Demon's Eye
#1
Demon's Eye - The Stranger Within (2011)

[Obrazek: R-7601639-1482988571-5045.jpeg.jpg]

Tracklista:
1.The Unknown Stranger 6:39
2. Sins Of The Father 4:38
3. The Best Of Times 4:18
4. Ain't Nothing Better 4:10
5. Evil Comes This Way 5:44
6. Heaven Again 6:46
7. A Foolish Man 5:37
8. Midnight in Heaven or Hell 4:02
9. Far Over The Rainbow 9:21
10. Brand New Life 5:35
11. Le vent Lament 2:04
12. The Best Of Times (extended version) 7:37

Rok wydania: 2011
Gatunek: Heavy Metal/Progressive Hard Rock
Kraj: Niemcy

sklad zespołu:
Doogie White - śpiew
Mark Zuk - gitara
Mark Keller - gitara gitara basowa
Andree Schneider - perkusja
Florian Pritsch - instrumenty klawiszowe


Cover bandy i tribute bandy jakoś nigdy nie leżały w orbicie moich zainteresowań.
Odgrywanie cudzych utworów powinno być zajęciem pobocznym, dodatkiem, uzupełnieniem twórczości własnej, a nie sensem istnienia zespołu.
DEMON'S EYE swą nazwę wziął od jednego z utworów DEEP PURPLE i jako grupa tribute dla tego zespołu istnieje od roku 1998. Jak grali, nie wiem, pewnie dobrze, bo zdarzyły się im i wspólne występy z Lordem i Paice. Ta płyta zawiera pierwsze własne kompozycje i jak widać, aby dojrzeć do takiej decyzji zespół potrzebował dużo czasu. Potrzebował także wokalisty i znalazł takiego w osobie Doogie White'a, obecnie jednego z najlepszych w branży na świecie, którego droga muzyczna naznaczona jest znakomitymi występami w cenionych zespołach z najwyższej półki.

Moda na retro heavy granie, zakorzenione w tradycji lat 70-tych, nasila się w ostatnich latach.
Ta moda ukierunkowana jest przede wszystkim na odświeżenie stylistyki DEEP PURPLE, RAINBOW i WHITESNAKE, odtworzenie klimatu tamtej muzyki lub nadanie jej nowego wymiaru.
Niemcy, choć swoje losy związali z DEEP PURPLE, to na tej płycie prezentują 11 kompozycji, stanowiących w znacznej mierze próbę przypomnienia muzyki RAINBOW - tej z lat 70-tych i tej z roku 1995. Wszystko to klamrą spina White, który nikogo tu udawać czy naśladować nie musi jako ten, który na tym ostatnim albumie RAINBOW zaśpiewał.
Poważenie się na przedstawienie własnej wizji Gigantów Przeszłości to bardzo odważny krok. Za tę odwagę należą się słowa uznania. Za wszystko pozostałe jednak... cóż. Pomiędzy artystą a rzemieślnikiem jest jedna zasadnicza różnica.  Artysta tworzy, a rzemieślnik produkuje. Ten album jest dziełem rzemieślników. Jest odtwórczy w formie do granic możliwości.
Muzykom nie można odmówić biegłości w tym odtwarzaniu. Tak klawisze dobrze imitują styl Carey'a czy Stone'a i miejscami Lorda, ale tylko imitują. Sprawny jest perkusista, ale to tylko namiastka pasji perkusistów RAINBOW. Gitarzysta jest po prostu słaby. Nie, on umie grać na gitarze, ale nie jest zdolny odtworzyć stylu gry Blackmore'a, po prostu nie jest w stanie, choć często się to stara zrobić. To gitarzysta drewniany, sztywny i nie grający, ale odgrywający. Aby zagrać jak Blackmore, trzeba być mistrzem.
Tak zagrali Stump, Shima czy Shankle, także kilku innych. To są jednak mistrzowie gitary.

Zespół nie poradził sobie także z samymi kompozycjami. One nie są po prostu atrakcyjne. Sprytnym zabiegiem jest umieszczenie na początku "The Unknown Stranger", bo tu motyw orientalny, stylizacje na "Stargazer" i znakomity refren jeszcze jakoś maskuje sztuczność i sztywność wykonania. Niestety tam, gdzie grupa próbuje zdyskontować sukces płyty RAINBOW z 1995, "Stranger In Us All", i zaprezentować podobne utwory, to jedynie w "Sins Of The Father" w refrenie jakoś tam nawiązują, jeśli nie poziomem wykonania, to przynajmniej samą niezłą melodią. Jeszcze może AOR/RAINBOW balladowy "The Best Of Times" można wysłuchać bez zniecierpliwienia. Im dalej, tym gorzej. Toporne w wykonaniu i nieatrakcyjne kompozycje bez duszy i feelingu prekursorów. Apogeum nudy album osiąga w "Far Over The Rainbow", gdzie te prawie 10 minut obnaża brak talentu do tworzenia własnej muzyki przez ten zespół.
Brak talentu jest wyraźnie słyszalny wszędzie tam, gdzie grupa bez ładu i składu upycha jakieś progresywne elementy w klawiszach czy zagrywkach gitarowych. To jakby wstawione bez sensu miniatury czy wprawki instrumentalne oderwane od całości i niezwiązane z motywami przewodnimi.

Do tego samo brzmienie albumu jest nie do przyjęcia. Za ostre, zbyt selektywne, sterylne. Przecież nigdy perkusja w RAINBOW czy DEEP PURPLE nie była taka głośna, a klawisze takie nachalne. Taka muzyka musi być rozmyta na brzegach, musi unosić się ten obłoczek, musi być iskra, ale taką wykrzesać mogą tylko artyści. Jedynym artystą jest tu White, ale i on nie może zaliczyć tego występu do zbyt udanych. Jest jakiś spięty, momentami za bardzo rozkrzyczany, ale czy można dobrze zaśpiewać do przeciętnej muzyki? White potrzebuje wokół siebie artystów, a nie cover bandu. Gdy wkoło są artyści jak w YNGWIE MALMSTEEN, CORNERSTONE czy TANK jest wspaniały i niesamowity. Tu po prostu zaśpiewał jak się dało.

Można by tego zespołu bronić stwierdzeniem, że Niemcy się nie nadają do grania takiej muzyki. To nieprawda. Po prostu trzeba być artystami i muzykami z duszą, co pokazała w podobnej bardzo konwencji grupa VOODOO CIRCLE na swoim drugim albumie z 2011. Nie wiem, czy panowie z DEMON'S EYE słyszeli ten album. Jeśli nie, to powinni.  Powinni też chyba powrócić do grania coverów swoich idoli.  Może im to wychodzi lepiej. Sprawdzać nie zamierzam, zwłaszcza po tym, co usłyszałem na tej autorskiej płycie.


Ocena: 5.2/10

13.11.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości