Black Majesty
#1
Black Majesty - Sands of Time (2003)

[Obrazek: R-3377419-1328011269.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Fall of the Reich 05:16
2. Legacy 04:16
3. Guardian 06:57
4. Sands of Time 05:40
5. Destination 01:13
6. Journeys End 06:23
7. Colliding Worlds 05:12
8. No Sanctuary 06:44
9. Beyond Reality 08:19
10. Lady of the Lake 05:24

Rok wydania: 2003
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
John "Gio" Cavaliere - śpiew
Steve Janevski - gitara
Hanny Mohamed - gitara
Pavel Konvalinka - perkusja

Evan Harris i Cory Betts - bas (muzycy sesyjni)
Pep Samartino i Endel Rivers - instrumenty klawiszowe (muzycy sesyjni)

Założony w roku 2001 w Melbourne BLACK MAJESTY już w roku następnym wydał nakładem własnym trzy utworową EP "Sands of Time", która okazała się tak interesująca, że na Australijczyków zwróciła uwagę uznana niemiecka wytwórnia Limb Music i "Sands of Time", już jako LP ukazał się we wrześniu 2003 roku.

Tego pierwszego albumu grupy nie można zaliczyć ani do tego, co się zwykło nazywać euro powermetalem, ani do stylu preferowanego w USA. BLACK MAJESTY, poniekąd czerpiąc z najlepszych wzorów obu kontynentów, stworzył styl własny i niepowtarzalny, ogniskując w swojej muzyce to, czym zachwycają najlepsi po obu stronach Oceanu. Zespół proponuje muzykę zagraną w średnich tempach o mocnym, ale równocześnie miękkim i głębokim brzmieniu. Melodie są majestatyczne, podniosłe, niemal epickie tą epiką heavy metalu, jaki powstaje w zasadzie tylko w USA. Dostojeństwo, powaga, melancholia - to główne atrybuty, przy czym wszystko jest nad wyraz ciepłe, pozbawione surowości i szarpaniny. Poszczególne utwory są dosyć długie, rozbudowane i wzbogacone o dyskretne partie klawiszowe, prowadzone w spokojnym, zdawałoby się momentami leniwym, ale równocześnie transowym rytmie, który jest tak charakterystyczny dla zespołów z Australii. Niekiedy gdzieś przemykają umiejętnie podane elementy progresywne, gdzieś pojawia się echo innego znakomitego australijskiego zespołu VANISHING POINT. Najwyraźniej słychać to w "Sands of Time", zresztą z gościnnym udziałem świetnego wokalisty VANISHING POINT Silvio Massaro. Sam Cavaliera niczym mu nie ustępuje i zasługuje na miano czołowego wokalisty z tego kraju. Wyczucie, z jakim kontroluje on całość i prowadzi wszystko swoim głosem o ciekawej barwie, godna podziwu.
Godna podziwu jest tu także praca, jaką wykonali obaj gitarzyści, zarówno w sferze współpracy i tworzenia tej zaskakującej momentami, riffowej konstrukcji, jak w solach, które są nie tylko misterne, ale i idealnie wpasowane w styl poszczególnych utworów.
Zdumiewa swoboda, z jaką zespół przemieszcza się z melodii w zwrotkach w te niezwykłe refreny i tu najlepszym przykładem jest genialny pod tym względem "Colliding Worlds". Gdy trzeba, gitary nieco cichną, ustępując miejsca innym formom muzycznego wyrazu, jak noszącym cechy ballady z elementami hymnu "Lady of the Lake". BLACK MAJESTY wybornie czuje się także w kompozycjach typowo power metalowych, szybszych, galopujących, jak "Fall of the Reich" i "Legacy". Numery te, umieszczone na początku albumu, pokazują Niemcom jak uniknąć kwadratowej wesołkowatej sztampy, a Szwedom jak wlać żar w wycyzelowane w szczegółach kompozycje. Potem płyta staje się bardziej stonowana i ta majestatyczność zaczyna dominować z każdą kolejną minutą.

Ubolewać należy, że BLACK MAJESTY nie miał w tym czasie stałego basisty, który partnerowałby znakomitemu perkusiście Konvalince, wnoszącemu tu gęstą i chwilami złożoną grą istotny wkład w ogólny kształt kompozycji. Staranne brzmienie, uzyskane w toku produkcji tej płyty w Australii w Melbourne jest klasycznym przykładem tego "australijskiego soundu", jakże przyjemnego i uwypuklającego to, co najlepsze - współpracę instrumentalistów i wokalisty w tworzeniu niezwykłego klimatu i nastroju cechującego większość metalowych albumów z Krainy Kangurów. Czasem BLACK MAJESTY nazywany jest australijskim IRON MAIDEN. Z pewnością to duże uproszczenie, coś jednak w tym jest. Umiejętność budowania niezwykłych konstrukcji stosunkowo prostymi środkami jest w przypadku obu grup podobna.
"Sands Of Time" to jeden z najznakomitszych debiutów w historii melodyjnego metalu. Brylant w platynowej oprawie.


Ocena: 10/10


14.04.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Black Majesty - Silent Company (2005)

[Obrazek: R-6309459-1501263608-3612.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dragon Reborn 06:03
2. Silent Company 04:26
3. Six Ribbons 03:20
4. Firestorm 05:25
5. New Horizons 05:26
6. Darkened Room 05:11
7. Visionary 04:44
8. Never Surrender 04:34
9. A Better Way to Die 07:35

Rok wydania: 2005
Gatunek: melodic power metal/heavy metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
John Cavaliere - śpiew
Stevie Janevski - gitara
Hanny Mohamed - gitara
Pavel Konvalinka - perkusja

Muzycy sesyjni:
Evan Harris - bas
Endel Rivers - instrumenty klawiszowe

Trudno powiedzieć, którą znakomitą płytą jakiś zespół udowadnia, że jest dominatorem.
Jedna to za mało, choć wystarcza, aby wejść do historii, przynajmniej danego gatunku metalowej muzyki. BLACK MAJESTY nie spoczął na laurach po wejściu do historii gatunku swoim debiutem "Sands Of Time" z 2003 roku i w czerwcu 2005 nakładem Limb Music wydał album kolejny, który pokazał jaki ogromny potencjał posiada ta ekipa.

Melodyjny power metal z elementami heavy. Trudno coś wymyślić nowego owszem, ale poziom oryginalności tkwi w szczegółach zazwyczaj. Także w łączeniu tego, czego zazwyczaj nikt nie łączy, a co połączyć można. Rozpoczynający ten album "Dragon Reborn" to nic innego jak połączenie rytmiki HAMMERFALL i rozwiązań melodycznych IRON MAIDEN, ale ujętych tak jak to robił czasem inny australijski zespół DUNGEON. Wyszło bardzo dobrze, ale gdyby takimi utworami tylko ta płyta była wypełniona, byłaby po prostu bardzo dobra. Także pod względem wykonania, które jest bardzo dobre, ale może się niekiedy wydać pozbawione pasji.
To pozory, tak jak pozorem jest to, że i IRON MAIDEN nie można zagrać inaczej niż IRON MAIDEN. Taki jest mocno ironowy i mocno chwytliwy "Silent Company", gdzie może Dickonson bardziej by się męczył w refrenie niż Cavaliere, który po raz drugi udowadnia, że stanowi ścisłą czołówkę wokalistów nie tylko w Melbourne. To zresztą słychać i w kompozycji "Six Ribbons" zaśpiewanej w duecie z Susie Goritchan. Folkowa, krużgankowa... ładna pieśń barda, ale dla płyty mało reprezentatywna.  Wstęp symfoniczny do "Firestorm" we włosko- francuskim stylu, ale dalej znów ajroni i to w jakiej świeżo podanej formie. No, może coś tu więcej słychać, na pewno, ale czy zagrany po australijsku francuski melodic power spod znaku FAIRYLAND, czy włoskie granie flower nie jest w takim kształcie atrakcyjne? Nawet bardzo. Tak samo jak wariacja na ten sam temat, ale bardziej heavy powerowej formie w "New Horizons". Jak wiele epickości można przy tym uzyskać i to ponownie na patencie zespołu Harrisa z Wielkiej Brytanii.  Ten album ma ponadto moc brzmienia. Ta moc nie polega na podkręcaniu i przesterach, ale na idealnym wyważeniu australijskiego ciepła i niemieckiej siły. To słychać w "Darkened Room". Ta kompozycja nie należy do rozpędzonych, robi wrażenie elegancją wykonania, pięknie zagospodarowaną przestrzenią z gitarą akustyczną i tym, co lubią fani IRON MAIDEN z płyty A.D.1988. No i solo gitarowe wyborne, zresztą obaj gitarzyści spisują się na tej płycie co najmniej bardzo dobrze, choć przecież są tłem dla Cavaliere. No dobrze, nie zawsze, bo w typowo melodic power, szybszym "Visionary" słucha się ich współpracy z dużą przyjemnością. Zdecydowanie udowadniają jak gładko i bez popadania w nieustanne galopady można rozegrać taki kawałek i do tego z takimi dialogami pomiędzy sobą.
"Never Surrender". No i tu się też nie poddają. Może tu i wciąż ci protoplaści z UK się pojawiają w motywie zagrywanym od czasu do czasu oraz w tym dickinsonowskim refrenie, ale to jest perfekcja i wydobycie pewnych elementów, jakie w muzyce IRON MAIDEN czasem pozostawały ukryte. Oczywiście zamiast wysuniętego basu mamy tu klawisze.
Gość Endel Rivers robi tu różne proste cudeńka bez rozkręcania swoich partii na cały regulator. Na koniec prawie 8 minut rycerskiego epickiego power metalu w "A Better Way to Die". Też zagubiony track IRON MAIDEN można by rzec, ale ileż tu innych wpływów, także i amerykańskich poniekąd też.
Cavaliere na tym albumie jest wyśmienity. Prawdziwy heavy metalowy wokalista z Dickinsonem w herbie, tyle że jest lepszy. Zdarza się.

Obok debiutu tegoż zespołu jedna z pereł australijskiego power metalu. Australijskiego?
Raczej światowego.


Ocena: 9.5/10


14.04.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Black Majesty - Tomorrowland (2007)

[Obrazek: R-4229095-1412339816-1047.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Forever Damned 05:10
2. Into the Black 05:08
3. Evil in Your Eyes 05:14
4. Tomorrowland 04:48
5. Soldier of Fortune (Deep Purple cover) 03:25
6. Bleeding World 05:15
7. Faces of War 05:35
8. Wings to Fly 05:01
9. Another Dawn 05:08
10. Scars 04:57

Rok wydania: 2007
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
John Cavaliere - śpiew
Steve Janevski - gitara
Hanny Mohammed - gitara, instrumenty klawiszowe
Pavel Konvalinka - perkusja
Evan Harris - bas (muzyk sesyjny)

Trzecia płyta BLACK MAJESTY wydana w ramach długoletniego kontraktu z Limb Music z Niemiec zostaje przedstawiona światu 1 czerwca 2007.
Czasem bywa tak, że wielkie oczekiwania i nadzieje kończą się rozczarowaniem. Nieraz mniejszym, nieraz większym. Niestety, muzykę ta niepisana reguła również obowiązuje. Australijski BLACK MAJESTY zrobił na mnie kolosalne wrażenie na obydwu poprzednich albumach swoim niekonwencjonalnym podejściem do melodyjnego heavy/power metalu. Znakomite kompozycje, świetne wykonanie i to 'coś', co trudno oddać słowami, pewna magia być może wynikająca z tej niezwykłej mieszanki kulturowej, jaka wytworzyła się na tym kontynencie. Oczekiwałem wiele, tymczasem zadziałało chyba prawo 'trzeciego albumu'...
Ten trzeci jest zazwyczaj miernikiem faktycznych możliwości zespołu na drodze dalszego muzycznego rozwoju i tutaj te możliwości zaczęły się z wolna wyczerpywać. Otrzymaliśmy LP typowy, standardowy i konwencjonalny, gdzie trudno się do czegokolwiek przyczepić, a jednocześnie nie ma za co szczególnie wychwalać. Nie, nie jest to album przeciętny. Jest to album dobry. Niemniej, jak już to powiedziałem wyżej, poniżej oczekiwań, przynajmniej moich własnych. Brzmienie i ogólna produkcja jest nienaganna oraz zdecydowanie lepsza niż na poprzednich krążkach. Mocne, ciepłe i jakby ‘złociste’ brzmienie gitar, gęste basy i dobrze wkomponowana perkusja. Wokal momentami lekko schowany, chwilami mocno wysunięty, a wszystko razem doskonale zgrane.

Czego więc brak? Ducha… ducha brak! Może z boku straszy duch nieśmiertelnego Iron Maiden? Tak, bo słuchając poszczególnych kompozycji, nasuwa mi się nieodparte porównanie do tego zacnego bandu. Świadome to było czy nie, ale połowa utworów na tym albumie to nieraz patenty i pomysły jakby żywcem wyjęte z utworów ekipy Harrisa. Owszem, przebudowane i przerobione, ale nawet dla mało wprawnego ucha łatwe do wychwycenia. Trochę bolesne jest to zatracenie tożsamości w przypadku tak oryginalnego zespołu jak BLACK MAJESTY. Jeśli jeszcze "Into The Black" stanowi zgrabne połączenie stylu Ironów i zagrywek charakteryzujących dotychczas Australijczyków, to już "Bleeding Word" czy "Faces Of War" stanowią niemal kalkę, choć nie powiem, słucha się tego przyjemnie. Wszystkie utwory są melodyjne, wchodzą gładko w ucho, a z drugiej strony jednak brak przysłowiowej kropki nad i. Są dosyć do siebie podobne i jakoś brak zapadających w pamięć hiciorów. Tytułowy "Tomorrowland" nieco się tu wyróżnia. Szybki, z wysokimi wokalami w stylu niemieckiej szkoły powermetalowego grania, z doskonałą pracą dwójki gitarzystów. Celowo tutaj o nich wspomniałem! To, co podciąga wartość tego albumu to znakomite gitary. O ile w samych głównych wątkach kompozycji tego może nie słychać, to już w częściach instrumentalnych, gdzie jest nieco swobody, gitarzyści wygrywają prawdziwe cudeńka. Sola szybkie i wolniejsze, dopracowane i przemyślane w każdym szczególe, grane naprzemiennie przez Mohameda i Janevskiego to ozdoba tej płyty. Jest nią także cover "Soldier Of Fortune" grupy DEEP PURPLE, zagrany nowocześnie i z energią, a równocześnie z poszanowaniem tradycji mistrzów.

Na początku wspomniałem o tym, że przeżyłem pewne rozczarowanie. Owszem, tak jest, bo liczyłem na album o większym wkładzie własnej inwencji twórczej Australijczyków. Tymczasem mamy album dobry, nieco wtórny, ale na pewno interesujący dla słuchaczy. Z drugiej strony nie poleciłbym go jako pierwszego dla tych, którzy tej grupy nie znają. Poprzeczka, poprzednio ustawiona bardzo wysoko, została obniżona. Pozostaje mieć nadzieję, że tylko na jakiś czas.


Ocena: 7.5/10

1.06.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Black Majesty - In Your Honour (2010)

[Obrazek: R-4745405-1489592512-6680.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Far Beyond 05:24
2. God Of War 05:05
3. Millenium 03:54
4. Break These Chains 04:48
5. Further Than Insane 04:32
6. End Of Time 04:38
7. Wish You Well 04:21
8. Follow 04:52
9. Witching Hour 05:21

Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
John Cavaliere - śpiew
Steve Janevski - gitara
Hanny Mohammed - gitara, instrumenty klawiszowe
Pavel Konvalinka - perkusja
Evan Harris - bas (gościnnie)

Czwarty album australijskiej formacji wydany przez Limb Music w maju, miał pokazać, czy zespół stać na nawiązanie do zjawiskowej muzyki, jaką prezentował na dwóch pierwszych płytach i czy jest szansa na wywołanie większego zainteresowania niż co najmniej dobrym, ale jednak niczym się nie wyróżniającym krążkiem "Tomorrowland" z 2007 roku.
Okładka, nawiązująca do poprzednich wskazywać by mogła na kontynuację grania z pogranicza heavy i power metalu w bardzo melodyjnej odmianie i tak rzeczywiście jest.
Album powstawał dosyć długo, od strony produkcyjnej odpowiedzialny był Roland Grapow (GAMMA RAY, MASTERPLAN), a kompozycje były ponoć starannie dopieszczanie i dopracowywane.

Przykro to powiedzieć, ale ta płyta męczy. Co z tego, że Grapow nadał jej przestrzenne bogate brzmienie. Są ostre, a zarazem miękkie gitary, jest ładnie zaznaczona perkusja, ale choć jestem obsłuchany z takim graniem i lubię je, to ta płyta mnie zmęczyła. Zmęczyła powszedniością tego, co grają , zlewaniem się tego wszystkiego w podobnych do siebie utworach szerokiego, uregulowanego i obetonowanego kanału głównego z melodic power metalem w odmianie europejskiej. Nic tu nie ma z tego australijskiego kotła, nic z dwóch pierwszych płyt i nic z tego przyjemnego, choć mało odkrywczego grania z "Tomorrowland".
Przeciętne sola, Cavaliere jak nie on. Dużo tu dźwięków, natłok wręcz, a nic do zapamiętania, nic do ponownego, natychmiastowego odsłuchu. Żadnych powerowych hitów ani przebojów. Co gorsza, absolutnie nie wiadomo czy to rycerski power metal, czy wesoły HELLOWEEN, czy skandynawski wystudiowany power. Nic tego albumu nie określa i nie definiuje.
Chciałoby się coś napisać o konkretnych utworach, o konkretnych refrenach, ale to zadanie trudne. Utwory przelatują jeden po drugim, budząc zainteresowanie w sekundach i mgnieniach oka, ale i to tylko czasem. Bardzo to zarazem wymuszone, nagrane i na siłę i siłowo, a w przypadku tego zespołu to bardzo przykre. Może w tym i coś jest, ale to tak męczące granie, że lepiej już jakiegoś death metalu posłuchać z tych mniej pokręconych
.
Ta płyta nie jest udana ani jako power metal, ani jako melodic metal. Jest po prostu nieudana.
Australijskie granie metalu zawsze polegało na umiejętnym łączeniu tego co najlepsze w danych gatunkach z różnych stron świata. Tu mamy połączenie tego co najgorsze.
Kolejny album wyraźnie wskazujący na kryzys sceny melodyjnych odmian metalu w Australii w ostatnich latach.


Ocena: 4/10

14.05.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Black Majesty - Stargazer (2012)

[Obrazek: R-4092004-1501262646-1876.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Falling 04:39
2. Lost Horizon 04:29
3. Voice of Change 04:27
4. Killing Hand 04:20
5. Journey to the Soul 04:34
6. Holy Killers 05:09
7. Symphony of Death 05:35
8. Edge of the World 04:17
9. Stargazer 06:39
10.Shine 04:16

Rok wydania: 2012
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
John Cavaliere - śpiew
Steve Janevski - gitara
Hanny Mohammed - gitara, instrumenty klawiszowe
Pavel Konvalinka - perkusja
Evan Harris - bas (gościnnie)

Piąty album BLACK MAJESTY, wydany, jak poprzednie, przez Limb Music w lipcu 2012.
Formalnego nieuporządkowania ciąg dalszy?

Rozpoczyna się łagodnie od Falling, prostego melodyjnego power metalu, z taką niby rycerską melodią, ale równocześnie nijaką, wygładzoną, którą można by przypisać i Niemcom i POWER QUEST. Nawet gdzieś w gitarowych ozdobnikach pobrzmiewa IRON MAIDEN.
Ułożony melodyjny power metal...
Tak, w Lost Horizon, w Voice of Change, w Killing Hand,  w Journey to the Soul, w Stargazer gładko, bez wychylania się, po jednym ścisłym torze. Miło słodko, romantycznie, nostalgicznie. Power metal bez grama "power", bez grama agresji metalowej. Przewidywanie, starannie, elegancko. Melodie te były już grywane niejednokrotnie, chyba nawet i przez BLACK MAJESTY w innych wariantach. Doświadczenie procentuje i w Killing Hand bardzo dobra część instrumentalna. Wspomniałem POWER QUEST? To coś takiego jak stary POWER QUEST. Szczególnie gdy grają taki jasny i słoneczny Edge of the World. Jest sporo grzecznych chłopców i dziewcząt, którzy lubią takie grzeczne granie. To ta sama grupa, która twierdzi, że IRON MAIDEN po 2003 roku grał wspaniały heavy metal. Na pewno takie numery jak Holy Killers są dla nich. Inni będą przysypiać. Może się lekko przebudzą przy balladowym songu Symphony of Death, przekształcającym się w dostojne riffowanie epickie, ale pewnie ponownie przysną, gdy wszystko wróci na tory Falling.

Wykonanie tego wszystkiego bardzo dobre. Ładne sola Janevskiego, niekiedy stylizowane na maidenowskie. Cavaliere śpiewa jak na akademii szkolnej przed publicznością profesorską, ładnie wyciąga górki, jest zamaszysty i sięga wysoko. Ta sama sekcja rytmiczna, która na albumie poprzednim czasem waliła bez ładu i składu, tutaj gra z matematyczną precyzją pod dwie znakomicie współpracujące gitary. Obróbka materiału została dokonana na Słowacji w studio Grapowa i brzmienie, jeśli uwzględnić styl muzyczny jest dobrane znakomicie. Miękkie gitary, głośne bębny, mocny bas wśród gitar. Cavaliere na stołeczku przed wszystkimi, żeby ekspozycja była wystarczająco przejrzysta.
Krzyżówka starego POWER QUEST i muzyki BLACK MAJESTY z albumu "Tomorrowland".
Dobra płyta. Zanim jednak weźmiemy się za jej słuchanie, za każdym razem należy założyć czystą, wyprasowaną białą koszulę i wypucować lakierki.


ocena: 7/10

new 11.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Black Majesty - Children of the Abyss (2018)

[Obrazek: R-12573385-1537872253-2522.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Dragons Unite 04:25
2.Something's Going On 05:25
3.Children of the Abyss 04:35
4.Hideaway 04:34
5.Wars Greed 04:47
6.Always Running 04:55
7.Lonely 04:24
8.Sanctified 04:54
9.Nothing Forever 04:28
10.Reach into Darkness 04:25

rok wydania: 2018
gatunek: power metal
kraj: Australia

skład zespołu:
John Cavaliere - śpiew
Steve Janevski - gitara
Hanny Mohammed - gitara, instrumenty klawiszowe
Evan Harris - gitara basowa
Ben Wignall - perkusja

Tym razem trzy lata minęły od wydania poprzedniej płyty "Cross Of Thorns" i BLACK MAJESTY powraca z nowym perkusistą Benem Wignalllem i nowym LP, który ukazał się 21 września nakładem Pride & Joy Music.

Po BLACK MAJESTY od lat można oczekiwać eleganckiego, melodyjnego power metalu opartego na sztywnej formalnie recepturze i tak jest również i tym razem. Tym razem przypomnieli sobie jednak także, że kiedyś grali rzeczy epickie i rycerskie i wychodziło im to świetnie. Zapowiedzią, że sobie o tym przypomnieli jest otwierający ten album Dragons Unite, konkretny dosyć mocny power metal ze smokami w tle i pompatyczną melodią. Tak, ta epickość wróciła z dużą siłą i szybki Something's Going On jest wyborny w tym melodyjnym monumentalnym pędzie. Dokładają prędkości i misternych zagrywek gitarowych Janevskiego w stosunkowo łagodnym Children of the Abyss, gdzieś tam z echami DRAGONFORCE i POWER QUEST, a rycerskiego podniosłego klimatu w rytmicznym w Hideaway. Wars Greed rozpoczyna się pełną zadumy częścią balladową, potem jednak przechodzi w kolejny dostojny power metalowy galop, jednak nie tracąc nic z klimatu jaki został tu stworzony na początku. W Always Running melodia jest przepiękna, zwraca także uwagę umiejętne, płynne zmienianie temp. Znakomicie prezentuje się zdecydowanie zagrany, trochę wolniejszy Sanctified z rozległym, polatującym ku niebu, uroczystym refrenem. Nothing Forever w podobnym stylu  obdarzony został lżejszym, wyżej zaśpiewanym refrenem w stylu niemieckim, a ściślej hansenowskim. Szybki, potoczysty, melodyjny Reach into Darkness też jest ukłonem w kierunku klasycznego niemieckiego power metalu z kręgu GAMMA RAY. Jedynie Lonely bardziej przypomina ten nieco sztywny akademicki melodic power metal z kilku poprzednich albumów, ale to także bardzo dobry numer z ciekawym solem Cavaliere.

Bardzo dobra forma wokalna Johna Cavaliere, bardzo dobre sola Janevskiego i Hannego Mohammeda. Harris jak zwykle gra wyśmienicie, a nowy perkusista doprawdy jest zawodnikiem najwyższej klasy. Kolejny zjawiskowy perkusista z Australii! Wszystko zostało bardzo dobrze zrealizowane i jest nadal to ciepłe brzmienie BLACK MAJESTY ze stosowną dawką ostrości i głębi. Może tylko w kilku kompozycjach Cavaliere został zbyt mocno schowany za ścianą gęstych gitar.
Autentyczny power metal epicki, pełen pędu gitar, ozdobników, energii i precyzji wykonania. Świeży, tryskający pomysłami na zapadające w pamięć refreny, bogaty formalnie i urozmaicony, mimo ogólnie monolitycznego stylu albumu. Nieco skostniały w ostatnich latach BLACK MAJESTY nagrał wyjątkowo udaną płytę i jasno pokazał, kto rządzi w melodyjnym power metalu w Australii.

ocena: 8,9/10

new 27.09.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Black Majesty - Cross Of Thorns (2015)

[Obrazek: R-9667803-1501310566-8096.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Phoenix 03:17
2.Anneliese 04:25
3.Vlad the Impaler 04:41
4.Crossroads 05:57
5.Out in the Fields (Gary Moore cover) 03:57
6.Misery 05:39
7.Make Believe 05:03
8.One Life 05:03
9.Emptiness Ideal 04:50
10.Escape 04:24

rok wydania: 2015
gatunek: power metal
kraj: Australia

skład zespołu:
John Cavaliere - śpiew
Steve Janevski - gitara
Hanny Mohammed - gitara, instrumenty klawiszowe
Evan Harris - gitara basowa
Pavel Konvalinka- perkusja


Szósta płyta BLACK MAJESTY ukazała się nakładem Pride & Joy Music we wrześniu 2015. Niektórzy już zwątpili, że ten zespół poza sprawnie odegranym gładkim melodic power jest w stanie czymś jeszcze zaskoczyć.

Rzeczywiście, otwierający ten LP Phoenix to taki odegrany przez doświadczoną ekipę szybki melodic power bez historii. Jednym uchem wpada, a drugim wypada. Tymczasem kolejny Anneliese to już znakomity pełen dramatyzmu utwór, gdzie nieco wolniejsze fragmenty przeplatają się z szybszymi, a melodia jest niezwykle piękna i ten wysoki dosyć wokal Cavaliere jeszcze dodaje temu wszystkiemu uroku. Jeden z najlepszych refrenów, jaki stworzył ten zespół na przestrzeni co najmniej  ośmiu lat.
Tak, dramatyzm... Słychać go także w epickim Vlad the Impaler, który jest oczywiście opowieścią o słynnym siedmiogrodzkim księciu Władymirze zwanym Palownikiem i znanym ze swego okrucieństwa. O Drakuli jednak nic tu nie ma, jest za to świetny heroiczny klimat i solo Janevskiego. Łagodny song Crossroads, melancholijny i refleksyjny ozdobiony na planie drugim instrumentami klawiszowymi niepotrzebnie w drugiej fazie został przekształcony w dobry, ale niewiele wnoszący melodic metal imitujący power metal. Spokojne wyciszenie bez mocnych gitar by tu wcale nie stanowiło dysonansu. Rozpędzają się we wstępie do Misery, potem wchodzi Cavaliere i jest zaskakująco delikatny na tle tych szybkich gitar. Zrobione to zostało po mistrzowsku i ten utwór, choć może sama melodia nie jest szczególnie oryginalna, to wypadł znakomicie. Make Believe jest niezły, ale to jakby kompozycja niewykorzystanych motywów muzycznych. Te melodic metalowe partie główne są nieco tuzinkowe, ale z kolei szybszy fragment instrumentalny znakomity. Trochę się na tym albumie BLACK MAJESTY powstrzymuje od nieco ostrzejszego wyrażania melodii, a szkoda, bo potencjał jest.
One Life jest szybki i dynamiczny w stylu Phoenix, ale lepszy. Tu zwracają uwagę świetne partie perkusji Konvalinka, który ogólnie jak zwykle gra wybornie, ale w BLACK MAJESTY już niestety po raz ostatni. Emptiness Ideal to utwór trochę bez własnej historii, gładki w formie, ale bardzo przypominający tę nijaką poprawność z dwóch poprzednich albumów. Takie melodie tam właśnie dominowały i starania gitarzystów w części z solówkami niewiele tu poprawiają sytuację.
Ogólnie w części drugiej ten album jest słabszy, mniej interesujący i wchodzący w obszary muzyczne kilku poprzednich lat zespołu. Słychać to także w zamykającym ten album Escape. Tak to dobry i elegancko zagrany numer power metalowy, ale bez jakiejś większej głębi i ze zbyt manierycznym wysokim wokalem.
Trudno powiedzieć, czemu liczne zespoły z takim upodobaniem coverują Out in the Fields... Tu wyszło nieźle, ale to jest jednak inny rodzaj rock/metalowej muzyki.
Kultura wykonania jest na bardzo wysokim poziomie i jest to zespół, który pod tym względem bardzo wyróżnia się spośród innych grup australijskich, grających mniej technicznie, a bardziej siłowo. No tak, ale to są długie lata zgrywania się tej ekipy i talent, szczególnie gitarzystów. Cavaliere jest tu także bardzo dobry, choć mógłby (a potrafi!) śpiewać częściej nieco niżej.

Płyta została zrealizowana bardzo starannie i jest to ten rozpoznawalny od kilku albumów sound BLACK MAJESTY, nie za ciężki, nie za ostry, ani europejski, ani amerykański. Może BLACK MAJESTY jest jednym z nielicznych zespołów, gdzie można mówić o "australijskim brzmieniu"? Nie zapominając oczywiście o tym, że mix i mastering wykonał Roland Grapow.
Na "Cross Of Thorns" BLACK MAJESTY ani razu nie zszedł poniżej dobrego poziomu, nawet grając pewne rzeczy w dosyć bezbarwnym stylu trzech poprzednich albumów. Dołożyli parę razy znakomity klimat i więcej prawdziwych emocji, poparli to godnym uznania wykonaniem i w efekcie jest to pierwsza bardzo dobra płyta grupy od ośmiu lat.


ocena: 8/10

new 25.06.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości