Starbynary
#1
Starbynary - Dark Passenger (2014)

[Obrazek: R-11067067-1509233514-1962.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Before the Dawn... 02:48     
2. ...Dawn of Evil 05:47     
3. Dark Passenger 06:24     
4. Blood 04:52     
5. Reflections 01:23     
6. Codex 06:03     
7. My Enemies 06:11     
8. The Ritual - Modus Operandi 05:41     
9. Turn Around, Look Away! 07:04     
10. The End Begins (I. Who Is a Psycopath?, II. The Hope of a New Life , III. Salvation, IV. The End Is Near) 16:48

Rok wydania: 2014
Gatunek: Progressive Power Metal
Kraj: Włochy

Skład:
Joe Caggianelli - śpiew
Leo Giraldi - gitara
Luigi Accardo - instrumenty klawiszowe

Gościnnie:
Mike LePond - bas
Diego Ralli - perkusja
Bea Sinigaglia - śpiew (2)

Odejście Joe Caggianelli z DERDIAN w 2012 roku było smutną wiadomością. Na szczęście DERDIAN znalazło wspaniałe zastępstwo, tylko co z Caggianelli? To by była strata dla metalowego świata, gdyby taki głos przepadł.
Po roku ciszy, w 2013 roku rozchodzi się wieść, że wokalista wraz ze swoim przyjacielem, gitarzystą Leo Giraldim, zakładają zespół, STARBYNARY. Materiał został przygotowany dość szybko, na tyle szybko, że nie udało się skompletować pełnego składu i zespół musiał się wspomóc muzykami sesyjnymi. 1 grudnia 2014, nakładem Bakerteam Records, pododdziału Scarlet Records, roku udaje się wydać debiut.

Dawn of Evil jest wspaniałe. Fenomenalna dynamika, płynność, lekkość melodii, przywodząca na myśl DERDIAN. Świetny refren, bardzo dobre solo gitarowe, a klimat... Coś pomiędzy DERDIAN a HEAVENLY. I sola! Bardzo dobre sola gitarowe i dialog Giarldi/Accardo! I te wtrącenia basowe LePonda!
Ta kompozycja tworzy jednak wrażenie dość mylne, bo reszta płyty to progressive metal, który plasuje się gdzieś pomiędzy ADAGIO, VISION DIVINE i posępny klimat francuzów dominuje w Dark Passenger, a na końcu akcent DERDIAN i RHAPSODY. Te kontrasty i walka dobra ze złem to dość ciekawy zabieg i tytułowy jak i Blood pod tym względem są zrealizowane bardzo dobrze. Czasami gdzieś wybrzmiewają dalekie echa ADRAMELCH i LABYRINTH, ale to bardziej w aranżacjach dalszych planów, jak w Codex, w którym dominuje ADAGIO. Te kontrasty... Od mroku, po typowo włoską i słoneczną nutę The Ritual - Modus Operandi, z którego bije pozytywna energia HEAVENLY. I dla kontrastu mocny, dość amerykański My Enemies... a może to po prostu echa DGM i NOVERIA, aby potem płynnie przejść w rejony słonecznej Italii. I znów ten pojedynek Giraldi-Accardo! Prawdziwe cudo, szczególnie bardzo delikatne akcenty neoklasyczne. Może nawet zbyt delikatne i po części szkoda, że zespół nie poszedł w stronę właśnie takiego power, a bardziej mrocznego i teatralnego. Nie mogło zabraknąć ballady, ale Look Around, Turn Away jest nieco zbyt przerysowane, melodia dość przeciętna i tę kompozycję ratują tylko sola i forma Caggianelli. Moim zdaniem za mało.
Na płycie z metalem progresywnym nie mogło oczywiście zabraknąć potężnego zamknięcia i takim jest The End Begins. Dzieje się tutaj dużo i nie można narzekać na brak pomysłów, szczególnie pod względem gry perkusisty, który gra dość inteligentnie i bardzo płynnie. Utwór dość pokrętny, połamany, którego spoiwem jest głos Caggianelli, który opowiada tę historię bezbłędnie i, co najważniejsze, zespół nie ucieka się do żenujących zapychaczy, jak to często bywa w zespołach progresywnych i tutaj ciągle coś się dzieje. Jednak da się zagrać 16 minut muzyki metalowej bez odgłosów lodówki w tle. Punkt kulminacyjny, w którym spotykają się DERDIAN, ADAGIO, szczególnie w przerywniku w drugiej połowie z pianinem.

Świetne brzmienie w wykonaniu Petera Pahora, z bardzo dobrym umiejscowieniem sekcji rytmicznej, w którego centrum jest oczywiście gwiazda Caggianelli, który jest w bezbłędnej formie.
Bardzo dobre popisy, pojedynki i dyspozycja głosowa wokalisty to bez wątpienia najmocniejsze atuty tego albumu, tak jak ogólnie inteligentna gra sekcji rytmicznej. Album okazał się sukcesem i na kolejnej płycie zagra już pełny, unormowany skład pod szyldem innej znanej wytwórni.
Fani DERDIAN mogą być rozgoryczeni, bo to niestety nie muzyka dla nich, ale to dobrze przemyślany i zagrany z głową album progresywny bez zadęcia i z niższym progiem wejścia od VISION DIVINE.
To się jednak wkrótce miało zmienić.

Ocena: 8.4/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Starbynary - Divina Commedia: Inferno (2017)

[Obrazek: R-9968184-1489399354-3159.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Dark Forest (Canto I) 06:47       
2. Gate of Hell (Canto III) 05:05       
3. In Limbo (Canto IV) 05:03     
4. Paolo e Francesca (Canto V) 05:28     
5. Medusa and the Angel (Canto IX) 06:44     
6. Seventh Circle (Canto XII-XIII-XIV) 05:46     
7. Malebolge (Canto XVIII) 05:50       
8. Soothsayers (Canto XX) 04:33       
9. Ulysse's Journey (Canto XXVI) 05:16       
10. The Tower of Hunger (Canto XXXII-XXXIII) 05:47       
11. Stars (Canto XXXIV: I Lucifero, II Cosmo, III Finally Ascendant) 11:22

Rok wydania: 2017
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: Włochy

Skład:
Joe Caggianelli - śpiew
Leo Giraldi - gitara
Sebastiano Zanotto - bas
Andrea Janko - perkusja
Luigi Accardo - instrumenty klawiszowe

Luca Turilli wstrząsnął i odmienił scenę nie tylko włoską, ale i ogólnie symfoniczną nie tylko oryginalnym RHAPSODY, ale i sygnowanym własnym nazwiskiem RHAPSODY z Alessandro Conti, nadając muzyce symfonicznej jeszcze większy, bardziej filmowy rozmach, rozbudowując pomysł The Cold Embrace of Fear: A Dark Romantic Symphony z 2011 roku.
Caggianelliemu tym razem udało się zebrać pełny skład, uzupełniając go o basistę LUNAR EXPLOSION Sebastiano Zanotto oraz perkusistę Andrea Janko, który obracał się w death metalowych kręgach.
Zespołowi udało się podpisać kontrakt ze znaną włoską wytwórnią Revalve Records i 3 lutego 2017 roku wydany został następca Dark Passenger.

Tym razem Caggianelli postanowił stworzyć koncept album oparty o Boską Komedię Dante Alighieri, jak to po części zrobił Luca Turilli w swoim zespole. Została zatrudniona sopranistka, która nadaje dramaturgii w Gate of Hell, jest bardziej podniośle... Ale i jest mniej przystępnie, a znacznie bardziej progresywnie. Zapędy w stronę amerykańskiej progresji słychać już w ciężkim, przytłaczającym The Dark Forest, w którym Janko nie żałuje perkusji. Gdzieś w tym wszystkim zginęła ekspozycja melodii, a zaczął się progresywny metal REDEMPTION, SYMPHONY X. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że mimo że Giraldi daje ponownie bardzo dobre popisy i jego dialogów z Accardo słucha się bardzo dobrze, to jest tego niestety znacznie mniej niż poprzednio. Bardzo udany pojedynek w The Dark Forest to niestety jeden z niewielu, bo już w Gate of Hell odchodzą oni w cień, aby powrócić osobno w In Limbo, w którym unosi się duch ameryki i takich grup jak SUSPYRE.
Paolo E Francesca to progressive bardzo powszedni, jednak nie można odmówić tutaj Caggianelli tego, że hipnotyzuje śpiewem, a Giraldi-Accardo dają bardzo dobry, choć oszczędny popis. Niestety jest i włoska sztuka dla sztuki VISION DIVINE zapatrzona w USA jak Medusa and the Angel, z którego niewiele wynika, a Giraldi daje bardzo skromny popis gitarowy. Mrok ADAGIO wita w Seventh Circle i tu jest pewne nawiązanie do debiutu w walce dobra ze złem z dodatkiem chórów, orkiestracji, ale z dodatkiem pokrętnego klimatu, ale to jest aż zbyt skomplikowane.
Takie kompozycje jak Malebolge grało lepiej LUCA TURILLI'S RHAPSODY w 2013 roku, a ballada przy pianinie Soothsayers niestety wypada bardzo blado i bez tożsamości. Tutaj nawet wokalista niczego nie ratuje, bo nie za bardzo ma do czego śpiewać. Rozłam i niezdecydowanie zespołu słychać w Ulysse's Journey, w którym spotykają się VISION DIVINE, różne wersje RHAPSODY i gdzieś się w tym wszystkim pogubili, tak jak w The Tower of Hunger, który poza wtrąceniami SECRET SPHERE ma niestety niewiele do zaoferowania.
Momentami ten album to test cierpliwości, bo melodie są dość niejasne, przejścia nie tak płynne jak na debiucie i pomysły nie do końca ze sobą współgrają. To słychać nawet w Stars, w którym można spotkać nawet echa ARTENSION. Zlepek różnych pomysłów, które jako pojedyncze kompozycje może i by zadziałały dobrze, razem jednak to losowy zbiór pomysłów RHAPSODY, VISION DIVINE i najbardziej chyba szkoda chóralnego zakończenia w tym wszystkim, które jest zrealizowane bardzo dobrze i wielka szkoda, że taki dobry pomysł został zmarnowany na kompozycję dość poprawną.

Solidne brzmienie, tym razem w wykonaniu Manuele Pesaresi, choć ze słabiej zaznaczonym basem w porównaniu z płytą poprzednią.
Caggianelli oczywiście w formie, ale można odnieść wrażenie, że tym razem to on kompletnie zdominował tutaj repertuar i pozostali muzycy przez większość czasu są w cieniu. Kiedy jednak się pojawiają, to dają w większości popisy bardzo dobre.
Muzyka niestety znacznie mniej przystępna od debiutu, bardziej progresywna ze wskazaniem na amerykański progressive nieprzystępny niż NOVERIA, niestety, do tego niezbyt powalająca oryginalnością.
Dobry album, ale znacznie słabszy od debiutu i z mniejszą ilością melodii.

Ocena: 7.3/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Starbynary - Divina Commedia - Purgatorio (2019)

[Obrazek: purgatorio.jpg]

Tracklista:
1. On the Shores of Purgatory 05:56     
2. Miserere 05:47     
3. Underneath the Stones 06:19     
4. Blindness 06:07     
5. In the Smoke 06:00     
6. Running and Screaming 04:49     
7. Laying Bound 06:08     
8. The Suffering 05:53     
9. Walking into Fire 05:45     
10. Eden 06:17     
11. Stars 06:48     
12. Ary 03:46    

Rok wydania: 2019
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: Włochy

Skład:
Joe Caggianelli - śpiew
Leo Giraldi - gitara
Sebastiano Zanotto - bas
Alfonso Mocerino - perkusja
Luigi Accardo - instrumenty klawiszowe

Niedługo po nagraniu Inferno, z zespołu odszedł Andrea Janko, na którego miejsce szybko znalazło się zastępstwo w osobie Alfonso Mocerino, perkusisty znanego z TEMPERANCE. Revalve Records kontraktu nie przedłużało, na szczęście zespół przygarnęła hiszpańska wytwórnia Art Gates Records, która wydała drugą część koncept albumu Boskiej Komedii 14 czerwca 2019 roku.

On the Shores of Purgatory to początek bardzo dobry, ze świetnie zrealizowanymi i wplecionymi chórami i mimo wybrzmiewającego echa MANTICORA słychać włoskie wykonanie, szczególnie w romantycznym refrenie w stylu SECRET SPHERE. Misere to chłodny, mechaniczny i matematyczny progressive ARTENSION z wybornym, bardzo klimatycznym chórem! Ogólnie kompozycja z wydźwiękiem bardziej amerykańskim, stylem kojarzącym się z RING OF FIRE.
Chóry... Te są świetne, szkoda jednak, że to jest raczej skromny ozdobnik i delikatne urozmaicenie niż podstawa kompozycji, a szkoda, bo takie chóralne refreny są zwykle mile widziane. Często są we wstępie albo pojawiają się na chwilę w środku kompozycji, jak w Underneath the Stones w stylu ADAGIO, jednak mimo solidnej realizacji jest to utwór niezbyt oryginalny. Czasami można odnieść wrażenie, że zespół się zgubił i sam nie wiedział, co chce grać i takim pokazem bezradności jest Blindness, który jest zlepkiem różnych, niezbyt dobrze współgrających elementów i poza świetną sekcją rytmiczną i występem Accardo nie ma nic. Może poza drugą połową, gdzie kopiowane jest RHAPSODY. Więcej ADAGIO jest w In the Smoke, przecinanego SECRET SPHERE i wybornym duetem wokalnym. Brakuje tutaj płynności przejść i to słychać tutaj, gdzie z przytłaczającego mroku ADAGIO nagle przechodzą do słonecznej Italii. ADAGIO z brutalniejszych czasów Dominate jest bardzo dobrze słyszalny w Running and Screaming, chociaż można tutaj wyczuć delikatną bryzę morskiej wyprawy WINTERHORDE.
Najbardziej chyba jednak rozczarowuje sama konstrukcja kompozycji, bo są bardzo do siebie podobne i prawie każda ma delikatną partię, często z pianinem w drugiej połowie, gdzie główne skrzypce gra Caggianelli, który jest oczywiście w formie wybornej, jednak nawet w najlepszej formie nie jest on w stanie przykryć wtórności i powtarzalności w obrębie utworów. To już zaczyna męczyć w Laying Bound mimo świetnej pracy sekcji rytmicznej i wokalista, może pewnym światełkiem w tunelu jest Walking Into Fire, ale i tutaj są powtarzalni. Eden to poprawna ballada, ale na całej płycie takich partii jest pełno. The Stars to tylko poprawna kompozycja, jakich pełno na tym albumie.

Solidna produkcja, tym razem w wykonaniu Manuele Pesaresi z bardziej wysuniętym niż poprzednio basem i spisał się bardzo dobrze.
Pod względem instrumentalnym, poza sekcją rytmiczną, która spisała się na medal, ta płyta nieco rozczarowuje i Giraldi gra mało, momentami te sola są jakby bez przekonania. Mimo to, jego dialogów z Accardo słucha się dobrze, chociaż słychać u klawiszowca więcej zaangażowania.
Caggianelli to klasa sama w sobie i nie rozczarowuje.
Kompozycyjnie niestety zawodzą. Muzyka niezdecydowana, wtórna, eklektyczna, zagrana jak i zaśpiewana na wysokim poziomie, ale to bardziej brzmi jak produkt, który wywołuje mieszane uczucia i pozostawia słuchacza równie niezdecydowanego i zmieszanego.
Chciałoby się powiedzieć, że to dobra płyta, bo jest tutaj kilka ciekawych pomysłów i udanych kompozycji, jednak jako całość potrafi zmęczyć.
Chyba nawet zespół wyczuł zmęczenie materiału i w 2020 roku do zespołu dołączył nowy gitarzysta, Ralph Salati, który na ostatniej części konceptu wprowadza pewien powiew świeżości.

Ocena: 6.5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#4
Starbynary - Divina Commedia: Paradiso (2020)

[Obrazek: 81mxN9xZe2L._SS500_.jpg]

Tracklista:
1. The Moon 05:11     
2. Mercury 05:04     
3. Venus 05:16     
4. The Sun 04:55     
5. Mars 05:27     
6. Jupiter 06:25     
7. Saturn 05:37     
8. Stellae Fixae 06:01     
9. Primum Mobile 06:59     
10. The Empyrean 05:17     
11. Stars 08:29

Rok wydania: 2020
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: Włochy

Skład:
Joe Caggianelli - śpiew
Ralph Salati - gitara
Sebastiano Zanotto - bas
Alfonso Mocerino - perkusja
Luigi Accardo - instrumenty klawiszowe

To już ostatnia część długoletniego, trzyczęściowego konceptu opartego o Boską Komedię Dantego. W porównaniu z poprzednimi częściami, ta powstała dość szybko i już z nowym gitarzystą, Ralphem Salati z metalcorowego DESTRAGE. Wybór wywołujący konsternację i uzasadniony niepokój. Dużo czasu na wzbudzenie wątpliwości nie było i nowy album planowany jest na 13 listopada 2020 roku, ponownie nakładem Art Gates Records.

Rozpoczyna się The Moon i jest szok. Oczywiście to nadal progressive metal, do jakiego zespół zdążył przyzwyczaić, jednak jest więcej Włoch. Świetny wstęp w stylu RHAPSODY, później przejścia w bardziej nostalgiczny progressive metal, pełen dramaturgii i świetnego śpiewu Caggianelli. Może i jest coś w tym z klimatu nostalgii X-OPUS?
No i jest Salati. Te jego podszyte lekką neoklasyką sola są pełne energii i mimo szybkości są one czytelne i zagrane mistrzowsko, a kiedy wchodzi Accardo, to dłonie same układają się do oklasków. Co za występ! Miło jest ich posłuchać w Mercury i Venus.
X-OPUS i ADAGIO jest w The Sun, ale to jest już granie bardzo ciężkie, pokrętne, przytłaczające i szkoda, że solo gitarowe jest takie skromne. Mars i Jupiter to dobrze zagrany progressive metal z pogranicza VISION DIVINE i USA, w których główną rolę gra emocjonalny Caggianelli, którego wspomaga głosem pani w Mars i jest to duet udany. Ciekawiej jest, kiedy do głosu dopuszczona jest gitara i Saturn pod względem ozdobników nie zawodzi i dalsze plany z żeńskimi głosami w tle są bardzo dobre, ogólnie jednak spora część kompozycji cierpi na przypadłość płyty poprzedniej i popada w te same schematy, do którego dochodzą przerywniki i aranżacje rodem z SATURNUS, z narracją włącznie, które zupełnie tutaj nie pasują, co słychać najbardziej w Stellae Fixae, ale i wcześniejszych kompozycjach. W Primum Mobile instrumentaliści dostali szansę popisania się, ale szczerze powiedziawszy poza garstką solówek nie ma tutaj o czym pisać, bo jest to tylko poprawny instrumental, który zmiata nawet GALNERYUS na swojej bardziej progresywnej płycie Vetelgyus. The Empyrean to poprawna ballada jakich pełno i bardzo podobna była na płycie poprzedniej.
Poprzednim razem kolosa nie było, ale zwieńczenie konceptu wymaga, aby zakończyć go utworem o chociaż ponadprzeciętnej długości, więc jest Stars. Chóry we wstępie są bardzo dobre i tworzą klimat, ostatecznie jednak to rozdmuchany i przekombinowany utwór instrumentalny o bardzo skromnej zawartości. Dzieje się tutaj niewiele, Caggianelli też jest mało, co najmniej połowa to chóry, w tym dziecięcy, który pasuje jak Gobel to FALCONER. Szkoda, że natarcie Salati/Accardo takie krótkie, ale udane.

Brzmienie zostało zrealizowane dobrze, podobnie do tego, co było na poprzednim albumie, z mocniejszym zaznaczeniem basu i chórów.
Ralph Salati okazał się bardzo utalentowanym gitarzystą, który bez problemu potrafi dotrzymać kroku klawiszowcowi Luigi Accardo i ich popisy, kiedy to tutaj możliwe, w większości są na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie sola Salati. Sekcja rytmiczna zagrała również bez zarzutu, chociaż to płyta dość zachowawcza. Caggianelli to Caggianelli, klasa sama w sobie i nadal jest w formie i nie można się do niego przyczepić.
Jest lepiej niż na albumie poprzednim, jednak sporo brakuje debiutu i ten album plasuje się w rejonach pierwszej części trylogii.
Może jako że ten koncept jest już skończony i nie muszą się trzymać ram, może powrócą do muzyki bardziej melodyjnej i prostszej, bo momentami potrafi być to muzyka bardzo nieprzystępna i wymagająca bardzo dużo uwagi.
Salati na pewno by się sprawdził wybornie w bardziej progresywnej wersji DERDIAN albo przystępniejszej VISION DIVINE.

Ocena: 7/10

SteelHammer


Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Art Gates Records.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości