Firewind
#1
Firewind - Between Heaven and Hell (2002)

[Obrazek: R-3906698-1377694843-1787.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Between Heaven and Hell 04:51
2. Warrior 04:44
3. World of Conflict 04:04
4. Destination Forever 03:44
5. Oceans 01:49
6. Tomorrow Can Wait 05:39
7. Pictured Life (Scorpions Cover) 03:36
8. Firewind Raging 04:26
9. I Will Fight Alone 05:09
10. Northern Sky 04:50
11. Fire 04:38
12. Who Am I? 05:18

Rok wydania: 2002
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Stephen Fredrick - śpiew
Gus G (Kostas Karamitroudis) - gitara, instrumenty klawiszowe
Kostas "Konstantine" Exarhakis - bas
Brian Harris - perkusja

Historia "odkrycia" Gusa G jako gitarzysty to opowieść na odrębny temat, sporo by też można powiedzieć o pierwotnym celu założenia zespołu FIREWIND jako grupy dla show i własnej przyjemności. Zapewne niewielu w tym pierwszym momencie mogło przypuszczać, że ten band zajmie tak znaczącą pozycję w obszarach tradycyjnego heavy metalu z USA, choć sam styl to wypadkowa doświadczeń muzycznych wypracowanych po obu stronach Atlantyku.
Gus od początku miał szczęście do doboru składu, bo samo nazwisko Frederick znaczyło wiele. Frederick wspomógł też Gusa G. w nadaniu kompozycjom ostatecznego kształtu, także w warstwie tekstowej i w 2002 pojawił się oficjalny debiut grupy, poprzedzony jak wiadomo demo CD "Nocturnal Symphony" nagranym w innym składzie i do dziś mało znanym. Płyta zostala wydana przez Massacre Records i Leviathan Records  w końcu czerwca 2002 roku.

Gus oparł się w "Between Heaven and Hell" na najbardziej klasycznych formach tradycyjnego heavy metalu, w dużej mierze z lat 80tych i dokładając swoją gitarową inwencję, wspartą potężnym głosem Fredericka, stworzył album mocny, soczysty i pokazujący, że nadal można eksplorować teoretycznie już zbadane obszary, dostarczając słuchaczom emocji i dużej frajdy.
"Between Heaven and Hell" otwiera ten album jako kompozycja prosta, ale nie prostacka, ujawniając talent Gusa do łączenia intensywnych niemal surowych zagrywek w zwrotkach z bardzo melodyjnymi refrenami. Potwierdza też tu swój nieprzeciętny talent jako gitarzysta, napełniając sola treścią, także inspirowaną metalem neoklasycznym. W "Warrior" potrafi w ciekawy sposób dołożyć i heavy metalowej epiki, a w "World of Conflict" rockowego feelingu w podniosłym stylu. Refren należy do najlepszych nie tylko na tym albumie FIREWIND.
Znakomicie prezentuje się chłodny "Destination Forever", stanowiący mix europowermetalu i tradycyjnego heavy, oparty na galopującym motywie gitarowym i ubarwiony pełnym rozmachu solem Gusa. Album urozmaica nastrojowa miniatura instrumentalna "Oceans" i będący wirtuozerskim popisem Gusa "Northern Sky". Jest to jednak mała część płyty, bo dominują utwory z naciskiem na wykorzystanie Fredericka dla dopełnienia całości muzycznej. Udaje się to również w delikatnym, ale pełnym mocy melodic metalowym "Tomorrow Can Wait".
Tu, podobnie jak w Firewind Raging, słychać pierwiastki neoklasycznego metalu, słychać też inspiracje muzyką CHASTAIN i przywiązanie do tradycji lat 80tych w konstrukcji kompozycji. Na tym tle słabiej nieco wypada "I Will Fight Alone", bardzo tradycyjny heavy metal, trochę prostszy i z mało porywającym refrenem, utrzymany w równym średnim tempie. Za to "Fire" to mocny melodyjny heavy power zdecydowanie amerykański, to nabierający prędkości, to zwalniający lekko i prowadzony tym razem przez Fredericka.
Na koniec pytanie "Who Am I?". Odpowiedź jest prosta - wybitnym gitarzystą i wszechstronnym kompozytorem.
Także w przypadku tej melancholijnej pół ballady, zaśpiewanej z uczuciem i łagodnie także przez Gusa, który tu dopowiada wszystko gitarą. Ukłonem w kierunku klasyki jest cover SCORPIONS, umieszczony w środku i stanowiący własną wizję tego klasyka lat 70tych.

Album ma brzmienie bardzo dobre, typowe dla płyt z USA, z wyważoną głośnością sekcji rytmicznej, także i Gus nie jest nadmiernie wyeksponowany, poza solami, przygotowanymi w bardzo staranny sposób. Pierwszy album FIREWIND ustawił poprzeczkę dla tego zespołu bardzo wysoko, jak się jednak później okazało, wdarcie się do czołówki tradycyjnego heavy metalu nie było dziełem przypadku i jednorazowej eksplozji talentu Kostasa Karamitroudisa.
Ten LP to jeden z najwybitniejszych przykładów kontynuacji tradycji klasycznego heavy metalu w XXI wieku, którego wartość podnosi bardzo wysokiej klasy wykonanie.



Ocena: 9.5/10

27.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Firewind - Burning Earth (2003)

[Obrazek: R-4084359-1458014085-2215.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Steal Them Blind 04:58
2. I Am the Anger 03:45
3. Immortal Lives Young 06:45
4. Burning Earth 04:00
5. The Fire & the Fury 05:24
6. You Have Survived 05:26
7. Brother's Keeper 04:40
8. Waiting Still 04:04
9. The Longest Day 05:20

Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Stephen Fredrick - śpiew
Gus G - gitara, instrumenty klawiszowe
Petros Christodoylidis - bas
Stian L. Kristoffersen - perkusja

Już w rok po wydaniu debiutu Gus G. przedstawił światu drugi album, nagrany z inną sekcją rytmiczną, ale ponownie z amerykańskim wokalistą Frederickiem. Także i tym razem spory udział w ostatecznym kształcie tego albumu miał znany gitarzysta David T. Chastain, który był również współautorem trzech kompozycji. Płytę, podobnie jak debiut, wdały równocześnie Massacre Records i Leviathan Records w listopadzie 2003 roku.

Gus z żelazną konsekwencją realizował założenie, jakie było fundamentem debiutu - grać mocny melodyjny heavy metal z elementami power, oparty o wzorce USA i Europy, o kunszt gitarowy i potężnie brzmiące partie wokalne. Mając w ręce wszystkie atuty, zaprezentował płytę, która pokazała jasno, że wysokiej klasy pierwszy LP nie był tylko jednorazowym wyskokiem.
Od gromu się zaczyna "Steal Them Blind" i po recytacji jak grom spada lawina gitarowa Gusa. Mocny epicki numer, oparty o klasyczne granie heavy w amerykańskim stylu, wykonany z pasją ... no i czeka się na solo Gusa. Warto, bo to solo znakomite i Gus po raz kolejny potwierdza, że ten element w FIREWIND dopieszcza w najdrobniejszych szczegółach. "I Am the Anger". No tak i to słychać w głosie Fredericka. To wokalista o nieprzeciętnie męskim, twardym głosie i do twardych gusowych riffów pasuje idealnie. Utwór bardzo melodyjny, wręcz przebojowo melodyjny, ale równocześnie bardzo heavy. Bardzo heavy jest też "Immortal Lives Young" zrobiony z epickim rozmachem, dostojny i uroczysty. Jest też bardzo amerykański i duch grania lat 80tych nad tym polatuje bez przerwy. Za to "Burning Earth" to benzyna wylana na otwarty ogień. Niezwykle dynamiczna gra Gusa gdzieś z echami neoklasycznymi i mistrzowskie rozegranie wokali czynią z tego utworu centralny punkt albumu. Oparty na ciężkich riffach i warkoczącym basie instrumentalny "The Fire & the Fury to popis Gusa", ale także ciekawie podana mroczna i tajemnicza opowieść. Frapująca i wciągająca także w drugiej spokojnej i sentymentalnej części. "You Have Survived" bardzo dobry, ale poza podniosłymi zaśpiewami w refrenach nie ma tu jakoś punktu zaczepienia. Nieco mało wyrazisty jest szybki "Waiting Still", ze zbyt lekkim refrenem, ale druga część albumu zawiera dwie kapitalne kompozycje, które z nawiązką rekompensują te niedostatki. "Brother's Keeper" to utwór praktycznie rockowy, zagrany z powerową energią i jakąś taką determinacją, która przy zastosowaniu powtarzalnych fraz gitarowych daje niezwykły efekt i do tego gustowne zamykające swobodne solo Gusa. "The Longest Day" ma cechy metalowego hymnu z misternie utkaną gitarową koronką otaczającą wokal i solem będącym jakby drugim głosem dopowiadającym to czego nie powiedział Frederick.

Płyta na dobre brzmienie, może perkusja mogłaby być głośniejsza i Frederick w paru miejscach lekko znika za gitarowym murem Gusa. Zagrane z werwą kompozycje wskazują też, że nowa sekcja rytmiczna wie, o co Gusowi w tym wszystkim chodzi. Płyta urozmaicona, zawierająca kilka niespodzianek i nienużąca w żadnym momencie. Album nie sprawia też wrażenia monolitu US Power, jaki bywa standardem wielu zespołów. Inspiracje rycerskim graniem, melodic power, klasycznym heavy w jednym kotle. Jest to jednak album spójny, utrzymany w rozpoznawalnej jako FIREWIND stylistyce i godny następca debiutu.


Ocena: 9/10

27.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Firewind - Forged by Fire (2005)

[Obrazek: R-2083516-1314862965.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Kill to Live 03:41
2. Beware the Beast 04:21
3. Tyranny 03:29
4. The Forgotten Memory 03:42
5. Hateworld Hero 05:38
6. Escape From Tomorrow 03:51
7. Feast of the Savages 04:21
8. Burn in Hell 04:38
9. Perished in Flames 04:52
10. The Land of Eternity 05:53

Rok wydania: 2005
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Chity Somapala - śpiew
Gus G. - gitara
Petros Christodoylidis - bas
Stian L. Kristoffersen - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe


Trzecia płyta FIREWIND to jednocześnie jednorazowy występ Chity Somapala jako wokalisty. Fredericka, człowieka o głosie startującego odrzutowca, zastąpił wyborny technik, ale musiał się dostosować do wymogów Gusa. Tym razem premiera miała miejsce w Japonii, bo LP został wydany przez EMI w listopadzie 2004, w styczniu 2005 wydała ją natomiast Century Media Records.

Heavy power w amerykańskim, choć granym przez Greków stylu, to esencja tej płyty. "Kill to Live" jest takim utworem, gdzie Somapala od razu zdaje egzamin na piątkę. Ostry zadziorny wokal w ostrej, zadziornej kompozycji, okraszonej solem gościnnie tu występującego Jamesa Murphy. "Beware the Beast" mocno nawiązuje do dwóch pierwszych płyt, jest tu nawet w refrenie coś z DREAM EVIL. Album rozpoczyna się świetnie i słychać, że Gus ze swoją armią nie ma chęci nadal brać jeńców. Melodyjnie i podniośle, do tego Katsionis robi znakomity jak zwykle zresztą podkład klawiszowy. "Tyranny" jest prostszy, bardziej rockowy i bujający i tu Somapala śpiewa bardziej swoim naturalnym głosem. Gus daje ekscytujący popis gitarowy i słychać, że jest w formie. "The Forgotten Memory" znacznie cięższy, z lekkimi echami MYSTIC PROPHECY, ale utwór traci z powodu bardzo przesłodzonego refrenu. Taki kontrast, jaki tu jest wręcz razi. Wolniejszy, w pewnym stopniu epicki "Hateworld Hero" ma też łagodny refren, jest on jednak bardzo wysmakowany, rockowy i po raz kolejny Somapala pokazuje, że w takich momentach jest mistrzem w swoim fachu.
W tym miejscu już można powiedzieć, że płyta jest zróżnicowana i nie ogranicza się do heavy powerowych szarż. Taką szarżą jest w połowie "Escape From Tomorrow". W połowie, bo i tu mamy znacznie łagodniejsze fragmenty, które płynnie przechodzą w szybsze i agresywniejsze za sprawą gitary. W instrumentalnym "Feast of the Savages" Gus poszalał sobie razem z Marty Friedmanem i utwór ten jest po raz kolejny przykładem, że Gus ma pomysły na niebanalne numery bez wokalisty, choć tu współautorem jest także Friedman. Piękne solo także dał Gus w "Burn in Hell", mocnym numerze heavy metalowym z epickim zacięciem i refrenem nieco przypominającym czasy BLACK SABBATH z Dio i Martina. Od basu rozpoczyna się "Perished in Flames" tocząc się powoli i z nieubłaganą konsekwencją. Też coś z tego BLACK SABBATH z lat 1987-1990 tu jest i nawet pewne zapożyczenia od Iommiego Gus stosuje, ze znakomitym skutkiem zresztą. Do tego znakomita power/thrashowa wstawka i mamy kompozycję, którą śmiało można zaliczyć do najlepszych w repertuarze zespołu w tym czasie. Wreszcie na zakończenie wspaniała ballada "The Land of Eternity", pełna emocji i zaśpiewa z ogromną pewnością i rozmachem przez Chity. Do dośpiewał gitarą resztę Gus i mamy przepiękny, przebojowy numer z najwyższej półki łagodnego, ale stanowczego, metalowego grania.

Ekipa Gusa i tym razem nie zawiodła, przedstawiając płytę atrakcyjną pod względem melodii na bardzo wysokim poziomie wykonania i starannie wyprodukowaną, co słychać na planie pierwszym i drugim. Mocny bas, wysmakowane klawisze, dobre bębny i blachy. Somapala w tym wszystkim czuje się świetnie i jest godnym następcą Fredericka, co więcej wątpię, aby Frederick zdołał stworzyć tak wspaniały klimat w łagodnych kompozycjach jak wokalista ze Sri Lanki. A Gus G. jak zwykle rządzi.
Album godzi gusta i upodobania zarówno fanów metalu zza Oceanu jak i tych, którzy wolą więcej Europy. Łączy mostem znakomitej muzyki.


Ocena: 9/10

28.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Firewind - Allegiance (2006)

[Obrazek: R-13232423-1550412389-1942.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Allegiance 04:41
2. Insanity 04:29
3. Falling to Pieces 04:03
4. Ready to Strike 04:35
5. Breaking the Silence 04:03
6. Deliverance 06:07
7. Till the End of Time 04:36
8. Dreamchaser 04:07
9. Before the Storm (instrumental) 03:42
10. The Essence 04:19
11. Where Do We Go From Here? 03:57

Rok wydania: 2006
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Apollo Papathanasio - śpiew
Gus G - gitara
Petros Christodoylidis -bas
Mark Cross - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe

W roku 2006 narodził się FIREWIND, grecki i z greckich lub stale z Grecją muzycznych herosów złożony. Gus G. oficjalnie opuścił inne zespoły, w których równolegle działał i FIREWIND stał się eksportową wizytówką Grecji w melodyjnym metalowym graniu. Papathanasio, Katsionis stali się obok Gusa współtwórcami repertuaru, który miał tym razem zadowolić rzeszę fanów szerszą niż poprzednio i wypełnić stadiony i wielkie sale koncertowe tłumami, jakie jeszcze się na koncertach greckich zespołów nie pojawiały. Ten nowy skład przedstawił album "Allegiance" w lipcu 2006 nakładem Century Media Records.

Tak, ta płyta jest nastawiona na przebojowość, nie oznacza to jednak, że faktycznie jest zbiorem udanych metalowych przebojów. Żaden z tych znakomitych przecież muzyków tak naprawdę nigdy nie tworzył prostej, przebojowej, melodyjnej muzyki. Heavy power, neoklasykę, metal progresywny owszem, ale nie metalowe przeboje porywające tłumy.
Początek płyty i trzy pierwsze kompozycje z tytułową włącznie jest niemrawy. Coś tu grają, raczej zespołowo niż pokazując siebie i to, co grają jest bardzo średnie, co więcej faktycznie nic z tego się nie da zapamiętać. Bije po uszach poprawność, a nawet nijakość wykonawcza, a przecież to Apollo i Gus i Katsionis i Cross. Coś tam bardziej się rusza w "Ready To Strike", mocniej, ostrzej, rytmiczniej, więcej Gusa, więcej autentycznego heavy power i dobrze dobrany refren. Taka reminiscencja grania z płyt poprzednich i nareszcie kompozycja, z której realnie coś można zapamiętać. Czy jednak ta część łagodna tu była faktycznie potrzebna? Natomiast "Breaking the Silence" z gościnnym wokalem Tary to hit albumu. No może innego albumu FIREWIND nie, ale tego tak. Taka muzyka trafia z melodią, a takie duety, jak ten z Apollo to majstersztyk przy dyskotekowych klawiszach Boba. Gdyby album był zbudowany z takich utworów, fani pure heavy może by go zignorowali, ale byłby zestaw hitów dla tysięcy na stadionach. Gus nie chce jednak, aby pure i true odwrócili się zupełnie i potem wraca do heavy i power w "Deliverance", takiego trochę smutnego i zarazem rozbujanego, w jakim dobrze czuje się Apollo i ta kompozycja ma piękny refren, niespodziewanie piękny po niezbyt zachęcającym wstępie. Już w tym miejscu albumu można śmiało powiedzieć, że instrumentaliści zagrali grubo poniżej swoich możliwości. Dotyczy to zarówno zachowawczych i uproszczonych solówek Gusa, jak i tego, co gra Katsionis. No nie takich się ich słyszało wcześniej. Można odnieść wrażenie, że ekipa zdaje sobie sprawę, że na koncertach nie wszystko da się odegrać z precyzją i maestrią studio i celowo ułatwiają sobie sprawę wykonania tego na żywo w przyszłości. "Till the End of Time" to też prosty melodic power metal i to bardzo dobry numer, ale podobnie jak niemal wszystko na tym LP jest ciężki do zapamiętania na dłuższą metę, mimo prostego refrenu i riffu przewodniego.  Jedyna indywidualna kompozycja Gusa "Dreamchaser" to bardzo dobra agresywna akcja o bardziej złożonej strukturze, co oddaje gra Crossa, a Apollo urozmaica to nieco progresywnym stylem śpiewu. Gus nie odmówił sobie prawa do zaprezentowania utworu instrumentalnego, stojącego na dobrym poziomie, ale jakoś mało przystającym do charakteru tego albumu. W nijakim "The Essence" powielają nudny schematyzm z początku płyty i dopiero na koniec wrażenie ogólne podnosi zdecydowanie "Where Do We Go From Here?", który jak na melodyjny przebojowy heavy przystało obdarzony został w końcu wyjątkowo atrakcyjnym refrenem, muzycznie dojrzałym, a przy tym czerpiącym śmiało z muzyki rockowej i pop.

Jest to z pewnością najmniej interesująca płyta FIREWIND z dotychczasowych, najbardziej wypośrodkowana i najbardziej nijaka brzmieniowo, bo o brzmieniu nie można powiedzieć niczego ponad to, że jest i w zasadzie pasuje do charakteru muzyki. Nikt nie posądzi, że nie jest metalowe, nikogo też ono nie odstraszy ciężarem.
Płyta środka i dla słuchaczy głównego nurtu, nastawionego na melodie heavy metalu, jednak do tworzenia przebojów trzeba mieć talent, a takiego tu słynnej ekipie gwiazd jednak zabrakło.


Ocena: 7.3/10

28.08.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Firewind - The Premonition (2008)

[Obrazek: R-2349606-1348038431-9485.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Into the Fire 06:29
2. Head Up High 03:46
3. Mercenary Man 03:28
4. Angels Forgive Me 04:57
5. Remembered 03:38
6. My Loneliness 04:04
7. Circle of Life 04:14
8. The Silent Code 04:48
9. Maniac (Michael Sembello Cover) 04:55
10. Life Foreclosed 04:52

Rok wydania: 2008
Gatunek: Melodic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Apollo Papathanasio - śpiew
Gus G. - gitara
Petros Christodoylidis -bas
Mark Cross - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe

Jest to druga płyta FIREWIND w "greckim" składzie i pod grecką flagą w ustabilizowanym składzie i Gusem G. uwolnionym od innych muzycznych zobowiązań, wydana przez Century Media Records w końcu marca 2008.
Album "Allegiance"z 2006 roku został przyjęty z różnymi odczuciami, zarzucano mu przede wszystkim zbytnie odejście w kierunku masowego słuchacza mocniejszych odmian rocka i metalu, nastawionego na prostą przebojowość. Coś w tym na pewno jest i zespół chyba zdał sobie z tego sprawę, proponując tym razem muzykę bardziej zróżnicowaną, zarówno łatwiejszą w odbiorze, jak i odrobinę skomplikowaną w heavy power metalowej stylistyce.

Ukłonem w kierunku najszerszej spragnionej przebojów publiczności jest z pewnością cover "Maniac" znany z filmu "Flashdance". Ten popowy numer wykonany z metalową ekspresją, ale bez nadmiaru mocy pokazuje, jak ładne, przyjemne melodie pop music prezentują się w metalowej oprawie. Jest tu tez solo Gusa wysokiej klasy i w odniesieniu do tego albumu zarzut, że Gus nie gra na gitarze nic ciekawego są zresztą całościowo bezpodstawne. Gus gra fajne sola, a kompozycje są o klasę lepsze od tych z poprzedniego albumu. Jest konkretny heavy i power i akustyczne plumkanie we wstępie do "Into The Fire" jest mylące. W tej kompozycji odzywa się ten stary amerykański FIREWIND w heavy power metalowym stylu i Apollo to już pokazuje, co potrafi w tym gatunku zrobić głosem. Słychać także, że i Katsionis odstawił weselne casio i gra swoje wirtuozerskie, cięte, treściwe klawiszowe pasaże, do jakich przyzwyczaił wszędzie, gdzie występował. Flirt ze stadionową publicznością się skończył. "Head Up High" jest owszem bardzo melodyjny, ale to dostojna i elegancka melodia dumnego heavy metalu, poniekąd wzorowana na nagraniach BLACK SABBATH Martin Era w zwrotkach i potoczystość wyrazistego, lżejszego refrenu. W "Mercenary Man" zespół oddaje piękny hołd THIN LIZZY i słychać, jak Apollo nawet chwilami śpiewa jak Lynott, a melodia to ten przesycony klimatem Irlandii najczystszej wody THIN LIZZY. Znakomita wariacja na temat tamtej wspaniałej grupy i jeden z najlepszych takich tribute utworów, jakie powstały dla nich w ostatnich latach. Niewątpliwą ozdobą tego albumu jest mocny, ale i nastrojowy "Angel Forgive Me" i tak właśnie powinny prezentować się killery w melodyjnym heavy power. A Apollo dodatkowo potrafi śpiewać takie rozległe, zamaszyste kawałki z łagodnymi wstawkami i tu jest w swoim żywiole. W czołówce albumu plasuje się także delikatny, ale i niepozbawiony mocy w "My Loneliness", gdzie zespół pokazuje, jak grać romantyczny, ale nie cukierkowy heavy metal.
Na tej płycie nie ma słabych utworów. "Remembered" to twardy gusowy heavy power, nawiązujący do kompozycji MYSTIC PROPHECY, tyle że z bardziej rockowym refrenem, "Life Foreclosed" zaś jest ciekawym połączeniem łagodnych, rockowych, lekko progresywnych klimatów, jakby zaczerpniętych z EVIL MASQUERADE w sposobie interpretacji wokalnej w oprawie ciężkich momentami riffów. Także "Circle of Life" i "The Silent Code" to udane kompozycje w stylu melodic heavy/power, choć tu same melodie nie są aż tak zapadające w pamięć, natomiast w "The Silent Code" jest najwięcej dysonansu pomiędzy mocarnymi zagrywkami w zwrotkach, a może nadmiernie łagodnym refrenem.

Bardzo udana płyta, o której nikt przy całej atrakcyjności melodii nie może powiedzieć, że schlebia niewybrednym gustom.
Starannie dobrane brzmienie eksponuje Apollo i... sekcję rytmiczną, gdzie obaj panowie dają z siebie znacznie więcej niż na poprzednim LP. Gus dosyć skromnie wtopiony w całość soundu i nawet przy okazji solówek nie jest zanadto wysuwany do przodu.
To zespół. Zespół gwiazd, grających zespołowo.


Ocena: 8.7/10

25.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Firewind - Days of Defiance (2010)

[Obrazek: R-2864149-1304590768.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Ark of Lies 04:43
2. World on Fire 04:38
3. Chariot 04:38
4. Embrace the Sun 04:04
5. The Departure 00:44
6. Heading for the Dawn 04:00
7. Broken 03:23
8. Cold as Ice 04:33
9. Kill in the Name of Love 04:27
10. SKG 05:19
11. Losing Faith 04:11
12. The Yearning 04:53
13. When All Is Said and Done 05:05

Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic heavy metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Apollo Papathanasio - śpiew
Gus G.(Kostas Karamitroudis) - gitara
Petros Christodoylidis - bas
Michael Ehre - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe

Jak można było oczekiwać album "Premonition" doczekał się następcy. FIREWIND ze skromnego zespołu Gusa, jakim był początkowo w USA, przeistoczył się w grecki eksportowy zespół metalowy o sławie światowej i nadejście nowej płyty było celebrowane, nagłaśniane, a atmosfera oczekiwania podsycana w bardzo umiejętny sposób. Ekipa dwóch gwiazd - Gusa G. i boskiego Apollo Papathanasio miała dostarczyć kolejnej porcji heavy metalu na światowym poziomie, choć dwie poprzednie płyty wskazywały, że FIREWIND miota się pomiędzy graniem mocniejszym a lżejszym gatunkowo, łatwiej przyswajalnym przez szerokie metalowe masy. Wielki dzień nadszedł 25 października 2010 za sprawą Century Media Records.

Staranność w przygotowaniu muzyki na ten album jest zdumiewająca. Dopieszczenie najdrobniejszych szczegółów to chyba był tu cel sam w sobie, podobnie jak taki dobór kompozycji, który z jednej strony ucieszy wnuczka rozmiłowanego w mocnym graniu, ale z drugiej nie zrani uczuć muzycznych babci, która go pilnuje pod nieobecność rodziców. Jest to także płyta z muzyką idealną na wielkie stadiony, do prezentacji przed wielką, wielotysięczną widownią, która niekoniecznie musi uwielbiać heavy metal, ale doskonale wyglądający Apollo jest wystarczającym atutem uatrakcyjniającym widowisko. Płyta zawiera muzykę tyleż widowiskową, co i pustą, a może raczej wyrachowaną do granic możliwości. Wyrachowanie nie zawsze wyklucza autentyczność przekazu, w tym przypadku jednak tak, bo produkt masowy rzadko bywa autentyczny. Produkt masowy zazwyczaj wyróżnia się nietrwałością mimo z pozoru solidnego wykonania. Nietrwałość w muzyce przeważnie oznacza jedno. Ucho rejestruje, mózg przetwarza i te impulsy nerwowe zakotwiczają się w pamięci na bardzo krótko, na ten moment, gdy ta muzyka rozbrzmiewa i tylko na ten. Produkt masowy jest pozbawiony duszy, może być jednak, a nawet powinien być ładnie opakowany, w pudełko najlepiej błyszczące i kolorowe i na tyle mocne, aby produkt znajdujący się w środku nie uległ zniszczeniu w drodze do domu zatłoczonym autobusem. Opakowanie tej muzyki jest bardzo ładne i nie mam tu na myśli tylko formy fizycznej, bardziej brzmienie i produkcję, nad którą na pewno w pocie czoła pracował duży zespół ludzi od mixu i masteringu w dobrze wyposażonym studio. Bo brzmieniu tej płyty niczego zarzucić nie można.
Realizacja gitary Gusa wzorcowa, ryczy heavy powerowo, ale bez piłowania uszu, bas jak należy wraz z perkusją - fajne doły, dudnią bębny i syczą blachy, no i wreszcie sam Apollo pięknie ustawiony, nie za bardzo z przodu, ale wystarczająco wyeksponowany, aby podkreślić jego znaczenie w tym zespole.
Gus na tym albumie gra bardzo fajne solówki. Krótkie, ale takie klasycznie gusowe. Gustowne i kunsztowne, jednak poziom sztuczności w tym wszystkim jest tak wielki, jak zawartość konserwantów w napojach zawierających "sok zbliżony do naturalnego". Pasja ustąpiła miejsca rutynie i powielaniu.

Mało o samej muzyce? No mało. Nie bardzo jest o czym pisać, bo mamy praktycznie jeden wzorzec. Melodie heavy metalowo zachowawcze w zwrotkach, melodyjne refreny ocierające się o hard rockowe stadionowe wzorce, i tak przez wielu krytykowany refren z pilotującego album singla World On Fire jest tu jednym z lepszych jak się okazuje. W odpowiednim miejscu Gus przypomina gitarą, że to jego zespół i tak się to toczy zazwyczaj w średnio szybkim tempie, na tyle żywo, aby można było pomachać głową, ale nie na tyle szybko, aby ktoś mniej obeznany z konstrukcją heavy metalowych kawałków mógł się w tym pogubić. Czasem w tym wszystkim próbuje się przebić z czymś ciekawszym Bob Katsionis, który ostatnio jakoś nie ma szczęścia do udziału nagrywaniu udanych płyt. Więcej tu jest jednak wzniosłych chórków niż klawiszowych zagrywek. No dobra, refren z Embrace The Sun jest bardzo fajny. Gładki i miękki, ale fajny. FIREWIND grający melodic metal? Czemu nie, przecież tak już grali. Gus grający czułe sola? Też może być. Jedno ale - czy warto było porzucać DREAM EVIL, aby po kilku latach zacząć definitywnie grać niemal to samo w prostej melodyjnej stylistyce co ten zespół ze Szwecji?
Niektóre kawałki budzą zdziwienie. Heading For The Dawn dla przykładu. Apollo tu w zwrotach powraca do neoklasycznego stylu z MAJESTIC czy MEDUZA, ale refren jest po prostu podobny do wszystkiego i do niczego, co jest fajne w melodic metalu. Bez plumkania w łagodnym stylu obejść się nie także mogło, w końcu i babcie też chciałyby posłuchać jakiegoś przyjemnego grania. FIREWIND oferuje festiwalowy Broken. Taka czerwona wstążeczka na tę paczuszkę z supermarketu. Cold As Ice jest może i próbą rozegrania czegoś bardziej emocjonującego, ale tylko chyba w tym akustycznym wejściu. Potem się to coraz bardziej rozpływa... e, nie, przecież tu jest fajny refren. No nie można stale grać heavy power. Najlepszy kawałek na płycie? Kto wie. Coś jest w tym, no coś jest zdecydowanie. Potem na tej płycie mamy sporo atrakcji dla królików, bo metalowej sałaty nie brakuje w dalszej części. Sałata w naturalnej postaci zawiera metali niewiele, a w zasadzie nie powinna zawierać ich wcale, szczególnie ciężkich. Sałata to głównie woda i po odparowaniu zostaje niewiele, tak zresztą jak z nie wymienionych tu z tytułów kolejnych kompozycji, takich w większości bez smaku, jak i nieprzyprawiona niczym sałata. Instrumentalny SKG coś niby ma stworzyć na kształt kina ambitnego, z przesłaniem, ale pojawia się ono w zasadzie dopiero gdy zniecierpliwiony rozwojem sytuacji Katsionis zaczyna działać na własną rękę. Niestety już w Losing Faith zostaje sprowadzony na ziemię. Wystarczy posłuchać wstępu do tego utworu.

Miał być heavy power w melodyjnej odmianie, a jest na tej płycie melodic metal, grany żywo, ale po prostu nieprawdziwie. Jak te chórki strzeliste, ale podpierane drewnianymi dragami, aby się nie przewróciły. Trzeba jednak przyznać, że udawanie grania heavy power w The Yearning jest bardzo sprytne.
No i jak do tego wszystkiego podejść? Instynkt samozachowawczy mówi, że lepsza kaszanka z supermarketu niż śmierć głodowa.
Gumowa lala też wygrywa z samotnością w sieci...


Ocena: 7/10

25.10.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Firewind - Few Against Many (2012)

[Obrazek: R-4586536-1369163488-3080.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wall of Sound 03:58
2. Losing My Mind 06:29
3. Few Against Many 04:44
4. The Undying Fire 05:20
5. Another Dimension 03:59
6. Glorious 03:38
7. Edge of a Dream 04:09
8. Destiny 04:09
9. Long Gone Tomorrow 04:44
10. No Heroes, No Sinners 03:59

Rok wydania: 20102
Gatunek: Melodic Heavy/Power Metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Apollo Papathanasio - śpiew
Gus G.(Kostas Karamitroudis) - gitara
Petros Christodoylidis - bas
Johan Nunez - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe, gitara


No i jak należało oczekiwać dwa lata po pojawieniu się "Days of Defiance" mamy następny siódmy już album greckiego "All Stars" FIREWIND. Płytę pilotował singlowy numer "Wall of Sound" który umieszczono również jako otwieracz na tym LP, wydanym przez Century Media Records w maju.

Melodyjny heavy/power metal bez historii to jest niestety, ratowany rutyna wykonawczą i niczym więcej.
Album z kompozycjami na takim poziomie należałoby uznać za artystyczną porażkę FIREWIND i nic tu nie jest w stanie pomóc ani boski Apollo, ani pirotechniczny Gus, ani czarodziejski Bob.
Stadionowo i przyjaźnie jest w tym numerze w przeciwieństwie do "Losing My Mind" i tu w rytmice i motoryce kłania się wczesny FIREWIND z Stephenem Fredrickem i jest nawet niemal thrashowo i surowo. Tyle, że niekonsekwentnie, bo refren ponownie złagodzony do letniego melodic heavy metalu. Tak zresztą zbudowany został także kolejny "Few Against Many" imponujący umiejętnie podawaną energią i doskonale dopasowanymi fragmentami łagodnymi z chórkami i solami Gusa. Do tego zdecydowanie nie jest to numer nastawiony na stadionowe masy... Niby rozkręca się ten FIREWIND po przeciętnym początku, rozkręca się i Apollo i Gus ale "The Undying Fire" mógłby mieć efektowniejszy refren a szybki "Another Dimension" mógłbyby być go całkowicie pozbawiony, bo to, co jest tu refrenem to najgorszy słodki ulepek, jaki ugotował FIREWIND od lat, a do tego część instrumentalna zupełnie bezsensowna i chaotyczna. "Glorious" w znacznej mierze nawiązuje do melodic heavy metalu z albumu poprzedniego i melodia jest chwytliwa i rozpoznawalna, po co tu jednak dodano te heavy/power metalowe udziwnione ornamentacje psujące efekt bujającego refrenu. Ballada "Edge of a Dream" poetycka i poruszająca, zarówno w wokalnej interpretacji Apollo, jak w rozpaczającej gitarze Gusa no i smyczkach gościnnie zaproszonej tu ekipy APOCALYPTICA. Metalu tu mało, ale przecież nie zawsze musi być metal. Fajne i bardzo dopracowane w szczegółach. Nie można tego powiedzieć o płycie jako całości. Pod tym względem, w sferze wycyzelowania i dopieszczenia detali jednak "Days of Defiance" sprawia korzystniejsze wrażenie. Ale na "Few Against Many" jest kapitalny w zwrotkach melodyjny hicior "Destiny". W zwrotkach, szkoda że tylko i tych porywających refrenów to trzeba szukać na innych albumach FIREWIND. "Long Gone Tomorrow" to taki melodic heavy/power bez historii, jaki się grupie przydarza na niemal każdej płycie od czasu "Forged by Fire". Tu dodatkowo bez większego uzasadnienia wtrącono dobry motyw orientalny w progresywnym sosie, który jednak mógł stać się fundamentem odrębnej kompozycji. Płytę zamyka fatalny "No Heroes, No Sinners" ni to łzawo balladowy, ni to heavy power metalowy, nieudany, nieudany także wersji akustycznej, jaka znajduje się na limitowanym wydaniu tego LP.
Katsionisa słychać na tym albumie niewiele, Apollo śpiewał już lepiej, a na pewno lepiej na wydanym równolegle LP EVIL MASQUERADE. Gus zagrał tu wiele doskonałych solówek, ale te solówki to przerywniki pomiędzy bardzo już ogranymi riffami made in FIREWIND. Dobrze do zespołu wprowadził się perkusista Johan Nunez, dynamiczny i pełen chęci do gry. Nie bardzo to można powiedzieć o wszystkich pozostałych członkach zespołu... Krzywdząca opinia? Niekoniecznie, jeśli się tego wszystkiego uważnie posłucha.
Brzmieniowo także co najwyżej dobrze, ale w podobnej kategorii chyba lepiej jednak brzmi "Premonition" w tych heavy/power metalowych numerach.

Tak doświadczona ekipa jak FIREWIND w ramach obranej konwencji nigdy nie nagra płyty złej.
Album "Few Against Many" jest jednak płytą niczym się nie wyróżniającą, co więcej przy głębszej analizie płytą wielu zmarnowanych lub niewykorzystanych jak należy pomysłów.
Inne pomysły nieszczególne i w efekcie ten LP zasłużonego zespołu trudno uznać za artystyczne Wydarzenie.


Ocena: 6,6/10

21.05.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Firewind - Immortals (2017)

[Obrazek: R-9734127-1485533072-8245.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Hands of Time 04:51
2. We Defy 03:54
3. Ode to Leonidas 06:01
4. Back on the Throne 04:05
5. Live and Die by the Sword 06:14
6. Wars of Ages 04:07
7. Lady of 1000 Sorrows 04:44
8. Immortals 01:57
9. Warriors and Saints 04:11
10. Rise from the Ashes 04:32

Rok wydania: 2017
Gatunek: epic melodic heavy/power metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Henning Basse - śpiew
Gus G.(Kostas Karamitroudis) - gitara
Petros Christodoylidis - gitara basowa
Johan Nunez - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe


Apollo Papathanasio opuścił FIREWIND w roku 2013, a Gus G. zajął się bardziej swoimi solowymi rockowymi projektami.
Wydawał się, że FIREWIND nie przedstawi już kolejnej płyty, mimo że w 2015 dołączył dawny wokalista METALIUM Henning Basse. FIREWIND kontynuował ograniczoną działalność koncertową, w końcu jednak Gus G. postanowił nagrać nową płytę z tym swoim zespołem, tyle że w oparciu o swój stary, pochodzący z roku 2009 pomysł. Gus miał zamiar wówczas nagrać płytę konceptualną, opartą o słynne bitwy w czasie wojny grecko-perskiej w roku 480 p.n.e.  Wszedł wówczas w kontakt z Ozzy Osbournem, jednak ostatecznie nic tych planów nie wyszło. Album ukazał się jednocześnie nakładem Century Media Records i AFM Records w styczniu.

Tą płytą grupa powraca do swoich korzeni i czasów Stephena Fredricka, do metalu pełnego epiki i wojennych tematów.
Melodyjnie, potoczyście i wreszcie wszystko jest na swoim miejscu. Katsionis nie musi grać radiowej klawiszowej dyskoteki, robi tu kapitalne plany dalsze i sola, Gus gra konkrety, no wreszcie Basse odżył. Basse to wokalista metalowy, heavy/ power metalowy i te wszystkie progresywne i podobne projekty, w których poprzednie lata uczestniczył, zupełnie do niego nie pasowały. Tu jest zamaszysty, rozległy, pewny siebie, mocny, rozkrzyczany gdy trzeba. To jest po prostu Basse. Taki rozmach panuje na całej płycie. Nie za sprawą symfonicznych aranżacji, a wybornej, pełnej luzu i elegancji oraz niebywałej inwencji współpracy na linii Katsionis - Gus G. Te ich dialogi pojedynki są rewelacyjne, od pełnego energii i melodii openera Hands of Time rozpoczynając. Potem jest jeszcze lepiej, o ile to możliwe. Moc epickiego heavy power w We Defy jest niepodważalna, podobnie jak w Back on the Throne oraz pełnym momentami spokojnej epiki Warriors and Saints. Pięknie zabrzmiał melancholijny wstęp do Ode to Leonidas z narracją Paula Logue z EDEN'S CURSE i rozwój tej kompozycji jest doskonały w mocnym graniu i mocnym śpiewie Basse. To taki FIREWIND prawdziwie z tego heroicznego okresu, z początku wieku. Epicka moc wylewa się z potężnego pompatycznego Live and Die by the Sword, choć w pewnym stopniu FIREWIND ociera się tu o elegancki klasyczny melodic heavy metal w refrenie. Melodyjny i uroczysty jest szybki, mocno akcentowany gitarą Wars of Ages. Killer, killer z killerskim refrenem! Pięknie rozegrany został nostalgiczny, liryczny i delikatny Lady of 1000 Sorrows z pełnym rozmachu refrenem i kunsztowną grą na gitarze Guitar Hero Gusa G. Jaki świetny jest tu Basse i momentami przypomina styl wokalny Jorna Lande. Podobnie chwyta za serce Rise from the Ashes, gdzie łagodne zwrotki przeplatają się z mocnymi refrenami.

Soczyste brzmienie wszystkich instrumentów i każdy jest absolutnie selektywny, rozpoznawalny w każdej chwili. Fakt, albumy FIREWIND zawsze były pod tym względem bez zarzutu, tu jednak słynny basista i producent dołożył wszelkich możliwych starań, by było to dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Shred Axemana Gusa G. jest kapitalny, wstawki Katsionsa genialnie wpasowane, sekcja rytmiczna gniecie od początku do końca, a śpiew Basse najlepszy od wielu lat.
No i te kompozycje, te melodie!
Album jest uznawany przez liczną rzeszę fanów za największe dzieło FIREWIND.
Uważam podobnie.


ocena: 10/10

new 22.10.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Firewind - Firewind (2020)

[Obrazek: R-15295659-1591651315-3140.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Welcome to the Empire 05:12
2. Devour 03:45
3. Rising Fire 03:26
4. Break Away 05:13
5. Orbitual Sunrise 04:44
6. Longing to Know You 04:28
7. Perfect Stranger 04:10
8. Overdrive 04:25
9. All My Life 04:01
10.Space Cowboy 03:12
11.Kill the Pain 04:51

Rok wydania: 2020
Gatunek: heavy/power metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Herbie Langhans - śpiew
Gus G.(Kostas Karamitroudis) - gitara
Petros Christodoylidis - gitara basowa
Johan Nunez - perkusja


Już bez Henninga Basse i bez Boba Katsionisa... Nowa płyta FIREWIND ma swoją premierę w maju 2020 nakładem AFM Records. Tym razem w składzie jako wokalista pojawia się inny znakomity niemiecki frontman Herbie Langhans, który kiedyś czarował w SEVENTH AVENUE, a do 2018 dewastował w SINBREED. Ostatnio zajęty w VOODOO CIRCLE znalazł jednak czas na współpracę z Gusem G.

Herbie na tej płycie spisał się wybornie, jest tu i moc głosu i pazur metalowy z SINBREED i jego słucha się tu z ogromną przyjemnością. Trochę wracają czasy Stephena Fredricka.... Sam tytuł płyty -"Firewind" tak trochę wskazuje na ogólne granie "firewind heavy power" i tak jest w istocie. Z pewnością nie jest epickie granie z 2017 roku, raczej taki ogólny przegląd heavy/power metalowych pomysłów Gusa G. niemal od początku istnienia zespołu. Pomysłów nie zawsze dobrze odświeżonych i nie zawsze trafionych.
Gus to Gus i masywną gitarową robotą przykrywa dosyć szarą powszedniość otwierającego ten album Welcome to the Empire. Tu, podobnie jak w innych kompozycjach niezbyt udanych, ogromną pomocą w maskowaniu tej powszedniości służy Herbie Langhans i czyni mało wyraziste melodie nieco bardziej interesującymi. Tak jest w przypadku trochę festiwalowego songu romantycznego Longing to Know You. Naprawdę nic specjalnego i tylko Herbie to ratuje od porażki.
Bardzo blado prezentuje się również najmniej interesujący na płycie tuzinkowy heavy metal w stadionowej odmianie Space Cowboy. Takie echa tych czasów, gdy FIREWIND grał metal dla wszystkich i zarazem dla nikogo konkretnie.

Nie oznacza to jednak, że nie ma na tej płycie nic ciekawego. Oczywiście, że jest wspaniały, dynamiczny Devour godny nie tylko najlepszych albumów FIREWIND, ale i "Master Creator" SINBREED. Pięknie gra tu Gus solo uwolniony od nadmiernego ciężaru gitarowego. Świetna robota sekcji rytmicznej, gustownie epicko zrobione chórki w tle.
Prosty, bujający heavy/power bardzo dobrze się prezentuje w Rising Fire i Perfect Stranger, a Herbie potrafi śpiewać takie refreny, potrafi jeszcze z czasów SEVENTH AVENUE. Inna rzecz, że od FIREWIND można oczekiwać mniej mainstreamowego grania. Jednak potoczysty refren z Perfect Stranger robi wrażenie! Za to Break Away jest kapitalny w tych przyspieszeniach od łagodnych partii, no i ten Herbie jest tu Mistrzem! Co za forma w operowaniu zasięgiem głosu! Doskonała melodia, doskonałe pełne życia wykonanie.
Trudno oczywiście bez przerwy chwalić tu Gusa G., bo to przecież World Guitar Hero, ale to gitarzysta, który nawet w tych stosunkowo prostych kompozycjach nieustannie zadziwia. Neoklasyczne ozdobniki i inkrustacje  grane tu są z niebywałą, niewymuszoną swobodą. Może się zdecydowanie podobać dostojny, zagrany w umiarkowany tempie heroiczny Orbitual Sunrise, podobnie jak taki sztandarowy dla stylu FIREWIND z dawniejszych lat mocny, bojowy a zarazem rock/metalowy Overdrive z porywającym tłumy na koncertach rozległym refrenem. Warto jednak zauważyć i bardziej posępną część drugą. Piękny, ciepły dramatyzm przebija w rytmicznym i spokojnie zagranym melodic heavy/power All My Life i tu zbliżają się do THE FERRYMEN. Podsumowanie jest mocne wysokoenergetyczne, nieco chuligańskie i rockowe i bezpretensjonalne. Może same refreny po prostu dobre, ale zwrotki gdzie tak drapieżnie śpiewa Herbie a w tle Gus G. gra te misternie zaaranżowane cudeńka - świetna robota! No i pewne progresywne zaskoczenie w części instrumentalnej...

Produkcja klasy światowej rzecz jasna, sztab, który nad tym pracował, wiedział co robi od pierwszej do ostaniej chwili. Perfekcyjne ustawienie Herbie jest tu jednym z największych atutów.
Fenomenalny występ Herbie Langhansa, wspaniała gra Gusa w partiach solowych, doskonała sekcja rytmiczna. Brakuje wirtuozerskich klawiszy Katsionisa i tu Gus G. nie był w stanie go zastąpić. Płyta nierówna i lekko niespójna stylistycznie, ale zdecydowanie warta uwagi. Mega sensacji nie ma, ale ogólny poziom oczywiście wysoki. No i ten niesamowity Herbie!


ocena: 8,3/10

new 19.04.2020

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni AFM Records
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Firewind - Stand United (2024)

[Obrazek: 1179325.jpg?3623]

Tracklista:
1. Salvation Day 04:24
2. Stand United 04:31
3. Destiny Is Calling 03:55
4. The Power Lies Within 04:21
5. Come Undone 04:46
6. Fallen Angel 03:36
7. Chains 04:45
8. Land of Chaos 03:55
9. Talking in Your Sleep 04:12
10.Days of Grace 04:48

Rok wydania: 2024
Gatunek: heavy/power metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Herbie Langhans - śpiew
Gus G.(Kostas Karamitroudis) - gitara
Petros Christodoylidis - gitara basowa
Johan Nunez - perkusja

1 marca 2024 AFM Records przedstawi kolejny album FIREWIND. Herbie i Gus G. nadal razem.

Nadal też dominują idee muzyczne z albumu poprzedniego, tylko zostały jeszcze mocniej zarysowane. Nawet można powiedzieć, za mocno. Faktem jest, że Gus G na swoich solowych albumach nieraz mocno odchodzi od metalu na rzecz innych lżejszych gatunków, w tym melodyjnego rocka i hard rocka, ale czy to koniecznie trzeba przenosić na styl FIREWIND?
Generalnie to już było, było w latach 2010 - 2012 zwłaszcza i skończyło się nieciekawie właśnie na "Few Against Many". A wtedy i kariera zespołu jakoś stanęła w miejscu i odszedł "boski" Apollo Papathanasio. Teraz jest kapitalny Herbie Langhans, który przez kilka ostatnich lat na scenie heavy/power króluje niemal niepodzielnie, ale czy on naprawdę musi śpiewać tak nieudane rock metalowe kawałki jak Talking in Your Sleep? Dawno już FIREWIND nie włączył do swego repertuaru równie nieinteresującego utworu. Ta elektronika... coś strasznego. Jasne, gdy mamy taki niemiecki, potoczysty melodyjny power metal z dostojnym heroicznym refrenem jak Stand United to Herbie potrafi wyciągnąć z tego max korzennego metalu, niegdyś tworzonego przez FIREWIND. Tak przy okazji - Gus G. gra kapitalnie, gra lepsze sola niż na płycie poprzedniej. Dużo wkłada w to serca i umiejętności, jednak większość tych kompozycji to mocowanie się z kamienną ścianą i popchnąć ją jest nadzwyczaj trudno. Pomijając już takie raczej trywialne, udające heavy/power utwory o mocno komercyjnym charakterze utwory jak Salvation Day, The Power Lies Within, czy romantyczny Chains, owszem dobre, to na darmo pchają tę ścianę w Land of Chaos i w Come Undone. Przeciętne, ograne melodie do tego mało wyraziste. Udaje się im tę ścianę przesunąć w Destiny Is Calling. Jest tu potencjał, na pewno jest, jest też chwytliwy, bujający w dyskotekowych rytmach refren i tu Herbie rozgrywa to podobnie jak to robi w STEEL RHINO i SONIC HEAVEN. Jeden bezdyskusyjny killer melodic heavy power tu jest niezaprzeczalnie. To wspaniały Fallen Angel. Nie starczyło inwencji twórczej na więcej takich melodyjnych metalowych potworów, a szkoda. Bo Days of Grace to taki heavy metal bardziej w stylu Jorna Lande...
Mistrz Dennis Ward zrobił, co do niego należało i w sumie nic ponadto. Wodotrysków w realizacji soundu tu nie słychać. Blachy nieco stłumione, perkusja ogólnie delikatna, podobnie bas. Wyborne ustawienie Langhansa na plus, podobnie jak świetne ekspozycje solówek Gusa G.

Dłuższe obcowanie z tym albumem powoduje, że nieco zyskuje. Coś tam się odkrywa, coś nowego w grze Gusa G., jakieś smaczki sekcji rytmicznej, lepiej się słucha Herbiego. Jest to jednak płyta słabsza od poprzedniej, zachowawcza i w pewnej mierze nastawiona na szerszą, pasjonującą się także hard rockiem publiczność.


ocena: 7,7/10

new 31.01.2024

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości Agencji Promocyjnej All Noir
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości