Icy Steel
#1
Icy Steel - As the Gods Command (2010)

[Obrazek: R-6648117-1504772896-4927.jpeg.jpg]

tracklista:
1. Impetuos Fire 06:09
2. The Persistance of Time (instrumental) 06:24
3. The Holy Sun 07:40
4. Out of your Time 04:39
5. Mjöllnir 05:12
6. Fallen Heroes 09:37
7. Fly without Wings 07:39
8. As the Gods Command (Pt.1) 09:23
9. As the Gods Command (Pt.2) 03:31
10. The Hymn of the Brave 01:20
11. The Commander 07:41
12. There Was once a Weeping Willow 03:07

Rok wydania: 2010
Gatunek: traditional epic heavy metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Stefano Galeano - śpiew, gitara
Pietro Bianco - gitara
Roberto Ladinetti - bas
Claudio Sechi - perkusja

Zespół ICY STEEL pochodzi z Sardynii. Grupa jest stażem młoda, powstała w 2005 roku, ale to jest już drugi jej LP, po "Icy Steel" z 2007 roku.
Debiut ten, mimo dobrego warsztatu muzyków, dopasowanego do tego wokalisty i dobrego brzmienia był jednak taki w dużej mierze nijaki, pozbawiony tego porywającego elementu mocy i patosu, jaki powinien cechować true heavy metal. ICY STEEL poświęcił chyba nieco czasu, aby sobie ten element przemyśleć i powrócił w lipcu 2010 w nieco odmiennym składzie i z nową płytą, wydaną przez Pure Steel Records, której poziom atrakcyjności jest w stosunku do poprzedniej nieporównywalny.

Mordercze granie true w Impetuos Fire. Numer z energią i motoryką, o jakiej ostatnio MANOWAR nieco zapomniał. No i dużo gitary, szkoda jedynie, że gitarzysta nie jest trochę bardziej finezyjny, ale co za eksplozje w tle! The Persistance of Time to ostre jak brzytwa riffy i niespodziewane rozwinięcie bardziej typowe dla speed metalu lat 80-tych. Piękne wejście gitary i kolejne true metalowe motywy. No, a potem różne niespodzianki, nawet krużgankowe folkowe zagrywki. Wszystko bez słów, bo to numer instrumentalny i do tego jeden z najlepszych w tym roku.
The Holy Sun to kruszący czaszki heavy power z orientalnym motywem. Niemiecka motoryka, brytyjski wokal i malutkie zapożyczenia z IRON MAIDEN. Jest może tu odrobina chaosu i plątaniny, ale wejście solo gitarowego wszystko natychmiast porządkuje. Tu solo jak rozżarzony pręt wkręca się w czaszkę. Out of Your Time to znów bardzo spokojny z akustyką na czele numer i daje nieco wytchnienia po morderczych atakach z kompozycji poprzednich. Epic song na solidnym poziomie. Zbudowany z trzech części Mjöllnir po prostu zabija. Porusza mury Asgardu i strzeliste, mroczne wieże Valhalli. Za ten numer miejsce po prawicy Odyna się należy. Barbarzyńska, epicka siła roznosi wszystko mocą tego mitycznego Młota.
Fallen Heroes z odrobiną runnig wildowego stylu w gitarze prezentuje się okazale, tylko w ciągu całego tego trwającego prawie 10 minut numeru można mieć pewne zastrzeżenia do wokalu. Klimatyczna część środkowa to znów popis łagodnego epic grania, zrealizowana w prosty i ujmujący sposób. Mocarne wzniosłe solo gitarowe aż się prosi o to, aby było dłuższe. Kolejny ładny akustyczny początek w Fly Without Wings, epicko, balladowo i true i tak trzymają do końca. A jaki tu bas jest w dalszej części, hoho. Ogólnie mimo ponad 7 minut nudzenia nie ma.
As the Gods Command w dwóch częściach to piękna opowieść zagrana z ogromną dbałością o wydobycie jak największego epickiego klimatu, momentami wręcz teatralna i tak potrafią to zrobić tylko Włosi. Ten motyw gitarowy, który tu się pojawia i staje przewodnim po prostu cudowny i zdumiewający, a przecież wcale nie jest skomplikowany. Prawdziwy heavy metal pełen wycyzelowanych szczegółów. Słucha się z zapartym tchem. The Hymn of the Brave/The Commander to jedna całość i tu mamy skrzyżowanie tego, co najlepsze w WOTAN, HOLY MARTYR i MANOWAR rzecz jasna. Ostro, surowo, marszowo, bojowo, epicko i barbarzyńsko. Na koniec zaśpiewany częściowo a capella, a potem z gitarą akustyczną pełen true metalowego żaru There Was Once a Weeping Willow.

Wokalnie są nieraz spore potknięcia, głównie w utworach z łagodnym graniem i bez kruszących riffów. Nie przesadzałbym jednak z surowością oceny tego elementu, bo nie rzutuje to na odbiór epickiej całości. Gdyby patrzeć na ten LP przez pryzmat wokalu, to należałoby mocno krytykować większość grania true heavy i epic z ostatnich 30 lat, z USA szczególnie. Rzecz jasna Galeano nie bronię zanadto, ale on po prostu ma za słaby głos do takich kruszących gitarowych motywów i czasem brakuje mu wokalnej potęgi.
Jedynie wysuwanie go w niemal solowych popisach przy akustycznym podkładzie jest tu błędem. Na szczęście te akurat kompozycje mają charakter raczej uzupełniający. Mnie się takie wokale w zespołach z Grecji czy Włoch podobają. Nie zachwycam się nimi, ale mnie nie rażą, poza kilkoma wyjątkami. Tak samo "nie umie" śpiewać frontman z HOLY MARTYR dla przykładu... Do progressive melodic power z klawiszami nie powinni być oni dopuszczani, ale wojownik ma przede wszystkim być barbarzyński, nawet jak czasem jest to na granicy fałszu. Adams jest jeden, to wiemy, a Morbiducci jest zajęty.

Należy mieć na uwadze, że to nie jest jakiś ascetyczny epic metal kopalny. Tu kłania się raczej rozbuchany instrumentalnie styl nieco powiązany z MANOWAR i mocno zakotwiczony w graniu południowoeuropejskim. Rozbudowa formalna kompozycji to ostatnio tendencja dominująca, a trzeba przyznać, że w tych długich kawałkach dzieje się dużo. Tak przy okazji, ICY STEEL sporo podpatrzył u DOMINE zarówno pod względem sposobu konstruowania utworów i dozowania w nich napięcia, jak i w położeniu nacisku na pełne finezji i pomysłów sola gitarowe, które na tym LP są w większości doprawdy imponujące.

Uzyskane brzmienie oczywiście niszczy i jest to jednak z ciekawszych płyt w tradycyjnych gatunkach pod tym względem w tym roku. Surowości nie ma, ale jest głębia, soczystość i moc. Totalnie niszczący bas. To trzeba oddać gwoli pełnej sprawiedliwości. Moc emanująca ze wszystkich instrumentów jest wręcz fizycznie namacalna.
Poprzednia płyta była nijaka. Tu sieją zniszczenie. Podjazdy pod MANOWAR w tych miejscach, gdzie się pojawiają, przebijają zagrywki WOTAN .
Dla fanów epic heavy mus absolutny.


Ocena: 9/10

9.07.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Icy Steel - Krònothor (2012)

[Obrazek: R-5540795-1396028206-2190.jpeg.jpg]

tracklista:
1. Spacecraft 01:57
2. The War Within 04:16
3. Memories from the Past 05:53
4. Astroligic Centuries 06:29
5. An Epic Love 03:40
6. Earth... 03:25
7. ...Wind... 05:04
8. ...Sky 02:20
9.King Without Kingdom 05:28
10. Return to Roots & Follow the Flag 05:18

Rok wydania: 2012
Gatunek: epic heavy metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Stefano Galeano - śpiew, gitara
Pietro Bianco - gitara
Roberto Ladinetti - bas
Flavio Fancellu - perkusja

oraz
Cristian Scarponi - gitara ("Wind")
Gian Mario Solinas - organy Hammonda
Ilaria Celeste - flet


Trzeci album ICY STEEL ukazał się nakładem My Graveyard Productions we wrześniu 2012, a w składzie pojawił się nowy perkusista Flavio Fancellu.
Tym razem grupa zrezygnowała po części z rycersko-epickiego wizerunku oraz epickich kolosów nie zrezygnowała jednak z grania tradycyjnego metalu.

Po wstępie Spacecraft i łagodnym akustyczny początku The War Within dostajemy mocne dostojne rozwinięcie tej kompozycji z echami temp MANOWAR i uroczystą atmosferą. Jest tu także charakterystyczna dla ICY STEEL akustyczna gitara z motywem średniowiecznego folku. Taka gitara rozpoczyna również Memories from the Past, bardzo dobry, zdecydowanie zagrany numer w stylu FALCONER. W dalszej części mamy tu spory fragment z gitarą akustyczną i hammondami i tak się ten utwór też kończy. Łagodnie i nostalgicznie.
Astroligic Centuries nie jest interesujący. Ogrywany jest po raz setny ten sam średniowieczny motyw rycersko-krużgankowy, gitara akustyczna nic nie wnosi, a melodia przypomina słabe podobne pieśni ogniskowe BLIND GUARDIAN. Nużące powtórzenia nie są niwelowane przez co najwyżej dobre sola. Dużo tu tego grania akustycznego, bo i An Epic Love jest takim ogniskowym numerem z łagodną melodią i metalu w tym mało, natomiast miłości na pewno wiele. No i  znowu kłania się BLIND GUARDIAN. Earth/Wind/Sky należy traktować jako swojego tryptyk i jest to łącznie dziesięć minut walcującego, dostojnego grania epic heavy w Earth, tkania koronek z jedwabiu w ażurowym rozmarzonym Wind z pogranicza progresywnego rocka i epic hard rocka i monumentalnego true metalowego zwieńczenia bez słów w Sky. King Without Kingdom, epicki, z bardzo klasycznym punktującym basem i spokojnym klimatem przypomina ciężej zagrane kompozycje słynnego amerykańskiego epic hard rockowego zespołu SORCERER  z lat 70tych. Trochę lekko jak na ICY STEEL jaki znam z poprzedniej płyty.
I na koniec ponownie akustycznie rozpoczyna się Return to Roots & Follow the Flag... a po chwili ciszy niestety wszystko kończy się słabiutkim heavy metalowym zwieńczeniem, naprawdę słabym i przypominającym nijakie granie z debiutu.

Galeano specjalnych postępów jako wokalista nie zrobił, słychać jego potknięcia w falconerowym Memories from the Past, choć w łagodnej części wypadł znakomicie. Fancellu wydaje się być słabszym perkusistą niż jego poprzednik. Co jest piękne na tym LP?  Hammondy, bo hammondy są zawsze piękne. Tu jednak są nieco za ciche. Takie hammondy na pierwszym planie to jest dopiero coś! Grę gitarzystów, poza gitarami akustycznymi, należy ocenić jako mocno przeciętną w porównaniu z albumem poprzednim. Brak zdecydowanie zapadających w pamięć solówek oraz kruszących riffów.
Można mieć zastrzeżenia do produkcji i mam spore. Gitary elektryczne brzmią marnie, jakieś takie niby ostre, a rozmyte. Perkusja słaba w blachach, bas za głośny do bębnów, wokal zbyt schowany za ścianą gitar. Takie brzmienie może uchodzi na true epic metalowych płytach, tu jednak, jak sądzę, chcieli pokazać bardziej wysmakowany heavy metal i taki sound całości odbiór psuje.
Bardziej wysmakowany heavy metal... Same ładnie grające gitary akustyczne i hammondy oraz gdzieś tam przewijający się flet nie wystarczą, by coś stało się wysmakowane. ICY STEEL ujmując ciężaru, dodając zwiewności classic epic numerom zapomnieli, że barbarzyństwa nie da się oswoić. Wyszło średnio, i to taki lew, który rozdziawia bezzębną paszczę. Ta muzyka nie rozrywa na kawałki.


ocena 6,9/10

new 10.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Icy Steel - Throught The Ashes (2016)

[Obrazek: R-9292135-1478078715-2651.jpeg.jpg]

tracklista:
CD1: Before
1. Last Man on the Earth 02:13
2. Fire and Flames 03:03
3. The Day that Became Night 07:09
4. Ritual of the Wizard 04:08
5. Last Thing to Destroy 06:02
6. ...and the Warriors Return 06:38
7. Today the Rain Cries 04:42
8. The Earth After Man 07:24

CD2: After
1.Bard's Dreams in the Silent Woodland 01:40
2.Ashes of Glory 03:53
3.Inside the Glass Place 05:06
4.Shaman's Death 04:56
5.The Weight of Signs 03:42

Rok wydania: 2016
Gatunek: epic heavy metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Stefano Galeano - śpiew, gitara
Pietro Bianco - gitara
Carlo Serri - gitara basowa
Flavio Fancellu - perkusja



Po nagraniu albumu "Krònothor" nastały dla ICY STEEL trochę gorsze lata. Grupa pozostała bez kontraktu płytowego, a w 2014 nowym basistą został Carlo Serri, który kilka lat wcześniej występował razem z Fancellu w heavy metalowym CHANGES. Ostatecznie grupa zdecydowała się wydać kolejną płytę nakładem własnym, i tak we wrześniu 2016 pojawił się dwupłytowy album "Throught The Ashes".

CD zatytułowany "Before" zawiera nadspodziewanie dobrą dawkę epic heavy metalu w najlepszej włoskiej tradycji i w znaczniej mierze stanowi powrót do stylu z "As the Gods Command" .
Całość otwiera gustowne symfoniczne intro z narracją Last Man on the Earth, a potem jest moment zaskoczenia, bo Fire and Flames to szybki classic heavy metalowy, rycerski numer z dalekimi echami IRON MAIDEN i US Power i tak dotąd zespół raczej nie grał. Jest to jedyna kompozycja Fancellu na tym LP i bardziej odnosi się do czasów, gdy grał jeszcze w CHANGES. Znakomite melodyjne sola i pojedynki gitarzystów są ozdobą tego kawałka.
Jeśli powiązać z czymś to, co jest dalej, to są odniesienia do MANOWAR i w jakimś stopniu także do MANILLA ROAD.
Surowy, niezbyt szybki The Day that Became Night jest dobryi  bliski nagraniom ASSEDIUM, z jak zwykle wysokiej klasy częścią instrumentalną i ta jest tu najciekawsza. Najsłabiej wypada pośpiesznie zagrany Ritual of the Wizard w rytmice typowej dla późnego DOMINE i elementami wskazującymi na power metalowe podejście. Niestety, sama melodia jest bardzo przeciętna.
Druga część albumu jest znakomita. Wybornie rozkręca się heroiczny i pełen dumnego epic klimatu Last Thing to Destroy,i w końcu otrzymujemy mocarny song bardzo bliski potędze przekazu MANOWAR. Zniszczenie!
...and the Warriors Return rozpoczyna się łagodnie i może odrobinę za długo, ale potem kruszące manowarowe riffy w dostojnym tempie i przepiękne bogate i treściwe gitarowe ornamentacje tworzą kapitalny heroiczny epic numer.
Lżejszy, niemal rockowy z drugą gitarą akustyczną song Today the Rain Cries ma charakter true metalowej ballady i to zdecydowanie udanej. Piękny, oniryczny motyw gitarowy spina wszystko w jedną całość.
Na koniec fantastyczny kroczący The Earth After Man. Gdy zespołom włoskim takie coś się uda, to pojawiają się niezapomniane epic killery. Taki stworzył tu ICY STEEL. Wycyzelowany w najdrobniejszych szczegółach, narastający w emanacji mocy. Potężne partie perkusji i zwaliste riffy, oparte o długie wybrzmiewania, i patos, patos! Niesamowicie gitarowo rozegrana została część instrumentalna.
Całość zagrana została wspaniale pod względem pracy gitar i nawet trudno powiedzieć, czy to Galeano, czy Bianco gra tu lepsze sola. Flavio Fancellu, który na poprzednim LP nie zawsze sobie radził, tutaj  w epickim heavy wybija bojowe rytmy litaurów i tworzy potężne, momentami ogłuszające przejścia. Imponujący występ tym  razem.
Znakomite chóry, wykorzystywane oszczędnie, to kolejny atut tego albumu. Sam Galeano śpiewa bardzo jak na swoje możliwości, choć gdyby to wszystko zaśpiewał wokalista o mocniejszym głosie, to dewastacja byłaby pełna.

Jak zwykle wspaniale brzmią gitary akustyczne w tych nagraniach. Obaj gitarzyści prezentują kunsztowną grę na tym instrumencie i chyba uwypuklenie tego było celem dodania drugiego CD, (After) gdzie znalazły się kompozycje wyłącznie akustyczne, stanowiące jakby dalszą część historii, ale zdradzające różne wpływy muzyczne - od BLIND GUARDIAN w Bard's Dreams in the Silent Woodland, po inspiracje niemetalowe w Inside the Glass Place. Trzeba podkreślić wspaniałą realizację tego drugiego CD. To nie jest brzmienie gitary brzdąkającej przy ognisku. Niezależnie od tego czy te kompozycje są wysokiej klasy, czy słabsze, to sound, jaki tu zrealizował Cristian Scarponi, jest przepyszny. Każde drgnienie struny jest z pietyzmem zaznaczone. Przepiękna realizacja "After" i jak najbardziej epic true metalowa "Before". Tym razem płyta ICY STEEL została pod względem wyprodukowana bez zarzutu. A mniej zorientowanym warto wyjaśnić, że Cristian Scarponi to nie kto inny jak Dick Laurent z CADAVERIA, który zagrał w jednej kompozycji na płycie poprzedniej Sardyńczyków oraz zajmował się jej miksem i masteringiem. Poprzednio można było mieć określone zastrzeżenia do brzmienia, ale tym razem już nie.

Na "Throught The Ashes" ICY STEEL porzucił progresywne ciągoty i eksperymenty i zagrał to, co potrafi najlepiej - epic heavy metal inspirowany klasyką gatunku oraz oczarował grą na gitarach akustycznych.
Wyważony, dopracowany w szczegółach album.

ocena: 8,8/10

new 29.01.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Icy Steel - Guest On Earth (2019)

[Obrazek: R-13231302-1550393704-8839.jpeg.jpg]

tracklista:
1. The Inhabitants of the Solitary Island 09:05
2. Technology of the Ancient Gods 07:39
3. Eternity of Soul 08:21
4. Echoes Lost in Time 09:34
5. The Calendar 05:08
6. Of the Gods and Their Mountain 06:42
7. The Empire and the Glory 06:54
8. Honour and Cold Wind 08:05
9.With My Horse and Dry Land 06:36
10.Spirit of the Eagle 06:35

Rok wydania: 2019
Gatunek: epic progressive heavy metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Stefano Galeano - śpiew, gitara
Marco Scanu - gitara
Carlo Serri - gitara basowa
Flavio Fancellu - perkusja


"Guest On Earth" to najbardziej jak do tej pory ambitne dzieło ICY STEEL, zrealizowane z nowym gitarzystą Marco Scanu oraz przy udziale imponującej liczby gości, którzy wspierają zespół w każdej z kompozycji. To zarówno znane wokalistki, tworzące wokale poboczne, jak i takie metalowe sławy jak Rhino, David Shankle, Ross The Boss (ex MANOWAR), Steve DiGiorgio, Roberto Tiranti, Ralf Scheepers, George  Call, Carlo Spiga, Mile LePond i wielu innych - w sumie prawie trzydziestu wokalistów i instrumentalistów.

Album został po raz pierwszy zaprezentowany w wersji digital 26.10.2018, a oficjalnie wydany na CD w styczniu 2019.
Można by powiedzieć  - "metalowe święto". Niestety, nie można.
Oczywiście sama fabuła częściowo oparta o problematykę wpływu kosmicznych cywilizacji na rozwój kultury Ziemi jest bardzo ciekawa, ale muzycznie zostało to zrobione po prostu w nudny sposób. Kompozycje mają charakter poniekąd epicki w progresywnym stylu, z wykorzystaniem orientalnych motywów muzycznych (Technology of the Ancient Gods. Eternity of Soul) oraz rozbudowanych partii wokalnych po części rozpisanych na głosy. Co z tego jednak, skoro to w efekcie nużący zestaw nieustannie powtarzających się tych samych riffów, rozciągniętych w nadmiernie napęczniałe od nich utwory, w których realnej treści wystarczyłoby na numery co  najmniej o połowię krótsze.
Naprawdę nie ma tu sensu wyszczególniać , kto z gości jak zagrał lub zaśpiewał, bo wszyscy stanęli na wysokości zadania i są tu jasnymi punktami w szaroburej metalowej rzeczywistości tej płyty. The Calendar jest po prostu marny i shred Davida Shankle nie mógł go uratować... I tak jest we wszystkich kompozycjach. Średnie, usypiające tempa, masywność bez większej głębi, a jeśli już pojawiają się elementy i fragmenty symfoniczne (The Empire and the Glory), to są bardzo przeciętne. Jedynym jaśniejszym punktem jest chyba tylko Honour and Cold Wind z perkusją Rhino i gitarą Rossa The Bossa, ostrzejszy, trochę manowarowy, z narastającym napięciem, jedyny raz na tym albumie. Jednak w porównaniu do wcześniejszych mocarnych epickich killerów ICY STEEL to w sumie nic specjalnego.

Realnie słychać jaką stratę zespół poniósł wraz z odejściem Pietro Bianco. Marco Scanu praktycznie na tym albumie nie istnieje, przepadły wspaniałe duety i pojedynki Galeano-Bianco, a pojawiające się tu i ówdzie gitary akustyczne to blade echo tego co było wcześniej.
Taki zestaw kompozycji wymaga specyficznie dobranego brzmienia, wyrastającego ponad epic heavy standardy. Tu o tym nie pomyślano i owszem, jest to sound rozpoznawalny dla gatunku, ale raczej nie tego, w jakim się tu ICY STEEL próbuje obracać. Monotonia, brak rozpoznawalnych melodii, brak jakiegoś jasno wyrażonego klimatu...
Najciekawsze postacie - Rhino oraz George Call (ASKA, ostatnio też CLOVEN HOOF) jako wokalista w Spirit of the Eagle, najlepszy moment- ostatnie, akustyczno -gwizdane chwile w Spirit of the Eagle...


ocena: 6/10

new 30.01.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości