Laudamus
#1
Laudamus - Lost in Vain (2003)

[Obrazek: R-2416594-1282900177.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Lost in Vain 04:35
2. Mother Evolution 04:02
3. My Heart's On Fire 03:49
4. In the Final Hour 03:36
5. Die 04:10
6. Free 03:52
7. I Am 03:15
8. Lay Your Burdens Down 04:05
9. Salvation 04:07
10. Hear My Prayer 05:48

Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy metal
Kraj: Szwecja

Skład zespołu:
Peter Stenlund - śpiew, gitara
Jonas Stenlund - bas
Jonas Cederteg - perkusja

Aby nagrać ten album Peter Stenlund, Jonas Cedertag i Jonas Stenlund, czyli trzon zespołu LAUDAMUS udali się do Ameryki.

To drugi LP tego bandu zaliczanego do nurtu christian metalu i stworzony przy udziale grupy gości o znanych nazwiskach. Jest tu i Rob Rock i Mark Boals, są także trzej gitarzyści, z których Marty Friedmana z MEGADETH nikomu przedstawiać nie trzeba. Jest niezły producent Ken Tamplin, jest wieloznaczna dająca do myślenia okładka... i tylko nie ma dobrej muzyki.
Debiut LAUDAMUS był albumem bladym i bez wyrazu, ta płyta jest jest zaś po prostu słaba, a miejscami kompromitująca. Nie tyle gości, których udział i wpływ na to wszystko jest bardzo ograniczony ile ogólnej kompozytorskiej i wykonawczej indolencji zasadniczego składu.
LAUDAMUS nie ma żadnej koncepcji, co chce grać. Jest to mieszanka hard rocka, melodic heavy metalu i średnio nachalnego przesłania, które gdzieś się gubi i grzęźnie na mieliznach. LAUDAMUS próbuje być zarówno szwedzki w stylu przekazu jak i stadionowo amerykański i w żadnym z tych stylów nic nie jest w stanie zdziałać. Na tej rafie mocno osiada już w fatalnym na początku "Lost In Vain" gdzie prym wiodą jarmarczne klawisze i mechaniczne rozgrywanie nudnej mieszanki hard rocka metalu. "Mother Evolution" to przykład potwornego potraktowania wykorzystania patentów AOR w metalu i tak słabych chórków i jęczącej w solo gitary ze świecą szukać. Oczywiście są i próby grania quasi progresywnego i tu i w innych numerach.
Nie da się słuchać "przebojów" ukierunkowanych na słuchacza amerykańskiego takich jak "My Heart's Of Fire" czy "In The Final Hour" pełnych okropnych chórków i soulowego żaru o temperaturze 0 stopni Celsjusza. Jest tu kilku gitarzystów, ale żaden nic sensownego nie wnosi. Nieco jaśniejszy punkt to "Die" w miarę chwytliwy i odnoszący się do stylu WHITESNAKE, ale przebrnięcie przez wymęczone rockiem bez pomysłu "Free"i "Lay Your Burdens Down" jest trudne. "I Am" to power metalowy początek, dynamiczny jak na ten album, potem to jednak już tylko mamy częściowo schowany za basowymi wprawkami wokal i kolejny nic niewyrażający refren. Coś tu próbują ratować gitarzyści, ale okręt nieubłaganie zagłębia się w mule. "Salvation" to miał być zapewne melodyjny power metal czy coś w tym rodzaju, ale pod każdym względem budzi niesmak, a najbardziej chyba niezbornością części instrumentalnej. Dobijają na koniec koszmarkiem akustycznym - balladą "Hear My Prayer", którą trudno nazwać nawet kompozycją rockową.

Suche gitary, bardzo głośno plumkający bas, no może perkusja dobrze ustawiona i akustyczne wstawki pełne przestrzeni, ale to chyba wszystko, co można powiedzieć o nijakim soundzie.
Słaba, po prostu słaba płyta z muzyką o nieokreślonym charakterze. Jedyne co może tu bawić, to zgadywanie w ciemno, w których miejscach pojawiają się zaproszeni goście.
Albo nie, lepiej posłuchać innej płyty, gdzie wplątani w to muzyczne nieporozumienie goście stanowią główną atrakcję.


Ocena: 2,5/10

18.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości