Ozzy Osbourne
#1
Ozzy Osbourne - Blizzard of Ozz (1980)

[Obrazek: R-1814153-1590593262-3836.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. I Don''t Know 05:16
2. Crazy Train 04:56
3. Goodbye to Romance 05:36
4. Dee (Instrumental) 00:50
5. Suicide Solution 04:21
6. Mr. Crowley 05:03
7. No Bone Movies 03:53
8. Revelation (Mother Earth) 06:09
9. Steal Away (The Night) 03:29

Rok wydania: 1980
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne - śpiew
Randy Rhoads - gitara
Bob Daisley - bas
Lee Kerslake - perkusja
Don Airey - instrumenty klawiszowe

Gdy Ozzy opuścił ostatecznie BLACK SABBATH nadal jego losy śledzone były z uwagą.
Bez większego problemu zdołał on pozyskać do współpracy znanych i cenionych muzyków, którzy występowali chociażby w RAINBOW czy URIAH HEEP oraz młodego, niezwykle uzdolnionego gitarzystę amerykańskiego Randy Rhoadsa. Wbrew obiegowym opiniom to co znalazło się na tej pierwszej jego płycie nie było swojego rodzaju odrzutami z sesji BLACK SABBATH, bowiem utwory napisane zostały wspólnie z Dailsleyem oraz Rhoadsem i jeśli się im przysłuchać uważniej to można zauważyć, że są raczej próbą zerwania z tym, co wiązało Osbourne'a z macierzystą formacją. Album został wydany przez Jet Records we wrześniu 1980 roku.

Ozzy poszedł po linii Rokendrolowego Doktora i zaprezentował muzykę prostszą, łatwiejszą w odbiorze i przeznaczoną dla szerszego kręgu odbiorców rocka, równocześnie bardziej uniwersalną poprzez stylową amerykanizację.
Płyty jako kontynuacji tego co BLACK SABBATH grał w drugiej połowie lat 70tych uznać nie można, niestety ten pierwszy solowy Lp to krok w bok, a nie do przodu.
Przede wszystkim same utwory są mało atrakcyjne, zarówno pod względem melodii jak i wykonania. Owszem Rhoads pokazał kilka wybornych i nieszablonowych zagrań, kilka świetnych solówek, ale w zasadzie jest skromny, gdzieś tylko akompaniujący słynnemu wokaliście, układny, poprawny i mało widoczny. Na tym albumie panuje wykonawczy marazm. Sekcja rytmiczna, mimo że złożona z kompetentnych muzyków, jest ospała, brzdąka, puka i stuka, nawet nie bardzo udając zaangażowanie w to co robi. Airey bardziej świeci tu nazwiskiem niż realnym wkładem w muzykę, słychać go niewiele i to, co gra to tylko nieciekawe ogony i tła. Osbourne śpiewać nie potrafi i to jasno ta płyta pokazała.
Jeśli jeszcze w BLACK SABBATH jego zawodzenie w połączeniu z riffami Iommi tworzyły lekko zakręconą psychodeliczno-mistyczną całość, to tu mamy w zasadzie tylko wokalną bezradność.
Ta płyta jest w dużej mierze takim klasycznym przykładem bezradności, a sam autobiograficzny "Goodbye to Romance" najlepszym tego przykładem. Smutne pojękiwanie to również "Revelation (Mother Earth)", tu jednak gdzieś się przebijają sabbathowskie echa mimo skromnej muzycznej oprawy tej kompozycji. Zasadniczą treść albumu stanowią jednak proste, żeby nie powiedzieć prostackie rock-metalowe numery w rodzaju "Crazy Train", "No Bone Movies", czy "Steal Away", w których pobrzmiewają motywy zaczerpnięte z twórczości KISS i grup glam rockowych z USA, ale przedstawione są one bez ognia, energii i luzackiej zadziorności, jaka cechowała nagrania czołowej stawki takiego grania, nawet w owym czasie. Na chwilę obecną przegrywają one całkowicie z tym co teraz i na przestrzeni tych 30 lat powstało w podobnej muzyce. Owiany złą sławą "Suicide Solution" też można uznać za historycznie istotny tylko z powodów pozamuzycznych. Jedna perła w postaci znakomitego "Mr. Crowley" niczego tu nie zmienia. Pewna ospałość i płaczliwość cechująca część tego LP tu akurat wyszła na dobre i powstał utwór wystarczająco smutny, wystarczająco spokojnie zagrany i wystarczająco przyzwoicie zaśpiewany.

Uzyskane brzmienie można uznać co najwyżej za zadowalające. Jest płasko, miejscami głucho, a Ozzy na tym tle ustawiony zbyt głośno. Pewnych instrumentów momentami wcale nie słychać. Kompletny remastering tego albumu w roku 2002 z inną sekcją rytmiczną to z pewnością nie jest przypadek.
W tym samym roku BLACK SABBATH z Dio zaprezentował jeden z najlepszych heavy metalowych albumów w historii.
Ozzy Osbourne pozostał w tym momencie daleko w tyle.


Ocena: 4.5/10

7.11.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Ozzy Osbourne - Diary of a Madman (1981)

[Obrazek: R-1420181-1294840887.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Over the Mountain 04:31
2. Flying High Again 04:44
3. You Can''t Kill Rock & Roll 06:59
4. Believer 05:18
5. Little Dolls 05:39
6. Tonight 05:50
7. S.A.T.O. 04:07
8. Diary of a Madman 06:15

Rok wydania: 1981
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne: śpiew
Randy Rhoads: gitara
Bob Daisley: bas
Lee Kerslake: perkusja
Don Airey: instrumenty klawiszowe

Niezależnie od faktycznej wartości muzycznej, debiut Osbourne'a jako solisty z własnym zespołem był finansowym sukcesem. Czas to pieniądz, a i w samym muzycznym biznesie nie można długo pozostawać w cieniu. Już w następnym roku po wydaniu pierwszego krążka pojawił się kolejny, nagrany w tym samym składzie co poprzednio, który Jet Records zaprezentował w listopadzie 1981.

Trzeba przyznać jedno. W ciągu bardzo krótkiego czasu zarówno lider jak i jego ekipa przeszli zdumiewającą metamorfozę, co radykalnie zmieniło obraz wykonania nowych utworów, które się tu znalazły. Osbourne okazał się muzykiem poszukującym, choć zapewne kolejny album wypełniony metal-rockową sieczką o glamowym zabarwieniu także zostałby przyjęty z otwartymi ramionami. Tym razem Ozzy zaprezentował jednak muzykę znacznie dojrzalszą, bardziej osadzoną w heavy metalowych realiach i bardziej odnoszącą się do tego co można było usłyszeć w BLACK SABBATH, ale nowocześniejszą i z uwzględnieniem pierwiastka komercyjnego.
Album ma znakomite otwarcie w postaci „Over the Mountain”, gdzie mocne cięte riffy tworzą osnowę, na której wokal Ozzy'ego prezentuje się dobrze. Jest melodia i metalowy dynamizm, którego na poprzedniej płycie zabrakło. Najwartościowszym jednak utworem jest tytułowy „Diary of a Madman”, umiejscowiony na końcu płyty. W prostej linii nawiązuje on od początków twórczości Osbourne'a i przesiąknięty jest tym specyficznym klimatem psychodelii, zagubienia i odrobiny szaleństwa, jaka te początki cechowała. Równocześnie kompozycja ta brzmi bardzo nowocześnie i jest zbudowana z zegarmistrzowską precyzją, połączoną z bardzo umiejętnym dawkowaniem napięcia i dramatyzmu. Złożony i wieloplanowy jest także mimo masywnej zwartości "S.A.T.O.". W tym utworze ujawnia się chyba najbardziej gitarowy kunszt Rhoadsa i to nie tylko w wyeksponowanych partiach solowych. Łagodniejsze oblicze Ozzy pokazuje w bardzo melodyjnym, łagodnym i piosenkowym wręcz „Tonight”, który należy do najbardziej udanych tego typu utworów artysty.
Szkoda, że pozostała część albumu jest na dużo niższym poziomie. „Flying High Again” i „Believer” to niezbyt udane próby poruszania się w obszarach openera, podobnie jak zdecydowanie za długi i irytujący powtórzeniami "You Can''t Kill Rock & Roll". Najsłabszy „Little Dolls” brzmi jak odrzut z poprzedniej sesji nagraniowej i na tej płycie jest całkowicie zbędny.

Tak czy inaczej, dużo więcej energii i zaangażowania niż za pierwszym podejściem. Poparte jest to znacznie lepszym brzmieniem, co w efekcie daje album niezły, momentami bardzo interesujący, ale nierówny.


Ocena: 7/10

7.11.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Ozzy Osbourne - Bark at the Moon (1983)

[Obrazek: R-3914511-1372382595-7486.jpeg.jpg]

Tracklista: (oryginalna pierwsza wersja brytyjska)
1. Rock & Roll Rebel 05:26
2. Bark at the Moon 04:16
3. You''re No Different 05:00
4. Now You See It, Now You Don''t 05:04
5. Forever 04:17
6. So Tired 03:57
7. Waiting For Darkness 05:14
8. Spiders 04:22

Rok wydania: 1983
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne - śpiew
Jake "E" Lee - gitara
Bob Daisley - bas
Tommy Aldridge - perkusja
Don Airey - instrumenty klawiszowe

Trzeci album Ozzy Osbourne’a poprzedziła tragiczna śmierć w wypadku lotniczym jego niezmiernie uzdolnionego gitarzysty i przyjaciela Randy Rhoadsa. Zobowiązania koncertowe wymusiły na Ozzym szybkie poszukanie następcy, choć odejście Randy'ego było dla niego wielkim ciosem osobistym. Doszło także do zmiany wytwórni i kolejny album wydały już Epic Records i CBS w listopadzie 1983.
W samym zespole też działo się nie najlepiej. Odejścia i powroty, szukanie optymalnego składu to rok 1982, poprzedzający wydanie tej płyty. Choć wydawało się, że zagra na niej Brad Gillis, który towarzyszył Osbourne'owi na trasach koncertowych, ostatecznie jego miejsce zajął znany z RATT Jake Lee. Gitarzysta o wysokich umiejętnościach, lecz równocześnie ograniczonej inwencji. Cennym nabytkiem był bez wątpienia Tommy Aldridge, znakomity perkusista, który wcześniej i potem grywał z najlepszymi i zawsze spisywał się bardzo dobrze. Tym razem jednak złożony z gwiazd zespół nie był w stanie nic wykrzesać z anemicznych i powielających utarte schematy kompozycji autorstwa samego Osbourne'a.

Wokalista pokazał jakich płyt nagrywać nie należy. Przede wszystkim takich gdzie się nie ma nic do powiedzenia, a na tym LP miał do powiedzenia bardzo mało.
Pozorna żwawość i przebojowość „Rock & Roll Rebel” czy „Bark at the Moon” wydaje się nieszczera, wymuszona i bardzo kontrastuje z autentycznie brzmiącym „So Tired”, który fatalnie zaaranżowany niemal na symfoniczną nutę jest i tak najsłabszym punktem tego albumu. Tym razem Ozzy przedstawił utwory bardzo proste i w tej prostocie zbliżone do nagrań z debiutu. O ile jednak na krążku z 1980 roku znalazły się i takie perły jak „Mr. Crowley”, to tu ich zwyczajnie nie ma. Trudno solidny i poprawny „Now You See It, Now You Don't” uznać za taką perłę, trudno też uznać za taką „Spiders”. „Spiders” jednak w porównaniu z resztą wypada bardzo dobrze i tu ta prostota rytmu i melodii oraz sympatyczny refren wyszły Ozzy'emu jak na ten LP nadspodziewanie dobrze. Blade i mało efektowne są natomiast „Forever” (znany także jako „Centre of Eternity”) oraz „Waiting For Darkness”, gdzie znów Ozzy popełnia grzech przeciągania wszystkiego na siłę.

Słabe kompozycje nie pozwoliły rozwinąć skrzydeł ani Lee, ani Aldridge. Pierwszy gra bardzo dobrze, ale tylko tyle ile pozwala mu Ozzy w monotonnych utworach. Nawet bardzo porządne przecież sola giną gdzieś w natłoku zawodzenia pana O.O. O Aldridge w zasadzie nie można nic powiedzieć, bo sekcja rytmiczna nabija tu tylko rytm i w zasadzie nic poza tym.
Brzmienie na tym LP jest lekko zamulone, rozmyte miejscami i daleko mu do selektywnej produkcji poprzedniej.
Nudna, wtórna płyta oparta na najprostszych z możliwych schematach, gdzie Ozzy jest rozdarty pomiędzy heavy metalowym soundem, a hard rockową treścią.


Ocena: 3.5/10

8.11.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Ozzy Osbourne - The Ultimate Sin (1986)

[Obrazek: R-1369965-1489670038-3314.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Ultimate Sin 03:44
2. Secret Loser 04:09
3. Never Know Why 04:28
4. Thank God for the Bomb 03:54
5. Never 04:20
6. Lightning Strikes 05:14
7. Killer of Giants 05:42
8. Fool Like You 05:20
9. Shot in the Dark 04:28

Rok wydania: 1986
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne - śpiew
Jake "E" Lee - gitara
Philip Soussan - bas
Randy Castillo - perkusja
Mike Moran - instrumenty klawiszowe


Po trzyletniej przerwie w działalności nagraniowej wymuszonej różnymi czynnikami, Ozzy Osbourne powrócił czwartym studyjnym albumem i ponownie z gitarzystą Jake Lee. Pozostały skład to nowe twarze w ekipie, ale już nie tak znani i uznani jak ich poprzednicy.  Płytę wydały Epic Records i CBS w lutym 1986.

Album ten jest w dużym stopniu amerykański, ale Ameryki Ozzy nie odkrywa. Podąża utartymi szlakami wyznaczonymi wcześniej na "Bark At The Moon" tyle że tym razem jest nieco więcej energii i radości grania. Radość ta jednak objawia się ponownie w prostej łupaninie, tym bardziej, że prostota gry sekcji rytmicznej jest wręcz rozbrajająca.
Zero finezji i pomysłu, tak jak zresztą ogólnie na większej części tej płyty. Na uznanie zasługuje tu gra Lee, może nie wirtuozerska, ale przynajmniej będąca próbą zatuszowania zarówno mechanicznej roboty duetu Soussan-Castillo, jak i śpiewu Osbourne'a, który tu wypada raczej poniżej nawet swoich skromnych możliwości. ”Killer of Giants” czy „The Ultimate Sin” to typowe dla O.O. kompozycje, nie za szybkie, proste i miałkie, podobnie jak „Fool Like You” - całkowicie bezbarwny w tym nawet towarzystwie. Ozzy bezskutecznie próbował też włączyć w swoje utwory pewne nowe tendencje w metalowej muzyce i tu najlepszym przykładem porażki jest „Thank God for the Bomb”. W zasadzie nie brzmi on wcale jak utwór Osbourne'a, a samo przesłanie, jakie ten numer niesie, nie wygląda tu autentycznie. „Lightning Strikes” na tym tle wypada przyzwoicie i jest bardziej przypisany do tego stylu, jaki Ozzy wypracował w głównym nurcie swojej twórczości. W tym głównym nurcie mieszczą się też dwie znakomite kompozycje, jakie tym razem udało się mu stworzyć. Pierwsza to dynamiczny „Secret Loser”, a druga „Shot in the Dark”. Dwa razy mamy do czynienia z prostotą rozwiązań chwytliwej melodii, atrakcyjnej, wzbogaconej znakomicie dopasowanymi refrenami i solami Lee. Są to dwa utwory, gdzie ten prosty rockowy styl w metalowej oprawie wypalił najlepiej... może nawet w całej twórczości Ozzy'ego w latach 80tych.

Album ma dobre brzmienie, gitara brzmi ciepło i ma głębokie sound, sam Ozzy nie jest zbyt wysunięty do przodu w przeciwieństwie do sekcji rytmicznej, głośnej i może nawet chwilami za głośnej. Płyta gitarowa i w związku z tym obecność klawiszowca i jego instrumentów raczej symboliczna.
Podsumowując - dwa strzały w dziesiątkę i zestaw niewypałów w postaci reszty utworów.


Ocena: 5/10

9.11.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Ozzy Osbourne - No Rest For The Wicked (1988)

[Obrazek: R-803847-1172663655.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Miracle Man 03:44
2. Devil's Daughter 05:15
3. Crazy Babies 04:15
4. Breaking All the Rules 05:13
5. Bloodbath in Paradise 05:03
6. Fire in the Sky 06:25
7. Tattooed Dancer 03:54
8. Demon Alcohol 04:28
9. Hero 04:50

Rok wydania: 1988
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne - śpiew
Zakk Wylde - gitara
Bob Daisley - bas
Randy Castillo - perkusja
John Sinclair - instrumenty klawiszowe

Ten album wydany przez Epic Records i CBS to przykład prawdziwej "metal-morfozy" i kolejny z przykładów, że nikogo nie można skreślać przed czasem. Piąty studyjny album pana Osbourne'a w otoczeniu starych postaci... poza jedną i tu najważniejszą. Gitarzysta Jefferey Philip Wielandt to postać nowa, nieznana, a jednocześnie absolutnie wielkie odkrycie O.O. Zaryzykuję stwierdzenie, że najważniejsza rzecz, jaką zrobił ten wokalista dla metalu w ciągu swojej kariery.

Zakk okazał się tu turbodoładowaniem w sennej ekipie OZZY OSBOURNE i ta przemiana jest zdumiewająca. Niezwykły, pełen energii, zadziorności, chuligański, a jednocześnie technicznie wyrafinowany styl gitarzysty totalnie odmienił sztampowe i przewidywalne granie prezentowane na dwóch poprzednich albumach.
Jeśli Ozzy chciał być postrzegany jako wesołkowaty szaleniec to po raz pierwszy mu się to udało, bo do tej radosnej zabawy jaką stworzył na tym LP Wylde dołączył się ze znakomitym skutkiem. Szalone riffy gitarowe i szalony wokal, a wszystko takie niewymuszone... Statyczna, mroczna i wieloznaczna okładka ma się nijak do pełnej entuzjazmu i radości z grania zawartości, bo jak inaczej nazwać te dynamiczne, niezmiernie melodyjne kompozycje okraszone refrenami, których się nie zapomina nawet po wielu latach? Słuchając „Miracle Man”, „Tattooed Dancer”, „Bloodbath in Paradise” czy niepozbawionego rozrachunku z własnym życiem wokalisty, sarkastycznego „Demon Alcohol” mam wrażenie obcowania z muzyką świeżą i bardzo wyważoną w proporcjach pomiędzy heavy metalową ostrością i ciężarem a rockową przebojowością. Tym razem nie jest to jednak miałka przebojowość dla stacji radiowych i list mydełkowatych przebojów, bo to wszystko jest po prostu atrakcyjnym heavy metalem. Takim jest też „Devil's Daughter” czy wolniejszy i cięższy od pozostałych „Fire in the Sky” z piękną melodią i wysmakowanym włączeniem to pewnej melancholii. Nawet „Hero”, który w dużym stopniu nawiązuje do wolniejszych nagrań z wcześniejszych płyt brzmi bardzo dobrze, ma klimat i dostojną elegancję bez puszenia się i nudzenia słuchacza. „Breaking All the Rules” mniej atrakcyjny pod względem melodii, choć zbudowany w podobny sposób jak pozostałe utwory odstaje niewiele i jedynie „Crazy Babies” to pewne przegięcie i przerysowanie tego co stanowi o sile płyty. Numer bardzo infantylny, być może celowo, ale bardzo rzutuje na odbiór całości i obniża ogólną ocenę. Na oryginalnej wersji winylowej gdzie nie było „Hero”, z powodzeniem mógł być przez „Hero” zastąpiony.

Do poziomu wokalisty i gitarzysty dopasowali się i pozostali członkowie zespołu i doprawdy nie można nikomu nic zarzucić. Sekcja rytmiczna podgrywa energicznie. Trochę nowoczesnych klawiszy bez robienia festiwalu organowego i słychać świetne zgranie całej ekipy, co w przeszłości nie zawsze było mocnym atutem.
Album ma też bardzo dobre brzmienie, jest zarazem masywny i przejrzysty, pełen przestrzeni, a wszelkie smaczki i niuanse słyszalne niemal od razu.
Najlepsza pod tym względem płyta pana O. od początku kariery i ten sound do dziś uważam za nowoczesny i trudny do podrobienia. Po raz pierwszy pod szyldem OZZY OSBOURNE ukazał się materiał bardzo równy na wysokim poziomie, spójny i dopracowany w szczegółach.
To jedna z takich płyt, które się nie starzeją.


Ocena: 8.5/10


12.11.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Ozzy Osbourne - No More Tears (1991)

[Obrazek: R-2994968-1310908847.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Mr. Tinkertrain 05:57
2. I Don't Want to Change the World 04:07
3. Mama, I'm Coming Home 04:12
4. Desire 05:46
5. No More Tears 07:24
6. S.I.N. 04:48
7. Hellraiser 04:53
8. Time After Time 04:21
9. Zombie Stomp 06:14

Rok wydania: 1991
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne- śpiew
Zakk Wylde - gitara
Bob Daisley - gitara basowa
Randy Castillo - perkusja
John Sinclair - instrumenty klawiszowe 

Kapitalne, pełne werwy numery Ozzy'iego na płycie "No Rest For The Wicked" i zadziwiająca gra Zakka pozwalały z optymizmem patrzeć na dalszy rozwój kariery ex frontmana BLACK SABBATH. Wydawało się że męczliwy, nudny brytyjski heavy metal jest już poza nim....
W październiku 1991 roku Epic wydaje "No More Tears" w tym samym składzie OZZY OSBOURNE co poprzednio.
Tylko że muzyka jest zupełnie inna...

Początkowo ta płyta  miała nosić tytuł "Say Hello to Heaven" i może to był lepszy pomysł, bo "No More Tears" jest tytułem zwodniczym. Jest tu bowiem na d czym zapłakać. Ten LP wypełniają kompozycje w najgorszym z możliwych układzie wspominkowego grania dosyć wolnego o bezbarwnego heavy metalu Osbourne'a z czasów "Bark At Hte Moon" w połączeniu z prymitywną łupaniną gitarową cechującą "Ultimate Sin". Wylde zmienił się tu nie do poznania i chyba trudno znaleźć drugi taki album, gdzie nastąpiła podobnie żenującą zmiana sposobu grania przez uznanego gitarzystę. Cóż, takie coś jak Mr. Tinkertrain to zdecydowanie nie to samo co MrCrowley, ale w końcu wpadki się zdarzają. Zdarzają, ale nie na samym początku. To nie wpadka, to wizytówka i zaproszenie do słuchania podobnej muzyki także dalej, co więcej, do końca! Ta toporność jest zawstydzająca i I Don't Want to Change the World brzmi jak parodia numerów z roku z 1988 z refrenami w stylu THE BEATLES. Zgroza! Lemmy Kilmister pomógł tu sporo w tworzeniu tekstów i szkoda, że tylko tekstów, bo Mama, I'm Coming Home pasowałby bardziej do repertuaru Eltona Johna, bezbarwność Desire jest przytłaczająca i jeśli uznać, że ten numer ma jeden z lepszych refrenów, to doprawdy świadczy to tylko o marnym poziomie kompozycyjnym tego wszystkiego.
Czasem próbuje się odnaleźć w No More Tears specyficzny powrót Osbourne'a do czasów BLACK SABBATH z lat 1972-1978, ale jeśli już to chyba tylko w opcji długości tego utworu. Kapitalna linia basu Daisley'a została tu po prostu obrócona w niwecz. S.I.N to przebłyski i dwa (co najmniej) znakomite pomysły w melodiach, ale zasadniczo po pewnych przeróbkach PET SHOP BOYS mógłby to umieścić na popowych listach przebojów i utrzymać się przez tydzień na 25 pozycji... Hellraiser mógłby zagrać MOTORHEAD... No tak, zagrał przecież na swojej płycie i ta miałkość rockowa tam jakoś boli mniej. Jeśli jakoś się nie zaśnie przy kołysance Time After Time w różowym kolorze spranego romantyzmu, to można się zastanowić nad poziomem prymitywizmu, jaki osiąga w metalowej stylistyce Zombie Stomp. Tak, tak oczywiście, to alternative/modern/ grunge coś tam i do takiej muzyki należy się odnosić z wielkim szacunkiem, bo Cobain nie żyje.
Southernowe ornamentacje nic nie wnoszą do jazz/rockowych inklinacji w fatalnym A.V.H. gdzie właściwie nie wiadomo, na czym się opiera sama melodia... No i na koniec hufnal do trumny, pretensjonalny song Road to Nowhere.
Precyzyjniej - Droga Donikąd.

Fanów nie zabrakło i piski zachwytu były bardzo głośne, ale głównie strony tych, którzy byliby zachwyceni nawet wówczas, gdyby Osbourne wykonywał hip-hop i rap z ławki za blokiem.
Marna gra Wylde, miauczący i drażniący ugłaskany wokal Osbourne'a. Prawdziwy bohater - Bob Daisley ! Mistrz, po raz kolejny Mistrz! Jego żadna marna muzyka nie powstrzyma przez wspaniałym kunsztownym wykonaniem własnych partii.
Na szczęście w procesie produkcji ktoś to docenił i bas brzmi fenomenalnie  i jest znacznie ciekawszy niż płaska i płytka gitara Zakka.
Ogromne rozczarowanie, ogromny zawód i początek końca pana OO jako metalowego muzyka w ramach własnego projektu.


ocena: 4,5/10

new 12.01.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Ozzy Osbourne - Ozzmosis (1995)

[Obrazek: R-815339-1432487949-9054.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Perry Mason 05:54
2. I Just Want You 04:55
3. Ghost Behind My Eyes 05:10
4. Thunder Underground 06:28
5. See You on the Other Side 06:10
6. Tomorrow 06:37
7. Denial 05:12
8. My Little Man 04:52
9. My Jekyll Doesn't Hide 06:34
10.Old L.A. Tonight 04:49

Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne- śpiew
Zakk Wylde - gitara
Geezer Butler - gitara basowa
Deen Castronovo - perkusja
Rick Wakeman - instrumenty klawiszowe


Cokolwiek by nie śpiewał, to zawsze Ozzy Osbourne. W październiku 1995 roku, po burzliwej kampanii reklamowej pojawia się kolejny album pod szyldem OZZY OSBORNE i frontmanowi akompaniuje elitarny zespół muzyków.
Z poprzedniego składu studyjnego pozostał Zakk Wylde, ale "nowi" to ekstraklasa światowa. Samo nazwisko Rick Wakeman przyciąga tłumy, no i jest Butler z BLACK SABBATH oraz Deen Castronovo, który poza światowej sławy rockową formacją JOURNEY grywał z najlepszymi gitarzystami, ponadto z Matthewem McCourtem (WILD DOGS i DR MASTERMIND), no i w CACOPHONY... Wymarzony skład dla prezentacji znakomitej muzyki.
Gwiazdy grają jednak to, co stworzył Mistrz Ceremonii.
 
Można by się zastanowić, co na tej płycie nie jest słabe. Może początek Perry Mason, a może nawet cały ten numer ma jakieś pozytywne cechy, ale jeśli już to w melodii zwrotek, a nie refrenu. Paskudna jest maniera alternative metalu, co gorsza może nawet zapożyczeń z grunge, nieustannych, nachalnych, jaskrawych w aranżacjach i paskudnym soundzie.
O zmarłych źle mówić nie należy, ale mix Davida Bianco i mastering George'a Marino jest co najmniej "koniunkturalny"...
Co jest dobre?  Zakk Wylde w partiach solowych. Tak, na te sola się czeka jako na coś wyrywającego z objęć dusznej, okołometalowej muzyki. Ta pozorna przebojowość jest niebezpieczna w sentymentalnie płaczliwych rock/grunge numerach takich jak I Just Want You, które zdradliwie wciągają pewnymi kapitalnymi zagrywkami... No dobra, to jest znakomity numer, tylko trzeba po prostu się odciąć od schematyzmu myślenia.
Potem jest Pustynia Atacama, bo rozwlekłość i nuda takich ospałych classic ozzowych kawałków do śpiewania w duecie z Eltonem Johnem jak Ghost Behind My Eyes, See You on the Other Side i Old L.A. Tonight jest przygniatająca.
Gdzieś po drodze odtwarzanie grunge w ponurej stylistyce wczesnego BLACK SABBATH Thunder Underground trąci fałszem na milę, podobnie jak oniryczność i elektroniczna psychodelia Tomorrow. No dobra, refren jest niezły, ale SOUNDGARDEN nie gra grunge. Czy ja słyszę Marley'a z Jamajki w Denial? Nie, to miauczenie Osbourne'a, przy którym mdleją niektóre starsze panny z rocznika, powiedzmy 1950... O tak, tu duszne solo Zakka coś znaczy, chyba najwięcej... My Little Man. Tu komentarza brak. Ten optymizm jest równie leniwy i niebezpieczny dla żołądka jak zjedzenie 10 kg chałwy na raz. Warto zwrócić jednak uwagę na inny mix tej kompozycji i jest on po prostu fenomenalny w kryształowej przejrzystości. Czemu to tak zrobiono? Bo to rock psychodeliczny? Chyba nie...
Jeśli pewne rzeczy są po prostu nieudane to My Jekyll Doesn't Hide jest żenująco nieudany. Tak, oczywiście to brzmi nowocześnie, stoner, heavy alternative i coś tam jeszcze, ale w tej kategorii to numer marny, zupełnie pozbawiony jakiejś myśli przewodniej i na nic tu starania Wylde, by spiąć to tym całkiem solidnym motywem głównym.

Ricka Wakemana nie słychać tu. W każdym razie nie ma się gdzie i z czym Arcymistrz rozpędzić, rozwinąć... Castronovo zresztą także się tu nie ma jak zmęczyć w tych tempach, wolnych i umiarkowanych, w tych riffach i rytmach ospałych... Koniunkturalny album. Niby w tym nic złego, ale potrzeba jeszcze pomysłu, by koniunkturalnie zabłysnąć.


ocena: 3,3/10

new 14.01.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Ozzy Osbourne - Down to Earth (2001)

[Obrazek: R-2203981-1292056520.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Gets Me Through 05:04
2. Facing Hell 04:26
3. Dreamer 04:45
4. No Easy Way Out 05:06
5. That I Never Had 04:23
6. You Know... (Pt. 1) 01:07
7. Junkie 04:28
8. Running Out of Time 05:06
9. Black Illusion 04:21
10.Alive 04:54
11.Can You Hear Them? 04:59

Rok wydania: 2001
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne- śpiew
Zakk Wylde - gitara
Robert Trujillo - gitara basowa
Mike Bordin - perkusja
oraz:
Tim Palmer- gitara, gitara akustyczna,instrumenty klawiszowe
Danny Saber - gitara ("Alive")
Michael Railo - instrumenty klawiszowe i smyczkowe


W roku 1996 Ozzy Osbourne odnowił swój skład i tym razem postawił na muzyków ze sfery około metalowej, bo FAITH NO MORE (Mike Bordin) czy też SUICIDAL TENDENCIES i INFECTIOUS GROOVES (Robert Trujillo) można zaliczyć co najwyżej do muzyki elektrycznej... Oczywiście nadal panu OO towarzyszy Zakk Wylde, tym razem grający riffy bardzo ciężkie i bardzo mało miejscami metalowe. Skład z roku 1996 zaprezentował nowy album Osbourne'a w październiku 2001 nakładem Epic Sony.

Znaczenie tego albumu polega chyba przede wszystkim na tym, że Roberto Agustín Miguel Santiago Samuel Trujillo Veracruz trafił po jego wydaniu, ale w roku 2003 do METALLICA, choć chyba raczej doceniono jego zasługi w poprzednich zespołach. Ta płyta jest bowiem całkowicie nieudana. Stylistycznie w dużym stopniu nawiązuje do poprzedniej, aczkolwiek jest cięższa, jeszcze bardziej muląca w swojej monotonii, wykonana w opcji sekcji rytmicznej bez żadnego zaangażowania i okraszona dziwnymi aranżacjami, gdzie wstępy na instrumentach klawiszowych nijak się mają do jednostajnego gitarowego łomotu Wylde'a. Brzmienie jest do tego paskudne, interesujące być może dla fanów grup, z których wyszli basista i perkusista, ale nie dla fanów heavy metalu. Jedyne jaśniejsze światełko to wokal Ozzy'ego, który spisuje się doskonale w swoim stylu interpretacji i niekiedy na przekór bezsensownym riffom przypominającym modern wersje riffów BLACK SABATH coś tu wnosi ze starych klimatów OZZY OSBOURNE solo. Wnosi jednak niestety także po raz kolejny ospałość i fałszywą oniryczną, a co gorsza także ponownie wkracza na obszary zarezerwowane dla Eltona Johna i Johna Lennona w Dreamer, Running Out of Time czy też w You Know... (Pt. 1), przy czym drugiej części na tej płycie na szczęście nie ma.
Jesli na albumie poprzednim był przynajmniej jedne udany utwór, to tutaj jest tylko pewien fragment Black Illusion, zasadniczo początkowy, który rokuje jakieś nadzieje, ale tylko do pewnego momentu, a konkretnie kompromitującego refrenu, zresztą równie kompromitującego jak prawie wszystkie pozostałe.

Zapewne w zamyśle miało to ogólnie być połączenie starych rozpoznawalnych patentów BLACK SABBATH i OZZY OSBOURNE w bardziej unowocześnionych brzmieniach i aranżacjach, efekt jest jednak, delikatnie mówiąc, mizerny.
Bez pomysłu na melodie, nieustanne repetycje, nieuzasadnione zagęszczenie instrumentów na małych przestrzeniach.
Bywało źle, ale tak źle jeszcze nie było.


ocena: 1,9/10

new 21.01.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Ozzy Osbourne - Black Rain (2007)

[Obrazek: R-999397-1182510397.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Not Going Away 04:32
2. I Don't Wanna Stop 04:00
3. Black Rain 04:43
4. Lay Your World on Me 04:16
5. The Almighty Dollar 06:57
6. 11 Silver 03:43
7. Civilize the Universe 04:43
8. Here for You 04:38
9. Countdown's Begun 04:54
10.Trap Door 04:04

Rok wydania: 2007
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne- śpiew, harmonijka
Zakk Wylde - gitara, instrumenty klawiszowe
Rob "Blasko" Nicholson - gitara basowa
Mike Bordin - perkusja

W roku 2005 Ozzy śpiewał covery na "Under Cover", ale w maju 2007 ukazała się płyta z nowymi kompozycjami wydana przez Epic Records,  zatytułowana "Black Rain". Pojawił się nowy basista i zapewne fani brutalnego grania sprzed ponad dwóch dekad przypomnieli sobie Roba "Blasko" Nicholsona z CRYPTIC SLAUGHTER.

Muzyka Osbourne'a z tego LP jest także pewnym spojrzeniem w przeszłość choć zachwyty pewnej grupy fanów ślepych i głuchych fanów Ozzy'ego nad "fenomenalnym powrotem do najlepszych lat" (czyli których?), są delikatnie mówiąc mocno przesadzone. Echa są, oczywiście, że są i to nawet sięgające czasów BLACK SABBATH z drugiej połowy lat 70tych w nowocześniejszej oprawie dźwiękowej i modern chwytami aranżacyjnymi oraz refrenami, które są umiarkowanie chwytliwe w ponurych i dusznych momentami jak DANZIG kompozycjach takich jak Not Going Away (fantastyczne solo Zakka!) czy też Countdown's Begun. Jest jednak i OZZY bardziej rytmiczny i jakby lżejszy, mimo potężnego basu i mrocznego soundu gitary w I Don't Wanna Stop oraz Trap Door, jednak ta rockowa formuła pewnie najlepiej by się sprawdziła na dyskotece robotów, albo prymitywnych fanów techniawki i house.
W styl z lat 80tych O.O. wpisują się wolniejsze o przesycone rockowa atmosferą Black Rain, usypiający song Lay Your World on Me ( mocne echa roku 1991!) i The Almighty Dollar, gdzie mielizny kompozycyjne zostały częściowo zamaskowane modern aranżacjami (voice i ambientowe tła). Ta nudna oniryczność, jaka tak często zabijała płyty Osbourne'a pojawia się niestety ponownie, tym razem w bezbarwnym Civilize the Universe.
Pewna bezradność w tworzeniu mocniejszych akcentów jest bardzo słyszalna  w całkowicie nieudanym 11 Silver, gdzie paradoksalnie są okruchy świetnego pomysłu na prosty ozzowy numer rock/metalowy. Nie obyło się także do mrugania w kierunku Eltona Johna w songu przy pianinie Here for You, przesłodzonym i z bardzo ograną melodią.
Osbourne śpiewa przeciętnie, zachowawczo i pierwszoplanową postacią jest na tej płycie Zakk Wylde. Gra kapitalne sola nawet tam, gdzie tego się człowiek zupełnie nie spodziewa i często te muzyczne pomysły, które się w nich pojawiają, mogłyby stanowić kanwę bardzo dobrych kompozycji. Brzmieniowo płyta ta niczym się nie wyróżnia, poza dobrym ustawieniem sekcji rytmicznej i ciekawym, aczkolwiek może zbyt ponurym soundem gitary.

Generalnie i tak jest nieźle, bo Ozzy Osbourne proponuje coś, co się z nim realnie kojarzy, ale poziom samych utworów jest wyjątkowo przeciętny. Płyta dla jednych zupełnie nieważna w dorobku, dla innych próbująca coś udowodnić. Z historycznego punktu widzenia bardzo istotna, bo ostatnia, gdzie słynnemu wokaliście towarzyszy Zakk Wylde.


ocena: 5/10

new 14.02.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Ozzy Osbourne - Scream (2010)

[Obrazek: R-2334043-1277744421.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Let It Die 06:05
2. Let Me Hear You Scream 03:26
3. Soul Sucker 04:22
4. Life Won't Wait 05:07
5. Diggin' Me Down 06:03
6. Crucify 03:30
7. Fearless 03:42
8. Time 05:31
9. I Want It More 05:37
10.Latimer's Mercy 04:27
11.I Love You All 01:03

Rok wydania: 2010
Gatunek: Modern Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne- śpiew
Gus G. - gitara
Rob "Blasko" Nicholson - gitara basowa
Tommy Clufetos - perkusja
Adam Wakeman - instrumenty klawiszowe
oraz
Kevin Churko - perkusja


I pożegnał się Zak Wylde z Ozzym i w roku 2009 zastąpił go Gus G. Trudno znaleźć drugiego takiego gitarzystę jak on, który odniósłby tak ogromny sukces i to nie tylko w jednym zespole. W tym czasie był już poza DREAM EVIL i MYSTIC PROPHECY i pozostał w zasadzie tylko FIREWIND. Nowe wyzwanie. Także dla syna Ricka Wakemana -Adama.

Gus G. gra źle na tej płycie wydanej we wrześniu 2010 przez Epic. Gra źle nawet w tych utworach, które tu, w tej nowocześnie podanej eklektycznej masie sprawiają wrażenie minimalnie lepsze. Umysły na nowinki trzeba mieć otwarte, ale eklektyzm w prymitywnej formie, reprezentowany przez Let It Die,I Want It Moreczy Latimer's Mercypo prostu poraża. Osbourne tworzy post hardcore i post metal nie mając chyba pojęcia o sensie takiej muzyki. A może bezsensie? Tym bardziej, gdy się to łączy z tak marnym pop metalem i czy co tam jest w Let Me Hear You Scream. Ciężko i bez sensu w Soul Sucker, Fearless i gdyby może tylko jeszcze była tu jakaś godna uwagi melodia. Nie ma, nie ma jej także w Life Won't Wait i ta cukierkowa łagodność brzmi tu fałszywie. Time to chyba najgorszy z tych onirycznych songów O.O. jaki pojawił się na jego płytach.
Gus G. nie istnieje i nie istnieje tu nikt inny, nawet Osbourne, który śpiewa marnie i jest często wspomagany elektronicznym podrasowaniem. Wstyd, zwłaszcza na taką skalę. Stylistyka modern około metalowego grania kontynuowana jest w teoretycznie bardziej ponurym Diggin' Me Down oraz w Crucify, gdzie być może Ozzy śpiewa na tej płycie najlepiej i najbardziej w swoim własnym stylu. Do tego parę riffów grunge zapożyczonych od SOUNDGARDEN.

Nijaki sound z mocno podbitą w dołach gitarą, przesterowanym basem, sztucznie sterylny i nieciekawy. Robert Carl Ludwig w masteringu mocno odszedł od stosunkowo przyjemnie brzmiącego "No More Tears".
Im kto starszy tym za młodszymi dziewczynami się ogląda. Osbourne ponadto zerka na trendy i chce być trendy. Daleko mu jednak do tych, którzy w tych trendach mają coś do powiedzenia.
Osbourne żegna się tu słowami "I Love You All". Fajnie, ale tym razem zupełnie bez wzajemności.


ocena: 1,5/10

new 17.02.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#11
Ozzy Osbourne - Ordinary Man (2020)

[Obrazek: R-14820081-1582228202-7519.png.jpg]

Tracklista:
1. Straight to Hell 03:46
2. All My Life 04:18
3. Goodbye 05:34
4. Ordinary Man 05:02
5. Under the Graveyard 04:57
6. Eat Me 04:19
7. Today Is the End 04:06
8. Scary Little Green Men 04:21
9. Holy for Tonight 04:52
10.It's a Raid 04:21
11.Take What You Want 03:50 (bonus track)

Rok wydania: 2020
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne - śpiew
Special Guest:
Sir Elton John - śpiew i pianino ("Ordinary Man")
oraz:
Post Malone - śpiew (10,11)
Travis Scott - śpiew (11)
Andrew Watt - gitara
Duff McKagan - gitara basowa
Chad Smith - perkusja
Charlie Puth - instrumenty klawiszowe (1)
Nathan Perez - instrumenty klawiszowe (5,8)
Louis Bell - instrumenty klawiszowe (10)
Slash - gitara (1,4)
Tom Morello - gitara (8)


Pięćdziesiąt lat na scenie, pięćdziesiąt lat minęło od pierwszej płyty BLACK SABBATH i czterdzieści od pierwszej solowej OZZY OSBOURNE. Fenomen.
Rok 2020 to kolejna po dekadzie płyta Osbourne'a "Ordinary Man", wydana w lutym przez Sony. Płyta w składzie zupełnie nowym, czy raczej po raz pierwszy Osbourne i goście. Goście znani w metalowym świecie, jak Slash i Duff McKagan z Gunsów, znani w świecie rocka, jak... Elton John, Chad Smith z RED HOT CHILLI PEPPERS i Tom Morello z RAGE AGAINST THE MACHINE, oraz wschodząca gwiazda pop i rocka Post Malone. Do tego gitarzysta z ekipy Post Malone'a Andrew Watt, który wcześniej krotko współpracował z takimi asami jak Glenn Hughes i Jason Bonham.

Można by powiedzieć - rockowy skład - rockowy album, ale do końca tak nie jest. Osbourne zachował równowagę pomiędzy rockiem a heavy metalem, a ten dosyć mocno nawiązuje do czasów "No More Tears" (Holy for Tonight, All My Life,Today Is the End). Nawiązuje łagodnymi, melancholijnymi melodiami, spokojnym klimatem, czytelnymi aranżacjami z kilkoma bardzo udanymi solami Watta. Tradycyjnie, retro, w klasycznym stylu Osbourne'a z lat 80tych, bezpiecznie i zachowawczo, choć bonusowy Take What You Want to takie wyciągnięcie ręki z pop rockiem do trzech pokoleń i udział tu Post Malone'a i równie popularnego w niemetalowych kręgach Travisa Scotta jest z pewnością nieprzypadkowy. Odrobina nowocześnie podanego rock/metalowego szaleństwa w It's a Raid przypomina trochę szczęśliwe czasy "No Rest For the Wicked", no i pokazuje, jak fantastycznym wokalistą jest zaczynający niegdyś od hip hopa Post Malone. Dla najstarszych i najbardziej nobliwych fanów Ozzy łączy siły z Eltonem Johnem w eltonowskim raczej bezbarwnym songu przy pianinie Ordinary Man.
W tym towarzystwie całkiem dobrze prezentuje się stylizowany na BLACK SABBATH lat 70tych, czy jak kto woli stonerowy Goodbye, oraz przede wszystkim fenomenalny, pełen specyficznego uroku i wybornych zagrywek gitarowych Under the Graveyard. Moc! Inne kompozycje są lepsze i gorsze, wykonane solidnie, czasem z jakąś nutą modern, i w tym momencie zaczyna się palić niestety czerwona lampka.

Bardzo cieszy wyborna form wokalna Osbourne'a, który tu zadziwia mocą i czystością swojego głosu. Naprawdę już dawno tak dobrze nie śpiewał. Wielkie brawa! David Kutch nie jest może pierwszoplanową postacią metalowego masteringu, ale brzmienie basu jest znakomite, podobnie jak przestrzennej perkusji, a przestery gitary interesujące. Czyste, klarowne, przyjemne brzmienie środka metalowego.

Po wszelkiego rodzaju eksperymentach ostatnich 25 lat w twórczości Osbourne'a pojawiła się płyta nostalgiczna, nawiązująca do korzeni i źródeł, pozbawiona modernistycznego muzycznego bełkotu, próbująca połączyć, a nie dzielić pokolenia. Płyta mało odkrywcza, z bardzo umiarkowanym nasyceniem metalową przebojowością, ale za to emanująca takim specyficznym dostojeństwem wokalisty, który pod muzykę metalową kładł podwaliny pół wieku wcześniej.
Album do oceny bardzo trudny, bo z jednej strony killerów i hitów poza Under the Graveyard brak, ale z drugiej tak to zostało starannie i ze smakiem zrobione.

No i jest trochę harmonijki Osbourne'a...



ocena: 7/10

new 23.02.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#12
Ozzy Osbourne - Patient Number 9 (2022)

[Obrazek: ODQtOTg2OS5qcGVn.jpeg]

Tracklista:
1. Patient Number 9 07:21
2. Immortal 03:03
3. Parasite 04:05
4. No Escape from Now 06:46
5. One of Those Days 04:40
6. A Thousand Shades 04:26
7. Mr. Darkness 05:35
8. Nothing Feels Right 05:35
9. Evil Shuffle 04:10
10.Degradation Rules 04:10
11.Dead and Gone 04:32
12.God Only Knows 05:00
13.Darkside Blues 01:47

Rok wydania: 2022
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Ozzy Osbourne - śpiew
oraz:
Tony Iommi - gitara (4, 10)
Jeff Beck - gitara (1, 6)
Mike McCready - gitara (2)
Zakk Wylde - gitara (3, 7, 8, 9)
Eric Clapton - gitara (5)
Robert Trujillo - gitara basowa
Chad Smith - perkusja
Taylor Hawkins - perkusja


9 września 2022 Wielki Ozzy Osbourne, niezniszczalny i wciąż twórczy, przedstawia godzinę nowej metalowej muzyki. Album wydała wytwórnia Epic, w Japonii natomiast Sony i zapewne tych wydań pojawi się znacznie więcej. Osbourne i przyjaciele, także grający z nim wcześniej w jego zespole, Osbourne i megagwiazdy, ikony rocka w najróżniejszych odmianach. Jeff Beck, Eric Clapton, PEARL JAM, RED HOT CHILI PEPPERS. W pewnym sensie Wielka Gala Muzyczna.

Najważniejsza jest jednak sama muzyka. Tak, jest heavy metal, przy czym w tym przypadku to pojemne pojęcie bardzo się przydaje jako właśnie pojemne. Tak bardzo by się chciało usłyszeć ten pełen radości z grania zakręcony pozytywnie heavy metal z "No Rest for the Wicked". Jak dawno to było. Teraz jednak Ozzy patrzy na wszystko z innej perspektywy i jest, zresztą od dawna, znacznie bardziej muzycznie uniwersalny. Źle, jeśli jest to na granicy eksperymentu. Tu ta granica gdzieś się raz pojawia, raz znika, rozmywa się w delikatnym mroku czy półmroku raczej, ale przecież i w półmroku można czasem usłyszeć piękne melodie. Psycho horror rock metal w tytułowym miejscami jest fajny, jednak pewnie głównie w refrenie i wtedy, gdy tak pięknie gra Jeff Beck. Utrzymana w tym stylu cała płyta byłaby co najmniej interesująca... Jest tu jednak dużo tego grania przeciętnego, bez realnego pomysłu na coś więcej niż ekspozycję Gwiazdy Centralnej i pozorna energia wykonania w takich utworach jak Immortal jest po prostu pozorna, a melodie ograne i Mike McCready jest bardziej interesujący niż lider. No tak, Eric Clapton w One of Those Days, ale to takie miałkie, trywialne jest w rockowej powszedniości. Wielka nuda w A Thousand Shades i tu Jeff Beck niczego nie ratuje, bo mamy występ a la Sir Elton John i tylko. Bardzo nieciekawe wypełniacze rock/metalowe to Dead and Gone i God Only Knows, zupełnie nieudany, przypominający nudne numery bez ikry i iskry z lat 80tych z tych słabszych płyt. Coś się jednak wypaliło, jeśli chodzi o współistnienie muzyczne Osbourne'a i Zakka Wylde. Coś się wypaliło bardzo dawno i tam, gdzie gra Wylde jest po prostu nudny, alternatywny metal z akcentami heavy w Parasite i Evil Shuffle, rozpoznawalna przeciętność z odrobiną łagodności i starego BLACK SABBATH w Mr. Darkness, to samo bez BLACK SABBATH w Nothing Feels Right z nutą nachalnej refleksyjności. Z Iommi to wygląda nieco lepiej w Degradation Rules i jest nawet harmonijka. Taka połowa lat 70tych w nieco nowszej oprawie i w No Escape from Now też podobnie, przy czym z tej kompozycji wynika najwięcej dla klasycznego heavy metalu w ciągu tej godziny.

Coś tu grają te gwiazdy, coś tu dobrze śpiewa niezniszczalny Ozzy, ale tak naprawdę to nie bardzo wiadomo co, i w pamięci zostają jakieś urywki, jakieś fragmenty wyrwane z poszczególnych kompozycji i na pewno nie wszystkich. W pewnym momencie zaczyna to wszystko męczyć także tym dziwnym soundem. Trudnym do opisania, ale nie do końca wynikającym z kanonów klasycznego heavy metalu. No tak, ale tu klasycznego heavy to za wiele nie ma.
Suma gwiazd nigdy nie tworzy wartości dodanej, gdy pomysłu na dobrą muzykę metalową brak. Tu brak. Może następnym razem.


ocena: 4/10

new 9.09.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości