Celtic Frost
#1
Celtic Frost - Vanity/Nemesis (1990)

[Obrazek: R-1190171-1405347511-2369.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Heart Beneath 03:50
2. Wine in My Hand (Third From the Sun) 03:29
3. Wings of Solitude 04:36
4. The Name of My Bride 04:32
5. This Island Earth (Bryan Ferry Cover) 05:50
6. The Restless Seas 04:41
7. Phallic Tantrum 03:29
8. A Kiss or a Whisper 03:05
9. Vanity 04:26
10. Nemesis 07:49
11. Heroes (David Bowie Cover) 03:47

Rok wydania: 1990
Gatunek: Thrash/ heavy metal
Kraj: Szwajcaria

Skład zespołu:
Tom Warrior - śpiew, gitara
Ron Marks - gitara
Curt Bryant - bas, gitara
Steve Priestly - perkusja
Martin Ain - bas
Ron Marks - gitara (muzyk sesyjny)

W kwietniu 1990 Noise Records oraz EMI wydają "Vanity/Nemesis". Obawa, obawa, że to może być ciąg dalszy całkowicie nieudanego eksprymentu z "Cold Lake"...
Na tym albumie Szwajcarzy grają thrash/heavy metal. Tylko czy na pewno tylko to?

Kiedyś czytałem określenie "thrash w betonowych jeansach". To także nie oddaje istoty sprawy. CELTIC FROST gra tu metal. Gra co prawda z tylko szczątkowym udziałem Aina, ale jest on współtwórcą większości utworów, zagrał też część partii basu.
Czy beznamiętne granie może być piękne? Dziś, w dobie wszelkich eksperymentów to pytanie ma inny wymiar, ale "Vanity/Nemesis" to rok 1990. Rok thrashowego przesilenia, rok narodzin potęgi i czasowej supremacji death metalu. CELTIC FROST pozostaje na to wszystko obojętny. Zimne, wyprane z uczuć granie, z emocjami skrywanymi pod grubą warstwą pancerza, zbudowanego z potężnych riffów zbrojonych utwardzoną stalą. Melodyjny lód podany z osobliwą beznamiętnością. Na tym albumie nie ma praktycznie agresji, może poza A Kiss or a Whisper o black/thrashowych korzeniach i reminiscencjach z płyt wcześniejszych. Ta płyta to walec, ale taki który jest kierowany przez pozbawiony uczuć automat. Riff za riffem, akord za akordem. Rozgniata z obojętnością The Heart Beneath, Wine in My Hand to tylko pozornie manifest jakichś uczuć, bo maska z betonu przylgnęła na stałe. Oświetlony zimnym, sztucznym światłem bunkier. The Restless Seas i Vanity. Alienacja w motoryce, która działa hipnotycznie jak błyskające w ciemności światło. Skorupa pęka w The Name of My Bride. Trochę emocji ulatuje w tym smutnym graniu. To jednak nadal zduszony płacz maszyny porzuconej na złomowisku. Głos kobiecy w Wings of Solitude i co z tego. Zero stopni w skali Kelvina. Nawet ta delikatna gitara tego nie ogrzewa. Brutalna melodyjność Phallic Tantrum - uporczywość i bezwzględność, zresztą gdzie jej tu nie ma. Chirurgiczne cięcia. Gitary, bas, perkusja. Każdy dźwięk ma swoje miejsce. Dwa covery. Czy z This Island Earth można wydobyć więcej dając równocześnie od siebie tak mało? Nemesis to podróż w odmienne stany świadomości i te zakręcone skrzypce na końcu wskazują drogę jeszcze dalej.

Ta płyta bardzo często niesłusznie pomijana wśród największych dokonań CELTIC FROST.
Czy nie jest eksperymentalna? Czy nie poszerza postrzegania metalu przy wykorzystaniu tego, co metal oferuje w swoim obrębie gatunkowym?
Ten album wyprzedza epokę, co więcej, stanowi pewną nadal niezbadaną do końca ścieżkę, na którą w jawny sposób nikt nie wkroczył.
Wizjonerzy z Zürichu.


Ocena: 9.5/10

29.12.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości