Budgie
#1
Budgie - Budgie (1971)

[Obrazek: R-4030558-1390160351-8692.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Guts 04:21
2. Everything in My Heart 00:52
3. The Author 06:28
4. Nude Disintegrating Parachutist Woman 08:41
5. Rape of the Locks 06:13
6. All Night Petrol 05:57
7. You and I 01:41
8. Homicidal Suicidal 06:41

Rok wydania: 1971
Gatunek: Hard Rock/Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitara
Ray Phillips - perkusja

Trio z Walii zmieniając nazwy grało wspólnie od roku 1967, gdy w końcu w czerwcu 1971 MCA Records wydała ich pierwszy album zatytułowany po prostu "Budgie". To taka papuga...

Album "Budgie" zaliczam do najznakomitszych debiutów w historii metalowej muzyki. Niezwykły klimat i spory ciężar jak na owe czasy to główne wyznaczniki wartości tej płyty.
W żadnym wypadku nie jest to komercyjny album, zawierający muzykę złożoną i trudno poddającą się klasyfikacji - bo niemającą odniesienia do tego się wówczas grało. Nie ma tu ani rozmachu DEEP PURPLE, ani ponurego ciężaru psychodelii BLACK SABBATH.  Powiem więcej - na tym LP powstał poniekąd zupełnie nowy styl muzyczny i - co dziwne - w zasadzie niekontynuowany przez BUDGIE w okresie późniejszym. Niektórzy widzą tu określone odniesienia do LED ZEPPELIN - osobiście nie dostrzegam tego.
Słyszę natomiast muzykę intrygującą w rozbudowanych kompozycjach - gdzie perkusja jest niezwykle ważna, a bas to druga gitara. Muzyka lekko jak z udziwnionego snu, niby leniwie się tocząca, hipnotyczna momentami pocięta niezwykłymi brzmieniowo i stylistycznie solówkami Bourge. Dwie przepiękne akustyczne miniaturki to chwile jakby przebudzenia dla słuchacza, dodane na zasadzie kontrapunktu i być może dlatego tak bardzo zapadające w pamięć. Mamy tu jednak przede wszystkim metal. Takie kompozycje jak „Guts”, „Homicidal Suicidal”, czy obdarzony dziwacznym tytułem „Nude Disintegrating Parachutist Woman” to metal w czystej postaci, co więcej formalnie rozbudowany i niejednorodny, czerpiący z muzyki lat 60tych. Najwięcej tu psychodelicznego rocka obudowanego metalowymi riffami wymyślonymi przez Bourge, jakieś echa bluesa i rocka jak w rozpoczęciu „The Author”.
Ostro, drapieżnie... i tu przychodzi na myśl „Rape Of The Locks”.

BUDGIE na tej płycie nie daje się nudzić. Każda minuta jest wypełniona, a co któraś zaskakuje nagłą zmianą melodii czy rytmu w obrębie każdej kompozycji.
Ciężkie granie. Jak na owe czasy bardzo ciężkie. I znakomite.


Ocena: 10/10

8.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Budgie - Squawk (1972)

[Obrazek: R-2752105-1438518695-4564.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Whiskey River 03:22
2. Rocking Man 05:23
3. Rolling Home Again 01:42
4. Make Me Happy 02:37
5. Hot as a Docker's Armpit 05:51
6. Drugstore Woman 03:15
7. Bottled (instrumental) 01:52
8. Young Is a World 08:06
9. Stranded 06:17

Rok wydania: 1972
Gatunek: Rock/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitara
Ray Phillips - perkusja

Na drugim LP "Squawk", wydanym przez MCA Records we wrześniu 1972, BUDGIE zwrócił się w kierunku grania nieco lżejszego, opartego o różne tradycyjne rockowe (i nie tylko) wzorce. Wyszła z tego płyta nieco niespójna i eklektyczna, chwilami nawet zaskakująca pomysłami odległymi od tego co proponowano na debiucie.

Bardzo dobry początek w postaci „Whiskey River” i „Rocking Man”, ale metalu tu mało jest za to ostry rock, melodyjny i zabarwiony Południem. Ostry, bo zespół nie odchodzi od hard rockowych zasad, podając wszystko w sposób zdecydowany, bez przymilania się i słodzenia komukolwiek. Nastrój zabawy towarzyszy przez całą pierwszą część płyty, a dwa króciutkie utwory kolejne to mocno podkreślają.  ”Hot As A Docker's Armpit” nie przekonuje mnie - może dlatego, że ten eklektyzm jest tu najbardziej zaznaczony i ten utwór w połowie pozostaje w sferze muzycznych idei debiutu, ale o znacznie mniejszej sile oddziaływania. Prawdziwego hard rockowego kopa daje tu „Drugstore Woman” gdzie zdołali tą rockową chwytliwość świetnie połączyć z agresywnością i nonszalancją. Druga część płyty to powrót do długich kompozycji, przesyconych bluesem i przepełnionych łagodnym klimatem („Young Is a World”) i bujającymi melodyjnymi refrenami („Stranded”). Dużo to fantazyjnej gry Bourge, dużo prowadzącego często melodie basu Shelley'a. No i ten niepowtarzalny wokal... jak na każdej ich płycie.

Album bardziej dla fanów ostrzejszego rocka niż metalu, mniej "wizjonerski" niż debiut, ale to płyta bardzo dobra i zajmuje w dyskografii BUDGIE istotną rolę. Także dlatego, że wiele podobnych pomysłów znalazło się na ich kolejnych albumach, choć może nie w tak dużej ilości.


Ocena: 8/10

8.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Budgie - Never Turn Your Back on a Friend (1973)

[Obrazek: R-844200-1464438049-1920.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Breadfan 06:05
2. Baby Please Don't Go 05:25
3. You Know I'll Always Love You 02:08
4. You're the Biggest Thing Since Powdered Milk 08:46
5. In the Grip of a Tyrefitter's Hand 06:24
6. Riding My Nightmare 02:40
7. Parents 10:21

Rok wydania: 1973
Gatunek: Heavy Metal/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zepołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitara
Ray Phillips - perkusja


Jest to trzecia płyta BUDGIE zaprezentowana przez MCA Records w czerwcu 1973 roku.
Jeśli wartość trzeciej płyty jest miernikiem wartości i potencjału twórczego zespołu, to BUDGIE pokazało, że należy do ekstraligi.
O ile album poprzedni wyrastał z różnych korzeni nie zawsze ściśle związanych z rockiem, to tym razem grupa przedstawiła muzykę ostrą i złożoną. Pojęcie "hard rock" ma tu dosłowne przełożenie na styl muzyczny, bo tak ostrej płyty zespół już nigdy potem nie nagrał. Nie nagrał również albumu tak wycyzelowanego technicznie i eksponującego faktyczne umiejętności członków.

Płytę otwiera znakomity „Breadfan” - zapewne pierwszy powermetalowy numer, jaki został stworzony - pełen energii i mocy utwór wprowadzający do metalu nową jakość - co ciekawe przez długi czas potem przez nikogo niewykorzystywaną.  Słynny utwór autorstwa Williamsa „Baby Please Don't Go” zagrany tu z nutką psychodelii i wielką siłą (zwłaszcza basu Shelleya) to wersja znacznie bardziej ekscytująca niż ta, jaką potem zaproponował, chociażby Ted Nugent. Małe wytchnienie w postaci krótkiej balladki ”You Know I'll Always Love You” i kolejny niesamowicie instrumentalnie dopracowany ”You're the Biggest Thing Since Powdered Milk” gdzie z kolei swój kunszt pokazuje perkusista Phillips. Po nim „In the Grip of A Tyrefitter's Hand” z charakterystycznymi dla Bourge zagraniami gitarowymi, przy czym solówki, jakie tu gra, budzą szacunek. Po potężnej dawce power hard rockowego grania znów chwila zadumy w „Ride My Nightmare” i wreszcie dzieło wieńczy ikona i wizytówka BUDGIE – „Parent's”, jedna z najpiękniejszych rozbudowanych hard rockowych ballad, jakie powstały, zajmująca wśród kompozycji zespołu miejsce szczególne.
Jak każdy z wczesnych albumów BUDGIE i ten posiada specyficzny klimat tym razem trochę zakręcony i pełen nerwowości. Jest to album kontrastów pomiędzy energią a zadumą i łagodnością, które są rozmieszczone w mistrzowski sposób. Muzyka hipnotyzuje od pierwszej do ostatniej chwili i jest niezwykle chwytliwa, przy czym bez śladu tej wesołej przebojowości, jaka miejscami cechowała LP poprzedni.

Słowo hard można też zastosować w stosunku do samego brzmienia. Jest ostre. Jest przenikliwe i gitara Bourge tak wcześniej ustawiona nie była. Bas Shelley'a wyeksponowany na równi z perkusją i pod tym względem to jeden z najpotężniejszych albumów pierwszej połowy lat 70tych. Hard rock bez szans na komercyjne listy przebojów. Hard rock w pierwotnym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie i heavy metal i power metal i metal progresywny. Ziarna stylów, jakie rozwinęły się potem, są tu doskonale słyszalne. Płyta ceniona przez muzyków wszystkich kolejnych dekad i zapewne w pewnym stopniu ich też inspirująca. Mocny, bezkompromisowy, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach album niemający odpowiednika w metalowej muzyce po dzień dzisiejszy.
Kto nie zna tej płyty, jest uboższy o niezwykłe muzyczne doznania.


Ocena: 9.5/10

8.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Budgie - In For The Kill (1974)

[Obrazek: R-926327-1589328618-1287.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. In For the Kill 06:32
2. Crash Course in Brain Surgery 02:39
3. Wondering What Everyone Knows 02:56
4. Zoom Club 09:56
5. Hammer and Tongs 06:58
6. Running From My Soul 03:39
7. Living on Your Own 08:54

Rok wydania: 1974
Gatunek: Heavy Metal/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitara
Pete Boot - perkusja
Ray Phillips - perkusja ("Crash Course in Brain Surgery")

W pierwszej połowie lat 70tych BUDGIE nagrywał z niezwykłą regularnością i pojawienie kolejnej płyty studyjnej było przyjęte jako rzecz oczywista i normalna. Czwarta płyta ponownie ukazała się w ramach długotrwałego kontraktu z MCA Records w maju 1974.

W składzie znalazł się nowy perkusista Boot, a Phillipsa można usłyszeć tylko na dodanym tu znanym z wczesnego singla "Crash Course in Brain Surgery". To bardzo dobrze, że ten utwór w końcu znalazł się na którymś z albumów, jednak ten surowy i złowieszczy numer, choć znakomity, jakoś nie bardzo tu pasuje. Nie pasuje dlatego, że BUDGIE ponownie złagodniała i już nie dziobie tu z taką furią jak na "Never Turn Your Back on a Friend" z roku poprzedniego.
Tym razem zespół jakby cofnął się do roku 1972, rezygnując częściowo z ostrego, powerowego niemal brzmienia i agresji na rzecz kompozycji bardziej stonowanych, opartych na bluesie i klasycznym rocku, rozbudowanych, ale pozbawionych wyeksponowanych instrumentalnych popisów. Początek w postaci ostrego jak brzytwa „In For the Kill” z ryczącą gitarą i efektami stereo gwałcącymi głośniki jeszcze nie odkrywa kart, potem jednak otrzymujemy muzykę coraz bardziej oddalającą się od heavy metalu.
„Wondering What Everyone Knows” to krótkie i spokojne wprowadzenie do muzyki wysmakowanej, gdzieś ocierającej się o lata 60 te w tym zbudowanym na bluesowym fundamencie „Hammer and Tongs” czy dwóch najdłuższych na płycie „Zoom Club” i „Living on Your Own”. W tych akurat kompozycjach zespół snując momentami leniwie swoją muzyczną opowieść, wykazuje wielką elastyczność w łączeniu różnych stylów muzycznych, zgrabnie spinanych przez gitarowe sola Bourge'a. Bourge udowadnia, że jest gitarzystą wszechstronnym i obok ostrych gitarowych szarż w stylu, do jakich już słuchaczy wcześniej przyzwyczaił, potrafi zagrać nastrojowo, pastelowo i przy okazji nie wypaść z hard rockowej konwencji. Bas Shelleya mocno zaznaczony, jednak tym razem już tak nie miażdży, aby nabijać rytm. Więcej w tym melodii i wypełniania dodatkowej przestrzeni budowanej dla zagrywek gitarzysty.
Całościowo ten LP jest nieco smutny, a przynajmniej refleksyjny i nastrojowy. Zespół chwilami hipnotyzuje spokojnymi powtarzalnymi frazami i delikatnym śpiewem Shelley'a. Samo brzmienie nowych kompozycji za wyjątkiem otwieracza także jest podporządkowane tworzeniu nastroju. Żeby jednak nie było za smutno, grupa serwuje znakomity, lekki dynamiczny i melodyjny „Running From My Soul”, który świetnie pasowałby na LP "Squawk”. Tu rozjaśnia drugą połowę albumu - krótki, zwarty i wyrazisty w prostocie przekazu.

Album pokazuje, że BUDGIE cały czas poszukuje i nie chce się okazać jednoznacznie rozpoznawalny. Płyta dla fanów ostrego hard rocka może nieco rozczarowująca pod względem ilości petard, jakie grupa odpaliła w porównaniu do roku poprzedniego, ale zniewalającą swobodą wykonania i wzajemnym zrozumieniem muzyków.


Ocena: 8/10

9.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Budgie - Bandolier (1975)

[Obrazek: R-3103512-1516880608-3300.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Breaking All the House Rules 07:22
2. Slip Away 03:58
3. Who Do You Want For Your Love? 06:07
4. I Can't See My Feelings 05:50
5. I Ain't No Mountain 03:33
6. Napoleon Bona - Part One 02:36
7. Napoleon Bona - Part Two 04:43

Rok wydania: 1975
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitara
Steve Williams - perkusja


"Bandolier" wydaje MCA Records we wrześniu 1975 roku. W zasadzie tylko sześć utworów, nieco ponad pół godziny muzyki...

Kolejny album BUDGIE w kolejnym roku. Także kolejny perkusista, który tym razem już zagościł w grupie na stałe. No i także kolejne muzyczne wcielenie BUDGIE - zimne, wystudiowane w pewnym stopniu ukierunkowane na progresywny rock zagrany ostro i wielką precyzją. Z albumu bije chłód i wyrachowanie i umieszczenie tu wyciszonego „Slip Away” niczego w tym względzie nie zmienia. Twarde kompozycje „Breaking All the House Rules” czy „I Can't See My Feelings”, nadają tu ton i nie jest to BUDGIE kojący, hipnotyzujący i bluesowo bujający, jak chociażby na albumie z roku poprzedniego. Sekcja rytmiczna to precyzyjna maszyna obudowana specyficznie ustawiona gitarą Bourge'a grającego przeważnie cięte riffy, urywane, czasem wsparte dłuższymi wybrzmiewaniami. Chłodne granie, stalowe, bo nawet ten na pozór rockowo rozrywkowy „I Ain't No Mountain” nie jest wcale tak łatwo przyswajalny. Wszystko wydaje się bardzo głośne, przejaskrawione... no właśnie przejaskrawione, a nie przesterowane w procesie produkcji, bo brzmienie tu uzyskane jest wyborne, rzecz jasna jeśli ktoś lubi lód i ostre gwoździe. „Who Do You Want For Your Love?” jakby łagodniejszy, z płomyczkiem ciepła w środku, ale ten płomyczek tli się jakoś nieśmiało i ogrzewa tę kompozycję tylko miejscami. Niczego nie ogrzewa na tym albumie Shelley jako wokalista i trzeba mu oddać, że te wokale, jakie zaprezentował, wpasowują się w obraz muzyczny znakomicie. Może to najbardziej udane wokale Shelleya do tej pory? Płyta z podanym na zimno ostrym rockiem, solidna, lecz nieporywająca. Tak można by powiedzieć gdyby nie „Napoleon”. BUGDIE tworzyło już niesamowite kompozycje w różnych stylach, ten jednak utwór określić można tylko jednym słowem - genialny. Genialny od początku do końca w obu częściach, genialny w tym akustycznym motywie i w tej solówce Bourge'a, która na zawsze weszła do historii heavy metalu i nic już jej stamtąd nie wyrzuci. Tu ta ostrość, chłód, surowość przydają blasku kapitalnej po prostu melodii, która w różnych wariantach przewija się przez następne dziesięciolecia w heavy, power, speed i thrash metalu. Jeśli nawet ogólnie uznać ten LP za nierówny, czy zbyt mechanicznie odegrany, to i tak jest pozycją obowiązkową z powodu tego jednego utworu.

Dla mnie ten album jest całościowo zbyt wyzuty z emocji i zbyt "nowoczesny" jak na owe czasy. Czy wyprzedzał pewną epokę? Być może.
Ode mnie jednak tylko...


Ocena: 6.5/10

9.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Budgie - If I Were Britannia - I'd Waive the Rules (1976)

[Obrazek: R-926332-1353321809-2097.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Anne Neggen 04:04
2. If I Were Brittania - I'd Waive the Rules 05:50
3. You're Opening Doors 04:14
4. Quacktors and Bureaucats 03:52
5. Sky High Percentage 05:52
6. Heaven Knows Our Name 03:52
7. Black Velvet Stallion 08:08

Rok wydania: 1976
Gatunek: Hard Rock/Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitara
Steve Williams - perkusja
Richard Dunn - instrumenty klawiszowe

W roku 1975 kontrakt z MCA Records zakończył się. Grupa szybko jednak znalazła wydawcę kolejnego LP i była to amerykańska wytwórnia A&M Records z Nowego Jorku, która zresztą wydała na rynku amerykańskim w roku poprzednim "Bandolier". Album ukazał  się w kwietniu 1976.

Szósty studyjny album BUGDIE jest ostry. Jeśli hard to znaczy tyle, co ostry, to ten album jest jak najbardziej w konwencji ostrego rocka, gdzie świdrująca gitara Bourge i szeleszczące i dzwoniące blachy Williamsa stanowią esencję, a tradycyjnie finezyjny bas Shelley'a spina wszystko mocną klamrą. Pewną charakterystyczną cechą tego LP jest praktycznie całkowite odejście od bluesowego fundamentu, nawet w strukturze kompozycji, które w większości są nieubłaganymi atakami ubarwionymi znakomitymi solami gitarowymi. Te sola tym razem nie stanowią przerywników ani dopełnień, raczej są dodatkową porcją benzyny do pożarów, jakie wywołują "Anne Neggen", "Sky High Percentage" czy "Quacktors and Bureaucats". W tych numerach BUDGIE zaprezentował się jako zespół bezwzględnie wykorzystujący swoje główne atuty - przy czym nie tylko wyborne wykonanie, ale i atrakcyjność rozpoznawalnych, a przy tym niebanalnych melodii.
Zespół nie był by jednak zapewne sobą, gdyby nie umieścił na płycie utworów od stylistyki ciężkiego (czy raczej ostrego) grania odległych, ale dla rocka lat 70tych typowych - "You're Opening Doors" i "Heaven Knows Our Name", łagodnych, a przy tym mocno nawiązujących do podobnych nagrań z wcześniejszych płyt zespołu. Umiejętnie umiejscowione w trackliście dają chwile oddechu pomiędzy graniem ostrym, rozpędzonym. Mam jednak wrażenie, że prostsze i jeszcze krótsze pół akustyczne miniaturki znane z poprzednich albumów sprawdziłyby się tu lepiej. To wyhamowanie pędu jest jednak zbyt gwałtowne i zanadto przedłużane. Jeden utwór jest nieudany i tym razem to numer tytułowy. Nieokreślony pod względem stylu i przeładowany niedopracowanymi pomysłami jest najsłabszym punktem tego LP. To, że BUGDIE jest zespołem zaskakującym za każdym razem, pokazuje natomiast "Black Velvet Stallion". Ponury, głęboko zapadający w pamięć motyw główny oparty na hipnotycznym ciętym riffie i samo rozwinięcie kompozycji, z niezwykłym solem to jeden z majstersztyków BUDGIE. Jest to jednak utwór w odbiorze trudny, dołujący i mocno kontrastujący z całością. Zimny, wyrachowany... i wręcz będący zaprzeczeniem muzycznej filozofii wyznawanej przez BUDGIE.
Wykonanie jak zwykle całościowo na najwyższym poziomie, przy czym podkreślić należy, że Shelley doskonale poradził sobie w różnych konwencjach wokalnych, jakie tu zaprezentował - od rockowych do niemal psychodelicznych.

Produkcja tego LP bardzo dobra, selektywna i lepsza niż na albumie poprzednim. Na wyróżnienie zasługuje ustawienie perkusji.
Album lekko nierówny i tego lżejszego rocka przy dominacji kompozycji ostrych nieco za dużo. Brak też zdecydowanego killera, czy niezapomnianej ballady, stąd i ocena poniżej bardzo dobrej.


Ocena: 7.5/10


9.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Budgie - Impeckable (1978)

[Obrazek: R-7813087-1538596388-3939.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Melt the Ice Away 03:33
2. Love For You and Me 04:04
3. All at Sea 04:21
4. Dish it Up 04:21
5. Pyramids 04:22
6. Smile Boy Smile 04:31
7. I'm a Faker Too 04:48
8. Don't Go Away 04:56
9. Don't Dilute the Water 06:12

Rok wydania: 1978
Gatunek: Rock/Hard Rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
Tony Bourge - gitary
Steve Williams - perkusja

W latach 70-tych ubiegłego stulecia BUDGIE nagrywało z dużą regularnością i w 1978 zespół zaprezentował kolejną płytę, na którą jak zwykle wszyscy fani ciężkiego rocka oczekiwali z niecierpliwością. Poprzednia płyta, "If I Were Britannia - I'd Waive the Rules", wzbudziła spory, czy czasem zespół zbyt nie rozdrabnia się stylistycznie i zatraca tożsamości. Wtedy zastanawiano się, czy Walijczyków stać jeszcze na granie wielkiego, mocnego rocka po prawie 10 latach istnienia na scenie. Płyta początkowo miała nosić tytuł "Catastrophe", ostatecznie jednak z różnych przyczyn z niej zrezygnowano i złośliwcy nie mogli już powiedzieć, że nadciąga Katastrofa.  Wydana została przez A&M Records w styczniu 1978 roku.

Katastrofa nie nadciągnęła, bo BUDGIE nagrał płytę przygotowaną starannie i zachowawczą.
Nie ma tu już miejsca ani na kompozycje w stylu "Black Velvet Stallion", ani na długie podszyte bluesem rozbudowane utwory z paletą ostrego i pastelowego grania. Tym razem postawiono sprawę jasno. Ostre, hard rockowe granie i łagodny rock w niemal biegunowym zestawieniu. Gitara akustyczna i przesterowana rycząca gitara, liryczność i zadziorność, czasem niemal chuligańską. Album kontrastowy, przy czym wcześniej też bywało podobnie, ale te kontrasty nie były aż tak jaskrawe.
Cztery ostre numery wyszły znakomicie. Średnio szybki "Melt the Ice Away" ze słynnym, nerwowym motywem basowym, wykorzystanym jako przewodni i niezwykle agresywnym wejściem solówki to jeden z najlepszych utworów BUDGIE z drugiej połowy lat 70-tych. "Smile Boy Smile", luzacki wesoły rytmiczny rocker musi się podobać, także i dlatego, że jest tu masa pomysłów i ozdobników, mimo że melodia jest taka prosta i wpadająca w ucho. Rozpoczęcie" I'm a Faker Too" jest jak rodem z horroru i ten klimat utrzymuje się tu cały czas, głównie za sprawą gitary. Rozegranie całości przez Bourgie jest tu godne podziwu, szczególnie te pełne swobody zagrywki w zwrotkach. Najdłuższy "Don't Dilute the Water" to klasyka i popis grania, jakie tylko BUGDIE potrafiło zafundować. Tu przewija się też coś więcej niż rock, bo solo i cała część instrumentalna daleko poza niego wykracza. To jednak nadal BUDGIE. Shelley ma na tym LP bardzo młody głos. Nie jest to wokalista wybitny, ale kto inny, jak nie on, pasowałby do tych tak swobodnie przepływających w zmianie kompozycji?
Tam, gdzie postawiono na jednoznaczną, rockową melodię i zrezygnowano z elementu zmiany, wyszło średnio. "Love For You and Me" jakby za głośny i wymęczony, choć ten motyw gitarowy, jaki się w połowie pojawia oraz wyborne solo to ozdoba płyty. Ogólnie to jednak tylko dobry utwór, podobnie jak "Pyramids", także głównie z powodu gry Bourge. Blanche Shelley w delikatnym "Don't Go Away" to eksperyment bardzo kontrowersyjny, "All at Sea" zaś być może przypadłby do gustu fanom THE BEATLES. "Dish it Up" zaś to jedno z z największych nieporozumień, jakie zafundował zespół na swoich albumach. Muzyka soulowa i jazz rock powinny mieć swoje miejsce na innych płytach.

Ostre brzmienie, ostre kontrasty. Ostatni album z udziałem Bourge, którego pomysł na granie w BUDGIE hard rocka chyba się wyczerpał. Mało mocnego grania, dużo eksperymentu i przemycania czegoś więcej niż tylko bluesa.
W sumie płyta rozczarowująca, choć symptomy kryzysu już wystąpiły na albumie poprzednim.


Ocena: 6.5/10

9.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Budgie - If Swallowed, Do Not Induce Vomiting (EP) (1980)

[Obrazek: R-2305792-1275743557.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wild Fire 05:15
2. High School Girls 03:39
3. Panzer Division Destroyed 05:50
4. Lies of Jim (The E-Type Lover) 04:45

Rok wydania: 1980
Gatunek: Rock/Hard Rock/Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
John Thomas - gitara
Steve Williams - perkusja


Rok 1980 w Wielkiej Brytanii. Rok NWOBHM. Z dnia na dzień pojawiają się nowe gwiazdy i nowi idole - IRON MAIDEN, SAXON, ANGELWITCH, DIAMOND HEAD.
Stare płyty wędrują do szuflad, a giganci poprzedniego dziesięciolecia nagle tracą zainteresowanie szerokich rzesz słuchaczy i mediów. BUDGIE nigdy gigantem nie było i w czasach nawet swojej "świetności" w rodzinnym kraju ten zespół cieszył się mniejszą popularnością niż za granicą. Żeby istnieć i zaistnieć, trzeba było nagrywać.
BUDGIE zaprezentował skleconą naprędce tak zwaną "czwórkę" z nowym już gitarzystą, Johnem Thomasem, który też był współautorem trzech kompozycji. Wydawca był sam zespół, który wystąpił tu pod szyldem firmy Active. Warto przy nadmienić, że w Japonii bez problemu wydał to Victor w tym samy roku.

Dziwne to eklektyczne wydawnictwo, szczególnie jak na tamte czasy i jak na tamte czasy jeden z najbardziej nierównych, małych krążków, jakie ukazały się w Wielkiej Brytanii.
"Wild Fire" to ciężki, ostry, heavy metalowy kawałek w średnim tempie. Rokendrolowy z zupełnie inną gitarą niż ta, do jakiej przyzwyczaił wszystkich Bourge. Toporny heavy rockowy numer. Numer znakomity. Inny niż wszystko dotychczas, ale porywający prostotą i siłą wykonania. Shelley krzyczy ekstatycznie "12 taktowe boogie w tle". Moc. Drapieżne solo Thomasa? Wybornie. Nic to przy "Panzer Division Destroyed". Ten numer, noszący w sobie cechy wszystkiego, co BUDGIE potrafił zrobić w ciągu 6 minut w przeszłości, to jedna z najbardziej porywających kompozycji hard rockowych czy wręcz heavy metalowych brytyjskich lat 80-tych.
Gdy Shelley śpiewa

"Hear me call, panzer division destroyed
Absolute no sign of life at all
Crushing men living men have all gone "


to elektryczne igły przeszywają słuchacza. Inaczej być nie może po prostu. Gdy Thomas gra te swoje sola to elektryczne igły przeszywają słuchacza. Tak to już jest.
Szkoda, że dwie pozostałe kompozycje to tylko plumkanie, które z hard rockiem i metalem nie ma nic wspólnego. Są po prostu słabe do tego "High School Girls" Shelley mógł sobie darować.

Ta EPka stanowiła preludium do albumu "Power Supply" z tego samego roku, gdzie BUDGIE pokazało młodziakom, jak się gra heavy metal.
Znalazła się też potem jako bonus na wydaniach CD tego albumu i z tego względu często bywa utożsamiania z tą płytą.


Ocena: 6/10


9.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Budgie - Power Supply (1980)

[Obrazek: R-651265-1272324537.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Forearm Smash 05:40
2. Hellbender 03:25
3. Heavy Revolution 04:27
4. Gunslinger 05:03
5. Power Supply 03:41
6. Secrets in My Head 03:58
7. Time to Remember 05:27
8. Crime Against the World 05:37

Rok wydania: 1980
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
John Thomas - gitara
Steve Williams - perkusja

Rok 1980 jako ten, który uznawany jest za kluczowy dla rozwoju NWOBHM, nie mógł swymi wydarzeniami nie wpłynąć na to, co robiły starsze grupy, wiodące w latach 70tych, a niemal w jednej chwili zepchnięte na margines przez nową falę. Oczywiście duża rzesza dawnych fanów pozostała im wierna, ale BUDGIE nie był w Anglii wcale tak bardzo popularny, jak by się to mogło wydawać. Grając specyficznego, ostrego rocka, mocno osadzonego w tradycji, w nowej rzeczywistości sceny brytyjskiej mógłby spaść jeszcze niżej, więc ekipa Shelley'a wybrała wariant ryzykowny, ale być może jedyny, jaki mógł przynieść przynajmniej ograniczony sukces komercyjny - nagrała płytę z heavy metalem. W Uk trzeba było ponownie zaryzykować w ramach własnej mini firmy fonograficznej Active, natomiast w USA cieszący się tam wielką estymą zespół znalazł wydawcę w postaci słynnej olbrzymiej RCA Records.

Pewne oznaki tego zwrotu były już słyszalne na EP "If Swallowed, Do Not Induce Vomiting", w postaci kompozycji Wid Fire, a nowy gitarzysta Thomas doskonale spełniał warunki typowego heavy metalowego wioślarza, ze swoją ryczącą gitarą i prostymi, ale pełnymi energii solówkami. Na "Power Supply" znalazły się podobne kompozycje, proste, energiczne heavy kawałki, podszyte rokendrolem, boogie i graniem w ostrzejszej wersji STATUS QUO. Te utwory to otwierający Forearm Smash i tytułowy Power Supply, dające czadu, melodyjne, na swoje czasy agresywne i żywe w samym wykonaniu.
BUGDIE jednak poza tym potrafił zachować pewien klimat swoich dawnych kompozycji, jak w smutnym i refleksyjnym Time to Remember odegranym ciężko i bardzo metalowo, czy w Heavy Revolution, gdzie tekst jest pewnego rodzaju manifestacją ich stosunku do tego co się w rocku i metalu wówczas działo. Pojawiły się też próby naśladowania heavy metalowego oblicza JUDAS PRIEST w Hellbender, tu jednak okazało się, że brak im tej drapieżności, jaka cechowało granie najlepszych grup z kręgu takiej muzyki w owym czasie. Potrafili nieźle zaprezentować za to granie melodyjne, choć ciężkie w Crime Against the World ze słynnym, niezwykle nośnym refrenem, stworzonym do śpiewania z publicznością. Lekko niepokoili słuchacza w nasyconym specyficzną atmosferą, nieco trudnym w odbiorze Secrets in My Head. Potrafili też doszczętnie zdemolować w zadziwiająco rozegranym Gunslinger z zeppelinowskim otwarciem i potężną nawałnicą riffów w części drugiem i zdumiewającym rozwinięciem z solem, jakiego już potem Thomas nigdy nie zaprezentował.
Shelley nie silił się na tym LP na eksperymenty. Wokalnie robił swoje, nieco mocniej i głośniej bas nadal stanowił ważny element nie tylko w sferze sekcji rytmicznej. Thomas zagrał momentami wręcz porywająco, jak w Gunslinger czy w Forearm Smash, a perkusja Williamsa jest głośna i pewna siebie. Płytę wyprodukowano starannie i tu jest to czołówka roku 1980 w UK.

Mocna płyta dla metalowców, która bez wstydu może być postawiona w rzędzie najciekawszych albumów tego roku z Wielkiej Brytanii. Część starych fanów kręciła nosami, wytykała zdradę muzyczną. Ja się od lat przy tym LP świetnie bawię.
Bo czy przy Forearm Smash głowa sama się w kiwa do rytmu?
Z bitwy A.D. 1980 BUDGIE wrócił z tarczą.


Ocena: 8.5/10

11.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Budgie - Nightflight (1981)

[Obrazek: R-1789566-1276641974.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. I Turned to Stone 06:12
2. Keeping a Rendevouz 03:45
3. Reaper of the Glory 03:50
4. She Used Me Up 03:19
5. Don't Lay Down and Die 03:34
6. Apparatus 02:52
7. Superstar 03:29
8. Change Your Ways 04:24
9. Untitled Lullaby 01:16

Rok wydania: 1981
Gatunek: Hard rock/rock
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, bas
John Thomas - gitara
Steve Williams - perkusja

Gdy w roku 1980 BUGDIE niespodziewanie pokazał heavy metalowy pazur na albumie "Power Supply" wśród starych fanów podniosła się fala krytyki w związku ze zmianą stylu, a i sam album, choć bardzo dobry, nie wytrzymał konkurencji w walce z IRON MAIDEN, SAXON, czy DIAMOND HEAD. Trudno tak naprawdę powiedzieć jakie czynniki zadecydowały o tym, że BUDGIE na kolejnym swoim albumie powrócił do grania znacznie lżejszego i ukierunkowanego na innego słuchacza, niż ten, jaki ukształtował się w dobie dominacji NWOBHM.
Płyta ukazała się w tym czasie tylko w USA nakładem RCA, bo w UK wydanie "Power Supply" nie przyniosło zysku i Active omal nie spowodowało bankructwa i grupa nie zdecydowała się na kolejne ryzyko finansowe.

Płyta niestety mocno rozczarowuje. Otwiera ją wspaniały I Turned to Stone, łączący cechy heavy metalowej kompozycji, z tym co BUDGIE grał w latach 70tych, piękne jest też solo Thomasa, pod pewnymi względami stylizowane na te, jakie grywał Bourge. W tej kompozycji o zmieniającym się tempie jest i miejsce na zadumę, i na metalową moc. Pod pewnymi względami to odpowiednik Panzer Division Destroyed i utwór ten, znany również z singla, robi wielkie nadzieje na znakomity ciąg dalszy.
Cóż, niestety Keeping a Rendevouz to w zasadzie błaha rockowa piosenka, odegrana z hard rockową ekspresją, a bojowy Reaper of the Glory, z fajną melodią jest jednak trochę fałszywie tu brzmiący, napompowany i nieszczery. Ten utwór jednak i tak zdecydowanie wyróżnia się na tle całej niemal reszty, którą tworzą odegrane bez życia i pozbawione tożsamości rockowe i okołorockowe numery, będące reminiscencją pomysłów z lat 70tych, pozbawione jednak tamtej aury i specyfiki. Chwilami można odnieść wrażenie, że to odrzuty z jakichś wcześniejszych sesji, a i słychać, że Thomas nie bardzo dobrze czuje się w takich klimatach. Shelley w stylu śpiewania wraca też o kilka lat wcześniej, szczególnie w tych najlżejszych utworach, śpiewa bardzo dobrze, ale jakoś chwilami bez przekonania. Ożywienie to Don't Lay Down and Die, zadziorna hard rockowa perełka zbudowana na prostych riffach i z prostym refrenem, ale tu czuć, że w zespole jakaś energia wciąż się tli.

LP tym razem nie jest zbyt dobrze wyprodukowany, jak na płytę z muzyką większości rockową jest matowy i nawet I Turned to Stone przez to sporo traci.
Płyta niepewności i kompromisu, ale także pewnej niemocy, która się objawiła. Album nie bardzo zadowolił fanów starego BUGDIE jako mało korzenny, nowi zaś fani pozyskani płytą z roku poprzedniego poczuli się z lekka oszukani tym mało metalowym stylem. Krótki album, nagrany w pośpiechu i nie do końca przemyślany.


Ocena: 5.5/10

11.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#11
Budgie - Deliver Us from Evil (1982)

[Obrazek: R-2994091-1320765022.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Bored with Russia 03:52
2. Don't Cry 03:21
3. Truth Drug 04:26
4. Young Girl 02:20
5. Flowers in the Attic 05:15
6. N.O.R.A.D. (Doomsday City) 04:18
7. Give Me the truth 04:13
8. Alison 03:28
9. Finger on the Button 04:01
10. Hold on to Love 04:17

Rok wydania: 1982
Gatunek: Hard rock/heavy metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Burke Shelley - śpiew, gitara
John Thomas - gitara
Duncan McKay - instrumenty klawiszowe
Steve Williams - perkusja

Po niezbyt udanej próbie powrotu do mniej metalowego grania w roku 1981, w roku następnym BUDGIE dołącza do składu klawiszowca McKaya i nagrywa kolejną płytę bardziej trendy, z dynamicznym, melodyjnym heavy metalem, nastawionym na prostotę, lecz nie prostactwo. Ten album mocno zaskakuje zarówno brzmieniem, jak i samymi kompozycjami, które w swej formie praktycznie nie przypominają starego BUDGIE. Wydany został przez RCA w październiku 1982 roku.

Gdyby ktoś mniej obeznany z dyskografią zespołu sięgnął po ten album, mógłby mieć nawet do pewnego stopnia problem z rozpoznaniem tego zespołu. Shelley rezygnuje ze swoich specyficznych wokali na rzecz, typowego śpiewu, jaki spotyka się na albumach brytyjskich z tego okresu. Śpiewa bardzo dobrze, bardzo dobrze też gra na basie, tego jednak w nastawionej na ekspozycję gitary brzmieniu za bardzo nie słychać. Za bardzo nie słychać także klawiszy, są skromnym raczej dodatkiem do utworów mocnych, melodyjnych, nastawionych na zapadające w pamięć refreny i zgrabne gitarowe sola, bardzo czytelne, staranne i przepełnione treścią. BUDGIE w przeciwieństwie jednak do zespołów NWOBHM nie epatuje nonszalancją i buntowniczą postawą, nie gra też z metalową agresją JUDAS PRIEST demolującego na "Screaming For Vengeance".
Na tej płycie jest granie mocne, ale ugładzone, eleganckie i z nutką tej odwagi, jaka cechuje straceńca atakującego czołg butelką z benzyną.
Czy BUDGIE wierzył w sukces tego albumu? Zapewne w jakimś stopniu tak, ale nie był to chyba czas na takie granie. Płyta zawiera kilka znakomitych kompozycji, z których wymienić należy zagrane z pasją heavy metalowe Don't Cry, Give Me the Truth z echami starego BUDGIE, czy N.O.R.A.D i Finger on the Button. Największy ładunek przebojowości niesie tu chyba jednak Hold on to Love, z pięknym, pełnym ekspresji refrenem. Do bardzo znanych utworów należy Flowers in the Attic, smutna i oparta ponoć na faktach opowieść o dzieciach więzionych przez niezrównoważoną psychicznie babcię na strychu, opowiedziana w przejmujący muzycznie sposób. Oprócz swoich kompozycji zespół przedstawił także dwie innych autorów Young Girl (Mason, Grieves) i Bored with Russia (Hill), jednak trudno uznać ten wybór za interesujący. Za taki też trudno uznać utwór Alison, mający jakby przypominać o korzeniach muzycznych grupy. Od tych korzeni zespół oddalił się bardzo, zresztą ze starego, "kultowego" składu pozostał przecież tylko Shelley. Można negować przynależność tego albumu do muzycznej spuścizny BUDGIE, nie można jednak traktować go w kategorii muzycznego niewypału. Pod innym szyldem płyta może nie wzbudzałaby takich polemik, jako album BUGDIE został jednak ponownie przez część fanów potraktowany z obojętnością.

Zespół zamilkł potem na długie lata, a Shelley oficjalnie go rozwiązał w roku 1988. Reaktywowany został na krótko 1995-1996,a potem ponownie w roku 1999 z ograniczonym zakresem działalności w innym składzie i nagrał jeszcze album "You're All Living in Cuckooland" w 2006, ale to już naturalnie zupełnie inna historia.
Choć w Wielkiej Brytanii ten zespół nigdy sławy nie zdobył, to Polsce miał po prostu status kultowy na równi DEEP PURPLE czy BLACK SABBATH. Nigdy nie  zapomnę radiowych prezentacji kolejnych premierowych albumów BUDGIE w Trójce, ani niesamowitej wyprawy na drugi koniec Polski z Olsztyna do Katowic  na koncert w Spodku, ani wspólnego słuchania z winyli kupionych w Niemczech przez ojca jednego z kumpli... To są chwile których się nie zapomina do końca życia. Inna epoka, epoka gdy się miało naście lub dwadzieścia lat.


Ocena: 7.5/10

11.09.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości