Dio
#1
Dio - Holy Diver (1983)

[Obrazek: R-807521-1160833317.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Stand Up and Shout 03:18
2. Holy Diver 05:52
3. Gypsy 03:38
4. Caught in the Middle 04:18
5. Don't Talk to Strangers 04:53
6. Straight Through the Heart 04:34
7. Invisible 05:26
8. Rainbow in the Dark 04:14
9. Shame on the Night 05:19

Rok wydania: 1983
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew, instrumenty klawiszowe
Vivian Campbell - gitara
Jimmy Bain - bas, instrumenty klawiszowe
Vinny Appice - perkusja

W roku 1982, Ronnie James Dio, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Ronald Padavona, w składzie BLACK SABBATH odbył długie światowe tournee i po jego zakończeniu pożegnał się z zespołem. Miał już gotowy dalszy plan działania i wkrótce potem, w roku następnym, założył zespół o nazwie DIO, do którego zaprosił perkusistę Vinnie Appice z BLACK SABBATH, znanego basistę Baina (między innymi RAINBOW, gdzie występowali razem) oraz gitarzystę Viviana Campbella z obiecującej grupy SWEET SAVAGE, zaliczanej do nurtu NWOBHM. Campbell wniósł do repertuaru cztery kompozycje, przewidziane początkowo dla SWEET SAVAGE, resztę Dio napisał przy współpracy z pozostałymi muzykami oraz sam i płyta debiutancka ukazała się jeszcze w tym samym, 1983 roku, w maju nakładem Mercury Records.

Dio zaproponował muzykę bardzo zbliżoną do tego, co nagrywał z BLACK SABBATH, szczególnie do "Heaven And Hell", rozszerzając styl o ciężej zagrane i zaaranżowane na nowo utwory Campbella i częściowo hard rockowym charakterze. W ten sposób powstał album urozmaicony, a przy tym spójny w samym sposobie odegrania wszystkiego, miejscami jednak nierówny.
Dio zawsze fascynowała tematyka fantasy, potrafił do takich tekstów swojego autorstwa stworzyć epicką i bardzo atrakcyjną melodycznie oprawę i taki jest wyborny tytułowy "Holy Diver", podniosły i pełen metalowej siły. Na płycie przedstawił także takie dostojne, zagrane w niezbyt szybkim tempie, metalowe potwory w postaci "Straight Through The Heart", zapoczątkowujący serię podobnych utworów w niedalekiej przyszłości czy nieco podobny "Shame On The Night". Ten rodzaj kompozycji opierał się przede wszystkim na sile głosu Dio, a proste, powtarzane riffy gitarowe stanowiły tło. Gdy te motywy muzyczne nie były dostatecznie atrakcyjne, jak w "Invincible", to w to wszystko wkradała się chwilami monotonia.
Dio korzystał też ze swoich doświadczeń w RAINBOW i łagodniejszy, delikatny "Don't Talk To Strangers" jest pewnym echem "Rainbow Eyes" chociażby. Utwory o bardziej rockowym charakterze, jak "Caught In The Middle" czy słynny, kontynuujący tęczowy wątek "Rainbow In The Dark" były udane, jednak prawdziwa siła uderzeniowa zespołu ujawniała się tam, gdzie grali szybko i zdecydowanie heavy metalowo, jak otwierającym ten album "Stand Up And Shout". Campbell ujawnił tu swój talent do grania w nowoczesnej speedowej manierze. Okazał się on również biegłym gitarzystą, choć w pewnym stopniu pozbawionym inwencji w wykonaniu tego, co miał zagrać.

Sekcja rytmiczna spisała się na tym albumie bez zarzutu, zresztą doświadczenie i umiejętności muzyków, z którymi przecież Dio już wcześniej współpracował, gwarantowały wysoki poziom. Zadbano o bardzo dobrą realizację dźwięku, płyta jest wyprodukowana starannie. Sound jest typowo heavy metalowy, klasyczny dla okresu, gdy album powstał, ale brzmi to zdecydowanie lepiej niż analogiczne nagrania nowych zespołów z USA, dysponujących znacznie mniejszym budżetem.
Zespół DIO od razu zdobył rzeszę sympatyków i w rywalizacji z ekipami grającymi podobną muzykę w USA i Europie nie miał żadnych problemów z ulokowaniem się w czołówce.
Sukces płyty i stabilny skład pozwoliły Dio skupić się na przygotowaniu kolejnej płyty.


Ocena: 8.5/10

2.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Dio - The Last in Line (1984)

[Obrazek: R-2259133-1272845371.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. We Rock 04:36
2. The Last in Line 05:47
3. Breathless 04:09
4. I Speed at Night 03:23
5. One Night in the City 05:16
6. Evil Eyes 03:39
7. Mystery 03:58
8. Eat Your Heart Out 03:51
9. Egypt (The Chains Are On) 06:58

Rok wydania: 1984
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Vivian Campbell - gitara
Jimmy Bain - bas
Vinny Appice - perkusja
Claude Schnell - instrumenty klawiszowe

Sukces pierwszej płyty "Holy Diver" pozwolił grupie DIO, kierowanej przez uznanego i sławnego już wówczas wokalistę R.J. Dio, na przygotowanie w spokoju kolejnej płyty. Dio postanowił pozyskać też klawiszowca z prawdziwego zdarzenia i do składu dołączył Claude Schnell. Album został wydany na początku lipca przez Warner Bros. Records.

Album "The Last In Line" jest w prostej linii kontynuacją stylu obranego na debiucie. Melodyjny, dosyć ciężko zagrany klasyczny heavy metal, oparty o doświadczenia RAINBOW i BLACK SABBATH z początku lat 80-tych, pełen epiki i wątków fantasy. Dominuje potężny głos Dio, dla którego gitara nadal jest w zasadzie w wielu miejscach tylko tłem.
Chęć stworzenia albumu w jakimś stopniu zróżnicowanego zaowocowała jednak tym, że płyta jest nierówna. Szybkie, mocne jak poprzednio otwarcie w postaci koncertowego wymiatacza "We Rock" sąsiaduje ze znacznie wolniejszym, niemal epickim w swym heavy metalowym wyrazie utworem tytułowym, który jednak choć bardzo dobry, wydaje się przedłużany na siłę. Odpowiednikiem "Stand Up And Shout" z poprzedniej płyty jest tu rzeczywiście rozegrany w speedowym tempie "I Speed At Night" i słychać, że w takich utworach, wyładowanych wysokoenergetycznymi riffami Campbell czuje się najlepiej i gra też najciekawsze sola. Bardzo udany jest też także "Evil Eyes", ale umieszczony centralnie na tym albumie "One Night In The City" to doprawdy heavy metalowy przebój, gdzie potężny głos Dio jeszcze bardziej podkreśla przebojowość tej kompozycji, szczególnie w refrenie. Na płycie niestety są i utwory co najwyżej przeciętne, zdradzające inklinacje hard rockowe i nastawienie na pewną radiowość i tu ani głos Dio do tego zbyt nie pasuje, ani też nie są one faktycznie atrakcyjne jako utwory lżejsze pod względem melodii ("Eat Your Heart Out", "Mystery").
Wykorzystanie instrumentów klawiszowych jest na tym albumie oszczędne i nie ma tu miejsca na popisy jak w RAINBOW. Zazwyczaj to tylko tło, jakiś drobny ozdobnik i łagodzenie gitary, głównie w kompozycjach o mniejszym, heavy metalowym kalibrze. Bardzo blado wypada na tym LP "Breathless", którego charakter jest mało zdefiniowany. Na koniec DIO zostawia kapitalny, epicki i stylizowany na starożytny "Egypt", motyw, z którego zapewne nieprzypadkowo został umieszczony na okładce albumu. Jest to jeden z najbardziej udanych utworów heavy metalowych w stylistyce "ancient", jaki powstał w ogóle, mroczny i dostojny, wykonany przez Dio z wielkim ładunkiem emocji w głosie i zagrany przez cały zespół z ogromną pewnością siebie i dbałością o szczegóły. Przemyślany od pierwszej do ostatniej sekundy, a refren to absolutna klasyka epickiego grania.

Brzmieniowo ta płyta jest nieco cięższa od debiutu, mocniej atakuje bardziej wysunięta sekcja rytmiczna, także Campbell wykazuje więcej inwencji niż poprzednio. Mimo wszystko jest to jednak album słabszy od debiutu, bo ponadczasowe utwory mieszają się tu z co najwyżej dobrymi.
Płyta ugruntowała pozycję DIO na metalowym rynku światowym, a zespół był wymieniany jednym tchem wśród najpopularniejszych grup, grających tradycyjny heavy z USA.


Ocena: 8/10

3.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Dio - Sacred Heart (1985)

[Obrazek: R-504221-1471872298-5894.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. King of Rock and Roll 03:51
2. Sacred Heart 06:30
3. Another Lie 03:51
4. Rock 'N' Roll Children 04:34
5. Hungry For Heaven 04:15
6. Like the Beat of a Heart 04:26
7. Just Another Day 03:27
8. Fallen Angels 04:03
9. Shoot Shoot 04:17

Rok wydania: 1985
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Vivian Campbell - gitara
Jimmy Bain - bas
Vinny Appice - perkusja
Claude Schnell - instrumenty klawiszowe

Trzecia płyta zespołu DIO ukazała się w roku następnym po "The Last In Line" w sierpniu, nakładem Warner Bros. Records i Vertigo.
Zespołu, bo często zapomina się, że ten skład był stabilny, a w przygotowaniu kompozycji uczestniczyli wszyscy członkowie grupy. Sama nazwa DIO miała w początkowym okresie od razu zwrócić uwagę fanów i mediów, w czasach, gdy rynek brytyjski przesycony był nowymi zespołami z kręgu NWOBHM, a w USA tworzyła się mocna liga grup, grających tradycyjny heavy metal.

Tym razem także praca zespołowa przyniosła efekt i DIO przedstawił płytę ponownie kontynuującą heavy metalowy styl poprzednich wydawnictw i na podobnie wysokim poziomie. Znów otwarcie jest dynamiczne i dumne w postaci "King Of Rock And Roll", będącym muzycznym odpowiednikiem "We Rock", który rozpoczynał album poprzedni. O rock'n'rollu jest tu więcej, bo Królowie są także jego Dziećmi w "Rock'n'Roll Children", ten utwór jest jednak łagodniejszy, bardziej radiowy i można go określić jako wyrażenie stylu melodic metal w czystej postaci. Bardzo tradycyjny heavy metalowo jest natomiast znakomity, twardo wykonany "Just Another Day" oraz trochę smutny "Fallen Angels", gdzie ciężar miesza się z sięganiem głębiej w emocje słuchacza. Kompozycja ta w jakimś stopniu zwiastuje to, co Dio będzie muzycznie proponować w dalszej przyszłości. Fantastycznie prezentuje się niezbyt szybko zagrany "Like The Beat Of A Heart" z punktującym basem i precyzyjnie podawanymi sekwencjami riffów, a głos Dio brzmi niezwykle silnie.Także i tym razem na płycie znalazło się kilka utworów słabszych, jak melodic metalowy "Hungry For Heaven", będący w zasadzie gorszą wersją "Rock'n'Roll Children", raczej blady "Another Lie", mało interesujący nawet pod względem wokalnego wykonania oraz trywialny heavy metalowy "Shoot Shoot", który trochę niefortunnie został umieszczony na końcu albumu. Wielbiciele epickich, heavy metalowych killerów w dosyć wolnym tempie zostali obdarzeni wyśmienitym "Sacred Heart" i po raz kolejny zespół pokazał, że na każdy album potrafi przygotować przynajmniej jeden taki utwór na najwyższym możliwym poziomie.

Jak i poprzednio bardzo dobra gra Campbella, choć mimo wszystko nadal pozostaje on tu pewnym tłem dla Dio. Pozostali muzycy jak zwykle na swoim wysokim poziomie, przy czym o Schnellu można powiedzieć niewiele, bo to album, jak i poprzednie, jest zdecydowanie gitarowy.
Zespół zachował swoje rozpoznawalne brzmienie i w sferze produkcyjnej żadnych innowacji tu nie ma. Staranna produkcja, oparta o wcześniejsze doświadczenia i stosowny budżet.
Płyta jeszcze bardziej wzmocniła pozycję zespołu na scenie światowej, w coraz większym stopniu opanowywanej przez thrash metal. Mimo to Campbell postanowił spróbować czegoś innego i odszedł z grupy, co zmusiło Dio do szybkiego znalezienia następcy, tym bardziej, że ekipa miała poważne zobowiązania koncertowe.


Ocena: 8.2/10

3.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Dio - Dream Evil (1987)

[Obrazek: R-2762524-1559133838-3265.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Night People 04:09
2. Dream Evil 04:28
3. Sunset Superman 05:48
4. All the Fools Sailed Away 07:13
5. Naked in the Rain 05:12
6. Overlove 03:49
7. I Could Have Been a Dreamer 04:46
8. Faces in the Window 03:53
9. When a Woman Cries 04:42

Rok wydania: 1987
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Craig Goldie - gitara
Jimmy Bain - bas
Vinny Appice - perkusja
Claude Schnell - instrumenty klawiszowe

Gdy po nagraniu trzech płyt w latach 1983-1985 z zespołu DIO odszedł gitarzysta Vivian Campbell, przed Dio pojawił się problem pozyskania nowego wioślarza. Zespół miał dużą renomę i R.J. miał sporo możliwości manewru i propozycji, w końcu zdecydował się na Craiga Goldie. Po raz pierwszy można go było usłyszeć na mini LP koncertowym "Intermission" z 1986 roku, gdzie znalazła się także jedna nowa, średniej jednak klasy, typowa heavy metalowa kompozycja "We Burn" w wersji studyjnej. Sam Goldie specjalnie jakoś w tych nagraniach live nie zachwycił, grał czasem zbyt topornie, choć sola zwiastowały spore umiejętności techniczne. To wszystko wywołało pewne obawy co do jakości kolejnej płyty, na którą tym razem wszystkie kompozycje napisał sam Dio. Płyta została wydana w ramach kontraktu z Warner Bros. Records w lipcu 1987 roku.

Dio był tym razem nieco gniewny i mroczny, gitarzysta brutalniejszy i powstał album o cechach melodyjnego heavy power, cięższy niż poprzednie, ale wciąż w tej rozpoznawalnej stylistyce z lat ubiegłych. Znakomicie wypadają na tym albumie ostre, dynamiczne kompozycje "Night People" i niezwykle płynnie odegrany, szybki "Overlove" z popisem Goldie na wstępie. Mocna gitara Goldie spotyka tu jeszcze potężniejszy niż poprzednio głos Dio i poniekąd masakrują w tych kompozycjach, zaś tam, gdzie dołożona jest wywodząca się z hard rockowych doświadczeń melodia porywają chyba jeszcze bardziej, jak w "Naked In The Rain". Epickość jest na tym albumie zupełnie niewymuszona, wynika jakoś sama z siebie, tak jak i nieco smutny klimat w wyśmienitym również "Faces In The Window" i nieco jednak słabszym "When A Woman Cries", będącego gorszym powieleniem schematu "Straight Through The Heart". Najbardziej klasyczny heavy metal prezentują w "Sunset Supeman" z ciekawym wstępem, gdzie główna rola przypada Dio i fraza "sunset superman" już z głowy nigdy nie wychodzi. Jest i mrok, jak w tytułowym "Dream Evil", gdzie dominuje on nad melodią, jest też próba jego rozproszenia w lżejszym "I Could Have Been A Dreamer", choć w tym przypadku jest trochę za dużo rockowego ugrzecznienia. Centralnym punktem albumu jest z pewnością ciężka, pancerna, monumentalna kompozycja "All The Fools Sailed Away", głęboka w przesłaniu, gdzie zrezygnowano z szybkości na rzecz mocnego akcentowania w średnio wolnym tempie i wyeksponowania aktorskiego niemal przekazu wokalnego Dio.

Obawy o to, jak zagra Goldie okazały się zupełnie bezpodstawne. Zagrał znakomicie, z pasją i mocą i zagrał mnóstwo ekscytujących solówek gitarowych, momentami zbliżając się do stylistyki Ritchiego Blackmore'a. Nie odstaje sekcja rytmiczna, jak zwykle precyzyjna i tym razem z jeszcze mocniej wbijającym w ziemię basem. Schnell w tej mrocznawej konwencji ma ważną rolę budowania klimatu niepokoju w tle i wywiązuje się z tego zadania znakomicie, choć może to pierwsze wejście na początku albumu nie jest najszczęśliwsze.

Brzmienie i produkcja nienaganna, co szczególnie słychać w ustawieniu głosu Dio do gitary i wbudowania sekcji rytmicznej w to wszystko.
Najdojrzalszy album DIO z nagranych do tego momentu, pokazujący, że tę konwencję da się realizować cały czas na bardzo wysokim poziomie. Ta płyta po raz pierwszy nie zawiera kompozycji zdecydowanie słabszych, to stawka wyrównana. Cóż, kiedy Dio był innego zdania. Po nagraniu tego LP, ten skład rozwiązał i kilka następnych lat poszukiwał nowych muzyków i nowych rozwiązań.


Ocena: 8.8/10

3.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Dio - Lock up the Wolves (1990)

[Obrazek: R-367748-1525719644-1309.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wild One 04:02
2. Born on the Sun 05:39
3. Hey Angel 04:59
4. Between Two Hearts 06:27
5. Night Music 05:05
6. Lock up the Wolves 08:30
7. Evil on Queen Street 06:01
8. Walk on Water 03:42
9. Twisted 04:44
10. Why Are They Watching Me 05:00
11. My Eyes 06:34

Rok wydania: 1990
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Rowan Robertson - gitara
Teddy Cook - bas
Simon Wright - perkusja
Jens Johansson - instrumenty klawiszowe

Dio po nagraniu albumu "Dream Evil" myślał o odświeżeniu formuły na muzykę, jaką do tej pory proponował i chciał to zrobić z zupełnie innymi muzykami. Tym razem nie były to wielkie gwiazdy, poza Simonem Wrightem, który w latach 1983-1990 występował w składzie AC/DC. Johansson wcześniej grał przez jakiś czas w RISING FORCE Malmsteena.
Największą uwagę Dio skupił na pozyskaniu nowego gitarzysty. Z całą pewnością nie miałby problemu z nawiązaniem współpracy z którymś z uznanych gitarzystów amerykańskich czy europejskich, postanowił jednak znaleźć kogoś zupełnie nowego. Dał ogłoszenie i na jego adres zaczęły napływać taśmy demo z prezentacjami różnych gitarzystów. Podobno Dio przesłuchał ich aż 3000, aby w końcu zdecydować się na młodziutkiego Rowana Robertsona, który w tym czasie miał zaledwie 18 lat. Styl Robertsona zafascynował Dio, który szukał gitarzysty nie tylko biegłego technicznie, ale pasującego do koncepcji albumu zarazem ostrego i mrocznego, jaki planował. Skład wykrystalizował się w roku 1990 i wszyscy wzięli się ostro do roboty, aby jeszcze w tym samym roku przedstawić płytę "lock Up The Wolves" wydany przez Warner Bros. w maju 1990.

Trzeba przyznać, że ten ruch, jaki poczynił Dio i ryzyko, jakie podjął, opłaciło się. Powstała płyta inna niż poprzednie, choć nadal oparta o tradycyjne formy heavy metalu i głos Dio jako element wiodący. Tym razem jednak Dio zdecydowanie podzielił się pierwszym planem z Robertsonem.
Jeśli Campbell i Goldie byli bardzo solidnymi wykonawcami planu Dio, to Robertson dodał tu bardzo wiele od siebie. Ten młody chłopak okazał się nie tylko znakomity technicznie, ale przede wszystkim wykazał się nieprawdopodobną energią, inwencją i chęcią gry. Z takim zaangażowaniem i polotem nie grał w DIO nikt ani wcześniej, ani potem. To w dużej mierze jego zasługą jest to, że szybkie kompozycje na tej płycie nie brzmią jak powielenie schematów z lat 1983-1987, a wolne są tak przepełnione mrokiem. Robertson gra tu kapitalne sola, inne niż nieco ugładzone zagrania Goldie i Campbella, sola pełne werwy, pasji i młodzieńczej fantazji. Odkrycie tego gitarzysty przez Dio, który zresztą otoczył go ojcowską opieką to jedno z największych osiągnięć wokalisty w czasie trwania jego muzycznej kariery. Szkoda tylko, że kolejne twórcze poszukiwania R.J. spowodowały, iż Robertson zagrał z nim tylko na tej jednej płycie. Wciąż gra, ma własny zespół, ale jednak pozostaje niestety na marginesie wielkiego heavy metalu. Tu na "Lock Up The Wolves" można go podziwiać, podobnie jak samego Dio w świetnej formie wokalnej.

Ta płyta w najlepszych kompozycjach wywołuje po prostu zachwyt. W momencie gdy tradycyjny heavy metal zaczyna zamierać, Dio przedstawia wraz z zespołem wzorcowe kompozycje, osadzone w najlepszych tradycjach klasycznego grania. Tu jednak należy zaznaczyć, że w przeciwieństwie do albumu poprzedniego, duży wpływ na kompozycje miał i Robertson i Bain oraz Appice, którzy w początkowej fazie reformowania zespołu jeszcze w nim się udzielali. Tradycyjnie na albumie DIO pojawiają się szybkie dynamiczne kompozycje o zwartej strukturze i tym razem to "Walk On The Water" i "Wild One". Porywające utwory zagrane z nieprawdopodobną energią i spokojnie można je postawić na równi z najsłynniejszymi podobnymi utworami z poprzedniego okresu. Nieco lżejszy, zaprawiony hard rockiem styl kompozycji został przedstawiony w "Hey Angel" i "Night Music", jednak i te utwory zostały zagrane z heavy metalową ekspresją. Głównym składnikiem tego albumu są rozbudowane, ciężkie i przesycone mrokiem i poważnymi rozważaniami utwory. Ponury "Why Are They Watching Me" jest nieco krótszy, zaś "Born On the Sun", napisany najwcześniej, najbardziej przypomina kompozycje z albumów poprzednich. On też znalazł się na singlu promującym ten LP.
Mnóstwo emocji i ciężaru jest w "Between Two Heart" i w "Lock Up The Wolves" z urozmaiconymi wokalami Dio i gitarą Robertsona, grającego z ogromnym wyczuciem. Tu miesza się potężny śpiew Dio z kruszącymi riffami Robertsona. Do tego prosta gra sekcji rytmicznej z wysuniętą perkusją Wrighta. Tę prostotę Dio zresztą wypomniał potem Wrightowi i nie kontynuował z nim współpracy muzycznej, choć ten perkusista pozostał z nim w bliskim kontakcie i towarzyszył mu niemal do ostatnich chwil życia. Apogeum mroku i tworzenia klimatu ten album osiąga w niesamowitym "Evil On The Queen Street". Ten numer to po prostu autentyczny metalowy horror i tu zło czai się w każdej sekundzie. Robertson i Dio zrobili tu wszystko, a nawet dużo więcej niż można sobie wyobrazić, aby stworzyć nastrój grozy. Gitara Robertsona jest niesamowita w tych zagrywkach. Młody Guitar Hero. Wspaniały, wspaniały gitarzysta.
Płyta jest bardzo długa jak na standardy tamtego okresu. Za długa o dwie słabsze, mało wyraziste utwory "My Eyes" i "Twisted", owszem, zagrane na poziomie pozostałych, ale pozbawione jakiejś wyraźnej, rozpoznawalnej tożsamości, jaką mają wszystkie inne kompozycje.

Jest to najlepiej wyprodukowany z dotychczasowych album DIO. Encyklopedyczny przykład heavy metalowego soundu pełnego głębi i idealnego balansu. Choć to płyta gitarowa, to klawisze w tle są najlepszymi, jakie znalazły się na LP sygnowanych jako DIO. Ta płyta nie mogła zabrzmieć inaczej. Ten album był jednym z tych, które utrzymywały wiarę w heavy metal w tym najgorszym dla gatunku, momencie nadejścia lat 90-tych. Jak się jednak okazało, pewne priorytety marketingowe i historyczne zaszłości zadecydowały o tym, że to jedyny album w tym składzie. Gdy Iommi postanowił zakończyć etap BLACK SABBATH Martin Era i odbudować skład Sabbsów z czasów "Heaven And Hell", R.J.Dio chętnie skorzystał z tej propozycji. Zespół DIO przestał istnieć i do tej koncepcji wokalista powrócił dopiero po sabbathowskim "Dehumanizer".
Ciężki, mroczny, melodyjny... Dio i Robertson... "Lock Up The Wolves".
Ekstraklasa tradycyjnego heavy metalu.


Ocena: 9.2/10

5.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Dio - Strange Highways (1993)

[Obrazek: R-3082082-1575881100-4100.mpo.jpg]

Tracklista:
1. Jesus, Mary, & The Holy Ghost 04:13
2. Firehead 04:07
3. Strange Highways 06:54
4. Hollywood Black 05:09
5. Evilution 05:37
6. Pain 04:13
7. One Foot In The Grave 04:02
8. Give Her The Gun 06:00
9. Blood From A Stone 04:15
10. Here's To You 03:24
11. Bring Down The Rain 05:45

Rok wydania: 1993
Gatunek: Heavy /Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Tracy G (Tracy Grijalva) - gitara
Jeff Pilson - bas
Vinny Appice - perkusja

Gniewny, gniewny Dio... "Strange Ways" wydaje Vertigo w październiku 1993 roku.
Czy dlatego, że odbudowany z nim w roli głównej BLACK SABBATH przetrwał tak krótko, czy może dlatego, że "Dehumanizer" był tak mroczną i wyzwalającą również gniew płytą?

Reaktywowany został DIO, w zupełnie nowym zresztą składzie, ale jednak DIO, bo i stare logo na to wskazuje. Appice podążył za Dio, a Jeff Pilson to basista znany i uznany. Zresztą R.J mógł chyba bez żadnego problemu dobrać sobie znakomitości do nowej ekipy. Tracy G w tym towarzystwie był niemal nieznany, bo WWIII to zespół, który nigdy jakiejś większej popularności nie zrobił. Fakt, ten gitarzysta pasował do koncepcji płyty gniewnej. I nowoczesnej poniekąd, jak wszystko niemal co pojawiało się w okresie eksperymentów heavy i power metalowych lat 90tych. Czyż "Jesus, Mary, & The Holy Ghost" nie brzmi nowocześniej, niż wcześniejsze nagrania DIO?
Dio śpiewa słabo. Słabo jak jak na tak ostre i agresywne, a zarazem precyzyjne riffy i jeśli jest gniewny, to ujawnia to niezbyt przekonująco. Mało melodii w stylu Dio. Prawie wcale. Ogólnie album melodyjnym nazwać trudno. Naturalnie pod stare kompozycje można by jakoś podciągnąć "Strange Highways", ale bardziej chyba jest to pokłosie "Dehumanizer". Duszno, wolno, niepokojąco. Jak i mocno akcentowanym basem i perkusją "Evilution". Wyłamuje się z tego kręgu po części również najlepszy na płycie "Give Her The Gun", gdzie balladowy styl przenika się z tym epickim DIO i z domieszką BLACK SABBATH lat 80tych także. Trudno powiedzieć czemu, ale te kompozycje są jakoś do siebie podobne. Oczywiście rozpoznawalne, ale podobne przez styl gry Tracy G, który zresztą przeniósł w znacznym stopniu z WWIII. Dużo rwanych zagrywek, niemal doomowe, ale ostro rozgrywane fragmenty instrumentalne, celowo mało czytelne sola. Nowocześnie jak na DIO. Wolno, wolniutko zazwyczaj, lub co najwyżej w tempie średnim i rozpędzają dopiero w pod koniec w "Here's To You" do klasycznej szybkości Dio, ale refren jest fatalny w tym lżejszym charakterze i beznadziejnych chórkach, a solo można polubić dopiero po dłuższym czasie chyba...

Brzmienie tego albumu jest surowe i oschłe, odhumanizowane rzec by można. Można, ale gdyby porównać je z brzmieniem innych płyt z power i heavy metalem z USA z tego okresu, to jest to sound typowy. Bardzo typowy i to jest jakieś równanie w dół, do zespołów, które z racji niespecjalnie dobrych warunków i możliwości technicznych tak po prostu nagrywały.
Jakoś trudno kogoś wyróżnić. Styl gry Grijalva jet specyficzny, rozpoznawalny itd.., ale czy jest doprawdy tak dobry, jak się czasem o nim mówi?

Ogólnie można by powiedzieć, że to znakomita płyta, gdzie Dio wreszcie przestał wyśpiewywać naiwne heavy metalowe melodyjki lat 80tych i zrobił krok naprzód w nowoczesny, klimatyczny i agresywny miejscami heavy/power metal. Można by tak powiedzieć... czemu nie?


Ocena: 5/10

26.02.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Dio - Angry Machines (1996)

[Obrazek: R-579251-1559132205-2236.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Institutional Man 05:08
2. Don't Tell the Kids 04:19
3. Black 03:11
4. Hunter of the Heart 04:13
5. Stay Out of My Mind 07:11
6. Big Sister 05:36
7. Double Monday 02:56
8. Golden Rules 04:54
9. Dying in America 04:39
10. This Is Your Life 03:25

Rok wydania: 1996
Gatunek: Heavy /Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Tracy G (Tracy Grijalva) - gitara
Jeff Pilson - bas
Vinny Appice - perkusja
Scott Warren - instrumenty klawiszowe

Czy w przypadku DIO dużo zależy od gitarzysty? Zaryzykuję tezę, że bardzo dużo. "Strange Highways" i "Angry Machines" dzieli trzy lata, a w zasadzie można powiedzieć, że to jednoznaczna kontynuacja. Płytę wydała wytwórnia Mayhem Records z Nowego Jorku we wrześniu 1996.

Oczywiście są tu i klawisze Scotta Warrena, ale czym są w porównaniu z beznadziejnością gitarowego stylu gry Tracy Grijalva?
Ta płyta wynika z poprzedniej, wynika także jeszcze bardziej z doświadczeń "Dehumanizer" tyle, że ta dehumanizacja posunęła się tu zbyt daleko. Bezduszny i mechaniczny heavy/power z "Angry Machines" to wyraz głębokiego kryzysu klasycznego heavy metalu lat 90tych, który w USA pogubił się zupełnie na podstawie mylnego przeświadczenia, że melodia już nic nie znaczy, a liczy się tylko klimat, przy czym im bardziej pokręcony, tym lepiej.
Ten LP jest jednoznacznym wyrażeniem takiego stanowiska i to, że Dio śpiewa tu jak zwykle dobrze, to żadnego znaczenia nie ma. Nie ma, ponieważ muzyka, do której śpiewa nie zobowiązuje go do niczego poza asystowania głosem przy serii pozbawionych inwencji riffów Tracy G i topornych układach  rytmicznych, graniczących z minimalizmem, żeby nie powiedzieć prymitywizmem, oczywiście założonym z góry. Melodia z czasów Robertsona stała się niemodna, zresztą gdzie tam Tracy G. do Robertsona i można odnieść wrażenie, że toporny minimalizm jest wynikiem braku umiejętności tego gitarzysty. DIO nie mogło spotkać nic gorszego niż Tracy G jako gitarzysta i współautor utworów. Z drugiej strony zamysł musiał być taki, jak tu słychać, bo przecież jedyna  w historii zespołu kompozycja Stay Out of My Mind, w tworzeniu której Dio nie brał udziału, autorstwa Pilsona, to numer jakby na zamówienie na ten album, bo czy tu coś z DOKKEN słychać? Przecież nie. Paskudna rytmika, paskudne nowomodne klawisze i dążenie do eksperymentu muzycznego za wszelką cenę, oraz mrok w złym stylu i duszność atmosfery rozumiana w dziwny sposób, to esencja tej płyty. Co więcej, ta muzyka cierpi na ewidentny brak mocy, którą w jakimś tam stopniu można było jeszcze wyczuć na płycie poprzedniej. Bezsporny przykład to Golden Rules, gdzie pojawia się osławiona fraza "angry machines". Nie, nie ma tu dobrej muzyki, bo Dying in America to wynaturzony i zdeformowany zlepek idei z "Dehumanizer".

DIO w roku 1996 porzucił wszystkie ideały muzyczne, które uczyniły go wielkim dekadę wcześniej. Te lata 90 te są dla zespołu i dla samego Ronnie Jamesa Dio stracone w równym stopniu, jak dla niemal wszystkich innych zespołów amerykańskich w tym okresie. Odrodzenie przyniesie wiek XXI.

ocena: 2,8/10

new 15.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Dio - Magica  (2000)

[Obrazek: R-1718941-1338008910-2038.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Discovery 00:54
2. Magica Theme 01:17
3. Lord of the Last Day 04:04
4. Fever Dreams 04:38
5. Turn to Stone 05:20
6. Feed My Head 05:39
7. Eriel 07:23
8. Challis 04:25
9. As Long as It's Not About Love 06:04
10. Losing My Insanity 05:05
11.Otherworld 04:57
12.Magica ~ Reprise 01:53
13.Lord of the Last Day ~ Reprise 01:45

Rok wydania: 2000
Gatunek: Heavy /Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew, instrumenty klawiszowe
Craig Goldy - gitara, instrumenty klawiszowe
Jimmy Bain - gitara basowa
Simon Wright- perkusja

Millenium dla DIO staje pod znakiem powrotu do magicznych snów z lat 80tych, do czasów "Dream Evil", choć w bardziej poetyckiej i zadumanej formie. Powraca także współtwórca tego Uśpionego Zła Craig Goldy i gitarowe nieporozumienie pod imieniem Tracy G. odchodzi nareszcie w przeszłość. Powraca Jimmy Bain oraz Simon Wright, który tak fantastycznie grał na "Lock Up The Wolves' wraz z młodziutkim Robertsonem...
Wymarzony, budzący wspomnienia skład nagrywa album "Magica", przedstawiony światu przez Spitfire Records w marcu 2000. Zainteresowanie i napięcie, jakie towarzyszyło premierze tej płyty było ogromne na całym świecie.

To sen, sen magiczny i dużo tu repetycji, interludiów budujących nastrój już od samego początku i może to nie koncept, ale zwarta historia transcendentalnej podróży umysłu na pewno. Tak Discovery i Magica Themes wprowadzają do ciężkiego i posępnie kroczącego Lord of the Last Day, kompozycji fenomenalnej i dziesięć lat trzeba było czekać, by coś takiego usłyszeć w wykonaniu DIO. Tyle, że to musieli być "ci" muzycy. Gotyckie chóry stanowią pomost do Fever Dreams i po raz drugi znajdujemy się w świecie "Dream Evil", gdzie na szczęście nic się nie zmieniło. To tak klasyczny DIO z lat 80tych, że bardziej klasycznie być już nie może. Potem apokaliptyczne zagrywki gitarowe Goldy wprowadzają do Turn to Stone, ponurego i rytmicznie akcentowanego mroczną gitarą i ten mrok pogłębia się w Feed My Head. To ten chłodny i bezwzględny DIO z lekko zakręcony refrenem... Ta podróż staje się z minuty na minutę bardziej psychodeliczna. Docieramy do centrum wydarzeń w symfonicznie zaaranżowanym Eriel, najdłuższym i to kompozycja o zdecydowanie heavy/symphonic charakterze, porażająca w pewnych miejscach surowym ascetyzmem, a jednocześnie z ogromnym ładunkiem emocji w innych fragmentach. Końcowa część tej kompozycji jest bez wątpienia jedną z najbardziej zapadających w pamięć na całej tej płycie. Może dlatego klasyczny heavy metal w umiarkowanym tempie (Challis) prezentuje się po nim dosyć przeciętnie. Czym jest As Long as It's Not About Love? Może odległą wariacją na temat Dio w RAINBOW? Tak czy inaczej, taki romantyczny i zadumany Ronnie jest niepowtarzalny i może szkoda, że ta melodia potem potężnieje, choć Goldy gra wspaniałe solo. Folkowo pobrzmiewający Losing My Insanity jest tu pewnym zaskoczeniem, ale tylko na początku, bo niebawem przeradza się ta kompozycja w klasyczny DIO  w umiarkowanym tempie z "Dream Evil".
Bardzo dobre, ale już na tym albumie lekko wtórne. Otherworld rozpoczyna Wright i dosyć długo nie wiadomo jak chcą to wszystko zakończyć. Zakończenie jest jak najbardziej typowe dla DIO starej daty z wysuniętym Dio i mocnymi riffami poniekąd w rytmice "Kashmir". Poetycko, ale twardo i po męsku ekipa Dio kończy tę płytę, przy czym oczywiście są jeszcze Reprise, nadające wszystkiemu jeszcze bardziej "magiczny" klimat.

DIO w tym składzie potrafi ze sobą grać, co więcej, Dio potrafi śpiewać tak jakby się od niego oczekiwało. Jest na pewno magiczna więź między nimi, ale przede wszystkim nie ma bezsensownego amerykańskiego metalowego eksperymentu lat 90tych. Ogólnie jest to na pewno muzyka trudniejsza niż ta z "Dream Evil" chociażby, określony konceptualizm ma tu bardzo duże znaczenie, ale DIO wraca jako zespół kultywujący styl i legendę z lat 80tych, której dalszego ciągu tak wielu oczekiwało tak długo.

ocena: 8,2/10

new 26.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Dio - Killing the Dragon (2002)

[Obrazek: R-3182116-1558811177-7685.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Killing the Dragon 04:26
2. Along Comes a Spider 03:33
3. Scream 05:03
4. Better in the Dark 03:42
5. Rock & Roll 06:14
6. Push 04:08
7. Guilty 04:26
8. Throw Away Children 05:36
9. Before the Fall 03:48
10. Cold Feet 04:11

Rok wydania: 2002
Gatunek: Heavy /Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew, instrumenty klawiszowe
Doug Aldrich - gitara
Jimmy Bain - gitara basowa
Simon Wright - perkusja

W roku 2002 odchodzi Craig Goldy i do dziś końca nie jest jasne czemu tak się naprawdę stało. Tymczasem kolejna płyta jest już w zasadzie przewidziana i zapowiedziana i potrzebny jest gitarzysta. Z pomocą przychodzi gwiazda hard rockowego grania Doug Aldrich, który swoją pełną sukcesów karierę rozpoczął  w połowie lat 80tych w uważanym przez wielu za kultowy LION, a potem przewodził przez kolejne dziesięć lat słynnemu BAD MOON RISING, by w końcu w 2002 zostać gitarzystą WHITESNAKE. Do tej pory z heavy metalem nie miał wiele wspólnego, ale to końcu Aldrich...
W maju 2002 roku Spitfire Records wydaje płytę "Killing The Dragons", która zapowiadana była jako powrót do korzeni DIO, do czasów "Holy Diver".

Coś z tego na pewno się spełniło, bo tytułowy Killing the Dragon na samym początku ma z Holy Diver wiele wspólnego tak rytmice jak i melodii, a przede wszystkim w  wysublimowanym stylu przekazu epickiej historii. Jest to doskonały początek tej płyty, co więcej rytmiczny, zagrany w średnim tempie pełen finezyjnych ornamentacji Aldricha Along Comes a Spider jest potwierdzeniem tych wszystkich zapowiedzi. A Aldrich gra fenomenalnie, ekstra metalowo i jego pirotechniczne solówki to ozdobą tego albumu, niezależnie co tu grają. Można też zauważyć, że stara się niezbyt daleko odchodzić od stylu gry Goldie i Viviana Campbella, trzymając się tym samym pewnej gitarowej tradycji przekazu DIO z lat 80tych. To słychać także w bardzo klasycznym i bardzo dobrym rytmicznym Better in the Dark, zdecydowanym potoczystym numerze DIO z pięknymi zagrywkami Aldricha na wyrazistym tle basu Baina. Maestria!
Jednak nie wszystko w pierwszej części albumu jest tak interesujące. Utrzymany w zasadniczej konwencji Scream nie ma tak dobrej melodii, natomiast ciężki i kroczący w "kashmirowym" stylu to kompozycja interesująca jako stylistyczna kontynuacja niepokojącego grania z "Magica". Rozpoczyna się wybornie, ale refren jest jednak bardzo trywialny i czas pryska, a z takim mozołem ten klimat zostaje zbudowany w części wstępnej i zwrotkach. Byłoby genialnie, ale jest jednak tylko bardzo dobrze.
W drugiej części Push to dosyć tuzinkowy heavy metal z elementami rock metalu stadionowego i dobrze, że bardziej refleksyjny spokojnie zagrany Guilty zaciera wrażenie pewnie powszedniości poprzedniej kompozycji. Wolno, mrocznie w Throw Away Children i ponownie ta magia DIO w takich pełnych podskórnego niepokoju kompozycjach wraca. Piękne solo zagrał tu Aldrich. No i doskonały jest tu majestatyczny dziecięcy chór King Harbour Children's Choir. Super zaśpiewali! Jedyny błąd moim zdaniem, że powinni być głośniejsi po prostu. Najlepsze jest to, że wydobyli tę kapitalną melodię jeszcze lepiej od samego Dio. Coś takiego...
Prosty, ostry i rytmiczny DIO to Before the Fall, numer udany, ale jednak prosty i na tej płycie jednak drugorzędny. Ostatni Cold Feet niestety to trochę odskok w lata 90 te zespołu i marnie to wygląda. Bez tej kompozycji ten album zasługiwałby na wyższą ocenę, a już na pewno nie jest numer na zakończenie i podsumowanie. Nie ratuje go nawet wyśmienite solo Aldricha.

Na wysokości zadania powrotu do stylistyki DIO z lat 80tych stanął także Mistrz Eddy Schreyer, którego zdolność do tworzenia soundu po prostu na życzenie, i to przez dekady i dla dziesiątków zespołów stała się legendarna.
Przywrócił najbardziej klasyczny sound DIO z lat 80tych, jaki był możliwy i podporządkował temu nawet bardzo rozpoznawalne zazwyczaj brzmienie gitary samego Aldricha.
Dio zaśpiewał bardzo dobrze, utwory się spodobały i wielu nawet przymknęło oko na pewną nierówność całości pod względem kompozycyjnym. Niemal zgodnie ogłoszono powrót DIO do najbardziej klasycznego stylu zespołu.
Doug Aldrich odszedł niebawem, już w roku 2003, zajęty obowiązkami w jeszcze bardziej kultowym WHITESNAKE Coverdale'a. A jego miejsce zajął... Craig Goldy.


ocena: 8,1/10

new 1.12.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Dio - Master of the Moon   (2004)

[Obrazek: R-1274903-1351809757-8201.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. One More for the Road 03:17
2. Master of the Moon 04:19
3. The End of the World 04:39
4. Shivers 04:16
5. The Man Who Would Be King 04:59
6.The Eyes 06:27
7. Living the Lie 04:26
8. I Am 05:00
9. Death by Love 04:22
10. In Dreams 04:26

Rok wydania: 2004
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ronnie James Dio - śpiew
Craig Goldy - gitara
Jeff Pilson - gitara basowa
Simon Wright - perkusja
Scott Warren - instrumenty klawiszowe


Powrót Goldy zbiegł się z odejściem w roku 2003 Baina, którego zastąpił w 2004 grający już wcześniej w DIO Jeff Pilson.
Ten skład nagrał dosyć szybko album "Master Of The Moon" wydany przez Steamhammer i Sanctuary Records w sierpniu.

Trochę trywialnie i bardzo generycznie zaczyna się ta płyta utworem One More for the Road o radiowej długości, typowej dla średnio szybkich klasyków  DIO melodii i bardzo dobrym wokalu lidera, ktory przykrywa nieco miałkość ogólną tej kompozycji. Do takich otwarć należy już jednak przywyknąć. Potem jednak następuje zmiana klimatu i DIO odkrywa właściwe karty w graniu melancholijnym i posępnie refleksyjnym. Wolny, miarowy Master of the Moon ma lżejszy refren, niż można by przypuszczać. Trochę w tym progresji i nieco nowego spojrzenia, aczkolwiek to już chyba było kiedyś, choć może bardziej energicznie bardziej interesująco zagrane. Brakuje dobrej melodii  w The End of the World i ten koniec świata w pozbawionym energii numerze przebiega przy akompaniamencie dyskretnego ziewania.
Jakieś to wszystko pretensjonalne... Jeśli Shivers ma być czymś bardziej ambitnym w heavy metalu, to nie jest i nowomodne ornamentacje klawiszowe temu dodatkowo nie służą. Ponadto jakoś Goldy gra na tej płycie mechanicznie, jest jakby obok i nawet te sola są mało interesujące, raczej odegrane niż zagrane w ramach tych kompozycji. Jest tu niby klimat w The Man Who Would Be King, także bardzo wolnym, ale ani to smutne, ani podniosłe, ani uroczyste. Nijakie po prostu. Ta niby oniryczna maniera tych utworów staje się nieznośna  w przypadku The Eyes, umieszczonego w krytycznym węzłowym miejscu płyty i może nie byłoby tak źle gdyby nie fatalny po prostu refren. No i ta elektronika... Straszne. Lekka próba ożywienia całości w Living the Lie jest w zasadzie udana i choć na innej płycie DIO ta kompozycja byłaby na pewno w drugim szeregu, to tutaj się wyróżnia, chociażby tym, że nie jest taka pretensjonalna. Potem jednak pretensjonalności jest aż nadto w refrenie I Am. Za to doskonale się zaczyna Death by Love serią zdecydowanych riffów, co z tego jednak, skoro potem refren i część instrumentalna jest całkowicie bezbarwna i pozbawiona myśli przewodniej. Tak samo generyczny jak na początku One More for the Road to na końcu jest In Dreams, tyle że zdecydowanie bardziej ospały.

Momenty, fragmenty, przebłyski...
Poza bardzo dobrym wokalem Dio nie ma tej płycie nic interesującego. Nudny heavy metal w średnio wolnych tempach z zadęciem na tworzenie z niczego progresywnego klimatu.
Jak się okazało, była to ostatnia płyta studyjna DIO. Ronnie James Dio po 2006 skupił się raczej na HEAVEN & HELL, który nie mógł nazywać się BLACK SABBATH... Rzecz jasna Dio wspominał o kolejnym albumie pod szyldem DIO, ale gdy nadszedł Czarny Dzień 16 maja 2010 roku, wszystko odeszło w przeszłość.


ocena: 4,8/10

new 5.12.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości