Overkill
#1
Overkill - Taking Over (1987)

[Obrazek: R-740993-1248476784.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Deny the Cross 04:43
2. Wrecking Crew 04:32
3. Fear His Name 05:24
4. Use Your Head 04:20
5. Fatal If Swallowed 06:48
6. Powersurge 04:36
7. In Union We Stand 04:26
8. Electro-Violence 03:45
9. Overkill II (The Nightmare Continues) 07:08

Rok wydania: 1987
Gatunek: power/thrash metal
Kraj: USA

skład zespołu:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Bobby Gustafson - gitara
D.D. Verni - bas
Rat Skates - perkusja

Gdy zespół związał się z wytwórnią Atlantis, miał w zasadzie gotowy materiał na kolejny album już wcześniej i tylko "Use Your Head" i "Overkill Part II" były kompozycjami nowszymi. Nagrany w roku 1986 i wydany 1 stycznia 1987 LP Taking Over został oczywiście nagrany w składzie znanym z debiutu.

Lepsze brzmienie to cecha tego albumu. Mocno uwypuklona sekcja rytmiczna z głośną perkusją i słyszalnym basem. Ostra, a jednocześnie dosyć głęboka gitara Gustafsona nie góruje zbyt wyraźnie nad całością, za to wokal jest wysunięty i słychać postęp w wykonaniu. Wciąż mamy tu jednak do czynienia z klasycznym wokalem typowym dla heavy i speed metalowych zespołów z USA z tego okresu. Najlepiej wychodzą te partie krzyczane i wspierane skandowanymi chórkami, w wyższych partiach tez można go posłuchać bez zażenowania.
"Deny the Cross" o dosyć monumentalnym początku przechodzi w klasyczny overkillowy numer z elementami, jakie można będzie potem znależć na... Horrorscope.
"Wrecking Crew" to popisowy numer koncertowy z tego okresu i dzięki prostej konstrukcji i dominacji gitary sprawia doskonałe wrażenie. "Fear His Name" to odejście rejony epickiego, klasycznego metalu i należy przyznać, że tu sprawili się bardzo dobrze, zawstydzając wiele zespołów specjalizujących się w takim graniu w owym czasie w USA. "Use Your Head" taki sobie... Łupankowy, surowy i trochę momentami przypomina wczesne Bay Area. "Fatal If Swallowed" zaczyna się znakomicie, ale jakoś potem przechodzi w bardzo ograne klimaty i do końca nie jest jasno określony stylowo - nadrabia mieszanie szybszych i wolniejszych partii oraz udane solo Gustafsona. W "Powersurge" popis Verni doskonały, ale tym razem wokal Ellswortha momentami nie do zniesienia. Zabrakło mu także głosu w manowarowym "In Union We Stand". Swoją drogą jakby to wyglądało w wykonaniu MANOWAR? Tu jest dobra melodia, ale OVERKILL w tym czasie nie bardzo umiał wykorzystać ten atut. Wykonanie przeciętne. "Electro-Violence" dosyć chaotyczny, połamany i trochę chuligański - dobry numer, ale tylko dobry. To, że "Overkill II" pochodzi z późniejszego okresu, słychać od razu. Świetne partie basu, doskonałe rozplanowanie całości. Najlepszy numer na płycie.

Ogólnie to album zawartością wiele się nie różni od poprzednika. Lepsze brzmienie i ogólne poprawienie wszystkich parametrów pozwala mi wystawić pozytywną ocenę, ale do wielkiego zachwytu daleko.


Ocena: 7,5/10

30.06.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Overkill - Under The Influence (1988)

[Obrazek: R-5328126-1551294566-1616.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Shred 04:05
2. Never Say Never 04:59
3. Hello From the Gutter 04:14
4. Mad Gone World 04:32
5. Brainfade 04:09
6. Drunken Wisdom 06:18
7. End of the Line 07:03
8. Head First 06:03
9. Overkill III (Under the Influence) 06:31

Rok wydania: 1988
Gatunek: Power/ Thrash Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Bobby Gustafson - gitara
D.D. Verni - bas
Sid Falck - perkusja

Ten album OVERKILL powstał z nowym już perkusistą, którym został Sid Falck. Falck należał do ekipy BATTLEZONE Paula Di'Anno i w czasie trasy koncertowej tej grupy został namówiony do przejścia do OVERKILL. Spowodowało to zresztą znaczne jej skrócenie. Wydany został przez Megaforce Records na początku lipca 1988.

Under The Influence zawierał materiał już całkiem nowy i to zresztą słychać. Z tych trzech płyt jest to album na pewno najbardziej thrashowy i najbardziej kalifornijski, nie znaczy to jednak, że najlepszy. Od razu rzuca się na uszy agresywny i mocny atak gitary i głośna perkusja, przy czym Falck pokazuje, że potrafi być szybki i energiczny i w udany sposób porozumiewa się z Verni. Mam jednak wrażenie, że to chwilami zaporowe granie jest nieco wymuszone. Muzyka zatraca przejrzystość w ogromnej liczbie pomysłów wtłoczonych w każdy numer i już sam "Shred" jest tego przykładem. "Shred" jest - ale czy na pewno potrzebny w takiej formie? "Never Say Never" jest jakby zapowiedzią tego, co usłyszymy na płycie następnej, lecz jest to zapowiedź stosunkowo blada i nieśmiała. W przeciwieństwie rzecz jasna do kapitalnego "Hello From the Gutter", pełnego energii i kipiącego power thrashową siłą. W "Mad Gone World" łamane rytmy zupełnie mi się nie podobają. "Brainfade" jest bardzo typowy dla OVERKILL z tego okresu, ale tylko dobry. "Drunken Wisdom" - akustyczny wstęp nie zapowiada cementowych riffów w dalszej części... Tu mamy coś, co słychać tylko w METALLICA tego okresu - ten numer bardzo lubię. "End of the Line" zawiera najlepsze sola na płycie i szkoda, że utwór jest nieco rozwlekły... "Head First" potwierdza porozumienie sekcji rytmicznej - udana kompozycja, "prawdziwie" thrashowa i o zdecydowanie wyróżniającej się melodii. Styl riffów nieco testamentowy... I ten bas urozmaicony i wbijający w glebę. "Overkill III (Under the Influence)" za bardzo na modłę numerów z lat poprzednich - co jakoś tu nie do końca pasuje.

Tak czy inaczej, album pomostowy pomiędzy powerowo/thrashowymi początkami, a bardziej klasyczną thrashową stylistyką.


Ocena: 7.5/10

30.06.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Overkill - The Years Of Decay (1989)

[Obrazek: R-2831854-1303042125.jpeg.jpg]
 
Tracklista:
1. Time to Kill 06:16
2. Elimination 04:35
3. I Hate 03:47
4. Nothing to Die For 04:23
5. Playing With Spiders / Skullkrusher 10:15
6. Birth of Tension 05:05
7. Who Tends the Fire 08:13
8. The Years of Decay 07:59
9. E.vil N.ever D.ies 05:49

Rok wydania: 1989
Gatunek: heavy/power/thrash metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Bobby Gustafson - gitara
D.D. Verni - gitara basowa
Sid Falck - perkusja


W październiku 1989 Megaforce Records prezentuje kolejny album OVERKILL. Myślę, że to, co najlepsze do tej pory OVERKILL zaprezentował na tym właśnie albumie.

Płyta pokazuje, że thrash można umiejętnie łączyć z heavy metalem, surowość z klimatem, a melodię z agresją.
Album jest przede wszystkim złożony i różnorodny, dużo bardziej niż przeciętna thrash metalowa płyta. "Time to Kill" i "Elimination" to jakże typowe overkillowe numery, szybkie, melodyjne i nieco chuligańskie, a jednocześnie zagrane z precyzją i zwarte. Jest tu gitarowa moc, a przecież Gustafson to tu jedynym gitarzysta. Bardzo dobre oba, lecz to przekąska przed morderczym "I Hate".

I hate people that make ya feel small
I hate having my back against the wall
I hate bein' talked down to
I hate your rules
I hate'em all

Motto i kwintesencja thrashu? Stwierdzenie może nieco na wyrost, ale ubrana w melodię nienawiść z tego numeru emanuje potężnie.
"Nothing to Die For" na tle poprzednich wypada średnio - ot standardowy utwór tego zespołu, z powodzeniem mógłby zagościć i na albumach poprzednich nie robiąc jednak na żadnym furory. Kulminacja albumu to nieśmiertelny i niezniszczalny "Playing With Spiders / Skullkrusher", gdzie klimat i żelazna konsekwencja w tym jak się rozkręca, są godne określenia - genialne. OVERKILL pokazał, że można zmiażdżyć tempami wolnymi, w sumie kilkoma riffami i prostą melodią i skruszyć czaszki z niemal obojętną bezwzględnością.
Agresywny, melodyjny i szybki "Birth of Tension" równie znakomity i mam wrażenie, że wokalnie "Blitz" wypadł tu najlepiej na całym albumie. Poziom najwyższy utrzymuje nieco smutny, rozbudowany, oparty o klasyczne heavy metalowe schematy "Who Tends the Fire" z niezapomnianym refrenem - numer gdzie za każdym razem odkrywa się coś nowego. "The Years of Decay" w zamyśle i wykonaniu podobny, bardzo dobry, ale chyba robi nieco mniejsze wrażenie. "E.vil N.ever D.ies" zamykający ten album nieco rozczarowuje - trochę trywialny, trochę nudnawy, trochę niedopracowany... Bez niego myślę, że płyta nie straciłaby wiele.

O wykonaniu na tym LP pisać nie wypada. Jest doskonałe - zarówno sola Gustafsona, jak i praca sekcji rytmicznej na wyśmienitym poziomie.
Brzmienie przyzwoite, choć w tym aspekcie OVERKILL nigdy nie brylował.
OVERKILL dojrzały i pewny siebie.

Ocena: 8,8/10

1.07.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Overkill - Horrorscope (1991)

[Obrazek: R-1183596-1209744812.jpeg.jpg]
 
Tracklista:
1. Coma 05:23
2. Infectious 04:04
3. Blood Money 04:08
4. Thanx for Nothin' 04:07
5. Bare Bones 04:53
6. Horrorscope 05:49
7. New Machine 05:18
8. Frankenstein (Edgar Winter cover) 03:29
9. Live Young, Die Free 04:12
10. Nice Day... For a Funeral 06:17
11. Soulitude 05:26

Rok wydania: 1991
Gatunek: Thrash/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Merritt Gant - gitara
Rob Cannavino - gitara
D.D. Verni - bas
Sid Falck - perkusja

We wrześniu 1991 Megaforce Records wydaje "Horrorscope" i popis OVERKILL jest niszczący.

Dwóch nowych gitarzystów, co do których wyrażano obawy, czy potrafią choć w części zastąpić Gustafsona, spisało się po prostu fantastycznie. Jeden z najlepszych duetów thrashowych, jakie dane mi było słyszeć, o telepatycznym wręcz porozumieniu i umiejętności wzajemnego uzupełniania. Jednocześnie brzmienie ich gitar zupełne inne od nieco suchego i surowego brzmienia Gustafsona. Tu mamy ołów polany tłuszczem - jest to sound gorący, ciężki, a jednocześnie miękki i niezwykle łatwo przyswajalny. Nieprawdopodobna energia wylewa się z każdego riffu, zarówno wtedy, gdy pędzą z szybkością pociągu ekspresowego, jak i w partiach wolniejszych, mrocznych bądź klimatycznych i nastrojowych.
W pewnym sensie nawet lepiej pasują oni do jakże kipiącej i pomysłowej sekcji rytmicznej Verni-Falck i słychać, że wszyscy razem tworzą tu killing machine zaprogramowaną w najdrobniejszych szczegółach. Album wymaga wielokrotnego przesłuchania, aby wyłapać wszystkie smaczki, mimo iż z pozoru utwory są proste.
Proste nie są, ale takie wrażenie sprawia ich niezwykła chwytliwość. Wynika ona z otwarcia na różne style muzyczne, nie tylko klasyczny heavy metal - bo pobrzmiewają też echa punka, a kulminacją jest cover standardu Wintera Frankenstein - i się wcale nie dziwię, że wybrali akurat tę kompozycję. Sposób odegrania jest wprawiający w zdumienie, a riff główny, a raczej jego interpretacja to kanon i ścisła czołówka metalowych przeróbek. Wokalnie Ellsworth nic nowego tu nie wnosi, ale może to dobrze, bo wydaje mi się, że tym razem jest wpasowany znakomicie.
Płyta bardzo równa, bez słabych punktów co było niestety bolączką OVERKILL wcześniej. Do swoich faworytów zaliczam, oprócz covera "Blood Money", "Thanx For Nothin" oraz nieśmiertelny "Horroscope" - taki opus magnum tego zespołu poniekąd.

Patrząc chłodnym okiem - najlepszy album OVERKILL... a na pewno najbardziej rozpoznawalny.

Ocena: 9,2/10

2.07.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Overkill - Feel The Fire (1985)

[Obrazek: R-707302-1378655865-4040.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Raise the Dead 04:18
2.Rotten to the Core 05:00
3.There's No Tomorrow 03:23
4.Second Son 03:54
5.Hammerhead 04:02
6.Feel the Fire 05:52
7.Blood and Iron 02:41
8.Kill at Command 04:48
9.Overkill 03:28

rok wydania: 1985
gatunek: power/thrash metal
kraj: USA

skład zespołu:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Bobby Gustafson - gitara
D.D. Verni - gitara basowa
Rat Skates (Lee John Kundrat)  - perkusja


Być może pochodząca z tego samego roku "czwórka" "Overkill" wydana w niezbyt dużym nakładzie 4000 egzemplarzy, nie wpłynęła znacząco na popularność i rozwój kariery OVERKILL z Nowego Jorku, ale Papa Thrash Jon Zazula miał nosa do znakomitych zespołów, oj miał...
Megaforce wydała "Feel The Fire" w październiku 1985 roku i od razu stało się jasne, że pojawił się zespół co najmniej ponadprzeciętny. Niecałe 40 minut muzyki, które swoim power/thrashowym stylem, melodiami i energią wykonania od razu wywindowało OVERKILL niemal na sam szczyt amerykańskiej sceny metalowej.

OVERKILL uniknął powszedniości thrashmetalowej łupaniny i dał znacznie więcej. Ta muzyka jest agresywna i melodyjna zarazem w Raise the Dead ze wstępem rodem z horroru i już tutaj słychać jaką fantazyjną i pełną smaczków grę prezentuje Bobby Gustafson, także w solach i jak eksplozywna jest gra perkusisty Rata Skatesa.
Dewastują metalowe potwory jak Rotten to the Core w ponurej atmosferze i z klasycznymi amerykańskimi chórkami w refrenach, pełne rytmicznych i precyzyjnych zagrywek ryczących gitar. Tego mrocznego klimatu nie szczędzą nawet w najszybszych partiach, zazwyczaj gęsto obudowanych basem D.D. (There's No Tomorrow), czy też krótkim, ale niezwykle treściwym pod względem gitarowych natarć Blood and Iron, z fenomenalną kruszącą instrumentalną partią speedową. Niesamowita moc! W Second Son korzystają ze wzorów classic metalu o epickim wymiarze, ale z przejrzystym wykorzystaniem estetyki power/thrashowej, natomiast w Hammerhead grają praktycznie czysty speed/thrash, który w podobnych kompozycjach będzie niebawem główną wizytówką zespołu. Apokaliptyczne zagrywki  i pojedynki gitarzystów to ozdoba tego utworu. Dumnie i heroicznie galopują w nieco wolniejszym rycerskim Feel the Fire, numerze godnym, by ozdobić okładkę tej płyty. Zwraca tu także uwagę styl wokalnej narracji "Blitza" i tak będzie on przez lata wykonywał te najbardziej epickie kawałki OVERKILL. Piorunująca końcówka tej płyty to słynne killery ekipy, czyli Kill at Command i flagowy Overkill, gdzie energia wykonania łączy się z doskonałymi melodiami w amerykańskim, epickim stylu i seriami wysokich wokali Ellswortha. Prawdziwy "overkill"!

Podobnie jak i inne albumy Megaforce z tego okresu, ten vinylowy LP nie raduje specjalnie dobrą produkcją i na pewno odbiega ona od późniejszych wypolerowanych brzmieniowo płyt zespołu. Wersja CD ukazała się po raz pierwszy w 1987 (Caroline Records). Mastering wykonał słynny George Marino, który na szczęście był niedaleko, bo także w Nowym Jorku.
Bez wątpienia, jeden z najlepszych debiutów lat 80-tych na amerykańskiej scenie power/thrashowej i płyta o statusie kultowym, przez wielu uważana za największe osiągnięcie zespołu w jego przebogatym dorobku.

ocena: 9/10

new 17.01.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Overkill - I Hear Black (1993)

[Obrazek: R-539094-1473077109-2001.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dreaming in Columbian 04:00       
2. I Hear Black 05:38     
3. World of Hurt    05:19     
4. Feed My Head 05:37     
5. Shades of Grey 05:19     
6. Spiritual Void 05:14       
7. Ghost Dance 01:46     
8. Weight of the World 04:07     
9. Ignorance & Innocence 05:00       
10. Undying 05:26     
11. Just like You 04:13

Rok: 1993
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Merritt Gant - gitara
Rob Cannavino - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

Lata 90-te to był słaby czas dla metalu bardziej melodyjnego z powodu fali death i grunge.
Wiele zespołów się zawinęło, inne pociągnęły gatunek w bardziej melodyjną stronę, ale było jasne, że tradycyjny thrash od lat był już w odwrocie.
OVERKILL pozostawało niewzruszone i grało swoje i do tego momentu każda ich płyta była ciągiem dalszym tego, co obrali na debiucie i od tamtej pory można było przewidzieć, co nagrają. Przynajmniej do I Hear Black.

Horrorscope było fenomenalne i jego następca był bardzo pożądany. Oczekiwania wobec I Hear Black były ogromne i gawiedź spodziewała się kontynuacji z 1992, tym bardziej że następca tej świetnej płyty miał ukazać się raptem kilka miesięcy później.
Zmiany w składzie niewielkie i tylko zmienił się perkusista, bo Sid Falck został zastąpiony przez Tima Mallare, który okaże się długowiecznym perkusistą i jednocześnie znakiem zmian.
Może w Dreaming in Columbian aż tak tego nie słychać, ale Overkill postawiło na heavy metal. Momentami dobry, jak w tytułowym I Hear Black. To nie mogło być złe, bo jak klasyczny Black Sabbath może być zły? Ale w większości przeciętny i średnio metalowym w inspiracjach, jak w zmetalizowanym, mansonowym World of Hurt, który jest po prostu nudny i słychać, że ekipa się w tym nie odnajduje. Coś z klasycznego OVERKILL słychać w Feed My Head, ale tutaj ewidentnie zabrakło Gustafsona, podobnie zresztą w nudnym Shades of Grey z bardzo słabą melodią.
Heavy metal BLACK SABBATH powraca Spiritual Void i tylko utwierdza w przekonaniu, że zespół nie powinien iść w tym kierunku i to samo można powiedzieć o rozlazłym Ignorance & Innocence, do którego udało im się nawet wpleść krowi dzwonek. Zdumiewające, że zespół budzi się w Weight of the World, ale konwencja i kierunek, jaki obrali, ogranicza ich tempa i jest to zagrane bardzo zachowawczo.
Heavy metal, heavy metal... Undying z początku obiecuje powrót do The Years of Decay, ostatecznie jest zagrany kompletnie bez wyrazu heavy metal. Może Just Like You wzbudza jakieś nadzieje ze skradzioną partią środkową podejrzanie podobną do Infectious z płyty poprzedniej, ale gdzie to, a gdzie Horrorscope.

Heavy metalowe brzmienie, dobrze słyszalny bas, ale brzmi to gorzej niż płyty poprzednie i gitary brzmią płasko razem z perkusją. Pod względem gitarowym szczególnie ta płyta jest rozczarowaniem, bo ten duet na poprzedniej płycie dawał sola na poziomie mistrzów, tymczasem tutaj nie mają nic do pokazania i nawet uczniaki by mogły poczerwienieć ze wstydu, odgrywając niektóre z tych sol.
Oczywiście Verni i Blitz jak zawsze w formie, tylko repertuar do niczego.
O dziwo album jest jednym z najlepiej się sprzedających w dyskografii OVERKILL, zapewne z powodu popularności Horrorscope i tylko, bo innego wytłumaczenia raczej nie ma. Próby poszukiwań czegoś nowego na pewno, ale bardzo przeciętne, ale część z tych lepszych pomysłów zostanie wykorzystana na kolejnym albumie.
Chyba nawet sam zespół nie był zadowolony z tej płyty, biorąc pod uwagę fakt, że zespół nie gra kawałków z tej płyty już od dość długiego czasu.

Ocena: 5.5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#7
Overkill - WFO (1994)

[Obrazek: R-10220916-1497472930-4432.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Where It Hurts 05:33     
2. Fast Junkie 04:22     
3. The Wait / New High in Lows 05:46       
4. They Eat Their Young 04:57     
5. What's Your Problem 05:10     
6. Under One 04:15       
7. Supersonic Hate 04:18       
8. R.I.P. (Undone) 01:43       
9. Up to Zero 04:08       
10. Bastard Nation 05:38     
11. Gasoline Dream 06:53

Rok: 1994
Gatunek: Thrash/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Merritt Gant - gitara
Rob Cannavino - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

Ledwie rok po dobrze sprzedającym się, choć chłodno przyjętym I Hear Black, ekipa z Nowego Jorku postanowiła nie pozostawiać swojej kariery losowi i zabrali się za nagranie kolejnej płyty.
Tym razem za produkcję od początku do końca niby odpowiada zespół, ale od razu słychać, kto miał największy wkład.

Na wejściu nie ma wątpliwości, że najważniejsi są Verni i Blitz, a reszta tylko im pogrywa. Otwieracz całkiem niezły i granie niezbyt wybredne czy wymagające, chociaż utrzymane raczej w średnich tempach i prowadzą ci dwaj panowie, reszty tak naprawdę nie ma. Melodia może i wyraźnie i jasno zaznaczona, ale gitarowo niemal nic się tu nie dzieje i są zalążki OVERKILL, jaki nadejdzie na najbliższych kilka lat.
Fast Junkie to próba powrotu do wczesnych nagrań OVERKILL, ale brakuje tutaj heavy metalowego luzu chociażby z Hello From the Gutter. Blitz oczywiście jak zwykle wyborny, kawałek niezły, ale bardzo ubogi pod niemal każdym względem. Szczególnie brakuje na tej płycie sol gitarowych. Jak na dwóch gitarzystów, i to nie byle jakich, bo przecież ci sami, co byli na Horrorscope, nie pokazują tutaj prawie nic albo są niesamowicie ubogie, co najwyżej przedłużeniem melodii, jak w okropnym The Wait z fragmentem filmu Carlito's Way i szczerze powiedziawszy ten fragment idealnie podsumowuje zawartość całej tej płyty. Gwiazda w przeciętnym wykonawczo materiale. Coś tam próbują przyspieszyć w They Eat Their Young, ale jest to zagrane kompletnie bez pazura i może refren to jest próba nawiązania do czasów świetności zespołu, ale zagrane bez polotu, partia środkowa z kolei skandaliczna.
What's Your Problem i tu znów gwiazdami są Blitz i Verni, bo ani perkusja, ani gitary nie mają zbyt wiele do pokazania poza lekko Slayerową partią środkową z talerzami, ale bardzo biednymi solami. Im dłużej się w to wsłuchuje, to i są nawiązania do bezbarwnego heavy metalu płyty poprzedniej, jak Under One, Supersonic Hate czy Up to Zero. Może Bastard Nation to próba grania podniosłego heavy metalu, ale przez brzmienie wychodzi to płasko i bezbarwnie. Prawdziwym killerem jest tutaj instrumentalny RIP - pięknie zagrane akustyki i solo gitarowe i to chyba największy plus tej płyty i najlepsze, co z siebie gitarzyści wykrzesali.
Gasoline Dream poza momentami przypominającymi czasy Under the Influence jest przeciętny jak sola, którymi gitarzyści usypiają.

Brzmienie basu i umiejscowienie Blitza perfekcyjne, bo to największe atuty zespołu, ale cała reszta brzmi bardzo płasko, bez wyrazu i jest to po prostu przybrudzona wersja I Hear Black.
Blitz oczywiście jak zwykle wyborny, tak jak Verni, ale gitarzyści spadli do poziomu poniżej rzemieślniczego i nie mają zbyt wiele do pokazania, a praca perkusji raczej nic ponad poprawną.
Może to i płyta lepsza od I Hear Black, bo wpływy nowoczesności i przemycanie heavy metalu jest przykryte płaszczykiem brudu thrashu, po latach jednak ten brud odpada i pozostaje średnia heavy metalowa płyta utrzymana w większości w średnich albo wolnych tempach,  z resztkami czegoś mocniejszego. A można grać takie rzeczy lepiej i z większą mocą, co pokazali w nowym millenium. Melodie, w porównaniu do płyt poprzednich też słabsze. 
WFO. Bardzo szeroko otwarte.
Ani ta płyta nie jest bardzo, ani szeroka, ani też otwarta.

Ocena: 6.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#8
Overkill - The Killing Kind (1996)

[Obrazek: R-568129-1409692976-6107.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Battle 04:31       
2. God-Like 04:11       
3. Certifiable 03:25       
4. Burn You Down / To Ashes 06:47     
5. Let Me Shut That for You 05:19     
6. Bold Face Pagan Stomp 05:42       
7. Feeding Frenzy 04:13     
8. The Cleansing 05:50     
9. The Mourning After / Private Bleeding 04:36     
10. Cold, Hard Fact 05:18

Rok: 1996
Gatunek: Groove/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Joe Comeau - gitara
Sebastian Marino - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

WFO zostało przyjęte przez publikę lepiej od I Hear Black, sprzedało się jednak znacznie gorzej.
Thrash metal był nadal w odwrocie, w związku z czym OVERKILL postawiło na kontynuację tego, co było słychać momentami na WFO – groove metal.
Skład się zmienił i z zespołu odeszli gitarzyści Merrit Gant i Rob Cannavino, a ich miejsce zajął Joe Comeau, który wrócił do muzyki po długiej przerwie od czasu ostatniej płyty LIEGE LORD z 1988 roku i Sebastian Marino, który zagrał całkiem nieźle z ANVIL na albumie Worth the Weight i próbował już raz dołączyć do OVERKILL, kiedy odszedł Gustafson, ostatecznie jednak wtedy wybrany został Gant.
 
Mimo że Comeau dużo przecież nie nagrywał, to zapisał się w historii i jest dość znany, głównie z „unowocześnienia” metalu w znanych zespołach, chociaż tutaj aż tak bardzo nie zaznaczył swojej obecności jak na płytach późniejszych zespołu czy ANNIHILATOR.
Dużo jest tutaj irytujących momentów, jak miauczenie Blitza w otwieraczu Battle, który został fundamentem pod kompozycje zespołu na lata.
God-Like ma jeszcze jakieś pokłosia klasycznego stylu OVERKILL, szczególnie to słychać w solach, brzmieniu i umiejscowieniu gitary, z melodią próbującą pogodzić czasy Horrorscope z WFO i szkoda, że to najlepsza część kompozycji, która trwa za krótko i jest zepchnięta przez ryki Comeau. Najgorsze na tym albumie jest chyba to, że jest sporo dobrych pomysłów, niektóre ciekawsze niż na WFO i wykonane lepiej, jak chociażby nawiązania do klimatu płyt sprzed zmian w chłodnym i pełnym mroku i tajemnicy Burn You Down/To Ashes i niektóre sola gitarowe, które może nie pojawiają się w każdej kompozycji, ale kiedy już są, to są dobre, jak w Certified, jednak te dobre pomysły są kompletnie zabite przez typowe groove metalowe zagrywki albo utwór po prostu zmierza donikąd i nie ma zakończenia, które by wbiło w ziemię, jak Burn You Down/To Ashes właśnie.
Słucha się tego bez emocji, nawet kiedy się budzą i grają Let Me Shut That For You z ogranym nawet przez nich już patentem, zagrywkami sekcji rytmicznej i okropnymi solami czy Bold Face Pagan Stomp, kompozycji podręcznikowo nudnej, a do której będą wracać. Czym miał być Feeding Frenzy jak nie pokazem instrumentalnej bezradności, a The Cleansing nudno podanym groove?
Za to The Mourning After/Private Bleeding to coś faktycznie nowego dla OVERKILL, bo to bardzo smutne epitafium przy pianinie i samplach. Na tym cierpienie mogło się zakończyć, jednak zespół wykrzesał jeszcze z siebie groove metalowy Cold, Heart Fact, którego równie dobrze mogło nie być.
 
Brzmienie lepsze niż poprzednio i gitary są ostrzejsze, perkusja bardzo sterylna i plastikowa i takie jej brzmienie pozostanie już na lata. Bas wysunięty jak zwykle, chociaż Verni gra jakby mniej interesująco niż poprzednio, Blitz to jednak Blitz i nadal jest bardzo solidnym krzykaczem, chociaż ma momenty słabości, ale to raczej z powodu miałkiego i przeciętnego materiału.
Co do gitarzystów, Comeau z Marino dogadują się dobrze, ale mam wrażenie, że Marino grał jednak lepiej i ciekawiej w ANVIL.
Brzmi to jak zagrane z większą energią i jest to ciekawsze niż I Hear Black, ale słabsze od WFO, który miał chociaż jakieś momenty przebłysku.
Tutaj jest w większości poprawny i wyliczony groove metal z próbami grania, którego w takich zespołach słyszeć się nie powinno.
 
Ocena: 6/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#9
Overkill - From The Underground And Below (1997)

[Obrazek: R-746835-1355649023-2007.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. It Lives 04:31       
2. Save Me 04:56       
3. Long Time Dyin' 04:53     
4. Genocya 04:46       
5. Half Past Dead 05:29       
6. F.U.C.T. 04:56     
7. I'm Alright 04:20     
8. The Rip n' Tear 04:18     
9. Promises 04:49     
10. Little Bit o' Murder 04:09

Rok: 1997
Gatunek: Groove/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Joe Comeau - gitara
Sebastian Marino - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

The Killing Kind wywołało mieszane uczucia i raczej fanów podzieliło niż zjednoczyło. Głównie dlatego, że to muzyka kryzysu thrash metalu, choć nie tylko.
Po roku trudno oczekiwać zmiany w muzyce, ale czy ktoś spodziewał się kolejnej płyty do dyskografii PANTERA?

To, co tutaj zostało zagrane spokojnie mógłby zaśpiewać Phil Anselmo i mało kto by stwierdził różnicę. Co prawda jest Blitz, który niemal na każdej płycie jest w idealnej formie i chyba tylko jemu nie ma tutaj zbyt wiele do zarzucenia. O ile D.D. Verni gra, to nie ma tutaj jakichś wybitnych zagrań z jego strony, poza jakąś przypadkową zabawą z przesterami i charakterystycznymi dla OVERKILL momentami jak w Half Past Dead, które przypomina stare, dobre czasy, kiedy ten zespół jeszcze miał coś do powiedzenia, a które są kompletnie masakrowane przez groove, PANTERA czy inny nu-metal.
Najciekawsi tutaj są gitarzyści. Po co jest ich dwóch, skoro nic nie grają? Riffy odgrywać spokojnie mógłby jeden, bo sola tutaj niemal nie istnieją. Dopiero w nu-SLAYER FUCT się budzą i grają jakieś sola, a tak to jacyś lektorzy albo popularne breakdowny.
Tim Mallare też jakoś wybitnie nie gra, ale i do czego, skoro to metal głównie temp wolniejszych, czasami coś zrobi więcej niż opukanie zestawu, ale w większości jest jak gitarzyści, prawie go nie ma i już więcej życia miał chyba Angelo Sasso.
Poza FUCT i może It Lives nie ma tutaj nic ciekawego i większość kompozycji uderza z mocą i siłą styropianu, nie mówiąc już o Promises, które jest kompozycją po prostu kompromitującą. Wydawałoby się, że po poprzednim wyskoku z balladą więcej próbować nie będą, a jednak... Przy tym METALLICA po Black Album to wirtuozi, poeci i mistrzowie w wyciskaniu łez. Tutaj nawet nie pojawia się uśmiech politowania, a jedynie zażenowanie.
Co prawda nie powinno się oceniać książki czy płyty po okładce, ale jest ona dość wymowna i wielu postawiło na nich krzyżyk.

Produkcja mocna i solidna, oczywiście pod PANTERA, bo na to był wtedy szał. Wszystko prowadzi Blitz i można odnieść wrażenie, że to jego płyta solowa, bo to on tu nad wszystkim dominuje i każdy gra raczej jakby obok, a nie jak część zespołu.
Trudno powiedzieć, w kogo wymierzony był ten album, bo więcej ludzi od OVERKILL to odrzuciło niż przyciągnęło, z kolei fani PANTERA pozostali przy Anselmo i nu-metalu.
Płyta tak naprawdę o niczym i nie mająca zbyt wiele do zaoferowania, poza bezradnością kompozycyjną.

Ocena: 5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#10
Overkill - Necroshine (1999)

[Obrazek: R-1324869-1409613511-3845.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Necroshine 06:01     
2. My December 05:01     
3. Let Us Prey 06:43       
4. 80 Cycles 05:50       
5. Revelation 04:40     
6. Stone Cold Jesus 05:19     
7. Forked Tongue Kiss 04:03     
8. I Am Fear 04:29     
9. Black Line 04:43       
10. Dead Man 04:16

Rok: 1999
Gatunek: Groove/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Joe Comeau - gitara
Sebastian Marino - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

OVERKILL powraca z kolejną, dziesiątą już płytą. Po kolejnej płycie do dyskografii PANTERA, zainteresowanie zespołem zmalało. Skład pozostał bez zmian i w muzyce zbyt wielu zmian też nie było, a już na pewno nie na lepsze.
 
Dalej jakiś groove, coś z PANTERA, momentami coś tam słychać z OVERKILL z I Hear Black, sol bardzo mało i można odnieść wrażenie, że jest ich jeszcze mniej niż poprzednio. Gitary niemal nie istnieją, tak jak perkusja zresztą, która przez większość czasu ogranicza się raczej do poziomu prostego opukiwania sprzętu.
Coś tam z ducha starego OVERKILL na początku słychać w Necroshine, ale szybko zostaje to zabite przez żenujące szczekanie Ellswortha, ale jakiś potencjał kompozycja w sobie ma, czego nie można powiedzieć o nudnym December.
W Let Us Pray i Revelations śpiewa gościnnie siostra Blitza i to jedne z niewielu kompozycji, których da się tutaj posłuchać, w Revelations są nawet całkiem niezłe sola, chyba najlepsze, jakie ten duet zagrał od kiedy dołączył do zespołu, co mówi raczej niewiele, bo nie było czego grać i do czego.
Znalazło się też miejsce dla heavy metalowej miernoty z najniższej półki i nawet poniżej I Hear Black, jak 80 Cycles i Stone Cold Jesus, które brzmią raczej jak wypadek przy pracy. Fatalne i ograne melodie, marne ryki, słabe refreny. Dużo oryginalnych pomysłów tu nie ma, co najwyżej nieudolne powroty do WFO w Forked Tongue Kiss, nudny groove w I am Fear, próby grania thrashu kompletnie wypranego z mocy w Black Line czy bezradności Dead Man, które tylko uwypuklały słabą kondycję nie tylko sceny USA, ale i gatunku ogółem, co KREATOR kilka miesięcy później potwierdził.
Przynajmniej na plus jest fakt, że tym razem obeszło się bez pełnoprawnej ballady, a cover SEX PISTOLS to tylko bonus, o którym mało kto słyszał.
 
Produkcja poprawna, ale nic poza tym. Mało thrashu, słabe melodie, Verni znów jakby nieobecny, podobnie jak gitarzyści, z kolei Blitz słychać, że się stara i pokazuje tutaj swoją wszechstronność, ale w takim wykonaniu raczej mało kto chciał tego słuchać.
Płyta, która jeszcze bardziej pogrążyła zespół i zaczął powoli tracić popularność, zaczęły się też problemy ze składem i niedługo po nagraniu albumu z zespołu odeszli z zespołu obaj gitarzyści.
Po takiej płycie trudno się dziwić.

Ocena: 5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#11
Overkill - Bloodletting (2000)

[Obrazek: R-1554298-1355569604-1046.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Thunderhead 05:39       
2. Bleed Me 04:31     
3. What I'm Missin' 04:37     
4. Death Comes Out to Play 05:02       
5. Let It Burn 05:19       
6. I, Hurricane 05:05       
7. Left Hand Man 06:10     
8. Blown Away 06:44       
9. My Name Is Pain 04:17     
10. Can't Kill a Dead Man 04:06

Rok: 2000
Gatunek: Groove/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Dave Linsk - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

W obozie OVERKILL nie działo się za dobrze i wartość nie tylko muzyczna, ale i rynkowa zaczęła spadać. Z zespołu odeszli Comeau i Marino, kolejna płyta jednak musiała zostać nagrana.
Tak wiec ledwie rok po średnio przyjętym Necroshine przyszedł czas na Bloodletting, na którym chyba pierwszy raz od dobrych 20 lat zagrał jeden gitarzysta, nowy nabytek zespołu Dave Linsk, znany z ANGER ON ANGER.
 
Biorąc pod uwagę, co próbował OVERKILL wtedy grać, Linsk wydawał się dobrym wyborem, a słuchając poprzednich wyczynów, równie dobrze mógł zagrać jeden gitarzysta.
Tym razem słychać, że starają się powoli odrzucać groove i PANTERA, chociaż niestety nie kompletnie, co słychać w kompletnie rozlazłym i nudnym Thunderhead. Niby OVERKILL nigdy nie miało problemu z graniem kompozycji dłuższych niż 3 minuty, ale w tej przynudzają wyjątkowo. Nawet Blitz momentami brzmi tak, jakby nie dawał rady i wychodzi to dość siłowo.
Przede wszystkim rzucają się w uszy bardzo przeciętne melodie, momentami bardzo słabe refreny i próby powrotu do już sprawdzonych patentów z płyt lepszych, jak w Bleed Me czy What I’m Missin’.
Co by nie mówić jednak o jakości kompozycji, które w większości są dość mizerne, sola są całkiem niezłe.  Oczywiście to nie poziom złotej ery OVERKILL, ale są ciekawsze niż to, co grali przez ostatnie lata, chociaż w większości są one raczej dość proste, ale po albumach tak przeciętnych gitarowo, nawet rzemiosło przyjmuje się z otwartymi ramionami.
Verni za dużo tutaj nie szaleje i występuje raczej momentami, z kolei Mallare nadal zawodowo opukuje zestaw perkusyjny. Sekcja rytmiczna poza garstką momentów nie zachwyca.
Blitz niestety też momentami brzmi jakby bez chęci i życia, czy to otwieracz Thunderhead czy Left Hand Man, są momenty, że brakuje jego pazura. Nie śpiewa źle i trudno tu mówić o skazie na honorze, ale jak do tej pory to chyba jego najsłabsza płyta.
Dużo tutaj jest grania w wolniejszym tempie, ewentualnie średnim i rzadko przyspieszają, przez co płyta jest strasznie nudna, nawet kiedy są jakieś próby unowocześnienia grania z wcześniejszych płyt, jak w Blown Away, który jest beznadziejny. Kiedy jednak przyspieszają, to albo dla solo, co jest zagrywką dość oklepaną, albo są kompozycje zagrane kompletnie bez mocy i chórkami bez śniadania My Name Is Pain, w którym próbują kopiować SLAYER, oczywiście z mizernym skutkiem.
 
Jakiś potencjał momentami jest, ale to raczej tylko momenty i ogółem jest tutaj niemal godzina muzyki nudnej, siłowej i wyliczonej, dobrze wyprodukowanej, ale niesamowicie rzemieślniczej i kompletnie bezsilnej.
Album przyjęty został chłodno, spychając OVERKILL w cień i po trasie koncertowej zespół zrobił sobie przerwę.
Fatalne zakończenie starego i jeszcze gorsze rozpoczęcie nowego millenium.
 
Ocena: 4/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#12
Overkill - Killbox 13 (2003)

[Obrazek: R-568090-1355703381-5392.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Devil by the Tail 05:24     
2. Damned 04:14     
3. No Lights 05:53     
4. The One 04:59       
5. Crystal Clear 05:03       
6. The Sound of Dying 04:57       
7. Until I Die 05:20     
8. Struck Down 04:43     
9. Unholy 04:40       
10. I Rise 05:09

Rok: 2003
Gatunek: Groove/Thrash/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Dave Linsk - gitara
Derek Tailer - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

Nowe millenium dla OVERKILL nie zaczęło się najlepiej i można powiedzieć, że został nieco zapomniany. Tylko co się dziwić, skoro niemal połowa dyskografii okazuje się niemalże bezwartościowa?
W 2002 roku zespół jednak powraca i przypomina o sobie nagranym w Asbury Park koncertem Wrecking Everything i przy okazji którego Derek Tailer z sesyjnego basisty został awansowany na stałego gitarzystę zespołu.
W 2003 pojawiła się 12 płyta, zatytułowana Killbox 13.
W historię nazwy nie ma co się wdawać, bo to próbowano tłumaczyć różnie, a i tak to jest mało istotne i średnio ciekawe, podobnie jak ten album.

Sama płyta miała być powrotem do klasycznego OVERKILL, w otwieraczu Devil by the Tail może aż tak tego nie słychać, ale jest poprawa względem płyty poprzedniej i chociaż Blitz już nie szczeka, tylko śpiewa dokładnie tak, jak się od niego oczekuje. Tylko chórki mogły być lepsze, a brak sola jednak nieco rozczarowuje.
No ale Verni w końcu słychać, że coś gra, może nie jak za czasów świetności, ale na pewno jest ciekawszy niż na ostatnich płytach. Damned to kompletna sztampa z dość skromnym i prostym solem, z kolei w No Lights coś tam próbują kombinować z klimatem, ale rozwiniecie tego jest bardzo słabe.
Coś tam Linsk próbuje urozmaicać gitarami w The One, ale nie jest on w stanie uratować tak słabego refrenu, wspartego bardzo słabymi chórkami. Crystal Clear zdradza raczej ciągoty do heavy metalu BLACK SABBATH i to chyba może służyć za zapowiedź THE CURSED. Najciekawsze są tutaj przyspieszenia, kiedy Blitz pokazuje pazury i szkoda, że jest tego tutaj tak mało. Coś tam ze starych dobrych czasów słychać w The Sound of Dying, ale tutaj niepotrzebne były PANTERowe elementy i refren wypada raczej średnio. Until I Die to próby powrotu do The Years of Decay i to by było niezłe, gdyby nie fatalne elementy modern. Ciekawy jest Struck Down i zwrotki mimo swojej niesamowitej prostoty są całkiem solidne, słychać tu luz i że zespół dobrze się bawi. Unholy to już niestety powrót do poprawności, Blitz za bardzo nie szaleje i jest dość standardowa, gęsta perkusja i na tym samym fundamencie stoi I Rise. Granie, które niby ma być mocne przez gęstszą perkusję, ostatecznie jednak jest płytkie jak kałuża, z czego w tym drugim są raczej heavy metalowe ciągoty.

Brzmienie solidne, choć nieco suche i plastikowe, ale wszystko dobrze słychać i Blitz jak zwykle bez problemu przebija się przez dwie gitary. Głos mistrzowski i nawet jeśli większość kompozycji to co najwyżej przeciętniactwo, to dobrze się jego słucha. Gitarowo jest tu niewiele ponad rzemiosło, ale na pewno ten album pod tym względem ma do zaoferowania więcej niż ostatnie dokonania. Tim Mallare podobnie, raczej poprawny perkusista bez osobowości i jakich wielu, ale może po części też dlatego, że nie ma za bardzo do czego grać.
Powrót raczej przeciętny, ale próba odrzucenia PANTERA godna pochwały. Co prawda próby powrotu do grania w stylu klasycznych płyt raczej nieśmiałe i przeciętne, ale lepsze to niż kolejny Bloodletting.

Ocena: 6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#13
Overkill - ReliXIV (2005)

[Obrazek: R-2701414-1356104332-5494.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Within Your Eyes 06:06     
2. Love 05:40       
3. Loaded Rack 04:43     
4. Bats in the Belfry 04:47     
5. A Pound of Flesh 03:37       
6. Keeper 05:12       
7. Wheelz 05:10     
8. The Mark 05:54       
9. Play the Ace 05:34       
10. Old School 03:51

Rok: 2005
Gatunek: Thrash/Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Dave Linsk - gitara
Derek Tailer - gitara
D.D. Verni - bas
Tim Mallare - perkusja

OVERKILL nieznacznie zyskało w oczach fanów albumem Killbox13, dlatego też postanowili iść za ciosem i w 2005 roku wydane zostało ReliXIV, nawiązując do poprzednika przez kontynuację bezsensownej nazwy.

Within Your Eyes zaczyna się fatalnie i całym kilogramem mułu, na szczęście to tylko intro, bo potem jest typowe dla USA granie heavy/power z gęstą perkusją w refrenach. Coś wolniejszego z czasów heavy metalowych próbują w Love i o ile sama kompozycja jest dość nieszczególna i to raczej amerykańska sztampa, jednak na plus są wokale Blitza, który słychać jest w fantastycznej formie. Nie zasłania on jednak pewnej schematyczności kompozycji, którą słychać już w Loaded Rack, z kolei Bats in the Belfry to raczej pokaz bezsilności kompozycyjnej i braku pomysłu i to samo można powiedzieć o tragicznym Keeper.
A Pound of Flesh to prosta rąbanka w wykonaniu OVERKILL, której dobrze się słucha, ale jednak bez większych emocji. Wheelz zdradza fascynacje grania wolniejszego i stwarza podwaliny pod THE CURSED i ta kompozycja słabo tutaj pasuje. Ciekawszy jest The Mark, ale i to nie wnosi nic nowego i jakoś mało w tym OVERKILL i kompletnie wyprane z mocy, a więcej powszedniej i ogranej muzyki heavy/power USA i takie kompozycje grało już lepie ZANDELLE, a na pewno z większą siłą.
W Play the Ace najmocniejszym punktem jest Blitz, sama kompozycja jednak to coś pomiędzy heavy a nu-metalem i łatwo o wciśnięcie skip dla purystów. Old School to miał być chyba muzyczny żart, ale jest on raczej niesmaczny i jak grać takie żarty pokazało ALESTORM, ale chyba i TANKARD miało lepsze kompozycje.

Brzmienie to kontynuacja albumu poprzedniego, może pod względem gitarowym jest nieco ciekawiej i lepiej, tak jak sekcji rytmicznej, a Blitz śpiewa bardzo dobrze, ale kompozycje jest niemal identycznie jak poprzednio - nie są tutaj zbyt ciekawe i jest to raczej druga, a może nawet i trzecia liga amerykańska i płyta jakich wiele.
A patrząc na to, że w tym czasie już była druga fala thrashu i takie ekipy jak HYADES, to thrasherzy mieli czego słuchać.
Dobrze jest posłuchać Blitza w formie, ale niekoniecznie w repertuarze tak bezpiecznym, wyliczonym i nieświeżym.
Jakiś czas po nagraniu albumu zespół opuścił Tim Mallare i jego odejście zakończyło pewien rozdział dla zespołu, jednocześnie otwierając drogę ku lepszemu.

Ocena: 6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#14
Overkill - Immortalis (2007)

[Obrazek: R-3017435-1311900523.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Devils in the Mist 04:34       
2. What It Takes 04:28     
3. Skull and Bones 05:54       
4. Shadow of a Doubt 04:51     
5. Hellish Pride 05:16     
6. Walk Through Fire 04:08       
7. Head On 05:21       
8. Chalie Get Your Gun 04:28       
9. Hell Is 04:40       
10. Overkill V... the Brand 05:36

Rok: 2007
Gatunek: Thrash/Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Dave Linsk - gitara
Derek Tailer - gitara
D.D. Verni - bas
Ron Lipnicki - perkusja

W 2005 roku, niedługo po nagraniu ReliXIV, z zespołu odchodzi perkusista Tim Mallare, którego zastępuje Ron Lipnicki z HADES. OVERKILL porzuca i tak złą numerację, zmienia się też wytwórnia i kolejną, 14 już płytę, tym razem wydał brytyjski Bodog Records.

14 albumów. Czy można zagrać coś nowego i zaskoczyć? Niby można zawsze, ale w przypadku OVERKILL kończyło się to raczej z marnym skutkiem, czego dowodem było ostatnich kilka albumów z drugiej połowy lat 90-tych.
Tym razem zespół uplasował się gdzieś pomiędzy klasycznym OVERKILL a WFO, co słychać w Devils in the Mist, podobnie w Skull and Bones, w którym raczej niepotrzebnie śpiewa Randy Blythe z LAMB OF GOD, nie można jednak odmówić im energii. Dużo jest tutaj Blitza i zabawy z wokalem, co słychać w Shadow of a Doubt, który wokalnie jest kompletnie zdominowany. Echa nuOVERKILL słychać jeszcze w Walk Through Fire i Hellish Pride, powracają do I Hear Black w Hell Is i Head On i to jest poprawnie zagrany heavy metal. Takim średnim heavy metalem jest też Chalie Get Your Gun, który niestety wnosi niewiele.
Klasyczny OVERKILL powraca w Overkill V i tytuł jest niesamowicie trafny - The Brand. OVERKILL to marka i jak marka zagrali na tym albumie. Może i tytułem nawiązuje do klasyków, momentami nawet są klasyczne gitary i posępny klimat ekipy z New Jersey, zakończenie jednak to bardziej pogrzeb niż erupcja wulkanu.

Brzmienie poprawne, z bardzo suchymi gitarami i sterylną perkusją z, o dziwo, dość nieobecnym basem, co w OVERKILL jest rzadkością. Sola są całkiem niezłe, może i momentami przykrótkie, ale Skull and Bones to na pewno jeden z ciekawszych kawałków, jakie zostały nagrane w ostatnich latach. Ron Lipnicki to bardzo energiczny perkusista i jego partie są tutaj dość bogate i nie ma czego tutaj zarzucić.
Blitz to Blitz. Nie ma nad czym się rozpisywać.
Dość nieśmiało, ale powoli zaczynają zrzucać kajdany nuoverkill i pojawiło się światło w tunelu, co przełożyło się na niezłą sprzedaż albumu, jednak tutaj to jeszcze nie było to.
Złoty środek zostanie jednak odnaleziony na albumie kolejnym.

Ocena: 6.2/10

SteelHammer
Odpowiedz
#15
Overkill - Ironbound (2010)

[Obrazek: R-2384392-1598010841-9183.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Green and Black 08:11       
2. Ironbound 06:33       
3. Bring Me the Night 04:15     
4. The Goal Is Your Soul 06:40     
5. Give a Little 04:41       
6. Endless War 05:40       
7. The Head and Heart 05:10       
8. In Vain 05:12       
9. Killing for a Living 06:14       
10. The SRC 05:07

Rok: 2010
Gatunek: Thrash/Heavy/Power Metal
Kraj: USA

Skład:
Bobby "Blitz" Ellsworth - śpiew
Dave Linsk - gitara
Derek Tailer - gitara
D.D. Verni - bas
Ron Lipnicki - perkusja

Immortalis było może i dobrym krokiem, ale zbyt nieśmiałym i zespół jeszcze kurczowo trzymał się tego, co grał kiedyś. Przyszli do zespołu wielcy z Nuclear Blast z wielkopłytowym kontraktem i 29 stycznia 2010 roku pojawił się kolejny album, Ironbound.

The Green and the Black to nieszczególny początek. Czy można czymś zaskoczyć na płycie numer 15?
Druga połowa, nadchodzą partie solowe i... Prawdziwa, zaskakująca chłosta, energia rodem z pierwszych płyt OVERKILL. Szybkie, długie, czytelne, finezja, basowa szarża Verni, ale to dopiero skromny początek i impreza zaczyna się w tytułowym Ironbound. Co za MOC! Co za Blitz!
Wcześniej Ellsworth nie miał problemów z formą, jednak w ciągu ostatnich 15 lat to najlepiej zaśpiewana przez niego płyta bez wątpienia. Od EXODUS co prawda pożyczają na tym albumie dużo, to słychać nawet tutaj, słychać w In Vain, ale skoro wszyscy brali od OVERKILL na przełomie lat 80-tych i 90-tych, to dlaczego oni nie mogą od innych? Klasyczny, klasyczny OVERKILL, z klimatycznymi zwolnieniami, rozkrzyczanymi solami. Jest powrót do czasów Feel the Fire w Bring Me The Night.
OVERKILL z czasów The Years of Decay jest słyszalny w The Goal is Your Soul, ale poza klasyczną końcówką nic tutaj nie ma, a Give a Little to nawiązanie do tych słabszych lat OVERKILL, ale sytuację ratują sola, których w poprzednim utworze zabrakło. Z podobnym problemem zmaga się też przeciętny The Head and Heart, w którym poskąpili sól gitarowych i bez dialogów, z nawiązaniami do słabych płyt drugiej połowy lat 90-tych wypadają marnie. Przyspieszają w klasycznie amerykańskim Endless War z wybornymi partiami perkusji i pojedynkiem gitarowym. Te gitarowe dialogi to, poza oczywiście Blitzem, sól tego albumu i często wygrywają tutaj prawdziwe cuda. Aż trudno uwierzyć, że to ci sami gitarzyści, który grali tutaj od prawie 10 lat.
Killing for a Living zaczyna się nieciekawie, na szczęście po przydługim wstępie dobrze to się zaczyna rozwijać dobrze, ale ta kompozycja blednie przy genialnym, energicznym, totalnie w stylu EXODUS i z pożyczonym riffem, którego nawet nie wstydziło się użyć MARSHAL LAW, The SRC. Prawdziwy killer w klasycznym, thrashowym stylu i mimo zapożyczeń nadal słychać, że to OVERKILL. Sola oczywiście bardzo udane.

Brzmienie jest wyborne i to zasługa Petera Tägtgrena i Jonasa Kjellgrena. Selektywne, ze świetnie wyeksponowanym basem na równi z gitarami, którym nie brakuje pazura, i perfekcyjnie umiejscowiona, klasyczna perkusja z prawdziwymi blachami. Bez oszustów i sterylizacji albumu poprzedniego.
Czy muzycy obudzili się z długiego snu, czy to zasługa wytwórni trudno powiedzieć, ale to pierwsza płyta OVERKILL od lat, którą warto się zainteresować i która wskrzesiła starą miłość do zespołu, która przepadła przez te wszystkie lata.
Może i jest to album bardzo nierówny, z niepotrzebnymi zapychaczami i przydługimi wstępami, ale kiedy zaczynają już grać dobrze, to jest to poziom, za jakim w OVERKILL patrzyło się z nostalgią i tęsknotą.
Godny powrót Mistrzów.

Ocena: 7.9/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości