Holy Mother
#1
Holy Mother - Holy Mother (1995)

[Obrazek: R-2375085-1351003630-6318.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Call Me by My Real Name 04:11
2. Eden 05:02
3. The Train 04:09
4. In Our Minds 04:33
5. Say Goodbye 02:44
6. The Innocent Only 04:21
7. Your Song (Elton John Cover) 04:50
8. Indian Summer 03:25
9. Dealin' with Me 05:27
10. Rage 04:20
11. Kayla 04:16

Rok wydania: 1995
Gatunek: heavy metal/rock
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mike Tirelli - śpiew, gitara
Spike Francis - gitara
Randy Coven - bas
Jim Harris - perkusja


Nowojorski HOLY MOTHER założony w roku 1994 to amerykański zespół grający tradycyjny heavy metal, który jako jeden z nielicznych regularnie nagrywał w drugiej połowie lat 90tych. Złożony z muzyków średniego pokolenia, którzy, choć zaczynali swoje kariery w poprzedzającej dekadzie, większych sukcesów nie odnieśli, był też bardziej popularny w Europie, niż we własnym kraju. Najbardziej rozpoznawalny zapewne w Niemczech i to pozwoliło mu funkcjonować bez większych trudności przez kilka lat w dobie metalowego kryzysu lat 90, który jednak jakoś kraj nad Renem szczęśliwie ominął.

Pierwszy album zatytułowany po prostu "Holy Mother" ukazał się nakładem Cream Records i jest to płyta metalowych muzycznych kompromisów. Nie chodzi tu już nawet o takie kompozycje z pogranicza pop music, rocka i stadionowego glamu jak "Kayla" czy umieszczenie na płycie covera Eltona Johna "Your Song", ale raczej o to, co zespół zaproponował na przykład w utworze "Call Me by My Real Name". Wpływy muzyki rozumianej szeroko jako grunge, a w węższym znaczeniu jako nawiązanie do SOUNGARDEN z okresu "Batmotorfinger" są tu bardzo słyszalne i HOLY MOTHER w jakiś sposób chciał na tym albumie stworzyć taki rodzaj heavy metalu, który mógłby pogodzić gusta tradycyjne, ale i zainteresować to pokolenie, które było zafascynowane muzyką z Seattle i tymi, którzy zaczęli ją powielać i naśladować.
To także słychać w utworach delikatniejszych i nastawionych na radiową przebojowość jak "Eden", który jest ciekawym przykładem wychodzenia poza muzykę rockową, ale z wyraźnym zaznaczeniem obecności heavy rocka lat 70 tych, brytyjskiego i budzącego skojarzenia z tymi wykonawcami, którzy wówczas kształtowali style i trendy. Z całą pewnością "The Train" o łagodnej niemal leniwej melodii i beatlesowskiej manierze to wrażenie potęguje. W muzyce HOLY MOTHER jest jednocześnie i coś z amerykańskiej poetyki ulicy nieco bardziej odległej od Wall Street w znakomitym rozbujanym "Rage", czy "Say Goodbye" doprawionej DEEP PURPLE, czy bardzo zgrabnie skonstruowanej kompozycji o cechach balladowych "In Our Minds". W "The Innocent Only" gdzieś zahaczają o psychodeliczny rock z domieszką LED ZEPPELIN i ogólnie ta płyta jest muzycznym konglomeratem często odbiegającym daleko od tradycyjnego pojmowania metalu. Wciąż powracają do korzeni rocka, w "Indian Summer" ponownie nadlatując Zeppelinem w kilku wyeksponowanych dominujących riffach. W "Dealin' With Me" jednak już przesadzają z tym mieszaniem wszelkiej maści stylów i parę bardzo dobrych momentów i motywów ginie tu w natłoku zbędnych ozdobników i muzycznych odsyłaczy.

Wykonanie całości jest interesujące. Gitary pracują w modnych wówczas rytmach i pulsacjach, niezbyt skomplikowane z solami zazwyczaj w tle w formie sekwencji powtarzalnych motywów z nutką southernowego podejścia, ale największe wrażenie robi bas Covena, kapitalny bas swobodnie przemieszczający się w przestrzeni, wygrywający mnóstwo wpadających w ucho motywów, głośny, "klubowy" i mało metalowy, a do tego świetnie ustawiony, zmienny - od metalicznego po głęboki niemal butlerowski. Tirelli jako wokalista wypada również bardzo dobrze. Jest czasem Plantem, czasem próbuje być kimś z Seattle, śpiewa czyste wysokie górki i jest w wielu miejscach sprytnie wtopiony w gitary i bas. Do tego głośna, ale nie zanadto dynamiczna perkusja.
Brzmieniowo niezbyt ciężko, sound dobrany starannie z lekkimi przesterami zamiast przybrudzenia... taka elegancka dekadencja.
Ta płyta tak do końca nie jest tym co lubią fani tradycyjnego heavy metalu z amerykańskim wydaniu. Jest jednak charakterystyczna dla okresu poszukiwań połowy lat 90tych i jako taka powinna być rozpatrywana.

W roku następnym grupa zmieniła nazwę na N.O.W. i nagrała w tym samym składzie album "Tabloid Crush" jeszcze bardziej odchodząc od metalu na rzecz żonglowania różnymi formami melodyjnej muzyki elektroakustycznej, często mocno oddalonej od rocka.


Ocena: 7,5/10

7.07.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Holy Mother - Toxic Rain (1998)

[Obrazek: R-2117905-1380988367-6337.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wars 03:16
2. Electric 03:11
3. Toxic Rain 03:54
4. The Rats Keep Runnin' 03:59
5. My Destination 03:30
6. Live to Die 03:52
7. The River 04:01
8. You've Got Another Thing Comin' (Judas Priest cover) 05:04
9. Symptom of Withdrawal 03:01
10. Melting Pot 03:26
11. Losing My Bet 03:34

Rok wydania: 1998
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mike Tirelli - śpiew
Rich Naso - gitara
Randy Coven - bas
Jim Harris - perkusja

Po nagraniu mało metalowego albumu pod szyldem N.O.W. w 1996 zespół ponownie powrócił do nazwy HOLY MOTHER przeszedł do wytwórni A.B.S. Records, a w składzie pojawił się nowy gitarzysta Rich Naso, który zastąpił Spike Francisa. Choć grupa tak do końca nie zrezygnowała z pewnych eksperymentów, to tym razem zaprezentowała się już jako ekipa zdecydowanie heavy metalowa, jednoznacznie nawiązująca do tak amerykańskiej jak i europejskiej tradycji classic heavy lat 80tych. To co grają brzmi jednak nowocześniej, jest w tym coś z muzyki, jaką R.J.Dio tworzył w 1993 z gitarzystą Tracy G. i Naso w pewien sposób go nawet przypomina, a na pewno na tym LP dominuje. Kompozycje są krótkie, zwarte, pełne dynamiki i brzmią ostro jak "Wars" i "Electric" już na początku i wyraźnie słychać, że flirt z latami 70 tymi się skończył, podobnie jak z transformacjami muzyki grunge i wyrosłych na tej glebie podgatunków. Gdzieś przemyka brud dźwiękowy MOTORHEAD, ale ta chuligańska maniera jest zdecydowanie bardziej amerykańska.
Jest ostro, ostro w gitarach, inaczej też brzmi bas, tym razem już podporządkowany tymże gitarom. Inaczej również śpiewa Tirelli, dużo krzyczy także w ścianie gitar i nie zawsze to wypada dobrze jak w brutalnie melodyjnym numerze tytułowym "Toxic Rain". "The Rats Keep Runnin" dosyć ponury jest w tym zestawie jedynym utworem, gdzie wykorzystane są wcześniejsze doświadczenia z albumu "Holy Mother" i to tylko w kwestii wrzucenia motywów spoza wąsko pojmowanego tradycyjnego heavy metalu klasycznego i solo stylizowanego na wczesny BLACK SABBATH. Ogólnie, sola są bardzo dobre i jest to najciekawszy element na tym LP, agresja i prostota są cechami dominującymi. Melodie są lepsze i gorsze, ta z "My Destination" jest jedną z najmniej udanych, zresztą i Tirelli niczego tu ciekawego nie prezentuje, a wsparcie w chórkach jest nieporadne. Dobrze za to wypada "Live to Die", dosyć szybki i rytmiczny numer z udanym refrenem, których tak naprawdę wiele tu nie ma. Interesująco udało się też rozegrać odmienną drugą część tej kompozycji i jest to dobra przygrywka do zdecydowanie wybijającego się ostrego jak brzytwa "The River" potoczystego i nasyconego powerem. Dio A.D. 1993 zdecydowanie powraca w "Symptom of Withdrawal", w "Melting Pot" nieco się miotają, próbując coś wyciągnąć ze stylu PANTERA z czasów "Kowbojów z Piekła", a wszystko kończy niezbyt ekscytujący "Losing My Bet", bezstylowy, a raczej zgubnie w tym wypadku eklektyczny.
Określone "przywiązanie do tradycji" wyraża cover JUDAS PRIEST "You've Got Another Thing Comin", tyle że zespół raczej skłania się ku agresji czasów Rippera Owensa niż classic heavy i power Halforda.

Wyjątkowo gęsta perkusja to także cecha tego albumu, który jest nazbyt siłowy dla głosu Tirelli i sprawia wrażenie zbrutalizowanego na siłę, zwłaszcza jeśli wspomni się dwa poprzednie krążki nagrane jako HOLY MOTHER I N.O.W. Rewelacji nie ma i jest to płyta dosyć przeciętna, gdzie solidne wrażenie sprawia kilka szybszych utworów w bardziej klasycznym stylu i niewiele ponadto.


Ocena: 6,7/10

7.07.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Holy Mother - Criminal Afterlife (1999)

[Obrazek: R-3556386-1472718868-5059.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Rage 03:39
2. Criminal Afterlife 04:28
3. Holy Diver (Dio cover) 04:11
4. Cycle of the Sun 03:25
5. Call the Ghost 03:33
6. The Memory Dies 04:11
7. Armageddon, Part 1 03:27
8. Armageddon, Part 2 01:17
9. Turned in Your Gun 02:54
10. What If Tomorrow Never Comes 03:36
11. Lies... 03:46
12. Life in Stone 04:34


Rok wydania: 1999
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

skład zespołu:
Mike Tirelli - śpiew
Rich Naso - gitara
Randy Coven - bas
Jim Harris - perkusja


W roku następnym po wydaniu "Toxic Rain" HOLY MOTHER przedstawił w ramach kontraktu z A.B.S. Records kolejny album "Criminal Afterlife" w składzie analogicznym jak poprzednio i ponownym ukłonem w stronę Dio... tym razem w postaci covera klasyka "Holy Diver". Do tego po raz drugi pojawił się znany z debiutu znakomity skądinąd "The Rage" jako otwieracz i co najciekawsze, Rich Naso nie zdołał tu wydobyć wcale dużo więcej wściekłości niż Francis w pierwotnej wersji. Numer tytułowy jest ciężki, szorstki, z chłodną gitarą Naso, który i tym razem narzuca swój styl i można powiedzieć nawet, że sekcja rytmiczna na tym albumie więcej mu podgrywa niż gra te ciekawe rzeczy, jakie można było usłyszeć poprzednio. Power, heavy, Dio z 1993 mieszają się w równych proporcjach i w zasadzie ta płyta jest prostą kontynuacją poprzedniej w odrobinę surowszej, ale i mniej ostrej wersji. Dużo kombinacji nie ma i może dlatego nieustępliwy "Cycle of the Sun" wypada bardzo dobrze, a "Call the Ghost" dzięki kilku ciętym riffom i rozpoznawalnemu refrenowi jest ozdobą tego LP. Trzeba też powiedzieć, że i Tirelli bardziej dostosował się do stylu, jaki teraz proponuje HOLY MOTHER i siłowanie się z gitarą i niezbyt udane krzyki zastąpił konkretniejszym swobodnym śpiewem, znacznie czystszym i technicznie bardziej zaawansowanym. To także słychać w ponurym i nowocześnie brzmiącym porykiwaniami PANTERA "The Memory Dies". Nadal świetne są sola i pomysły na prowadzenie utworu gitarą solową, jak w "Armageddon", który nadciąga nieubłaganie w kroczącym motywie głównym. Ten numer zawiera też jeden z najlepszych refrenów, jakie pojawiły się na płytach HOLY MOTHER i do tego rewelacyjnie został on wykonany przez Mike'a Tirelli.
Płyta jest jednak bardzo wtórna. Ten Dio z 1993 nasuwa się nieodparcie w melodiach, agresji i sekwencjach riffów w "Turned in Your Gun" i "What If Tomorrow Never Comes", gdzie zresztą nawet i Tirelli próbuje jakoś wejść w buty Dio. W podobnej konwencji "Lies..." wyróżnia się dobrym doborem nerwowych zagrywek gitary i psychotyczną aurą, a zamykający "Life in Stone" modernistycznym podejściem do stopu heavy rocka z lat 70 tych i true grania z lat 80 tych. Jest to próba wyjątkowo udana i ten utwór zajmuje w dyskografii HOLY MOTHER miejsce szczególne, wskazując czym ten zespół mógłby się stać i jak z tej możliwości nie skorzystał.

Album porównywalny do poprzedniego pod względem zawartości muzycznej jest jednak dojrzalszy, utwory bardziej przemyślane i lepiej dobrane, a wykonanie staranniejsze.
Twardo, szorstko, ale z dużą dozą melodii zagrał HOLY MOTHER, prezentując wizję heavy/power metalu, odmiennego od tego, jaki grano w Ameryce dekadę wcześniej, choć brzmieniowo i produkcyjnie aż tak daleko od niego tu nie odbiegał.


Ocena: 8/10

8.07.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Holy Mother - My World War (2000)

[Obrazek: R-2318832-1276599235.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Livin' on Luck 03:17
2. Freakshow 03:56
3. The Itch 03:19
4. My World War 04:21
5. Where Their Children Play 05:02
6. Yesterday 03:54
7. Rebel Yell (Billy Idol cover) 04:48
8. High 03:34
9. Hunting 02:57
10. Save Me 04:26
11. Mr. Right 03:54

Rok wydania: 2000
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mike Tirelli - śpiew
Jon Bivona - gitara
Randy Coven - bas
Jim Harris - perkusja


Po nagraniu dwóch albumów z dosyć nowocześnie podaną muzyką heavy/power dla wytwórni A.B.S. Records HOLY MOTHER przeniósł się do Shark Records i w roku 2000 ukazał się LP "My World War".
Został on nagrany z nowym gitarzystą Jonem Bivona, którego styl gry był zbliżony do tego, jaki prezentował jego poprzednik Naso.
Tym razem ekipa z Nowego Jorku jako cover wybrała "Rebel Yell" Idola i to bardzo jasny punkt płyty a przy tym mało reprezentatywny dla całości. Zespół pozostał wierny swojemu stylowi agresywnego, choć melodyjnego heavy/power metalu i płytę wypełniają takie właśnie numery, ale o różnej sile rażenia. Momentami wydaje się, że z lekka uszło z nich powietrze jak w zrobionym w stylu live "Livin' on Luck" gdzie poza efektownymi solami Bivona czegoś brakuje. Na pewno niczego nie brakuje szybkiemu painkillerowemu "Freakshow", prostemu jak wszystko na tym albumie. Czasem, jak w "The Itch" ta prostota wynika z operowania zapożyczeniami z grunge i groove na poziomie elementarnym. Można jednak zauważyć, że zespół dodał też dawkę chłodnego i ponurego grania z nastawieniem na rytm i łagodzonego w refrenach co słychać w tytułowym "My World War" z dawno niesłyszanym basowym akcentowaniem Covena czy z odrobinę psychodelii w "Where Their Children Play" z wpadającym w ucho motywem przewodnim i wyrosłą na gruncie alternatywnego metalu aranżacją.
Niektóre z tych utworów są wokalnie dosyć trudne i niestety forma Tirelli jest tym razem nie najlepsza. Głos o małym zasięgu, zbyt często płaski i ogólnie ten element jest niezbyt atrakcyjny. Wspomaga go gitarą Bivona i on akurat tu nie zawodzi mocno ratując sytuację chociażby właśnie w "Where Their Children Play". Ku szerszemu radiowemu audytorium grupa zwraca się w łagodnym songu o cechach ballady "Yesterday", jednakże do klasyków chociażby SKID ROW jest jednak daleko, także z winy Tirelli.
"High" przypomina zasadniczo te szybkie, dosyć ostro zagrane numery z dwóch poprzednich albumów, gdzieś tu przemyka Dio z 1993 roku i to samo wrażenie sprawia "Hunting" przy czym tu pojawiają się jakieś odległe echa METALLICA z czasów "And Justice for All", co można przy uważnym wysłuchaniu wyłapać. HOLY MOTHER jednak w żadnym wypadku nie wchodzi na obszar thrash metalu, raczej w drugiej części albumu stara się udowodnić, że podtrzymuje swoją wizję heavy/power drugiej generacji i to, co lżejsze i łagodniejsze na tym LP to tylko ubarwienie i dodatek. W "Save Me" agresja amerykańskich zaułków wielkich miast jest dawkowana umiejętnie i po raz kolejny grupa prezentuje bardzo dobry refren wygładzający ostry i surowy wydźwięk całości.
Tirelli obudził się tak naprawdę dopiero po sam koniec i "Mr. Right" zaśpiewany został po raz pierwszy intrygująco i z pasją, z wykorzystaniem różnych efektownie dobranych środków wyrazu, przez co kompozycja ogólnie może się podobać mimo swojego pokręcenia, a może właśnie z tego powodu.

Pod względem produkcyjnym płyta została przygotowana dobrze, zadbano o ekspozycję basu i blach przy zachowaniu specyficznego, nieco ascetycznego soundu gitary. Pewne błędy wokalne Tirelli zostały ukryte pośród instrumentów, niedociągnięcia aranżacyjne zamaskował na ile się dało Bivona gitarą, momentami finezyjną i ostatecznie można ten LP uznać za dobry, jednak słabszy od poprzedniego, z którego w głowie zostawało od razu znacznie więcej. Tu zabrakło wystarczającej ilości pomysłów na autentyczny heavy/power w sosie HOLY MOTHER i środkowa część albumu sprawia wrażenie zbioru nieco przypadkowo dobranych nagrań.
Płyta została przyjęta z mieszanymi uczuciami i w znacznym stopniu przyczyniło się to do rozłamu w zespole, który po jakimś czasie opuścili i Bivona i Harris.


Ocena 7/10

8.07.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Holy Mother - Agoraphobia (2003)

[Obrazek: R-5375639-1391848699-9436.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Success 03:20
2. Modern Day God 03:59
3. Heaven's Door 03:03
4. Agoraphobia 04:38
5. Hungry for Exxstacy 04:33
6. Society, Anxiety 04:07
7. Skitzo 04:40
8. Nympho 03:51
9. Never Say Die (Black Sabbath cover) 03:50
10. Sheer Erotica 03:38

Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy/Power/Groove Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mike Tirelli -śpiew , gitara
Randy Coven - bas
Frank Gilchriest - perkusja
gościnnie:
John Macaluso - perkusja
Herman Frank - gitara


Mimo trudności i problemów, jakie miał HOLY MOTHER po odejściu gitarzysty Bivona i perkusisty Harrisa Mike Tirelli nie dopuścił do rozpadu zespołu i Nowojorczycy postanowili działać dalej, nawiązując współpracę z niemiecką wytwórnią Steamhammer / SPV. Z odsieczą pospieszył znakomity perkusista VIRGIN STEELE Frank Gilchriest, który nagrał większość partii tego instrumentu w czasie prac nad nowym LP, przy czym obok niego pojawił się w roli gościa inny znamienity bębniarz John Macaluso. Gitarę przejął jak za dawnych lat Tirelli, wsparty przez znanego niemieckiego gitarzystę Hernana Franka (ACCEPT i VICTORY).

Symptomatycznie i chyba trochę przekornie wybrano na cover numer BLACK SABBATH o wiele mówiącym tytule "Never Say Die" i w sierpniu 2003 pojawił się album "Agoraphobia".
Karawana ruszyła dalej i HOLY MOTHER zaprezentował melodyjny i nowocześnie podany heavy power z elementami groove oraz kapitalnymi partiami perkusyjnymi. Tirelli nie stawiał tu takiej zwartej ściany gitarowej jak wcześniej Bivonaczy Naso i wyjątkowo dopieszczona w procesie produkcji perkusja jest tu doskonale słyszalna. Także Coven zyskał więcej swobody i wspiera Gilchriesta ozdobnikami i niuansami, których pełno w każdej kompozycji, także już na początku w otwierającym "Success". W tym numerze jest pomysł, jest coś przykuwającego uwagę w nowoczesnym podejściu do tematu melodii przecież mało oryginalnej, a tu brzmiącej świeżo. Ten heavy power siłowy na "Agoraphopbia" gdzieś się rozmywa, zanika i "Modern Day God" jest rzeczywiście muzycznie modern i jest to modern interesujący, podobnie jak i soczysty i mięsisty podbarwiony groove w stylu OVERKILL "Heaven's Door". Zresztą tych muzycznych skojarzeń jest na tym LP bardzo dużo do post thrashowych włącznie. To można wyłapać także w "Agoraphobia", momentami i fajnie mechanicznym oraz inteligentnie poprowadzonym "Hungry for Exxstacy"z nietypowym tłem elektronicznym. Album jest nieschematyczny, jak na HOLY MOTHER bardzo nieschematyczny i to przełamanie schematu wynika na pewno z powodu braku w składzie Jona Bivona. Brak może tu jego solówek, te, które słychać, nie mają takiej siły przebicia, tyle że i ich znaczenie jest w poszczególnych kompozycjach mniejsze. Frapujący jest "Society, Anxiety" akcentowany basem, podszyty klasycznym niemal epickim heavy i autentycznym powerem tam, gdzie to pasuje najbardziej.
Zróżnicowanie w obrębie konwencji. To słychać w kruszącym i bezwzględnie posuwającym się naprzód w dosyć wolnym tempie "Skitzo" z odniesieniami do SOUNGARDEN i w "Nympho", gdzie jednak rozczarowuje refren po melodyjnym, ale drapieżnym początku. Zakończenie w postaci "Sheer Erotica" mocno alternatywne i w jakiś sposób nawiązuje do niektórych utworów z debiutu, tyle, że w znacznie mocniejszej wersji.
Seattle? Tak, ale wzbogacone o kolejne dziesięć lat muzycznego rozwoju ciężkich brzmień.
Ta płyta jest zaskakująco dobra pod każdym względem. Inny Tirelli, doskonale wpasowany tym razem, wybijający się ponad gitary, słychać, że mu to leży, że czuje takie granie i słucha się go z przyjemnością.
Zresztą z taką samą przyjemnością słucha się sekcji rytmicznej i tego głębokiego soundu często mrocznej gitary, jaki wymyślono w USA, gdy Wielcy Thrashu zaczęli grać coś innego, i który został podchwycony przez innych w latach 90tych w ograniczonym tylko stopniu. To najlepiej z całą pewnością wyprodukowany album HOLY MOTHER, gdzie ze smakiem dobrano to co najlepsze z głębokiego ryku gitary post thrashu, alternative metalu i heavy/power.
Nowa jakość HOLY MOTHER, nowe spojrzenie i rozszerzenie horyzontów bez uciekania się do ryzykownych eksperymentów.

Ta płyta okazała się być ostatnią w dorobku grupy. Mike Tirelli skoncentrował się na graniu znacznie bardziej konwencjonalnego heavy metalu w międzynarodowym MESSIAH'S KISS, który szybko zdobył uznanie i popularność, zwłaszcza w Europie. Odszedł Coven, a i Gilchriest powrócił do macierzystej formacji. Próby reanimowania zespołu przy pomocy nowych muzyków - gitarzysty Tommy Hellbenta i basisty Marka Vanerpa spełzły na niczym i od wielu lat zespół nie daje już znaku życia, choć oficjalnie nie został rozwiązany.


Ocena: 8,5/10


9.07.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Holy Mother - Face This Burn (2021)

[Obrazek: LRGAdak.jpg]

Tracklista:
1. Face This Burn 03:39
2. Love Is Dead 04:01
3. Legends 03:51
4. No Death Reborn 03:39
5. The Truth 03:26
6. Prince of the Garden 04:23
7. Wake Up America 04:18
8. Mesmerized by Hate 03:36
9. Today 02:51
10. The River 04:14
11.Superstar 03:17

Rok wydania: 2021
Gatunek: heavy/power metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Mike Tirelli -śpiew
Greg Giordano - gitara
Russell Pzutto - gitara basowa
Jim Harris - perkusja


Jak wspomniałem przed laty, HOLY MOTHER nie został nigdy oficjalnie rozwiązany i teraz wraca na metalową scenę po kilkunastu latach uśpienia. Mike Tirelli ponownie tworzy go z Jimem Harrisem oraz nowymi muzykami, może nieco mniej znanymi, ale także doświadczonymi. Album w styczniu 2021 wydała słynna wytwórnia Massacre Records.

Po tylu latach przerwy i mając na uwadze różnorodność tego, co HOLY MOTHER prezentował w latach 1995-2003 można było spodziewać się wszystkiego. Amerykanie postawili jednak na klasyczny heavy/power z pewnymi tylko bardziej nowoczesnymi ornamentacjami aranżacyjnymi. To nie jednak ten siłowy, często nasycony thrashową surowizną i topornością heavy/power z USA, jaki się nadal zbyt często ostatnio pojawia. To metal nasycony melodiami, czasem niebanalnymi w opcji - zwrotka refren i bardzo ciekawie zagrany przez pełnego energii i finezji gitarzystę Grega Giordano. Pomysłowo gra, inteligentnie i technicznie wybornie w  solach, na które na tym LP zawsze czeka się z zainteresowaniem.
Mocne, agresywne kompozycje takie jak Face This Burn, Love Is Dead mają miejscami w swej ponurej stylistyce pewne progresywne inklinacje, nie są schematyczne, zawierają dyskretnie podane pierwiastki także groove i w jakiejś mierze można je przyrównać do ogólnego stylu "Agoraphobia". W tej kategorii bardzo pozytywne wrażenie robi także rytmiczny, mocno akcentowany Wake Up America, z pewnymi modern metalowymi inkrustacjami.
To wszystko jest bardzo dobre, ale zagrany wolniej Legends, to fenomenalny, wstrząsający i porażający metalowy potwór i takie numery słyszy się rzadko, zwłaszcza w amerykańskim wykonaniu. Po prostu Magia i zniszczenie! Tym większe, że forma wokalna Mike'a jest wspaniała. Co za moc, co za zasięg, co za zdecydowana metalowa ekspresja! Tirelli to jest jednak Mistrz! Rzadko się słyszy wokalistę w ekipach heavy/power, który stosowałby tyle różnych artystycznych środków wyrazu.
Długie wybrzmiewania, krusząca gitara i doskonała melodia to spokojnie zagrany No Death Reborn. Coś pięknego w tej niewymuszonej elegancji i tu jest coś z THE FERRYMEN w najlepszym wydaniu. Jakie piękne romantyczne partie z wyższymi nieco wokalami Mike'a... I słyszę to, co najlepsze z SOUNDGARDEN z czasów "Batmotorfinger" w The Truth. Magia po raz kolejny! Jakie skomplikowane partie perkusji są tutaj i zresztą sekcja rytmiczna gra ogólnie w tych wszystkich kompozycjach rewelacyjnie i z ogromną pasją i zaangażowaniem. I coś z muzyki ekipy Cornella jest także w Prince of the Garden, bujającym w spokojnym rytmie nieco grunge, nieco classic rock... I jest też metalowy mrok i niepokój w znakomitym Mesmerized by Hate, klimat, klimat rządzi! I jakie solo Giordiano! I momentami, zwłaszcza w refrenie, hipnotyzujący, nowocześnie podany heavy power w Today. A jednocześnie jak mocno jest to zakorzenione w pracy gitary w alternatywnym metalu lat 90tych. I klasyczny szybki i melodyjny heavy/power z ryczącą gitarą Giordiano w The River. Porywa i włóczy po ziemi! Jakie solo Giordiano po raz kolejny! Mistrz! Zniszczenie, ogólne zniszczenie w amerykańskim stylu!
Jak pięknie śpiewa Mike w zamykającym ten album songu i balladowym zabarwieniu Superstar...

Kanadyjczyk Kane Churko jako inżynier dźwięku odpowiedzialny za mix i mastering pokazał klasę. "Shapr & clear" sound z miękki ustawieniem instrumentów tak gdzie to konieczne. Wyborna produkcja! Szkoda, że ten wybitny specjalista tak rzadko daje znać o sobie...

Triumfalny powrót HOLY MOTHER z muzyką różnorodną w obrębie pojęcia heavy/power. Najlepsza płyta tego zasłużonego zespołu w jego historii.
 

ocena: 9,2/10

new 23.01.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości