Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.251
Pale Divine - Thunder Perfect Mind (2001)
Tracklista:
1. Amplified 11:18
2. Magic Potion 05:33
3. Judas Wheel 10:05
4. Pale Divine 05:17
5. Gods, Monsters and Men 03:41
6. Dream Flower 00:40
7. Star Child 05:51
8. Devil's Mark 05:36
9. 20 Buck Spin (Pentagram cover) 03:35
10. Dark Knight 06:18
Rok wydania: 2001
Gatunek: Stoner/Doom/Heavy Metal
Kraj: USA
Skład:
Greg Diener - śpiew, gitara
Jim Corl - gitara basowa
Darin McCloskey - perkusja
PALE DIVINE powstał w roku 1995 w Glen Mills (Pennsylvania) z inicjatywy Grega Dienera i Darina McCloskey'a.
Debiutancki album Amerykanów wydany przez Game Two Records nie poddaje się prostym klasyfikacjom gatunkowym. Jest to momentami zaskakująca mieszanka doom metalu, klasycznego metalu lat 80tych o epickim zacięciu, hard rocka, stonera i rocka lat 70tych z elementami psychodelii.
Album otwiera zadziwiający 11-minutowy "Amplified", dynamicznie zagrany stoner/psychodelic rock z wokalem Grega Dienera robionym trochę pod Leblinga z PENTAGRAM. Zresztą wpływ PENTAGRAM tu jest słyszalny, mamy nawet cover "20 Buck Spin", gdzie zaśpiewał... Liebling. "Amplified" to numer fantastyczny i często uznawany jednocześnie za największe dokonanie tego zespołu. Czy jednak pozostałe kompozycje odstają poziomem? Tak bym nie powiedział. "Magic Potion" to także świetna rzecz, z ryczącym wokalem, ciętymi riffami i bujającą melodią.
Skoro przy gitarze jesteśmy. Wyczyny Grega Dienera są tu wyborne, a wyczucie konwencji perfekcyjne. Niekiedy jednym udanym zagraniem kasuje całe albumy z podobną muzyką.
Jest w tym duch TROUBLE i to słychać bez wątpienia. "Judas Wheel" to lekko zakręcony, klasyczny, wolniej zagrany heavy metal, a znów "Pale Divine", to jasny hołd dla TROUBLE, choć w chłodnym wydaniu. Niesamowite solo w tle głównego motywu. "Gods, Monsters and Men" to utwór instrumentalny, który mocno wkracza w obszary średnio-późnego CATHEDRAL. Zadziwia lekkość wykonania. Delikatną stronę zespołu pokazuje nastrojowy "Star Child", gdzie krzyżują się drogi klasycznego heavy i BLACK SABBATH z lat 70-tych. Traktujący o wiedźmach to obok otwieracza mój ulubiony utwór na tym albumie, pełny psychodelicznego klimatu rocka lat 70 tych i znakomitych zagrywek gitarowych. "Dark Knight" według mnie jest słabszy od pozostałych. Śpiewa tu Liebling, nie ma też gitarowego klimatu pozostałych kompozycji. Przypomina to Pentagram w mniej surowej wersji. Natomiast fajny jest cover "20 Buck Spin" i powiem, że bardziej mi pasuje od oryginału.
Album ma bardzo dobre brzmienie, może poza utworami z wokalem Lieblinga. Jest to jedna z najbardziej interesujących płyt w szeroko rozumianym doom/stoner metalu z USA.
Abecadło i klasyka już dziś. Najwyższych lotów.
Ocena: 9.5/10
25.11.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.251
Pale Divine - Eternity Revealed (2004)
Tracklista:
1. Morphia 01:37
2. Crimson Tears 04:18
3. Sins of the Fallen 05:55
4. Martyrdom 05:44
5. Blind Faith 04:30
6. Serpent's Path 06:51
7. Ever After 04:57
8. Drowned Out 03:37
9. Lord of Sorrow 05:46
10. Solitude (Candlemass cover) 08:31
Rok wydania: 2004
Gatunek: doom metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Greg Diener - śpiew, gitara
Jim Corl - gitara basowa
Darin McCloskey - perkusja
Mimo że pierwszy album zespołu został bardzo dobrze przyjęty, to na następny przyszło czekać trzy lata, a wydawcą była tym razem amerykańska wytwórnia Martyr Music Group.
Ewolucja nastąpiła nie tylko w brzmieniu, ale i w samych źródłach, z jakich zespół czerpał. Dużo cięższe brzmienie, masywne, z mocną sekcją rytmiczną i dużo więcej zarówno BLACK SABBATH w solówkach, jak i CATHEDRAL w samym podejściu do psychodelicznego klimatu. Jednocześnie wyraźnie się uwidocznił wpływ SAINT VITUS, przy czym w znacznie wzmocnionej formie i te elementy stylu SAINT VITUS brzmią tutaj znacznie bardziej energicznie i potężniej.
"Eternity Revealed" całościowo jednak takiego wrażenia jak debiut nie robi. "Crimson Tears" i "Sins of the Fallen" to kompozycje na poziomie dobrym, ale dopiero oparty na znakomitym riffie głównym "Martyrdom" daje pełną satysfakcję z odsłuchu. Także rozegrany w specyficznym tempie stonerowy "Blind Faith" trzeba uznać za godny nazwy Pale Divine. Ogólnie album jakby celowo skonstruowany tak, aby melodyjność i siła riffów narastała z każdą kompozycją, bo jak inaczej nazwać wyśmienity "Serpent's Path". Zagrywki gitarowe Dienera zachwycające. "Ever After" może nie ma aż tak wybornej melodii, ale motoryka uzyskana dzięki umiejętnie rozplanowanym powtarzalnym riffom doskonała i ten utwór bardzo buja. Wolniejszy "Drowned Out" jest surowy i nieco wyhamowuje całość albumu. Wolny jest również wyraźnie doomowy "Lord of Sorrow", zagrany z żelazną konsekwencją od początku do końca. Warto zauważyć, że tu wokal jest lekko schowany za gitarę, a łagodne zaśpiewy zbliżone do szkoły brytyjskiej. Na koniec jeszcze cover "Solitude" Candlemass. Instrumentalnie trudno coś zarzucić, ale bez Marcolina brzmi to blado. Nie ma magii wyjącego mnicha i tyle.
Album ma kilka słabszych punktów, jak na przykład niezbyt udany początek i niefortunnie wybrany cover. Ma jednak masę wybornych riffów, selektywne brzmienie i bardzo udane partie perkusji.
Płyta odmienna od poprzedniej. Góruje moc i siła.
Ocena: 8.5/10
25.11.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.251
Pale Divine - Painted Windows Black (2012)
Tracklista:
1. Nocturne Dementia 06:36
2. The Prophet 05:25
3. Angel of Mercy 09:10
4. End of Days 09:29
5. Black Coven 06:11
6. The Desolate 11:34
7. Shadow Soul (The Awakening) 09:48
8. Painted Windows Black 09:27
Rok wydania: 2012
Gatunek: Doom metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Greg Diener - śpiew, gitara
Jerry Bright - bas
Darin McCloskey - perkusja
Po pięciu latach milczenia PALE DIVINE powraca jako trio i z dawką ponad godziny metalu w stylu tradycyjnego doom, a płyta została wydana przez Shadow Kingdom Records w marcu.
To osiem kompozycji, długich i bardzo długich z instrumentalnym "Nocturne Dementia" na początek, zaskakującym sporą szybkością, gitarowymi odniesieniami do BLACK SABBATH i klasycznego heavy metalu i niedającym odpowiedzi na to co tym razem grupa zaproponuje na swojej czwartej płycie. Zawsze jakoś zaskakiwali, tym razem, także w "The Prophet", nawiązaniami w znacznej mierze do wcześniejszych nagrań GRAND MAGUS oraz wyborną, po prostu wyborną formą wokalną Grega Dienera. To nie jest tylko wynik specyficznego ustawienia jego głosu zdecydowanie na przedzie, ale naturalnej mocy emisji, która bez wątpienia kruszy żelazobeton. W tym utworze Diener pokazuje jak śpiewać epicki gotycki heavy/doom i jak przy tym zagrywać gitarowe ozdobniki w stylu Iommiego. Podstawą albumu są jednak te najdłuższe utwory i najdłuższy z nich "The Desolate" to majstersztyk pustynnego mrocznego doom metalu, zbudowany z granitowych monumentalnych riffów i apokaliptycznych ekstatycznych solówek przy miarowej perkusji i bardzo spokojnej wokalnej narracji. Potęga zwalistych doomowych zagrywek to również powoli rozwijający się "End of Days" z każdą minutą coraz bardziej dramatyczny, a cały czas nieubłagany. Zdominowany jest przez jeden kapitalny riff wykorzystywany w najważniejszych momentach, a jeśli jest w tej kompozycji stoner, który średnio wyszedł na płycie poprzedniej, to tym razem wyszedł rewelacyjnie.
Tytułowy "Painted Windows Black" to przewaga melodyjnego melancholijnego klimatu typowego dla szkoły brytyjskiej, a ta melodia łagodna i piękna... jak i łagodne powtarzalne zagrywki gitarowe Dienera. Tak, jak we wstępie do "Shadow Soul (The Awakening)" potrafi zagrać mało kto, kiedyś BLACK SABBATH, dziś poza PALE DIVINE kilka grup, które wiedzą jak wykorzystać perkusję w doom metalu. Do tego rewelacyjne partie basu, zresztą wbijającego głazy w ziemię na całym LP. Ten utwór w ciekawy sposób zbudowany został z naprzemiennych łagodnych "jamowych" jazz rockowych partii i morderczych wolnych ciężkich fragmentów z wokalem Dienera, chyba tu najlepszym na całym albumie. Małe arcydzieło progresywnie potraktowanego doom metalu. Podręcznikowy dostojny posępny doom w "Black Coven" rozegrany został z wielką swobodą i wyczuciem, a szybka partia z solem gitarowym jest tu dodatkowo pozytywnie zaskakującym elementem. Natomiast "Angel of Mercy" jest najbliższy konwencji epic heavy/doom, jednak z naciskiem na doom wykorzystaniu gitary solowej na równi z głosem wokalisty.
Realizacja dźwięku doskonała. Takiej perkusji na doomowych albumach nie słucha się zbyt często, podobnie jak basu. Ogólnie potęga soundu niezaprzeczalna.Niezaprzeczalne jest także to, że PALE DIVINE powrócił triumfalnie, nagrywając płytę melodyjną, monumentalną klimatyczną i rozegraną perfekcyjnie.
Doomowa uczta.
Ocena: 9,6/10
27.03.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.251
Pale Divine - Consequence of Time (2020)
Tracklista:
1. Tyrants & Pawns (Easy Prey) 05:29
2. Satan in Starlight 04:23
3. Shadow's Own 02:51
4. Broken Martyr 04:33
5. Phantasmagoria 05:28
6. Consequence of Time 10:18
7. No Escape 03:43
8. Saints of Fire 05:58
Rok wydania: 2020
Gatunek: heavy/doom metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Greg Diener - śpiew, gitara
Dana Ortt - śpiew, gitara
Ron Mcginnis - gitara basowa
Darin McCloskey - perkusja
Ponieważ mieszanka doom, stoner, clasic heavy i blues rocka nie bardzo przypada mi do gustu, więc darowałem sobie ocenę albumu "Pale Divine" z roku 2018. PALE DIVINE to jednak zespół, który nigdy nie gra tego samego i "Consequence of Time" wydany przez Cruz del Sur Music w czerwcu 2020 jest płytą wartą uwagi.
W roku 2019 rozwiązany został zespół BEELZEFUZZ, gdzie występowali także Diener i McCloskey i znany z tej grupy Dana Ortt pojawił się w składzie PALE DIVINE. Pojawiły się także odniesienia do heavy/ doomowego grania BEELZEFUZZ na "Consequence of Time". Jeśli jednak BEELZEFUZZ miał poza doom inklinacje czysto rockowe, to teraz w PALE DIVINE akcent został przesunięty bardziej w stronę classic heavy epic, przynajmniej w kilku z tych kompozycji.
Świetnie to wyszło w dostojnym Tyrants & Pawns (Easy Prey) pełnym epickich zagrywek gitarowych i zbudowanego na wyrazistym motywie przewodnim, tak jak to bywało na starych albumach ekipy Dienera, a jeszcze dawniej u LONGINGS PAST. Majestatycznie buja ta kompozycja z wybornym zestawem solówek o ogromnej dawce dramatyzmu. No Moc, po prostu! Ekipa nie zapomina o stoner odniesieniach do BLACK SABBATH w równie epickim, zagranym w umiarkowanie szybkim Satan in Starlight i jak zwykle te gitarowe zagrywki w stylu Iommi są powalające. Gdy jest więcej stonera w Shadow's Own jest po prostu stoner zagrany przez kompetentnych muzyków, a gdy ten stoner łączy się ze starohardockową tradycją, to jest tak sobie, oczywiście poza kapitalnymi zagrywkami obu gitarzystów. Sporo z tego klimatu, który tworzyli w roku 2018. Za to heavy/doomowy klimatyczny song Phantasmagoria z lekko przesterowanymi gitarami jest bardzo interesujący, także w opcji wplecenia gitary akustycznej na planie drugim i bardzo wyważonej i oszczędnej gry perkusisty. W tym miejscu jednak znakomite wrażenie z początku albumu nieco się rozmywa i rozwiewa...
Na krótko. Kolos tytułowy Consequence of Time to fenomenalny popis PALE DIVINE w opcji heavy/doom, w spokojnym rozgrywaniu krążących motywów, w elegancji prostej, rozpoznawalnej melodii, no i ten czas, gdy tylko śpiew milknie, jest wykorzystany na czarowanie słuchacza wirtuozerskimi duetami gitarowymi, powiązanymi wzajemnie ze sobą w zdumiewająco precyzyjny sposób. I potężne, budzące respekt wokale! No Escape... No tak, pewnie najwięcej z BEELZEFUZZ i mocno to buja w rockowej stylistyce. Buja, ale jednak ten numer jest pod względem aranżacyjnym znacznie prostszy od pozostałych.
Wreszcie Saints of Fire, łagodnie zaśpiewany epic heavy ma kilka po prostu fenomenalnych momentów, ale w pewnych momentach to też i trochę zawisa, i te najwolniejsze partie stanowią mały zgrzyt w stosunku do reszty. Także partie solowe gitarzystów są dużo mniej atrakcyjne, niż we wskazanych wcześniej najbardziej uderzających utworach.
Generalnie - album różnorodnych inspiracji, ale zasadniczo niewykraczających poza różne podgatunki heavy/doom
Wspaniale brzmią blachy, wspaniale brzmią bębny. Ogólnie jest to doskonale dobrany sound, znacznie bardziej interesujący niż ten z roku 2018, mający pewne cechy nowoczesne, ale tylko w ekspozycji bardzo tradycyjnego soundu stoner/doomowych gitar. Takie trochę classic heavy to jest poza solami i jest bardzo, bardzo dobrze pomyślane.
Niby tradycyjnie, w ramach pewnej mocno ogranej już metalowej konwencji, ale wszystko to prezentuje się świeżo i barwnie. No i te partie gitarowe, po prostu zniewalające, nawet jeśli kompozycja mniej interesująca.
Klasycy z Pennsylvanii wsparci przez wybornego Dana Ortta pokazują metalowy pazur.
ocena: 8,4/10
new 27.06.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.251
Pale Divine - Cemetery Earth (2007)
Tracklista:
1. The Eyes of Destiny 06:10
2. Fire and Ice 05:13
3. Broken Wings 05:55
4. (I Alone) The Traveller 08:28
5. Cemetery Earth 10:57
6. Empyrean Dream 01:47
7. The Seventh Circle 04:50
8. Soul Searching 05:00
9. Shadows of Death 05:40
10. The Conqueror Worm 06:34
Rok wydania: 2007
Gatunek: doom metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Greg Diener - śpiew, gitara
John Gaffney - gitara basowa
Darin McCloskey - perkusja
W roku 2006 nowym basistą PALE DIVINE został John Gaffney, publicysta i ekspert od twórczości CANDLEMASS, po tym jak w 2005 Jim Corl zakończył metalową muzyczną karierę.
Z nim w składzie zespół nagrał kolejny album, który został wydany tym razem przez szwedzką wytwórnię I Hate Records w kwietniu 2007 roku.
Tym razem postawili na doom w klasycznej postaci i z pewnymi domieszkami stoner, czy może raczej oldschoolowych odniesień do BLACK SABBATH, choć nie brak i momentów zaskakujących gatunkowo, ale to w końcu przecież PALE DIVINE. Rozpoczyna się to wszystko fenomenalnym riffem głównym w The Eyes of Destiny i spokojnie rozgrywają to w klasycznej, lekko epickiej konwencji do samego końca. Może Diener jest na tej płycie w minimalnie słabszej formie niż poprzednio, ale jako gitarzysta wygrywa prawdziwe cudeńka i kilka takich zachwycających zagrywek można usłyszeć w Fire and Ice, gdzie zasadniczo grają power doom zbliżając się w szybkich partiach do MEMORY GARDEN. W tym czasie grupy amerykańskie zaczęły śmielej sięgać po połączenia classic heavy i doom i znakomicie to zrobił PALE DIVINE w bardzo melodyjnym Broken Wings z apokaliptyczną partią gitarową Dienera w części pierwszej i transowym gitarowym zakończeniem. Średnie tempa, miarowo, momentami surowo jak stary PENTAGRAM.
Z dwóch najdłuższych kompozycji (I Alone) The Traveller wydaje się być utworem niewykorzystanych możliwości. Trudno sobie wyobrazić bardziej wypolerowane rozgrywanie doom metalu z domieszką stoner niż to z początku tej kompozycji. Trochę to jednak siada w refrenach, gdzie ta melodia idzie nie w tym kierunku, który nadałby jeszcze więcej dramatyzmu... Na pewno jednak wrażenie robi kolejny gitarowy popis lidera (ileż emocji w drugim solo!) i to jak umiejętnie go tu wspiera John Gaffney. Basy są na tej płycie wyborne. Surowa, przesterowana gitara i mocne akcenty BLACK SABBATH to początek drugiego kolosa, tytułowego Cemetery Earth i to jest majstersztyk w stylistyce doom dostojnego, smutnego prawdziwym gitarowym smutkiem i przygniatającą atmosferą, przy ogromnej melodyjności zarazem. Zrobiony w podobnym klimacie The Seventh Circle jest bardzo dobry, ale już takiego wrażenia nie robi. Może zabrakło kilku cięższych riffów zamiast wykorzystania stylistyki power doom/heavy w części instrumentalnej... Za to stoner doomowy Soul Searching jest fantastyczny i czasem niesłusznie niedoceniany jako perełka z tego albumu. Coś z TROUBLE bez tego szaleńczego błysku w oku. Twarde, zwaliste riffy obruszają się na słuchacza w wolnym Shadows of Death, są kolejne zachwycające ozdobniki gitarowe i to taki doom/stoner z przewagą doom, jakiego poza PALE DIVINE nikt chyba na takim poziomie nigdy nie grał. Jaki upór, jaka bezwzględność! A na koniec zadziwiający The Conqueror Worm, heavy/doom najwyższej próby z być może najbardziej zapadają melodią z tego albumu. Poetyka metalu w umiarkowanym tempie.
PALE DIVINE potwierdza tym albumem swoją pozycję bandu kultowego na amerykańskiej scenie doom. Jest to jedyna płyta, gdzie zagrał John Gaffney. W roku 2008 odchodzi, by stać się filarem nowej, wybornej doom/heavy metalowej ekipy SINISTER REALM. Jego następcą został Jerry Bright, który zagrał na kolejnej płycie. (R.I.P. 2021).
ocena: 9,3/10
new 26.12.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|