Las Cruces
#1
Las Cruces - Dusk (2010)

[Obrazek: R-3902022-1351951832-8201.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wizard 04:36
2. Revelations 03:13
3. Cocaine Wizard Woman 04:52
4. Burning Bright 04:17
5. Wings of Gold 03:36
6. Banished 03:11
7. Dusk 05:47
8. Farewell 04:17
9. The Level 03:01
10. Roll of the Die 05:18
11. Killing Fields 05:39
12. Grin 02:46

Rok wydania: 2010
Gatunek: Doom/Stoner/Heavy Metal
Kraj: USA

skład zespołu:
Mark Zamarron - śpiew
Mando Tovar - gitara
George Trevino - gitara
Marilyn - gitara basowa
Paul DeLeon - perkusja

Historia powstania tej płyty jest długa i skomplikowana. LAS CRUCES, założony w Teksasie, w 1994 roku, nagrał dwie płyty i prace nad trzecią rozpoczęły się niemal natychmiast po ukazaniu się poprzedniej, "Ringmaster", w 1998. Potem jednak różne problemy pozamuzyczne spowodowały, że zespół przejawiał marginalną aktywność i w 2001 roku ukazała się tylko EP "The Lowest End" z trzema kompozycjami, jakie były przewidziane na nowy album. Potem przez długie lata nic się nie działo i dopiero w 2004 roku ekipa LAS CRUCES powróciła do idei nagrania tej płyty. Znów upłynęło sporo czasu, zanim w 2006 rozpoczęto prace na LP na nowo, udało się zarejestrować pozostałe utwory w roku 2007. Potem jednak grupę opuścił wokalista, Mark Zammaron, a problemy techniczne i organizacyjne uniemożliwiły wydanie albumu. W końcu jednak, gdy wydawało się już, że ten LP światła dziennego nigdy nie ujrzy i pozostanie on tylko niespełnionym oczekiwaniem, w styczniu 2010 "Dusk" został wydany przez Brainticket Records z Arlington w Teksasie.

12 lat w metalowej muzyce to dużo, zmienia się wiele, jednak w takim graniu, jakie prezentuje LAS CRUCES czas zatrzymał się i to bardzo dobrze. Nagle pojawiła się płyta niezwykle tradycyjna, bardzo mocno osadzona w głównych kanonach doom, stoner i heavy metalu i, co najważniejsze, jest wyborna. Zespół zdecydował się umieścić tu także trzy nagrania ze wspomnianej EP oraz 9 nowych, niepublikowanych wcześniej kompozycji, odwołujących się do stylistyki najsławniejszych amerykańskich grup stoner i doom metalowych z SAINT VITUS, TROUBLE i SOLITUDE AETURNUS na czele. LAS CRUCES nie kopiuje jednak żadnej z tych grup, pozostaje jedynie wierny pewnym normom, odstępstwo, od których spowodowało rozmycie gatunku w XXI wieku.

Tu mamy granie tchnące pierwotnym klimatem doom metalu jak w "Wizard", gdzie SAINT VITUS miesza się z BLACK SABBATH przy nieco szybszym tempie niż można by oczekiwać, ale przy kapitalnych zwolnieniach pełnych mroku i grozy. Ten psychodeliczny pierwiastek, który teraz często stał się osią i esencją doom metalu, tu ma znaczenie poboczne, jest tylko jednym z elementów. W mocnym, pełnym agresywnych riffów, słychać podejście CATHEDRAL z lat 1993-1996, słychać też, jak wspaniałym głosem dysponuje Zammaron. Jest to rasowy wokalista metalowy, gdy trzeba ostry, gdy trzeba gwałtowny, a jeśli zachodzi taka potrzeba, to i cofający się do wokalnych chwytów sprzed lat czterdziestu. Psychodelia w sabbathowym, ale i przesyconym amerykańskim południem i rockiem lat 60-tych, stylu dominuje w "Cocaine Wizard Woman" gdzie Zammaron nie potrzebuje żadnego wsparcia, aby wyartykułować swoje gniewne tyrady, a ciężki, metaliczny bas dodatkowo akcentuje to wszystko w kapitalny sposób. Potem się to wszystko rozpędza wspaniale i tak grają tylko najlepsi w gatunku. Najlepsi grają także tylko tak, jak w dynamicznym "Burning Bright" i tu zniszczenie jest zupełne, zarówno rytmem, jak i niezwykle atrakcyjną melodią. Coś z TROUBLE, coś z Texasu, coś z heavy metalu. No i wyśmienite solo z kawalkadą mocarnych riffów tle i grzmiącą perkusją. Potem na zdewastowanego słuchacza obrusza się moc gitarowych riffów w "Wings of Gold" wolniejszym, ale z jakże ekspresyjnym wokalem, przechodzącym w krzyk oraz celowo elektronicznie zniekształcanym w pewnych miejscach. Potem przyspieszenie i rodzi się pytanie, gdzie oni byli przez ostatnie 10 lat? Zniszczenie. "Banished" to kompozycja znana z EP, dużo tu brutalnie podanego, tradycyjnego doom w stylu SAINT VITUS, ale i coś z rockowej ekspresji LED ZEPPELIN w wokalu, choć nie tylko zapewne. Tytułowy "Dusk" w pewnym stopniu nawiązuje tą mroczną atmosferą do kompozycji poprzedniej, to jednak utwór nowy, a pokłady podskórnego niepokoju są tu przeogromne i dodatkowo potęgowane w refrenie.

"Farewell", także znany z EP, to głęboki ukłon w stronę BLACK SABBATH, ale jest tak zrobione, że ukłon powinien być odwzajemniony. Granie stoner/doom to nie tylko odgrywanie riffów BLACK SABBATH z lat 70-tych i zawodzenie jak Ozzy'ego. Trzeba czegoś więcej i LAS CRUCES to pokazuje, oferując tym jednym kawałkiem więcej niż niejeden zespół całą płytą.
"The Level" to znów heavy/stoner z brutalnym śpiewem, to wybuch dodatkowej agresji na tym LP, takiej może nawet nieco aż nadmiernej. "Roll of the Die" to lekko psychodeliczna wycieczka w przeszłość z basem jako lokomotywą czasu i wspaniałym wejściem kołyszącego riffu, który jest wszystkim, co oferował rock lat 70-tych, jaki wyrósł na doświadczeniach poprzedniego dziesięciolecia. To jednak jest mocarny heavy metal, rozbijający w proch pracą sekcji rytmicznej.
W "Killing Fields" rustykalne odgłosy to tylko wstęp do grania dosyć wolnego, ostrego i pełnego ponurego mrocznego klimatu oraz jadu, jaki się tu sączy niepostrzeżenie w każdej sekundzie.
Całość zamyka niedługi dynamiczny wypełniony energią stonera i heavy "Grin", także już znany z EP 2001.

Po przesłuchaniu tej płyty trudno się tak od razu pozbierać. Ta moc wokalna, gitarowa i sekcji po prostu niszczy. Niszczy wspaniałe brzmienie i ostre, i ciężkie, i niezmiernie selektywne, niszczą sol gitarowe i znakomicie oddany klimat różnych odmian doom i stoner.
Jest wielkim szczęściem, że ta płyta się w końcu ukazała, bo taka muzyka nie może pozostać nieznana. Jest to najlepszy z albumów LAS CRUCES i to pod każdym względem.
Obecnie zreformowana grupa poszukuje nowego wokalisty, ma zamiar grać dalej. Powinna, bo to jedna z legend doom/stoner i na swoje miejsce w szyku nadal zasługuje.
W powodzi innych płyt z doom/stoner, jaka zalała świat w ostatnich latach, jest to jeden z najbardziej wartościowych albumów, jaki się ukazał.


Ocena: 9.3/10

11.01.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Las Cruces - Cosmic Tears (2022)

[Obrazek: 1027643.jpg?0525]

Tracklista:
1. Altar of the Seven Sorrows 03:53
2. Cosmic Tears 07:47
3. Stay 05:23
4. Wizard from the North 04:33
5. Reverend Trask 05:41
6. Egypt 07:29
7. Holy Hell 06:30
8. Terminal Drift 05:10
9. Relentless 08:04
10.The Wraith 05:21

Rok wydania: 2022
Gatunek: Doom Metal
Kraj: USA

skład zespołu:
Jason Kane - śpiew
Mando Tovar - gitara
George Trevino - gitara
Jimmy Bell - gitara basowa
Paul DeLeon - perkusja

Jest to zupełnie nowe wcielenie LAS CRUCES i trudno oczekiwać, że po dwunastu latach "the song remains the same". Nowa płyta została wydana przez Ripple Music na początku czerwca i tym razem z wokalistą Jasonem Kane ekipa z San Antonio gra klasyczny doom metal. Po raz ostatni można tu usłyszeć perkusistę Paula DeLeona, który niestety zmarł w roku ubiegłym.

Klasyczny doom oczywiście ma także różne oblicza. LAS CRUCES proponuje styl dosyć uniwersalny, wynikający tak z doświadczeń grup szwedzkich czy brytyjskich, jak i tych, które w USA wyznaczały trendy i standardy skupione wokół wytwórni Hellhound. Tu mamy doom mało epicki, za to ze sporymi odniesieniami do wczesnego BLACK SABBATH, aczkolwiek stonerowego podejścia jest nad wyraz mało. To taka trochę muzyka żeglująca po bezpiecznych akwenach rozpoznawalnej, choć nie wprost, doom metalowej klasyki i schematyczności także. Tempa jak doom wzorcowe, bez przyspieszeń typowych dla heavy/doom i zwolnień stanowiących sens metalu funeral doom i doom/death. Początkowo po instrumentalnej rozgrzewce classic doomowej Altar of the Seven Sorrows nawet nieco zaskakują w lekkich onirycznych, niemal prog rockowych zagrywkach Cosmic Tears, potem jednak wszystko idzie jednym torem, dosyć mrocznym i niemal hipnotycznym w Relentless, Holy Hell czy Egypt (fantastyczny początek!). Najlepsza melodia pobrzmiewa w nieco bardziej energicznym Reverend Trask, oddzielne fragmenty innych utworów są także znakomite i pewne motywy mogłyby być bardziej wyeksponowane. Czas na to jest, bo kompozycje są dosyć długie. Na szczęście LAS CRUCES nie podąża za modą tworzenia numerów kilkunastominutowych, bo takie nieraz narażają cierpliwość słuchacza. Trochę słaba końcówka w postaci The Wraith. Inny utwór ze środka tracklisty byłby tu lepszym pożegnaniem. Tovar i Trevino grają dobrze, ale rzeczy ograne. Bardzo mało riffowej oryginalności jest na tej płycie i dobrze, że chociaż solówki są zazwyczaj na bardzo dobrym poziomie. Na pewno jednak w stylu innym niż na "Dusk". Kane śpiewa poprawnie, w średnio wysokich rejestrach, trudno jednakże uznać za wokalistę charyzmatycznego. Niekiedy też można mieć wrażenie, że jest w procesie mixu za bardzo cofnięty pomiędzy gitary.

Sound ogólny dobry, solidnie brzmi perkusja, ale w przypadku gitar ich moc pozostawia sporo do życzenia. Fakt, jest to typowe amerykańskie ich ustawienie z klasycznym rozmyciem, niemniej to trendy europejskie - szwedzkie, niemieckie i fińskie - wyznaczają teraz kierunek w masteringu doom.

Dobry album z doom metalem starej szkoły, ale sensacji nie ma.


ocena: 7,3/10

new 3.06.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości