Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - Amid Its Hallowed Mirth (1995)
Tracklista:
1. Aurora's Garden 07:27
2. Amour of the Harp 07:20
3. Tears of the Beautiful 04:45
4. My Agony, My Ecstasy 05:04
5. Bestow My Desire 03:09
6. Chorus of Jasmine 07:12
7. Dance of the Leaves 02:49
8. Sadness Rains 04:45
9. A Dirge of Sorrow 05:02
Rok wydania: 1995
Gatunek: Doom/Death Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Paul Kuhr III - śpiew
Steve Nicholson - gitara, bas
Joe Hernandez - perkusja
Cathy Jo Hejna - śpiew (głos żeński)
Ikona doom/death USA od samego początku?
Takie stwierdzenia nie są rzadkością, ale czy debiut "Amid Its Hallowed Mirth" jest tak absolutnie kultowy?
Porażająca jest surowość tej płyty we wszystkich aspektach. Minimalizm Aurora's Garden ociera się o funeral doom/death i jedynym lżejszym, choć moim zdaniem niezbyt pasującym elementem są czyste partie wokalne. Paul Kuhr III powinien jednak pozostać przy growlu, bo ten należy do najlepszych w historii gatunku. Znakomicie wypada on w kontrapunktach z żeńskim wokalem w Amour of the Harp. Ten żeński wokal, operowy w zasadzie, jest tak zimny i beznamiętny jak cały ten album. Chłód i surowość generowana jest w posępnym brzmieniu gitary, szczególnie w długich wybrzmiewaniach, charakterystycznych dla doom metalu. Tears of the Beautiful w pewnym stopniu w riffach stanowi kontynuację poprzedniej kompozycji, tu jednak stopień miażdżenia dźwiękiem jest jeszcze większy. Ołowiane chmury opuszczają się jeszcze niżej w powolnym My Agony, My Ecstasy, dusznym do granic wytrzymałości, melodyjnym, ale wypranym z najmniejszej iskierki życia - jak na doom/death w czystej postaci przystało. Niezwykłe wykorzystanie głosu żeńskiego tylko potęguje nastrój grozy i ostatecznej nieuchronności tego co ma nastąpić. Na tym tle nieco zaskakuje dramatyczny Bestow My Desire, z dzwonem i wypełniony płaczącą w tle gitarą, która nieoczekiwanie gdzieś ginie po raz kolejny pod beznamiętnym walcem super ciężkich riffów. Mistrzostwo NOVEMBERS DOOM osiąga w Chorus of Jasmine, brutalnym w lawinie obruszających się na słuchacza gitarowych ciosów zadawanych z niebłaganą precyzją i melodyjną powtarzającą się w różnych kombinacjach częścią instrumentalną, podzieloną kolejnym surowym stalowym uściskiem śmierci. Jest to niewątpliwie jeden z najdoskonalszych utworów w gatunku, stanowiący inspirację dla późniejszego łączenia ciężaru z melodią. Akustyczna miniatura z żeńską wokalizą Dance of the Leaves to tylko chwila wytchnienia przed Sadness Rains, który rozpoczyna się niewinnie od pięknego akustycznego wstępu, aby przekształcić się w zdominowany przez potężny grobowy growl w utwór o wręcz transowym charakterze, z motywami gitarowymi wczesnego BLACK SABBATH. W drugiej części kompozycja staje się połamana, zwalnia, przyspiesza, rwie i na tym tle zamykający album A Dirge of Sorrow wydaje się niezmiernie poukładany. Po raz kolejny chwyt z akustyczną częścią i growlem nałożonym na to daje niezwykły efekt.
Wieko trumny już zamknięte, grobowa płyta zasunięta. Ciemność. Wieczna ciemność.
"All that's left is remembrance oflife. Is it to late to say good-bye?"
To pytanie pozostaje otwarte do pojawienia się kolejnej płyty NOVEMBERS DOOM.
Ten album zaś jest majstersztykiem. Przede wszystkim dlatego, że autentycznie gdy kończy się ostatni utwór, w umyśle pozostaje niepokój.
Można się tu przyczepić do brzmienia, które nie jest rewelacyjne, jednak zremasterowana wersja tego albumu z 2008 nie pozostawia żadnych złudzeń, że mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych albumów gatunku. Czystego doom/death - to trzeba podkreślić.
Ta płyta miała kilka wersji, pojawiały się dodatkowe bonusy, jak na wydaniu z 2001:
10. Nothing Earthly Save the Thrill
11. Seasons of Frost
Jednak najbardziej spójna jest wersja oryginalna.
Ocena: 9.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - Of Sculptured Ivy and Stone Flowers (1999)
Tracklista:
1. With Rue and Fire 05:41
2. The Jealous Sun 06:09
3. Suffer the Red Dream 07:58
4. All the Beauty Twice Again 04:17
5. Reaping Forest Calm 05:30
6. Before the Wind 03:10
7. For Every Leaf That Falls 04:35
8. Serenity Forgotten 02:10
9. Forever With Unopened Eye 04:17
10. Dawn Breaks 06:06
Rok wydania: 1999
Gatunek: Melodic Doom/Death/Gothic Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Paul Kuhr III- śpiew
Eric Burnley - gitara
Mary Bielich - bas
Sasha Horn - perkusja
Cathy Jo Hejna - śpiew/głos żeński
Po miażdżącym debiucie z 1995 NOVEMBERS DOOM zamilkł na jakiś czas, przechodząc zmiany składu iw efekcie z pierwotnego pozostał tylko Paul Kuhr III oraz wokalistka Cathy Jo Hejna.
Nowa płyta była oczekiwana z zainteresowaniem po udanej, ale nie do końca satysfakcjonującej EP For Every Leaf That Falls z 1997 roku. Zmiany stylu były niemal pewne, bo całą muzykę na ten nowy album przygotował nowy gitarzysta Eric Burnley.
Pancerna, czy raczej granitowa grobowa płyta wykonana w 1995 została częściowo skruszona i pojawiły się wyraziste melodie, a totalny wszechobecny i bezdenny smutek ustąpił, choć nie całkiem, melancholii.
W pewnym sensie nastąpił zwrot od doom/death z naciskiem na death w kierunku doom/death/gothic z naciskiem... no właśnie, te proporcje są dosyć starannie wymieszane.
Już na początku w With Rue and Fire mamy melodie ubrane w ciężkie, ale nadmiernie brutalne riffy i wokalizę żeńską w stylu dark/gothic i melorecytację przywodzącą na myśl utwory SATURNUS. The Jealous Sun przypomina starą szkołę brytyjską, zaskakuje czystym wokalem i ujawnia klasyczne doomowe ciągoty zespołu. Jest tu jednak i ten stary NOVEMBERS DOOM w ostrych chłostających riffach w rozwinięciu kompozycji, jest też i szybkość, jakiej oczekiwać nie należało. Zespół zakasuje na tym albumie w każdym niemal utworze, bo jakże inaczej określić wstęp do Suffer the Red Dream pozostający poza obrębem muzyki rockowej. Dalej średnio ciężko, melodyjnie i jak na znane standardy NOVEMBERS DOOM - łagodnie. Łagodnie się też rozpoczyna All the Beauty Twice Again i takim pozostaje już do końca, spokojnym odprężającym transowym utworem z rozbudowaną wiodącą żeńską partią wokalną. Kontrastowo umieszczony jest zaraz ciężki i mocno zagrany Reaping Forest Calm o wyraźnych cechach metalu klasycznego w epickiej odmianie i tradycyjnego doom. Ten numer robi wrażenie, zarówno dzięki wykorzystaniu recytacji jak i ze względu na nieoczekiwanie zmiany tempa i fragmenty typowe dla melodic death metal. Before the Wind zdominowany przez klawiszową symfonikę w wykonaniu zaproszonego tu keyboardzistę o swojsko brzmiącym nazwisku Mark Piotrowski, trochę przypomina nagrania wczesnego THERION. Przepięknie brzmi podniosły i epicko/melancholijny For Every Leaf That Falls - tu też mamy istotną dla klimatu wokalizę żeńską i recytację, co poniekąd zbliża w tym momencie Amerykanów do SATURNUS.
Ociekający strugami deszczu Serenity Forgotten jest akustycznym wyrażeniem melancholii, pełnej rezygnacji, ale jednak ciepłej i łącznikiem do znakomitego klasycznego doom numeru Forever With Unopened Eye w najlepszej tradycji doom metalowego stopu BLACK SABBATH i grania zza Oceanu. Tu nie tylko ciekawy, lekko ozzopodobny wokal Kuhra, ale przede wszystkim gitarowe zagrywki gościa Erica Kikke zasługują na wielkie wyróżnienie.
Dawn Breaks na koniec nieco rozczarowuje przeładowaniem pomysłami i zbyt wielkimi zmianami tempa. Momentami jest to znakomite, ale ogólnie niespójne, jeśli się oczekuje spokojnego niszczenia klimatycznym ciężkim graniem.
Ogólnie NOVEMBERS DOOM zaprezentował płytę zróżnicowaną, pełną niespodzianek i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Lżejszy growl Kuhra, mniej pancerna gitara, dosyć głośna perkusja, starannie zaplanowane wokalizy i wstawki klawiszowe. Mniej, zdecydowanie mniej death metalu, a więcej doom, w czym spora zasługa debiutującej w zespole basistki Mary Bielich, której gra niestety jest tu mało wyeksponowana przez ostry potężny sound gitary prowadzącej.
Album ma dobre brzmienie w oryginale z 1999 roku i istniejący remaster z 2008 aż tak tego brzmienia nie poprawia.
Bardzo dobra płyta, tyle że oddalona od klasycznego doom/death. Oddalona nie zawsze w najlepszych kierunkach.
Ocena: 8.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - The Knowing (2000)
Tracklista:
1. Awaken 03:33
2. Harmony Divine 05:17
3. Shadows of Light 04:38
4. Intervene 01:52
5. Silent Tomorrow 05:13
6. In Faith 05:18
7. Searching the Betrayal 04:40
8. Last God 09:43
9. In Memories Past 05:02
10. The Day I Return 05:14
11. Aura Blue 07:58
12. Silent Tomorrow (Dark Edit) 05:11
Rok wydania: 2000
Gatunek: Melodic dom/death/gothic
Kraj: USA
Skład zespołu:
Paul Kuhr - śpiew
Eric Burnley - gitara, instrumenty klawiszowe
Larry Roberts - gitara
Mary Bielich - bas
Joe Nunez - perkusja
Sarah Wilson - wokal żeński
Sophie Kopecky - recytacje, głos żeński
Gdy NOVEMBERS DOOM rok wcześniej zaprezentował swoją nieco eksperymentalną płytę "Of Sculptured Ivy and Stone Flowers" to na kolejnej mógł zrobić dwie rzeczy. Albo powrócić do tradycyjnej, bezpiecznej formuły melodyjnego doom/death, albo dalej brnąć drogą progresywnych i wielogatunkowych udziwnień i usprawnień.
Zespół wybrał drugą drogę, kompozycyjnie nakreśloną przez gitarzystę Erica Burnley'a i nowy nabytek - drugiego gitarzystę Robertsa. Ogólnie skład zmienił się mocno i określony wpływ na styl tu zaprezentowany, zwłaszcza od strony wykonania to z pewnością miało.
Awaken to rozwinięte intro z recytacją, których na tym albumie jest bardzo dużo, ale także pełna siły melancholijna nawałnica riffów tak rozdzierających serce, jak tylko to doom/death potrafi. Ten klimat ulatuje w dwóch kolejnych kompozycjach, brutalnych, na pograniczu death black i gothic metalu, ostrych wyraźnie progresywnych w aranżacjach, szybkich, ale i poprzetykanych ponownie akustycznymi fragmentami, z nieco upozowanymi wokalami w stylu dark/gothic. Shadows of Light jest jeszcze bardziej wtłoczony w ramy wąsko pojmowanego dark metalu, tyle, że w tym gatunku jednak nie mogą pretendować do miana mistrzów. Miniatura Intervene oparta o gitarę akustyczną stanowi tu niespodziewanie przedsionek do innego grania.
Silent Tomorrow jest przepiękny. Ażurowy, pastelowy, zwiewny z recytacją przypominającą te, którymi czaruje SATURNUS... Te partie gitary akustycznej, nie tylko w tym utworze to jedno ze szczytowych osiągnięć wykorzystania tego instrumentu w szeroko rozumianej ciężkiej muzyce klimatycznej. Do tego pojawiające się we właściwym momencie miażdżące, ciężkie, melancholijne riffy, dopełniające całości tej niezwykłej kompozycji. Dostojny, pełen wyniosłej elegancji In Faith to popis gitarzystów, a podziały rytmiczne budzą zdumienie. Mało który zespół parający się takim graniem potrafi wydobyć zarówno rozpacz jak i promyk jasności i nadziei jednocześnie. Kolejny eteryczny początek z recytacją wprowadza w oparty o żeński wokal Searching the Betrayal. Piękny śpiew, a gitara wtóruje i powtarza jak echo. Niespodziewanie tę sielankę zakłóca następne wejście kruszących mury doom deathowych riffów, ale tym razem głos i spokój powraca. Rock, ambient i perkusja, która tu wyraźnie che coś dodać od siebie.
Centralnym punktem albumu jest prawie 10-minutowy Last God. Utwór w konwencji melodyjnego funeral doom/death z gothic/dark, ale odsuniętym na plan drugi wokalem i klasycznymi niezmiernie długimi wybrzmiewaniami super ciężkich gitarowych akordów.
W pewnym momencie utwór się rozkręca, nabiera tempa i staje się niemal monumentalny, nabierając cech black/doom. Druga część wręcz niezwykła. Dwa głosy żeńskie, męski, echa, pogłosy, te recytacje się splatają, przenikają, mijają, znów łączą... niezwykłe i piękne jest to zarazem.
Można jednak wymyślić coś jeszcze innego. In Memories Past. I tu pytanie co grają? Stoner oparty na ostrych ciężkich zagrywkach z delikatnym, chłopięcym wokalem, czy to może taki starodawny hard rock na sterydach? Potem jazz rockowe spokojne jamowanie z recytacją i po prostu niesamowite pochody basowe. Mary Bielich zabija, prowadząc dialogi z gitarą. Zabija zresztą swoją grą na całej tej płycie i jej pojawienie się w zespole to jeden z najważniejszych momentów w historii grupy.
The Day I Return rozpoczyna się od fortepianowego wstępu, potem jedna ciężka gitara i dramatyczne riffy tworzy utwór na pograniczu melodic death i black/doom, w którym brakuje jednak wyrazistej linii melodycznej, a ten motyw przewodni przeważnie znajduje się na drugim planie. W Aura Blue akustyczne gitary, nieco ambientu, kolejne recytacje rozkręca się to wszystko bardzo długo... i w końcu rozkręca, bo utwór nie pozostaje eteryczny i pastelowy, niepokojąco przyrasta w siłę, pojawia się dark wokal i ostra płacząca gitara. Jeszcze partie fortepianu na koniec i historia zostaje dopowiedziana.
Jakby dopełnieniem jest wersja Silent Tomorrow (Dark Edit) na zakończenie.
Czym różni się od poprzedniej, to już pytanie do tych, którzy ten album uważnie przesłuchają.
Warto to zrobić, dla pięknych recytacji, pięknych kobiecych głosów, wspaniałego popisu instrumentalistów i niesamowitego rozplanowania wszystkiego w przestrzeni. Dal klimatu, dla pomysłów dla budzących zachwyt rozwiązań aranżacyjnych.
Początkowe utwory do końca mnie nie przekonują, dlatego za ten LP trudno dać najwyższą ocenę. Jednak NOVEMBERS DOOM to bogactwo formy i treści.
Jeden z najbardziej inteligentnych zespołów grających ciężki metal klimatu, bez popadania w rock metal i pseudo nowoczesne i radiowe eksperymenty.
Ocena: 9/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - To Welcome the Fade (2002)
Tracklista:
1. Not the Strong 05:00
2. Broken 07:36
3. Lost in a Day 05:30
4. Within My Flesh 04:51
5. If Forever 03:47
6. The Spirit Seed 07:13
7. Torn 05:46
8. The Lifeless Silhouette 05:55
9. Dreams to Follow 01:37
10. Dark Fields for Brilliance 07:36
Rok wydania: 2002
Gatunek: Dark/gothic metal/doom death
Kraj: USA
Skład zespołu:
Paul Kuhr - śpiew
Eric Burnley - gitara, instrumenty klawiszowe
Larry Roberts - gitara
Joe Nunez - perkusja
Brian Gordon - bas (muzyk sesyjny)
Nora O’Conner - wokal żeński
W roku 2002 zespół przystąpił do nagrywania swojej następnej po The Knowing płyty, która po raz kolejny oczekiwana była z dużym zainteresowaniem.
Niestety Mary Bielich odeszła niebawem do PENANCE i kolejny album został nagrany przy pomocy sesyjnego basisty Briana Gordona.
Po raz kolejny zespół zaskoczył, tyle że tym razem nie do końca pozytywnie.
Krystaliczne brzmienie, szare, ołowiane bezduszne i black/death/dark granie już w pierwszym szybkim utworze Not the Strong. Jest tam fragment z potężnym riffowaniem w stylu UNLEASHED, ale to co klimatyczne być powinno wypada blado. Te same tempa w Broken i styl wręcz wprost zaczerpnięty ze szwedzkiego melodic death metalu z dodatkiem fińskiego dark metalu. Gdzie własna wypracowana odrębność? Wolniejsze fragmenty średnio interesujące, a i ta znana z poprzedniego albumu recytacja na tle delikatnego grania ledwo zarysowana. Rytmika i melodia w Lost in a Day wyraźnie wskazuje na fiński SENTENCED w brutalniejszej wersji w połączeniu z gothic rockiem. Brzmi to ładnie, ale duszy brak.
Gdzieś ten duch smutku i zadumy polatuje nad Within My Flesh i po raz kolejny NOVEMBERS DOOM wykazuje klasę w nagraniach z gitarą akustyczną. Część druga to klasyczna płacząca gitara i seria melodyjnych doom/death miażdżących riffów i wracamy z dalekiej podróży. Jest klimat. Jest siła, no wreszcie jest. Paul Kuhr wreszcie w pełni wykorzystuje atuty swego głosu oscylującego pomiędzy growlem, a wokalem typowym dla dark metalu. Ta gitara akustyczna pojawia się również w balladzie If Forever z Ciemnej Strony, z wokalem czystym i złowieszczym, ale czy takiego rockowego rozwinięcia tu można było oczekiwać? Zimny blackend The Spirit Seed porozcinany eksperymentalnymi wstawkami z elektronicznie zniekształconym wokalem, gitarą i wybuchami agresji nie pozostawia dobrego wrażenia. Jeśli miał być celowo odpychający, to cel został osiągnięty i nawet ten melodyjny fragment z czystym gotyckim wokalem tego nie zmienia. Tym bardziej, że po raz pierwszy udział wokalu żeńskiego (Nora O’Conner) jest w NOVEMBERS DOOM nieporozumieniem. Torn w pewnym stopniu potwierdza to, bo ten głos zupełnie się nie komponuje ze stylem płyty. Nie odmawiam tej pani ciekawego głosu, ale także i sam duet w tym utworze jest zbyt alternatywny, nawet jak na NOVEMBERS DOOM. Do tego brutalne wstawki całkiem niezrozumiałe tym razem. W The Lifeless Silhouette nic się nie dzieje, poza kilkoma ciekawymi gitarowymi zagrywkami na początku i odrobiną jak zwykle wybornej akustyki. Ale gdzie klimat? Znów nie ma, bo i recytacja taka jakaś bezbarwna.
Taka bezbarwna jest ta płyta, a raczej w odcieniu szarości i to wcale nie tej, jakiej się oczekuje od dark metalu. Bo to w zasadzie jest dark metal zagrany ciężko i tego doom/death to tu wiele nie ma. Miniatura Dreams to Follow jest po prostu odegranym fragmentem czegoś, co nie doczekało się rozwinięcia i wreszcie Dark Fields for Brilliance na koniec.
Można powiedzieć, że tym razem ta kulminacja została przesunięta na zakończenie płyty i nie jest źle. Długa melorecytacja, nieco melancholii w średnio ciężkich riffach, niezobowiązująca wokaliza w tle. Leniwa gitara, transowo. Tyle, że za późno.
Wrażenie braku pomysłu na nagranie interesującego albumu z jakąś myślą przewodnią lub chociażby utworów zaskakujących nieformalnym podejściem jest wszechobecne.
Sterylne brzmienie, jednowymiarowe, ze zbyt głośną perkusją, nieciekawa gra gitarzystów, wymęczony wokal Kuhra i nieprzemyślane aranżacje.
To jest jednak NOVEMBERS DOOM. Może to nie wizjonerzy, ale w tym wypadku poprawność jest upadkiem. Ta amerykańska ekipa do tej pory zaskakiwała, zdumiewała, wzbudzała zachwyt. Tu nic nie ma, nawet basu nie ma. Jest basista, a nie ma basu. Czy to znaczy, że Mary jest niezastąpiona? Przecież nie.
Szara poprawność zabiła ten LP. Ciężka muzyka klimatu musi coś w sobie mieć - melodię, ładunek emocji. COŚ.
Tu coś jest? Dla mnie nie ma, a jeśli perkusja ma dobre wyraziste brzmienie (bo ma), to tym gorzej, bo tym razem jest tylko opukiwanie zestawu.
Owszem akustyczne granie na poziomie wysokim, ale czy tu jest eteryczność i ażur z płyty poprzedniej? Doły są słabiutkie, sekcja rytmiczna nic nie wnosi.
Trochę te doły robi tu gitara Robertsa, ale czy o takie coś chodzi w takim graniu?
Co więcej i nawet klawisze Burnley'a tam gdzie są, są bezbarwne.
Tej płyty po prostu się ciężko słucha. Jeden jedyny raz w Within My Flesh serce bije mocniej, ale przecież ten kawałek były zaliczony do średnich na każdym poprzednim albumie...
Wszystko już było. Wszytko było lepiej.
Ocena: 5.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - The Pale Haunt Departure (2005)
Tracklista:
1. The Pale Haunt Departure 05:44
2. Swallowed By the Moon 05:57
3. Autumn Reflection 06:06
4. Dark World Burden 06:09
5. In the Absence of Grace 08:09
6. The Dead Leaf Echo 07:30
7. Through a Child's Eyes 05:32
8. Collapse of the Falling Throe 06:36
Rok wydania: 2005
Gatunek: Dark/doom death metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Paul Kuhr - śpiew
Larry Roberts - gitara, instrumenty klawiszowe
Vito Marchese - gitara
Mike LeGros - bas
Joe Nunez - perkusja
Niestabilność składu to jeden z największych problemów NOVEMBERS DOOM. Z drugiej strony to jednak również czynnik powodujący, że każda płyta jest inna od poprzedniej.
Lata 2003-2005 zakończone wydane albumu "The Pale Haunt Departure" to okres kolejnych zmian w zespole. Jeszcze przed nagraniem tego LP odchodzi Eric Burnley, który do tej pory był głównym kompozytorem utworów zespołu i choć na albumie kilkakrotnie pojawia się jako klawiszowiec, to muzyka nie jest już jego dziełem. Nadal pozostał problem basisty i grający tu LeGros także pożegnał się z zespołem przed wydaniem tego LP.
Ciężar przygotowania muzyki spoczął tym razem na Robertsie, któremu partneruje Vito Marchese, nowa twarz na scenie metalowej przyjęty do grupy w 2003 roku.
Na to wszystko nałożyły się jeszcze osobiste problemy Kuhra, długotrwały proces produkcji i inne czynniki pozamuzyczne, które spowodowały, że album ukazał się z opóźnieniem.
Jak zwykle można było oczekiwać wszystkiego, niemniej album stylistycznie przypomina poprzedni i tego eksponowanego w nazwie słowa doom w muzyce jest śladowa ilość.
To, co na albumie "To Welcome The Fade" było słabością, tu zostało obrócone w potężną broń. Od razu trzeba zaznaczyć, że samo brzmienie uzyskane w procesie produkcji jest fenomenalne. Jest to zasługa dwóch słynnych postaci ciężkiego grania: gitarzysty Jamesa Murphy oraz multiinstrumentalisty i producenta Dan Swano ze Szwecji. W efekcie ich działań powstał album o cechach brzmienia będących wypadkową Florydy i Stockholmu, krystaliczny i zimny jak kryształ, a raczej lodowaty jak iceberg. Stonerowe i doomowe ciepełko i leniwa rozlazłość długich miękkich wybrzmiewań z wczesnych płyt i suche twarde brzmienie LP poprzedniego, ustąpiło miejsca wymuskanemu brutalnemu chłodowi, wycyzelowanej agresji, gdzie nie ma już miejsca na ambientowe ażurowe wstawki, melorecytacje i żeńskie wokalizy. Początek The Pale Haunt Departure z potężną perkusją i głosami nadciągającej Apokalipsy to preludium zniszczenia. Średnie tempa i masakrujące gitary, gdzieś MALEVOLENT CREATION spotyka GRAVE, ale jest w tym także ponura melodia, no i jest Kuhr, który na tym albumie jest po prostu najlepszy. Jest lepszy od siebie na wszystkich dotychczasowych albumach, jest przerażający, zimny, brutalny i hipnotyzujący. Growl na granicy grobu i odwróconego krzyża nie pozwala się oderwać od słuchania go ani na sekundę. Kto liczy, że te pierwsze sekundy Swallowed By the Moon zwiastują więcej łagodności, dostanie tylko strzępy melodii delikatnej, bezlitośnie rozrywanej przez ostre brutalne ataki growla i gitar, a akustyczny motyw i nieco łagodnego czystego śpiewu to tylko element do zniszczenia i zdewastowania. Dawno też aż tyle rodzajów wokali nie znalazło się w jednym utworze. Autumn Reflection to przykład, że NOVEMBERS DOOM jest nieprzewidywalny nawet w obrębie nakreślonej stylistyki danego albumu, a raczej celowo łamie konwencje. Tu jest i gitara akustyczna i łagodność i brytyjski doom/death/gothic i czysty wokal na poziomie wzniosłej delikatności SOLSTICE.
Na powrót zimnego zła nie trzeba długo czekać. Dark World Burden ma w sobie nieco łagodnej obojętności w lżejszych partiach, ale jest to ciężka pancerna kompozycja, dodatkowo wzbogacona o solo gitarowe samego Swano. Trochę szkoda, że i Murphy nie zdecydował się tu zagrać chociaż w jednym utworze.
Niezdecydowane wejście akustycznej gitary zwiastuje chorą nienawiść i taka się pojawia się w pełnym skandynawskiego chłodu i rytmiki In the Absence of Grace. Kompozycja oblepia słuchacza jak zimny napalm, by potem nagle zaczarować w drugiej części znanym z dawnych czasów zestawem środków wyrazu. Tyle, że na krótko, bo potem następuje powrót do beznamiętnej destrukcji.
The Dead Leaf Echo... jak zwykle nieprzewidywalni. Nie dajcie się zwieść temu wstępowi z łagodną, a i jak zwykle mistrzowską gitarą akustyczną. Na tym albumie NOVEMBERS DOOM przede wszystkim poraża chłodną bezwzględnością i ta melodia, która się pojawia jako przewodni motyw z odrobiną doom tradycyjnego to najbardziej doom/death fragment na płycie, przy czym i tym razem rozszarpywany agresywnymi ostrymi akordami.
Łagodny Through a Child's Eyes, nastrojowy i refleksyjny, wyrażający wewnętrzne przeżycia Kuhra jest na tym albumie, ale równocześnie jest jakby poza nim, oddala się od brutalnej siły jaka emanuje z tego LP. Stanowi jednak jego integralną część i płyty nie zamyka, bo na koniec jest jeszcze Collapse of the Falling Throe. Momentami w zadziwiający sposób ogniskują się tu we fragmentach te najbardziej charakterystyczne cechy stylu zaprezentowanego na tym albumie.
Kuhr wyśmienity jak wspomniałem, reszta ekipy na poziomie wysokim, choć zdecydowanie trudno kogoś wyróżnić jako instrumentalistę porywającego. Na pewno natomiast zgranie, zwłaszcza obu gitarzystów godne uwagi.
Tym razem paradoksalnie największe wrażenie robi tu nie klimat, a brutalna siła.
Dziwny to zespół, zmienny i intrygujący w prostych i bardziej złożonych eksperymentach, których tym razem zbyt wiele tu nie uświadczymy.
Ocena: 8/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - The Novella Reservoir (2007)
Tracklista:
1. Rain 04:16
2. The Novella Reservoir 05:22
3. Drown the Inland Mere 06:00
4. Twilight Innocence 05:58
5. The Voice of Failure 05:51
6. They Were Left to Die 05:30
7. Dominate the Human Strain 05:30
8. Leaving This 07:27
Rok wydania: 2007
Gatunek: Death/dark metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Paul Kuhr - śpiew
Larry Roberts - gitara
Vito Marchese - gitara
Chris Djuricic - bas
Joe Nunez - perkusja
Lata 2005-2007 to okres względnej stabilizacji w NOVEMBERS DOOM. Zmienił się co prawda po raz kolejny basista, ale utrzymano współpracę z Jamesem Murphy i Danem Swano jako odpowiedzialnymi za brzmienie i produkcję, przy czym nad całością czuwał grający tu na gitarze basowej Chris Djuricic.
Album ma zachowane brzmienie ciężkie i ostre i otwarcie płyty w postaci Rain to także reminiscencja stylu rozpoczęcia z albumu poprzedniego. Szybki, brutalny, ale niepozbawiony melodii numer z gatunku death/ black i z... recytacją, ale jakże odległą w swej zimnej bezduszności od tego w takich elementach prezentowali wcześniej. W The Novella Reservoir mieszają tą okrutną zimną brutalność z melodią, ciepłą i sympatyczną z czystym wokalem, ale podobnie jak to było na albumie z 2005, ta melodia jest bez litości mordowana przez kruszące potężne death metalowe akordy.
Jest także wysokie tempo i Drown the Inland Mere jest po prostu szybki. Jest także kolejnym przykładem wycyzelowanej death/dark brutalności. Słowo doom zaczyna zatracać definitywnie swoją rację bytu w przypadku tego zespołu, i tylko te mówione partie przewijające się w tej kompozycji to echo grania melancholijnego doom z dodatkiem gothic.
Ważnym dodatkiem i mocną bronią pozostają partie gitary akustycznej jak w balladowym Twilight Innocence, gdzie przyćmiewają wokal Kuhra i wydają się najważniejszym i wyeksponowanym elementem tego utworu. Sama ballada jest jednak przeciętna i podświadomie czeka się tu na coś więcej, niż łagodne gitarowe wieczorne pogrywanie na werandzie. Mrok w szarym stalowym pancerzu powraca w The Voice of Failure, ostrym i ociekającym grobową stęchlizną jak GRAVE, a do tego znakomicie łamanym gothic metalowymi wstawkami z czystym wokalem. To, co jest znakomite, to growl Kuhra. Tu zachował wyśmienitą formę z roku 2005 i w tej zimnej brutalności głosem dorównuje soundowi gitar. They Were Left to Die jest wolniejszy, mocno akcentowany i wypełniony rezygnacją i bardzo duszny. Tak dusznych nagrań NOVEMBERS DOOM do tej pory nie prezentował i to jest czynnik zaskoczenia, jaki na każdym albumie Amerykanie serwują.
Tym razem jednak nie robi on aż tak wielkiego wrażenia jak inne chwyty stosowane wcześniej, z tym że głos Kuhra w czterech rodzajach użytych wokali przykuwa uwagę cały czas. Dominate the Human Strain wypada jako kolejny potężny, szybki łamacz czaszek znacznie okazalej i w tej kompozycji słychać szczególnie, jak doskonale rozumieją się i uzupełniają obaj gitarzyści. Śmiertelna maszyna, bo przecież ten album to nic innego jak płyta death metalowa rozegrana w dark klimatach. Bezduszna i zimna jak arktyczne piekło, gdzie te nieliczne promyczki ciepła zamrażają się w mrozie 0 stopni w skali Kelvina generowanym przez muzyków.
Obrazu nie zmienia wypełniony gitarową akustyczną melancholią i wybornymi partiami perkusji Leaving This. Ciężko grany dark/gothic... pięknie zagrany i jakoś żal, że NOVEMBERS DOOM przestał być zespołem smutnego klimatu.
Ta płyta jest ciężka, ostra i brutalna, co podkreśla i produkcja, co do której nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń. Może trochę słabo słychać bas, ale to gitary tu rządzą... no i Kuhr. Album skierowany do tych, którzy lubią death metal z odrobiną melodii, ale tej szarej i mrocznej. Doom i doom death nie ma.
Słowo to pozostało tylko w nazwie zespołu.
Ocena: 8.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Novembers Doom - Into Night's Requiem Infernal (2009)
Tracklista:
1. Into Night's Requiem Infernal (05:46)
2. Eulogy for the Living Lost (06:30)
3. Empathy's Greed (06:17)
4. The Fifth Day of March (05:16)
5. Lazarus Regret (03:06)
6. I Hurt Those I Adore (05:47)
7. The Harlots Lie (05:32)
8. When Desperation Fills the Void (06:44)
Rok wydania: 2009
Gatunek: Death/Doom Metal
Kraj: USA
Skład:
Paul Kuhr – śpiew
Vito Marchese – gitara
Lawrence Roberts – gitara, śpiew
Chris Djuricic – gitara basowa
Sasha Horn – perkusja
Siódmy studyjny album zespołu należącego do ścisłej czołówki klimatycznego doom /death metalu.
Producentem albumu jest Dan Swanö i szwedzki mix jest tu tym razem bardzo słyszalny.
Już na początku mamy Szwecję, bo "Into Night's Requiem Infernal" to potężny numer z motoryką bliźniaczo podobną do najbardziej klasycznych numerów... Unleashed, a brzmienie ustawione przez Swano jak najbardziej typowe dla tego kraju. Znacznie bardziej delikatny "Eulogy for the Living Lost" z naprzemiennymi growlami i czystymi wokalami trochę przypomina niektóre nagrania Edge Of Sanity. Brutalna melodyjność zagrana wolniej robi wielkie wrażenie w "Empathy's Greed". Już w tym momencie wiadome jest, że nie jest to album dla zwolenników smętów ze smyczkami i babięcymi zawodzeniami w tle. "The Fifth Day of March" natomiast bardzo delikatny, oparty na czystym śpiewie Kuhra, rockowy i osadzony w latach 70tych kontrastuje i daje moment oddechu przed kolejnym natarciem, w postaci stricte death metalowego, zagranego szybko "Lazarus Regret". Trochę przyciężki ten kawałek jak na ten LP... a może raczej za mało klimatyczny.
Klimat wraca w typowym gatunkowo dla doom death metalu "I Hurt Those I Adore" i jest to kompozycja bardzo dobra, urozmaicona nie tylko doomowym czystym wokalem, ale i interesującym uporczywym riffem głównym. "The Harlots Lie" to znów sporo z Unleashed i coś z Edge Of Sanity. Jest to numer nastawiony na rytmikę i brutalny ciężar, surowy i bezwzględny. "When Desperation Fills the Void" to utwór powolny, melancholijny, delikatny i balladowy, jest to świetne zakończenie albumu. Doom bez walcujących gitar, z kapitalnie rozwiązanymi partiami wokalnymi i pięknym solem gitarowym. Dopiero w końcówce ten najbardziej klasyczny doom/death metal na pożegnanie.
Mocna pozycja w gatunku... no właśnie, w jakim? Urozmaicony materiał wymyka się jednoznacznemu zaszufladkowaniu. Dużo jawnie zagranego death metalu tu jest i ktoś, kto tego gatunku nie lubi, nie polubi też tej płyty jako całości. W pierwszej chwili miałem wrażenie lekkiego chaosu, ale to jednak płyta przemyślana.
Jest i klimat, jest i agresja, a że nieco rozdzielone, to inna rzecz.
Ocena: 8.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:987
Novembers Doom – Apothic (2011)
Tracklista:
1. The Dark Host 08:08
2. Harvest Scythe 05:42
3. Buried 06:32
4. What Could Have Been 06:33
5. Of Age and Origin (Part 1: A Violent Day) 05:04
6. Of Age and Origin (Part 2: A Day of Joy) 03:19
7. Six Sides 07:47
8. Shadow Play 07:46
Rok: 2011
Gatunek: Doom/Death Metal
Kraj: USA
Skład:
Paul Kuhr – śpiew
Vito Marchese – gitara
Lawrence Roberts – gitara
Mike Feldman - bas
Sasha Horn – perkusja
Ben Johnson – instrumenty klawiszowe
Na Into Night's Requiem Infernal z 2009 roku słychać było zapędy do grania death metalu, którym upust Khur dał w These are They.
Zaszły drobne zmiany w składzie i został wymieniony basista i doszedł Ben Johnson, który zagrał na klawiszach.
Udany The Dark Host może z początku aż tak nie zdradza obrania kierunku death metalowego i brzmi to jak kontynuacja płyty poprzedniej z Of Sculptured Ivy and Stone Flowers, ale aż takich wybuchów death metalowych jak w drugiej połowie nie było.
Harvest Scythe to znów miażdżenie i schemat płyty poprzedniej, ale Buried to już wolniej zagrany death, dość chaotycznie i coś w tym przypomina lekką bezsilność To Welcome The Fade. What Could Have Been to nawiązanie do All The Beauty Twice Again z drugiej płyty, chociaż jest to trochę nazbyt pastelowe, a czysty śpiew Khura bardziej tutaj przypomina jego dokonania z Subterranean Masquerade i Em Sinfonia. No nie brzmi to jak ciąg dalszy.
Podobnie jak na płycie drugiej, służy to jedynie za wyciszenie do miażdżącego i ociekającego death metalem Of Age and Origin, a jak death metal, to i nie mogło zabraknąć tytana sceny szwedzkiej, Dana Swano. Dobrze to jest zagrane i wykonane to jest na poziomie, ale zbyt schematycznie i rutynowo, a część druga to raczej ograny już kontrast.
Six Sides to znów wolniej zagrany death, dobrze zagrany, ale sama kompozycja dość przeciętna z bezsensownymi przejściami. Shadow Play to znów łagodne granie, wyciszające i fajnie to się rozwija, chociaż nie musiało tak długo.
Brzmienie wykonane profesjonalnie i może to najlepiej brzmiąca płyta Novembers Doom, ale zajmował się tym fachowiec Dan Swano, a jemu rzadko zdarzają się wpadki. Doły miażdżą jeszcze bardziej niż poprzednio, tylko czy tu chodzi o miażdżenie, czy klimat?
Klimatu raczej szczątkowe ilości, bo płyta zagrana bardzo zachowawczo, czasami wybijająca z transu. Zagrane na wysokim poziomie, co do tego nie ma wątpliwości, Khur w świetnej formie, sama muzyka jednak bez przebłysków.
Ocena: 7.2/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:987
Novembers Doom – Bled White (2014)
Tracklista:
1. Bled White 06:49
2. Heartfelt 07:09
3. Just Breathe 07:50
4. Scorpius 01:15
5. Unrest 05:25
6. The Memory Room 06:53
7. The Brave Pawn 03:58
8. Clear 06:06
9. The Grand Circle 06:48
10. Animus 06:39
11. The Silent Dark 09:29
Rok: 2014
Gatunek: Doom/Death Metal
Kraj: USA
Skład:
Paul Kuhr – śpiew
Vito Marchese – gitara
Lawrence Roberts – gitara
Mike Feldman - bas
Garry Naples – perkusja
Gościnnie:
Ben Johnson – instrumenty klawiszowe
Aphotic pokazywał już pewne zmęczenie materiału i chyba nawet zauważył to Khur i powrócił z nową płytą po trzech latach.
Zaszła zmiana w składzie i perkusista Sasha Horn zamieniony został na Garry’ego Naplesa.
Znów coś z wcześniejszych dokonań, coś z nowszych, balansujący niemal na granicy nudy, ale w odpowiednim momencie reagującym. Przykładem tego jest Just Breathe, w którym zmiany klimatu i temp czy świetne klawisze reagujące w ostatniej chwili. Pod względem długości utworów, bez wątpienia Khur by chciał powrócić do grania z płyt wcześniejszych, ale Bled White czy Heartfelt by tam nie pasowały z formułą, jaką przyjął i jakiej się trzyma już od dobrych 9 lat. Bardzo dobre utwory zresztą i ciekawsze niż to, co było na płycie poprzedniej, chociaż może trochę za długie.
Unrest to już granie bardziej z ostatnich płyt, znacznie bardziej treściwe i skoncentrowane, bez siłowych kontrastów i świetnym solem, ale schematyczne i można by powiedzieć, że bezpieczne.
The Memory Room ma bardzo dobre solo i to jest nie najgorsza kompozycja, ale ostatecznie nieco bezbarwna i to utwór, który szybko by był zapomniany na klasycznych albumach zespołu. The Brave Pawn to już death metal, Szwecja spotyka USA, ale są i momenty trochę przypominające holenderski Hail of Bullets, ale nie ma co się dziwić, skoro elementem łączącym jest tu Dan Swano.
Clear i The Grand Circle to solidna dawka Novembers Doom i uwypukla jeszcze bardziej braki i niedoróbki The Memory Room. Świetne sola, przestrzeń i klimat. Animus to znów szorstkie i death metalowe walcowanie, momentami może aż za bardzo, ale przede wszystkim jest za długi.
Pewnymi minusami poprzednich kompozycji była długość i można było je skrócić o minutę lub dwie, aby nie przekraczać za bardzo wypracowanego przez zespół czasu około 50 minut. The Silent Dark może wywoływać uzasadnione obawy co do długości, tym bardziej, że kompozycji tak długiej nie było już od czasów The Knowing. Ogólnie jednak kompozycja udana, może nawet i najlepsza na płycie, ale Last God jest tylko jeden. Świetne zmiany tempa, świetna perkusja i jasno zaznaczona melodia.
Finał lepszy niż całość.
Do produkcji nie ma co się przyczepić, bo to znowu Dan Swano, ale mam wrażenie, że poprzednio brzmienie jednak było lepsze i bardziej kopało. Tylko czy tutaj kopnięcie by nie zmęczyło aż za bardzo?
Wykonanie jak zwykle na najwyższym poziomie. Khur jak zwykle kruszy mury, tylko płyta o dobrych 15 minut za długa.
Ocena: 7.8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:987
Novembers Doom – Hamartia (2017)
Tracklista:
1. Devils Light 05:05
2. Plague Bird 05:22
3. Ghost 05:32
4. Ever After 05:56
5. Hamartia 03:35
6. Apostasy 04:19
7. Miasma 05:46
8. Zephyr 06:28
9. Waves in the Red Cloth 05:38
10. Borderline 09:03
Rok: 2017
Gatunek: Doom/Death Metal
Kraj: USA
Skład:
Paul Kuhr – śpiew
Vito Marchese – gitara
Lawrence Roberts – gitara
Mike Feldman - bas
Garry Naples – perkusja
Gościnnie:
Ben Johnson – instrumenty klawiszowe
Khur prawdopodobnie usłyszał głosy krytyki i przy okazji tej płyty postanowił wyjść naprzeciw oczekiwaniom, skracając nieco kompozycje i jednocześnie trzymać się sukcesu kolosa albumu poprzedniego.
Skład bez zmian, z kolei muzyka nadal Novembers Doom, trochę death metalowego miażdżenia, ale z klasą i klimatem, jak to miało miejsce w czasach przed Aphotic.
Ale jest łagodniej i bardziej melodyjnie niż poprzednio, może nie słychać tego aż tak w klasycznym otwieraczu 2005-2009 „Devils Light”, w którym są lekkie przytyki z płyty poprzedniej, szczególnie w drugim planie, jest jednak znacznie bardziej melodyjnie. To samo można powiedzieć o niszczącym Plague Bird.
Ghost to bardzo rozmarzone granie, delikatnie malowane i dobrze się tutaj słucha tego spokojnego i stonowanego Khura, który próbuje zapuścić się w rejony Solstice czy Isole. Ever After to znów coś z Solstice i Isole, przeplatane ze stylowym i klimatycznym graniem Novembers Doom i tam, gdzie grają po swojemu brzmią świetnie, a gdzie zapuszczają się rejony szwedzkie czy brytyjskie, brakuje podniosłości i klimatu gotyckiego klasztoru.
Pod względem minimalizmu i budowania klimatu, Hamartia wypada znacznie lepiej. Długo nie było death metalowego miażdżenia, ale nadrabia to w solidnym Apostasy, gdzie powraca Zły Khur i kruszy mury i wraca po raz kolejny w Zephyr, które ma udane solo.
Album kończy tak jak poprzednio kolos i Borderline jest bardzo udany. Tradycyjny schemat zespołu, gdzie zaczyna się wszystko łagodnie, rozwija się coraz mocniej, ale jednak nie ma tu już tego pazura, co kiedyś.
Brzmienie świetne, nie wybija zębów i nie miażdży jak wcześniejsze płyty, jest cieplejsze i łagodniejsze, co nie znaczy, że miękkie. Swano ma chyba wizję co do brzmienia nie tylko tego zespołu, ale i innych melodic death czy progresywnych i stosuje tutaj dość podobne rozwiązania, gdzie jest ciężar, ale bez przytłoczenia.
Wysoki poziom wykonania, ale słychać, że Khur się starzeje i nie ma już aż tyle klimatu chłodnej krypty, jak wcześniej, przystopował też z death metalem, a więcej jest fundamentu Isole, ale to jednak nie ten poziom.
Ocena: 7.9/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:987
Novembers Doom - Nephilim Grove (2019)
Tracklista:
1. Petrichor 06:12
2. The Witness Marks 04:45
3. Nephilim Grove 06:49
4. What We Become 06:31
5. Adagio 05:35
6. Black Light 06:10
7. The Clearing Blind 05:40
8. Still Warmth 05:36
9. The Obelus 05:46
Rok: 2019
Gatunek: Doom/Death Metal
Kraj: USA
Skład:
Paul Kuhr – śpiew
Vito Marchese – gitara
Lawrence Roberts – gitara
Mike Feldman - bas
Garry Naples – perkusja
Khur powraca w niezmienionym składzie po dwóch latach przerwy i to ponownie próba pogodzenia starego z nowym. Trochę więcej w tym Novembers Doom niż poprzednio, ale tym razem więcej tu Katatonia, szczególnie w tych gładszych partiach.
Petrichor to raczej coś dla fanów Katatonia czy Mastodon i mnie to otwarcie nie porywa i jedyne, co w tym jest z Novembers Doom to brzmienie gitar. W The Witness Marks w końcu coś wykrzesują z siebie i jest Novembers Doom, chociaż podobnie jak w Nephilim Grove nie ma już tego pazura, co kiedyś i w większości jest to granie dość uładzone. W obu pojawia się od czasu do czasu growl, ale to nie jest zagrane z taką mocą i ciężarem jak to kiedyś bywało.
What We Become lekki i przyjemny, ale może nawet aż zbyt lekki i zabrakło tu typowego dla Novembers Doom natarcie i mocy, a samo solo wielkiego wrażenia nie robi. Adagio to solidne walcowanie i w solo czuć, że odżywają i coś się dzieje.
Najostrzejszy i najbardziej death metalowy jest Black Light, solidnie wykonany i przywodzi na myśl najlepsze momenty 2005-2009, ale jednocześnie słychać, jak bez życia jest to zagrane. Jakby para gdzieś uciekła.
The Clearing Blind i Still Wrath to nie są złe utwory, ale strasznie poprawne i wyliczone, z kolei The Obelus to pomysł, który był znacznie lepiej zrealizowany lata temu w Heavenwood i Portugalczycy zagrali to znacznie ciekawiej.
Za brzmienie znów odpowiada Dan Swano i tym razem zostało ono dobrane fatalnie. Taki dobór łagodnych gitar i perkusji z miękkim basem bardziej by pasował do jego własnych progressive rockowych zespołów. Takie brzmienie bez kopa tutaj odziera z pazura jakiekolwiek przejawy mocy i tylko podkreśla rezygnację i jakby brak wiary w muzykę tu skomponowaną.
Kompozycje poprawne, dobrze zagrane, Khur wyborny, nawet trochę zmarnowany tutaj, bo granie strasznie wyliczone i schematyczne, do tego bardzo ugłaskane i potulne mimo growlów czy podjazdów pod death metal, bo brzmi to bardziej, jak granie do poduszki.
Mimo, że cudów się nie spodziewało, to tylko dobra płyta od takiej ekipy to i tak zawód.
Ocena: 7/10
SteelHammer
|