John West
#1
John West - Mind Journey (1997)

[Obrazek: R-3316428-1516919080-6524.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Eastern Horizon 07:29
2. Lady Ice 03:48
3. Fair Trade 06:13
4. One Way 06:26
5. Mind Journey 07:02
6. Castle Is Haunted 03:57
7. Veil Of The Blind 07:54
8. Dragon's Eye 04:49
9. Hands In The Fire 06:09
10. Lost In Time 06:40

Rok wydania: 1997
Gatunek: Progressive Melodic Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
John West - śpiew, gitara (9)
George Bellas - gitara
Barry Sparks - bas
Mike Terrana - perkusja
Matt Guillory - instrumenty klawiszowe

John West, jeden z najbardziej znanych wokalistów amerykańskiej sceny, głównie metalu progresywnego, ma także na koncie kilka albumów, firmowanych własnym nazwiskiem. Na tych płytach zagrali różni muzycy, same LP także się różnią między sobą stylem i charakterem, choć West nieprzerwanie pozostaje w strefie metalu wysublimowanego, przesyconego klasycznym rockiem i progresją. Pierwszą jest właśnie "Mind Journey" wydany przez Shrapnel Records i Roadrunner w maju 1997, gdzie towarzyszą mu takie sławy, jak Bellas i Terrana, a i pozostała część składu to cenieni, doświadczeni muzycy. West na albumach sygnowanych "John West" podchodzi do tego, co chce zaprezentować w bardzo osobisty sposób. To jest jego muzyka, jego emocje, tu wszystko kształtuje on. Wybitni instrumentaliści stanowią tu ze swoim kunsztem osnowę i fundament dla przekazania emocji i muzycznych przemyśleń Westa.
Wokalista jako kompozytor niekiedy nieco eksperymentuje i jego niektóre późniejsze płyty są z lekka hermetyczne.
Ta jest jakby prostsza, co nie znaczy jednak prosta.

Jest to podróż umysłu, w utworach rozbudowanych, nacechowanych melancholijnym klimatem i klawiszami w planie drugim, współgrającymi z gitarą Bellasa. "Eastern Horizon"ma coś z nagrań ARTENSION bez wirtuozerskiego zadęcia, melodia jest tu najważniejsza, jednak gdy pojawiają się partie instrumentalne są doprawdy na wysokim poziomie. Także klawisze, choć nie ma tu Kuprija.
"Lady Ice" ma neoklasyczny wstęp jest to jednak melodyjny heavy metal o progresywnym zacięciu i z pięknym solem zaproszonego Jamesa Murphy'ego.
Główną rolę odgrywa jednak Bellas. Ten gitarzysta niby tu jest w cieniu, ale to, co robi cały czas jest godne podziwu. To prawdziwy wirtuoz, a na tym albumie popisał się dodatkowo niezwykłym wyczuciem klimatu, jaki chciał stworzyć West. Ten chłodny klimat osobistych przemyśleń słychać w "Fair Trade", wzbogaconym o muzyczne elementy i DEEP PURPLE w klawiszach Guillory i czegoś spoza metalu również. Bardzo dużo do powiedzenia ma sekcja rytmiczna. Terrana jak zwykle idealnie wpasowany, ale wspaniale gra na sześciostrunowym basie Barry Sparks i to, co razem robią w tej kompozycji jest niezwykłe.
Pięknie się prezentuje się tu pół balladowy "One Way", toczący się niby leniwie, ale od czasu do czasu pobudzany gitarą w neoklasycznym stylu i klawiszami. Guillory gra na tym albumie najrozmaitsze rzeczy i wykazuje się wielka umiejętnością swobodnego przemieszczania się pomiędzy stylami, nawet w obrębie jednego pasażu czy sola. Sam tytułowy "Mind Journey" to kalejdoskop zmiennych nastrojów, od zadumy do pobudzenia, zarówno w śpiewie, jak i w warstwie instrumentalnej, gdzie Bellas sporo korzysta z gitary akustycznej. W "The Castle Is Haunted" znacznie przyspieszają i tym razem to neoklasyczny progresywny power metal, przypominający nagrania ARTENSION równie wysokiej próby. Solo klawiszowe także przypomina te, jakie gra Vitalij. "Veil Of the Blind " mocno połamany, częściowo niemetalowy, złożony z najróżniejszych stylów i rozwija się w refrenach w melodic metalową, smutną balladę. Trudna kompozycja, niejednoznaczna i niejednorodna. Cała płyta złożona z takich utworów mogła by być raczej trudna w odbiorze. Dla równowagi jest power metalowy "Dragon's Eye", również nieco połamany w rytmie, ale mieszczący się w głównym nurcie gatunku, z melodyjnym refrenem z chórkami. Tym razem jednak po raz pierwszy wykonanie wokalne tego nie jest tak interesujące, jak innych kompozycji. W "Hands In the Fire" dominuje mrok w oprawie niemal heavy powerowej, gitary tym razem samego Westa. Ta kompozycja jest zagrana wolno i tu zdecydowanie dominuje West, śpiewa potężnie, posępnie i reszta w zasadzie tworzy tylko muzyczne tło, w tym zbudowane z hammondów drugiego gościa, Lonnie Parka. Całość podsumowuje melodic prog power w postaci "Lost In Time" i tu następuje rozładowanie tego napięcia, jakie dominowało w poprzednim utworze. Tu jest wysoki śpiew Westa i optymistyczna melodia, mimo zagubienia w czasie.

Brzmieniowo ten album wyprodukowany przez Westa i Varney, a przypomina do złudzenia płyty ARTENSION i wiele pracy włożono zapewne w to, aby te wszystkie instrumenty słychać było aż tak wyraźnie, a jednocześnie, aby były tak dobrze ze sobą powiązane.
Twórczość solowa Westa czasami bywa niesłusznie spychana w jego dorobku na dalszy plan. "Mind Journey" tymczasem jest jedna z najlepszych płyt, gdzie West wystąpił, nie tylko jako wokalista, ale i jako kompozytor i pomysłodawca.

Bogaty w pomysły album, wykonany na mistrzowskim poziomie.


Ocena: 9/10

23.08.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
John West - Permanent Mark (1998)

[Obrazek: R-5286637-1389644227-6609.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Permanent Mark 04:07
2. Restless Heart 05:41
3. High Speed Life 04:54
4. The Burning Times 06:05
5. Pariah 04:35
6. Revolutionary 04:46
7. Destiny 06:46
8. History's the Future 06:30
9. Ship of Dreams 05:16
10. Lost In Time 06:40

Rok wydania: 1998
Gatunek: Progressive Melodic Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
John West - śpiew
Jeff Kollman - gitara
Scott Stine - gitara
Barry Sparks - bas
Shane Gaalaas - perkusja
Lonnie Park - instrumenty klawiszowe

W czerwcu 1998 Shrapnel Records prezentuje kolejny album solowy Johna Westa.

Jest inaczej. Jest inaczej przede wszystkim dlatego, że West daje tu upust całej swojej fantazji, nie ogranicza się zupełnie niczym. Nie ma Bellasa, są dwaj inni gitarzyści i może Scott William Stine to nie jest postać znana szerzej niż tylko zagorzałym fanom amerykańskiej sceny progressive metal, to Jeff Kollman jest bez wątpienia jednym z ciekawszych Guitar Hero lat 90tych z USA, choć jego grupa EDWIN DARE nigdy nie zdobyła szerszej popularności poza USA. Terranę zastąpił mniej utytułowany Shane Gaalaas, który w roku 1995 zagrał na albumie Malmsteena "Magnum Opus", w 1997 występował wraz z Kollmanem w grającym instrumentalny metal progresywny COSMOSQUAD, a niebawem dołączy do ARTENSION.
Tej płycie zarzuca się stylistyczny eklektyzm, ale przecież po to właśnie takie autorskie płyty powstają, by ten, którego nazwisko widnieje na okładce niczym się nie ograniczał i na nic nie oglądał. Dwaj gitarzyści zagrali dokładnie to, czego West oczekiwał, a nawet jeszcze więcej, tworząc duet wyborny, nieprzewidywalny i miejscami żywiołowo wirtuozerski, a wszystko zostało wsparte doskonałymi solami Kollmana. Jest to płyta gitarowa, to się szybko daje zauważyć i West odchodzi tu od tradycji ARTENSION, powierzając jakże przecież uzdolnionemu klawiszowcowi, jakim jest Lonnie Park, rolę bardzo ważną, ale na planie dalszym.
Ten album ma wspaniały początek. Permanent Mark to początek absolutnie progresywny i West po prostu sobie tanecznym krokiem przemierza rozświetlony Broadway w rytm melodii jak z musicalu i gdy przychodzi czas na refren, ten fenomenalny refren, to wzlatuje ku niebu i szybuje ponad dachami najwyższych budynków. Fenomenalny popis Westa!
Oczywiście ARTENSION zabraknąć nie mogło i bardzo interesująco brzmi Restless Heart, gdzie bez Bellasa tworzą zwrotki w lekko neoklasycznie progresywnym stylu, by potem górę wzięła melodyjna melancholia pięknego refrenu. Z drugiej strony ta kompozycja ma wiele wspólnego z tym, co w tym czasie tworzył Yngwie Malmsteen w obszarze spokojnym i refleksyjnym...
Co za zniszczenie sieją obaj gitarzyści w kapitalnie pokręconym, szybkim High Speed Life, naładowanym sterydami i rockiem. Ciekawe tu jest, jakby West celowo się odsuwa na plan drugi i słucha się przede wszystkim tych zagranych z kolosalną swobodą ciętych ataków gitarowych, budowanych na dewastującej precyzji sekcji rytmicznej. Gaalaas, co za werble, jak warczy bojowo bas Sparksa! Mistrzostwo! Znowu głęboko sięgają do neoclassical metalu, tym razem epickiego, w przepięknie zagranym w malmsteenowskim stylu The Burning Times. Moc, dramatyzm i perfekcja wyrażenia tego przez cały zespół. Potężne wokale Westa, wyborne solo Kollmana. I ta partia instrumentalna z pianinem Parka na koniec. Coś niesamowitego... Dobry, mocny Revolutionary także ma w sobie sporo heroizmu w połączeniu z neoklasyką, ale już takiego wrażenia nie robi jednak. Sporo progresji tam, gdzie nie była wcale specjalnie potrzebna.
Pariah jest inny, bo tu na gitarze gościnnie gra James Murphy. Ameryka, tylko Ameryka progresywna, tajemnicza, heavy/power metalowa. Gdzieś daleko w tle nieustępliwość SOUNDGARDEN. Bez łagodnego songu balladowego, romantycznego i pełnego elegancji obyć się nie mogło. Pianino, gitara akustyczna, mocne akcent, podniosły monumentalizm i przeszywający śpiew Westa. Smutek, pastelowe barwy, cudowne solo gitarowe, gdzie ona tak przejmująco płacze, majstersztyk! West porywa, West wzrusza... History's the Future jest chłodniejszy, refleksyjny pełen łagodnej epiki i zadumy, jednak w oprawie zdecydowanych heavy metalowych riffów, przy czy bas odgrywa tu tym razem wcale nie rolę drugoplanową. Twardy, heavy/power metalowy, zbudowany na dyskretnie zarysowanym neoklasycznym fundamencie wydaje się prostszy aranżacyjnie od innych kompozycji, ale to tak ma być i podkreśla to rycerski, heroiczny refren. Rytmiczny, z uporczywie nawracającym motywem głównym jest potoczysty i równocześnie pełen elegancji w klasycznej metalowej konwencji. Gitarowa robota to majstersztyk po raz kolejny i obaj grają tu godne szacunku rzeczy. Na koniec jest dosyć wolno i ciężko i progresywny heavy z klawiszami gościnnie tu grającego Boba Twininga jest dobry, ale cały album wypełniony takim metalem w dosyć dusznej atmosferze, byłby w odbiorze pewnie trudny.

Mastering wykonał Christopher Ash. Minęły dwie dekady i taki sound każdego z instrumentów nie zdarza się często. Jest to z całą pewnością jedna z najlepiej wyprodukowanych metalowych płyt roku 1998. Absolutna perfekcja, bez uciekania się do eksperymentów w procesie mixu i masteringu. Wzorcowe brzmienie pod każdym względem.
Wielkie osiągnięcie Westa, wielkie osiągnięcie amerykańskiego melodyjnego progresywnego heavy metalu. Wielki występ Kollmana i wszystkich pozostałych muzyków.
Ten skład już jednak razem nie zagrał. Poza Parkiem na kolejnym albumie pojawili się zupełnie nowi instrumentaliści.


ocena: 9,5/10

new 31.10.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
John West - Earth Maker (2002)

[Obrazek: R-5368070-1391640919-6239.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Soul of the Beast 06:38
2. When Worlds Collide 05:03
3. Sleep of the Dead 03:31
4. Stand Sentinel 07:45
5. Life 03:09
6. Warrior Spirit 05:59
7. Mystic Wings 06:52
8. Love Is Pain 05:52
9. Earth Maker 05:10
10. Soul to Soul 05:53

Rok wydania: 2002
Gatunek: heavy/ power/ progressive melodic heavy metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
John West - śpiew, gitara
Mike Chlasciak - gitara
Chris Caffery - gitara
Kevin Chown - bas
Bobby Jarzombek - perkusja
Lonnie Park - instrumenty klawiszowe


W roku 2002 John West, otoczony plejadą gwiazd amerykańskiego heavy i power metalu powraca z konceptualnym albumem "Earth Maker" wydanym przez Frontiers Music.

Bazując na historii reinkarnacji duszy indiańskiego wodza Shanandoah West wraz z Chlastiakiem, Parkiem i Caffery stworzył dzieło niemal absolutnie genialne, gdzie koncept jest idealnie zwarty w konstrukcji opowieści bez uciekania się do preludiów, interludiów, scenek para-muzycznych i narracji. Tylko muzyka, tylko heavy/power i melodic progressive metal i to taki progressive, który nie może być chyba bardziej przystępny. Jest to swoista rock opera jednego aktora, który przy pomocy najwyższej klasy instrumentalistów tak ustawia różne stylistycznie kompozycje, by cały czas utrzymywać efekt napięcia, poetykę i specyficzny klimat całości. Tak naprawdę niemal wszystko mówi o tej płycie opener Soul of the Beast. Te melodie mają swój wyraz, mają moc wypływającą z umiejętności gitarzystów, plan klawiszowy nie może być lepszy, no i West jest w absolutnie fenomenalnej formie. Jak on tu już w pierwszym numerze polatuje bez najmniejszego wysiłku nad rozdzierającą ścianą heavy/power gitar. Jaki spokój, jaka rozwaga, jaka pewność siebie całej ekipy. Kapitalne partie sekcji rytmicznej i Bobby Jarzombek po raz kolejny udowadnia co się dzieje, gdy to on zasiada za perkusją gdziekolwiek by to nie było. Miażdżący Soul of the Beast ustępuje miejsca lotnemu, power metalowemu When Worlds Collide, gdzie ogromną rolę odgrywają klawisze, tu w wykonaniu dwóch Tytanów tego instrumentu André Andersena z ROYAL HUNT i Witalija Kuprija z ARTENSION. Zniszczenie, absolutne zniszczenie, gdy ci dwaj panowie nawiązują dialog. Takich rzeczy na co dzień się nie słyszy. I ta melodia gówna i te wysokie dramatyczne ataki wokalne Westa. Mistrzostwo świata!
Ten album budowany jest na kontrapunktach. Nasz Michał z Warszawy wraz z Westem stworzył te mocne, mroczne akcenty, surowe i wysublimowane zarazem Sleep of the Dead, Life oraz Love Is Pain, te kamienie milowe, pomiędzy którymi West buduje magię kompozycji łagodnych, nastrojowych i zarazem bez wątpienia epickich, jak Warrior Spirit i potężny Earth Maker, ale i w konstrukcji progresywnych. Ta poetyka, ta nostalgia i zaduma... Nieśmiertelny, rozdzierający duszę Stand Sentinel. Ten uroczysty klimat, ten narastający dramatyzm. Magia. O magię tu właśnie chodzi i tak łagodna magia, tak eteryczna i nieczyniąca nikomu szkody, to sens przepięknego songu przy pianinie Parka Soul to Soul, który tak gustownie i trafnie zamyka całość tej opowieści. No, ale przedtem jest jeszcze Mystic Wings, zadumany, wysmakowany, pełen niuansów, delikatnych wokaliz Westa i przecudownych partii głównych, gdzie gitary są utkane w jedną zwiewną tkaninę z klawiszami Parka. Mistyczne...

Wykonanie całości należy zaliczyć do kategorii natchnionych, a West to wszystko scementował swoim wokalnym kunsztem. Czy kiedykolwiek wcześniej i później śpiewał tak epicko, z takim patosem i tak monumentalnie? Nigdy. Inżynierem dźwięku, który stworzył ten sound, będący zrównoważoną mieszanką heavy/power mocy i rockowej delikatności, jest Lonie Park. Jakże to uzdolniony człowiek.
Bez wątpienia największe osiągnięcie w dosyć krótkiej solowej karierze Johna Westa. Perła amerykańskiego metalu.


ocena: 9,7/10

new 9.11.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości