Grave Digger
#1
Grave Digger - The Reaper (1993)

[Obrazek: R-3289658-1524564859-4087.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Tribute to Death 01:28
2. The Reaper 04:16
3. Ride On 03:33
4. Shadows of a Moonless Night 03:55
5. Play Your Game (And Kill) 03:25
6. Wedding Day 03:54
7. Spy of Mas'On 03:59
8. Under My Flag 04:47
9. Fight the Fight 02:46
10. Legion of the Lost (Part II) 06:18
11. And the Devil Plays Piano 04:02
12. Ruler Mr. H. 03:38
13. The Madness Continues 01:33

Rok wydania: 1993
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Chris Boltendahl - śpiew
Uwe Lulis - gitara
Tommi Göttlich - bas
Jörg Michael - perkusja


Album ten, wydany przez GUN Records w listopadzie1993, roku po reaktywacji GRAVE DIGGER, jest w zasadzie pomostowym dla starego i nowego, "późnego"GRAVE DIGGER, gdzie te lżejsze, bardziej "komercyjne" pierwiastki, znane z muzyki niesławnego wariantu przejściowego pod nazwą DIGGER, są jeszcze dosyć wyraźnie słyszalne.

Taki tam dosyć średni, typowo niemiecki heavy "The Reaper" ten album, po intro, rozpoczyna i za wiele na początek nie obiecuje. "Ride On" podobnie, choć taki trochę true refren jest bardzo przyzwoity. "Shadows of a Moonless Night" udany - taki może lekko hard'n'heavy, ale dobrze skonstruowany wokół chwytliwego, acceptowego refrenu. "Play Your Game (And Kill)" oraz "Wedding Day" to taki niemiecki, toporny heavy metal, typowy dla tego okresu (i dnia dzisiejszego w Niemczech) a "Spy of Mas'On" wyróżnia się wyjątkowo debilnym refrenem.
Do tego miejsca trudno uznać powrót do nazwy GRAVE DIGGER za słuszne posunięcie, bo taką muzykę grało w tym czasie mnóstwo niemieckich grup heavy metalowych, które za wiele do powiedzenia nie miały, a próbowały zaistnieć na gruncie bardzo wyeksploatowanym jeszcze w latach 80-tych. Jednak wiarę w przywraca "Under My Flag", rasowy, niszczycielski numer, pełen zarówno energii, jak i złości, a jednocześnie wyjątkowo sprawnie zagrany. Jest to jeden z killerów tego LP, prawdziwie heavy metalowy, rycerski, a jednocześnie brutalny numer z wyraźnymi odniesieniami do tego, co Kopacze robili w poprzedniej dekadzie, jednak z jeszcze większą dawką heavy power. "Fight the Fight" to niemieckiego kwadratowego metalu ciąg dalszy. Warto jednak przebrnąć, aby posłuchać "Legion of the Lost". To znakomity utwór z jednym z najlepszych refrenów zespołu oraz świetną, rycersko-epicka melodią. Killer bez wątpienia i jego cechą charakterystyczną jest narastanie tempa i mocy w refrenie. "And the Devil Plays Piano" oceniać można różnie, ale dla mnie to świetny numer, zakręcony i naprawdę podszyty diabelskim chichotem. Oczywiście wstawki klawiszowe są tu znakomite. "Ruler Mr. H." rzemieślniczo kończy album zamknięty, dodatkowo outro "The Madness Continues".

Wykonanie dobre, brzmienie też, parę zagrywek gitarowych przedniej marki, a perkusja Michaela solidna.
Nie jest to może powrót sensacyjny, płyta jest nierówna i stylistycznie jak na Grabarzy dosyć niespójna, jednak to błyskające światełko w tunelu, w który GRAVE DIGGER wjedzie w niedalekiej przyszłości.


Ocena: 7.2/10

30.07.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Grave Digger - The Living Dead (2018)

[Obrazek: R-12520085-1536886804-6323.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Fear of the Living Dead 05:31
2.Blade of the Immortal 04:07
3.When Death Passes By 03:52
4.Shadow of the Warrior 04:33
5.The Power of Metal 03:52
6.Hymn of the Damned 05:30
7.What War Left Behind 03:30
8.Fist in Your Face 03:24
9.Insane Pain 03:05
10.Zombie Dance 03:46
11.Glory or Grave 04:21

rok wydania: 2018
gatunek: heavy/power metal
kraj: Niemcy

skład zespołu:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - gitara basowa
Stefan Arnold - perkusja
Marcus Kniep - instrumenty klawiszowe

To już jak policzyłem 18 album studyjny GRAVE DIGGER z nową muzyką. Długowieczność godna odnotowania, no i wierność stylistyce także. Płytę wydała wytwórnia Napalm Records we wrześniu.

Od razu, na wstępie potwierdzam, że GRAVE DIGGER gra to samo co zwykle, przy czym tym razem jest o zombiakach aczkolwiek nie tylko. O zombiakach było już w heavy metalu sporo powiedziane, może nawet prawie wszystko, były już także miłe dziecięce dzwoneczki jak na początku albumu we wstępie do Fear of the Living Dead. Potem jest ryk zombiaka, a potem to, co zwykle gra GRAVE DIGGER.
Ponieważ jest na tej płycie to co zwykle, więc szczegółowa analiza jest zbędna. Zespół ani na krok nie schodzi z drogi wytyczonej dla kwadratowego niemieckiego heavy/power metalu. Mocne riffy, mocne gitary, celowe odrzucenie jakiejkolwiek finezji i proste, raz lepsze, raz gorsze chóralne refreny, z niezłym w Blade of the Immortal i fajnym w Shadow of the Warrior i ta kompozycja jest jedną z najlepszych na tym LP. Taki wzorowany na muzyce celtyckiej fragment jest przyjemną niespodzianką w ogólnej teutońskiej kwadraturze tego numeru.
Miłe dla ucha są głosy zombiaków na początku Hymn of the Damned jednak dalej to grobokopy bardzo, bardzo nudzą w swoim stylu, gdy grają mniej agresywnie. Krótki, zwarty, melodyjny i dynamiczny What War Left Behind z lekka podnosi wartość całości. Gdzie ma być dynamit to jest, ale jakoś niepotrzebnie wyhamowują zbyt często i te zwolnienia zawierają granie nudne i banalne (When Death Passes By czy Insane Pain), albo nieudolnie stylizowane na hard'n'heavy (Fist in Your Face). Taki rock/metal lepiej pozostawić dla SINNER. Zupełnie do mnie nie trafia także Zombie Dance. Taki przyciężkawy dowcip, jak bawarskie komedie erotyczne.. Wynurzenia o mocy metalu w The Power of Metal były już w przypadku GRAVE DIGGER eksploatowane wielokrotnie, refren pasuje bardziej do MAJESTY, ale skoro pewne rzeczy trzeba przypominać po wielekroć...
GRAVE DIGGER od wielu lat marnuje bardzo dobre riffy we wstępnych natarciach roztwarzając je potem w ogólnej gitarowej szarzyźnie. Na tym albumie sporo jest takich riffów, zapewne stworzonych przez Ritta i rozmydlonych przez Chris Boltendahla. Po raz kolejny powtarzam, że Ritt gra połowę tego co grał w DOMAIN i coś mi się wydaje, że nie z powodu lenistwa... Przykład tego albumu - Glory or Grave.

Bolthendahl śpiewa jak śpiewa i nad tym trzeba przejść do porządku dziennego, przy czym bardzo się zbliżył do Seiferta z REBELLION i zapewne za 20 lat będą już brzmieć identycznie. Sekcja rytmiczna łomocze jak zwykle solidnie, a Marcus Kniep był chyba na wakacjach w czasie nagrywania płyty w Principal Studios, bo wcale go tu nie słyszę. Jörg Umbreit chyba miał tym razem słabszy dzień, gdy ostatecznie zatwierdzał swoją wizję soundu całości. Chyba trochę za bardzo złagodzone to jest, zbyt rozmyte, za mało bijące po uszach jak heavy/power GRAVE DIGGER.
Ogólnie zombiaki powinny być zadowolone, że się w heavy metalu o nich pamięta, fani GRAVE DIGGER również, choć z ostatniego okresu działalności zespołu słyszeli lepsze płyty.
Aha, fajna okładka! (Gyula Havancsák z Węgier)


ocena: 7/10


new 25.09.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Grave Digger - Liberty or Death (2007)

[Obrazek: R-2812517-1302149864.jpeg.jpg]

Tracklista:
1.Liberty or Death 06:33
2.Ocean of Blood 04:12
3.Highland Tears 06:15
4.The Terrible One 04:08
5.Until the Last King Died 05:46
6.March of the Innocent 05:56
7.Silent Revolution 06:24
8.Shadowland 06:26
9.Forecourt to Hell 05:02
10.Massada 05:58
 
Rok: 2007
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy
 
Skład zespołu:
Chris Boltendahl - śpiew
Manni Schmidt - gitara
Jens Becker - bas
Hans Peter Katzenburg - instrumenty klawiszowe
Stefan Arnold - perkusja
 
Po całkiem dobrze przyjętym The Last Supper z 2005 roku, Boltendahl poczuł, że powinien coś robić z zespołem dalej w tym kierunku. Za inspirację i historię tej płyty jest książka Freedom or Death autorstwa Nikos Kazandzakis.
Niestety, wyszło to bardzo przeciętnie.

Tytułowy i rozpoczynający to wszystko Liberty or Death jest niezły, ma świetny klimat, bardzo dobry, podniosły i refleksyjny refren i ducha Grave Digger. Ocean of Blood jest zbyt przekombinowany, Highland Tears próbuje dość przeciętnie jechać na kulcie Trylogii, a The Terrible One to granie proste, za proste nawet jak na ten zespół. W Until the Last King Died są próby wprowadzania epiki i brzmi to nie najgorzej i nawet solo jest całkiem ciekawe, mimo że proste. Trudno coś dobrego powiedzieć o topornym March of the Innocent, który dość nieporadnie próbuje zbliżyć się poziomem do otwieracza. Jest mrok, ale motyw główny zupełnie nie przekonuje, podobnie jak fatalny Silent Revolution.
Shadowland znośny powrót do prostego, kwadratowego grania, z jakiego ten zespół jest znany i bardzo dobrze, chociaż zakończenie jest kiepskie.  Forecourt of Hell to nic specjalnego, a Massada to próby wykorzystania motywu starożytnego, brzmi to marnie i nie wiadomo, co jest gorsze, melodia czy nieudolne podjazdy pod Sabaton.

Wyprodukowane solidnie, szkoda tylko, że w parze nie idą kompozycje. Parę przebłysków dobrego grania w stylu zarezerwowanym dla tego zespołu jest, ale to o wiele za mało jak na niemal godzinę materiału. Wokalnie jest dobrze i tradycyjnie, instrumentalnie również, ale to za mało, aby uratować to przeciętniactwo.
Boltendahl chyba też doszedł do wniosku, że ten album to niewypał i dwa lata później powrócił do bardziej tradycyjnych form grania, z jakiej Grabarz słynie.


Ocena: 4.9/10

SteelHammer
Odpowiedz
#4
Grave Digger - Ballads of a Hangman (2009)

 [Obrazek: R-4269049-1533329564-7420.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Gallows Pole (Intro) 00:52
2. Ballad of a Hangman 04:46
3. Hell of Disillusion 03:56
4. Sorrow of the Dead 03:25
5. Grave of the Addicted 03:33
6. Lonely the Innocence Dies 05:45
7. Into The War 03:31
8. The Shadow of your Soul 04:14
9. Funeral for a Fallen Angel 04:31
10. Stormrider 03:16
11. Pray 03:37

Rok: 2009
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Manni Schmidt - gitara
Thilo Herrmann - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P.Katzenburg – instrumenty klawiszowe

 
Po nieudanym Liberty or Death z 2007 roku, Botendahl zrozumiał, fani Grave Digger oczekują i dwa lata później, na początku 2009 roku, zaprezentował nowy album, Ballads of a Hangman.
Do składu doszedł drugi gitarzysta, Thilo Herrmann, znany z Running Wild, ale jakoś przechodzi to bez echa słuchając tej płyty.
 
Całość została skomponowana przez Boltendahla i już w Ballad of a Hangman słychać powrót. Nie ma już smutku czy kombinacji, tylko prosty, teutoński pęd przed siebie i chwytliwe refreny. Hell of Disillusion to jeszcze więcej teutońskiego heavy, ale niestety pomysłu i mocy na cały kawałek nie starcza. Na szczęście Sorrow of the Dead razem z Grave of the Addicted to solidnie rozegrany Grave Digger w zwycięskiej formule i lekka zaduma w refrenie tego pierwszego pokazuje, jak poprzedni album miał wyglądać. Lonely the Innocence Dies to bardzo dobra ballada i słychać dużo pasji w głosie Boltendahla, tylko czy musiała tu zaśpiewać Veronica Freeman? Lepsza chyba by była już wtedy dość popularna Robin Beck, z drugiej strony może się bali dawać kogoś mniej szorstkiego? W Into The War już wychodzi prymitywizm tego grania i to wygląda przeciętnie, mimo solidnego sola i podobnie ma się sytuacja ze Stormrider. Funeral for a Fallen Angel to typowo niemiecki i koncertowy numer, dobry, ale petardą jest Prey z niesamowicie bujającym i prostym, ale bardzo pozytywnym refrenem.
 
Proste, nieprzekombinowane, kwadratowe granie, tradycyjne dla Grave Digger ostatnich lat, co brzmi znacznie lepiej od kombinacji albumu poprzedniego. Wokalista jak zawsze w formie, instrumentalnie prosto, a brzmienie solidne solidne, chociaż mogło być nieco mocniejsze.
Może to i kotlet odgrzewany z herbatą z wody po pierogach i nowości nie ma, ale czasami lepiej mieć stare, a sprawdzone i lubiane, niż nowe i miałkie.

 
Ocena: 7,3/10

SteelHammer
Odpowiedz
#5
Grave Digger - Heavy Metal Breakdown (1984)

[Obrazek: R-1809600-1467290507-8461.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Headbanging Man 03:37
2. Heavy Metal Breakdown 03:42
3. Back from the War 05:35
4. Yesterday 05:06
5. We Wanna Rock You 04:17
6. Legion of the Lost 04:54
7. Tyrant 03:17
8. 2000 Light Years from Home (The Rolling Stones cover) 02:54
9. Heart Attack 03:16

Rok wydania: 1984
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Chris Boltendahl - śpiew
Peter Masson - gitara
Willi Lackmann - gitara basowa
Albert Eckardt - perkusja


GRAVE DIGGER zaczynał jak wiele niemieckich zespołów powstałych na fali entuzjazmu wywołanego nieoczekiwanym sukcesem NWOBHM w Wielkiej Brytanii. Założony przez Chrisa Boltendahla i Petera Massona w roku 1980 w Gladbeck stał się jednym z pierwszych twardo i ostro grających bandów niemieckich, w których wokalista nie przejmował się tym,że nie umie śpiewać, a riffy kompozycji były prościutkie, podobnie jak refreny.

GRAVE DIGGER zadebiutował w szczęśliwym dla niemieckiego metalu roku 1984 wraz RUNNING WILD i STORMWITCH, gdy Niemcy powiedzieli - "my też potrafimy". Ich pierwszy LP wydała wytwórnia Noise Records w październiku, a w USA Megaforce Papy Thrash Zazuli i często się mówi, że ta ich muzyka miała spory wpływ na kształtowanie się USPM.
Jest w tym sporo racji, bo szybkie mocno zagrane przez ryczącą gitarę Massona Headbanging Man i słynny tytułowy Heavy Metal Breakdown to utwory klasyczne dla gatunku heavy, a nawet raczej heavy/power i w zasadzie aż tak ostro i z werwą to nikt w tym czasie w Niemczech nie grał. GRAVE DIGGER zyskał opinie bardziej brutalnego wcielenia ACCEPT, oczywiście na miarę brutalności roku 1984. Z drugiej strony słychać także wpływy VENOM  w ponurym Back from the War, ale przecież grupa przedstawia także semi balladę z klawiszami (Dietmar Dillhardt). Ciekawie została ona skonstruowana i w jakiś sposób nawiązuje ona ona do wczesnych utworów Rotha w SCORPIONS oraz wpływowej grupy podziemnej GRAVESTONE. Jak się okazuje Boltendahl potrafi także nieźle zaśpiewać w łagodniejszej manierze...
Zasadniczo jest jednak ciężko i rytmicznie jak w solidnym, choć nie porywającym We Wanna Rock You, na hard'n'heavy fundamencie. Przy okazji znakomitego w drugiej części heavy metalowego, galopującego Legion of the Lost grupa popełniła chyba lekki błąd ze zbyt długim akustycznym wstępem, warto jednak mieć na uwadze, że ten utwór wyznaczył w dużej mierze to, co stało się muzyczną podstawą stylu GRAVE DIGGER wiele lat później. Ten klasyczny toporny i siłowy teutoński styl zapewne najlepiej oddaje z kolei Tyrant, a że można to zrobić jednocześnie z nieprawdopodobną energią i mocą pokazuje surowy i bezwzględnie rozegrany Heart Attack.

Bardzo dobre brzmienie, ostro bijąca po uszach mocna perkusja dźwięczy blachami, a gitara rozdziera na kawałki. To szczególnie dobrze słychać na edycjach CD, a sound stworzył od podstaw Harris Johns, wówczas dopiero wschodząca gwiazda niemieckiej inżynierii metalowego dźwięku.
Metal w skórzanych kurtkach, ale bez motocykli. Na takie granie popyt okazał się ogromny i GRAVE DIGGER niemal z dnia na dzień uzyskał status gwiazdy, nie tylko zresztą w Niemczech.


ocena: 8,2/10

new 10.02.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Grave Digger - Witch Hunter (1985)

[Obrazek: R-12060985-1527513371-9913.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Witch Hunter 04:24
2. Night Drifter 03:10
3. Get Ready for Power 05:05
4. Love Is a Game 05:43
5. Get Away 02:59
6. Fight for Freedom 03:54
7. School's Out (Alice Cooper cover) 02:41
8. Friends of Mine 05:23
9. Here I Stand 04:49

Rok wydania: 1985
Gatunek: Speed/Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Chris Boltendahl - śpiew, gitara basowa
Peter Masson - gitara, gitara basowa
Albert Eckardt - perkusja
oraz
René Teichgräber - gitara basowa ("Love Is a Game", "School's Out")

Już bez Lackmanna GRAVE DIGGER nagrał swój drugi album i Chris Boltendahl zaprezentował się na nim jako basista w części utworów. Płyta ukazała się w maju 1985 roku nakładem Noise Records i zasadniczo była kontynuacją tego heavy metalu, który dominował na debiucie zespołu.

Poza topornym coverem Alice Coopera, zespół zaprezentował sporo heavy metalu inspirowanego speed metalem, który w Niemczech właśnie się konstytuował, po części pod wpływem grup amerykańskich i kanadyjskiego EXCITER.
Kwadratowe granie GRAVE DIGGER postawił w centrum i ta ich specyficzna prosta toporność oraz surowość (nieco w stylu VENOM) jest tu mocno wyrażona w szybkich Witch Hunter i Night Drifter, przy czym melodyjność zostaje zachowana na umiarkowanym poziomie. Można odnieść wrażenie, że spychana jest ona celowo na dalszy plan, co słychać w nieco sztucznie brutalizowanym Get Ready for Power oraz Here I Stand, a także w szybkim, surowym Get Away, dosyć prymitywnym i tylko w refrenie są tu przebłyski ciekawszego grania. Ponury styl VENOM uwydatnia się najbardziej w Friends of Mine. Łagodne, melancholijne oblicze zespół pokazuje w balladowym Love Is a Game, jednak i ten song jest potem poprowadzony ostro i surowo i w zasadzie pewien klimat łagodnych fragmentów w ostatecznym rozrachunku przepada. Perkusyjne solo jest wstępem do Fight for Freedom i ten instrument dominuje w tym nieco dziwnym, epickim i teatralnie zaaranżowanym utworze z kilkoma rodzajami wokalu Boltendahla. Tak naprawdę wyszło to dosyć eklektycznie i chyba tylko partie Alberta Eckardta można tu uznać za interesujące.

Brzmienie jest twarde, surowe, mocne i bardzo niemieckie, choć w tym czasie jeszcze tak powiedzieć nie można było.
W sumie ta płyta wyznaczyła w Niemczech pewien trend na granie surowe i speedowe i tak prezentowało się sporo innych zespołów z tego kraju w drugiej połowie lat 80tych i w latach 90 XX wieku. Taki styl zdobył uznanie sporej wiernej grupy fanów, nie dawał jednak szans na wypłynięcie na szersze wody, zdominowane przez bardziej melodyjnie i łagodniej grające zespoły. Jeśli jednak porównać ten album z podobnymi z USA i Kanady, to GRAVE DIGGER wypada raczej blado...


ocena: 6,3/10

new 2.03.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Grave Digger - War Games (1986)

[Obrazek: R-2968829-1549971271-6531.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Keep On Rockin' 03:05
2. Heaven Can Wait 03:33
3. Fire in Your Eyes 03:44
4. Let Your Heads Roll 04:05
5. Love Is Breaking My Heart 04:06
6. Paradise 04:13
7. (Enola Gay) Drop the Bomb 03:27
8. Fallout 04:55
9. Playin' Fools 03:56
10.The End 02:25

Rok wydania: 1986
Gatunek: Speed/Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Chris Boltendahl - śpiew
Peter Masson - gitara
Chris F. Brank - gitara basowa
Albert Eckardt - perkusja

Wzmocniony basistą Brankiem w roku 1985 GRAVE DIGGER przystąpił do nagrywania trzeciej płyty, którą w lutym 1986 wydała wytwórnia Noise Records.

Trudno sobie wyobrazić gorsze otwarcie niż prymitywny Keep On Rockin' , który stanowi przykład kompromitującego połączenia czegoś w rodzaju glamu i speed/heavy w topornej germańskiej manierze. Coś strasznego...

A i potem nie bardzo wiadomo do kogo właściwie skierowana jest ta muzyka. Prostacki, drapieżny heavy power w umiarkowanym tempie Heaven Can Wait jest bardzo słaby, zaś zamaszyste riffy speedowych Fire in Your Eyes i (Enola Gay) Drop the Bomb są umiarkowanie atrakcyjne, jednak to sztampa GRAVE DIGGER z dwóch poprzednich albumów, a Boltendahl śpiewa słabo. Co więcej nie wiedzieć czemu został on cofnięty w głąb planu gitarowego, przekrzykuje się z tą gitarą i w zasadzie tylko sekcja rytmiczna brzmi tu dobrze. Fatalne popłuczyny po ACCEPT to Let Your Heads Roll, Paradise
Jest także bardzo łzawa ballada Love Is Breaking My Heart, niesamowicie pretensjonalna, ale przynajmniej jest tu całkiem niezła melodia, trochę pianina i trochę strojenia się w piórka ACCEPT jeszcze raz. Pewną próbą oderwania się od prymitywnego schematyzmu jest zrobiony pod amerykański epic USPM Fallout, jednakże zupełnie nieudany refren niweczy ciekawe rozwiązania współpracy basu i gitary w zwrotkach. Jest tu jeszcze zawstydzający Playin' Fools, w najgorszej z możliwych melodyce NWOBHM i na koniec (na szczęście) instrumentalny The End.
Wymieniając pozytywy to pozostaje jedynie docenić znakomitą grę basisty Chrisa F. Branka.

W roku 1986 już się powoli zaczęła krystalizować niemiecka czołówka Nowej Fali i jednak GRAVE DIGGER do niej nie należał. Gdyby szukać w obrębie stylu zespołów zdecydowanie lepszych, to BRAINFEVER bił ich po prostu na głowę.
Do tego wszystkiego doszła frustracja brakiem sukcesu komercyjnego, trudno jednak było na niego liczyć, nagrywając taką słabą płytę. W tym samym roku GRAVE DIGGER zmienił nazwę na DIGGER i skierował się w stronę znacznie bardziej komercyjnej rock/metalowej muzyki. Zespół nagrał album "Stronger An Ever", który został zbyty milczeniem i w 1987 zespół został rozwiązany. Potem na jego gruzach powstała grupa HAWAII, która nie zdziałała nic i w 1991 Botendahl reaktywował GRAVE DIGGER jak grupę heavy/power metalową.


ocena: 4/10

new 20.03.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Grave Digger - Fields of Blood (2020)

[Obrazek: R-15501843-1592592052-2486.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Clansman's Journey 01:27     
2. All for the Kingdom 04:10       
3. Lions of the Sea 03:58     
4. Freedom 04:53     
5. The Heart of Scotland 05:19     
6. Thousand Tears 04:57
7. Union of the Crown 03:58     
8. My Final Fight 04:09     
9. Gathering of the Clans 03:57     
10. Barbarian 03:43     
11. Fields of Blood 10:10     
12. Requiem for the Fallen 03:00

Rok wydania: 2020
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Axel Ritt - gitara
Jens Becker - bas
Marcus Kniep - perkusja

Grabarz powraca, skład się zmienił i odszedł długoletni pałker Stefan Arnold. Jak to mówią show musi trwać, dlatego nie było castingu ani długich poszukiwań, tylko Kniep porzucił parapet na rzecz bębnów.
Boltendahl postanawia powrócić do Szkocji i chyba coś w trakcie tworzenia poszło nie tak i trudno wskazać jednoznacznie, co.

Jak na GRAVE DIGGER wyszła płyta co najmniej dziwaczna. Na plus jest oczywiście fakt, że nie jest ona monotonna i zaskakuje wieloma rozwiązaniami, które są nowością dla tego zespołu, ale nie szeroko pojmowanego metalu.
Axel Ritt to już zapomniany gitarzysta i w większości repertuaru GD można było odnieść wrażenie, że to tylko dobry rzemieślnik heavy metalowy i nic ponad to, przez co łatwo zapomnieć, jak potrafił czarować w DOMAIN.
Tutaj dostał on momentami wolną rękę i to słychać w All for the Kingdom. Typowy i kwadratowy otwieracz GD? Jak najbardziej i jak komuś się to nie przejadło, to ma do czego pomachać głową i potupać. Ale SOLO! Znamiona neoklasyki i duch DOMAIN? Prawdziwy szok. Skoro tak zakorzeniony w tradycji zespół ucieka się do neoklasycznych nawiązań, to raczej jest niezbitym dowodem, że neoklasyka oficjalnie powraca do łask.
Słuchając tego albumu można odnieść wrażenie, że zostały przejrzane wszystkie albumy, które odniosły sukces przez ostatnie dwa lata i taki też album próbował nagrać GD, ale w swoim stylu. Neoklasyczne wtrącenia? Skoro SABATON mógł, to dlaczego nie GRAVE DIGGER! Piracki metal z klimatem morza i soli? Oczywiście, że GREAT MASTER i BLAZON STONE. Najlepsze płyty GRAVE DIGGER? Oczywiście, że jest powrót do trylogii, ale to raczej nie jest tajemnicą, wystarczy spojrzeć na okładkę.
Zaskakuje, jaką tutaj Ritt dostał swobodę, zasypuje solami jak nigdy, i może Lions of the Sea to kondycja raczej w najlepszym razie nieco powyżej ostatnich lat RUNNING WILD, ale solo ponownie zaskakuje. Ile było na dwie stopy heavy metalu z samych Niemiec w zeszłym roku to trudno zliczyć, ale takiego koszmarku jak środkowa partia Freedom raczej bym zapamiętał.
Chyba że to akcent VICTORIUS.
Jest i powrót do Szkocji w The Heart of Scotland i tutaj jest tylko dobry epic heavy metal z nadzieniem MANOWAR. Kompletna kompromitacja to Thousand Tears, w którym gościnnie udziela się Noora Lauhimo z BATTLE BEAST. Boltendahl śpiewa fatalnie i domyślam się, że to miał być poziom epickiego zniszczenia na miarę DESERT i wyciskacz łez, ale tak złej ballady GD jeszcze nie nagrało. Przecież mają doświadczenie i potrafią grać w takich klimatach bardzo dobrze, czego dowodem jest Lonely the Innocence Dies. Chyba po prostu zabrakło pomysłu.
Próbują się ratować typowym teutońskim metalem Union of the Crown, ale takie refreny lepiej zagrało BLOODBOUND, GREAT MASTER, WISDOM czy nawet BLAZON STONE. Melodyjny i przebojowy heavy metal również wraca do łask, to czemu nie inspirowany BLACK SABBATH i BEAST IN BLACK My Final Fight? Miało być fajnie i z rockowym zacięciem, wyszło bardzo sztucznie, mechanicznie i siłowo i nie mogło być inaczej. To toporny zespół od zawsze i to jest ich siła. Czy może raczej była. Powrót siły i Szkocji słychać w Gathering of the Clans, ale środkowa część to niestety smutne wspomnienie i pokaz bezradności zespołu, tak jak trudno stwierdzić, czy miały to być bitewne zaśpiewy DESERT, czy może pijackie TANKARD...
Próbują kolejnego podejścia do hejwi metalu z rockowym zacięciem w Barbarian i to niestety ponownie pokaz bezradności i braku pomysłu. Jest też próba przebicia klasycznego Heart of Darkness, ale jest krócej, bo 10 minut i Fields of Blood to punkt kulminacyjny. Tu jest wszystko, co grało GD przez ostatnich 20 lat. Na początku klasyczny GD, jest dobrze, mocny refren, a potem... miało być chyba epicko jak w WARRIOR PATH, wyszedł ganek na obrzeżach Zagłębia Ruhry. Brzmi fatalnie i jest to bardzo słabo przemyślane. Rockowe zakończenie na poziomie wieczorynki i Grabarz raczej wyziewa ducha i daje znak, że pora iść spać. Nieudolność jest wręcz porażająca.

Od prawie 20 lat Jörg Umbreit czuwa i brzmienie jest bez zmian. Wszystko, co charakterystyczne w gitarach GD jest tutaj. Nawet to, czego nie powinno być brzmi dobrze.
Wydawało się, że GRAVE DIGGER czasy kryzysu ma za sobą, i to mimo spadającej formy, ale takiego upadku nie mieli już dawno.
Próby grania wszystkiego, ale mało w tym GD, niestety. Co z tego, że Ritt zagrał chyba swoje najlepsze sola w karierze zespołu, jak same kompozycje są w najlepszym razie znośnie, a w najgorszym kompromitujące?
Wygląda na to, że pomysły się skończyły.
Miała być kontynuacja Trylogii Wieków Średnich.
Wyszedł ładnie opakowany Kryzys Wieku Średniego.


Ocena: 5.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#9
Grave Digger - Heart of Darkness (1995)

[Obrazek: R-3573396-1401556602-2692.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Tears of Madness 02:09       
2. Shadowmaker 05:39     
3. The Grave Dancer 05:02     
4. Demon's Day 07:29       
5. Warchild 06:09       
6. Heart of Darkness 11:56     
7. Hate 04:23     
8. Circle of Witches 07:43       
9. Black Death 05:40    

Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Uwe Lulis - gitara
Tommi Göttlich - bas
Frank Ullrich - perkusja


Trudno uznać The Reaper za prawdziwy powrót GRAVE DIGGER do świata żywych, skoro to był zlepek pomysłów z projektu HAWAII, który pod tym szyldem się nie zmaterializował. Może i Uwe Lulis się do tego w pewnym stopniu przyłożył, ale wielkiego sukcesu album nie odniósł.
W tym czasie zaszła zmiana w składzie i nowym perkusistą został Frank Ullrich, który miał doświadczenie raczej w thrash metalu niż heavy i jego jedyny występ w GRAVE DIGGER można usłyszeć na Heart of Darkness, wydanym przez GUN Records 3 kwietnia 1995 roku.
 
Co dalej z GRAVE DIGGER? Muzyka inna niż poprzednio, choć nawiązująca bardziej do debiutu w wolniejszych, cięższych kompozycjach na mocnym fundamencie ACCEPT i UDO i pancerny, teutoński The Gravedancer, są też echa w Demon’s Day, tytułowym Heart of Darkness (z elementami USA), podpatrzyli też coś ze sceny USA lat 90-tych, co słychać w Dolphin’s Cry i przede wszystkim Black Death, gdzie ocierają się o nowocześniejsze pojmowanie metalu.
I pomyśleć, że takie eksperymenty, kompozycje bardziej skomplikowane są po morderczym, heavy metalowym, klasycznym dla Niemiec natarciu Shadowmaker, który zdefiniował GRAVE DIGGER na kolejne dekady i ten schemat będzie się pojawiał wiele razy i na tym będą stały hity tego zespołu. Tak szybkich utworów nie ma tutaj zbyt wielu i wybija się tutaj Hate, ale to jest styl, który zostanie dopracowany przez inny Niemiecki zespół kilka lat później. Materiał jest tutaj eklektyczny i mimo tego Boltendahl odnajduje się w tym repertuarze, nawet w pomoście pomiędzy USA a Niemcami Heart of Darkness, który jest sztucznie wydłużony przez lektorów i może tylko w Black Death zabrakło kogoś w rodzaju Kaprala.
Sola Lulisa są raczej proste i krótkie i o ile ten album wyróżnia się w dyskografii zespołu, tak ma z nią element wspólny – dominacja wokalisty nad całym materiałem, bo i Ullrich gra jak na heavy metalowego pałkera przystało, mocno, tradycyjnie, ale bez rewelacji. Jest jeszcze bonusowy Don’t Bring Me Down, ale to pozostałość hard’n’heavy i ACCEPT po HAWAII.
 
Kompozycyjnie może i jest nierówno, ale brzmienie jest solidne i tradycyjne. Teutońska surowość z mocnymi bębnami i suchą gitarą i to jest jedna z niewielu rzeczy, które będą kontynuowane na kolejnym LP.
Heart of Darkness to dobra, ale nie rewelacyjna płyta, na której GRAVE DIGGER nadal poszukiwało, ale już odcinało się od naiwnego hard’n’heavy i nabierało własnej tożsamości, w tym Boltendahl, który śpiewa tutaj w większości bardzo dobrze i już w stylu, z jakiego jest znany, bez kompleksu Kaprala.
Najcięższa i najtrudniejsza z całej dyskografii, która jeszcze wielkiej sławy nie przyniosła, ale była wprowadzeniem do wielkich rzeczy.


Ocena: 7.5/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#10
Grave Digger - Tunes of War (1996)

[Obrazek: R-11713105-1521114099-4053.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Brave (Intro) 02:24     
2. Scotland United 04:35       
3. The Dark of the Sun 04:32     
4. William Wallace (Braveheart) 05:01     
5. The Bruce 06:57       
6. The Battle of Flodden 04:04     
7. The Ballad of Mary (Queen of Scots) 05:00       
8. The Truth 03:50       
9. Cry for Freedom (James the VI) 03:16       
10. Killing Time 02:52       
11. Rebellion (The Clans Are Marching) 04:05     
12. Culloden Muir 04:05       
13. The Fall of the Brave (Outro) 01:58

Rok wydania: 1996
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Uwe Lulis - gitara
Tomi Göttlich - bas
Stefan Arnold - perkusja


Z kolejną płytą GRAVE DIGGER uwinął się bardzo szybko, bo była już gotowa w 1997 roku i wydana została przez GUN Records 25 kwietnia.

To historyczna płyta dla GRAVE DIGGER, bo dołączył tutaj znany chociażby z niedocenionego WALLOP perkusista Stefan Arnold, który pozostanie wieloletnim członkiem grupy, ale i dla sceny niemieckiej.
Scotland United to klasyczne otwarcie, tak jak The Dark of the Sun stanie się klasycznym fundamentem zespołu jeśli chodzi o średnie tempa z chóralnymi refrenami, które jednak nie są jeszcze tak dopracowane, ale na to przyjdzie czas.
Stefan Arnold oczywiście w tak szybkim graniu odnajduje się bez problemu i słusznie ten instrument został bardziej wyeksponowany, nawet ma szansę na drobny popis w niezłym Culloden Muir i selektywność brzmienie jest bardzo dobrze pokazana w dramatycznym, ciężkim i marszowym The Bruce, który jednak mógł być krótszy.
Niestety samych klasyków tutaj nie ma i to był jeszcze czas, kiedy GRAVE DIGGER sprawdzało, na co może sobie pozwolić. I tak oto pojawiają się dość miałkie ballady, bezbarwne i bez stylu jak The Ballad of Mary, w którym próbują konkurować z BLIND GUARDIAN i wypada to bardzo poprawnie. Chris Boltendahl chyba ma też kompleks Kaprala i faktem jest, że bez ACCEPT by nie było Niemiec i Teutońskiego Metalu, tylko czy muszą powstawać utwory tak miałkie jak The Truth, w których próbuje upodobnić się do niepowtarzalnego Udo? A Killing Time jest niestety niewiele lepsze i do konceptu zupełnie nie pasują.
Rebellion (The Clans Are Marching) to już klasyka i bez tego najprawdopodobniej by nie było REBELLION.

Brzmienie jest klasycznie niemieckie, czyli dobre. Ten album jednak pokazuje brak drugiej gitary i jaki potencjał miałaby ta muzyka z dwiema pokazali PARAGON i REBELLION właśnie.
Boltendahl w formie bardzo dobrej, choć jeszcze zapatrujący się w Udo. Uwe Lulis gra dobrze i pokazuje się od dobrej strony, serwując bardzo dobre sola w Rebellion i skromne ozdobniki w innych kompozycjach.
Solidna, jeszcze poszukująca i trochę nierówna płyta, ale złota era GRAVE DIGGER właśnie się zaczyna, a mankamenty zostaną poprawione na kolejnej płycie.


Ocena: 7.9/10

SteelHammer
Odpowiedz
#11
Grave Digger - Knights of the Cross (1998)

[Obrazek: R-2880222-1559744345-1011.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Deus lo Vult 02:28     
2. Knights of the Cross 04:35       
3. Monks of War 03:38     
4. Heroes of This Time 04:10     
5. Fanatic Assassins 03:40
6. Lionheart 04:33     
7. The Keeper of the Holy Grail 05:57     
8. Inquisition 03:47     
9. Baphomet 04:12     
10. Over the Sea 03:51     
11. The Curse of Jacques 04:52     
12. The Battle of Bannockburn 06:42

Rok wydania: 1998
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Uwe Lulis - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Po dwóch latach koncertowania, przyszedł czas na napisanie dalszej części sagi o średniowieczu, która jest też pierwszą dla nowego basisty Jens Becker, znanego z RUNNING WILD, a dołączył jakiś czas po niezbyt udanym projekcie X-WILD. To również pierwsza płyta klawiszowca H.P. Katzenburg, który miał już szansę współpracować z grupą jako gość na Tunes of War oraz trasie koncertowej.

Knights of the Cross. Hymn, absolutny, totalny klasyk i jeden z najbardziej rozpoznawalnych i zapadających w pamięć refrenów GRAVE DIGGER. Grają tutaj jak wspaniale naoliwiona maszyna, z bardzo dobrymi solami gitarowymi Lulisa oraz potężną pracą sekcji rytmicznej. A nad wszystkim bojowy i dumny Boltendahl, jak dotąd w najlepszej dyspozycji. Absolutne zniszczenie i GRAVE DIGGER potrafi grać przebojowo w wolniejszych tempach.
Oczywiście to nie jest album tylko marszowych temp i bardzo szybki Monks of War to definicja teutońskiego i muzyki Zagłębia Ruhry, dla fanów ACCEPT jest Fanatic Assassins i Heroes of This Time, ale na tle morderczego Lionheart wypadają blado, nie mówiąc o chóralnym i szorstkim The Keeper of the Holy Grail. Przez te dwa lata zespół się rozwinął, najbardziej to słychać jednak w grze Uwe Lulisa. Melodie są zagrane ze znacznie większą energią, a sola są znacznie ciekawsze i bardziej rozbudowane, Inquisition zabija, podobnie rozpędzony Over the Sea dobrze pokazują, jak bardzo się rozwinął. To jednak płyta Boltendahla i każdy musi znać swoje miejsce i wolny The Curse of Jacques nie pozostawia co do tego wątpliwości. Jak długą drogę przeszedł zespół i jak duży krok zrobili od Tunes of War pokazuje The Battle of Bannockburn, pełen heavy metalowej energii. Bardzo dobre zakończenie, choć przedłużenie sztuczne.

Ponownie spotykają się tutaj Suno Fabitch i John Cremer, tworząc sztandarowe brzmienie GRAVE DIGGER i Niemiec, z mocną perkusją i soczystą gitarą. Dodatkowy plus za pulsujący bas i wybornie brzmiące gitary akustyczne.
Historyczna płyta i bardzo ważna dla zespołu, ale i sceny niemieckiej, na której będzie stać dyskografia nie tylko GRAVE DIGGER. Może i nierówna, ale są tutaj bez wątpienia jedne z największych hitów.
Album oczywiście został bardzo ciepło przyjęty i często zajmuje zaszczytne pierwsze miejsce, jeśli chodzi o dyskografię zespołu.
Absolutnie zasłużenie.


Ocena: 8.6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#12
Grave Digger - Excalibur (1999)

[Obrazek: Ny02MTkzLmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. The Secrets of Merlin 02:38     
2. Pendragon 04:20     
3. Excalibur 04:45     
4. The Round Table (Forever) 05:10     
5. Morgane le Fay 05:16       
6. The Spell 04:38       
7. Tristan's Fate 03:38       
8. Lancelot 04:45       
9. Mordred's Song 04:00     
10. The Final War 04:02       
11. Emerald Eyes 04:04       
12. Avalon 05:50

Rok wydania: 1999
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Uwe Lulis - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Na finał Trylogii Wieków Średnich nie trzeba było czekać długo i przygotowana została już w roku 1999, ponownie nakładem GUN Records.

Tym razem concept album jest o legendach arturiańskich, opowiedzianych w czysto teutońskim stylu.
Jest ostro, jest surowo, jest teutońsko w Pendragon i prostota tej kompozycji i refrenu to definicja niemieckiego, topornego heavy metalu, z bardzo konkretnym solem Lulisa. Wiekopomnym dziełem jednak na zawsze pozostanie Excalibur, który jest definicją stylu i wizytówką zespołu. Styl tak dobry, że powtarza się z różnym skutkiem na tym albumie, ale najlepiej poza tytułowym wychodzi to w The Final War, wściekłym i teutońskim jak ACCEPT. The Round Table (Forever) to solidne połączenie ACCEPT metalu z dodatkiem epiki. Znaczna poprawa względem Tunes of War i Heart of Darkness jest słyszalna. Morgane le Fay to kontynuacja pomysłu zaczerpniętego Lionheart z czystymi śpiewami i niestety w tym stylu przeciętnie wypada wolniejszy The Spell. To nawiązanie to powolnego i mrocznego heavy metalu Heart of Darkness, w pewnym stopniu do tego jeszcze wrócą, ale z jeszcze gorszym skutkiem. Znacznie lepiej sprawdzają się w szybszych kompozycjach i Tristan's Fate nie zawodzi. Prosty, nośny refren, dobrze zaznaczona melodia, ale z tych szybszych najsłabiej Mordred's Song. Talerze świetne, chociaż solo to bardziej wariacja na temat ACCEPT i chęć powrotu do lat 80.
Emerald Eyes to ballada, w której elementy metalowe są skromne, wokalnie to jest dobre, ale orkiestracje i refren są niestety zbyt przesłodzone i momentami kiczowate. Znacznie lepiej wypada to w drugiej połowie, ale ten minimalizm Heart of Darkness czy nawet grup gothic metalowych jest przesadzony.
Avalon to ACCEPT z rozmachem GRAVE DIGGER, najgorzej jednak wypadają elementy BLIND GUARDIAN. Brzmi to bardzo amatorsko, dziecinnie i ogólna tego realizacja jest wstydliwa. Kontrast, który strasznie gryzie i był zbędny.
Niektóre wydania miały jeszcze bonus w postaci Parcival, ale to tylko dobry teutoński heavy metal i słabsza wersja Excalibur.

Potężne, surowe brzmienie bez kompromisów autorstwa Suno Fabitch, Uwe Lulis i Rogera Liana i jest to sound, który będzie towarzyszył GRAVE DIGGER przez wiele lat. Znakomite ustawienie sekcji i świetny, metaliczny bas.
W 2000 roku z zespołu odszedł Uwe Lulis, który w 2001 roku stworzył konkurencyjny zespół, REBELLION.
Album pełen energii i dobrych pomysłów, który był świetnym zakończeniem millenium i trylogii. I jak się okazało, końcem pewnej epoki dla samego GRAVE DIGGER.


Ocena: 8.6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#13
Grave Digger - The Grave Digger (2001)

[Obrazek: Ny04OTIzLmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Son of Evil 05:04
2. The Grave Digger 05:05
3. Raven 04:33     
4. Scythe of Time 05:14     
5. Spirits of the Dead 03:55     
6. The House 05:41     
7. King Pest 04:08       
8. Sacred Fire 04:11     
9. Funeral Procession 05:45     
10. Haunted Palace 04:13     
11. Silence 07:15     
12. Black Cat 03:50

Rok wydania: 2001
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Manni Schmidt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Rozpoczęło się nowe millenium, które GRAVE DIGGER rozpoczęło z nowym gitarzystą, znanym z RAGE Manni Schmidt i nową wytwórnią, Nuclear Blast, które wydało album 22 października 2001 roku.

Nadeszła nowa era GRAVE DIGGER i rycerskość znakomitego Excalibur niestety odchodzi w niepamięć. Zostaje zastąpiona dość brutalnie teutońskim heavy metalem, prymitywnym i kwadratowym i to jest początek "gravediggeryzmu" muzyki. Son of Evil to niemiecka poprawność z solidnym refrenem i dość długim solem Schmidta. Tytułowy The Grave Digger próbuje być kompromisem pomiędzy starym a nowym, Heart of Darkness a Trylogią. Raven to przyzwoity teutoński metal Zagłębia Ruhry i tutaj ratuje sytuację głównie Schmidt, ale jeśli mówić przy okazji tego albumu o killerach, to Spirits of the Dead jest bardzo dobry, nawet jeśli Schmidt mógł dać z siebie więcej.
Nawet kiedy są kompozycje co najwyżej poprawne, jak Scythe of Time, to Schmidt gra sola wszędzie dobre i bardzo dobre i dostał tutaj sporo swobody, ale nawet on nie mógł uratować marnego The House, który próbuje być epickim metalem, może w pewnym stopniu próbującym iść w klimat nostalgii RAGE, ale wychodzi to kiepsko. Rozczarowuje również King Pest z bardzo słabym refrenem, który niestety będą próbowali jeszcze powtarzać wielokrotnie z równie mizernym skutkiem.
Sacred Fire jako uderzenie w MANOWAR i zyskującego na popularności MAJESTY ciekawe, ale to ponownie tylko poprawność, bez dobrego refrenu i z nadzieją, że wolniejsze granie od razu równie się interesujące, a wyszło nijako jak Scythe of Time i The House.
W Funeral Procession próbują uderzyć w PRIMAL FEAR, ale tutaj również nie można mówić o niczym ponadprzeciętnym.
Haunted Palace to GRAVE DIGGER, któremu trudno coś zarzucić poza wtórnością, ale Silence to pomyłka. Przesłodzona ballada i rockowa pościelówa, kompletnie niegodna teutońskiego metalu i to brzmi bardziej jak cover jakiegoś rockowego zespołu.
Japonia dostała jako bonus cover IRON MAIDEN Running Free i wypadło to strasznie, ale bezradność hard'n'heavy Black Cat jest niewiele lepsza.

Jörg Umbreit i Vincent Sorg stworzyli sound dobry, mocny w gitarze, ale z bardzo suchą perkusją, nie tak zabójczy jak za czasów Excalibur. Dobrze słychać bas, ale można odnieść wrażenie, że gitara jest bardzo głośna i ciężar ma nadrabiać braki.
Schmidt zagrał bez zarzutu, reszta muzyków poprawnie, a Boltendahl utwierdza w przekonaniu, że powinien pozostać przy swoim ochrypłym i szorstkim głosie i dać sobie spokój z radiowymi listami przebojów rockowych, bo brzmi to strasznie.
Oczywiście na całej płycie słyszalne są inspiracje Heart of Darkness, ale w 1995 roku zagrali to lepiej, a tutaj są raczej wspominki dawnych lat, już nie tak dobrze zrealizowane.
To dobry album, ale bardzo schematyczny i zachowawczy. W porównaniu do Trylogii upadek jest bardzo wyraźnie słyszalny.


Ocena: 7.1/10

SteelHammer
Odpowiedz
#14
Grave Digger - Rheingold (2003)

[Obrazek: OC02MDY4LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. The Ring 01:48     
2. Rheingold 04:01       
3. Valhalla 03:48     
4. Giants 04:37       
5. Maidens of War 05:48
6. Sword 05:02     
7. Dragon 04:07     
8. Liar 02:46     
9. Murderer 05:37     
10. Twilight of the Gods 07:21

Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Manni Schmidt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


REBELLION nie okazało się kolejnym X-WILD i nieudanym czy poprawnym zespołem, składającym się z członków bardziej znanej grupy i debiut z 2002 roku cieszył się umiarkowanym uznaniem.
Oczywiście GRAVE DIGGER nie mógł pozostawić tego bez odpowiedzi i Boltendahl sięgnął po twórczość Wagnera i 26 maja 2003 roku, nakładem Nuclear Blast, została wydana interpretacja Pierścienia Nibelunga.

Tym razem nie licząc wstępu kompozycji jest dziewięć i tytułowy Rheingold wskazuje na pewne inspiracje twórczością Hansena i jego inspiracjami i zabawą metalem painkillerowym, ozdabiając to charakterystycznym dla siebie wykonaniem. Rheingold pod tym względem jest bardzo dobry i obiecuje sporo, podobnie jak Valhalla nawiązująca do Excalibur z dobrymi chórami, ale tutaj wszystko leży przez niesamowicie toporny refren.
Topornością uderza też Giants, w którym są zalążki dobrych pomysłów i partia środkowa w stylu DOMINE jest ciekawa, ale ponownie refren to jest teutońska kwadratura i zabrakło pomysłu na coś bardziej nośnego i interesującego. Najdłuższe na albumie Maidens of War i Twilight of the Gods są autentyczne w unoszącej się nostalgii, ale Maidens of War ma znacznie ciekawszy refren niż zwrotki i w tym idą w schematyczny już styl GRAVE DIGGER, podobnie jak Twilight of the Gods, który jest solidny, ale nie wzbudza większych emocji nawet jako próby metalu bojowego. Oportunistyczne ciągoty do rockowego BLIND GUARDIAN lepiej zbyć milczeniem, bo to tylko zaniża wartość kompozycji.
Liar to solidny, klasyczny GRAVE DIGGER i tutaj trudno coś zarzucić. Grają żywiołowo, szczególnie Arnold wygląda tutaj na bardzo ożywionego. Dragon jest fatalny i to jest druga liga Zagłębia Ruhry. Sword to MANOWAR w wykonaniu MAJESTY z ciągotami do HAMMERFALL, zagrany przez GRAVE DIGGER i brzmi to bardzo średnio. Powód wysunięcia basu na front jest tutaj oczywisty, tak jak ustawienie pozostałych instrumentów, ale tutaj wyjątkowo zabrakło toporności w wersji true MAJESTY i wczesnego WIZARD, a chórki są o wiele zbyt łagodne i nie ma tutaj epickiego rozmachu, do jakiego dążyli i znacznie lepiej to brzmi, kiedy Boltendahl śpiewa sam.

Sound jest dobry, ale kompozycyjnie już bywa różnie i jest to album nawet jak na concept niespójny i bardzo nierówny. Nie brakuje tutaj dobrych pomysłów, ale słychać pośpiech i niedopracowanie, chęć dopasowania się do jak największej ilości słuchaczy, jednocześnie bez odcinania się od topornego heavy metalu albumu poprzedniego. Wyszedł wykalkulowany produkt.
REBELLION jeszcze w tym samym roku, zaledwie miesiąc później, 28 kwietnia, wydało swój drugi album i może stąd był ten pośpiech.
Jak się okazało, nie trzeba było się spieszyć, bo REBELLION nagrało niesamowicie toporny i infantylny niemiecki heavy metal, zostając kompletnie zmiażdżonym przez GRAVE DIGGER.
Ostatecznie jednak nikt nie oczarował i pozostało rozczarowanie.


Ocena: 6.5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#15
Grave Digger - The Last Supper (2005)

[Obrazek: MC01MjQ5LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Passion 01:19     
2. The Last Supper 05:27     
3. Desert Rose 04:19
4. Grave in the No Man's Land 04:10       
5. Hell to Pay 03:47     
6. Soul Savior 04:10     
7. Crucified 07:00     
8. Divided Cross 03:53     
9. The Night Before 03:29     
10. Black Widows 04:22       
11. Hundred Days 04:16       
12. Always and Eternally 05:30

Rok wydania: 2005
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Chris Boltendahl - śpiew
Manni Schmidt - gitara
Jens Becker - bas
Stefan Arnold - perkusja
H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe


Na ile to przypadek, na ile oportunizm, że album inspirowany Pasją pojawił się rok po premierze kasowego hitu Mela Gibsona trudno powiedzieć, ale to już jedenasta płyta GRAVE DIGGER, którą wydało 17 stycznia Nuclear Blast.

Mimo że oficjalnie nie jest to LP konceptualny, to okłada jest udana i daje obraz treści. Ciężkie, utrzymane w wolniejszych tempach, z ogromnym naciskiem na Boltendahla, który jest fundamentem wszystkiego i jest w znakomitej formie. The Last Supper szybko zamazuje mieszane Rheingold i jest to muzyka znacznie bardziej spójna, ale i tradycyjna dla GRAVE DIGGER. Tytułowy to typowy germański heavy metal, tym razem bez eksperymentów, z bardzo dobrym refrenem i subtelnymi klawiszami. Są też nawiązaniami do Heart of Darkness z ciągotami do ACCEPT (Grave in The No Man's Land, Crucified), ale i typowo teutońskiego, rozpędzonego GRAVE DIGGER jak Desert Rose, w którym zespół jest wyjątkowo ożywiony i Schmidt potrafi tutaj podać niezłe solo, a pędzący i ostry Hell to Pay to ukłon w stronę przeszłości i linia basowa jest tutaj znakomita.
Soul Savior jest niezły w swojej rockowym luzie i refrenem bardzo typowym dla grupy i ten motyw był już i wcześniej, i będzie się pojawiał na każdym kolejnym albumie, potęgując zarzuty o kwadratowości i powtarzalności. To samo można powiedzieć o The Night Before.
Black Widows w opcji tradycyjnego GRAVE DIGGER jest solidny, ale niezbyt odkrywczy, a Hundred Days to niepotrzebna próba połączenia teutońskiej surowizny z rycerskością US Metalu. Refren to niepotrzebny chaos i słychać, że nie mają nad tym kontroli.
Tęskny i nostalgiczny heavy metal Always and Eternally jest poprawny i tutaj lepiej głównie skupić się na Boltendahlu, bo melodia główna atrakcyjnością nie powala, a dalsze plany, poza pianinem i orkiestracjami, brzmią bardzo kiczowato.

Sound jest potężny i ustawiony pod Boltendahla i to jego płyta. Typowo teutońskie i surowe brzmienie, bardzo mocne i dobrze dopasowane do wokalisty.
Został nagrany kolejny, zwyczajny album GRAVE DIGGER, dostosowany do oczekiwań i plasujący zespół na stałej pozycji sceny niemieckiej, gdzie wymagania nie są wysokie i jedynie czeka się na coś solidnego, prostego i w miarę równego.
Zasiedli na laurach, nie zbliżając się do poziomu Excalibur, a nawet spadając na dno, oferując słaby album w 2007 roku...


Ocena: 7.4/10

SteelHamme
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości