - gitara
Phil Grasso - bas
Greg Michalowski - perkusja
Ocena: 8.6/10
11.08.2008
Tracklista:
1. Hawkwood 06:12
2. Curse Of The Black Prince 03:25
3. Hill Of Crosses 06:28
4. Sword In The Stone 06:54
5. Merchants Of Force 06:27
6. Bloodlust Quest 06:07
7. Tartarus 04:20
8. Metalfire 05:03
9. Victory (Instrumental) 04:23
10. Barabbas 04:10
11. War Of The Eight Saints 10:40
Rok wydania: 2007
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
John Falzone - śpiew
Kevin Curran - gitara
Mike Mooney - gitara
Phil Grasso - bas
Greg Michalowski - perkusja
Ta płyta to oficjalny debiut tego zespołu i jasne oświadczenie w tej sprawie ucina dyskusje, czy to, co nagrywali wcześniej było nagraniami demo, czy też nie. Wydany został przez amerykańską wytwórnię Sentinel Steel Records we wrześniu 2007 roku.
To debiut panów w wieku średnim i statecznym, którzy heavy metal grali w czasach, gdy większość obecnych, młodych gwiazd dopiero zapoznawała się z funkcjonowaniem grzechotki.
Jak wiele grup amerykańskich lat 80-tych i ten zespół padł ofiarą medialnej mody na grunge i przeniesienia ciężaru metalowej muzyki na brutalniejsze odmiany, tak jak setki innych zniknął, pozostawiając po sobie nieco kontrowersyjne wokalnie nagrania. Późno, bo późno, w roku 2005, ale ta ekipa powróciła z nowym frontmanem Fazlone, który też nie jest żadnym debiutantem i korzystając ze zdobyczy współczesnej techniki nagraniowej, niewątpliwych umiejętności technicznych i pomyślunku do komponowania heavy metalu, zawstydziła true metalową młodzież, próbującą w anemiczny sposób sławić Metal na swoich nudnawych z reguły płytach Made In USA.
To debiut panów w wieku średnim i statecznym, którzy heavy metal grali w czasach, gdy większość obecnych, młodych gwiazd dopiero zapoznawała się z funkcjonowaniem grzechotki.
Jak wiele grup amerykańskich lat 80-tych i ten zespół padł ofiarą medialnej mody na grunge i przeniesienia ciężaru metalowej muzyki na brutalniejsze odmiany, tak jak setki innych zniknął, pozostawiając po sobie nieco kontrowersyjne wokalnie nagrania. Późno, bo późno, w roku 2005, ale ta ekipa powróciła z nowym frontmanem Fazlone, który też nie jest żadnym debiutantem i korzystając ze zdobyczy współczesnej techniki nagraniowej, niewątpliwych umiejętności technicznych i pomyślunku do komponowania heavy metalu, zawstydziła true metalową młodzież, próbującą w anemiczny sposób sławić Metal na swoich nudnawych z reguły płytach Made In USA.
No kopią tyłki ci panowie, kopią i tyle. Ten zespół gra z nieprawdopodobną energią, siła bije od tego wszystkiego, a przy tym w żadnym wypadku nie jest to ani siłowe, ani brutalne.
Fantastyczne jest otwarcie tej płyty w postaci "Hawkwood". Dynamit i takiego heavy metalu amerykańskiego można słuchać bez końca. Amerykańskiego, bo słychać, że to granie amerykańskie. Pierwotna moc true heavy ze znakomitą melodią. Fazlone to wokalista idealnie dopasowany do tego grania, też taki absolutnie amerykański, staroszkolny i obywa się wysokich pisków, nieprzystojnych takiej masakrującej muzyce. A potrafią ostro dołożyć do pieca, jak w ciężkim "Barabbas" czy dynamicznym "Tartarus", a w średnim tempie z kruszącymi gitarami i przeszywającymi solami udowadniają, czym jest klasyczny metal w "Metalfire". Sola, sola i gitary w riffach. Niektóre sola wprost fantastyczne, jak i te grane unisono motywy, jak w potoczystym "Hill Of Crosses". Także tam, gdzie zostawiono im pełne pole do popisu, jak w instrumentalnym "Victory". Te utwory są dosyć długie, ale nudy tu nie ma. Bez przerwy coś się dzieje, pojawiają się wciąż nowe motywy i ozdobniki. Trzyma w napięciu do ostatniej sekundy rycerski "Sword On The Stone", akcentowany potężnymi, wojennymi bębnami i trzeba powiedzieć, że sekcja rytmiczna jest w tym zespole więcej niż bardzo dobra. To jest tradycyjne pojmowanie roli basu i perkusji w klasycznym heavy i Grasso oraz Michalowski mogą w tej dziedzinie nauczać młodzież. Równie udany jest podobnej długości "Merchants Of Force", trochę bardziej złożony, ze wstępem akustycznym, ale rozwijający się jako szybka kompozycja z chórkami w tle, bardzo tradycyjna dla grania lat 80-tych. Zwraca uwagę misternie gitarowo odegrana łagodniejsza część instrumentalna. Te wszystkie utwory są nieco mroczne, pod tym względem wyróżnia się "Bloodlust Quest". Epicki element jest jednak najważniejszy i pozostawiony na koniec numer tytułowy i to pokaz, jak się rozkręca takie utwory, jak się buduje klimat opowieści metalowo rycerskiej, łącząc partie szybkie, kipiące energią, z delikatniejszymi i spokojniejszymi.
Ta płyta ma jeszcze jedną zaletę. Jest znakomicie wyprodukowana. To mocny, przejrzysty sound, bez garażowej surowizny i słychać w tym nowoczesną technikę, bez jednak komputerowych przerysowań i upiększeń. Jest to autentyczne i prawdziwe brzmienie true heavy, którego po prostu 20 lat wcześniej uzyskać się nie dało lub koszta były za wysokie dla zespołów, dysponujących skromnymi środkami i możliwościami.
Takie powroty i takie płyty są bardzo rzadkie i bardzo potrzebne. Udowadniają, że heavy metal tradycyjny nie ma się wcale tak źle, jak niektórzy mawiają.
Co ważne, zespół powrócił nie na chwilę. Pojawiły się na nowo nagrane kompozycje z wczesnych lat działalności, a i kolejna płyta, z premierowymi numerami, jest twardo zapowiadana.
Mocna ekipa weteranów, grająca mocny heavy metal.
Fantastyczne jest otwarcie tej płyty w postaci "Hawkwood". Dynamit i takiego heavy metalu amerykańskiego można słuchać bez końca. Amerykańskiego, bo słychać, że to granie amerykańskie. Pierwotna moc true heavy ze znakomitą melodią. Fazlone to wokalista idealnie dopasowany do tego grania, też taki absolutnie amerykański, staroszkolny i obywa się wysokich pisków, nieprzystojnych takiej masakrującej muzyce. A potrafią ostro dołożyć do pieca, jak w ciężkim "Barabbas" czy dynamicznym "Tartarus", a w średnim tempie z kruszącymi gitarami i przeszywającymi solami udowadniają, czym jest klasyczny metal w "Metalfire". Sola, sola i gitary w riffach. Niektóre sola wprost fantastyczne, jak i te grane unisono motywy, jak w potoczystym "Hill Of Crosses". Także tam, gdzie zostawiono im pełne pole do popisu, jak w instrumentalnym "Victory". Te utwory są dosyć długie, ale nudy tu nie ma. Bez przerwy coś się dzieje, pojawiają się wciąż nowe motywy i ozdobniki. Trzyma w napięciu do ostatniej sekundy rycerski "Sword On The Stone", akcentowany potężnymi, wojennymi bębnami i trzeba powiedzieć, że sekcja rytmiczna jest w tym zespole więcej niż bardzo dobra. To jest tradycyjne pojmowanie roli basu i perkusji w klasycznym heavy i Grasso oraz Michalowski mogą w tej dziedzinie nauczać młodzież. Równie udany jest podobnej długości "Merchants Of Force", trochę bardziej złożony, ze wstępem akustycznym, ale rozwijający się jako szybka kompozycja z chórkami w tle, bardzo tradycyjna dla grania lat 80-tych. Zwraca uwagę misternie gitarowo odegrana łagodniejsza część instrumentalna. Te wszystkie utwory są nieco mroczne, pod tym względem wyróżnia się "Bloodlust Quest". Epicki element jest jednak najważniejszy i pozostawiony na koniec numer tytułowy i to pokaz, jak się rozkręca takie utwory, jak się buduje klimat opowieści metalowo rycerskiej, łącząc partie szybkie, kipiące energią, z delikatniejszymi i spokojniejszymi.
Ta płyta ma jeszcze jedną zaletę. Jest znakomicie wyprodukowana. To mocny, przejrzysty sound, bez garażowej surowizny i słychać w tym nowoczesną technikę, bez jednak komputerowych przerysowań i upiększeń. Jest to autentyczne i prawdziwe brzmienie true heavy, którego po prostu 20 lat wcześniej uzyskać się nie dało lub koszta były za wysokie dla zespołów, dysponujących skromnymi środkami i możliwościami.
Takie powroty i takie płyty są bardzo rzadkie i bardzo potrzebne. Udowadniają, że heavy metal tradycyjny nie ma się wcale tak źle, jak niektórzy mawiają.
Co ważne, zespół powrócił nie na chwilę. Pojawiły się na nowo nagrane kompozycje z wczesnych lat działalności, a i kolejna płyta, z premierowymi numerami, jest twardo zapowiadana.
Mocna ekipa weteranów, grająca mocny heavy metal.
Ocena: 8.6/10
11.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"