Angel Witch
#1
Angel Witch - As Above, So Below (2012)

[Obrazek: R-3517705-1545150949-3710.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dead Sea Scrolls 05:59
2. Into the Dark 05:11
3. Gebura 05:24
4. The Horla 07:29
5. Witching Hour 05:49
6. Upon This Cord 06:33
7. Guillotine 06:53
8. Brainwashed 07:10

Rok wydania: 2012
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Kevin Heybourne - śpiew, gitara
Will Palmer - bas
Andy Prestridge - perkusja

"Frontal Assault" wydany został w roku 1986. Nietrudno więc policzyć, że od pojawienia się ostatniej płyty ANGEL WITCH minęło 26 lat. Przez te wszystkie lata zespół istniał nadal, a raczej Heayborne firmował go przy udziale najróżniejszych muzyków i co jakiś czas pojawiały się to płyty koncertowe, to składanki, to znów skromne demo.
Tu Heybourne zagrał w składzie, który ustalił się w roku 2009 z mało znanym basista Palmerem oraz perkusistą Andym Prestridge, występującym również w sludge/doom metalowym WINTERS. Gościnnie pojawił się klawiszowiec Munch, współpracujący wcześniej z CATHEDRAL Dorriana. Dorrian jako właściciel wytwórni Rise Above jest także wydawcą tego albumu, zaprezentowanego w marcu.

Ta płyta tak do końca także "nowa" nie jest. Cztery kompozycje pochodzą jeszcze z lat 80 tych, przy czym “Guillotine” miał być początkowo umieszczony na pierwszym albumie zespołu w roku 1980 a “Into the Dark” także z tego okresu prezentowany był tylko wersji live na płycie kompilacyjnej "Sinister History" z roku 1999.
“Guillotine” to w stylu charakterystyczne granie dla wczesnego ANGEL WITCH z rozpoznawalna rytmiką i typową dawką mroku jaki można było znaleźć na debiucie grupy. "Into the Dark" to zaś nieco ociężała heavy metalowa kompozycja z nie najlepszą melodią i z wybuchowym niezbyt dopasowanym solem. “Dead Sea Scrolls” i "Witching Hour" pochodzą z lat 1983-1984 i zapewne ze względu na to, że nie bardzo pasowały do stylu następnych płyt ANGEL WITCH się na nich nie znalazły. “Dead Sea Scrolls” to melodyjny dumnie galopujący heavy/power metal ze śladami metalu neoklasycznego, z bardzo dobrą nieco romantyczną melodią. Nieco surowszy, ale także z nutką epickości jest "Witching Hour", który bardziej można odnieść do kształtującej się w tamtym czasie amerykańskiej stylistyki power metalu.
Do tego cztery premierowe kompozycje. "Gebura" jest surowy i chłodno-beznamietny, klimatyczny i stylizowany na kompozycje z debiutu w tempie i stylu riffowania, "The Horla" natomiast to przykład songu heavy metalowego w balladowym melancholijnym stylu, z gitarą akustyczną, w umiarkowanym tempie i mocniejszymi gitarowymi fragmentami. Długi utwór i nawet nieco za długi w stosunku do tego co tu Heybourne ma do zaoferowania, choć agresywniejsza dramatyczna gitarowo końcówka pozostawia bardzo dobre wrażenie.
Kompozycje zamieszczone na tym LP są dosyć długie i takie są wszystkie nowe, również "Upon This Cord", posępny heavy/power metal, rozpoznawalny w zagrywkach jako dzieło ANGEL WITCH, tyle, że brak tu jakiegoś konkretniejszego punktu zaczepienia i to po prostu dobry, ale mało rozpoznawalny numer w ramach mocniej zagranego "starego" ANGEL WITCH. "Brainwashed" mocny i ponury sprawia tu z nowości najlepsze wrażenie w części początkowej, potem jednak rozmywa się w graniu mało atrakcyjnym poza jednym występujacym już na wstępie motywem i apokaliptycznym fragmentem z solem.
Heybourne śpiewa bardzo przeciętnie i to, co uchodziło w roku 1980 w 2012 już niespecjalnie. Gitarowa robota lidera taka sobie, znając jego możliwości, mógł zaprezentować więcej swojej pirotechniki, zagrał jednak dosyć zachowawczo poza kilkoma zdecydowanie udanymi solami. Bardzo dobry występ perkusisty, zresztą brzmienie tego instrumentu potężne w bębnach i blachach i wyjątkowo wyeksponowane. Brzmienie w żadnym wypadku za retro sound NWOBHM uznać nie można, to rycząca z lekka przybrudzona gitara o momentami dewastującej ostrości i jest to zrobione zdecydowanie w manierze heavy/power.

W sumie coś starego, coś nowego, ale nic ekscytującego na miarę killerów z debiutu. Na tle różnych propozycji z muzyką heavy/power z ostatniego okresu to wszystko niczym się nie wyróżnia, czuć zresztą pewną niemoc i brak ekspresji w tym wszystkim. Sztywne.
Tak chyba na siłę ta płyta posklejana z kawałków historii powstała....


Ocena: 6,9/10


13.03.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Angel Witch - Angel Witch (1980)

[Obrazek: R-2137655-1450289654-4076.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Angel Witch 03:25
2.Atlantis 03:42
3.White Witch 04:48
4.Confused 02:51
5.Sorcerers 04:16
6.Gorgon 04:06
7.Sweet Danger 03:07
8.Free Man 04:44
9.Angel of Death 04:52
10.Devil's Tower 02:28

rok wydania: 1980
gatunek: heavy metal (NWOBHM)
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
Kevin Heybourne - śpiew, gitara
Kevin "Skids" Riddles - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
Dave Hogg - perkusja

Spowity mgłami Londyn drugiej połowy lat 70-tych XX wieku to nie tylko narodziny legendy IRON MAIDEN. To także czary, szatan, okultyzm i początki "black" metalu, które dzisiejszym fanom gatunku wydać się mogą zaledwie rockowym plumkaniem. Mistrzem Ceremonii był tu Kevin Heybourne. Młody, niezwykle uzdolniony gitarzysta, który w roku 1976 założył zespół o złowieszczej wówczas nazwie LUCIFER, zmienionej potem na ANGEL WITCH. Być może, gdyby nie nagła i niespodziewana eksplozja NWOBHM zespół ten osiągnąłby co najwyżej status barowego wykonawcy, a sam Heybourne zarabiałby na chleb powszedni ucząc gry na gitarze dzieci z dobrych londyńskich domów.
Nowa muzyka jednak poraziła słuchaczy i ANGEL WITCH, jak dziesiątki innych zespołów, ruszył na podbój muzycznego rynku, uzbrojony jednak nie tylko w entuzjazm, ale faktyczne umiejętności. Demo z roku 1979, potem skromny maxi singiel Sweet Danger. Szokująca satanistyczna okładka i liczne pochwały w prasie i wśród słuchaczy, szczególnie pod adresem znakomitej gry samego Heybourne'a oraz tygodniowy pobyt utworu "Sweet Danger" na 75 miejscu radiowej listy rockowych przebojów w czerwcu 1980 roku.
Niby niewiele, ale ileż to zespołów nie osiągnęło niczego w tym burzliwym czasie. Kolejne single nie były do końca zauważone, ale trio Heybourne'a szykowało bombę, która wybuchła jeszcze w tym samym roku 1980, a miała tytuł po prostu "Angel Witch".

Być może Sweet Danger do tego albumu nie bardzo pasuje. Być może instrumentalny Devil's Tower to nie jest najlepszy instrumentalny numer brytyjski z roku 1980. Być może Confuzed mógłby być nieco dłuższy, a melodia bardziej dopasowana do stylu całości. Być może. Faktem  jest jednak, że ANGEL WITCH i sam Heybourne zaprezentował tu oprócz tego pół godziny genialnej, ekscytującej muzyki heavy metalowej, nasyconej okultyzmem, czarami, wiedźmami i wróżkami. Rytmiczny Angel Wich to klasyka konstruowania numerów w średnim tempie z mega chwytliwym refrenem. No i te chórki! Atlantis jest po prostu genialny w tym wokalu stojącym gdzieś obok i rozkwitającym w refrenie. Punktujący gęsto bas i surowa rycząca gitara. Moc! Rytmiczne, zdecydowanie zagrane killery White Witch z wolniejszą łagodną częścią przecudownej urody i chłodny, wyrachowany Sorcerers  z eterycznym początkiem to mega klasyka nie tylko NWOBHM. Free Man do dziś należy do najściślejszej czołówki Metalowej Klasycznej Melancholii i prawie po 40 latach wzrusza tak samo jak wtedy, gdy posłuchałem jej po raz pierwszy, jeszcze z gramofonu na bezcennym winylu.Angel of Death stał się wzorcem zarówno dla thrashu, jak i dla speed metalu i to z tego utworu wywodzi się tak naprawdę muzyka VENOM. Jednak, jak dla mnie najważniejszym numerem na tym albumie jest Gorgon. Czemu? Bo zawiera najwspanialszy metalowy riff, jaki został w ogóle wymyślony. Tak ten, który został umieszczony także na samym końcu. Oczywiście, można mieć odmienne zdanie i wskazać Final Countdown wiadomego zespołu...
Styl gry Heybourne'a jest niezwykle rozpoznawalny. Wielu próbowało grać tak jak on, lecz nikomu to raczej wówczas nie wyszło. Oczywiście poza tym jak grali gitarzyści z SATAN, rzecz jasna. Posępny, pokręcony styl. Surowy styl Heybourne'a.


Triumf NWOBHM i album pomnikowy, któremu próbowano zarzucić wszystko - od obrazoburczych tekstów, poprzez słabą produkcję, aż do nieciekawego wokalu Heybourne'a.
Próby spełzły na niczym i płyta ta była i pozostanie kanonem NWOBHM.
Heybourne w jednej niemal chwili wyrósł na idola i wzór muzyka nowego rockowego pokolenia, które odrzucało stare granie lat 70-tych tak w heavy rockowej jak i w punkowej odmianie.
Zespół jednak w tym pierwszym składzie rozpadł się w roku 1982. Ridles znalazł się w TYTAN a Hiogg na krótko w BLIND FURY.


Ocena: 9,3/10

new 18.07.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Angel Witch - Angel of Light (2019)

[Obrazek: R-14338397-1572527030-8469.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Don't Turn Your Back 04:55
2. Death from Andromeda 06:24
3. We Are Damned 05:59
4. The Night Is Calling 07:21
5. Condemned 05:30
6. Window of Despair 05:19
7. I Am Infinity 05:34
8. Angel of Light 06:41

Rok wydania: 2019
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Kevin Heybourne - śpiew, gitara
Jimmy Martin - gitara
Will Palmer - gitara basowa
Fredrik Jansson- perkusja

Siedem lat temu, pisząc recenzję poprzedniej płyty (tak, tak to już siedem lat minęło), zwróciłem uwagę na to, że jest to posklejane z fragmentów starych i nowych muzycznych dokonań Heybourne'a i teraz można powiedzieć w zasadzie to samo. W listopadzie 2019 ANGEL WITCH przypomina o sobie w barwach wytwórni Metal Blade albumem "Angel Of Light", który Heybourne nagrał z nowym drugim gitarzystą Jimmy Martinem, oraz znanym szwedzkim perkusistą  Fredrikiem Janssonem (między innymi ex COUNT RAVEN).

Stare i nowe... Stare to nie publikowane wcześniej na oficjalnych wydawnictwach dwa utwory prezentowane przez ANGEL WITCH na koncertach w latach 80-tych rock/metalowy Don't Turn Your Back i powolny, w zasadzie heavy/doomowy The Night Is Calling. No, doprawdy nic ciekawego, po prostu taki wytwór brytyjskiej sceny metalowej bez szczególnej wartości, który chyba został tu dodany z powodów sentymentalnych i dla wydłużenia samej płyty, która zasadniczo ma typową "winylową" długość.
Nowe... Nowe nie zachwyca, bo jak może zachwycać współczesny brytyjski heavy metal, oparty o wzory lat 80-tych, a jednocześnie nie będący oldschoolowy? Poprawne riffy, średnie tempa, bezpieczne melodie i przewidywalne refreny. W zasadzie tyle tu jest tak w Death from Andromeda, jak w We Are Damned i w Condemned. To jest po prostu nieinteresujący brytyjski  heavy metal, jaki gra zdecydowana większość ekip NWOBHM z Wysp, które przetrwały lub odrodziły się w XXI wieku. Po prostu nieinteresujące melodie i aranżacje.
Może spośród tego w riffach i pewnym lekko ponurym klimacie klasyczny ANGEL WITCH można usłyszeć w Window of Despair, może także interpretacji wokalnej również, ale Heybourne na tej płycie śpiewa równie źle, jak gra na gitarze. Niestety, nawet gitarowo niczego tu nie prezentuje i aż trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek, który kiedyś dewastował gitarową pirotechniką. No tak, ale to było 40 lat wcześniej. Bardzo tu brakuje pomysłu na melodie. Po prostu można odnieść wrażenie, że te melodie nie istnieją i tylko sama określona melodyjność riffów je tu tworzy, bez głębszej refleksji twórczej. "Zagramy to i to, a reszta sama jakoś wyjdzie". No, niestety ta metoda, dobra w czasach NWOBHM, już od dawna się nie sprawdza. Metal bez zaangażowana, bez energii i bez wiary w sukces. I Am Infinity brzmi jak parodia nagrań z debiutu w tej sztywnej i pozbawionej charyzmy formie przekazu. Ciekawe, że umieszczony na końcu tytułowy Angel of Light na tle tego wszystkiego wydaje się niezły jako opowieść bardziej dramatyczna i rozbudowana, ale to doprawdy tylko na tle reszty.

Brzmienie jest dobrane źle. O ile perkusja jest głośna, głęboka i syczy blachami, to gitary mają paskudne rozmyte i chropowate brzmienie, a na domiar złego wokal ustawiony jest na równi z nimi i w wielu miejscach słaby i rozpaczliwy głos Heybourne'a jest przez nie zagłuszany. Bardzo, bardzo słaba jest ta produkcja, i jeśli to miało być brzmienie przywodzące na myśl stare dobre czasy, to stare owszem, ale dobre nie, bo nawet w latach 80-tych płyty nagrywane "za garść dolarów" brzmiały znacznie lepiej.
No cóż, czy mogło to być wydarzenie muzyczne, a nie kolejna ciekawostka związana z klasyką sceny brytyjskiej? Chyba jednak nie. Heybourne pozostanie geniuszem jednej płyty i tylko tej jednej z 1980. Czy to źle? Nie, ale nie ma chyba potrzeby udowadniać, że obecnie ma coś do powiedzenia w heavy metalu, bo po prostu nie ma.


ocena: 4,5/10

new 2.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Angel Witch - Screamin' n' Bleedin' (1985)

[Obrazek: 3943.jpg?5009]

tracklista:
1.Whose to Blame 04:06
2.Child of the Night 03:48
3.Evil Games 04:18
4.Afraid of the Dark 06:03
5.Screamin' n' Bleedin' 04:43
6.Reawakening 04:58
7.Waltz the Night 05:59
8.Goodbye 03:44
9.Fatal Kiss 04:42
10.U.X.V. 02:08

rok wydania: 1985
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
David Tattum - śpiew
Kevin Heybourne - gitara
Pete Gordelier - gitara basowa
Dave Hogg - perkusja

W roku 1981 Heybourne zmuszony został do rozwiązania ANGEL WITCH, po tym jak Riddles i Hogg zdecydowali się dołączyć do grupy TYTAN. W 1982 z innymi muzykami reaktywował swój zespół, jednak nagrania nie spełniły jego oczekiwań i ponownie go rozwiązał jeszcze w tym samym roku. W 1984 postanowił spróbować jeszcze raz, tym razem rezygnując z obowiązków wokalisty na rzecz obdarzonego rockowym głosem, o lekko matowej barwie, Davida Tattuma, który wcześniej był w zespole asystentem technicznym perkusisty Hogga, który rozczarowany artystycznym kierunkiem TYTAN powrócił do współpracy z Heybournem w tym samym czasie.
Grupa związała się kontraktem z rozpoczynającą dopiero działalność londyńską wytwórnią Killerwatt Records i wydana we wrześniu 1985 płyta "Screamin' n' Bleedin'" była nie tylko debiutem nowego składu ANGEL WITCH, ale i samej wytwórni.

ANGEL WITCH na swojej drugiej płycie odżegnał się od swojej wcześniejszej stylistyki fantasy, magii i delikatnie zarysowanego okultyzmu na rzecz heavy metalu środka tak w tekstach, jak i samej muzyce. Choć echa motoryki debiutu na pewno są tu w wielu momentach obecne, to nagrania rozczarowują. Brak im zarówno energii jak i charyzmy nawet mniej udanych utworów z roku 1980 i bezbarwność oraz jednostajność takich kompozycji jak Reawakening, Whose to Blame, Fatal Kiss czy Child of the Night jest słyszalna od pierwszej do ostatniej sekundy. Goodbye dodatkowo jest przykładem nudnego złagodzenia stylu i wchodzi na obszary radiowego rocka o niskiej przebojowości. Co ciekawe jednak właśnie w tej kompozycji Tattum zaprezentował się tu najlepiej. Dosyć bezradną próbą powielenia głównych pomysłów aranżacyjnych z debiutu jest Evil Games i w sumie wartościowej muzyki w stylu classic heavy metal nie ma tu na tym LP wiele. Pewne niezłe fragmenty pojawiają się w semi balladowym, dosyć smutnym Afraid of the Dark oraz w ponurym i dramatycznym, wolniejszym od pozostałych Waltz the Night, gdzie powraca tematyka diabła. Heybourne gra na tym albumie słabo, o  kilka klas gorzej niż w roku 1980 i tylko w niektórych solach, w tym właśnie w Waltz the Night słychać przebłyski jego talentu. W instrumentalnym U.X.V. praktycznie w ogóle nie istnieje, a sama kompozycja ma w zasadzie charakter ambientowy. Najlepszym utworem z tej płyty jest z pewnością tytułowy Screamin' n' Bleedin', o największej dynamice i będący najbliżej estetyki riffowej NWOBHM. Najbardziej wyrazista melodia ze wszystkich, ale na pierwszej płycie takie granie znajdowałoby się wśród najsłabszych numerów... Jedynie to solo lidera jest tu w pełni satysfakcjonujące.
Produkcja jest zła, sound suchy z fatalnie ustawioną gitarą i głuchą perkusją oraz nieczytelnym basem. Skromne środki wydzielone na realizację okazały się za skromne.

Album jak na realia roku 1985 był raczej archaiczny i odniósł pewien sukces tylko w Wielkiej Brytanii, głównie wśród tych, który pamiętali ANGEL WITCH z roku 1980. Ponownie rozczarowany Hogg odszedł jeszcze w tym samym roku, jednak Heybourne utrzymał kontrakt płytowy z Killerwatt Records na następny album.


ocena: 5/10

new 19.11.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Angel Witch - Frontal Assault (1986)

[Obrazek: 3944.jpg?2944]

tracklista:
1.Frontal Assault 04:05
2.Dream World 03:52
3.Rendezvous with the Blade 06:28
4.Religion (Born Again) 04:08
5.Straight from Hell 04:21
6.She Don't Lie 05:56
7.Take to the Wing 03:48
8.Something Wrong 04:40
9.Undergods 03:41

rok wydania: 1986
gatunek: heavy metal
kraj: Wielka Brytania

skład zespołu:
David Tattum - śpiew
Kevin Heybourne - gitara
Pete Gordelier - gitara basowa
Spencer Holman - perkusja

W ramach kontraktu z Killerwatt Records grupa nagrała jeszcze jeden LP wydany przez tę wytwórnię w kwietniu 1986 roku. W nagraniach wziął udział nowy perkusista Spencer Holman, muzyk do tej pory nieznany na brytyjskiej metalowej scenie.

Zasadniczo Heybourne przygotował repertuar zbliżony do tego z płyty poprzedniej, mało melodyjny heavy metal o prostej konstrukcji i przybrudzonym, surowym brzmieniu, skierowany w pewnym stopniu bardziej w stronę publiczności amerykańskiej niż brytyjskiej, choć jeśli spojrzeć na historię AVENGER, to i w UK nie brakowało zwolenników tego ostrzejszego heavy metalowego stylu. W sumie obiecująco się to jednak zaczyna i średnio szybki, pełen rozległych wokali Tattuma tytułowy Frontal Assault ma pewne cechy nagrań, które przyniosły Heybournowi sławę, tyle że solo które tu zagrał jest doprawdy fatalne... Potem jest już coraz gorzej i bezbarwny Dream World z romantycznym refrenem rockowym nic tu nie wnosi, a już na pewno nic nie wnosi bezładny formalnie i teoretycznie tylko aranżacyjnie rozbudowany Rendezvous with the Blade, gdzie tylko tytuł jest intrygujący. Rock i metal się splatają w marnie związany węzeł w Straight from Hell i She Don't Lie i tu akurat może i jest jakiś pomysł na bardziej zapadający w pamięć refleksyjny refren, ale całościowo to taki chropawy amerykański AOR/rock arena z tego wyszedł. Trochę ratują się szybkim i pełnym werwy oraz najlepszych na płycie riffów i wokali autentycznie heavy metalowym Take to the Wing. Zapewne gdyby z taką energią zagrali melodyjny Religion (Born Again) to byłby jeszcze jeden udany utwór, ale tej energii zabrakło i wyszedł nieco sflaczały metalowy balon. Dramatyzm to główna cecha zagranego w dosyć wolnym tempie Something Wrong i to tempo także niebezpiecznie zbliża się do usypiana słuchacza, który budzi się z narkozy zdumiony jak marne solo tu zagrał Heybourne. Na koniec surowszy stylowo Undergods z pewnymi cechami riffowania z okresu NWOBHM, ale to tylko słaba kopia stylu z roku 1980.
Najlepiej na tej płycie prezentuje się David Tattum i w dużej mierze to jego zaangażowanemu śpiewowi Heybourne zawdzięcza, że ten album pozostaje w obszarze umiarkowanej przyzwoitości heavy metalowej.

Produkcja jest bardzo słaba, niski budżet nie pozwolił na wiele i sucha perkusja idzie tu w zawody z rzężącą gitarą bez żadnej dynamiki. Album ten ukazał się tylko w wersji winylowej, a istniejące CD to wydania nieoficjalne, zresztą jakość dźwięku tu także pozostawia wiele do życzenia.

Płyta nie cieszyła się specjalnym powodzeniem i Tattum jeszcze w tym samym roku opuścił ANGEL WITCH. Heybourne wzmocnił skład o drugiego gitarzystę i w roku 1989 pojawił się na serii koncertów w USA, gdzie został ciepło przyjęty. Funkcję wokalisty pełnił sam Heybourne, a występ w Los Angeles został uwieczniony na albumie koncertowym "Angel Witch Live" wydanym przez Metal Blade Records w roku 1990. Zachęcony pewnymi sukcesami w USA Heybourne w roku 1989 podziękował za współpracę dotychczasowym muzykom i zebrał nowy, jednak relokacja grupy do USA nie powiodła się z powodu problemów wizowych lidera. Ponownie dobrawszy innych muzyków koncertował głównie w Wielkiej Brytanii, bez powodzenia starając się o kontrakt płytowy na nowy album. Ostatecznie zniechęcony rozwiązła ANGEL WITCH w roku 1998, ponownie reaktywował go w latach 2000-2005 i jeszcze raz w 2008. W różnych konfiguracjach osobowych grupa przetrwała do renesansu muzyki NWOBHM i classic metalu lat 80tych w Anglii i nagrała w XXI wielu dwie kolejne płyty.

Albumu "Frontal Assault" nie należy mylić z wydawnictwem kompilacyjnym o tym samym tytule z roku 1988, zawierającym wybrane nagrania z płyt z lat 1985-1986, wydanym przede wszystkim z myślą o promocji grupy na rynku amerykańskim.


ocena: 5,6/10

new 5.02.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości