Cage
#1
Cage - Supremacy of Steel (2011)

[Obrazek: R-9926386-1488663863-7636.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Bloodsteel 05:32
2. The Beast of Bray Road 04:27
3. King of the Wasteland 05:58
4. Metal Empire 05:49
5. War Of The Undead 05:16
6. Flying Fortress 04:14
7. Doctor Doom 05:53
8. Annaliese Michel 07:13
9. Braindead Woman 02:30
10. The Monitor 06:26
11. Hell Destroyer vs. Metal Devil 07:32
12. Skinned Alive 05:03

Rok wydania: 2011
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Sean Peck - śpiew
Steve Brogden - gitara
Dave Garcia - gitara
Pete - Stone - bas
Norm Leggio - perkusja

Supremacja Stali jest rzeczą niepodważalną. To aksjomat. Czy jednak CAGE jest zespołem, który o tej supremacji decyduje, to już sprawa dyskusyjna.
Grupa od kilku lat jest widoczna i aktywna, a dwa ostatnie albumy, zwłaszcza painkillerowy "Hell Destroyers" zdobyły spore uznanie wśród fanów power metalu w amerykańskim wydaniu.

Nowa płyta, wydana przez Music Buy Mail w listopadzie, jest przerysowaną wersją dwóch ostatnich, zwłaszcza "Science of Annihilation" i te niesamowicie energiczne ataki zespołu w pełnych pędu i furii "Bloodsteel" i "The Beast of Bray Road" są dosyć męczące i nawet trochę chaotyczne w tym dążeniu do dewastacji słuchacza.
Peck idzie w pierwszym z nich w zawody z gitarzystami kto kogo przekrzyczy i wygrywa, tyle że ten przecież bardzo dobry wokalista nie musi stale tak wysoko śpiewać tak dramatycznych a zarazem ogranych partii wokalnych. W "King of the Wasteland" więcej spokojnych rozmarzonych heavy metalowych fragmentów, tyle że jak i na niemal całej tej płycie sekcja rytmiczna nadmiernie aktywna i chwilami nic nie słychać, tylko dudniący bas i nawalającą zgrabnie ale bardzo głośno perkusję. Tak ogólnie, to każdy tu zdecydowanie chce zaznaczyć swoją pierwszoplanową obecność... Słabe sola są tym razem na tym albumie. Szybkie mało czytelne, zagrane jakby w pośpiechu aby dogonić pędzącego do przodu drugiego gitarzystę. No, pędzą do przodu niemiłosiernie, speedowo w "War Of The Undead" i tu sprawa odwalonego tylko solo jest zdecydowanie słyszalna. W "Flying Fortress" Peck wreszcie przestaje przeraźliwie piszczeć, ale to też tylko taki co najwyżej dobry numer w rycerskim stylu, ponownie niepotrzebnie rozpędzający się w części instrumentalnej, z nadmiernie potężnie wyeksponowanym basem w łagodniejszych momentach. Formuła tego albumu praktycznie opiera się na jednostajnym i uporczywym natarciu gitarowym i wykorzystaniu tego co w amerykańskim heavy/power najbardziej typowe. Tak jest w "Doctor Doom" i może najlepiej wypada w czytelnym i zgrabnie zaaranżowanym "Annaliese Michel", tylko po co tak szybko to wszystko się ponownie toczy? Wolniej, ale bez sensu... to "Braindead Woman". Natomiast "The Monitor" coś w sobie ma, choć niby specjalnie się od innych kompozycji tu nie różni. No fajna wojenno-morska tematyka, jaką lubię... i jednak unikanie tej speedmanii, jaką tu bezzasadnie szafują cały prawie czas. "Hell Destroyer vs. Metal Devil" ma coś z nagrań z czasów "Hell Destroyer", ale chyba jednak lepiej posłuchać w tej konwencji jakiegoś death/thrashu. Dostojność "Metal Empire" jest na średnim poziomie dostojności amerykańskiego heavy/power, a i te chórki bojowe wyjątkowo komiksowe.

Tak ogólnie, to taki komiksowo przerysowany heavy power amerykański, aż za bardzo kolorowy i rażący oczy czy raczej uszy. Jasne, że ten styl pewną grupę słuchaczy zachwyci i utwierdzi w ich przekonaniu o Supremacji CAGE w US Heavy/Power, ale czy na pewno wystarczy grać nader szybko i energicznie powszechnie już znane riffy i motywy, aby znaleźć się na szczycie tabeli amerykańskiego metalu w tej odmianie?
Jeśli tak, to krucho z tym gatunkiem w Ameryce...


Ocena: 6,9/10

26.11.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Cage - Unveiled (1998)

[Obrazek: R-5017769-1407320330-3278.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Shoot to Kill 04:20     
2. Modern Darkness04:00     
3. I Live 03:14     
4. Buried in the Box 03:39       
5. Devil Inside 04:24     
6. Dancing Around the Fire 04:53     
7. Release Me 04:27       
8. Unveiled 05:59     
9. The Iron Priest 00:28     
10. Nomad 04:20     
11. Influence 02:58       
12. E.B.S. 00:12     
13. Disaster 03:28       
14. Sudden Death 03:28       
15. Asta la Vista 03:01

Rok: 1998
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Sean Peck - śpiew
Dave Garcia - gitara
Eric Horton - gitara
Mike Giordano - bas
Damian Arletto - perkusja

Cage założone zostało w 1992 roku przez skład wyżej wymieniony. Były to trudne czasy dla metalu, toteż i zespół za bardzo się nie wychylał. Fala grudge na szczęście przeminęła i od 1995 zaczął się dobry czas, a od 1997 słońce i bogowie metalu sprzyjali graniu innemu niż grudge, death czy black metal.
Debiut Cage przypadł na rok 1998 i z początku zostało to wydane nakładem własnym, a w 1999 roku zostało to wydane szerszej publice nakładem niemieckiej wytwórni Omega Records.
Może by lepiej było, gdyby tego nie zaprezentowali.

To jest przeciętny, wyprany z życia USPM z oklepaną tematyką polityczną. Coś z Jag Panzer, może coś z obleśnych nagrań Judas Priest lat 90-tych bez Halforda.
Wokalnie to jest bardzo przeciętne, momentami nawet fatalnie jak w Buried in the Box. Przede wszystkim jest tutaj całe zatrzęsienie refrenów bardzo słabych i nawet nie ma sensu się przedzierać przez całość, bo nie ma tu refrenu ani podniosłego, ani nawet dobrego w jakimkolwiek stylu, jest co najwyżej marna próba grania jak Flotsam and Jetsam w Nomad.
To jest płyta tylko paru dobrych pomysłów i melodii, jak w Sudden Death, gdzie kopiują Sacred Reich i Flotsam and Jetsome.
Jedna rzecz jednak jest tutaj rozpoznawalna dla tego zespołu i przez te wszystkie lata będzie z tego znany, mianowicie ilość kompozycji. 15 kompozycji z marnymi próbami zainteresowania słuchacza. To się akurat przez te lata nie zmieni, jakościowo jednak pójdzie trochę wyżej.
Może jedynym przebłyskiem jest Asta la Vista, ale to raczej dlatego, że Sacred Reich i Hyades te motywy ogrywało znacznie lepiej i akurat to zepsuć trudno.

Sola gitarowe całkiem niezłe, ale szału nie ma i nie za bardzo czuć tutaj, że gra dwóch gitarzystów. O sekcji rytmicznej też trudno coś powiedzieć, bo to w większości opukiwanie zestawu niż ciekawa gra perkusji, z kolei bas, kiedy jest słyszalny też niczym nie zaskakuje. Peck śpiewa średnio i to nie jest szczyt jego możliwości.
Brzmienie może i dobre, może trochę płaskie, ale jak na produkcję własną nie jest źle.
Zespół niemal kompletnie niezauważony, poza garstką ludzi, w której składzie byli zatwardziali szperacze metalowego złomu zza oceanu.
Na szczęście dalej było już lepiej.

Ocena: 4.5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Cage - Astrology (2000)

[Obrazek: R-6749195-1425834856-7153.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Astrology 00:38       
2. Final Solution 04:45     
3. Psychotically Deranged 05:05       
4. The Edge 05:19       
5. Echelon 04:51
6. Root of All Evil 04:21     
7. The Trigger Effect 06:04     
8. Souls and Flesh 07:51     
9. Fountain of Youth 07:18     
10. Broken Dreams 04:25     
11. Vandalize 07:20     
12. Victim of Society 05:26     
13. The Astrologicon 05:34

Rok: 2000
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Sean Peck - śpiew
Dave Garcia - gitara
Eric Horton - gitara
Mike Giordano - bas
Mike Nielsen - perkusja

Dwa lata, a może rok po debiucie, zależy, jak kto liczy, Cage powraca z kolejnym albumem nakładem Omega Records, zatytułowany Astrology.
Zaszła zmiana w składzie i na miejscu Damiana Arletto za bębnami zasiadł Mike Nielsen.

Jag Panzer wita w Final Solution i nie jest to takie złe. Prosta, może nawet prostacka melodia i opukiwanie zestawu perkusyjnego, ale chórki są dobre. Psychotically Deranged to bardziej heavy metalowy Flotsam and Jetsome, zagrane typowo, ale solidnie i z lepszymi, choć krótkimi solami i ciekawszą pracą perkusji.
The Edge to zapowiedź przyszłości kopiowania Painkillera, z kolei Echelon to znów coś z Jag Panzer, ale zagrane pewnie i sprawnie.
Dalej są kolosy, The Trigger Effect, Souls and Flesh, Fountain of Youth i Vandalize i mają bardzo dobre partie środkowe, ale inspiracje Morgana Lefay, Jag Panzer, Iron Maiden, może i Omen na dłuższą metę nie dają tutaj rady. Sola bardzo dobre, same melodie i refreny jednak bardzo przeciętne i może tylko typowy USPM Fountain of Youth wybija się tutaj na plus jako całość. Broken Dreams poza partią środkową również nie ma nic ciekawego a motyw ancient wykorzystany bardzo przeciętnie. Victim of Society ratuje miażdżący klimat i gęsty, lepki bas. Odhumanizowane to granie, bardzo powtarzalne i transowe, może i dlatego kojarzyć się to trochę może z Black Sabbath.
Album kończy szybszy i solidny The Astrologicon, gdzie krystalizuje się styl Cage i to zapowiedź tego, co będą grali za kilka lat.

Brzmienie poprawne, przypominające lata 80-te i początek 90-tych i to zabieg raczej zamierzony.
Sola świetne i słychać, że Garcia i Horton to niezły duet, tylko szkoda, że kompozycje nie porywają. Sekcja rytmiczna daje radę, może się wydawać, że w dużej części to raczej przygrywanie i opukiwanie zestawu, ale w partiach środkowych są bardzo dobrzy. Peck śpiewa lepiej niż poprzednio i jest całkiem niezły.
Płyta znacznie ciekawsza niż poprzednia, ale to nadal raczej poprawnie zagrany USPM jakich wiele.

Ocena: 6.2/10

SteelHammer
Odpowiedz
#4
Cage - Darker Than Black (2003)

[Obrazek: R-1976668-1367782975-3081.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Darker than Black 00:50     
2. Kill the Devil 05:20       
3. Chupacabra 03:43     
4. Blood of the Innocent 05:33     
5. Eyes of Obsidian 04:56       
6. Philadelphia Experiment 04:32       
7. March of the Cage 06:07
8. White Magic 04:49       
9. Door to the Unknown 04:11       
10. Secrets of Fatima 05:52     
11. Wings of Destruction 08:24
12. Chupacabra (Spanish Version)

Rok: 2003
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Sean Peck - śpiew
Dave Garcia - gitara
Anthony Wayne McGinnis - gitara
Mike Giordano - bas
Mike Nielsen - perkusja

Astrology okazało się płytą ciekawszą od debiutu, toteż Cage zaliczyło upgrade pod względem wytwórni i przeszli z Omega do Massacre Records. Kolejna zmiana w składzie, tym razem gitarzysty, odszedł Horton, a na jego miejsce przyszedł nieznany McGinnis, którego to był debiut.

Poszli w stronę Astrology, czyli Jag Panzer przemieszane z Judas Priest i podlane amerykańskim sosem i na tej płycie krystalizuje się ostatecznie styl Cage.
Zaczyna się solidnym Kill the Devil i słychać ostre gitary, wysoko śpiewającego Pecka i wtrąceń gitarowych, przypominających Judas Priest z czasów Painkillera. Chupacabra to coś z wolniejszych kompozycji Slayer, głównie pod względem pracy perkusji, chociaż tutaj niepotrzebnie wokalista próbuje harshu, który brzmi bardzo słabo. Blood of the Innocent rozkręca się długo, potem wchodzi melodia pożyczona od Iced Earth i głównie tutaj się słucha Pecka i sekcji, bo gitary jeśli chodzi o sola są bardzo przeciętne tutaj. Eyes of Obsidian to dość mętny utwór, który nie pozostawia po sobie jakiegokolwiek wrażenia.
Philadelphia Experiment to pod względem lirycznym może i nawiązanie do debiutu, ale zagrane jest to znacznie lepiej, bardzo dobrze zaśpiewane przez Sean Pecka i głównie dla niego się tego słucha i może gęstej perkusji, chociaż solo o wiele za proste, a zakończenie fatalne. March of the Cage to kolejny pokaz, że lepiej by im wychodziły kompozycje krótsze, bo tutaj cokolwiek zaczyna się dziać dopiero w okolicach 3 minuty, chociaż sola nie powalają. White Magic to raczej przeciętny i dość kwadratowy USPM, próby growlu brzmią fatalnie. Door to Unknown i Secret of Fatima to tradycyjny pokaz przeciętniactwa sceny USPM i niewiele tu jest do słuchania poza naprawdę fatalnym i kompromitującym harshem.
Na zakończenie kolos Wings of Destruction i wyszedł nieźle. Prawdopodobnie najlepsze sola na całej płycie, tak jak wokale Pecka, a i Nielsen robi coś więcej niż proste opukiwanie perkusji. Może i melodia prostacka, ale tutaj o dziwo ta prostota działa i zapożyczenia pomagają jakoś ciągnąć tę kompozycję do końca bez zbyt wielkiego znużenia, chociaż tak naprawdę mógł trwać 6 minut i zamiast jednego zwykłego powtórzenia refrenu dać partię z chórkami i by było solidne urozmaicenie i kompozycja, a tak to jest utwór nierówny.

Brzmienie dobre, gitary ostre, chociaż perkusja momentami niestety bardziej pukająca niż grzmiąca z cofniętymi talerzami. Peck jednak nie ma problemu z przebiciem się i bardzo się rozwinął w ciągu tych lat i śpiewa tutaj bardzo dobrze.
Kompozycyjnie bardzo nierówno, jest kilka dobrych pomysłów, ale i kilka kiepskich z naprawdę fatalnym wykonaniem. Gitarowo też niestety płyta nie robi potężnego wrażenia i można odnieść wrażenie, że poza kilkoma fragmentami, poprzedni duet miał więcej do powiedzenia.
Kilka dobrych pomysłów i kompozycji, które toną w morzu przeciętności. Trochę mało, ale jeśli ktoś chce więcej metalu odtwórczego inspirowanego Ram it Down i Painkillerem, ten zawieść się nie powinien.
Kto jednak usłyszał już setki takich płyt, ten raczej może się znudzić.

Ocena: 6.9/10

SteelHammer
Odpowiedz
#5
Cage - Hell Destroyer (2007)

[Obrazek: R-10833906-1505057397-5456.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Ascension 00:44       
2. Hell Destroyer 03:45       
3. I Am the King 04:45       
4. The Circle of Light 00:46       
5. Christhammer 06:01       
6. Born in Blood 05:17       
7. Abomination 05:20       
8. Inauguration 00:44     
9. Rise of the Beast 05:41       
10. Cremation of Care 00:48     
11. Bohemian Grove 03:58     
12. Final Proclamation 00:23     
13. From Death to Legend 04:38       
14. Legion of Demons 07:52     
15. Betrayal 01:20     
16. Fall of the Angels 04:21     
17. Fire and Metal 03:19     
18. Beyond the Apocalypse 06:18       
19. The Lords of Chaos 01:02     
20. Metal Devil 05:35       
21. King Diamond 05:45

Rok: 2007
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Sean Peck - śpiew
Dave Garcia - gitara
Anthony Wayne McGinnis - gitara
Mike Giordano - bas
Mike Nielsen - perkusja

Hell! Hell! Hell Destroyer!
Cage powraca po 4 latach milczenia z albumem koncepcyjnym, w tym samym składzie, co poprzednio i tą samą wytwórnią.
Jest tylko więcej kopiowania Painkillera i grania europejskiego.

Oczywiście jakość i wykonanie samego konceptu to szczyt żenady i tylko sztucznie wydłuża i tak długą płytę. To zawsze była bolączka tego zespołu, a tutaj tylko jeszcze bardziej się uwypukla.
Hell Destoryer to oczywiście legendarny już i słynny otwieracz i gdyby zrobić ankietę o tym, jaki kawałek czy płyta zespołu jest znana, to nie zdziwiłbym się, gdyby ten utwór i płyta były wskazywane najczęściej.
Dalej teutoński heavy metal w I Am the King i pozdrowienia dla Wizard i można powiedzieć, że ta płyta to amerykańska wersja ekipy D'Anna.
Przy Christhammer płyta już zaczyna się zlewać, a po Born in Blood wszystko już brzmi tak samo i zaczyna się problem z rozróżnianiem kompozycji, bo brzmią niemal identycznie albo kompletnie bezbarwnie, jak Abomination.
Może Rise of the Beast się wybija, chociaż i tak jest za długi.
Kompletnie bezbarwnie przelatuje Bohemian Grove, który prowadzi do jeszcze bardziej bezbarwnego From Death to Legends, aby zakończyć to kompletnie bezpłciowym i nudnym Legion of Demons. Fall of the Angels bardzo europejski w wykonaniu i może nieco bardziej wybija się Fire and Metal, chociaż ile grup USPM grało takie rzeczy lepiej? Już lepiej wypada włoski Overmaster w takich klimatach. Potem jest o wiele za długi Beyond the Apocalypse, aby właściwą część płyty zakończyć painkillerowym Metal Devil.
Jest też hołd King Diamon, ale lepiej uznać, że go tam nie ma.

Brzmienie bardzo miękkie, a perkusja brzmi jak karton. Miało być painkillerowo i europejsko, ale wyszło nawet poniżej słabszych płyt Wizard. Takie brzmienie sprawia tylko, że refreny z mocą wytracają pęd kompletnie i to słychać w Hell Destroyer.
Z drugiej strony, gdyby było mocniejsze, to płyta by męczyła jeszcze szybciej, ale fajnie, że bardziej wysunęli bas.
Peck w świetnej formie, gitarowo raczej bez fajerwerków, kompozycyjnie niestety na jedno kopyto, przez co wszystko się zlewa w jedno i po prostu nudzi. W takiej formie nie nadaje się to na 80 minut.
Tym bardziej, że pomysłów starczyło na 4 kompozycje, a reszta jest na doczepkę, aby sprawdzić, co zadziała, co nie.
Niestety, większość nudzi i ten album można chyba polecić tylko naprawdę wygłodniałym fanom Painkillera.
Ile jest ekip w samych Niemczech, grających taki metal ciekawiej to nawet szkoda czasu liczyć.
Ale co by nie mówić, ta płyta otworzyła wrota sławy i kultu dla Cage.
Kultu tak wielkiego, że na pewien ich koncert przyszło 10-13 osób.
Muzyka może nudzić czy się nie podobać, ale przyznać trzeba, że zespół nie jest nadęty i nie wziął tego do siebie, tylko zachował się z klasą.


Ocena: 7/10

SteelHammer
Odpowiedz
#6
Cage – Science of Annihilation (2009)

 [Obrazek: R-3473375-1331764080.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Power That Feeds 00:35          
2. Planet Crusher 05:20            
3. Scarlet Witch 05:18            
4. Spirit of Vengeance 05:36              
5. Black River Falls 05:48       
6. Operation Overlord 04:39   
7. Power of a God 05:07        
8. Speed Kills 04:20    
9. Stranger in Black 04:14      
10. Die Glocke 05:14               
11. Spectre of War 02:11      
12. Science of Annihilation 05:35    
13. At the Edge of the Infinite 01:46

Rok: 2009
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA
 
Skład:
Sean Peck - śpiew
Dave Garcia - gitara
Anthony Wayne McGinnis - gitara
Mike Giordano - bas
Norm Leggio - perkusja
 
Ekipa z San Diego poszła za ciosem. Nowa płyta była bardzo porządana i oczekiwana, to i została nagrana dość szybko, bo raptem po dwóch latach od Hell Destoryer. Zaszła zmiana w składzie i odszedł perkusista Mark Neil, ale na zastępstwo nie trzeba było długo czekać i za bębnami zasiadł znany z progressive metalowego Psychotic Waltz Norm Leggio.
 
Zmiany słychać już na wejściu i brzmienie jest bardziej pod USPM niż euro heavy/power. Blachy syczą i są fajnie ustawione, gitary są ostrzejsze i sama muzyka brzmi jakby agresywniej, ale same bębny płycej.
Szkoda tylko, że to nadal powszedni USPM, który ma raczej momenty przebłysku niż coś, co faktycznie by ich wyróżniało.
Ogólnie kontynuacja grania z płyty poprzedniej, ale w bardziej komiksowej wersji i może bardziej skupiona, bo nie ma już przerywników, a płyta nie przekracza 70 minut. Szkoda tylko, że petard brak. Mogą się podobać niektóre sola, bo jakby McGinnis dotarł się z Garcia i grają ciekawiej, ale Peck jest poniżej oczekiwań i w takim Operation Overolrd śpiewa fatalnie, podobnie w Black River Falls, w którym chyba chce być Tyrantem albo Jamesem Rivera, ale wychodzi mu to momentami wręcz marnie. Speed Kills to miała być chyba próba grania speed metalu, ale bardzo przeciętna.
Takie numery jak Stranger In Black Primal Fear gra znacznie lepiej, z kolei Die Glocke to niezbyt wyróżniający się.
Chyba tylko jedna kompozycja się tutaj wybija, i to by było Science of Annihilation, które brzmi jak odrzut z Hell Destroyer inspirowany Iced Earth, ale i odrzut to będzie jasny punkt na płycie tak przeciętnej.
 
Peck momentami śpiewa poniżej oczekiwań i znacznie gorzej niż poprzednio, gitarowo czasami są przebłyski, ale kompozycyjnie to bardzo przeciętna mieszanka „the best of” USPM i są echa takich ekip jak Helstar czy Zandelle, odegrana poprawnie, ale bez przebłysku. Po Leggio też można było oczekiwać więcej, a przez większość czasu jest raczej opukiwanie zestawu.
Poprawny amerykański power, który nie wywołuje sensacji, ale i słucha się bez zbytniego obrzydzenia
 
Ocena: 6/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#7
Cage – Ancient Evil (2015)

[Obrazek: R-7713500-1447265338-8144.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. There Were Others 00:45         
2. Ancient Evil 05:16        
3. Behind the Walls of Newgate 04:34    
4. The Procedure 04:46                  
5. The Appetite 05:20      
6. Cassandra 04:17           
7. Blinded by Rage 05:46                
8. Tell Me Everything 00:54          
9. The Expedition 05:25                 
10. Beholder 05:35            
11. I Have Awakened 01:43          
12. Across the Sea of Madness 05:48      
13. To Save Love 01:52   
14. Christ Protect Me 00:58         
15. Sinister Six 04:22         
16. Symphony of Sin 06:03            
17. The Antidote 05:00   
18. Tomorrow Never Came 06:25              
19. It Can’t Be 00:42
 
Rok: 2015
Gatunek: Heavy/Power
Kraj: USA
 
Skład:
Sean Peck – śpiew
Dave Garcia – gitara
Casey Trask – gitara
Dwight Magic - bas
Sean Elg - perkusja
 
Po średnio udanym Supremacy of Steel, skład zespołu się wykruszył i zostali tylko Garcia i Peck.
Co prawda skład został uzupełniony w 2013 roku, ale Cage zeszło na boczny tor i Sean Peck był zajęty innymi rzeczami, jak założonym w 2012 Death Dealer i 2014 Denner/Shermann, przy okazji wspierając swoim głosem amerykańskiego klasyka, Warrior.
 
W 2015 roku znalazł się czas i Ancient Evil zostało zrobione nakładem własnym.
Mniej lub bardziej, to kontynuacja Hell Destroyer i klasycznego stylu Cage, czyli wrzucenia ogromnej liczby kompozycji z nadzieją, że coś podchwyci, efektem czego jest 75 minut muzyki bardzo nierównej i zlewającej się w jedną całość.
Czasami można usłyszeć Blaze’a Baylaya w roli narratora, ale niewiele on tu wnosi.
Perkusyjnie Sean Elg daje radę i robi coś więcej niż pukanie w bębny i jego gra tutaj jest naprawdę ciekawa. Może to nie jest poziom wirtuozerii, ale na pewno jest ciekawiej, niż było poprzednio.
Gitarowo jest znacznie gorzej niż na płycie poprzedniej, bo Garcia i Trask niezbyt wiele mają do powiedzenia jeśli chodzi o sola, a nawet, kiedy mają, to nie jest to zbyt ciekawe.
Peck za to śpiewa jak odmieniony i jest w znacznie lepszej formie niż to, co zaprezentował na poprzednich 2 płytach.
Kompozycyjnie błędy są te same, co na Hell Destroyer, za długie, za dużo i zbyt monotonnie, a jednocześnie kompozycje momentami zbyt przepakowane, przez co płyta męczy, jak w Tommorow Never Came, które kompozycją przecież wcale nie jest złą, ale takie rzeczy mniej męcząco grało Mystic Prophecy czy Valley’s Eve.
Do tego jeszcze denne przerywniki, które tylko sztucznie przeciągają i wybijają.
W prostocie siła i kiedy grają prosto jest bardzo dobrze i Ancient Evil może się podobać. Może to i typowy US power metal, który Zandelle grało lepiej, ale w takiej prostocie jest najwięcej siły w zespole i nawet słychać popisy gitarowe. Tak bezpośrednio i prosto zespół nie grał dawno, jedynym problemem wydaje się sama długość kompozycji, bo jednak to nie jest zagrane na takim poziomie, aby nie znużyć przez 5 minut. Behind the Walls of Newgate i The Procedure dobre, ale ile razy słyszało się już takie kompozycje słyszało i to nie tylko w USA?
The Appetite mimo oklepanego motywu solidne, podobnie jak Cassandra, tylko czy musiało być tego aż tyle i na jedno kopyto? Zabrakło melodii, ale i jakoś to nie gniecie za bardzo.
Brzmieniowo jest dobrze, perkusja nie brzmi jak pusty karton, gitary nie są miękkie jak na Hell Destroyer – niby słyszało się lepsze płyty, ale jakoś to przybrudzone brzmienie tutaj pasuje, mimo że na dłuższą metę męczy, a i bas zalicza występ raczej epizodyczny.
 
Gdyby ten album trwał 40-45 minut, to może i by był dobry, ale od połowy to wszystko się zlewa w jedno i po prostu męczy. Trudno cokolwiek zapamiętać poza wybranymi fragmentami.
W przypadku tego zespołu więcej nigdy nie znaczyło lepiej, i ta płyta nie jest wyjątkiem.
Co dalej z zespołem trudno powiedzieć, bo tutejszy skład jest zajęty innymi projektami i Cage znów zeszło na boczny tor, Peck jednak coś mówi o remiksowaniu płyt poprzednich, aby miały lepsze brzmienie.
Co będzie z zespołem dalej i czy będzie nowa płyta czas pokaże.
Oby tylko nie The Three Tremors MK II.
 
Ocena: 6.8/10
 
SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości