Domine
#1
Domine - Dragonlord (1999)

[Obrazek: R-2545604-1289775858.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Anthem (A Declaration of War) 01:34
2. Thunderstorm 04:40
3. Last of the Dragonlords 06:43
4. Blood Brothers' Fight 04:49
5. Defenders 05:23
6. Mars, the Bringer of War 01:03
7. Dragonlord 06:50
8. Uriel, the Flame of God 06:32
9. The Ship of the Lost Souls 06:31
10. The Battle for the Great Silver Sword 13:13

Rok wydania: 1999
Gatunek: Epic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Adolfo "Morby" Morbiducci: śpiew
Enrico Paoli: gitara
Riccardo Paoli: bas
Mimmo Palmiotta: perkusja
Riccardo Iacono: instrumenty klawiszowe

Album ten, noszący podtytuł "Tales of the Noble Steel", jest drugą częścią epickiej opowieści fantasy o losach Elrica of Melnibone. Pierwszym rozdziałem był "Champion Eternal"z 1997 roku, zawierał jednak w zasadzie utwory z wczesnego okresu istnienia grupy, czyli z lat 1985-1991, gdy DOMINE stanowiło włoski odpowiednik MANILLA ROAD. Płyta została wydana przez Dragonheart Records na początku czerwca 1999 roku.

"Dragonlord" choć jest konceptualną kontynuacją debiutu, to w warstwie muzycznej jest odmienny. Tym razem grupa przedstawiła muzykę z pogranicza power i klasycznego heavy metalu, opartą o epickie schematy metalowe lat 80tych. Była to jedna z pierwszych prób stworzenia płyty z epickim power metalem w pokryzysowym dla metalu okresie, tyle że jej wpływ na późniejszy rozwój rycerskiego power metalu w europejskiej odmianie trudno jest przeceniać. Włochy w owym czasie do metalowych potęg zaliczyć nie można, stąd i sama popularność tego zespołu poza wiernym kręgiem fanów była nieduża. Album, jak na płytę epicką o charakterze konceptu, ma szczegółowo opracowany i przemyślany układ, od wstępu, stanowiącego pomost pomiędzy dwoma częściami trylogii, aż do monumentalnego zwieńczenia.
Po intro prosty dynamiczny "Thunderstorm" wprowadza lekkie zamieszanie wśród tych, którzy oczekiwali kontynuacji muzyki LP poprzedniego. Ten utwór, opatrzony gęstą perkusją i delikatną oprawą klawiszową jest szybki, zupełnie w formie klasyczny dla melodyjnego power metalu. Kontrastowy "Last of the Dragonlords" to już wolniejsze, epickie dostojne granie, gdzie też Morby spisuje się znacznie lepiej. Sam pomysł tej kroczącej kompozycji jest bardzo dobry, nie ma tu jednak refrenu godnego tego podniosłego nastroju jaki uzyskany został na samym początku tego utworu. Potem kompozycja w części instrumentalnej wydaje się jakby rozciągnięta na siłę, bo sola gitarowe dobre, ale nie posuwają fabuły do przodu. "Blood Brothers' Fight" wnosi nie za wiele poza odrobiną symfonicznego tła i neoklasycznym szkieletem obudowanym jednak w co najwyżej dobry sposób. Tu znów zabrakło refrenu na miarę epickiego rozmachu jaki tu miał dominować. W "Defenders" powracają speed powerowe tempa z początku albumu. Tym razem refren, zaznaczony w gitarowym motywie na początku, znakomity coś jednak ponownie w dalszej części się tu rozpływa w nagromadzeniu zbyt wielu motywów. Gdy wraca refren słucha się tego ponownie z ogromną przyjemnością. "Mars, the Bringer of War" to mówiony wstęp do tytułowego "Dragonlord" i w tym utworze połączona jest epickość w średnich tempach i szybkie powerowe galopady w całość zgrabną, ale ponownie jakby bez ostatecznego wykończenia i kulminacji. To uzyskują perfekcyjnie w "Uriel, the Flame of God", najlepszej kompozycji na tym albumie, zrobionej w stylu klasycznego rycerskiego heavy metalu lat 80tych, ze staranną aranżacją drugiego planu. Epicki klimat podtrzymany zostaje w nastrojowym, znacznie spokojniejszym "The Ship of the Lost Souls", gdzie Morby rozwija cały swój wokalny talent. Utwór partiami jest surowy i oszczędny w środkach wyrazu, to znów rozkwita dyskretnymi drugoplanowymi klawiszami.
Zwieńczenie płyty to "The Battle for the Great Silver Sword", epicki kolos w siedmiu częściach, zrobiony w typowo włoskim stylu, z elementami symfonicznymi, recytacjami, budowaniem napięcia i rozbudowanymi partiami instrumentalnymi. Można powiedzieć, że to protoplasta utworów jakie potem przedstawiały na swoich albumach dla przykładu KALEDON czy THY MAJESTIE. Jest tu jednak więcej klasycznego metalu, momentami ocierającego się o MANOWAR.

Żadnych zastrzeżeń ten album nie budzi pod względem produkcyjnym. Potężna grzmiąca perkusja i bardzo mocny bas, ładnie wkomponowany plan drugi zbudowany na instrumentach klawiszowych i wyważone brzmienie gitary oraz odpowiednie wyeksponowanie Morbiducciego - wszystko to zostało starannie zrobione, a przy tym dobrze dobrano ogólnie ciężar. Wykonanie także na solidnym poziomie, ze wskazaniem na Iacono i perkusistę Palmiotta , który tu wystąpił po raz ostatni. Morby także nie zawodzi i jego występ jest udany. Warto zauważyć że stosuje on na tym LP szeroki wachlarz środków wyrazu, do wysokich barbarzyńskich ataków głosem włącznie.
Mimo to płyta pozostawia pewien niedosyt i do wybitnych zaliczyć jej nie można. Grupa stojąc na pograniczu melodic power metalu i grania epic w żadnym z tych stylów nie porwała, nagrywając album bardzo dobry, ale nie powalający. A epickie granie musi porywać i podrywać do machania mieczem na polu bitwy.
To udało się DOMINE dopiero na kolejnych albumach.


Ocena: 8/10


2.12.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Domine - przez Memorius - 19.06.2018, 16:59:42
RE: Domine - przez Memorius - 19.06.2018, 17:00:34
RE: Domine - przez Memorius - 19.06.2018, 17:01:53
RE: Domine - przez Memorius - 19.06.2018, 17:04:01

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości