Pegazus
#1
Pegazus - The Headless Horseman (2002)

[Obrazek: R-4985224-1381374071-7101.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Intro 01:27
2. The Headless Horsemen 05:03
3. Nightstalker 04:24
4. A Call to Arms 04:29
5. The Patriot 04:49
6. Look to the Stars 05:36
7. Dragon Slayer 03:45
8. Spread Your Wings 02:29
9. Forever Chasing Rainbows 05:43
10. Victim 03:17
11. Neon Angel 03:19
12. Ballad of a Thin Man 05:10

Rok wydania: 2002
Gatunek: Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
Rob Thompson - śpiew
Johnny Stojcevski - gitara, śpiew (12)
Robbie Stojcevski - perkusja
Cory Betts - bas (muzyk sesyjny)


W momencie gdy ta płyta była przygotowywana, skład PEGAZUS zaczął się wykruszać.
Gdy odszedł najpierw wokalista Danny Cecati, aby dołączyć do ANARION w roku 2000, nowy frontman Rob Thompson nie miał się okazji wykazać w nowych nagraniach. To głos inny i innej muzycznej oprawy wymagał. Taka oprawa powstała na tym albumie, który jednak już nie był muzyką "starego" PEGAZUS. To między innymi spowodowało, że odszedł także jeszcze przed rozpoczęciem nagrań basista Cory Betts, choć na płycie jeszcze zagrał jako muzyk sesyjny. Ostatecznie płyta ukazała się w marcu 2002 a wydawcą była wytwórnia Nuclear Blast.
Jeśli PEGAZUS można uznać za jeden z pierwszych znaczących zespołów power metalowych w Australii, to tym razem orientacja muzyczna uległa zmianie.

Cięższy, ostrzejszy PEGAZUS, mocno brytyjski i mocno ukierunkowany na lata 80-te i to, co grał JUDAS PRIEST na tych mocniejszych albumach w owym czasie. Może nawet i "Painkiller" tu jest słyszalny, ale po pierwsze Thompson to nie Halford, a po drugie nie można jednocześnie grać heavy/power i hard rocka. Takie wrażenie można odnieść słuchając "The Headless Horsemen". Rycerskie true zwrotki i hard rockowy, zbyt lekki w melodii refren nieco się ze sobą kłócą. Kompozycje nadrabiają solówkami Stojcevskiego. No te sola są znakomite, efektywne i efektowne i nawet jakby przygotowane pod cięższy jeszcze materiał. "Nightstalker" tak trochę podchodzi pod powerowo zagrany stadionowy heavy metal z USA i takie echa są słyszalne i w innych miejscach. Z pewnością najlepiej wypadają tu utwory nie za szybkie, z wyraźnie zaznaczona melodią, chóralnymi refrenami i do najciekawszych należy "A Call to Arms". Taki jest nietypowy zarówno w tym riffie głównym, jak i w solo, także bardzo specyficznym. Gdy nacisk na tę rycerską powerowość jest najważniejszy wypada to interesująco, choć już kolejny "The Patriot" w podobnym stylu cierpi na brak energii. Gdzieś tej mocy też brakuje w "Dragon Slayer", który dodatkowo ma niestety bardzo słaby refren. W przypadku PEGAZUS to się zdarza raczej rzadko. Jak zwykle PEGAZUS dobrze wypada w utworach nieco bardziej podniosłych i z melodią dumną i pod tym względem "Look to the Stars" nie odbiega od najlepszych ich kompozycji. Tu znów wzniosłe solo Stojcevskiego dodaje kolorytu i smaku, choć mogłoby być dłuższe. W przypadku tego zespołu zawsze się na coś czeka... Tym razem chyba na te nieco ponad dwie minuty "Spread Your Wings". Motyw przewodni tego songu jest znakomity i aż dziw bierze, że to w zasadzie taki szkic, z którego można było zrobić pięknego, nastrojowego kolosa. Ten motyw zupełnie nie został wykorzystany i wyeksponowany w czymś więcej niż tylko interludium z wokalem. "Forever Chasing Rainbows" jest bardzo dobrym, galopującym utworem, tu jednak chyba tych riffów na minutę jest trochę za dużo. Na tę godzinę pomysłów nieco zabrakło, bo umieszczenie tu nijakiego "Victim" i "Neon Angel" to tylko dodanie wypełniaczy, w drugim przypadku jedynie ostrzej zagranego hard rockowego utworu, udającego true heavy metal. Niczego natomiast PEGAZUS nie udaje w "Ballad of a Thin Man". Tu zaśpiewał Johnny i zaśpiewał dla Phila Lynotta. Hard rockowo, w klasycznym brytyjskim stylu. Tekst tej kompozycji zbudowany jest z tytułów utworów THIN LIZZY, a muzycznie... No cóż, do killerów Irlandczyków jednak sporo brak.
Jest też cover ACCEPT "Restless and Wild" choć tylko na części wydania. Może i dobrze, bo to wykonanie jest mało interesujące, a Thompson jednak nie ma w głosie zadziora Udo Dirkschneidera. Za to solo doprawdy udane.

Bardzo sprawnie jest ta płyta zagrana. Ładnie tu pracuje sekcja rytmiczna, cały czas jest aktywna, a Betts, mimo że już poza zespołem, słychać, że się stara. Dużo dobrych dołów i dużo dobrego podkładu pod sola gitarowe. Rob Thompson bywa często mocno krytykowany za swój występ na tym LP. Moim zdaniem niesłusznie. Jeśli ten album jest w znacznej mierze rycerskim heavy i power metalem w europejskim stylu, to to, co miał zrobić w takiej konwencji zrobił bardzo dobrze. Czysty, pewny głos, a że nie jest tu drugim Halfordem... Chyba dobrze, że nie jest. Trochę to wszystko nierówne, album krótszy lub też lepiej zaplanowany zapewne zostawiłby lepsze wrażenie, niemniej to solidna płyta z klasycznym graniem i na pewno wstydu zespołowi nie przynosi. Jednocześnie jednak ostatnia i zespół na długie lata zamilkł. Lekko poszedł w zapomnienie, gdy pojawiła się nowa australijska gwiazda BLACK MAJESTY, ale zreformowany w roku 2008 powraca z nową płytą w 2011. Już bez Thompsona, bo historia zatacza koło i tu pojawia się pierwszy frontman, Justin Fleming.


Ocena: 7.8/10

2.04.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Pegazus - In Metal We Trust (2011)

[Obrazek: R-2904583-1319819026.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Metal Messiah 05:22
2. Road Warrior 04:57
3. Old Skool Metal Dayz 04:33
4. We Live To Rock 03:40
5. Haunting Me 06:11
6. Eye For An Eye 03:32
7. Ghost Rider 03:37
8. Metal Gods 03:55
9. End Of The World 03:55
10. Death Or Glory 06:05
11. Old Skool Metal Dayz (extended) 6:14 (bonus)

Rok wydania: 2011
Gatunek: Traditional Heavy Metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
Justin Fleming - śpiew
Johnny Stojcevski - gitara, śpiew
Cory Betts - bas
Ange Sotiro - perkusja

Historia kołem się toczy. Także w metalowej muzyce i powrócił z nową płytą nieco już zapomniany PEGAZUS, którego szczyt popularności przypada na drugą połowę lat 90-tych, gdy trzema płytami zwrócił uwagę na to, że w Australii też gra się heavy metal. Potem grupa gdzieś zniknęła i ponownie pojawiła się ze swoim pierwszym wokalistą, Flemingiem, w roku 2008 i zapowiedzią nagrania nowej płyty.
Ten album pojawił się w w kwietniu 2011 i niestety jest to płyta bardzo rozczarowująca.

PEGAZUS zwrócił się ku najbardziej tradycyjnym formom klasycznego heavy metalu lat 80-tych, ku graniu typowo brytyjskiemu i w tej kategorii nie zaprezentował nic, co można by uznać za interesujące. Najwięcej tu JUDAS PRIEST z wczesnych lat 80-tych, w utworach o bardzo słabych melodiach, niekiedy zupełnie pozbawionych pomysłu refrenach.
O dobrych płytach z klasycznym heavy metalem można napisać bardzo dużo, smakować klimat, zachwycać się dynamiką, rycerskością lub heavy przebojowością i songami sławiącymi metal i balladami. Tu za bardzo nie ma o czym pisać. Jest to zbiór ogranych do bólu riffów, setki razy już lepiej wykorzystanych i jeśli ktoś tu liczy na lepsze kompozycje niż otwieracz "Metal Messiah", to się niestety przeliczy. Nuda i tuzinkowość to wszystko, co następuje i potem i co najgorsze to Fleming fatalnie wypada w refrenach. O ile jeszcze w zwrotkach jest dosyć przekonujący w tym kopiowaniu Halforda, to w refrenach zupełnie uchodzi z niego powietrze. Tak przy okazji "Metal Gods", to chyba cover utworu JUDAS PRIEST... No tak mi się wydaje.
Jak to jest zrobione lepiej nie wspominać. Pochwała heavy metalu - "Old Skool Metal Dayz". Na pewno nie w taki pozbawiony mocy sposób i z tak trywialnymi zagrywkami i chórkami. Ten numer ma zapewne duże znaczenie, bo jest dodana wersja przedłużona z udziałem trzech znanych gitarzystów, Rossa The Bossa, Shankle i Watsona. Odegrali swoje solówki i tyle.
Cała energia takich kompozycji, jak "We Live To Rock" czy "Eye For An Eye" jest pozorowana. Pozorowana i przez wokalistę i przez gitarzystę Stojcevskiego, który nie zapomniał, jak się gra na gitarze, ale zapomniał chyba, jak się gra dobre sola w heavy metalu. Bezradność w refrenie "Ghost Rider" jest rozbrajająca po prostu. Takie nieco nowocześniejsze trendy pojawiają się w "End Of The World", ale dobrze, że nie poszli tą drogą na całej płycie, bo wtedy porażka byłaby totalna. Pod koniec nieco też jest i melodic power/heavy metalu w postaci "Death Or Glory", ale ten fatalnie zaśpiewany utwór także tu nic nie wnosi.

Prostej sekcji rytmicznej w tych kompozycjach trudno coś zarzucić, tyle że Cory Betts grywał już znacznie lepiej, fakt, że w znacznie lepszych utworach. Dobra jest produkcja, stylizowana na lata 80-te w Europie i tylko może w pewnych momentach gitara nadmiernie ciężka w numerach, które stylu heavy power metal nie reprezentują. To nie jest dobra płyta z tradycyjnym heavy metalem. Jest to także najsłabszy LP PEGAZUS, wskazujący, że ten zespół na dzień dzisiejszy nie ma nic do powiedzenia.
Ostatnie lata wskazują na kryzys w klasycznych formach metalowego grania w Australii.
Grupie PEGAZUS nie udało się tej tezy obalić.


Ocena: 4.1/10

15.04.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Pegazus - Pegazus (1995)

[Obrazek: R-2750270-1451506607-5562.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Apache Warriors 04:32
2. Bastards of War 05:24
3. Speed Demon 03:21
4. Cry for the Angel 06:30
5. Pain Is My Friend 03:03
6. Pegasus 04:37
7. Our Father and the Holy Ghost 04:38
8. King of the Jungle 03:33
9. Free as a Bird 04:06
10. Past Life 04:00
11. I'm on Fire 07:38

Rok wydania: 1995
Gatunek: Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
Justin Fleming - śpiew
Johnny Stojcevski - gitara
David King - gitara basowa
Robbie Stojcevski - perkusja


Power metal w latach 90tych XX wieku w Australii dopiero raczkował i z zespołów, które przecierały szlaki do najbardziej wpływowych i znanych należał PEGAZUS. Grupa powstała w roku 1993 w Melbourne, a ponieważ o wydawcę w Australii było w tym czasie trudno, to pierwszy album został zaprezentowany jako wydawnictwo własne.

LP "Pegazus" ukazał się w marcu 1995 i został w całości nagrany i wyprodukowany w Australii.

Nie można oczywiście mówić, że w Australii nie było metalowej tradycji. Oczywiście, że była i death progressive metalowy MORTIFICATION należał już wtedy do eksportowych bandów z tego kraju, ale power metal dopiero się tu kształtował. PEGAZUS był jednym z pierwszych zespołów, który stworzył synkretyczny styl amerykańskiego brzmienia USPM i brytyjskiego tradycyjnego heavy metalu, biorącego swój początek w muzyce JUDAS PRIEST oraz grup NWOBHM.
 toŚrednio to wychodzi w epickich próbach w Apache Warriors, ale z kolei Bastards of War surowy w zwrotkach i wyjątkowo chwytliwy w chóralnym refrenie jest bardzo dobry. I tak raz lepiej raz gorzej im to wychodzi. Speed Demon to więcej NWOBHM z obszaru DIAMOND HEAD czy też ANGEL WITCH, a może nawet i RAVEN. Tu wychodzi w długim solo dobra technika gitarzysty oraz ogolne zaangażowanie całego zespołu, przy czym słychać także, że Justin Fleming to bardzo dobry wokalista o mocnym głosie i dużym wyczuciu melodii, po prostu klasyczny stabilny frontman ciągnący to wszystko do przodu. Gdy grają wolny melancholijny heavy metal, taki jaki się znajdował na prawie każdej płycie NWOBHM, pokazują prawdziwą klasę. Piękne wokale, piękne basy i doskonałe przejścia perkusisty można usłyszeć w znakomitym songu Cry for the Angel.  Nie muszą grać szybko i ostro by oczarować, wcale nie muszą... Jest też i trochę takiego bezbarwnego, choć pozującego na ekspozycję melodii power metalu w stylu amerykańskim jaki grały w tym czasie te zespoły, które nie chciały grać thrashu, ani glamu, ale jednocześnie pozostać metalowo atrakcyjnymi dla fanów melodii. Tak brzmi dosyć zadziorny i niemal punkowy w refrenie Pain Is My Friend, Pegasus oraz Our Father and the Holy Ghost  oraz King of the Jungle i środkowa część albumu ma właśnie taki charakter. Inspiracje są tu różne, nawet christian metalowe.
Typowo rockowe inspiracje lat 70 tych słychać natomiast w łagodnym songu Free as a Bird, a jeśli wsłuchać się bardziej, to może i jest tu coś z buntu rockowego drugiej połowy lat 60 tych... Ogólnie muzycznie są niepokorni w rock/metalowym Past Life o glamowych korzeniach, ale ostrej power metalowej gitarze i ciętych riffach i gang chórkach, zapożyczonych z amerykańskiego thrashu. Potrafią przy tym wzbogacić tę kompozycję bardziej alternatywną częścią środkową.
Zapewne najbardziej znaną z tego albumu jest ich muzyczne credo I'm on Fire, ponad siedem minut dynamicznego heavy i power grania w tradycji brytyjskiej z rozpoznawalnymi refrenem, ostrymi zagrywkami solowymi  gitarzysty i ogólną metalową werwą, aczkolwiek bez szczególnej finezji.

Produkcja jest wyjątkowo dobra. Znakomicie zrealizowany bas, perkusja przypominająca ustawienie tą z brytyjskiego BLITZKRIEG, czytelne ustawienie lekko wysuniętego do przodu wokalu. W żadnym wypadku nie jest to amatorska, garażowa produkcja. PEGAZUS zdobył w Australii sporą popularność i wywarł duży wpływ na kształtowanie się tamtejszej sceny heavy i power metalowej. W roku 1996 Justin Fleming odchodzi z zespołu (choć nie na zawsze), a jego miejsce zajmuje jeden z najbardziej później rozpoznawalnych australijskich wokalistów heavy metalowych - Danny Cecati.

ocena 7,4/10

new 3.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Pegazus - Wings Of Destiny (1997)

[Obrazek: R-4435196-1364806467-9697.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Wings of Steel 05:38
2. Cry Out 04:37
3. Braveheart 05:25
4. Mother Earth 05:12
5. Enchanted World 08:22
6. Life on Mars 04:06
7. The Werewolf 03:30
8. Witches Hex 07:11
9. Destiny 05:29

Rok wydania: 1997
Gatunek: Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
Danny Cecati - śpiew
Johnny Stojcevski - gitara
David King - gitara basowa
Robbie Stojcevski - perkusja


W 1996 w PEGAZUS pojawił się nowy wokalista Danny Cecati, wówczas jeszcze zupełnie nieznany i debiutujący na metalowej scenie krajowej. Grupa nagrał z nim demo, które pozwoliło na nagranie drugiej płyty w ramach kontraktu z lokalną wytwórnią Metal Warriors.

Płyta zawiera typowy dla Australii konglomerat amerykańskiego heavy i power metalu oraz brytyjskiego klasycznego heavy  nacechowanego melodyką NWOBHM, choć słyszalne są i wpływy bardziej klasycznych grup z UK. Otwarcie w postaci rytmicznego i rycerskiego Wings of Steel jest bardzo dobre i co ciekawe to dla odmiany taki niemiecki melodyjny heroiczny heavy metal, jaki kilka lat później zagrał na swoim debiucie MAJESTY. Długie solo Stojcevskiego jest jednak osadzone w stylistyce amerykańskiej.
Zdecydowanie brytyjski jest natomiast zwarty i wsparty krzyczanymi chórkami Cry Out z ciętymi riffami NWOBHM i nieskomplikowaną melodią. Także The Werewolf to bardzo przeciętne odwzorowanie stylistyki NWOBHM z obszaru Newcastle. Trochę kontrowersyjnie prezentuje się dosyć ciężko obudowany riffami w stylu BLACK SABBATH powolny i epicko podany Braveheart. Tego BLACK SABBATH jest tu nieco za dużo i zupełnie niepotrzebnie pojawia się także pierwsze solo w stylu Iommiego. Po raz kolejny PEGAZUS bardzo dobrze poradził sobie w nastrojowym wstępie do Mother Earth, gdzie Cecati, śpiewający na tej płycie znakomicie pokazał dodatkowo klasę w łagodnym bardzo rockowym wokalu. W dalszej części jest to jednak mało kreatywny heavy metal oparty na kilku granych w kółko riffach i takiej sobie melodii. Najdłuższy Enchanted World cierpi na nadmiar drobnych wartości i pewnego niefortunnego wykorzystania aranżacji typowej dla IRON MAIDEN, a druga część jest trochę niespójną mieszanką patetycznego heavy metalu i gwałtownych ataków sekcji rytmicznej, trzeba jednak przyznać, że Cecati śpiewa tu fenomenalnie, a solo gitarowe bardzo dobrze dopowiada opowiedziana przez niego historię. Kompozycja instrumentalna Life on Mars wprost odnosi się do podobnych IRON MAIDEN i to bliski kuzyn Czyngiz -Chana. W Witches Hex Australijczycy nawiązują do monumentalnych i uroczystych kompozycji MANILLA ROAD w wolnym tempie, wykorzystują także zmiany tempa i delikatne interludium oraz pomysłowość gitarzysty w budowaniu interesującego solo.
Zakończenie jest w zasadzie do połowy niemetalowe, bo Destiny to taki utwór w pierwszej części tylko przy pianinie, na którym zagrał gitarzysta i w sumie to taki pompatyczny prekursor AVANTASIA i podobnych rzeczy.

Na pewno na pochwałę zasługuje Cecati, Stojcevski zagrał kilka wysokiej kasy solówek, ale to po prostu tylko dobra płyta wskazująca na rodzący się synkretyczny heavy metal australijski z brzmieniem stanowiącym wypadkową amerykańskiego surowego brzmienia gitary i "angielskiej" wyrazistej sekcji rytmicznej.
Być może ten album pozostałby lokalną ciekawostką z Melbourne, ale  w roku 1998 wydała go ponownie Metal Blade i grupa wzbudziła zainteresowanie w USA i Europie, stając się pierwszym z szerzej znanych nieekstremalnych bandów z Australii.

ocena 7/10

new 11.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Pegazus - Breaking the Chains (1999)

[Obrazek: R-2665024-1407151103-8833.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Metal Forever 04:36
2. The Crusade 07:43
3. Queen Evil 06:27
4. Breaking the Chains 04:11
5. Tears of the Angels 04:06
6. Chariots of the Gods 07:15
7. Emerald Eyes 02:40
8. Bastards of War 05:32
9. Apache Warriors 03:43

Rok wydania: 1999
Gatunek: Heavy Metal/Power Metal
Kraj: Australia

Skład zespołu:
Danny Cecati - śpiew
Johnny Stojcevski - gitara
Cory Betts - gitara basowa
Robbie Stojcevski - perkusja

W roku 1999 PEGAZUS był już zespołem rozpoznawalnym nie tylko w Australii, ale i poza tym kontynentem, a dodatkowym atutem był kontrakt ze słynną wytwórnią Metal Blade, który wydała trzeci album zespołu w listopadzie 1999.
W składzie pojawił się basista Cory Betts, jeden z lepszych basistów australijskich, który jednak z niejasnych powodów szczególnie błyskotliwej kariery potem jednak nie zrobił.

Album otwiera Metal Forever, taki typowy true metal w stylu średnio szybko zagranych numerów MANOWAR, solidny choć bez błysku, ale z pewnością godzący gusta fanów classic metalu ze wszystkich kontynentów. Ogólnie zresztą PEGAZUS stara się tu zabrzmieć uniwersalnie, co oczywiste, skoro album miał zasięg światowy.
Coś pomiędzy Ameryką i Niemcami w epickim heavy metalowym The Crusade znowu utworze dobrym, ale rażącym pewną wtórnością wielokrotnie wykorzystanych już motywów i stylu narracji w drugiej części. Gdzie tam przesuwa się też cień IRON MAIDEN ogólnie jednak to taka bledsza wersja wczesnego MAJESTY. W Queen Evil po dosyć bezbarwnym początku w traditional metalowej konwencji wyrasta nagle najsłynniejszy chyba i jeden z najbardziej udanych refrenów zespołu - doprawdy klasowy, pompatyczny  refren!
Cecati śpiewa wybornie z heavy zadziorem w głosie, ale czasem musi się tu mierzyć z kompozycjami trywialnymi i prymitywnymi, jak Breaking the Chains, gdzie tylko pewne maidenowskie motywy w połowie i solo są nieco więcej warte. Bardzo to naiwne w amerykańskim stylu... Mocniej, sensowniej i bardziej naturalnie zabrzmiał natomiast mocarny heavy metalowy Tears of the Angels. Trochę więcej można by się było spodziewać po epickim  i najdłuższym Chariots of the Gods . Jednak miarowe tempo i taka sobie główna linia melodyczna oraz nadspodziewanie lekki rockowy refren spycha ten utwór na plan dalszy tego albumu. Ponieważ debiut zespołu był mało znany, postanowiono uzupełnić ten album nowymi wersjami sztandarowych kompozycji z tego okresu (Bastards of War i Apache Warriors), tym razem zaśpiewanymi oczywiście przez Cecati i nagranymi zupełnie na nowo. To bardzo dobre wersje, ale czy wokalnie lepsze niż te Justina Fleminga, to już rzecz do dyskusji.

Budżet na wydanie tego albumu musiał być odpowiedni, bo pod względem produkcji i soundu jest to album więcej niż bardzo dobry. No cóż, bezpośrednim głównym producentem jest Mat Sinner, a mix i mastering to Mistrz Achim Köhler...
Oczywiście stąd liczne skojarzenia z heavy i power niemieckim. Mocna perkusja, głębokie gitary, zdecydowanie zaznaczony bas.
Album ten ugruntował pozycję PEGAZUS w Europie, szczególnie w Niemczech, gdzie w roku 1999 po jego wydaniu oraz prezentacji debiutu DUNGEON, nastąpiła nieduża, ale słyszalna w sąsiednich krajach eksplozja zainteresowania metalem australijskim, który tak na dobrą sprawę dopiero wdzierał się przebojem na sceny poza swoim kontynentem.

ocena 7,7/10

new 15.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości