Cirith Ungol
#1
Cirith Ungol - King Of The Dead (1984)

[Obrazek: R-1496532-1574786313-7855.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Atom Smasher 04:13
2. Black Machine 04:16
3. Master of the Pit 07:09
4. King of the Dead 06:48
5. Death of the Sun 03:54
6. Finger of Scorn 08:34
7. Toccata in Dm (J.S. Bach cover) 04:37
8. Cirith Ungol 06:23

Rok wydania: 1984
Gatunek: Epic Heavy Metal/Stoner/Doom
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Baker -śpiew
Jerry Fogle - gitara
Michael Vujejia - bas
Robert Garven -perkusja


CIRITH UNGOL swoim debiutem "Frost and Fire" w roku 1980 jednych zadziwił, a innych "zadziwił".
Gdy w 1984 pojawiła się druga płyta, wydana przez Enigma w lipcu, amerykańska scena heavy metalu było już nieźle ukształtowana, a pojęcie epickiego heavy metalu nabrało nieco innego znaczenia.

"King Of The Dead" w tej nowej sytuacji był czymś na ten moment archaicznym, bo przecież i samo brzmienie i struktura kompozycji, odnosząca się do rocka (także progresywnego) lat 70tych (po części "King of the Dead"), w żadnym wypadku nie nadążała za nowymi trendami. CIRITH UNGOL gra tu coś na kształt bardziej surowo i czasem nawet barbarzyńsko potraktowanej muzyki BLACK SABBATH lat 70tych, tyle że bardziej true heavy metalowym podejściem niż z takim, które dziś określa się mianem stoner metal. Niewątpliwe nawiązania do US Metalu w klasycznej postaci to nie tylko charakterystyczna okładka, ale przede wszystkim w gruncie rzeczy komisowe ujęcie tematyki rycerskiej i fantasy przepełnione amerykańskimi mitami i przekłamaniami oraz styl przekazu muzycznego jak w "Atom Smasher" oraz w "Cirith Ungol" z tym monumentalnym mega true heavy metalowym zwieńczeniem.
Muzyka CIRITH UNGOL jest przerysowana i przejaskrawiona pozostając jednocześnie szarą w sferze brzmienia, które zdecydowanie należy do epoki poprzedniej i do tych epok, które przyszły dopiero w kilka lub kilkanaście lat później. Ich heavy metal jest raz prosty a raz pokomplikowany, toporny, surowy czasem jednak wciągający pewną transowością jak chociażby w mniej udziwnionym "Black Machine". Udziwnień nie brakuje i to co nie było dziwne w latach 70tych i muzyce BLACK SABBATH tu co najmniej zastanawia we wstępie do "Master of the Pit".
Tak na dobrą sprawę muzykę CIRITH UNGOL z tego i nie tylko z tego albumu powinno się rozpatrywać w kategoriach poza klasycznym metalem. Coś ze stoner, coś z doom coś z psychodelicznego rocka... tyle, że to realnie nie wytrzymuje konkurencji z tym co powstało w stoner/doom potem ani w USA, ani w Europie. Zapewne najlepsze co można usłyszeć na tym albumie to sola Jerry'ego Fogle, które zazwyczaj wyrastają ponad poziom kompozycji i zresztą pozwala on sobie na granie długo i nieraz w oddaleniu od głównego wątku muzycznego utworu. Jest tu dużo czerpania wzorów z Iommi'ego ("Death of the Sun"), jest też bardzo słaba gra zarówno basisty jak i perkusisty, którzy często są zupełnie pozostawieni sami sobie, a raczej sami gdzieś nagle się stają zagubieni. Mimo to CIRITH UNGOL wprawia w zdumienie w sabbathowsko-epickim "Finger of Scorn" i to jest najlepszy utwór na tej płycie, który tak naprawdę epickim heavy metalem nie rozbrzmiewa. Czy zdumiewają w "Toccata in Dm" Bacha? Nie bardzo, ale jest to jeden z najwcześniejszych neoklasycznych utworów, jakie powstały w USA, tu jeszcze w nieśmiałej wersji własnej wizji oryginału.
Wokalista z Bakera żaden, ale z pewnością jest bardzo rozpoznawalny w tej agresywnej krzykliwej manierze bardzo dalekiego kuzyna Osbourne'a i bliższych mu surowych nieociosanych głosów nadciągającej heavy i power metalowej amerykańskiej fali.

Ciężko się ocenia płyty kultowe, bo do takich mimo wszystko ten album należy.
Jeśli rozpatrywać go jako pewne zjawisko kulturowe w metalowej muzyce, to jest to niewątpliwie album niezwykle ważny oraz bardzo wpływowy. Gdy jednak spojrzeć na niego jak na płytę w określonym, okupowanym przez dziesiątki klasowych zespołów obszarze stoner/doom/heavy metal, to jest to płyta co najwyżej dobra, obarczona licznymi mankamentami okresu "niemowlęctwa gatunku".


Ocena: 7/10

19.5.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Cirith Ungol - One Foot in Hell (1986)

[Obrazek: R-1841500-1358170013-2230.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Blood & Iron 03:51
2. Chaos Descends 04:55
3. The Fire 03:36
4. Nadsokor 04:43
5. 100 MPH 03:26
6. War Eternal 05:12
7. Doomed Planet 04:37
8. One Foot in Hell 05:10

Rok wydania: 1986
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Baker - śpiew
Jerry Fogle - gitara
Michael Vujejia - bas
Robert Garven -perkusja

Niemiłosiernie zniszczony przez krytykę CIRITH UNGOL zdobył mimo tego kontrakt płytowy z niedużą wytwórnią Restless Records i wydał swój trzeci LP "One Foot in Hell", na którym zaprezentował klasyczny styl US Metal.

Barbarzyński heavy metal w komiksowej tradycji i zrobiony pod THOR jest esencją tej płyty, a urokliwy czar podkreślają mierne w sumie umiejętności muzyków i brak talentu wokalnego Bakera. Ale w końcu przecież i Thor do wybitnych wokalistów tej epoki nie należał... Prymitywny heavy metal tradycyjny (czy wówczas - współczesny) można usłyszeć już na wstępie w rozkrzyczanym i pełnym gwałtownych, epickich riffów Blood & Iron i jest w tym sporo pełnego wdzięku chaosu, którego nie brak także w Chaos Descends, zresztą jak sam tytuł wskazuje. Tu chaosu jest najwięcej w perkusji Garvena, który i tak gra nad wyraz ostrożnie. Barbarzyńsko jest, to fakt, a w The Fire nawet surowo, by nie powiedzieć bardzo prymitywnie. Perkusyjna łupanina zadziwia, podobnie jak ubóstwo riffowe tej skądinąd kultowej kompozycji. Rozpoczęcie perkusyjne w Nadsokor jest chyba jednym z najgorszych w historii metalu i utwór ten potem eksploduje w "doskonałych" epickich zaśpiewach Tima Bakera, który momentami brzmi jak zarzynany toporem wojownik (nordycki?). Zaskakująca jest epicka melodyjna partia gitarowa, która z MANOAWR wspólnego wiele nie ma, ale na pewno jest drogowskazem dla wszystkich pompatycznych partii instrumentalnych raw epic od USA po Włochy,
Najbardziej kultowym numerem z tego albumu jest szybki, garażowy, nieco punkowy i nieco basowy 100 MPH. Pieśń Drogi! Jest tu także jedna z najbardziej bezsensownych solówek w historii metalu amerykańskiego lat 80tych.
Wstęp epicki do War Eternal jest poruszający i podniosły, to co potem - już nie bardzo. Taki THOR w słabej dyspozycji, powiedzmy. Coś tam w głowach pozostało w rytmice z płyty poprzedniej w Doomed Planet i to heavy metal z małymi naleciałości stoner/doom, aczkolwiek oczywiście naznaczony potężną dawką surowej epickości, można by powiedzieć nawet, że niewyobrażalnie potężną. Solo fajne, w stylu Iommiego, choć naturalnie nie tak finezyjne, bo Fogle ma wszystkie palce.
Całość zamyka numer tytułowy One Foot in Hell, też bardzo epicki w barbarzyńskim stylu, jak cała ta niezwykła płyta. Apokaliptyczne i jak należy mało czytelne sola gitarowe, to ozdoba tej kompozycji.

Produkcja oczywiście absolutnie garażowa, surowizna wychodzi drzwiami i oknami, ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami jak sound instrumentów, czy też ich wzajemne rozmieszczenie w przestrzeni. 
Album oczywiście został natychmiast uznany za kultowy w kręgach fanów US metalu i jakikolwiek inny pogląd na muzykę z tego LP był natychmiast uznawany za odstępstwo od jedyne słusznej opcji sławienia US Metalu. Słabe protesty części krytyków muzycznych, niemających pojęcia o metalu, zostały bezwzględnie stłumione.
CIRITH UNGOL stał się grupą kultową i od tego czasu wszystkie płyty z epic heavy są mierzone w jednostkach, nazwanych na cześć zespołu "ungolami".


ocena: 2/10

new 27.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Cirith Ungol - Paradise Lost (1991)

[Obrazek: R-1035198-1368729847-6787.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Join the Legion 04:33
2. The Troll 03:50
3. Fire (The Crazy World of Arthur Brown cover) 03:01
4. Heaven Help Us 06:24
5. Before the Lash 04:41
6. Go It Alone (Prophecy cover) 04:23
7. Chaos Rising 08:42
8. Fallen Idols 06:45
9. Paradise Lost 06:13

Rok wydania: 1991
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Baker - śpiew
Jimmy Barraza - gitara
Vernon Green - bas
Robert Garven - perkusja

Po roku 1986 wiodło się CIRITH UNGOL nie najlepiej. Liczne trudności organizacyjne i finansowe spowodowały odejście Fogle i Vujejia w 1987. Widoki na nową płytę też nie były najlepsze, jednak gdy w grupie pojawili się nowi muzycy, przystąpiono do nagrań po roku 1988 i album ukazał się ponownie nakładem Restless Records w sierpniu 1991.
Nowy basista Vernon Green był człowiekiem znikąd, Jimmy Barraza nagrał tylko jakieś skromne demo w rock/metalowym  PROPHECY. Nie wyglądało to zachęcająco...

Wizja "Raju Utraconego" CIRITH UNGOL jest pełna jasno oświetlonych szczytów i pustynnych dolin. Trudno sobie wyobrazić płytę tak nierówną i tak niespójną. Zespół przedstawił aż dwa covery, w tym jeden zespołu PROPHECY Jimmy Barraza - Go It Alone i jest to po prostu coś strasznego w kategorii melodic heavy metal/rock w stylu hair metal. Coś strasznego... Drugi cover Fire także znajduje się w pustynnej dolinie tego LP.
Dużo prymitywizmu klasycznego metalu jest na tej płycie. Toporność Join the Legion można jeszcze jakoś przetrawić, może za sprawą łagodnej epickiej części instrumentalnej, ale już The Troll to ścisły anty top metalowych numerów roku 1991 nagrywanych poza garażem przyjaciela. Szeroko uśmiechają się do metalowego mainstreamu w Heaven Help Us, ale odpowiedzią na takie plumkanie może być tylko huragan gwizdów. To już lepiej RATT posłuchać albo innego POISON.
Bezradny i miałki, wolniejszy heavy metal klasyczny grają w Before the Lash, choć tu w partiach lekko stylizowanych na BLACK SABBATH nieoczekiwanie ujawnia swój talent gitarzysta Jimmy Barraza. A może to nie on, bo w czasie sesji nagraniowych miały miejsce niezliczone poprawki, przeróbki, pewne partie gitary dogrywał Joe Malatesta, pewne partie basu Robert L. Warrenburg, a o obu w sumie tak naprawdę niewiele wiadomo. Utwór tytułowy Paradise Lost to trochę topornego heavy epic, trochę komiksowego barbarzyńskiego grania w stylu Thora i znakomita końcówka od świetnego solo heroicznego poczynając.
No i właśnie... opuszczając pustynne doliny dwa razy można się tu przenieść na wierzchołki jasno oświetlonych gór.
To Chaos Rising, dumny i epicki, znakomity pompatyczny potwór z gitarą akustyczną, doskonałą melodią bojowych refrenów, dramatycznym duchem w melodyjnej oprawie przepełniającym całość, ale przede wszystkim część drugą.
Marny śpiewak Baker wydobył tu z siebie wszystko, co ma najlepszego w stylistyce epickiej i wokalu łagodnego, i dostosował się do natchnionego stylu gry instrumentalistów. Doprawdy zniszczenie w stylu classic USMetal. Moc!
I drugie zniszczenie, to wspaniały, dostojny i pełen metalowej epickiej dumy Fallen Idols - jedno z największych osiągnięć amerykańskiego true epic grania lat 90tych, a może i XX wieku. Barbarzyńska moc MANOWAR łączy się tu z surową narracją MANILLA ROAD i jest to połączenie absolutnie dewastujące. Wspaniała, poruszająca partia gitary i wspaniały bas, który jej wtóruje. Mocarne barbarzyńskie zaśpiewy Bakera. Niesamowity klimat!
Te dwie kompozycje ratują ten album i CIRITH UNGOL przed całkowitą kompromitacją.

Realizacja całości oczywiście marna. Fatalne brzmienie nie zadowoliło nawet członków samego zespołu. Zasadniczo nie miało to już i tak znaczenia, bo schyłek tradycyjnego heavy metalu w USA właśnie nastąpił. Na tron wstąpili bogowie Death Metalu, których albumy wykuwał Pankreator Scott Burns w Studio Morrisound w Tampa na Florydzie.
CIRITH UNGOL został rozwiązany w roku 1992, po marnej sprzedaży "Paradise Lost".
W roku 2015 z inicjatywy organizatora festiwalu Frost and Fire Jarvisa Leatherby legenda  CIRITH UNGOL została wskrzeszona i zespół został reaktywowany jako kwintet z Jarvisem jako basistą. Przedstawiony został jeden nowy utwór w roku 2018 (Witch's Game), koncertują... A czy będzie coś więcej, to czas pokaże.


ocena: 6/10

new 14.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Cirith Ungol - Forever Black (2020)

[Obrazek: R-15285476-1589190680-1899.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Call 01:04
2. Legions Arise 03:19
3. The Frost Monstreme 05:15
4. The Fire Divine 03:51
5. Stormbringer 05:58
6. Fractus Promissum 04:08
7. Nightmare 05:59
8. Before Tomorrow 03:57
9. Forever Black 05:34

Rok wydania: 2020
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Baker - śpiew
Jimmy Barraza - gitara
Greg Lindstrom - gitara, instrumenty klawiszowe
Jarvis Leatherby - gitara basowa
Robert Garven - perkusja

Dosyć sensacyjna reaktywacja CIRITH UNGOL w klasycznym składzie w roku 2015, w której decydującą rolę odegrał Jarvis Leatherby, lider NIGHT DEMON zaowocowała w końcu nową płytą, którą w kwietniu 2020 przedstawiła renomowana wytwórnia Metal Blade. Warto zwrócić uwagę na to, że w ekipie pojawił się Greg Lindstrom, jeden ze współzałożycieli grupy, który zagrał na debiucie z roku 1981, tym razem jednak jako gitarzysta. Bas przejął Jarvis Leatherby, który co ciekawe oficjalnym członkiem zespołu został jako ostatni.

CIRITH UNGOL wrócił jako zespół grający heavy metal w heroicznej odmianie z elementami rock, stoner i doom, czyli jako kontynuator tego co było wizytówką grupy w pierwszych latach działalności. Pewnego rodzaju fuzje gatunkowe, typowe dla twórczości zespołu w latach 80tych tylko po części ustąpiły masywnemu, mocnemu heavy classic, bardzo amerykańskiemu w formie przekazu. Amerykańskiemu w tradycyjnym stylu, wspartego dobrym, choć gatunkowo archetypowym wokalem Bakera jednak raczej w stylu pozbawionym własnej tożsamości. Trudno bowiem uznać za szczególnie ekscytujący dosyć szybki Legions Arise czy wolniejszy, jednowymiarowy w podanej porcji metalowego mroku Nightmare. Tak gdzieś umiejscawiają się na zapleczu traditional heavy z USA w przeciętnym Before Tomorrow, balansując pomiędzy SKULLVIEW a OVERLORDE.
Reminiscencje starego stylu to z pewnością twardy i rycerski, ale mający stonerowe cechy The Frost Monstreme i nie jest to złe, ale już The Fire Divine jest po prostu marny jako mieszanka teoretycznie epickiego heavy i niezwykle silnych akcentów stylu CATHEDRAL. Zresztą, CATHEDRAL w przeciętnej formie słychać także bardzo mocno w Fractus Promissum. W Stormbringer w łagodniejszych partiach są przebłyski bardzo dobrego heavy rocka z lat 70tych, jedyne naprawdę udane solo gitarowe, ogólne wrażenie zdecydowanie niszczy jednak toporny refren i takie raczej jaskiniowe partie wokalne Bakera. Tytułowy utwór każdej płyty zazwyczaj zawsze jakoś się wyróżnia, tu jednak Forever Black jako heavy z pewnymi elementami epic doom nie wyróżnia się zupełnie niczym, nawet jeśli brać pod uwagę tylko kompozycje z tego albumu. Prosty, ograny temat wałkowany jest tu prawie przez sześć minut.

O ile Baker nie zawodzi, to gitarowo jest bardzo przeciętnie i te stylizacje na "stary" CIRITH UNGOL w solówkach naśladujących Iommi'ego są szare i momentami zbyt prymitywne.
W dobie ogromnego rozwoju stoner metalu, także tego z bardziej rycersko-epickim zacięciem, nowa płyta niczym szczególnym się nie wyróżnia ani pod względem samych kompozycji, ani stosunkowo ubogiej i płaskiej produkcji, stylizowanej na tę umiarkowaną surowiznę soundu lat 80 tych.
Zapewne dla grupy fanów otaczających CIRITH UNGOL nimbem uwielbienia ta płyta ma znaczenie kolosalne, a radość z możliwości usłyszenia ponownie swoich idoli jest bezbrzeżna, jednak jeśli chodzi o heavy metal jako taki, to nie wnosi ona zupełnie nic.


ocena: 6/10

new 25.04.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Cirith Ungol - Dark Parade (2023)

[Obrazek: 1170366.jpg?3824]

Tracklista:
1. Velocity (S.E.P.) 04:44
2. Relentless 04:28
3. Sailor on the Seas of Fate 08:10
4. Sacrifice 04:58
5. Looking Glass 04:25
6. Dark Parade 05:51
7. Distant Shadows 06:08
8. Down Below 05:21

Rok wydania: 2023
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Tim Baker - śpiew
Jimmy Barraza - gitara
Greg Lindstrom - gitara, instrumenty klawiszowe
Jarvis Leatherby - gitara basowa
Robert Garven - perkusja


Powrót na scenę CIRITH UNGOL był sensacją, pierwsza po reaktywacji płyta nią nie była, a teraz pora na drugą, która została wydana 20 października 2023 przez słynną Metal Blade Records.

Skład bez zmian, Tim Baker w niezłej formie wokalnej, a co ważniejsze jakoś gitarzyści się wzięli do roboty konkretniej i tym razem nawet sola są ciekawsze niż poprzednio, jak to przepiękne, długie, romantyczne rockowe solo w Looking Glass. Tym razem CIRITH UNGOL obrał bezpieczny kierunek klasycznego amerykańskiego heavy metalu w stylu lat 80tych, takiego metalu głównego nurtu. Rycerskiego, heroicznego, ale jednak pozbawionego jakiegoś wyrazistego klimatu. W głowie z tych kompozycji pozostaje bardzo mało, raczej oddzielne fragmenty niż całe kompozycje, choć dynamiczny tradycyjny początek Velocity (S.E.P.) dawał początkowo nadzieje na większe emocje i ciekawsze ujście metalowej energii. Potem jednak w następnych utworach mamy schematyczne partie naprzemiennie szybsze i wolniejsze i w tych wolniejszych, gdzie mógłby być tworzony ten epicki klimat, to się nie dzieje. Najbardziej udanym fragmentem albumu jest szybka partia w najdłuższym Sailor on the Seas of Fate i pewnie dlatego ten utwór nie usypia monotonią przekazu jak pewne inne utwory, mimo dużej dawki heavy metalowego zgiełku, choć nie bitewnego.

Mix i mastering wykonał ponownie kolega Jarvisa Leatherby z NIGHT DEMON Armand John Anthony i zadbał, by to nie zabrzmiało ani zbyt ostro, ani zbyt prymitywnie. Znakomita jest tu ekspozycja basu i ustawienie gitar w solach. Klasyczny, wyważony sound.
Sprawnie i poprawnie zagrany album z tradycyjnym metalem jakich wiele w dobie NWOTHM, ale nawet na tle samej sceny amerykańskiej mało wciągający i mało wyrazisty.


ocena: 7/10

new 20.10.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości