Holy Force
#1
Holy Force - Holy Force (2011)

[Obrazek: R-5402161-1392655585-3583.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Holy Force 04:54
2. Flying 03:45
3. Breathe 01:24
4. Seasons 05:05
5. A Country Good or Bad 05:38
6. Power of Life 03:19
7. Sky Etude 00:40
8. We Are The Warriors 05:33
9. Moonlight Fantasy 04:46
10. The Wings of Forever 03:36
11. Chasing The Dream 04:48
12. Emperor 04:30
13. Waiting 00:55
14. See You In The Future 04:08

Rok wydania: 2011
Gatunek: Neoclassical Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mark Boals - śpiew
Ango Chen - gitary, instrumenty klawiszowe
Mike LePond - bas
"Rhino" Kenny Earl Edwards - perkusja

Azjatyccy guitar hero to jak się okazuje nie tylko Japończycy i Aman z Malezji, ale i na Tajwanie znalazł się ktoś, kto wie jak się tym instrumentem posługiwać. HOLY FORCE powstał z inicjatywy chińskiego właśnie (Tajwan) gitarzysty Ango Chena, z tym że grupa egzotyczna nie jest i działa w USA, a reszta składu jest po prostu gwiazdorska. Czy Rhino, czy Boals to legendy, a przecież to samo można w zasadzie powiedzieć i o basiście LePound. Płytę we wrześniu 2011 wydała japońska wytwórnia Stay Gold.

Chen wart jest wyborowej obstawy, bo gra znakomicie. Nie jest to typ gitarzysty nadmiernie skomplikowanego w swoich działaniach, jest jednak szybki niemal jak Chris Impelliterri i pomysłowy jak Knapp, czy Profesor Stump. Nieprzypadkowo padły nazwiska Amerykanów, bo styl jego gry mocno jest inspirowany axemanami z USA.
A grają melodyjny power metal. Bardzo melodyjny i nośny, a przy tym czeka się na te zagrywki Chena. Mocne doły i Edwards zadbał o to, aby ta perkusja miała kopa, a LePond doprawdy czaruje swoimi pochodami, zwłaszcza gdy idą sola albo dłuższe rytmiczne sekwencje, których na tym LP nie brakuje. Sam Chen nie popada w samozachwyt i tych instrumentali tu jest niewiele. To miniatury, bardziej klimatyczne przerywniki niż forma wyrażenia własnego talentu. Zresztą, ten gitarzysta jest tu po prostu członkiem zespołu i egocentryzmu muzycznego, jakże często spotykanego na takich albumach, tu nie uświadczymy. Fakt, ta gwiazda dopiero wschodzi i może był nieco onieśmielony w tym doborowym towarzystwie. Całkiem ładnie radzi sobie także z klawiszami, gdzie wirtuozem nie jest, ale sympatycznie wypełnia plan drugi i czasem organizuje wstępy do niektórych kawałków.
Gdyby w tej obsadzie znaleźć jakiś trochę słabszy punkt to byłby to... Boals. W żadnym wypadku nie śpiewa źle, to się nigdy nie zdarzyło, ale gdy się wspomni, co zrobił na ostatniej płycie ROYAL HUNT, to nie jest jednak ta forma i momentami prezentuje się odrobinę jednowymiarowo. Ten zespół niby nic takiego odkrywczego nie gra, ale gdy się posłucha petard w stylu "Flying" albo niesamowitego klimatycznego i epicko wzniosłego "Seasons", to jest to doprawdy uczta dla ucha. Grupa gra muzykę bardziej zbliżoną do melodyjnego power metalu amerykańskiego niż tego z Europy, jednak bez siłowania, napinania i agresji i jakiś łagodniejszy duch metalowej filozofii z Azji jest tu cały czas słyszalny. Natarcia tonują lekko klawisze, ale moc "A Country Good or Bad" ze śladami neoklasyki przywodzi na myśl ONWARD i szarże Knappa. Neoklasycznie i epicko i nawet malmsteenowsko z lat 80tych jest w "We Are The Warriors" i jak słychać nadal można w tej konwencji wspartej do tego symfonicznym tłem klawiszowym stworzyć coś interesującego. A tu mamy niemal wagnerowski operowy rozmach.
Najbliżej fantasy melodic europower jest w "Moonlight Fantasy", ale cóż tu za wspaniały podniosły i polatujący ku niebu refren się pojawia. Zespoły niemieckie czy włoskie mają taki zazwyczaj jeden w całej dyskografii... a HOLY FORCE serwuje kolejny w następnym power metalowym killerze z nutą neoklasyki "The Wings of Forever" i jeszcze jeden w rycerskim "Emperor", przypominającym nagrania Petrossiego. Jest to na pewno album dla fanów neoklasyki, nawet tej chłodnej akademickiej i wyrachowanej szwedzkiej jak w "Chasing The Dream". Dużo tej neoklasyki, dużo na najwyższym poziomie i dobrze, że ktoś oprócz Malmsteena jeszcze ten gatunek ratuje od zapomnienia, bo po prostu trzeba go zachować i ocalić. Tym bardziej że nawet najsłynniejsze zespoły japońskie w zasadzie przestawiły się na mniej wyrafinowany heavy/power.
Gdyby wskazać najmniej atrakcyjny na tym LP numer, to byłby to taki nieco stylistycznie nieokreślony melodic metal z nadmiernie wysokimi wokalami "See You In The Future" i progresywnymi ciągotkami, które na tym LP są niesłyszalne i tak to powinno pozostać do końca.

Tempa, melodie, elegancja wykonania, dopracowanie szczegółów i ta kapitalna robota sekcji rytmicznej - same plusy. Podobnie krystaliczne, klarowne brzmienie z basem Maestro Mike LePonda roznoszącym głośniki niskotonowe.
Cytując ponownie - "See You In The Future". Koniecznie!


Ocena: 9,5/10

20.09.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości