Grave Digger
#16
Grave Digger - The Clans Will Rise Again (2010)

[Obrazek: OS02MTU5LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Days of Revenge (Intro) 01:58       
2. Paid in Blood 03:57     
3. Hammer of the Scots 04:01     
4. Highland Farewell 04:07     
5. The Clans Will Rise Again 05:01
6. Rebels 04:40     
7. Valley of Tears 04:09     
8. Execution 04:45     
9. Whom the Gods Love Die Young 06:12
10. Spider 03:19     
11. The Piper McLeod 00:49     
12. Coming Home 04:22     
13. When Rain Turns to Blood 06:14


Rok wydania: 2010
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Duet gitarzystów nie utrzymał się długo i Thilo Hermann i Manni Schmidt odeszli niedługo po wydaniu Ballads of a Hangman. Dwóch klasyków sceny z RAGE i RUNNING WILD odeszło, ale na ich miejsce dołączył do grupy w 2009 roku Axel Ritt, utalentowana gwiazda DOMAIN, przywracając tradycję jednego gitarzysty GRAVE DIGGER.
Mimo że ostatni album DOMAIN okazał się klapą, a zespół cieniem samego siebie, to oczekiwania były uzasadnione i już 1 października 2010 roku świat otrzymał odpowiedź, czy warto było czekać, tym razem z Napalm Records.

Zaczyna się niezwykle udanym Paid in Blood. Jest epicko, podniośle, z solidnym refrenem nawiązującym do najlepszych z trylogii, ale bez nachalnej toporności albumów poprzednich i po fatalnym Liberty or Death została wyciągnięta nauka. Tym razem jest album równie nieskomplikowany i prosty jak Ballads of a Hangman, tym razem skupiające same sprawdzone pomysły, jest powrót do Knights of the Cross w Hammer of the Scots, jest Tunes of War w Highland Farewell z dudami, tylko tutaj zabrakło refrenu i konkretniejszej melodii. W tym stylu lepiej wypada Coming Home, chociaż i tutaj nie ma niczego odkrywczego czy wartego odnotowania.
Oczywiście jak zwykle wolniejszy i tradycyjnie heavy metalowy, z mocnymi akcentami BLACK SABBATH, jest The Clans Will Rise, ale to tylko poprawny heavy metal i z tych większych i wolniejszych kompozycji najlepiej chyba wypada When Rain Turns to Blood, głównie z powodu nostalgicznego klimatu i tego, z jakim żarem zostało to zaśpiewane bez uciekania się do kiczowatych zaśpiewów. Rebels to dziwna wycieczka w stronę DOMAIN. ACCEPT oczywiście nie mogło zabraknąć i Valley of Tears to Kapral w formie najbardziej stadionowej i najprostszej z możliwych. Wypadło słabo, podobnie jak bardzo toporny Exectuion ze słabo zaznaczoną melodią, a Spider wskazuje raczej na zmęczenie materiału. Tutaj jednak warto pochwalić Boltendahla jak i pozostałych muzyków, bo jak na taki żart muzyczny z fatalnymi samplami, zostało to zagrane i zaśpiewane całkiem serio.

Brzmienie delikatnie zmiękczone w porównaniu z albumem z 2009 roku, z cieplejszą gitarą i nie tak agresywną perkusją, ale to nadal znany i lubiany GRAVE DIGGER.
W ramach podsumowania nie ma tutaj zbyt wiele do powiedzenia, bo to po prostu kolejny album GRAVE DIGGER z kompozycjami lepszymi i gorszymi, jak zwykle dobrze zaśpiewany przez jedynego w swoim rodzaju Boltendahla.
Największym rozczarowaniem jest tutaj Ritt, który zagrał w większości bardzo zachowawczo i znacznie poniżej oczekiwań, ale i umiejętności. Sola gitarowe to niestety tutaj trzecia liga sceny niemieckiej, a w takiej grupie to jest niedopuszczalne.
Dobry album, ale niewiele ponad to.


Ocena: 7.2/10

SteelHammer
Odpowiedz
#17
Grave Digger - Clash of the Gods (2012)

[Obrazek: NS0yMjc3LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Charon (Fährmann des Todes) 02:19     
2. God of Terror 04:19     
3. Hell Dog 04:28       
4. Medusa 05:39       
5. Clash of the Gods 04:53     
6. Death Angel & the Grave Digger 04:22       
7. Walls of Sorrow 04:43     
8. Call of the Sirens 05:30     
9. Warriors Revenge 04:00     
10. ....with the Wind 00:48     
11. Home at Last 03:57

Rok wydania: 2012
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Tym razem Boltendahl potrzebował dwóch lat na skomponowanie materiału, ale i nie było pośpiechu, bo Ritt już został pokazany i to niestety od niezbyt korzystnej strony w 2010.
Tym razem po inspirację sięgnięto do mitologii greckiej i 31 sierpnia 2012 roku Clash of the Gods zostało wydane przez Napalm Records.

O ile kompozycyjnie jest to do bólu sztampowy i ograny GRAVE DIGGER bez niespodzianek, to zaskoczeniem jest tutaj Ritt, który odżył i tym razem coś sobą reprezentuje. God of Terror to nic nowego i bazuje na pomysłach z 1999 roku, ale Ritt... Może nie jest to poziom DOMAIN, ale nie jest to prostackie germańskie granie Zagłębia Ruhry i nawet przemyca tutaj pierwiastek neoklasyczny i szkoda, że Katzenburg to raczej  muzyk prostszych dalszych planów. Od strony gitarowej wydaje się tutaj być więcej energii i nawet GRAVE DIGGER w wersji ACCEPT Helldog brzmi przekonująco.
Tak jak w ostatnich latach GRAVE DIGGER, momentami zabrakło pomysłów na refren i Medusa jest tego mocnym przykładem. Niby IRON SAVIOR, może PRIMAL FEAR pod przykrywką GRAVE DIGGER, ale refren toporny na tyle, na ile tylko GRAVE DIGGER potrafi. Epicki Clash of the Gods to ponownie brak pomysłu na refren i szkoda, że tak dobre zwrotki i melodia zostały zaprzepaszczone, ale i Ritt tutaj gra bez przekonania jak w 2010 roku... Gdzieś IRON SAVIOR na rockowym fundamencie krąży w Death Angel & the Grave Digger, ale powraca Knights of the Cross i Excalibur w stosunkowo udanym Walls of Sorrow. Call of the Sirens to znów próba nostalgiczno-podnioslego grania GRAVE DIGGER ostatnich lat, którego próbują od 2001 roku i ponownie jest to strasznie nieprzemyślane, czyste zaśpiewy fatalne. Warriors Revenge to tylko toporny GRAVE DIGGER, a Home at Last to ciekawy eksperyment. Gdyby SABATON był z Zagłębia Ruhry, to pewnie by tak to brzmiało. Jeśli mówić o ciągotach GRAVE DIGGER to SABATON, to jest to na pewno jedna z ich bardziej udanych kompozycji w tym stylu.

Brzmienie mocne i głośne, czyli dokładnie tak, jak powinien brzmieć GRAVE DIGGER i tym razem mocniej wyeksponowano bas. Mocny i metaliczny, z ustawieniem Ritta bardziej w klimatach Domain. Dobrze wszystko zostało ustawione i to jeden z niewielu plusów, ale dla samego brzmienia muzyki się nie słucha.
Boltendahl jak zwykle jest największym atutem, ale kompozycyjnie jest to bardzo nierówne jak wszystkie ich płyty ostatnich lat.
Może i Ritt odżył, ale to chyba za mało, aby uznać to za muzykę, którą warto usłyszeć przed śmiercią.


Ocena: 6.7/10

SteelHammer
Odpowiedz
#18
Grave Digger - Return of the Reaper (2014)

[Obrazek: Ni05NzI1LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Return of the Reaper 01:16     
2. Hell Funeral 03:01     
3. War God 03:46     
4. Tattooed Rider 04:03     
5. Resurrection Day 02:58     
6. Season of the Witch 05:04       
7. Road Rage Killer 03:18     
8. Grave Desecrator 04:22       
9. Satan's Host 02:56     
10. Dia de los Muertos 04:15     
11. Death Smiles at All of Us 03:52     
12. Nothing to Believe 04:33

Rok wydania: 2014
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Clash of the Gods poza większą swobodą Ritta niewiele sobą reprezentował i entuzjazm wzbudził jedynie u największych fanów, którzy wybaczą wszystko.
Tradycyjnie, dwa lata później, Grabarz uderza ponownie, 11 lipca 2014 roku, ponownie nakładem Napalm Records.

Jeszcze więcej swobody u Ritta, można nawet oskarżyć GRAVE DIGGER o ciągoty w stronę DOMAIN (Resurrection Day), ale refren i Boltendahl nie pozostawiają wątpliwości, że to nadal GRAVE DIGGER. Ten sam, toporny, inspirowany ACCEPT. Hell Funeral to pełen teutońskiej energii GRAVE DIGGER w bardzo dobrym wydaniu, podobnie jak toporny War God. IRON SAVIOR i SINNER krążą gdzieś w Tattooed Rider i mieści się w granicach dobrego smaku, ale Season of the Witch to już średnio udana próba podpięcia się pod reaktywowany ACCEPT i to jest poziom niestety co najwyżej przeciętnego Blind Rage, ale bazują tutaj na pomysłach ze Stalingrad.
Znacznie lepiej wypadają w prostym heavy metalu i Road Rage Killer to są tempa, przy których GRAVE DIGGER powinien pozostać. Może niewiele jest tutaj świeżego, ale na pewno zagrane bardziej przekonująco od Grave Desecrator, w którym razi fatalny refren. Szkoda Satan's Host, bo melodia główna jest udana i czuć ducha niepoprawnego politycznie MOTORHEAD.
Kolejnym niesmacznym żartem jest Dia de los Muertos i to jest raczej wspomnienie DIGGER. Muzyka dla niemieckich pastuchów, którym po pełnym tankowaniu jest bez różnicy, co słyszą i może nawet nie usłyszą zlepku FREEDOM CALL, GRAVE DIGGER i IRON SAVIOR w Death Smiles at All of Us, ale na pewno zapomną o przesłodzonej, przyjaznej radiu balladzie Nothing to Believe.

Mocny sound wybijający zęby i słychać, że to zabieg celowy, aby Hell Funeral przykuwał uwagę, ale od połowy zaczynają już wytracać na tempie i zaczyna się schodzenie do trzeciej ligi głębokiego niemieckiego zaplecza i grup pokroju X-WILD.
Krok w dobrą stronę w porównaniu do Clash of the Gods, ale ten powrót Grabarza trudno uznać za sensację. Co najwyżej wyrachowany chwyt marketingowy.
Przynajmniej okładka autorstwa Gyula Havancsáka jak zwykle wspaniała i bez rozczarowań.


Ocena: 7/10

SteelHammer
Odpowiedz
#19
Grave Digger - Healed by Metal (2017)

[Obrazek: MS05OTU3LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Healed by Metal 03:43     
2. When Night Falls 03:54     
3. Lawbreaker 03:05     
4. Free Forever 03:21     
5. Call for War 03:19     
6. Ten Commandments of Metal 03:25     
7. The Hangman's Eye 03:05     
8. Kill Ritual 03:41     
9. Hallelujah 03:28     
10. Laughing with the Dead 05:15       
11. Kingdom of the Night 04:05       
12. Bucket List 03:02

Rok wydania: 2017
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
Marcus Kniep - instrumenty klawiszowe


Niedługo po nagraniu Return of the Reaper zakończył ponad 17 letnią współpracę Katzenburg, a do grupy dołączył samouk Marcus Kniep.
Po niepotrzebnej kompilacji pierwszych trzech płyt GRAVE DIGGER w Exhumation (The Early Years) musiał w końcu nadejść kolejny album, który wydało Napalm Records 13 stycznia 2017 roku.

Healed by Metal... Tytuł jak na grupę grającą podręcznikowy i skamieniały odważny, jednocześnie oportunistyczny i nadęty, bo i co GRAVE DIGGER może wiedzieć o true metalu?
Jeśli tyle, co o leczeniu, to bardziej ozdrowieńcze i kojący jest zastrzyk z rtęcią. Ten album to dowód, że true metal to jednak nie tylko podarte gacie, naoliwione klaty i kicz, ale potrzebny jest jakiś pomysł, rycerskość i epicki klimat. Dlaczego w inspiracjach czerpali z IRON SAVIOR i PRIMAL FEAR? To zacne zespoły, ale tutaj GRAVE DIGGER jedyne, co ma wspólne z IRON SAVIOR i PRIMAL FEAR to ich okres załamania i braku pomysłów z Dark Assault i New Religion.
Niby jest znośnie, topornie i w stylu flagi USA tytułowym Healed by Metal, bo tutaj są jakieś resztki GRAVE DIGGER, nawet w granicach stężenia pośmiertnego When Night Falls można przetrawić. Lawbreaker, a już szczególnie Free Forver to porażka kompozycyjna. Tu nawet nie chodzi o tradycyjne kopiowanie ACCEPT, tylko jak nieświeżo to brzmi.
Jeśli ktoś zastanawiał się, jak kończy się granie IRON SAVIOR bez jakiegokolwiek udziału Pieta Sielcka, to Call For War spieszy z odpowiedzią, że potwornie marnie. Absolutnie wyrachowane i bez życia, energii i odarte z jakiejkolwiek przestrzeni i pozytywnej energii IRON SAVIOR, a przecież to jest bezczelna kopia pewnego znanego utworu z debiutu... I to solo. Ritt gra tutaj po prostu źle, jakby równie dobrze mógł go zastąpić automat gitarowy, bo niewiele tutaj wnosi. Tylko sekcja rytmiczna jak zwykle bez zarzutu i konsekwentnie grają to samo.
Hallelujah to jedna z najdziwniejszych kompozycji GRAVE DIGGER, bo zaczyna się PRIMAL FEAR, później jest SINNER, a to wszystko przeradza się w kopię MANOWAR z 1996 roku, tylko z refrenem, przy którym NANOWAR OF STEEL to prawdziwa kapela heavy metalowa.
Laughing with the Dead to już jest poziom zdziecinnienia ostatnich płyt DRAGONFORCE, przy którym FREEDOM CALL z 2019 brzmi jak kapela true metalowa z prawdziwego zdarzenia. Jeden z najgorszych i najbardziej wstydliwych refrenów w historii metalu niemieckiego, a może i w ogóle.
Wisienką na torcie jest Ten Commandments of Metal... 10 przykazań metalu, a ani słowa o szarganiu, sztuczności i komercji. To kolejny refren GRAVE DIGGER, ale czy fundament dla WIZARD powinien być IRON SAVIOR, odegrany przez GRAVE DIGGER?
Niby krzyczą Stay True, ale chyba nawet oni w to nie wierzą.

Chris Boltendahl jak zwykle w formie i nawet mimo tak słabego repertuaru zaśpiewał to dobrze, Kniepa to prawie tutaj nie ma.
Nie wiem, co ten album miał leczyć, ale jeśli taka jest oferta służby zdrowia, że potrzeba takich znachorów, to lepiej poprosić o pavulon.
Przynajmniej nie rozczaruje i skutecznie wyleczy z życia, a męki też będą krótsze.
Chyba nawet GRAVE DIGGER zdało sobie sprawę, że to była pomyłka i już w roku następnym przedstawił nowy materiał na solidnym i tym razem tradycyjnym The Living Dead.
Jeden z najgorszych albumów, które próbują być true. Na pocieszenie pozostaje tylko powiedzieć, że FREEDOM CALL podjęło wyzwanie i w 2019 roku nagrało album jeszcze gorszy.


Ocena: 5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#20
Grave Digger - Symbol of Eternity (2022)

[Obrazek: 1038591.jpg?5235]

Tracklista:
1. The Siege of Akkon 01:04         
2. Battle Cry 03:53         
3. Hell Is My Purgatory 03:54     
4. King of the Kings 04:44     
5. Symbol of Eternity 05:19         
6. Saladin 00:37         
7. Nights of Jerusalem 04:40         
8. Heart of a Warrior 03:47         
9. Grace of God 04:24         
10. Sky of Swords 04:16         
11. Holy Warfare 03:44         
12. The Last Crusade 05:21         
13. Hellas Hellas (Vasilis Papakonstantinou cover) 04:01

Rok wydania: 2022
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - bas
Marcus Kniep - perkusja, instrumenty klawiszowe


Fields of Blood było sporym rozczarowaniem i należało zadać pytanie, czy GRAVE DIGGER ma jeszcze sens.
Wiele sobie nie obiecywałem po HELLRYDER, ale Boltendahl z Rittem bardzo miło zaskoczyli debiutem tego projektu i dawało to pewne nadzieje.
Oczywiście ważniejszym przedsięwzięciem jest GRAVE DIGGER i zgodnie z wieloletnią tradycją, punktualnie po 2 latach, atakują kolejnym albumem, tym razem z nową wytwórnią, znakomitym macedońskim Rock of Angels Records, które wyznaczyło premierę na 26 sierpnia 2022 roku.

Battle Cry to odgrzewanie kotleta z czasów Excalibur, konkretnie pomysłu na refren Pendragon i wiele innych, ale słucha się tego bardzo dobrze, szczególnie szorstkiego i agresywnego Boltendahla i rozdzierającej gitary.
Trudno mówić o jakimś powiewie świeżości w przypadku tej grupy, ale mimo to cieszy bardzo skromne przemycanie pomysłów na twardy heavy metal z HELLRYDER, szczególnie mocnej w gitarze i surowsze brzmienie (oczywiście nie tak surowe i mocne jak w HELLRYDER). Bas jest potężny, a perkusja, jakiej dawno w GRAVE DIGGER nie było. Kniep na albumie poprzednim nie miał ani za wiele do pokazania ani powiedzenia i nie istniał, tutaj momentami nawet potrafi zaskoczyć energią i dobrze wykorzystaną przestrzenią w King of the Kings, w którym akurat kopiują MAJESTY z ciągotami do MANOWAR i wychodzi to nawet przekonująco. Dobrze też wyszło Hell Is My Purgatory, w którym są pogłosy HELLRYDER, nie jest to geniusz gatunku czy wielkie odkrycie, ale po wielu rozczarowaniach, jakie GRAVE DIGGER zaserwował w ostatnich latach, to jest to niemal jak miód na uszy. Może i z marketu, a nie pasieki, bo refren toporny, ale to w końcu GRAVE DIGGER.
Symbol of Eternity to już typowy GRAVE DIGGER z czasów Knights of the Cross, podobnie kwadratowy Nights of Jerusalem i wiele do zarzucenia tutaj nie ma, bo zagrali dobrze, Symbol of Eternity nawet z autentyczną nutą nostalgii. Heart of a Warrior to mało odkrywcze krążenie w klimatach MAJESTY i najbardziej szkoda jest tutaj motywu rockowego. To mogło pójść dalej i by wyszedł dobry, rozbujany GRAVE DIGGER na poziomie ostatniego MYSTIC PROPHECY i ARIDA VORTEX.
Grace of God to znów ukłon w stronę Knights of the Cross, ale są już tutaj naleciałości GRAVE DIGGER z 2001 roku i to brzmi tylko poprawnie, ale w końcu nauczyli się grać jak MANOWAR w Sky of Swords. Może nie jest to najwyższych lotów, ale na pewno ciekawsze od tego, co MANOWAR nagrało w ciągu ostatnich 15 lat i ciekawie tutaj Ritt nawiązał do Logana w braku ozdobnika gitarowego, o którym warto byłoby napisać.
Holy Warfare to solidny GRAVE DIGGER bez niespodzianek i nieporywający tłumów, zwyczajny germański heavy metal i nie ma zaskoczenia przy wolniejszym i bardziej marszowym The Last Crusade na zakończenie. Krojone na miarę.

Brzmienie autorstwa Chris Boltendahla bezbłędne i selektywne, tradycyjne dla Niemiec w ustawieniu planów, z dużą i dobrze wykorzystaną przestrzenią, ale sam Boltendahl tym razem śpiewa świetnie, choć nie tak interesująco jak w HELLRYDER. Na Fields of Blood można było mu zarzucić wiele, tak tutaj wraca kilka lat młodszy. Ritt jako stały element tła GRAVE DIGGER gra tak, jak przyzwyczaił w ciągu ostatnich 12 lat, bardzo oszczędnie i chyba trzeba się pogodzić z tym, że ten czarodziej z DOMAIN nie wróci.
Może nie jest to najlepszy album GRAVE DIGGER, ale nie jest też najgorszy. W końcu poziom, do jakiego GRAVE DIGGER przyzwyczaił i kompromitacji na poziomie Clash of the Gods czy Healed by Metal nie ma.
Jest skostniały i sprawdzony GRAVE DIGGER, który nie przyprawia o przyspieszone bicie serca i nie zapisze się w annałach metalowej historii na wieki ani nie będzie świętym graalem, ale i nie wywołuje zażenowania, a to już postęp i krok w dobrą stronę, nawet jeśli zachowawczy.


Ocena: 7.4/10

SteelHammer

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni  Rock of Angels Records!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości