Jag Panzer
#1
Jag Panzer - Ample Destruction (1984)

[Obrazek: R-1274033-1308609828.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Licensed to Kill 03:02
2. Warfare 05:11
3. Symphony of Terror 04:24
4. Harder Than Steel 04:54
5. Generally Hostile 03:20
6. The Watching 04:10
7. Reign of the Tyrants 03:33
8. Cardiac Arrest 03:12
9. The Crucifix 07:19

Rok wydania: 1984
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Harry Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara
Joey Tafolla - gitara
John Tetley - bas
Rick Hilyard - perkusja

Ta płyta powstała w roku 1984. To jest fakt niezwykle istotny. Powstała przed "Metal Church" METAL CHURCH, powstała przed wieloma innymi monumentami amerykańskiego heavy power metalu. A mimo to JAG PANZER w tym czasie nie odniósł sukcesu i pozostał jednym z wielu zespołów z Colorado, który młody, uzdolniony gitarzysta Joey Taffola, pozyskany w drodze niezliczonych przesłuchań, opuścił, nie widząc w nim dla siebie perspektyw na przyszłość. Opuścił go także i The Tyrant Conklin, który mimo to pozostał gdzieś w cenionym, ale jednak tylko undergroundowym graniu metalu. Tak naprawdę ta płyta została odkryta znacznie później, gdy nieoczekiwanie doczekała się licznych wydań, w większości o charakterze bootlegów i na przełomie lat 80-tych i 90-tych okazało się, że nie HELSTAR i nie METAL CHURCH i nie LIEGE LORD tylko JAG PANZER jako pierwszy w pełnym i dojrzałym graniu położył trwały fundament pod US Heavy Power.

Co można powiedzieć o tej muzyce? To, co zostało zbyte milczeniem w momencie, gdy się pojawiło stało się wzorcem i kultem. Ta płyta to huragan metalowego, melodyjnego, mocnego grania, niemal idealny przykład, jak taka muzyka musi brzmieć i jak być skonstruowana. Zostały zgrane na najwyższym poziomie trzy czynniki. Wokal Conklina, gitarowa maestria Tafolli i jakość samych kompozycji.
The Tyrant tyranizuje głosem stworzonym do heavy power. W każdym miejscu i każdym momencie tyranizuje, bez fałszów, bez pozowania i bez brutalności. A przecież tyle w tym siły i dumnej true agresji. Tafolla jest gitarzystą wyśmienitym, jest wirtuozem, mimo że tu jest jeszcze człowiekiem młodym, u progu kariery. Sola z tego albumu to esencja i klasyka heavy metalu. Każde. Wszystkie. Kompozycje są wspaniałe pod względem melodii, co więcej, melodie główne niczym nie ustępują tym z refrenów, tu nie ma czekania na refren wśród powodzi wstępnych gitarowych zagrywek w zwrotkach. Pęd, moc, energia i finezja przy zachowaniu pozornej prostoty i przejrzystości. Z całą pewnością muzykę z tego albumu można odnieść do stylistyki JUDAS PRIEST z lat 1982-1984, jest to jednak granie i mocniejsze i surowsze i bardziej rycerskie. Killer za killerem od "Licensed to Kill" po "Cardiac Arrest" z małym uspokojeniem w "The Watching". Może tylko "The Crucifix", złożony kilku części, może budzić pewne wątpliwości jako próba grania epickiego i tworzenia klimatu, który nie do końca przystaje do obrazu całej płyty. Warto jednak przypomnieć, że ta kompozycja pierwotnie miała się znaleźć na mini LP "Jag Panzer" (znanej też pod tytułem "Tyrant"), ale wówczas Briody zapomniał gitary akustycznej, której też nie miał skąd pożyczyć i ostatecznie tej kompozycji nie zarejestrowano.

Przedstawiona powyżej tracklista to ta pierwsza, oryginalna, bez dodatków i bonusów, jakie pojawiły się na wydaniach późniejszych. To wersja winylowa Iron Works z sierpnia 1984 z klasyczną okładką.
Pierwsza, oryginalna tracklista pierwszej, w pełni dojrzałej i oryginalnej płyty z US heavy power metalem, znajomość której jest po prostu niezbędna dla zrozumienia idei tego rodzaju muzyki.


Ocena: 9.9/10

20.11.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Jag Panzer - The Scourge of the Light (2011)

[Obrazek: R-5388358-1392135780-3972.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Condemned to Fight 04:23
2. The Setting of the Sun 03:26
3. Bringing on the End 05:03
4. Call to Arms 03:26
5. Cycles 04:08
6. Overlord 05:27
7. Let It Out 03:34
8. Union 05:15
9. Burn 06:04
10. The Book of Kells 08:01

Rok wydania: 2011
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Harry Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara
Chris Lasegue - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist - perkusja

Tych lat od wydania ostatniego albumu to trochę jednak minęło. W końcu lutego 2011 Steamhammer wydaje jego następcę.

Chyba nie ma za bardzo sensu się odwoływać do porównań z "Casting the Stones ". Nie ma tu Brodericka, są za to smyczki, patenty neoklasyczne, jest też Conklin, bardzo pompatyczny, romantyczny, nostalgiczny i ogólnie jest tak jakoś inaczej. Conklin się męczy w wysokich rejestrach, których jednak nadużywa i już "Condemned to Fight" to, jak na ten zespół, za dużo pitolenia około klasycznego z czymś, co jest epickie, a raczej próbuje być epickie. Z kolei "The Setting of the Sun", toczący się wolniej oraz dostojnie już bardziej cieszy i efekt jest wzmocniony... No smyczkami, które o dziwo tu pasują bardzo dobrze. Ten romantyczny nastrój z rycerzami w dalekim tle nie może trwać wiecznie, toteż już w "Bringing on the End" Conklin śpiewa inaczej, ostrzej, ale dodatkowe wokale są bardzo anielsko-wzniosłe, no przesadnie i tyle. Nikt nie oczekiwał od JAG PANZER nieustannej morderczej kanonady heavy power, ale też chyba i te wszelakie nowinki i udziwnienia to doprawdy przesada. Bandów grających progresywnie w obrębie heavy power jest dużo i JAG PANZER obrał kierunek niebezpiecznych porównań z młodą gwardią, pełną pomysłów, których tu też niby nie brak, ale te z "Call to Arms" mocno trącą Brytanią z lat 80-tych i to było fajne, gdyby nie kolejny refren, który jest po prostu słaby i pretensjonalny.
Miało nie być nawiązywania do dawnych lat, ale to nieuniknione. No czegoś tu brak w tym wszystkim. Albo rozrywamy na strzępy heavy metalowo, albo jest to festiwal chórów christian metalowych. Jasne, że agresywny, rytmiczny i nie za szybki "Cycles" to już pewna odtrutka, ale tylko do czasu, gdy pojawia się kolejny rozlazły przesłodzony refren. W JAG PANZER refreny zawsze lub prawie zawsze były dewastujące i ciągnęły wszystko, nawet gdy same motywy główne były takie sobie. Tu na te refreny czeka się z obawą. "Overlord" z tym swoim refrenem wzniosłym i znów zaśpiewanym wysoko mieści się w amerykańskiej tradycji rycerskiego heavy metalu i to dobry kawałek, jednak tylko dobry.
Większość kompozycji jest autorstwa Briody i Christiana Lasegue i to prostu słychać. No mamy melodic power metal po prostu, zagrany momentami ciężej, taki, jaki teraz gra wiele zespołów, przy czym w Europie lepiej. "Let It Out" no bardzo jest wymęczony i ten utwór do ciekawych nie należy pod żadnym względem. Jeśli sola gitarowe były zawsze mocną bronią zespołu, to tym razem praktycznie żadne z nich w pamięć nie zapada i nie przykuwa uwagi. "Union" obiecuje bardzo dużo, daje mniej i ratuje ten numer uroczysty, prosty refren, natomiast robota gitarzystów jest tym razem bardzo prymitywna. Ogólnie razi manieryczny wokal Conklina, który tak manierycznie to jeszcze nie śpiewał. Brak w tym wszystkim zęba, brak jakiejś myśli przewodniej. Coś się wykluwa w "Burn", ale to złagodzenie w kolejnym szybującym ku chmurom refrenie i te zagrywki solowe gitarzystów są po prostu nieznośne. To, co jest esencją stylu bandów, grających metal tradycyjny w nurcie christian tu razi i kaleczy uszy. Czy JAG PANZER przeszedł do tego nurtu?
No chyba jednak nie, bo z tekstów to nie wynika.
"The Book of Kells" to już wszystko razem. Dostojny, epicki heavy power, chóry, tym razem wreszcie też głębia drugiego planu. Po raz pierwszy to wszystko jakoś wreszcie zaczyna wciągać, jest autentyczny klimat, jaki tworzą grupy amerykańskie, gdy chcą być tradycyjnie epicko-rycerskie i tak, to jest piękna kompozycja. Gitara akustyczna, głosy, odgłosy i łagodny śpiew. Po raz pierwszy przyjemny i autentyczny. Po raz pierwszy też solo coś znaczy, po raz pierwszy JAG PANZER wzrusza, no ale niestety po raz ostatni. Płyta z takimi kompozycjami byłaby czymś niesamowitym, ale ta jedna tylko podkreśla przeciętność pozostałych.
Baśń się kończy, legenda została opowiedziana.

Główny bohater? Zapewne Rikard Stjernquist. Sam Tyrant nie tyranizuje już tak, jak dawniej. Ostatni utwór może zaprzecza twierdzeniu, że jego forma jest słabsza, ale ogólne wrażenie jest od bardzo dobrego jednak oddalone. Coś tu JAG PANZER przekombinował, za bardzo próbował pewne kompozycje urozmaicić, nie zawsze z dobrym skutkiem.
Album za to ma znakomite brzmienie, może nawet jest pod tym względem jest bardziej dopracowany ze wszystkich dotychczasowych. Perkusja ustawiona fantastycznie, podobnie bas, a w żadnym momencie nie ma wrażenia, że Conklin walczy o prymat z gitarami. Elementy symfoniczne bardzo dobrze zgrane, piękne brzmienie gitary akustycznej.
Za grzecznie, za układnie jednak.
Z punktu widzenia fana "Ample Destruction", ta płyta jest za grzeczna... Ale czas mija, a tu minęło go jednak bardzo dużo. Jest to inna już filozofia heavy power metalu, dojrzałego, ale przecież nie nowoczesnego. Wrócili z materiałem zaskakującym. Wciąż to JAG PANZER, jednak już inny. Niektórym chyba będzie się ciężko przestawić na pewne nowe tory muzycznego rozumienia metalu przez ten zespół.


Ocena: 6.8/10

28.02.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Jag Panzer - The Deviant Chord (2017)

[Obrazek: R-10928621-1506687974-6325.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Condemned to Fight 04:23
2. The Setting of the Sun 03:26
3. Bringing on the End 05:03
4. Call to Arms 03:26
5. Cycles 04:08
6. Overlord 05:27
7. Let It Out 03:34
8. Union 05:15
9. Burn 06:04
10. The Book of Kells 08:01

Rok wydania: 2017
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Harry Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara
Joey Tafolla - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist - perkusja

W jeszcze tym samym roku 2011, gdy ukazał się album "Scourge Of The Light", JAG PANZER się rozwiązał. Nie na długo jednak, bo w 2013 grupa reaktywowała się ponownie, tym razem jednak z Taffola zamiast Lasegue. Powrót Joey'a po 16 latach to na pewno spore muzyczne wydarzenie.
Kontrakt płytowy ze Steamhammer zaowocował albumem o groźnie brzmiącym tytule "The Deviant Chord"...

Oczywiście można było myśleć o powrocie do klasycznego USPM, ale JAG PANZER chyba na trwałe związał się z bardziej przystępną odmianą power metalu, powiedzmy uniwersalnego, który jednak w USA ostatnio zbywany jest zazwyczaj milczeniem, a w Niemczech klasyfikowany jako melodic heavy metal. W sumie jest to jakby ciąg dalszy stylu z 2011 tyle, że jeszcze bardziej przesuniętego w stronę classic melodic heavy mainstreamu.
Dosyć wysoki i egzaltowany wokal Conklina góruje tu nad wypieszczonymi riffami Tafolla i Briody, którzy jak zwykle tworzą duet bardzo zgrany, ale po 1984 roku raczej przewidywalny w tym co robi. Granie tylko miejscami dynamiczne, zazwyczaj zachowawcze i także w solach Joey specjalnie tu nie błyszczy, pozostając w sferze zdystansowanej i zaawansowanej techniki, lecz bez realnego metalowego entuzjazmu.
Ponieważ USPM tu nie ma i nie ma fenomenu "Ample Destruction" i ustalone zostało, że płyta została solidnie zagrana przez lekko znudzonych weteranów (poza Rikardem Stjernquistem - nadal Mistrz w tym co robi!), to można przejść do oceny samych kompozycji w opcji melodyjnej miodności. Tu jest owszem dobrze, ale odnalezienie czegoś więcej niż dobrego heavy metalu jest trudne. Jest skocznie i potoczyście w Born of the Flame i rycersko w Far Beyond All Fear, ale doprawdy The Deviant Chord z anielskimi chórkami przypomina słabe numery christian metalowe z USA. Coś trochę z dawniejszych czasów jest w riffach Blacklist, ale refren zamiast podkreślać energię skumulowaną w tych riffach zwrotek, to jest blady i wszystko obraca w niwecz. Foggy Dew to chyba metalowa przeróbka jakiejś pieśni ludowej, przynajmniej tak to się prezentuje, zaś Divine Intervention jest dosyć interesujący, tyle że kończy się w najciekawszym miejscu i chyba można tu było jeszcze dużo dopowiedzieć.
Być może najbardziej udany jest łagodny song rock/metalowy Long Awaited Kiss z udanym solem, o ile ktoś lubi oczywiście JAG PANZER rozmarzony, romantyczny i spoglądający na białe obłoki na błękitnym niebie. Natomiast pozornie energiczny i przebojowy Salacious Behaviour to trywialna słabizna. Złe wrażenie zaciera nieco zagrany z zębem i bardzo dobrym melodyjnym refrenem Fire of Our Spirit, gdzie Conklin to realnie The Tyrant, a nie wzniosły śpiewak christian metalowy. No, jest tu jednak i taki moment jego śpiewu. Tafolla zagrał tu treściwe krótkie solo wysokiej klasy i poprawił drugim. Więcej takich solówek, więcej po 16 latach!
Nijakie zakończenie w kolejnym bezbarwnym heavy/power metalowym bez mocy Dare.

Przerysowany dramatyzm, miękkie aranżacje, średniej klasy refreny. W czasach nowoczesnej techniki nagraniowej grupa przedstawia album zrobiony bardzo tradycyjnie, z mało interesującym soundem gitar, jednoplanową i z niewystarczająco wyeksponowaną perkusją. To wszystko ewidentnie cierpi z powodu braku mocy. Mocy, nie ryku przesterowanych USPM gitar. Po prostu zwykłej metalowej mocy. Poza basem i tu nie ma problemu.
Album z 2017 słynnego JAG PANZER cierpi na jedną zasadniczą przypadłość. Brak pomysłu na artyzm w heavy metalu.

ocena: 6,8/10

new 24.06.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Jag Panzer - Dessident Alliance (1994)

[Obrazek: R-686521-1147689733.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Jeffrey - Behind the Gate 07:20            
2. The Clown 03:11          
3. Forsaken Child 05:29                  
4. Edge of Blindness 03:59            
5. Eve of Penance 07:14
6. Last Dying Breath 05:12            
7. Psycho Next Door 04:04           
8. Spirit Suicide 05:44    
9. GMV 407 04:32             
10. The Church 05:01    
11. Whisper God 04:18
 
Rok: 1994
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA
 
Skład:
Daniel Conca - śpiew
Mark Briody - gitara
Chris Kostka - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist – perkusja
 
JAG PANZER po wspaniałym i cudownym debiucie, który wstrząsnął podziemiem, miewał się średnio. Zagrał kilka koncertów, przeprowadził się do Południowej Kalifornii, odszedł sam Tyrant, który pobył chwilę w RIOT, zaliczył szatański występ na debiucie SATAN'S HOST, po czym założył własny zespół, a niedługo po nim odszedł Tafola.
Podstawa składu, Briody, pozostał i znalazł zastępstwo. Na miejsce Tyranta wskoczył Bob Pardbuda, gitarowo wspierał go Christian Lasegue, a za bębnami ostatecznie po kilku zmianach zasiadł Rikard Stjernquist, który w zespole przebywa do dziś.
W tym składzie, 1987 roku nagrany został album Chain of Command, który nie został wydany z powodu bankructwa wytwórni oficjalnie, dostępny był jedynie jako bootleg w 1988 roku i tak sobie żył własnym życiem, krążąc nieoficjalnymi źródłami. Oficjalnie pojawił się dopiero w 2004 roku, ale zespół na późniejszych albumach odgrywał niektóre kompozycje w nieco zmienionej formie już z Tyrantem.
 
Skład nie wytrzymał i brak możliwości wydania płyty sprawił, że zespół zawiesił działalność w 1988 roku, reaktywował się jednak na przełomie 1993-1994 roku i w składzie pojawili się Briody, Tetley i Stjernquist ze starej gwardii, a nowymi członkami zostali nieznani gitarzysta Chris Kostka i wokalista Daniel Conca. Zespół przygarnęła niemiecka wytwórnia Rising Sun Productions, w USA płytę wydało Pavement Music.
 
Lata 90 były kiepskie dla heavy, power i thrash metalu przez ciągle rosnącą w siłę scenę death i black metalową, grudge, groove i zespoły albo się rozpadały, albo szły w kierunku bardziej wyrazistych melodii czy bardziej zakorzenioną w heavy metalu czy rocku, albo eksperymentu z bardzo marnym skutkiem albo… Szły z prądem.
JAG PANZER za motyw obrało bezsilność. To, z jaką bezsilnością i niemocą grają w 7 minutowym Jeffrey – Behind the Gate pokazuje, że tajemnica tego utworu powinna zostać za bramą.
Conca to typowy i męczący, zupełnie niewyróżniający się wokalista grudge, męczy od początku do samego końca i monotonia jego głosu jest porażająca. To ten typ „agresji” w metalu, której nie słucha się dobrze. Solo jest beznadziejne i zastanawia, po co jest tutaj dwóch gitarzystów, skoro tutaj trudno dopatrzeć się rzemiosła chociaż jednego? Forsaken Child to odgłosy dżungli, chyba tej samej, która pogrążyła mocarzy z SEPULTURA.
Z całej tej beznadziejnej kakofonii dźwięków wybija się chyba tylko The Clown. Może przez perkusję, może przez pożyczenie i wypaczenie motywów EXODUS, a może przez to, że jest najkrótszy?
Tetley to nawet za bardzo nie miał do czego tu grać i lepiej uznać, że nie zagrał nic.
Jedynym, któremu się chyba tu podoba jest Stjernquist, bo gra z największym przekonaniem tutaj i trudno stwierdzić, czy to zaleta, czy może wada.
 
Może i Chain of Command z Parduba to był klasyczny heavy metal lat 80., który nie miał za bardzo wzięcia, ale szokujące, że Briody postanowił pójść do wytwórni z Dessident Alliance zamiast już gotowym materiałem.
Brzmienie tragiczne, a sama muzyka nudna, oparta na patentach już wtedy oklepanych i ogranych na każdy możliwy sposób. Już lepiej chyba się słucha Time Bomb od DEMOLITION HAMMER.
Za tę cudowną okładkę jest odpowiedzialny sam Briody i nie mógł oddać lepiej zawartości.
Bo kompozycje, dokładnie tak jak miny na tej okładce, to niewypały.
 


Ocena: 1/10

SteelHammer
Odpowiedz
#5
Jag Panzer - The Fourth Judgement (1997)

 [Obrazek: R-686510-1270719707.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Black 04:53      
2. Call of the Wild 03:17               
3. Despair 04:21              
4. Future Shock 03:54   
5. Recompense 04:46      
6. Ready to Strike 02:33                 
7. Tyranny 03:15               
8. Shadow Thief 05:33    
9. Sonet of Sorrow 02:21            
10. Judgement Day 06:47
 
Rok: 1997
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
 
Skład zespołu:
Harry "The Tyrant" Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara, instrumenty klawiszowe
Joey Tafolla - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist – perkusja
 
Trzy lata po tragicznych i kompromitujących wydarzeniach z płyty Dissident Alliance, Briody powraca pod skrzydłami Century Media z nową płytą. Na szczęście odszedł koszmarny Daniel Conca i na jego miejsce wrócił Tyrant. Odszedł też Kostka i na jego miejsce powrócił Joey Tafolla.
Można powiedzieć rodzina w komplecie i niemal pełny skład z niesamowitego Ample Destruction.
 
No cóż, w Black niby Ample Destruction za dużo nie ma. Ostry heavy/power zagrany w wolniejszych tempach, który brzmi dość rycersko i pojawiają się też  skrzypce, które od teraz będą towarzyszyć Jag Panzer przez kolejnych kilka lat. Call of the Wild to coś z zamierzchłych czasów debiutu, który końcówką odcina się od tego i daje znać, że nadchodzi nowe. No i może w Recompense, ale wokalnie to jest rozegrane średnio, głównie z powodu puszczania Tyranta przez syntezator wywołuje niesmak. Sola dobre, ale kompozycja toporna. Ready to Strike to znów coś z heavy metalu lat 80. i bas tutaj jest świetny i momentami można odczuć, że Tetley tu rządzi.
Tyranny to heavy/power inspirowany Ample Destruction, są udane sola, świetne tempo, dobrze zagrany, ale zabrakło tu pazura z debiutu.
W pierwszej połowie Shadow Thief są najlepsze sola na całej płycie oraz najciekawszy występ sekcji rytmicznej. Tetley świetnie do prowadzi z Stjernquistem i są genialnym podkładem dla solo, problemem jest sztuczne przedłużanie kompozycji i środkowej części by mogło nie być. Refren melodyjny i dobry, ale na debiucie by raczej dużego wrażenia nie zrobił. Czuć tu ducha wczesnego JAG PANZER, prawdopodobnie dlatego, że został skomponowany już w 1985 roku. Krużgankowy Sonet of Sorrow jest wprowadzeniem do Judgement Day. Są skrzypce, jest melodyjnie, choć nie aż tak rycersko jak w Black, jest za to mrok i szaleństwo w gitarach i harmoniach wokalnych Conklina, który błyszczy. Solidne sola w drugiej połowie, dobrze jest to zagrane i zaśpiewane, ale zabrakło jakiejś większej petardy.
 
Album wyprodukowany bardzo dobrze, ze świetnie ustawioną sekcją rytmiczną, bardzo dobrze słychać bas, perkusja niczego nie zagłusza i tutaj już się powoli tworzy obecny sound JAG PANZER.
Gitarowo rozegrane jest to dobrze, niektóre sola są bardzo dobre, ale jednak do poziomu tych z debiutu zabrakło.
To dobrze zagrany LP, nie ma tu żadnych kompromitujących czy słabych kompozycji, co najwyżej toporne. Dobrze, i tylko dobrze, bo nie porywa i jest to zagrane jednak lekko zbyt zachowawczo, mimo skrzypiec, które trochę klimatu wnoszą, ale nic ponad to.
Niedługo po wydaniu tego albumu z zespołu odszedł Tafolla, a na jego miejsce wskoczył nieznany wtedy Chris Broderick, który okazał się świetnym zastępstwem.
 
Ocena: 7/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#6
Jag Panzer - The Age of Mastery (1998)

 [Obrazek: R-1740848-1240342410.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Iron Eagle 05:39             
2. Lustfull and Free 04:49              
3. Twilight Years 04:37    
4. Sworn to Silence 03:24            
5. False Messiah (Jack Starr cover) 05:12               
6. The Age of Mastery 04:30       
7. Viper 04:39      
8. Displacement 04:28    
9. Chain of Command 05:50         
10. Take This Pain Away 04:46    
11. Burning Heart 03:54               
12. The Moors 05:38
 
Rok: 1998
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
 
Skład:
Harry "The Tyrant" Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara, instrumenty klawiszowe
Chris Broderick - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist – perkusja
 
JAG PANZER był na fali i długo nie trzeba było czekać na kolejny album. W składzie zaszła zmiana i Joey Tafolla został zastąpiony przez nieznanego wtedy Crhisa Brodericka.
No, może stwierdzenie „nowy” jest tutaj nieco na wyrost, ponieważ tylko połowa kompozycji jest nowych, pozostałe pochodzą z różnych okresów działalności zespołu.
 
Iron Eagle to mocne otwarcie i od razu na wejściu jest bardzo dobra miniatura gitarowa. Jest rycersko jak na Black z albumu poprzedniego, ale jest to zagrane pewniej, jest więcej gitary, a chóralne solo, z którym śpiewa Conklin jest proste, ale działa bardzo dobrze. Skrzypce i przejścia również bardzo dobrze i jest to miły kontrast. I do tego bardzo dobre solo.
Lustfull and Free to już materiał z dema z 1986 roku i unosi się tutaj duch Ample Destruction, sola są fantastyczne i świetnie się w tym wszystkim przebija bas Tetleya. Może i granie na dzisiejsze czasy proste, ale jest w tym coś nostalgicznego.
Twilight Years to nowa kompozycja, brzmi lepiej niż cokolwiek z żenującego Dissident Alliance, głównie dzięki Conklinowi i Broderickowi, melodia jednak jest dość przeciętna.
Sworn to Silence pochodzi z Chain of Command i to prosty heavy metal, może nawet zbyt prosty jak na ten album i fajne jest tylko łamanie rytmu w środkowej części, bo solo wrażenia już nie robi.
The Age of Mastery to znów nowa kompozycja, która pokazuje, co JAG PANZER będzie grał za kilkanaście lat. Fajne skrzypce, ale jakoś mało autentycznie to brzmi i trochę momentami zbyt rockowo to jest zagrane. Viper pochodzi z dema Shadow Thief, przeciętna melodia, a kompozycję ratuje Broderick. Displacement w refrenach brzmi jak NEVERMORE, ale jest to średnio przekonujące. Tylko solo i sekcja ratują jako tako sytuację.
Chain of Command i Burning Heart to utwory z płyty Chain of Command, i o ile ten pierwszy to przeciętny heavy metal, który w latach 80 by szału nie zrobił, tak Burning Heart prezentuje się nieznacznie lepiej. The Moors ma bardzo fajne skrzypce, szkoda tylko, że gitarzyści nie dostali szansy, aby się wykazać.
 
Brzmienie bardzo dobre, znów świetnie ustawiona sekcja rytmiczna, Conklin w formie, tylko kompozycyjnie znów jest bardzo nierówno. Co z tego, że Broderick gra bardzo dobre sola, kiedy pomysłu starczyło tak naprawdę tylko na świetny Iron Eagle? Reszta to stare kompozycje, dobre, Lustfull and Free nawet bardzo, ale pozostałe są nieco siłowe i w zakończeniu zabrakło tego czegoś.
Nierówna płyta, miszmasz kompozycyjny i szkoda, że Broderick nieco zmarnowany w tym wszystkim.
Zawsze jest Iron Eagle.
 
Ocena: 6.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#7
Jag Panzer - Thane to the Throne (2000)

 [Obrazek: R-1740889-1240344193.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Thane of Cawdor 04:50              
2. King at a Price 03:50     
3. Bloody Crime 05:34      
4. The Premonitions 00:28           
5. Treachery's Stain 04:11           
6. Spectres of the Past 03:47       
7. Banquo's Final Rest 00:21        
8. Three Voices of Fate 05:14      
9. Hell to Pay 04:31        
10. The Prophecies (Fugue in D Minor) 01:44      
11. Insanity's Mind 05:25            
12. Requiem for Lady Macbeth 00:24    
13. Face of Fear 03:21   
14. Fall of Dunsinane 05:17          
15. Fate's Triumph 04:38               
16. The Downward Fall 02:49    
17. Tragedy of Macbeth 08:19
 
Rok: 2000
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
 
Skład:
Harry "The Tyrant" Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara, instrumenty klawiszowe
Chris Broderick - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist – perkusja
 
Skład o dziwo bez zmian, nikt nie odszedł, The Age of Mastery kupiło trochę czasu zespołowi, aby mogli się dotrzeć i tym razem nie ma recyklingu starych kompozycji, za to został podjęty ambitny temat, jakim bez wątpienia jest literatura Williama Shakespeare’a (czy Szekspira, jak kto woli) i jego MacBeth.
 
Otwierający skrzypcami Thane of Cawdor ma trochę zbyt długi początek, ale bardzo lekki, słodki i zwiewny refren może się podobać, chociaż słychać, że Tyrant czuje się w tych klimatach nieswojo i woli  jednak krzyczeć. Są tu pewne naleciałości płyt ICED EARTH jeśli chodzi o delikatność i elementy wspólne, co nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę, że produkcją i mixem stoi Jim Morris.
Ogólnie jest to długa płyta, za długa, jeśli chodzi o takie granie czy raczej pomysł i sztuczne wydłużanie materiału już słychać w Bloody Crime, którego treść spokojnie by się zamknęła w 3 minutach, góra trzech i pół, razem z udanym solem.
Przerywniki na tym albumie należy za to traktować bardziej jako oddzielenie od siebie utworów, żeby się nie zlewały w jedną całość niż wnoszące jakiś większy sens czy wartość artystyczną, może poza Banquo’s Final Rest, z którego mogła być całkiem przyjemna ballada.
Treachery’s Stain to z początku siłowe granie, który tylko uwypukla fakt, że te utwory są za długie. To by była dobra, dwuminutowa ikona, gdyby użyć części środkowej, która jest jedyną dobrą jego częścią. To samo można tak naprawdę powiedzieć o Spectres of the Past, bo tutaj części instrumentalne i środkowa są znacznie ciekawsze niż podkład, pod który Tyrant śpiewa.
Three Voices of Fate to Something Wicked This Way Comes w wersji JAG PANZER dobrze zagrane, udane chóry, chociaż szkoda, że Tyrant śpiewa jakby obok nich do bardzo przeciętnej melodii.
Większość kompozycji jest na jedno kopyto i mają dokładnie ten sam problem, czyli dość przeciętne melodie poza partiami środkowymi, które są naprawdę udane i można by odnieść wrażenie, że ten album byłby lepszy w wersji instrumentalnej.
I wtedy na końcu płyta nagradza cierpliwych rycerskim, epickim Tragedy of Macbeth. Bardzo dobre chóry, oszczędne, solidne solo i czarujący Tyrant. Niby niewiele, ale jak dobrze się tego słucha.
Tylko końcówka jakby wymuszona.
 
Podobnie jak poprzednio, bardzo dobre brzmienie, wszystkich dobrze słychać, Conklin w formie, choć nie zawsze ma do czego śpiewać i trudno się dziwić, że momentami brzmi nieco sztucznie.
Pod względem technicznym znów solidnie i każdy rozegrał swoje partie solidnie, a duet Briody/Broderick jeszcze lepszy niż poprzednio.
Szkoda tylko, że same kompozycje nierówne i momentami toporne.
 
Ocena: 7/10

SteelHammer
Odpowiedz
#8
Jag Panzer – Mechanized Warfare (2001)

[Obrazek: R-1740568-1240330406.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Take to the Sky 05:28                 
2. Frozen in Fear 03:42   
3. Unworthy 06:10         
4. The Silent 05:16             
5. The Scarlet Letter 03:53             
6. Choir of Tears 06:12    
7. Cold Is the Blade (And the Heart That Wields It) 05:55                
8. Hidden in My Eyes 04:26           
9. Power Surge 06:14       
10. All Things Renewed 07:02
 
Rok: 2001
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Harry "The Tyrant" Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara, instrumenty klawiszowe
Chris Broderick – gitara, instrumenty klawiszowe
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist – perkusja

Ledwie rok minął od wydania i zespół ponownie zebrał się w studio, celem nagrania Mechanized Warfare. Zmian w składzie żadnych nie było, wytwórnia ta sama, i znów za produkcję odpowiada Jim Morris.

Zmienił się repertuar i nie jest to płyta momentami nadęta czy próbująca się silić na sztukę jak Thane to the Throne, tylko prosty i czytelny.
Może Take to the Sky tak nie brzmi i nie nastawia zbyt optymistycznie, bo jest to standardowy od czasów reaktywacji otwieracz dla tego zespołu, ale bez rycerskości, za długi i jest to bardziej sztucznie zagrany heavy/power, jakiego będzie sporo w zespole od 2011 roku. Czym innym jest Frozen In Fear, może i z ogranymi już patentami, ale bardzo dobrym tempem i gitarowymi wtrąceniami, chociaż ponownie czuć tu nieco zachowawczego grania.
Unworthy wybija się pozytywnie głównie dzięki chórom i skrzypcom, ale znów jest sztuczne przeciąganie i to kompozycja, która by lepiej brzmiała, gdyby trwała o 2 minuty krócej.
The Scarlet Letter to niemal prostacko zagrany heavy metal jakich wiele i wieje nudą, czym innym jest solidny Choir of Tears ze świetnymi nakładkami wokalnymi i miniaturami gitarowymi.. Cold is the Blade bardzo fajne w swoim rozmachu i chyba tutaj poszła cała rycerskość, jakiej brakowało na początku. Skrzypce brzmią wybornie i w końcu zostały dobrze wykorzystane, a nie tylko jako dodatek czy przerywnik. Do tego Tyrant śpiewa bardzo dobrze i nie ma grzecznych chórków.
Hidden In My Eyes to niestety znów siłowo zagrany heavy metal, ale Power Surge i All Thins Renewed to nareszcie kompozycje, które nie są sztucznie wydłużone. W obu bardzo dobrze wplecione chóry, chociaż wydaje mi się, że one i orkiestracje brzmią lepiej w ostatnim utworze. Bardzo fajnie rozwija się All Thins Renewed od akustyka do chórów i szkoda, że jednak nie są one mocniejsze i bardziej surowe, a bardziej wypolerowane, jakby miały zaraz udzielać się we włoskim flower power.

Brzmienie raczej tradycyjne dla JAG PANZER, selektywne i każdego słychać idealnie. Nikt nie wychodzi przed szereg i Conklina słychać bez problemu, a elementy symfoniczne wplecione bardzo dobrze.
Może jest nawet nieco zbyt idealne i wypolerowane, przez co wychodzi pewna sztuczność i siłowość kompozycji.
Sola są wyborne w każdej kompozycji, nawet w tych słabszych i Briody zaliczył tu chyba swój najlepszy występ od czasu debiutu, podobnie Broderick, który mimo że zawsze grał na poziomie, to tutaj zagrał jeszcze lepiej. Sekcja rytmiczna również jak zwykle nie zawodzi, chociaż mogli zagrać coś więcej.
Solidny album, najlepszy od czasów reaktywacji i to jest styl, który jak się okaże 10 lat później będzie przez nich kontynuowane. Na lepsze, czy może na gorsze, to już zależy, co kto lubi.

Ocena: 7.6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#9
Jag Panzer – Casting the Stones (2004)

[Obrazek: R-2509389-1572294983-1774.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Feast or Famine 04:14                
2. The Mission (1943) 04:09         
3. Vigilant 05:03                  
4. Achilles 02:46                 
5. Tempest 04:40              
6. Legion Immortal 04:31               
7. Battered and Bruised 04:46    
8. Cold 03:36       
9. Starlight's Fury 06:18                  
10. The Harkening 04:44                
11. Precipice 06:26
 
Rok: 2004
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Harry "The Tyrant" Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara, instrumenty klawiszowe
Chris Broderick – gitara, instrumenty klawiszowe
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist – perkusja

Po ciepło przyjętym Mechinized Warfare, zespół zajęty był koncertowaniem, w międzyczasie wypuszczając kompilację z na nowo nagranymi kompozycjami i nigdy niewydany oficjalnie Chain of Command, aby w drugiej połowie zaatakować Casting the Stone.

Kompozycyjnie jest tutaj bardzo różnie jeśli chodzi o poziom, i gdyby grali przez całą płytę tak jak w Feast Or Famine albo Tempest, to by to było absolutne zniszczenie. Dynamiczne, pełne mocy, pasji, z demolującymi solami, ścianami gitar, płynnymi przejściami i gęstą perkusją chwytają niemal od razu i wbijają w ziemię.
Dalej jest już różnie i o ile Vigilant jest frapujący dzięki klawiszom, które wytwarzają mroczny klimat i ciekawy kontrast, to jednak jest to o minutę za długie, a Achilles to znów toporne próby epickiego grania, które brzmi sztucznie, a orkiestracje są kompletnie z czapy.
Legion Immortal jeszcze może się podobać, ale zniewieściałe chórki średnio tu pasują i lepsze by były chóry z płyty poprzedniej.
Toporności nie próbują maskować w Battered and Bruised i może dlatego słucha się tego dobrze, choć nie tak dobrze, jak otwieracza, ale zmiany tempa i gitarowe miniatury są bardzo dobrze wplecione.
Cold to bardzo przeciętne granie pod modern i Starlight’s Fury pomaga zamazać złe wrażenie, głównie dzięki mocnym, gniotącym riffom i świetnym klawiszom, bo chórki znów niestety przesłodzone.
The Harkening to znów siłowe i niezbyt porywające granie heavy metalowe na poziome płyty ICED EARTH, która wyszła kilka miesięcy wcześniej.
Precipice używa podobnych zagrywek co w All Things Renewed z poprzedniego LP, jednak jest tu bardziej heavy metalowo i momentami dość minimalistycznie. Technicznie zagrane bardzo dobrze, Conklin również daje radę i to chyba jego jeden z najlepszych występów w zespole od czasów debiutu.

Brzmienie najlepsze od czasów reaktywacji. Nie jest tak wycyzelowane i wypolerowane jak poprzednio, ale każdy instrument słychać bardzo dobrze. Bębny mocne, a gitary nigdy nie brzmiały tak dobrze i kruszą mury, podwyższając poziom nawet przeciętnych kompozycji.
Pod względem gitarowym, prawdopodobnie najlepsze sola w tym składzie i to, co czasami wygrywa Briody z Broderickiem zapiera dech. Sekcja rytmiczna również nie zawodzi i zagrali bardzo dobrze. Może trochę szkoda, że w 2008 odszedł Broderick na rzecz MEGADETH, a zastąpił go Christian Lasegue, który grał z zespołem w latach 80. po odejściu Tafolla.
Conklin zaśpiewał dobrze, chociaż patrząc z perspektywy czasu można się pokusić o opinię, że JAG PANZER go ograniczało i w 2011 zaśpiewał w innym zespole tak, jak nigdy przedtem.
Szkoda, że w parze z bardzo dobrym brzmieniem nie idą kompozycje.
Płyta dobrze zagrana, ale nierówna.

Ocena: 7.3/10

SteelHammer
Odpowiedz
#10
Jag Panzer - The Hallowed (2023)

[Obrazek: NzEtNjAzMi5qcGVn.jpeg]

Tracklista:
1. Bound as One 03:45     
2. Prey 03:27     
3. Ties That Bind 04:11     
4. Stronger than You Know 05:05     
5. Onward We Toil 05:31       
6. Edge of a Knife 06:05     
7. Dark Descent 05:45     
8. Weather the Storm 04:15     
9. Renewed Flame 05:14     
10. Last Rites 09:51

Rok wydania: 2023
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Harry "The Tyrant" Conklin - śpiew
Mark Briody - gitara
Ken Rodarte - gitara
John Tetley - bas
Rikard Stjernquist - perkusja


To już 11 album tego wiekowego i zasłużonego dla USA zespołu oraz drugi po jego nieoficjalnie oficjalnej ponownej reaktywacji. Od ostatniej płyty minęło 6 długich lat, z zespołu znów odszedł Tafolla, a na jego miejsce przyszedł wiekowy, choć nieznany mi Ken Rodarte.
Wydania tego LP podjęła się bardzo młoda i niezwykle prężnie rozwijająca się wytwórnia Atomic Fire Records.

Kreśliłem. Pisałem. Potem znowu skreślałem, usuwałem i pisałem na nowo. To jedna z tych płyt. Mimo wielokrotnych przesłuchań, mimo znajdowania jakiegoś plusa, obok niego pojawiają się kolejne szeregi minusów, problemy się piętrzą, a wstęp sprawia problem. A nie powinien, bo to przecież bardzo prosty w założeniu LP...
I w końcu chyba mam. JAG PANZER nie zaskakuje. Absolutnie niczym. No nie, to też nie jest do końca prawda. I chyba tutaj jest główny zarzut, który mam wobec tego wydawnictwa - nie jest do końca szczerze i prawdziwe. Niby jest to concept album o świecie po zimie atomowej, ale nie ma tutaj apokalipsy, a co najwyżej toporny US Power Metal W Bound as One i jeszcze bardziej w Prey. Może Kolorado to będzie Zagłębie Ruhry Made in USA? Ponieważ takie właśnie skojarzenia się tutaj nasuwają.
JAG PANZER postanowiło pójść za trendami i tak jak inni wielcy, znani i lubiani nawiązuje do przeszłości. W przeciwieństwie jednak do [wpisz ulubioną nazwę zespołu tutaj], gdzie grupa nawiązuje do swoich najlepszych lat, JAG PANZER próbuje nawiązywać do... US Metalu ogółem. JAG PANZER jest w tym wszystkim mało, nawet ośmielę się stwierdzić, że poza Tyrantem, to tutaj JP nie istnieje, a więcej jest klasycznego OMEN, WARRIOR, WARLORD, SHOK PARIS, MANOWAR, bo jak inaczej określić zmetalizowany rock Ties That Bind z "epickim" tłem?
Z początku tempo potężnego marszu Onward We Toil mógłby wskazywać na MANOWAR i próbują być na swój sposób epiccy i rycerscy, ale nie ma tutaj żadnego porównania do NIVAINE, o DEATH DEALER nawet nie wspominając.
Jeśli mówić o JAG PANZER, to Stronger Than You Know bardzo przypomina mi The Scourge of the Light i w pewnym stopniu w strukturze te albumy są do siebie podobne, bo ten utwór daje fałszywy obraz powrotu do klasycznego USPM, tak jak Cycles z 2011 roku. Najmocniejszy punkt albumu? Tak, ale to niewiele zmienia, kiedy wchodzi toporny melodic heavy metal Edge of a Knife, w którym Tyrant daje zaskakująco manieryczny występ.
Teatralnego, artystycznego heavy metalu nie ma, tak jak artyzmu. Jest dosłownie chwila ze smyczkami w niemal 10 minutowym Last Rites i to jest najlepszy moment kompozycji, ale w obrębie jej samej te smyczki poza drobnym niuansem wnoszą naprawdę niewiele, a ton wymęczonego wojownika u Tyranta tylko uwypukla, jaki bez mocy i życia jest ten album. Jak wyrachowany jest Dark Descent i jak agresywne solo gitarowe próbuje tutaj nadać potrzebnej mocy. Jakiekolwiek jej zalążki tu są, dobijane są przez kwadratowy, płaski i mało atrakcyjny refren.
Weather The Storm jest po prostu beznadziejny jako oferta melodic heavy i GLACIER, jak i REDD BARON takie rzeczy zagrały nie tylko ciekawiej, ale i znacznie lepiej zaśpiewały. Renewed Flame to kopiowanie ICED EARTH i zasadniczo zabrakło tutaj wszystkiego, z czego słynie ICED EARTH. Brak nerwowych, szarpanych riffów, agresywnej perkusji i ostrych wokaliz, jest za to delikatna melodia i nieśmiały Tyrant. Coś strasznego i prawdopodobnie jedno z najgorszych sol metalowych ostatnich 20 lat.
O Kenie Rodarte powiedzieć coś tutaj trudno, bo gitarowo jest to wszystko zdominowane raczej przez Briody'ego i nie ma tutaj nic poza poprawnym rzemiosłem. Za to jak zwykle czapki z głów dla sekcji rytmicznej, Rikard Stjernquist to nadal mistrz i mimo niesamowitej poprawności materiału, tylko jego można uznać za żywego.

JAG PANZER to zespół znany i uznany i nie współpracuje z byle kim, więc oczywiście za mix odpowiada Jim Morris ze swojego Mirrisound Recording Studios, a mastering wykonał Maor Appelbaum. Postawili na sound vintage, ale myślę, że po takich sławach można było oczekiwać więcej niż brzmienie taniej produkcji. To brzmienie może by było dobre dla CANDLEMASS, ale nie dla materiału, który jest silnie inspirowany latami świetności USPM. Tu powinno być coś bardziej klarownego i selektywnego, coś jak DURBIN albo GLACIER. Elementem czasów współczesnych jest głucha perkusja w stylu CAGE. I pomyśleć, że jest wiele zespołów z lat 80., które brzmią lepiej.
To nie jest album zły, można wymienić dziesiątki, jak nie setki gorszych, ale raczej nie to powinno być wyznacznikiem jakości. Zachwyt będzie raczej początkowy, bo jest tutaj parę dobrych sol i melodii, ale ten przebłysk optymizmu zgaśnie równie szybko, jak życie w mieście po spadku bomby atomowej. Pył optymizmu opadnie, a w głowie pozostanie jednak z tego wszystkiego niewiele.
Próba zagrania the best of USA, gdzie zatracają własną tożsamość na rzecz bliżej nieokreślonego celu, który może gdzieś jest ukryty pod radioaktywnymi odpadami.
Ktoś na pewno jednak się odważy i wybierze się w tę podróż, może nawet uzna ją za owocną, szczególnie fani The Deviant Chord.
I tym osobom życzę sukcesów w wojażach.


Ocena: 6.5/10

SteelHammer

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Atomic Fire Records.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości