Labyrinth
#1
Labyrinth - Return to Heaven Denied Pt. II -A Midnight Autumn's Dream (2010)

[Obrazek: R-3892775-1350228060-2397.jpeg.jpg]

tracklista:
1. The Shooting Star 07:55
2. A Chance 05:52
3. Like Shadows in the Dark 05:35
4. Princess of the Night 05:51
5. Sailors of Time 04:30
6. To Where We Belong 04:46
7. A Midnight Autumn's Dream 06:48
8. The Morning's Call 06:42
9. In This Void 04:29
10. A Painting on the Wall 05:01

Rok wydania: 2010
Gatunek: progressive melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Roberto Tiranti - śpiew , bas
Andrea Cantarelli - gitara
Carlo Andrea Magnani - gitara
Alessandro Bissa - perkusja
Andrea de Paoli - instrumenty klawiszowe

LABIRYNTH jest dla włoskiego progresywnego melodyjnego power metalu tym samym czym jest w symfoniczno rycerskiej odmianie tego gatunku RHAPSODY. Jest wzorem i wyznacznikiem wysokiego poziomu, co więcej jest zespołem, który w latach 90tych stworzył dzieło pod tytułem "Return To Heaven Denied", gdzie zawarł kwintesencję stylu i poziom nieosiągalny dla większości innych grup, nie tylko zresztą z Włoch. Gdy w 2007 roku płyta "6 Days To Nowhere", poprzedzona również mało interesującym "Freeman", została przyjęta obojętnie, a nawet mocno skrytykowana dalszy sens istnienia grupy przestał być oczywisty nawet dla jej członków. Słuchy o poważnych zmianach dochodziły przez dłuższy czas , aż wreszcie pojawił się skład nowy, ale naznaczony historycznym piętnem. Wrócił do zespołu Carlo Andrea Magnani (VISION DIVINE), którego brakowało zdecydowanie na trzech ostatnich albumach, pojawił się również nowy perkusista.

Największym zaskoczeniem było jednak to, że zespół po latach nagle postanowił zmierzyć się z monumentem "Return To Heaven Denied" i stworzyć część drugą tego dzieła .
Wyzwanie godne szacunku, wręcz heroiczne, a efekt końcowy można poznać słuchając płyty wydanej przez Scarlet Records w czerwcu 2010.
The Shooting Star jest wspaniały i godny miana kontynuacji Part I. Jest tu wszystko czym wówczas LABIRYNTH czarował. Eleganckie galopady, przepiękny lekki śpiew Tiranti w delikatnych partiach, ta umiejętność swobodnego łączenia różnych zdawałoby się bardzo trudnych do połączenia motywów melodycznych, znakomite solo. Piękny początek, godny nazwy LABIRYNTH z najlepszego okresu. Co z tego jednak, gdy im dalej tym gorzej? Na pewno nie gorzej wykonawczo, bo poziom wykonania jest niezwykle wysoki, deklasujący konkurencję pod względem wycyzelowania szczegółów, wymodelowania wokalu i jego umiejscowienia w muzyce rozgrywania finezyjnych solówek gitarowych i klawiszowych czy też tworzenia wyśmienitego drugiego planu. Jest to bardzo eleganckie, dopracowane, wysmakowane i pięknie nagrane, pokazuje też innym włoskim zespołom grającym melodic progressive power metal ich miejsce w szeregu ale... brak duszy.
Łagodne wstępy, galopady - wszystko piękne, ale mimo, że tu jest pozorne ciepło i spokój, to całościowo bije wystudiowanym chłodem. Gdzieś nagle zetknęło się wystudiowane grane LABYRINTH z cieplejszym stylem VISION DIVINE. Przede wszystkim jednak brak melodyjnej magii, jaka cechowała część pierwszą. Tam ta muzyka posiadała ogromny ładunek zniewalających melodii, doprowadzonych od początku do końca i ukształtowanych kompletnie - tu zaś tego po prostu nie ma. Jest układne, wysmakowane granie, gdzie utwór przelatuje za utworem, a poza momentami, fragmentami, strzępami niezwykłego, choć dla LABYRINTH normalnego artyzmu, nic się w pamięci nie utrwala. Coś się zaczyna, jak The Morning Call i nagle zamienia w rutynowe granie mistrzów, którym zabrakło pomysłu na zatrzymanie uwagi słuchacza. Jakieś przebłyski geniuszu w A Midnight Autumn's Dream, ujmujące momenty instrumentalne w Like Shadows in the Dark, kiełkująca ciepła chwytliwość w In This Void nagle zburzona wstawioną bez powodu galopadą. Fatalna końcówka w postaci niby przebojowego A Painting on the Wall z wepchniętym na siłę elementem progresywnym.

Ekipa LABIRYNTH gra pięknie, tak pięknie technicznie nie grali już od dawna, ale przy tym trzeba mieć co grać. Tu prawie wszystko jest gładkie, wymuskane ale i nijakie, niekiedy na siłę przedłużane, przeciągane w graniu bezbłędnym i finezyjnym, ale pozbawionym treści.
Produkcyjnie wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Zadbał o to Magnani, a sam mix wykonany w Finnvox Studios to jeden z najlepszych w ostatnim czasie, porównując z innymi albumami power metalowymi, które były tam poddawane obróbce.
Trudna do oceny płyta, bo sztukę dla sztuki na poziomie wyniosłego artyzmu ocenia się ciężko.
Gdzieś ta treść uciekła, rozmyła się w elegancji formy.
Czy Powrót do Nieba jest nadal zabroniony? Mimo wszystko chyba nie... wrota się z lekka uchyliły przy godnym szacunku wykonaniu.


Ocena 7/10

21.06.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Labyrinth - Architecture of a God (2017)

[Obrazek: R-10166066-1492764531-9211.jpeg.jpg]

tracklista:
1. Bullets 06:56
2. Still Alive 04:49
3. Take On My Legacy 04:04
4. A New Dream 05:22
5. Someone Says 04:44
6. Random Logic 01:55
7. Architecture of a God 08:40
8. Children (Robert Miles cover) 04:07
9. Those Days 05:14
10. We Belong to Yesterday 06:32
11.Stardust and Ashes 05:16
12.Diamond 03:28

Rok wydania: 2017
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Roberto Tiranti - śpiew
Andrea Cantarelli - gitara
Carlo Andrea Magnani - gitara
Nik Mazzucconi - gitara basowa
John Macaluso - perkusja
Oleg Smirnoff - instrumenty klawiszowe

W pewnym momencie wszystko się kończy. Nawet na szczytach włoskiego power metalu. W przypadku RHAPSODY skończyło się to totalnym zamieszaniem i powstaniem kilku RHAPSODY z dodatkiem czegoś tam.
W przypadku LABYRINTH ci, którym pewne rzeczy przestały pasować po prostu odeszli. Także i Roberto Tiranti.
Andrea Cantarelli i Carlo Andrea Magnani w spokoju zreorganizowali grupę w roku 2016 i znalazły się tu nowe sławy i może tylko basista Nik Mazzucconi z EDGE OF FOREVER jest w tym towarzystwie mniej znany. Wrócił Roberto i w sympatycznej atmosferze ten skład nagrał album "Architecture of a God", któremu właściwe brzmienie nadał Mistrz Simone Mularoni, a wydała go w kwietniu 2017 wytwórnia Frontiers Records, zaś w Japonii King.

LABYRINTH nagrywał różne płyty, mniej lub bardziej progresywne, mniej lub bardzie udane, mniej lub bardziej wirtuozerskie, ale takiej jeszcze nie nagrał. Coś o wykonaniu na wstępie. Ci muzycy chyba jeszcze nigdy nie grali z takim polotem z taką maestrią i z takim zaangażowaniem. Gitarzyści zrobili fenomenalną robotę, sola są genialne, riffy gdy trzeba potężne, gdy trzeba pełne łagodnej finezji. Macaluso to Macaluso, on nigdy się nie oszczędza i zawsze jest ultra kreatywny, tu ponadto wspierany przez bardzo kompetentnego Nika Mazzucconi. Giacomo Biagini czyli Oleg Smirnoff tworzy tu genialne drugie plany klawiszowe, takie jak grał w VISION DIVINE czy też w ELDRICH, gra przecudownej urody melodyjne pasaże, pełne elegancji. No a Roberto Tiranti... No cóż jest po prostu Arcymistrzem w każdej z tych kompozycji, każdej nadaje swoistą barwę, każdą traktuje inaczej, indywidualnie. Simone Mularoni wydobył i uwypuklił to co w dobrym włoskim power metalu było zawsze najbardziej frapujące w ramach soundu, dopieścił, dopracował i zmontował małe arcydzieło soundu o idealnych proporcjach i balansie oraz niezwykłej głębi i wieloplanowości. Oczywiście albumy LABYRINTH zawsze brzmiały bardzo dobrze, były wzorem, który próbowały naśladować liczne zespoły nie tylko włoskie, ale ten jest wyjątkowo starannie zrobiony. Jest zrobiony przepięknie.
Co do samych kompozycji... To wspaniały, porywający melodic power, pełen romantyzmu, ciepła, przebojowości, porywających refrenów i nieoczekiwanych rozwiązań. Tym razem LABYRINTH nie gra dla progressive metalowych elit, gra dla wszystkich i nawet jeśli gra nieco bardziej progresywnie w rozbudowanym Architecture of a God, to jest to progresywność zrozumiała, wbudowana w melodię i w klimat. Ten album to kopalnia przebojów metalowych w tym szlachetnym stylu, gdzie nie ma prostackiego rockendrola. Jest tu miejsce i dla dewastujące energią melodic power metalowego Bullets i dla romantycznych songów Those Days i We Belong to Yesterday... Jest miejsce dla niezmierzonego oceanu znakomitego melodyjnego metalowego grania. Jest miejsce dla czarodziejskiego zakończenia w postaci Diamond.

Mniej lub bardziej świadomie LABYRINTH zajął miejsce innego zasłużonego zespołu włoskiego SECRET SPHERE w obszarze pełnego elegancji melodic power o progresywnych korzeniach.
Jest to najlepszy album w historii LABYRINTH, a to już przecież minęło 25 lat. Przepiękna muzyka!

ocena: 9,8/10

new 15.07.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Labyrinth - No Limits (1996)

[Obrazek: R-3530739-1348260680-5111.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Mortal Sin 05:24
2.Midnight Resistance 05:43
3.Dreamland 03:44
4.Piece of Time 02:46
5.Vertigo (Rex A. cover) 03:37
6.In the Shade 04:31
7.No Limits 06:48
8.The Right Sign 04:18
9.Red Zone 04:09
10.Time Has Come 05:24
11.Looking for... 03:15

rok wydania: 1996
gatunek: progressive melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Joe Terry (Fabio Lione) - śpiew
Olaf Thörsen (Carlo Andrea Magnani) - gitara
Anders Rain (Andrea Cantarelli) - gitara
Chris Breeze (Cristiano Bertocchi) - gitara basowa
Frank Andiver ( Franco Rubulotta) - perkusja
Ken Taylor (Luca Contini) - instrumenty klawiszowe


Rok 1996. Jakiś Joe Terry śpiewa na pierwszej płycie zespołu z Massa w Toskanii, wspierany przez instrumentalistów także ukrywających się pod anglosaskim pseudonimami. Normalna rzecz, metal z Włoch w roku 1996... Album ten w listopadzie wydała włoska wytwórnia Underground Symphony, też niemal debiutant na rynku, utworzona 1 lipca 1994. 
Pięknie śpiewa ten Joe Terry czyli Fabio Tordiglione. Ma wtedy 26 lat już kilka lat wcześnie coś tam próbował w grupie ATHENA, ale skończyło się na kilku nagraniach demo.

Tak, to Fabio Lione, który zapewne nie sądził wówczas, jaką rolę przyjdzie mu odegrać w światowym metalu i jaką sławę i szacunek zdobędzie. A grają przyszli Mistrzowie, Giganci i też słychać, że to talenty brylantowe.
Grają bardzo przystępnie jak na metal progresywny, z uczuciem, ciepło, misternie budują kilka planów jednocześnie, w tym klawiszowy i snują swoje łagodne, praktycznie przebojowe w radiowym stylu kompozycje Dreamland, pełne poetyki i łagodności i delikatnie wzruszają w Mortal Sin grając jednocześnie power metal fantasy heroiczny w szybszych partiach, także w Midnight Resistance. Sentymentalnie, rockowo i melodyjnie, a przy tym tyle przestrzeni w Piece of Time a przy tym ten fenomenalny głos "Joe Terry" w końcówce. Maestria!
Kompozycyjnie może jeszcze nie wszystko  jest idealnie i dosyć brutalne zwrotki szybkiego In the Shade są takie sobie, ale przecież ten polatujący ku niebu refren jest urzekający. A spokojny i wieloplanowy No Limits, jest wspaniały w lekkim progresywnym układzie aranżacyjnym i słychać, że takie kompozycje to najlepsza broń LABYRINTH. Misterne pasaże gitarowe powiązane z klawiszowymi na równoległych planach są najwyższej próby. Tak, mistrzowska, zniewalająca gra Magnani i Cantarelli. I tak urzekająco to wszystko wyszło w romantycznym Time Has Come. No po prostu wspaniale śpiewa te wysokie refreny Fabio. Po prostu Arcymistrz. Wzrusza i zachwyca, naprawdę.
The Right Sign, fakt, rozpoczyna się od zawstydzających partii klawiszowych w stylu disco polo i może to nie jest ogólnie kompozycja, z której LABYRINTH z perspektywy czasu może być jakoś szczególnie dumny, ale już power metalowy Red Zone to dynamit, pełen finezyjnych zagrywek gitarowych i porażających wysokich wokali. A przy tym ta elegancja! Tak jak bajkowym, pastelowym songu Looking for... na zakończenie.

Wysmakowana muzyka, krucha momentami jak porcelana. Trochę nierówne to jest, ale nie sposób stworzyć dziesięć ponadczasowych numerów takich jak No Limits czy Time Has Come. Niesamowita produkcja jak na toporne metalowe czasy lat 90tych. Do dziś wzorzec, dla melodic progressive metalu i dla wielu nieosiągalny nawet przy współczesnej technice nagraniowej. Oczywiście dotyczy to wersji US CD-007 DP.
Na Fabio Loine czeka sława, ale jednak nie z LABYRINTH. Odchodzi i tę sławę zdobywa w RHAPSODY.
A LABYRINTH i tak staje się wielki i wpływowy, gdy mikrofon przejmuje w 1997 drugi młody Gigant Roberto Tiranti.


ocena: 8,9/10

new 23.06.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Labyrinth - Return To Heaven Denied (1998)

[Obrazek: R-3893491-1348337912-9149.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Moonlight 05:43
2.New Horizons 06:23
3.The Night of Dreams 04:48
4.Lady Lost in Time 05:33
5.State of Grace 03:08
6.Heaven Denied 04:58
7.Thunder 04:21
8.Feel [Legend B. Remix] (Cenith X cover) 04:23
9.Time After Time 05:07
10.Falling Rain 06:24
11.Die for Freedom 07:00

rok wydania: 1998
gatunek: progressive melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Rob Tyrant (Roberto Tiranti) - śpiew
Olaf Thörsen (Carlo Andrea Magnani) - gitara
Anders Rain (Andrea Cantarelli) - gitara
Chris Breeze (Cristiano Bertocchi) - gitara basowa
Frank Andiver ( Franco Rubulotta) - perkusja
Andrew McPauls (Andrea De Paoli) - instrumenty klawiszowe


Jest sprawą oczywistą, że to płyta kultowa, wpływowa, wyznaczająca standardy i tak dalej. Wydana przez słynną Metal Blade Records w czerwcu 1998 oraz w tym samym czasie w Japonii stała się przepustką Włoch do światowego metalu określanego jako progresywny w melodyjnej odmianie, utorowała drogę do sukcesu VISION DIVINE i całej późniejszej plejady włoskich bandów melodic progressive no i stała się wielbionym po dzień dzisiejszy etalonem stylu, jako stworzyła Italia.

Wszystko to prawda, ale jest to także płyta, która się w pewnym momencie zestarzała, i to praktycznie pod każdym względem, w zderzeniu z tym co przyniosła włoska przyszłość w tym gatunku. Kwesta samego soundu, znakomitego jak na rok 1998, ale takiego, który spowszedniał przez dwie kolejne dekady, nie jest najważniejsza. Technika nagraniowa poszła po prostu do przodu, no i nie było jeszcze Mistrza Mularoni. Ważniejsze jest to, co w roku 1998 wywołało entuzjazm, a zostało zweryfikowane, chociażby przez muzyczny rozwój samych członków zespołu. Gdy odszedł Fabio Lione, zastąpił go Rob Tyrant z VANEXA i naprawdę w roku 1998 był to po prostu Rob Tyrant, a nie Roberto Tiranti. Jasne, że śpiewa tu bardzo dobrze, miejscami znakomicie, ale czy to jest już ten Tirani, który stał się Czarodziejem w latach późniejszych? No nie jest, i nikt kto nie ma problemów ze słuchem, temu nie zaprzeczy. Być może Roberto Tirani jest jednym z najlepiej rozwijających się talentów wokalnych sceny światowej, ale tu jest realnie dopiero na początku swojej drogi.
Specyfiką tego albumu jest jego zwartość. Te kompozycje są stosunkowo masywne w dwu gitarowych atakach, dynamiczne, choć bez przesady i z klawiszami ustawionymi w planie dalszym i Moonlight stawia się zazwyczaj za przykład idealnej, melodyjnej i dramatycznej kompozycji włoskiego stylu. Bezwzględnie znakomita kompozycja, ale czy przypadkiem dalej nie jest to samo w kwestiach aranżacyjnych, a melodie są nieco słabsze? No, na pewno nie niesamowity New Horizons. Nad takimi klawiszami i takim refrenem w pocie czoła biedziły się legiony zespołów włoskich i francuskich i zazwyczaj nic z tego nie wychodziło. Niesamowita kultura instrumentalnego wykonania jest zadziwiająca do samego końca albumu i partie instrumentalne z solami duetu Wirtuozów budzą zachwyt. Tyle że włoski metalowy romantyzm w ultra melodyjne odmianie w przypadku The Night of Dreams i Heaven Denied oraz Time After Timeto nie ten chwytający za serce romantyzm z debiutu z Lione... Elegancja Lady Lost in Time poraża, ale czy to kompozycja epokowa? Z drugiej jednak strony fenomen State of Grace jest nieprzemijający, a kto uważa inaczej, ten błądzi... Thunder wyznacza granice pomiędzy heroizmem, neoklasyką oraz melodic heavy i power metalem. No wyznacza i tyle. Ileż to podobnych kompozycji potem uznawało się po prostu za dobre naśladownictwo Thunder... No i w przypadku Die for Freedom chyba jest podobnie. I tu nie do końca słusznie, bo ta kompozycja jest po prostu tylko bardzo dobra, mimo jej misternego rozbudowania.

Na tej płycie, poza Tiranti, zadebiutował także Andrea De Paoli. Wyznaczył na lata miejsce klawiszy w muzyce LABYRINTH, grając inaczej niż wirtuozi tego instrumentu w innych grupach włoskich.
Tak nieco przewrotnie zacząłem od stwierdzenia, że ta płyta się zestarzała. Bierze się kultowy album na warsztat, szuka dziury w całym na siłę i słabych momentów na poparcie tezy, że to już nie to... Jeśli inne późniejsze płyty LABYRINTH można sprytnie zaatakować z tej czy z tamtej strony, to jednak Monument "Return To Heaven Denied" broni się skutecznie po dzień dzisiejszy.
No, ale jednak to nie jest to album absolutnie doskonały, jak twierdzą niektórzy. Nigdy nie był. Tyle że refren z Falling Rain to jeden z najpiękniejszych refrenów w historii metalu po dzień dzisiejszy....


ocena: 9,5/10

new  20.07.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Labyrinth - Sons of Thunder (2001)

[Obrazek: R-3771113-1343744518-7777.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Chapter 1 06:02
2.Kathryn 05:04
3.Sons of Thunder 05:02
4.Elegy 04:40
5.Behind the Mask 04:29
6.Touch the Rainbow 05:17
7.Rage of the King 04:55
8.Save Me 06:10
9.Love 04:35
10.I Feel You (Matia Bazar cover) 04:17

rok wydania: 2001
gatunek: progressive melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Rob Tyrant (Roberto Tiranti) - śpiew
Olaf Thörsen (Carlo Andrea Magnani) - gitara
Anders Rain (Andrea Cantarelli) - gitara
Chris Breeze (Cristiano Bertocchi) - gitara basowa
Mattia Stancioiu - perkusja
Andrew McPauls (Andrea De Paoli) - instrumenty klawiszowe


Przełom stuleci to ogromny wzrost zainteresowania włoskim flower power metalem, nie tylko w samych Włoszech i nie tylko za sprawą RHAPSODY. Armia bandów z Italii szturmuje cały kontynent, a także Japonię, gdzie część z nich uzyskuje kultowy status. LABYRINTH jest także bardzo popularny, ale to popularność przede wszystkim wśród fanów prog power, a to się chyba ekipie z Massa wydawało zbyt mało. Efektem pewnych zmian w podejściu do własnego stylu jest album "Sons Of Thunder" wydany  w styczniu 2001 przez Metal Blade Records, a w sierpniu oczywiście także w Japonii przez Victor. Na tej płycie można po raz pierwszy usłyszeć jako perkusistę Mattia Stanciou, bo Franco Rubulotta przeszedł do SHADOWS OF STEEL Wild Steela (Andrea De Stefanis).

LABYRINTH zwraca się ku melodic power romantycznemu, pompatycznemu i zdecydowanie emocjonalnemu w opcji heroic flower power fantasy, zdecydowanie głównego nurtu gatunku i zdecydowanie rozpoznawalnemu jako włoski. Grupa ma pewną przewagę nad innymi, bo przecież tworzą ją wybitni instrumentaliści, a Roberto Tiranti do romantycznego, a nawet sentymentalnego śpiewania jest po prostu stworzony.
Wydaje się jednak, że ekipa podeszła do tematu albo zbyt zachowawczo, albo zbyt ufna w swoje możliwości kompozytorskie w tym podgatunku. O ile większość grup włoskich tego nurtu jednak w jakimś stopniu korzystała z aranżacyjnych doświadczeń RHAPSODY, to LABYRINTH ubiera ckliwe miłosne historie w odzienie semi progresywne i w ostateczności prezentuje nieco niejasne i mętne kompozycje nasycone gitarowymi meandrami, bez wyrazistego równoległego planu klawiszowego i z raczej słabo zaznaczonym prostym wątkiem epicko-heroicznym. Są eleganccy, ale jacyś hermetyczni już od początku  w Chapter 1, wydaje się on za długi, podobnie jak gładki i za bardzo ułożony Kathryn, a rozpędzony grzecznie Sons of Thunder w zasadzie mówi wszystko o pozostałych podobnych utworach z tego albumu.
Problem polega na tym, że mają sporo doskonałych pomysłów w tych utworach, ale zamiast je wykorzystać szerzej, uwypuklić, powtórzyć częściej, stworzyć mocno zapadające refreny, to gmatwają wszystko w skomplikowanych pasażach gitarowych i klawiszowych. Są one w większości znakomite, ale nie do tych romantycznych z idei kompozycji. Jakoś blado to wszystko wygląda w Behind the Mask i  Rage of the King, a pastelowy rock/metalowy po części Touch the Rainbow sprawia wrażenie posklejanego z zupełnie nieprzystających do siebie pomysłów.
Tak w zasadzie tylko wyborny, uroczysty i dramatyczny Elegy jest przykładem idealnego flower power romantic utworu i tu wokale Tiranti są wyśmienite, gitary tną z ogromną energią, a melodia porywa także w zwrotkach.
Szczyty romantyzmu heroicznego to Save Me, ale plan klawiszowy jest progresywny, szybkie gitary może za szybkie i końcowy rezultat to sztampowy progressive melodic power z dalekimi echami RHAPSODY, powiedzmy. Ponieważ o miłości musi być także wprost, to prawie pod koniec jest song przy pianinie Love, dodatkowym wokalem pobocznym i poetycką atmosferą. Co z tego, skoro ta kompozycja nie ma żadnego startu do przepięknych songów tego rodzaju z albumów poprzednich.

O brzmieniu trudno dyskutować. Jest wyborne w ramach gatunku i tu ekipa producencka z Mistrzem Achimem Kohlerem w roli speca od masteringu spisała się bez zarzutu.
W sumie LABYRINTH postanowił na "Sons Of Thunder" zagrać dla mas, ale samemu pozostając na piedestale z białego marmuru w wieży z kości słoniowej. To nie mogło się udać.


ocena: 6,9/10

new 8.08.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Labyrinth - Labyrinth (2003)

[Obrazek: R-443540-1348316432-5291.jpeg.jpg]

tracklista:
1.The Prophet 04:46
2.Livin' in a Maze 04:38
3.This World 04:55
4.Just Soldier (Stay Down) 05:27
5.Neverending Rest 04:54
6.Terzinato 05:50
7.Slave to the Night 06:06
8.Synthetic Paradise 05:48
9.Hand in Hand 04:27
10.When I Will Fly Far 05:17

rok wydania: 2003
gatunek: progressive melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Roberto Tiranti - śpiew
Andrea Cantarelli - gitara
Cristiano Bertocchi - gitara basowa
Mattia Stancioiu - perkusja
Andrea De Paoli - instrumenty klawiszowe


W roku Odchodzi Olaf Thörsen (Carlo Andrea Magnani) i rozpoczyna erę VISION DIVINE.
Pozostała piątka dalej trzyma LABYRINTH mocno w garści i tytuł kolejnej płyty może świadczyć o tym, że grupa jeszcze bardziej chce zaznaczyć, że żyje i ma się dobrze. Album ukazuje się nakładem miedzy innymi Century Media Records w lipcu 2003, ale premiera ma miejsce w Japonii miesiąc wcześniej (Nexus).

N atym Lp grupa odżegnuje się od sentymentalnego power flower głównego nurtu włoskiego, słusznie uznając, że heroizm RHAPSODY jest nie do przeskoczenia. Prezentuje tym razem zdecydowanie bardziej dynamiczny power metal o dużym ładunku dramatyzmu, ale bez smoków i rycerze w tle i jeśli szukać heroizmu to jest on wyznaczony w sztandarowym, znakomitym openerze The Prophet. Bez wątpienia to jeden z najlepszych power metalowych utwór LABYRINH  w całej jego historii. To credo muzyczne zostaje rozwinięte dalej w Just Soldier (Stay Down) o riffowo bardziej mrocznym charakterze oraz przyjmuje dojrzałą formę w pełnym pędu i epickiej ekspresji Terzinato. Kontynuują to w rytmicznym i z chwytliwym, ale nie radiowym refrenie Slave to the Night. Pokazują tu także, jak bogato można można zaaranżować część instrumentalną w zdawałoby się typowym power metalowym utworze. Staranność i elegancja wykonania nawet w utworach o nieco mniej nośnych melodiach, jak  Synthetic Paradise (styl refrenu zdecydowanie przeniesiony płyty poprzedniej) zachwyca i z pewnością obok VISION DIVISION to grupa pod tym względem przodująca nie tylko we Włoszech.
Jest jednak tu sporo muzyki z kręgu łagodnie podanego progressive metalu w klimatycznych i bardzo melodyjnych Livin' in a Maze (gdzie znalazło się jednak także miejsce na pełną wirtuozerskiej pasji partię instrumentalną w szybkim tempie), czy w dostojnym i swobodnie rozegranym This World. Do tej grupy należy taki semi ballada z pianiem, ale nie tylko, Neverending Rest i przepięknie tu śpiewa Tiranti z rockowym feelingiem, ostatecznie chyba jednak czegoś do poziomu killera wyciskającego łzy brakuje. za to romantyzm w dosyć szybkim Hand in Hand został oddany perfekcyjnie i w sposób lekko progresywny - fenomenalna partia klawiszowa, najlepsza na płycie i finezyjne solo Cantarelli. Także podobne wrażenie ażurowego progressive melodii pozostawiają po sobie w ostatnim When I Will Fly Far.  Piękne wrażenie...

Ekipa doskonale poradziła sobie bez Magnani, sam Cantarelli gra świetnie i kreatywnie, a ponadto znalazło się więcej miejsca dla klawiszy Andrea De Paoli wyraźnie się na tej płycie rozwinął i ośmielił. Wyborne partie solowe i dopełniające solowe popisy gitarzysty. Tiranti świetny, można jednak zauważyć,że parę razy w wysokich partiach minimalnie poniżej oczekiwań. na pewno jednak w śpiewie łagodnym i niższym heroicznym jest tu niezrównany.
Mastering robił Mistrz Jürgen Lusky. To słychać i ta płyta nie brzmi jak poprzedni włoski flower power. Gitara ma krystaliczne, mocne  brzmienie, selektywność całości wyborna, a ustawienie perkusji i głosu Roberto godne złotego medalu! Byłby to z pewnością album wybitny, ale zabrakło choć dwóch zapierających dech akcentów, jakichś monumentów nieśmiertelnych, o które zespół się tu parokrotnie ociera, ale nie wykorzystuje stworzonej przez siebie szansy.


ocena: 8,8/10

new 15.08.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Labyrinth - Freeman (2005)

[Obrazek: R-3796777-1344787059-6915.jpeg.jpg]

tracklista:
1.L.Y.A.F.H. 04:26
2.Deserter 05:03
3.Dive in Open Waters 03:10
4.Freeman 04:16
5.M3 04:10
6.Face and Pay 05:27
7.Malcolm Grey 06:02
8.Nothing New 05:03
9.Infidels 05:55
10.Meanings 03:56

rok wydania: 2005
gatunek: progressive melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Roberto Tiranti - śpiew
Andrea Cantarelli - gitara
Pier Gonella - gitara
Cristiano Bertocchi - gitara basowa
Mattia Stancioiu - perkusja
Andrea De Paoli - instrumenty klawiszowe


W roku 2003 dołączył do składu Pier Gonella z ATHLANTIS i pewnie LAVYRINTH uznał, że dwie gitary tu jednak bardziej pasują, a na pewno są niezbędne na koncertach. Ponadto chyba uznał, że pora nagrać coś nieco innego i w marcu 2005 Arise Records przedstawia LP "Freeman".

Coś nowego to w przypadku tej płyty koncept futurystyczno - filozoficzny w opcji treści fabularnej nieco mętny, a w opcji muzycznej ciężkostrawny, a miejscami po prostu niestrawny. Tym razem dwie gitary mają ultra nowoczesny sound, rozmyty jak w nu metalu czy bardziej postępowych pod tym względem grupach modern melodic.  Proste, a czasem po prostu prymitywne układy gitarowe są inspirowane modern metalem z niskiej półki, do tego znikają gdzieś interesujące sola i jeśli są, to raczej zupełnie pozbawione inspiracji i pomysłu. Są za to ultra nowoczesne rozwiązania klawiszowe, mnóstwo marnego programowania i sampli, często nachalnie wysuwanych do przodu. Ta muzyka nie ma żadnego konkretnego klimatu, bo gdyby była duszny albo tajemniczy i mroczny, to jeszcze by się dało to jakoś wytrzymać. Ale nie, melodie są marną przeważnie kopią pomysłów z poprzednich płyt LABYRINTH i ogólnie melodyjnego melodic power włoskiego. W tym wszystkim fason i jaki taki ład próbuje zachować Tiranti i śpiewa świetnie w swoim najlepszym, eleganckim stylu, ale to nic nie pomaga, i raczej potęguje ogólne wrażenie fiaska muzycznego eksperymentu. Momentami, chwilami słuchalne to wszystko,  ale chyba tylko refren z Dive in Open Waters przedstawia tu jakąś wartość. Sekcja rytmiczna nadmiernie dynamiczna, pędzi gdzieś do przodu, jakby przymuszając gitary do jakiegoś bardziej power metalowego stylu. Ogólny bałagan i nuda do samego końca.

Jürgen Lusky dołożył ręki do paskudnego brzmienia gitar i instrumentów klawiszowych i suchej perkusji, i to było na tyle w kwestii soundu.
Zupełnie nieudana płyta, która mocno nadszarpnęła zaufanie do tego jakże szanowanego i wpływowego zespołu.


ocena: 4/10

new 16.08.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Labyrinth - 6 Days To Nowhere (2007)

[Obrazek: R-7127274-1463915397-2412.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Crossroads 04:03
2.There Is a Way 03:36
3.Lost 04:24
4.Mother Earth 06:08
5.Waiting Tomorrow 03:35
6.Come Together (The Beatles cover) 04:00
7.Just One Day 03:54
8.What ??? 04:15
9.Coldness 03:49
10.Rusty Nail 03:19
11.Out of Control 03:46
12.Wolves 'n' Lambs 04:53
13.Smoke and Dreams 04:37
14.Piece of Time (2007) 02:50 (bonus)

rok wydania: 2007
gatunek: melodic power metal/progressive heavy metal/rock
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Roberto Tiranti - śpiew, gitara basowa
Andrea Cantarelli - gitara
Pier Gonella - gitara
Mattia Stancioiu - perkusja
Andrea De Paoli - instrumenty klawiszowe

"Freeman" nie spełnił oczekiwań dalej tą drogą na szczęście LABYRINTH nie poszedł. W lutym 2007 roku Scarlet Records wydaje album "6 Days To Nowhere" i... znowu jest inaczej. Także dlatego, że Roberto zagrał tu na basie, po tym jak z zespołem pożegnał się Cristiano Bertocchi.

Tym razem grupa przedstawia album z melodyjnym, dosyć nowoczesny melodic heavy i power metalem, z atrakcyjnymi, radiowymi melodiami i pełnymi wdzięku refrenami oraz ograniczonym do minimum elementem progresywnym. Do tego Roberto Tiranti śpiewa po prostu swoje, bez manieryzmu, bez nadmiernego gimnastykowania, śpiewa wybornym, rockowym głosem.
Tego bardzo dobrze się słucha, słucha z przyjemnością swobodnej gry instrumentalistów oraz śpiewu Tiranti w takich łagodnych, bujających rockowo kompozycjach jak Crossroads, There Is a Way czy znakomitym Coldness o wyraźnych cechach gothic metalu w mainstreamowej odmianie. I taka perełka tego stylu - Out of Control. Piękne w swojej prostocie.
Lekko, przebojowo tak jakoś pozytywnie, słonecznie i delikatnie... Bardzo delikatnie w rockowym songu Mother Earth i tu wszystko spoczywa na jak zwykle niezawodnym Roberto. Zresztą, także jak i w pełnym uroku songu z kręgu melodic progressive heavy Waiting Tomorrow. Łagodne chórki, romantyczne wokale poboczne, spokojna gitara pulsująca w tle...
Czasem jakieś akcenty progresywne mocniej wybrzmiewają w ciekawie skonstruowanym Lost z growlami Stanciou, choć akurat ta kompozycja o cechach modern metalowych jest średnio udana w naśladowaniu stylu szwedzkiego. Za to Max Pontrelli z gitarą flamenco rewelacyjny! Mocniej, szybciej, niemal speedowo w dynamicznym Just One Day, ale by zachować klimat płyty refren po raz kolejny rockowy i ciepły... Nieco mieszania gatunków od power metalu po melodic rock w udanym i wzbudzającym zainteresowanie momentami nieoczekiwanymi What ???. A przy tym buja i ma świetny plan klawiszowy.
Może tylko niepotrzebnie sięgają po wzorce alternative  w Rusty Nail a gitary kierują tu w stronę melodic groove. Tyle podobnej muzyki w tym podobnej powstawało. I lepszej jednak w tym gatunku. Nieco dziwnie brzmią chwyty typowe dla melodic black i extreme melodic w Wolves 'n' Lambs, tym bardziej, że całościowo to kolejna romantyczna i łagodna kompozycja w głównej melodii. Ale jest dobrze, a sola mocno tym razem progresywne. I rock, melodyjny rock i AOR w ażurowym, zadumanym Smoke and Dreams. Może się nie podobać, ale pasuje, bardzo pasuje jako podsumowanie tego albumu.


Tym razem mastering powierzono mało znanemu wtedy jeszcze Brytyjczykowi Seanowi Magee, który dopiero kilka lat później zasłynął dla niektórych kontrowersyjnymi remasterami albumów RUSH. Tu, dla LABYRINTH stworzył stonowany, umiarkowanie nowoczesny sound, unikatowy dla zespołu i może nawet unikatowy ogólnie dla stylu włoskiego melodyjnego metalu. Bliżej rocka?
Ogólnie zaskoczenie, ale zaskoczenie pozytywne. Rock/metal środka dla tych, co lubią progresję, ale i dla tych którzy jej nie lubią, stawiając na melodię i spokojny klimat.


ocena: 8,3/10

new 19.08.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Labyrinth - Welcome to the Absurd Circus (2021)

[Obrazek: R-17045559-1611320052-1935.jpeg.jpg]

tracklista:
1. The Absurd Circus 06:16
2. Still Alive 04:49
3. One Last More Chance 06:12
4. As Long as It Last 05:18
5. Den of Snakes 06:34
6. World’s Minefield 05:12
7. The Unexpected 05:06
8. Dancing with Tears in My Eyes (Ultravox cover) 04:41
9. Sleepwalker 04:25
10. A Reason to Survive 04:30
11.Finally Free 06:23

Rok wydania: 2021
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Włochy

skład zespołu:
Roberto Tiranti - śpiew
Andrea Cantarelli - gitara
Carlo Andrea Magnani - gitara
Nik Mazzucconi - gitara basowa
Mattia Peruzzi - perkusja
Oleg Smirnoff - instrumenty klawiszowe


W styczniu 2021 Frontiers Records wydał kolejny album LABYRINTH i z pewnością już na starcie jest to wydarzenie bardzo ważne, niezależnie od muzycznej zawartości tej płyty i jej wartości. Nową twarzą jest w grupie perkusista Mattia Peruzzi, który oficjalnie jest członkiem LABYRINTH od roku 2019, ale to pierwsze oficjalne nagrania z jego udziałem.

Na tej płycie LABYRINTH utrzymał kierunek obrany w roku 2017 i to jest zapewne najważniejsza informacja. Kierunek słuszny, zaaprobowany przez fanów, których dzięki przystępności tej muzyki przybyło na całym świecie. Co więcej, udało się stworzyć album równie ekscytujący jak "Architecture of a God" wypełniony wspaniałymi melodiami i wysmakowanymi aranżacjami. Oczywiście, to że wykonanie jest wyborne, to sprawa oczywista. Roberto jest gwiazdą światowego formatu i to udowadnia po raz kolejny, a instrumentaliści tej klasy co gitarzyści i Oleg Smirnoff tworzą tu dla niego muzyczny fundament momentami zadziwiający i pełen maestrii. To w końcu przecież LABYRINTH. Trzeba też podkreślić doskonałą grę Mattia Peruzzi. Właściwy perkusista na właściwym miejscu! Te kompozycje są przemyślane w najdrobniejszych szczegółach i chyba nie ma takiego drugiego zespołu we Włoszech i w tym gatunku, który tworzyłyby swoją muzykę z tak ogromną dbałością o szczegóły i muzyczne detale. Jakże piękne są połączenia dynamicznych partii z łagodnymi rock metalowymi pasażami z elementami progresywnymi i tu słychać to szczególnie w kapitalnym openerze The Absurd Circus. Speedowe natarcia gitar i sekcji rytmicznej wsparte klawiszami drugiego planu fenomenalnie się prezentują w The Unexpected i Live Today, ale przecież i tu są te oniryczne partie z poetyckimi wokalami Roberto. Tak różnorodne i bogate są te utwory w swoim obrębie. Maestria!
Łagodniejsze i bardziej nastrojowe utwory to One Last More Chance i w tym romantycznym graniu wysunięty został do przodu Tiranti, i to on tu przykuwa tu główna uwagę. Te spokojne, pełne elegancji refreny o nostalgicznym klimacie. Ekstraklasa! Jaki piękny jest pastelowy, ale nadal power metalowy As Long as It Last... Te pulsujące na starcie gitary... Jak w NOVERIA. Jak prawdziwi Profesorowie rozgrywają z niespotykaną swobodą melodic power w Den of Snakes, w którym po raz kolejny dzieje się znacznie więcej niż można było oczekiwać na początku. Kapitalne sola gitarowe nie tylko w tej kompozycji! World’s Minefield niby w głównej melodii niezbyt oryginalny, ale przecież zniewalający w przecudownym, pełnym lekkości refrenie. I tak czarują i wzruszają cały czas dalej, bo i w The Unexpected i Sleepwalker. To wejście gitar w Sleepwalker jest po prostu rewelacyjne! Wciągają, wciągają bez reszty, transowo i z niekłamanym wdziękiem. Jaki zgrabny cover ULTRAVOX przy tym się w tym towarzystwie pojawia!
Jedynie może sama końcówka jest minimalnie słabsza. A Reason to Survive to bardzo dobry balladowy song, jednak LABYRINTH w swojej historii miał już bardziej poruszające. Natomiast Finally Free jest mocny w gitarach, zdecydowanie power metalowy głównego nurtu i może tu trochę zabrakło tej zdecydowanej rozpoznawalności LABYRINTH jako takiego, z tej płyty właśnie. Tak mogłoby zagrać wiele ekip z Italii. Niemniej ten pierwiastek epicki i heroiczny jest tu uwypuklony znakomicie. Gdyby ten klimat został utrzymany w prostym tylko dobrym refrenie, to kto wie, jak by się wtedy prezentowało...To już jednak trochę takie szukanie dziury w całym...

Gdy w studio nagraniowym pojawia się Simone Mularoni to jest oczywiste, że pod względem soundu i produkcji album, każdy album jest z miejsca skazany na sukces. Doskonałe zróżnicowanie planów, wielopłaszczyznowość, ultra klarowny sound poszczególnych instrumentów. No i oczywiście całkowicie rozpoznawalny w tym sound LABYRINTH. Taki, jakiego można było oczekiwać.

Wspaniały album LABYRINTH. Muzyczne święto jak w roku 2017.


ocena: 9,8/10

new 24.01.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości