Thin Lizzy
#1
Thin Lizzy - Fighting (1975)

[Obrazek: R-777107-1457002942-3079.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Rosalie (Bob Seger cover) 03:11
2. For Those Who Love to Live 03:08
3. Suicide 05:12
4. Wild One 04:18
5. Fighting My Way Back 03:12
6. King's Revenge 04:08
7. Spirit Slips Away 04:35
8. Silver Dollar 03:26
9. Freedom Song 03:32
10. Ballad of a Hard Man 03:14

Rok wydania: 1975
Gatunek: hard rock
Kraj: Irlandia

Skład zespołu:
Phil Lynott - śpiew, bas
Brian Robertson - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja

"Fighting" to piąty album THIN LIZZY,  wydany przez Vertigo we wrześniu 1975 roku.

Można uznać za pierwszy w dorobku, gdzie jasno wyrażona została hard rockowa stylistyka oraz zaakcentowane elementy, które można określić jako heavy metalowe. Zainteresowanie cięższym graniem jest tu bardzo widoczne przy jednoczesnym radykalnym odcięciu się od inspiracji muzyką ludową i wykorzystania tradycyjnych irlandzkich motywów. Równocześnie zanikł gdzieś bluesowy fundament i niestety kolejnej ballady osnutej na bluesie na miarę "Still In Love With You" z albumu poprzedniego "Nightlife" tu nie ma. Jest w zamian "Spirit Slips Away", równie melodyjny i pełny emocji, ale zdecydowanie bardziej rockowy. Ten utwór bywa często pomijamy niesłusznie wśród tych najlepszych, łagodnych kompozycji THIN LIZZY, zresztą zupełnie niesłusznie. Można się tu jedynie przyczepić do nieco dziwnego basu Lynotta, który sprawia wrażenie nieporadnego i niewpasowanego w grę reszty zespołu. Album jest próbą twórczych możliwości nie tylko samego Lynotta. "Ballad of a Hard Man" to kompozycja Gorhama i w ostrych nerwowych riffach o heavy metalowej ekspresji wyraża się jego chęć grania mocnego, ciężkiego rocka. Ten utwór jest mocny i ciężki i jest to jeden zapewne z najbardziej heavy metalowych kawałków zespołu. Robertson zaprezentował z kolei "Silver Dollar", jednak ta kompozycja to jakby echo tego co grupa proponowała wcześniej, do tego nieciekawy i bardzo sztywno wykonany. Bezpośrednim nawiązaniem do przeszłości jest też cover "Rosalie", ale tu wśród takich utworów jak "Suicide" on po prostu nie pasuje.
"Suicide" to największy killer z tego LP, numer godny umieszczenia na każdym Best Of zespołu. Pełna dramatyzmu metalowa kompozycja ujawnia swą siłę w wersji koncertowej, zresztą przez długie lata była jednym z najważniejszych punktów występów na żywo. Zawsze okraszona była kapitalnym pojedynkiem obu gitarzystów, co można usłyszeć na koncertowym albumie "Live and Dangerous" z 1978 roku. Wypada tylko żałować, że nie ma go na pożegnalnym "Live - Life". Reszta utworów na tym albumie jest bardzo przeciętna.
Rockowe kompozycje upozowane na hard rock w rodzaju "For Those Who Love to Live" czy "Wild One" mało porywające. Może co najwyżej w "King's Revenge" i "Freedom Song" o niezłej melodii wykrzesali więcej.

Wokalnie Lynott wypada średnio, w znacznym stopniu bazując jeszcze na stylu, jaki prezentował na pierwszych albumach. Najbardziej na wyróżnienie zasługuje Gorham, który swą grą wyraźnie próbuje ożywić nie zawsze udane kompozycje. Warte uwagi są również jego sola gitarowe.
Ogólnie płyta przejściowa, nieco eksperymentalna i niespójna. Próba generalna przed kolejnym albumem "Jailbreak", którym Irlandczycy przebojem wdarli się do czołówki światowego heavy rocka.



Ocena: 6.5/10

8.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Thin Lizzy - Jailbreak (1976)

[Obrazek: R-398776-1501976624-8387.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Jailbreak 04:01
2. Angel from the Coast 03:03
3. Running Back 03:13
4. Romeo and the Lonely Girl 03:55
5. Warriors 04:09
6. The Boys Are Back in Town 04:27
7. Fight or Fall 03:45
8. Cowboy Song 05:16
9. Emerald 04:03

Rok wydania: 1976
Gatunek: hard rock/heavy metal
Kraj: Irlandia

Skład zespołu:
Phil Lynott - śpiew, bas
Brian Robertson - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja

"Jailbreak" został wydany przez wytwórnię Vertigo w marcu 1976 roku.

Jest to zapewne najbardziej znany album zespołu THIN LIZZY i to z kilku powodów. Po pierwsze zawiera on ten słynny utwór "The Boys Are Back In Town", który przez bardzo długi czas okupował wysokie miejsca na rockowych radiowych listach przebojów, także zresztą w Polsce.
Po drugie jest to płyta już zdecydowanie heavy rockowa, żeby nie powiedzieć heavy metalowa nawet i to zawierająca wyrównany materiał wysokiej próby. Po trzecie krążek został szeroko wypromowany w świecie i ten irlandzki zespół przestał już być tylko lokalną zaściankową ciekawostką. Również w naszym kraju zdobył w tym momencie ogromną popularność.
Przebojowy, dynamiczny utwór, o którym wspomniałem na początku, zna dziś chyba każdy fan brzmień lat 70 tych, zresztą kompozycja należy także do chętnie coverowanych. Jedna z ciekawszych wersji jest ta, którą zaproponował niemiecki zespół CHINCHILLA. Czy jest to faktycznie największy atut tego albumu? Uważam, że fanów klasycznego heavy metalu jeszcze bardziej cieszą potężne jak na owe czasy "Warriors" i "Emerald", gdzie największy wkład włożył Gorham. Utwory te zawierają nie tylko mocną dawkę heavy metalowych riffów, ale i znakomite, przemyślane w szczegółach rozwiązania aranżacyjne i melodie o znacznym ładunku epickości. Zdecydowanie do najlepszych należy też westernowy "Cowboy Song", gdzie oprócz słynnego refrenu mamy wyśmienicie podane długie, gitarowe wybrzmiewania. Ogólnie ta płyta ma świetne, mocne i ciepłe brzmienie ze starannie ustawioną tym razem sekcją rytmiczną i dobrym basem Lynotta. Album jest częściowo nastawiony na typową, hard rockową przebojowość, przy czym o ile "Running Back" z fajnym riffem głównym jest bardzo dobry, a "Angel From The Coast" też słucha się przyjemnie, to już "Romeo And The Lonely Girl" jak dla mnie to całkowite nieporozumienie nawet w kategorii lekkiej rockowej, nieco sentymentalnej opowieści. Słaby jest również nic niewnoszący "Fight Or Fall".

Na wyróżnienie zasługuje na tym LP gra obydwu gitarzystów, którzy tu się bardzo dobrze uzupełniają. Surowy Gorham i łagodniejszy, mniej metalowy Robertson to dwa odmienne żywioły, które tu razem tworzą nową jakość.
Album może i jest lekko nierówny, ale dzięki wysokiej wartości najlepszych utworów zasługuje na ocenę bardzo dobrą.


Ocena: 8/10

8.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Thin Lizzy - Johnny the Fox (1976)

[Obrazek: R-1150253-1310878697.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Johnny 04:26
2. Rocky 03:42
3. Borderline 04:35
4. Don't Believe a Word 02:18
5. Fools Gold 03:51
6. Johnny the Fox Meets Jimmy the Weed 03:43
7. Old Flame 03:10
8. Massacre 03:01
9. Sweet Marie 03:58
10. Boogie Woogie Dance 03:07

Rok wydania: 1976
Gatunek: hard rock/heavy metal
Kraj: Irlandia

Skład zespołu:
Phil Lynott - śpiew, bas
Brian Robertson - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja


Upłynęło zaledwie siedem miesięcy od wydania LP "Jailbreak", którym grupa przebojem wdarła się do czołówki heavy rocka i już pojawił się kolejny album tej formacji, który Vertigo wydała w październiku 1976 roku. Na płycie znalazły się zarówno kompozycje zupełnie nowe, jak i takie, dla których z różnych przyczyn zabrakło miejsca na krążku poprzednim. To poniekąd spowodowało, że tym razem THIN LIZZY zaprezentował płytę bardzo nierówną.

Wszystko rozpoczyna się od dwóch bardzo udanych utworów "Johnny" i "Rocky" w heavy metalowej stylistyce, wykonanych z wielką pewnością siebie i dynamicznie. Można jednak zauważyć łagodniejsze podejście Gorhama w kwestii ciężaru i ostrości riffów, a także większe natężenie basowych dołów w wykonaniu Lynotta. Bas ogólnie zaczął w THIN LIZZY odgrywać coraz większą rolę. Ciekawe melodie i wbijające się w pamięć refreny to także atuty tych kompozycji. Robertson tym razem dołożył cegiełkę w postaci łagodnego, melodyjnego songu w "południowym" klimacie "Borderline", który można zaliczyć do najsympatyczniejszych spokojnych utworów zespołu. Słoneczny, radiowy, lekko leniwy i trochę ckliwy song, który rzadko grywany był na koncertach, ale na radiowych listach przebojów przez jakiś czas znajdował się na przyzwoitych pozycjach. Niewątpliwie hitem tego LP jest słynny "Don't Believe a Word". Na płycie zagrany jest szybko, agresywnie i krótko, ale te dwie minuty pozostają w pamięci na zawsze. Utwór pokazuje, jak w zwartej formie można pokazać zarówno emocje, jak i melodię, w połączeniu z idealnym wręcz wykonaniem. Tu koniecznie należy dodać, że istnieje inna wersja tego utworu, ponad dwa razy dłuższa i zagrana dwa razy wolniej, której całość przyjmuje formę metalowej ballady, gdzie ekspresja ustępuje miejsca wyrażeniu uczuć. Można tego posłuchać na koncertowym LP "Life-Live" z 1983 roku. Kompozycja ta zdobyła ogromną popularność, przebijając nawet "The Boys Are Back In Town" z poprzedniej płyty.
Niestety, druga część albumu mocno rozczarowuje. Zagrane w heavy rockowy sposób numery "Fools Gold", "Old Flame" czy zupełnie nieudany "Sweet Marie" prezentują słaby poziom i ma się wrażenie, że albo te pomysły pochodzą z zamierzchłych początków działalności zespołu, albo to po prostu zapychacze potrzebne, by stworzyć kompletny LP. Agresywniejszy "Boogie Woogie Dance" ma się nijak do "Emerald" z płyty poprzedniej, mimo że wyraźnie jest tu próba odtworzenia tamtego ostrego, metalowego klimatu. Tytułowy "Johnny the Fox Meets Jimmy the Weed" to utwór nieco dziwny, którego korzenie wydają się niejasne, można ich jednak szukać w rocku lat 60 tych i być może w hendrixowskiej tradycji. Tak czy inaczej, nietypowe dla THIN LIZZY granie i umieszczenie tego na płycie i to jako utworu tytułowego jest nieco zaskakujące. Nudę drugiej połowy płyty na krótko rozprasza dynamiczny, heavy metalowy "Massacre" z popisową grą Gorhama i świetną melodią. Kompozycja znana jest także z wersji, jaką przedstawił kilka lat później IRON MAIDEN.

Do samego wykonania zastrzeżeń mieć nie można. Słychać zespół dojrzały i okrzepły, niestety w częściowo nieciekawym po prostu repertuarze. Wokalnie Lynott może nawet lepszy niż poprzednio. Brzmienie starannie dobrane i słychać to zwłaszcza w gitarach w Bordeline.
Wyżyny i głębokie dołki - tak można podsumować ten LP, który aż tak dużym powodzeniem jak "Jailbreak" całościowo jednak się nie cieszył.


Ocena: 6.5/10

8.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Thin Lizzy - Bad Reputation (1977)

[Obrazek: R-794091-1159611555.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Soldier Of Fortune 05:18
2. Bad Reputation 03:09
3. Opium Trail 03:58
4. Southbound 04:27
5. Dancing In The Moonlight (It's Caught Me In Its Spotlight) 03:26
6. Killer Without A Cause 03:33
7. Downtown Sundown 04:08
8. That Woman's Gonna Break Your Heart 03:25
9. Dear Lord 04:26

Rok wydania: 1977
Gatunek: hard rock/heavy metal
Kraj: Irlandia

Skład zespołu:
Phil Lynott - śpiew, bas
Brian Robertson - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja


Choć LP "Johnny The Fox" z roku poprzedniego nie zdobył aż tak dużej popularności jak jego "rówieśnik" "Jailbreak", to na kolejny album irlandzkiej grupy wyczekiwano z dużym zainteresowaniem. Ukazał się on ponownie nakładem Vertigo Records we wrześniu 1977 roku.

Płyta posiada wszystkie zalety dwóch poprzednich, ale także i wszystkie wady. Charakterystyczne, rozpoznawalne brzmienie i styl gry został zachowany i słuchacze dostali płytę bez eksperymentów i zmian, co więcej z podobnie jak było wcześniej z równo wymieszaną dawka hard rocka i heavy metalu.
Album posiada kapitalne otwarcie w postaci "Soldier Of Fortune", heavy metalowego numeru o wymiarze niemal epickim, gdzie jakby w jedno połączyły się najlepsze elementy "Cowboy Song" i "Emerald". Jest to jedna z najwartościowszych kompozycji Lynotta, w pewnym sensie zwiastująca jak wcześniej "Warrior" nadejście estetyki epickiego heavy metalu w tradycyjnej, rockowej oprawie. Metalowego grania jest na tym LP sporo. Prosty, mocny "Bad Reputation" to nastawienie na gitarowe szarże i łatwy do zapamiętania refren, a "Killer Without A Cause" pod tymi względami niewiele mu ustępuje. Majstesztyk to natomiast "Opium Trail". Ciężki, ponury i pełen rozpaczy utwór zagrany z niesamowitym wyczuciem atmosfery, a głos Lynotta pasuje tu praktycznie idealnie. Wszystkie te kompozycje ubarwione są znakomitymi solami Gorhama, to prostymi, to znów wyładowanymi pomysłami.
Jeśli chodzi o hard rockową stronę albumu, to już tak dobrze nie jest. "That Woman's Gonna Break Your Heart" to banalny, mocniej zagrany numer rockowy, "Southbound" wydawać by się mogło napisany przez Robertsona, jest jednak tylko bladą kalką "Borderline" autorstwa Lynotta. Ogólnie jakoś Robertsona na tym LP słychać mniej, znajduje się jakby gdzieś na drugim planie, lekko przytłoczony przez ciężką gitarę swego kolegi. Odżywa w bardzo ładnym, łagodnym i melodyjnym "Dear Lord" i typowo rockowym "Downtown Sundown", który jednak na tej płycie nie jest perłą. W zamyśle spokojny i przebojowy, faktycznie nudny i zagrany jakoś bez przekonania. Zupełnym odejściem w stronę rocka, a nawet muzyki pop jest "Dancing In The Moonlight". Rozrywkowy, roztańczony, z saksofonem, zdobył dużą popularność na radiowych listach przebojów, ale czy powinien się znaleźć na heavy rockowej płycie?

Lynott po raz kolejny zaprezentował wysoką formę wokalną, można jednak zauważyć, że tym razem jego bas jest lekko schowany. Brzmienie i tym razem bardzo dobre, także za sprawą starannej produkcji. THIN LIZZY i tym razem pokazał, że o ile w kategorii heavy metalowej potrafi porwać, to w lżejszych klimatach nie wychodzi poza poziom co najwyżej średni.


Ocena: 7/10

9.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Thin Lizzy - Black Rose (1979)

[Obrazek: R-1768036-1409390179-2063.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Do Anything You Want To 03:53
2. Toughest Street in Town 04:02
3. S & M 04:05
4. Waiting for an Alibi 03:31
5. My Sarah 03:32
6. Got to Give It Up 04:24
7. Get Out of Here 03:38
8. With Love 04:38
9. Róisín Dubh (Black Rose) A Rock Legend 07:04

Rok wydania: 1979
Gatunek: Hard rock/heavy metal
Kraj: Irlandia

Skład zespołu:
Phil Lynott - śpiew, gitara
Gary Moore - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja

Gdy po nagraniu albumu "Bad Reputation" kolegów w sierpniu 1978 opuścił gitarzysta Robertson, aby rozpocząć własną przygodę z muzyką, przez jakiś czas nagranie nowej płyty stało pod znakiem zapytania, mimo że grupa nadal pracowała nad rozszerzeniem repertuaru. W tym momencie z pomocą pośpieszył inny Irlandczyk, znakomity gitarzysta Gary Moore. Już wcześniej zastępował on kontuzjowanego Robertsona w 1977 roku a muzyka, jaką proponował THIN LIZZY, odpowiadała mu. Włączył się też w proces komponowana utworów na nowy LP, który ukazał się w kwietniu 1979 roku nakładem Vertigo Records.

Lynott i spółka pozostali przy wypracowanej wcześniej formule hard rockowo-heavy metalowej, tym razem jednak dołożyli jeszcze więcej chwytliwości i przebojowości. Wsparcie Moore'a jako wybitnego gitarzysty dodało jeszcze większej elegancji całości i słuchacze otrzymali wysokiej klasy zestaw kompozycji wykonanych z niezachwianą pewnością siebie. Album otwiera zadziorny i luzacki "Do Anything You Want To". Kołysze, buja i daje przedsmak tego lekko chuligańskiego, a jednocześnie pełnego ciepła grania, jakie na tym LP przeważa. Takie są również "Toughest Street in Town" i "Get Out of Here" - melodyjne, z mocno zaznaczonymi, przebojowymi refrenami numery, oscylujące pomiędzy hard rockiem a heavy metalem. Trzeba przyznać, że z takich utworów największe wrażenie robi jednak kapitalnie zagrany przez gitarzystów wspartych wiodącym basem Lynotta "Waiting For An Alibi". Wielki przebój zespołu, można powiedzieć na miarę tych, które utorowały grupie drogę do sławy. Nieco łagodniejsze oblicze w podobnej konwencji prezentuje "Got to Give It Up". Lekkość i melodyjność połączona z delikatnością to świetny "With Love", gdzie Lynott ustąpił miejsca jako basista zaproszonemu tu, znanemu choćby z RAINBOW czy potem z DIO Jimmiemu Bainowi. Jak to na każdej płycie THIN LIZZY się zdarzało, są tu i kompozycje słabsze. "S&M" jako numer z grupy metalowo zawadiackich wypada tak sobie, natomiast oparta o ludowe motywy kompozycja "Sarah" mogła się na tym nowoczesnym albumie z powodzeniem nie znaleźć. Wszystko jednak wynagradza jeden z najwspanialszych utworów heavy metalowych lat 70tych - "Black Rose".
Jest to wspólna kompozycja Lynotta i Moore'a, gdzie w epicka opowieść oparta na legendzie narodowej przedstawiona jest na fundamencie celtyckiej muzyki, dopasowanej do metalowych standardów. Jest to jedna z pierwszych takich prób na czysto heavy rockowej płycie i efekt finalny jest wspaniały. Najbardziej zapewne zapada tu w pamięć słynne solo Moore'a i niezwykła wręcz, magiczna, epicka siła emanująca z tego utworu. Po latach Moore powtórzył ten pomysł w "Blood Of Emeralds", jednak takiego efektu nie zdołał już osiągnąć.

Tym razem mamy płytę wykonaną na niezwykle wysokim poziomie. Po raz pierwszy też Gorham jako gitarzysta znalazł się w cieniu swego partnera. Produkcja uwypukliła mocne brzmienie sekcji rytmicznej, a partii Lynotta słucha się tym razem z prawdziwą przyjemnością. Wokalnie także brawa dla Phila Lynotta, głównie za swobodę operowania głosem, który z natury nie należał do elastycznych.
Album ugruntował pozycję zespołu na rockowym i metalowym rynku a trasa promocyjna w latach 1979-1980 cieszyła się dużym powodzeniem. Stała się ona jednak także końcem przygody Moore'a w THIN LIZZY. Z przyczyn pozamuzycznych został w czasie jej trwania usunięty z zespołu. Zastąpił go czasowo Midge Ure, który zasłynął w innym miejscu i innym czasie w grupie ULTRAVOX.
Czarna Róża zamyka okres twórczości zespołu w latach 70tych w sposób bardzo udany. Dziś wymieniana jest jako najbardziej znana i przez wielu najbardziej ceniona płyta ekipy z Dublina.


Ocena: 8.5/10

10.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Thin Lizzy - Chinatown (1980)

[Obrazek: R-2627683-1302982387.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. We Will Be Strong 05:11
2. Chinatown 04:41
3. Sweetheart 03:30
4. Sugar Blues 04:19
5. Killer on the Loose 03:55
6. Having a Good Time 04:36
7. Genocide (The Killing of the Buffalo) 05:06
8. Didn't I 04:27
9. Hey You 05:09

Rok wydania: 1980
Gatunek: hard rock/heavy metal
Kraj: Irlandia

Skład zespołu:
Phil Lynott - śpiew, bas
Snowy White - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja


Jeszcze nie przebrzmiały echa sukcesu albumu "Black Rose", a już niejako z marszu zespół przygotował kolejny album, który ukazał się z w we wrześniu 1980 roku, a wydawcą była Vertigo Records . Grupa doznała istotnego wzmocnienia w postaci bardzo zdolnego i wszechstronnego gitarzysty Snowy'ego White'a, którego poczynania i rozwój kariery śledzone były z dużym zainteresowaniem. Lynott skorzystał też z pomocy sesyjnego klawiszowca Darrena Whartona, który po pewnym czasie stał się zresztą pełnoprawnym członkiem zespołu.

Ten atak z marszu nie wyszedł jednak zespołowi na dobre. Płyta jest bardzo nierówna i mam wrażenie, że część kompozycji nie jest do końca przemyślana. Przed wszystkim brak tu specyficznego klimatu metalowej zabawy, jaki wyczuwało się na albumie poprzednim, a chwytliwość i przebojowość zastąpiona została próbą żonglowania różnymi stylami rockowego grania, ubranego w nie zawsze interesujące riffy. Także i White wypadł poniżej oczekiwań, dosyć blado, a jego gra jest nieco nieśmiała. Ponownie całość zdominowana jest jednak przez Gorhama, przez co muzycznie mamy o wiele więcej surowości niż na "Black Rose". Melodyjne, heavy metalowe granie to otwieracz "We Will Be Strong" z charakterystycznym refrenem i jest to otwarcie solidne. Prawdziwym jednak killerem jest niesamowity "Chinatown", genialny w swej prostocie i perfekcyjny w wykonaniu. Jeśli ta kompozycja miała walczyć z nowym pojmowaniem metalowego grania NWOBHM, to broni się znakomicie. Zespół pokazał, jak można stworzyć utwór jednocześnie elegancki i bardzo metalowy, oparty na rytmice w średnim tempie. Dalej jest już różnie. "Sweetheart" czy typowo rockowy "Sugar Blues" nie zachwycają, a pod względem wykonania nie należą do zbyt atrakcyjnych. Ostrzejszy "Killer on the Loose" nawiązuje do płyty poprzedniej, jednak nadmierna surowość nieco obniża jego wartość. Słychać tu decydujacą o wszystkim gitarę Gorhama i estetykę klasycznego heavy metalu, która z kolei w przeciętnym "Having a Good Time" jest rozmyta przez użycie bardzo lekkiego rockowego refrenu. Drugą część albumu nieco ratuje fantastyczny heavy metalowy "Genocide (The Killing of the Buffalo)" z najlepszym na płycie solem gitarowym White'a. Tym razem doskonała melodia łączy się z metalowym ogniem w jedną całość. Szarzyzna powraca w nic nie wnoszących, stylizowanych na heavy metal "Didn't I" i "Hey You". Kompozycje te są jakby wymuszone, nagrane na siłę i dla uzupełnienia tracklisty - przelatują, nie wywołując większych emocji.

Ogólnie emocji jakoś na tym LP niewiele. To charakterystyczne ciepło gdzieś zniknęło i w większości otrzymujemy granie poprawne, ale wymęczone. Sam Lynott w średniej dyspozycji, a brzmienie całości nieco suche. Płyta dwóch znakomitych kompozycji, których poniekąd szkoda w bezbarwnym otoczeniu.


Ocena: 6,3/10

10.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Thin Lizzy - Renegade (1981)

[Obrazek: R-1523425-1453023146-9960.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Angel of Death 06:18
2. Renegade 06:10
3. The Pressure Will Blow 03:48
4. Leave This Town 03:50
5. Hollywood 04:10
6. No One Told Him 03:37
7. Fats 04:03
8. Mexican Blood 03:42
9. It's Getting Dangerous 05:35

Rok wydania: 1981
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Irlandia

Skład:
Phil Lynott - śpiew, bas
Scott Gorham - gitara
Snowy White - gitara
Brian Downey - perkusja
Darren Wharton - instrumenty klawiszowe

Rok 1981 na Wyspach Brytyjskich to apogeum rozwoju NWOBHM i ten fakt nie mógł pozostać bez wpływu na szybkie wydanie kolejnej płyty THIN LIZZY i sporych zmian w stylistyce samej muzyki. Louder, harder, faster! Tego oczekiwali słuchacze i ekipa Lynotta się do tego życzenia odpowiednio ustosunkowała. Co więcej, dodała tu ciężaru, jakiego młodym zespołom w brzmieniu niejednokrotnie bardzo brakowało. "Dotarł" się również nowy skład grupy i White jako gitarzysta wypadł tu zdecydowanie lepiej niż na "Chinatown", tworząc z Gorhamem duet zwarty i heavy metalowy, przez co płyta nabrała mocy i energii. Także klawiszowiec Wharton, który tu już dołączył do zespołu na stałe, pokazał, że jego instrument, umiejętnie i zazwyczaj dyskretnie użyty ma w muzyce THIN LIZZY stałe zapewnione miejsce. Pokazał się także jako zdolny kompozytor. Album został wydany przez Vertigo w listopadzie 1981 roku.

Otwierający ten album „Angel of Death” to po części jego kompozycja, jakże inna od tych ciepłych melodic heavy metalowych numerów, jakie zespół prezentował zazwyczaj na swoich albumach. Ciężki, mroczny, duszny i pełen wewnętrznego napięcia Anioł Śmierci to nowa jakość w twórczości zespołu i zdecydowane podkreślenie heavy metalowej stylistyki tej płyty. Tytułowy „Renegade” jest prostszy, bardziej klasyczny w formie, jednocześnie jest wzorcowym przykładem tego, jaką droga pójdzie brytyjski heavy tradycyjny przez wiele następnych lat. THIN LIZZY zaskakuje na tym LP jeszcze raz w utworze „Fats”. Numer ten, autorstwa White i Lynotta, całkiem odmienny od wszystkiego, co grupa do tej pory proponowała, o nietypowej rytmice i z należytym wykorzystaniem talentu Whartona nie jest może heavy metalowy, ale robi wrażenie zarówno melodią jak i stylem gry gitarzystów oraz innym wokalem niż ten, do jakiego Lynott przyzwyczaił swoich fanów. Album opiera się jednak przede wszystkim na solidnym heavy metalowym fundamencie z prowadzonymi w średnio szybkich tempach utworami z charakterystycznymi refrenami. Tu najbardziej zapada w pamięć ten refren z „Hollywood”, chociaż „Leave This Town” jest utworem lepszym, podobnie jak „No One Told Him” i „The Pressure Will Blow”, gdzie jest nawet odrobina kombinowania w obrębie samej melodii. W „No One Told Him” Lynott daje upust swoim własnym fascynacjom muzycznym w metalowej oprawie i trzeba przyznać, że to jeden z hitów na tym LP, czasem niestety pomijany w wysokich ocenach. Końcówka albumu trochę słabsza, bo „Mexican Blood” to taki numer jakby z poprzedniej epoki, z dużą dawką tego melodyjnego ciepła, ale z zachowaniem poziomu ciężaru przyjętego na tym albumie, co w sumie sprawdza się średnio. Heavy metalowy „It's Getting Dangerous” udany, ale z tych utworów gdzie rękę w kompozycjach przyłożył Gorham najmniej atrakcyjny.

Wysoki poziom wykonania to ważny atut tej płyty. Chyba nigdy dotąd THIN LIZZY nie brzmiał tak pewnie we wszystkich elementach. Doskonała forma wokalna Lynotta i godna uwagi gra perkusisty Downeya obok tradycyjnego wymiatania Gorhama (tym razem wespół z White) powodują, że ten LP należy uznać za bardzo dobry.
W czasie, gdy starzy gracze z lat 70 tych zamilkli lub próbowali podpiąć się pod wózek NWOBHM, ekipa Lynotta zagrała swoje, pozostała rozpoznawalna i udowodniła, że pośród młodych wilków ma wciąż swoje ustalone miejsce. Jest to drugi i ostatni album z udziałem White jako gitarzysty, który wkrótce rozpoczął karierę solową. Jest to też niestety album z historią w tle, historią stopniowego pogłębiania się kryzysu, jaki od dłuższego czasu niszczył Lynotta od wewnątrz.


Ocena: 8.5/10

10.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Thin Lizzy - Thunder and Lightning (1983)

[Obrazek: R-762818-1299267322.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Thunder And Lightning 04:54
2. This Is The One 04:03
3. The Sun Goes Down 06:18
4. The Holy War 05:11
5. Cold Sweat 03:06
6. Someday She's Going To Hit Back 04:05
7. Baby Please Don't Go 05:08
8. Bad Habits 04:04
9. Heart Attack 03:39

Rok wydania: 1983
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Irlandia

Skład:
Phil Lynott - śpiew, bas
John Sykes - gitara
Scott Gorham - gitara
Brian Downey - perkusja
Darren Wharton - instrumenty klawiszowe

Po odejściu gitarzysty Terence "Snowy" White'a THIN LIZZY szybko znalazł doskonałego następcę w postaci Johna Sykesa. Sykes już wcześniej z bardzo dobrej strony pokazał się w młodych tygrysach z TYGERS OF PAN TANG i w bardzo udany sposób wpisał się w brzmienie całej grupy. Kompozycyjnie nie wniósł na ten LP za wiele, jednak jego agresywny i wyraźnie heavy metalowy styl gry świetnie uzupełnił Gorhama. W tym momencie zespół po raz pierwszy miał w składzie duet gitarzystów nastawionych na granie mocne, ciężkie i agresywne, co znalazło wyraz w muzycznym kształcie tej płyty.

Album ukazał się w marcu 1983 nakładem Vertigo, poprzedzony maxi singlem "Cold Sweat". Singiel nie dawał jednak wyobrażenia o całości materiału, choć oba utwory znalazły się na płycie. „Cold Sweat” to akurat jedyna kompozycja, której współautorem był Sykes i nieco paradoksalnie najbardziej znana, także z coverów np. w wykonaniu SODOM. Ostry, nawet nieco surowy jak na THIN LIZZY numer wskazał, że grupa nie ma zamiaru odpuszczać w rywalizacji z młodymi zespołami NWOBHM, które zresztą zaczęły się już w tym okresie powoli wykruszać. „Bad Habits” z kolei to przykład umiejętnego zastosowania prostych rytmicznych zagrywek do zbudowania jakże chwytliwej, a równocześnie zawadiackiej kompozycji obliczonej na radiowy przebój. To, że płyta będzie ciężka słychać już w otwierającym „Thunder And Lightning”. Może nie jest to kawałek ze szczególnie udaną melodią, ale jest tu tyle energii i ognia, że można by tym obdzielić niejedną brytyjską płytę z tego okresu. Ta energia przeszywa również na większości pozostałych utworów, a największe wrażenie robi w autorskich utworach Lynotta – „The Holy War” i „Baby Please Don't Go”, które należą do najbardziej udanych w karierze zespołu. Wspaniałe refreny i melodie opierające się o jakże proste, a zarazem wpadające w ucho frazy powtarzane w kółko i nienudzące się ani przez moment. Utwory te sprawdziły się bez pudła jako koncertowe wymiatacze i stały się wyczekiwanym zawsze gwoździem programu na ostatnich występach THIN LIZZY na żywo.
Zapewne Lynott nie były sobą gdyby na tym albumie nie umieścił również rzeczy łagodniejszych, aby do końca nie odcinać się rockowej przeszłości. Wyrażeniem tego jest odmienny w formie, łagodny i pastelowy „The Sun Goes Down”, po części również „This Is The One”, adresowany jakby do szerszej rzeczy słuchaczy, szukających mocniejszego melodyjnego rocka. Utwór ten, choć dobry, nie ma jednak takiej mocy oddziaływania jak wcześniejsze numery zespołu w podobnym stylu i być może dlatego na singlu się nie znalazł, nie zdobył również większego powodzenia w radio. Zgrzytem w tej dobrze ułożonej trackliście jest „Someday She's Going To Hit Back”. Muzycznie słaby, a jako pewna forma wyluzowania stylu mnie nie przekonuje. Album ma jednak kapitalne zakończenie w postaci przejmującego szybkiego i bardzo melodyjnego w tym całym dramatyzmie „Heart Attack”. Jest to taki mój cichy faworyt na tej płycie. Kapitalne solo... Zresztą w tym aspekcie to ten LP należy do czołówki w dyskografii zespołu. Wykonanie całości niezwykle pewne i jeden z ciekawszych oraz najbardziej zróżnicowanych wokali Lynotta, który sprawdził się i jako wokalista łagodny i nastrojowy, i jako heavy metalowy krzykacz. Lekko razi może surowsze niż wcześniej brzmienie gitar, lecz to w dużej mierze spowodowane jest stylem gry samego Sykesa, który podobnie prezentował się i w innych zespołach.

Ten album okazał się ostatnim. Ku zdumieniu i wielkiej konsternacji fanów w sierpniu 1983 Lynott ogłosił, że zespół został rozwiązany. Na pożegnanie przedstawiony został jeszcze album koncertowy "Life" zarejestrowany z udziałem wszystkich gitarzystów, którzy grali w tym zespole przez lata. To dwupłytowe wydawnictwo należy do najwspanialszych koncertówek, jakie ukazały się w historii muzyki heavy metalowej i najbardziej niezapomnianym i wzruszającym pożegnaniem.
Lynott, uzależniony od używek, chorujący nie był już w stanie nieść brzemienia gwiazdy, jaką stał się nawet dla samego siebie niespodziewanie. Skromna irlandzka rockowa grupa osiągnęła szczyt i być może Phil nie chciał, aby upadek z tego szczytu zniszczył nowo powstałą legendę.
W pewnym sensie tytuły kompozycji z tej płyty stały się prorocze...
”Bad Habits”... jedna z przyczyn wszystkiego i "The Sun Goes Down"... niestety. ”Heart Attack”... słowa 'Mama I'm dying of a heart attack, heart attack, heart attack” okazały się zapowiedzią tego, co się stało.
Phil Lynott zmarł 4 stycznia 1986 roku w Salisbury na atak serca, przebywając w śpiączce po przebytym zapaleniu płuc.
Zmarł, ale nie umarła jego muzyka, a THIN LIZZY czasem w różnych składach rusza na trasy koncertowe, aby przypomnieć na żywo Legendę z Dublinu.


Ocena: 8.5/10

17.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości