Dafne
#1
Dafne - Dafne (2006)

[Obrazek: R-5913314-1406149772-6165.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Still Alive 05:17
2. Believe in Tomorrow 05:22
3. The Man I Am 05:25
4. Long Awaited Stranger 06:27
5. Concerto for Inferno (instrumental) 04:13
6. Going Home 05:25
7. Dancer of the Night 06:01
8. The Dark 05:44
9. Antechamber of Hell 05:05
10. Back to the Opera(instrumental) 08:53

Rok wydania: 2006
Gatunek: Neoclassical heavy/power metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Leonardo "Ariel" Fiorini - śpiew, gitara, instrumenty klawiszowe
Andrew Yourcenal - gitara, instrumenty klawiszowe
Alessandro Moncelsi - bas
Nicko Rondinelli - perkusja

Zespół ten należy do mniej znanych włoskich grup grających muzykę powiązaną stylistycznie z neoklasyką, jest też teamem jednego tylko albumu. Ani album wydany z dużymi problemami przez Underground Symphony, ani sam DAFNE nie cieszyły się powodzeniem, co nie jest winą samej grupy, a raczej zupełnym brakiem promocji i pomocy ze strony wytwórni. Spowodowało to rozwiązanie zespołu w 2008 w atmosferze pewnego żalu i smutku z powodu utraconej szansy.

Samej płycie szansę dać należy.
Still Alie jest typowym przykładem czerpania z doświadczeń Yngwie Malmsteena i łączenia ich zarówno z melodic metalem europejskim, jak i, co ciekawe, z japońskim. Granie nie za szybkie, z nastawieniem na ekspozycję refrenu i ścisłe trzymanie się schematu neoklasycznego. Już ten utwór pokazuje, że gitarzysta solowy ma tu dużo do powiedzenia i dobrze, bo gra wyśmienicie, łącząc shred z rockiem. Brzmieniowo DAFNE cały czas znajduje się w rejonach heavy power i to słychać także w zrobionej w delikatniejszy sposób kompozycji Believe In Tomorrow, która ma w sobie cechy stylizowanego na szlachetniejszy gatunek rockowego, prostego przeboju. DAFNE ma jednak jeden problem, a mianowicie wokalistę. Ten głos bardziej pasowałby do jakiegoś zespołu grającego tradycyjny, podszyty hard rockiem metal lat 80tych, tu jakoś mało potrafi wyeksponować tę neoklasyczną elegancję, którą stara się wpleść gitarzysta. Nieźle wypada w częściowo akustycznej balladzie The Man I Am, zgrabnej, romantycznej z pewnymi akcentami mocniejszymi, które są zasługą wokalu właśnie. Niemniej wrażenie, że to utwór jakby wykonawczo wyciągnięty z poprzedniej metalowej epoki jest wyraźne. To wrażenie ogólnie potęgowane jest specyficzną produkcją, którą jedni nazwą słabą i niedbałą, inni zaś starodawną, klasyczną i tradycyjną. Głośna perkusja, dudniący nieco przesterowany bas, ostra, ale rozmyta gitara i wokal lekko schowany w ten gitarowy sound. Ten ostatni zabieg może jest i celowy, aby lekko ukryć wokalne potknięcia, a te jednoznacznie można wytknąć w Long Awaited Stranger, takim malmsteenowskim epickim songu, trochę niepotrzebnie urozmaicanym zmianami tempa na szybsze. Pierwszą część albumu zamyka instrumentalny Concerto For Inferno i to popis jednego aktora, przy czym gitarzysta rzeczywiście podkreśla swoją klasę.
W Going Home trochę melodyjnego heavy power na bazie neoklasyki z nastawieniem na melodię, która jest co prawda zupełnie pozbawiona oryginalności, ale mimo to słucha się tego bardzo dobrze. Bardzo dobrze prezentuje się chłodny, ale podskórnie skrywający emocje wyrażone oszczędnie użytymi klawiszami emocje Dancer Of the Night. Wypada to może nieco zbyt ascetycznie, tu znów wina leży po stronie produkcji, bo wokalista bardzo głośny, perkusja nadmiernie wręcz, a klawisze jakby mało zwiewne. Jest to jednak w konstrukcji, pomyśle i samej melodii utwór bardzo dobry i każdy cover doświadczonej ekipy parającej się takim graniem musiałby zostać zauważony i doceniony.
The Dark to faktycznie trochę mroczna kompozycja, jednoznacznie wskazująca na zapatrzenie w twórczość Yngwie Malmsteena. Ładne ozdobniki gitarowe, wysokiej klasy solo, ale znów chciałoby się usłyszeć nieco lepszy wokal. Te dostojne tempo jest tu jednak wytrzymane i utrzymane w najlepszej tradycji podobnych akademicko potraktowanych utworów neoklasycznych i ta konsekwencja robi wrażenie, w tym gitarowo wycyzelowane zakończenie. Antechamber Of Hell to nieodzowny na takich albumach szybszy killer z klasyką w tle, również malmsteenowską, chyba najbliższą temu co był na "Eclipse". Ten utwór jest znakomity, najlepszy na tym LP, mimo swej prosty. Tak się powinno grać melodyjny neoklasyczny power metal w momentach, gdy z innych nagrań bije chłód i wystudiowane dostojeństwo. Na koniec DAFNE poważył się na rozbudowanego kolosa Back To The Opera. Monumentalny wstęp, gitary akustyczne, symfoniczne tło, stopniowe budowanie nastroju w nostalgicznej melodii. W tej kompozycji zespół wraca na rodzime poletko melodic progressive power metal, tyle, że poza gitarzystą potrzeba do takiego grania więcej muzyków na bardzo wysokim poziomie, a tu wszyscy są tylko tłem dla tych gitar. Wokalista milczy, i w efekcie dostajemy prawie dziewięć minut instrumentalnego grania, które w pewnym momencie zaczyna zmierzać donikąd, czy raczej dreptać w miejscu. Spodziewana kulminacja nie nadchodzi i nawet solo gitarowe tym razem nie wzbudza większego zainteresowania. Przegrana potyczka w tym utworze nie oznacza jednak, że przegrana została kampania.

Album zawiera wartościową, choć wtórną muzykę z kręgu grania Yngwie Malmsteena i grup japońskich z niedopasowanym co prawda brzmieniem i kontrowersyjnym wokalistą (jak to bywało np tez w Angelo Perlepes MYSTERY), ale wśród grup z Włoch jest chyba najczystszym gatunkowo przedstawicielem tego odłamu metalu. Dużo bardzo dobrych melodii, wysokiej klasy gitarowa robota, szlachetne przestrzeganie reguł i zasad neoklasycznego grania.
Zniknięcie zespołu ze sceny zdecydowanie przedwczesne i ze stratą dla tego gatunku metalu.


Ocena: 8/10

22.11.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości