Solitude Aeturnus
#1
Solitude Aeturnus - Into the Depths of Sorrow (1991)

[Obrazek: R-2453698-1399236148-6784.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dawn of Antiquity (A Return to Despair) 01:03
2. Opaque Divinity 06:24
3. Transcending Sentinels 07:35
4. Dream of Immortality 07:52
5. Destiny Falls to Ruin 05:05
6. White Ship 06:10
7. Mirror of Sorrow 07:37
8. Where Angels Dare to Tread 05:57

Rok wydania: 1991
Gatunek: Epic Doom/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew
Edgar Rivera - gitara
John Perez - gitara
Lyle Steadham - bas
John Covington - perkusja

Dawno, dawno temu, w czasach, gdy królował death metal, a wyznacznikiem rozwoju metalu był HELMET i NIRVANA, w jednym z szacownych czasopism muzycznych przeczytałem recenzję drugiej płyty tego zespołu, opatrzoną najniższą z możliwych not i stwierdzeniem, że grają jak ekipa techniczna OBITUARY po spożyciu beczki piwa. To połączenie wydało mi się interesujące, bo i piwo, i OBITUARY darzę szacunkiem. Zresztą, rzeczy kuriozalne zawsze przykuwają uwagę... A muzyka SOLITUDE AETURNUS przykuła moją już na zawsze.
Epicki heavy metal w doomowej manierze to ponoć wymysł CANDLEMASS, choć zapewne fani grania z USA powiedzą, że CIRITH UNGOL albo coś tam jeszcze innego.

SOLITUDE AETURNUS na płycie debiutanckiej trudno nazwać typowo doomowym, bo nie mieści się w ramach tego, co kształtowało się pod wpływem SAINT VITUS, inaczej też brzmi ta muzyka w porównaniu do CANDLEMASS. O ile Szwedzi z Messiahem stawiali na ciężar, mrok i generowanie klimatu średniowiecznej klasztornej celi, a śmierć była tym, wokół czego wszystko się ogniskowało, to Amerykanie z Texasu postawili na smutek i melancholię, ale skierowana ku chmurom i gwiazdom.Debiut przypadł już na czas, gdy w zespole pojawił się nowy wokalista, Lowe, choć kompozycje pochodziły także z lat wcześniejszych i pewien udział miał w ich przygotowaniu Kris Gabehart, który występował w tej grupie w latach 1987-1988.

SOLITUDE AETURNUS, stosując środki dosyć proste, w melodyce zaczerpnięte z tradycyjnego heavy metalu, a w tempach z doom, na tej płycie zdołał wygenerować niespotykany poziom melancholii.Rzadko która okładka w tak idealny sposób oddaje istotę muzyki. Ta wędrówka po zniszczonych zębem czasu ruinach budowli, których czas świetności dawno okrył mrok zapomnienia, jest jednocześnie wędrówką po Inner Space słuchacza.
Mówi się czasem, że podziały rytmiczne na tym albumie są dziwaczne, że perkusista się spóźnia, że bas gra często sam dla siebie, a nagłe zwolnienia i przyspieszenia są nieracjonalnie rozplanowane. Nic bardziej mylnego. SOLITUDE AETURNUS położył podwaliny pod nową filozofię takiego grania, które nie jest ani zbyt ciężkie gitarowo, ani brutalne, ani przygniatające, a posiada niespotykaną wcześniej rytmikę i wykorzystanie perkusji jako instrumentu więcej niż tylko grającego w sekcji.
Jest to granie ciężkie, owszem, ale tylko wtedy, gdy ciężar jest rozumiany jako bezgranicznie ciążące pokłady smutku, nostalgii i depresyjnego zamyślenia. Jest to jednak zarazem muzyka nadziei, jaką daje Lowe głosem jasnym, wysokim, przebijającym się ku niebu, jak w niesamowicie pod tym względem zaśpiewanym "Transcending Sentinels". Ten utwór wokalnie wytyczył nowy poziom i być może Marcolin robił podobne rzeczy wcześniej, ale nie osiągnął aż takiego poziomu uniesienia całości ku przestworzom. Muzycznie jest całość zamknięta, choć to nie koncept.

Wędrówka ma swoje etapy. Momenty mistyczne i chwile cofnięcia się do czasów pradawnych, jak w "Dream of Immortality", który stał się z pewnością wzorem dla muzyki maltańskiego FORSAKEN, brytyjskiego SOLSTICE czy szwedzkiego ISOLE. Także i sola gitarowe, pełne magii i tajemnych przekazów, stały się takim wzorcem. SOLITUDE AETURNUS gra mrocznie i duszno, ale tworzy też przy tym rozległe przestrzenie i gdzieś te dalekie plany muzyczne są cały czas obecne. Jest też czasem obecna, wręcz natarczywie wbijająca się w umysł melodia, jak w refrenie "Destiny Falls to Ruin". Jest też coś, czego w tradycyjnym epic metalu nie dało się z taką mocą wydobyć, jak to słychać w "White Ship". Ten Biały Okręt po prostu płynie, płynie przed oczami duszy. Apogeum smutku to "Mirror of Sorrow", gdzie tak na dobrą sprawę wystarczyły gitary akustyczne i Lowe, aby bez dobijania kruszącymi beton riffami zmusić słuchacza do ugięcia kolan. Ostatnia odsłona "Where Angels Dare to Tread" w znacznym stopniu wskazuje na odniesienia i czerpanie przez zespół z doświadczeń power metalu dekady poprzedzającej, ale to ujęcie jest zupełnie inne i po SOLITUDE AETURNUS wykorzystywane przez wiele innych zespołów z różnym skutkiem. Najczystszej wody epic power doom.

Brzmieniowo może ta płyta, przygotowana w Dallas, nie powala. Jest to sound, jaki dopiero się formował, a słychać, że grupa chce uniknąć sztampowego brzmienia zespołów death metalowych, których obraz kształtowało studio w Tampa. Jest to brzmienie dekady ubiegłej, ale wystarczająco klarowne, aby oddać niuanse, a jednocześnie dosyć proste i surowe, aby budować zasadniczy klimat.
Teksas był i jest skarbnicą zespołów najwyższej marki z szeroko rozumianej doom metalowej muzyki, ale jednak poziomu oddziaływania na słuchacza tak ogromnego, jak SOLITUDE AETURNUS żaden nie osiągnął. Niezwykłe powiązanie starego z nowym w metalowej muzyce. Akt Pierwszy zakończony.
Geniusz.


Ocena: 10/10


19.07.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Solitude Aeturnus - Beyond the Crimson Horizon (1992)

[Obrazek: R-1891070-1594238551-2099.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Seeds of the Desolate 06:30
2. Black Castle 04:09
3. The Final Sin 05:41
4. It Came Upon One Night 06:58
5. The Hourglass 05:16
6. Beneath the Fading Sun 04:26
7. Plague of Procreation 06:28
8. Beyond... 04:01

Rok wydania: 1992
Gatunek: Epic Doom/Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew
Edgar Rivera -gitara
John Perez - gitara
Lyle Steadham - bas
John Covington - perkusja

SOLITUDE AETURNUS zabrał słuchaczy w 1991 roku w niezwykłą podróż duszy po Krainach Smutku I Melancholii. Niezwykłą i niezapomniana podróż...
Wydawało się, że kolejna taka podróż nie jest możliwa, że te wiatry, które napędzały żagle Białego Statku, już drugi raz nie skierują go ku tym Krainom. Tymczasem w roku następnym zespół przedstawia album "Beyond The Crimson Horizon" i tu przekracza granice horyzontu po raz drugi.

Tym razem z lepszą produkcją, lepszym brzmieniem, cieplejszym, głębszym, ale i bardziej stanowczym przy zachowaniu wszystkiego tego co tak zadziwiało na debiucie. Wciąż ta perkusja jest gdzieś krok z tyłu i podziały rytmiczne niekiedy są zastanawiające i zadziwiające a wszystko inne jest po prostu... jeszcze lepsze.
To najdoskonalszy wokal Lowe w jego karierze, bogatszy o doświadczenia Pierwszej Podróży to kapitalne gitary Rivery i Pereza, uporczywe, walcujące i sięgające astralnych wyżyn w solach jak w "Seed Of The Desolate". Epicka gloryfikacja smutku i rezygnacji to sens tej płyty.
I moc. Niebywała moc bijąca z tych utworów przy jednoczesnej niezwykłej melodyjności. Posępność zagranego w bardzo umiarkowanym tempie "Black Castle" i ten ponury riff, który tu nieubłaganie posuwa to wszystko do przodu, jeden z najlepszych riffów w historii metalu. Transcendentalizm tego albumu objawia się najpełniej w "The Final Sin" i jest to brutalniejsze przy całej swojej łagodności niż chociażby "Where Angels Dare To Tread' z debiutu. Być może także to samo można by powiedzieć o "Plague Of Procreation" gdyby ten motyw gitarowy nie był tak niepokojący. A Podróż Duszy? Tak to z pewnością "It Came Upon One Night" z tym pastelowym nieśmiałym początkiem. Jak to potem się rozpędza i nabiera mocy - niesamowite.
Co właściwie gra SOLITUDE AETURNUS ? No przecież nie czysty doom metal jak to sądzą niektórzy. To epicki heavy metal smutku, który musi być w jakimś stopniu doomowy, bo to gatunek metalowej melancholii. "Ancient" motyw przewodni w "The Hourglass" to mistrzostwo świata w tej kategorii, gdzie poległo tak wiele innych znakomitych zespołów. Gdy zwalniają, stają się niezwykle monumentalni a sposób, w jaki nagle przyspieszają, jest zdumiewający. Ta ich melancholia jest równie bezbronna jak łagodna i to słychać cały czas nie tylko w akustycznym wstępie z ciepłym wokalem Lowe w "Beneath The Fading Sun". Tu jest takie pewne przejście do tego najpiękniejszej chyba końcówki utworu na płycie. To kilka sekund, niesamowitych sekund wzniosłej melodyjności.
Czy istnieje piękniejsze zakończenie metalowej płyty niż tej, gdy rozbrzmiewają miarowo dzwony w "Beyond...".
No ja nie znam.

Kolejne płyty SOLITUDE AETURNUS wydane w latach 1993-2006 to dzieła o zdecydowanie bardziej klasycznym doomowym charakterze. Zespół grał archetypowy doom metal z dużą klasą, ale  ta płyta oraz debiut to jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk w historii metalu. To nie tylko niedościgniony po dziś dzień wzór tego rodzaju grania.
To albumy zmieniające muzyczną świadomość słuchacza.


Ocena: 10/10

19.07.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Solitude Aeturnus - Through The  Darkest Hour (1994)

[Obrazek: 4074.jpg?5033]

Tracklista:
1. Falling 04:07
2. Haunting the Obscure 05:32
3. The 8th Day: Mourning 06:07
4. The 9th Day: Awakening 05:03
5. Pain 07:06
6. Pawns of Anger 06:36
7. Eternal (Dreams Part II) 07:51
8. Perfect Insanity 06:15
9.Shattered My Spirit 08:27

Rok wydania: 1994
Gatunek: doom metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew
Edgar Rivera -gitara
John Perez - gitara
Lyle Steadham - bas
John Covington - perkusja

Coś się wydarzyło około roku 1992 w światowym doom metalu, zapewne za sprawą SAINT VITUS i albumu "C.O.D." i pewnie za sprawą COUNT RAVEN "Destruction of the Void". Wspólny mianownik - Hellhound Records, wytwórnia niemiecka z Berlina i chyba więcej niż wytwórnia. Berlin skupił wokół siebie zespoły amerykańskie (i nie tylko) światowej ekstraklasy, zjednoczone wokół nowej idei grania doom metalu, czy może raczej tworzenia fundamentu pod true doom metal. Ciężko, masywnie, z wykorzystaniem soundu przypisywanego gatunkowi death metal, a tworzonego w Morrisound w Tampa na Florydzie przez Scotta Burnsa. Doom metal stał się swoistą odpowiedzią na death metal, stał się równie ciężki, a jednocześnie pozbawiony coraz bardziej nachalnej brutalności i ekstremalności tegoż death metalu. Epic heavy/doom metal nagle znalazł się w odwrocie, przycichł i następcy CANDLEMASS jeszcze przez kilka lat nie było...
SOLITUDE AETURNUS na dwóch pierwszych albumach zagrał genialnie, ale w nowej sytuacji nagle okazał się poza trendami, jakby archaiczny już po wydaniu"Beyond The Crimson Horizon".
Grupa nie była powiązana z Hellhound, kontrakt na trzeci album podpisała z Pavement Music z Phoenix w Arizonie, ale nie mogła pozostać obojętna na "nowe" w doom metalu, czy może nawet wpisała się w ten "nowy", krystalizujący swój obraz podgatunek metalu.

"Through The Darkest Hour" wydany w listopadzie 1994 roku okazał się albumem kompromisu muzycznego. Ciężki, kruszący sound stworzył Brytyjczyk Paul Johnston wykorzystując swoje doświadczenia z pracy nad albumami BENEDICTION, CEREBRAL FIX, CATHEDRAL i NAPALM DEATH i moc miażdżenia dźwiękiem jest godna szacunku, co więcej przy zachowaniu specyficznej klarowności cechującej poprzednie albumy SOLITUDE AETURNUS. I pojawia się na tym albumie doom metalowy potwór Eternal (Dreams Part II) na miarę kompozycyjnego geniuszu lat 1991-1992. Gdyby całą płyta taka była... Nie jest. SOLITUDE AETERNUS sięga do standardowego i bezpiecznego zestawu aranżacyjnych i riffowych chwytów stosowanych przez ekipy Hellhound, a odnoszące się do idei BLACK SABBATH z lat 70tych i gra często, i za często stoner/doom, choć wtedy jeszcze to określenie nie było używane. Tak upodabnia się do doom metalowej falangi w Perfect Insanity, Falling (tu akurat w świetnym stylu) czy też w Haunting the Obscure, choć tu w mniejszym stopniu. To co grali z takim polotem na dwóch pierwszych LP, tu jest po prostu bardzo dobrym doom metalem z cechami epic (Pain, Pawns of Anger), ale atmosfera, nieziemska atmosfera, gdzieś wyparowała. Odnaleźć ją można w szczątkowej formie w The 8th Day: Mourning i The 9th Day: Awakening, tyle że chyba bardziej za sprawą śpiewu Lowe niż budowania odpowiednich struktur przez gitarzystów. W pewnym sensie Lowe utrzymuje przekonanie, że to nadal SOLITUDE AETURNUS, z drugiej natomiast strony jego wysoki głos polatujący ku eterycznym obszarom tylko umiarkowanie się jednoczy z gniotącymi nieubłaganie gitarami. Może nie wizjonerskim, ale na pewno nowatorskim rozwiązaniem jest łączenie mocnych, wybornie skonstruowanych partii gitarowych z łagodnymi niemal prog rockowymi fragmentami w końcowym Shattered My Spirit. W dobie obecnej takie aranżacje już oczywiście nie dziwią, ale w roku 1994 była to pewna nowość w przypadku monolitycznych albumów z doom metalem (takim z Hellhoud...).

Grupa próbuje godzić tu swoją wizję monumentalnego, melodyjnego metalu z tendencjami wyznaczanym przez Hellhound, który przejął rząd dusz nad słuchaczami gatunku dosyć w tym czasie popularnego, ale od zawsze jednak niszowego. Przedstawia muzykę na poziomie niedostępnym dla większości innych doom metalowych ekip, ale poniżej poziomu, do którego zdążył już wcześniej przyzwyczaić.


ocena: 8,2/10

new 29.06.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Solitude Aeturnus - Downfall (1996)

[Obrazek: 4190.jpg?5232]

Tracklista:
1. Phantoms 05:58
2. Only This (and Nothing More) 05:25
3. Midnight Dreams 06:06
4. Together and Wither 05:37
5. Elysium 03:08
6. Deathwish (Christian Death cover) 02:15
7. These Are the Nameless 05:24
8. Chapel of Burning 04:25
9. Concern 06:16

Rok wydania: 1996
Gatunek: doom metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew
Edgar Rivera -gitara
John Perez - gitara
Lyle Steadham - bas
John Covington - perkusja

Metal poza najbardziej ekstremalnymi gatunkami w połowie lat 90tych bywał zazwyczaj naznaczony alternatywnością i to taką z pod znaku grunge. Doom i grunge? Na kolejnej płycie SOLITUDE AETURNUS wydanej przez Pavement Music w końcu lipca 1996 coś jest na rzeczy...

Gdy jest to tak potoczyste i transowe jak w kapitalnym Only This (and Nothing More) to taki mariaż jest jak najbardziej pożądany.
Gdy pozostają w kręgu mistycznego grania dawnego SOLITUDE AETURNUS w Phantoms to jest to dobre, ale tylko dlatego, że mają w tym doświadczenie i wygrywa rutyna. Z drugiej strony część i tej kompozycji ma cechy alternatywne. Te oniryczne melorecytacje i tu i absolutnie przegadanym i miękkim, zdecydowanie za miękkim Midnight Dreams są drażniące, są nieprzemyślane w ramach gatunku doom. Jest tu jednak i znakomity walcujący, mroczny, dostojny i dołujący Together and Wither. Takich gitar od roku 1992 grupa nie serwowała. Moc i posępna bezwzględność. Środek albumu to wypełniacze i trudno za pełnoprawny utwór muzyczny uznać sprzężenia z Elysium i nijaki cover, ale może chodziło o chwilę wytchnienia przed These Are the Nameless? No raczej nie, bo tu mamy dokładnie to samo co w przypadku Phantoms. Stare i dobre w sosie przeciętności kompozycyjnej roku 1996. Znowu marny grunge gdzieś bierze górę nad doom w Chapel of Burning i całą epickość jest tu po prostu markowana. jak dobrze, że tyle smutku i melancholii w łagodnym, lecz zdecydowanie w doom metalowym stylu jest w ostatnim Concern. Pięknie krążą te poetyckie, nastrojowe motywy w tle i piękne jest to ostatnie solo gitarowe na płycie.

Brzmienie jest umiarkowanie ciężkie, raczej takie z lekko rozmyte w gitarach i bardzo ostro zarysowane w basie i perkusji. To też pokłosie realizacji alternatywnego metalu w latach 90tych. Lowe zachowuje swoją wokalną tożsamość i nie jest Cobainem, ale może trochę Cornellem jednak tak.

Pogubiły się te metalowe zespoły, szczególnie w USA w połowie lat 90tych. To się tyczy także i SOLITUDE AETURNUS. Może jednak właśnie to "pogubienie metalowe" uratowało choć część z nich?


ocena: 7/10

new 30.06.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Solitude Aeturnus - Adagio (1998)

[Obrazek: 4191.jpg?5340]

Tracklista:
1. My Endtime 00:48
2. Days of Prayer 06:10
3. Midnight Dreams 06:06
4. Together and Wither 05:37
5. Elysium 03:08
6. Deathwish (Christian Death cover) 02:15
7. These Are the Nameless 05:24
8. Chapel of Burning 04:25
9. Concern 06:16

Rok wydania: 1998
Gatunek: doom metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew, gitara (6, 11) , gitara basowa (6, 11)
Edgar Rivera -gitara
John Perez - gitara, śpiew ("The Fall")
Steve Moseley - gitara basowa, gitara ("Idis")
John Covington - perkusja

Są albumy niedoceniane, ale są i przeceniane i często z zupełnie niejasnych powodów... Pora coś odbrązowić.

W sierpniu 1998 Massacre Records wydaje kolejny album SOLITUDE AETURNUS. W 1998 nadchodzi dosyć szybki zmierzch eksperymentów doom metalowych pierwszej fali utytułowanych zespołów i klasyka epic doom wraca do łask. SOLITUDE AETURNUS staje się jednym z wiodących konserwatystów odnowicieli, ale już bez Lyle Steadhama. Nowym basistą został w tymże roku Steve Moseley, choć i on nie zgrał we wszystkich kompozycjach.
Te kompozycje nazywane bywają często genialnymi, niesamowitymi, uznawane za etalon epic doom itd. I tak już od Days of Prayer... Tymczasem, jeśli wziąć pod uwagę porównanie z tym jak takie rzeczy SOLITUDE AETURNUS grał w latach 1991-1992, to jednak wypada to w pewnym sensie topornie, kwadratowo, a repetycje są nie tyle oniryczne i transowe, ile mechaniczne. Szkielet melodyczny tak Days of Prayer, jak Lament i Spiral Descent opiera się na sprawdzonych, ale już wyeksploatowanych schematach z dwóch pierwszych płyt, a może nawet są prostym przeniesieniem z trzeciej, szczególnie w przypadku Lament. Spiral Descent to także seria chwytów z gatunku stoner/doom i odrobina orientalnych motywów i instrumentacji.
Mental Pictures ma wiele wspólnego z BLACK SABBATH tak z "Dehumanizer" (klimat) jak i "Forbidden" (konstrukcje riffowe) i markowane na stary SOLITUDE AETURNUS refreny tego nie mogą ukryć. Do najbardziej wartościowych należą tu bez wątpienia naznaczony orientalną oryginalnością ornamentacji Believe, mogą się także podobać zwaliste masywne riffy leniwie się toczącego Insanity's Circles, choć i ta kompozycja, poza wskazanym, ma niewiele do zaoferowania. No i warunkowo i fragmentarycznie Spiral Descent. Bardziej do poprzedniego okresu działalności odnosi się ponury, z elementami grunge Idis i tu nowego/starego SA nie ma, podobnie jak posępnie wydzielającym trujące psychodeliczne opary Personal God. Ponad dziesięć minut wypada z epickiego nowo konserwatywnego epic doom...  
Do całości niewiele wnoszą niedługie, łagodnie klimatycznie doom metalowe Empty Faith i Never, a już zupełnie nic akustyczny The Fall z Perezem w roli wokalisty. Na koniec jakże bezpieczny cover BLACK SABBATH. 

Twórcą soundu jest Alex Krull i chyba nie dostrzegł różnicy pomiędzy brzmieniem gitary w SOLITUDE AETURNUS (nawet z ostatniego okresu) a ATROCITY. Te nieraz tu pancerne gitary to tak średnio się mają do epickiego doom metalu w gotyckim stylu.
Jest to oczywiście dobry doom o kilku źródłach, ale stawianie mu pomników ze spiżu czy granitu to spora przesada.


ocena: 7/10

new 9.04.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Solitude Aeturnus - Alone (2006)

[Obrazek: 131453.jpg?3029]

Tracklista:
1. Scent of Death 09:40
2. Waiting for the Light 04:39
3. Blessed Be the Dead 05:01
4. Sightless 04:22
5. Upon Within 07:54
6. Burning 08:40
7. Is There 07:59
8. Tomorrows Dead 06:26
9.Essence of Black 05:35

Rok wydania: 2006
Gatunek: doom metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew, instrumenty klawiszowe
Steve Moseley -gitara
John Perez - gitara
James Martin - gitara basowa
Steve Nichols - perkusja

Po wydaniu "Adagio" mimo bardzo przychylnych recenzji o SOLITUDE AETURNUS ucichło i wydany w listopadzie 2006 przez Massacre Records był dla wielu sporym zaskoczeniem. Zespół pojawił się w  zmienionym składzie, z nową sekcją rytmiczną, którą utworzyli James Martin (także KINRICK i ZANISTER) oraz Steve Nichols (thrash metalowy GODFEAR).

SOLITUDE AETURNUS od razu rozpoczyna od kolosa Scent of Death i te pierwsze pięć minut to absolutnie klasyczne nawiązanie do lat 1991-1992 w wybornym stylu. Potem jednak pojawiają się wątki para- orientalne, a całość nabiera poniekąd onirycznego charakteru, przez co miażdżący efekt pierwszej połowy zostaje niestety zaprzepaszczony.
Waiting for the Light ma wyraźne cechy oriental doom, gdzie ten element orientalny jest przełamywany przez Lowe archetypowym dla zespołu prowadzeniem narracji wokalnej. Dużo klimatu i posępnego nastroju jest w Blessed Be the Dead z nad wyraz łagodnymi wokalnymi partiami głównymi Lowe, choć ogólnie dramatyzm miejscami narasta. Za to Sightless stworzony został w rzadko występującej konwencji power/doom z elementami klasycznego metalu i ten utwór jest wyborny właśnie w tych bardziej energicznych power/doom partiach, ze świetnym solem gitarowym, jakby tak przy okazji. Środkowa część płyty wypełniona jest utworami dłuższymi. Upon Within ma epicki charakter, co podkreśla długi, majestatyczny wstęp, a potem grają klasycznie jak w pierwszej części Scent of Death i grają to doskonale. Burning zaczyna się długo przebijając się meandry różnych, nie do końca udanych motywów, gdy się jednak już przebije, to jest to kilka wybornych fragmentów klasycznego doom SA. Is There jest najlepszy całościowo i to jest ten SOLITUDE AETURNUS, który zarazem wbija w ziemię i poruszą swoim specyficznym muzycznym klimatem. Do czołówki dokładają zaraz potem ponury i fenomenalnie poprowadzony przez długie wybrzmiewania gitar w miarowym tempie Tomorrows Dead. Refren tym razem jest bardzo wyrazisty w melancholijnym stylu heavy/doom, ale cała uwaga się skupia na tych fenomenalnych riffach głównych. Przypomina się Beyond... z 1992 roku. Sam koniec jest co najwyżej dobry i Essence of Black wydaje się taki dograny nieco na siłę z wyeksploatowanych motywów, jakby grupie zależało na tym, by ten album trwał równo godzinę.

Sound jest masywny, stalowy, choć same gitary mają lekko rozmyte to brzmienie, a sekcja rytmiczna jest bardziej niż poprzednio stonowana. Gary Long, który wykonał mastering, do tej pory z doom metalem nie miał do czynienia i postawił na sound bez eksperymentów, w konwencji bezpieczny, choć odnoszący się bardziej do szkoły skupionej wokół wytwórni Hellhound.
Grupa nagrała płytę bardzo dobrą, niemniej ten powrót w wieku XXI trudno uznać za triumfalny.

Kolejnej płyty już się świat nie doczekał. W roku 2006 Robert Lowe zajął miejsce Messiaha Marcolina W CANDLEMASS i zespół znalazł się w swoistym zawieszeniu. Gdy w roku 2011 Lowe postanowił na stałe opuścić CANDLEMASS, John Perez zdecydował o rozwiązaniu SOLITUDE AETURNUS. Ta historia pozostała zamknięta przez wszystkie następne lata, mimo pojawiających się dosyć regularnie pogłosek o reaktywacji zespołu. Nieoczekiwanie w czerwcu 2023 grupa ogłosiła wznowienie działalności w składzie Robert Lowe, John Perez, Count Lyle, John Covington, Edgar Rivera i Steve Moseley. Co prawda podobno tylko dla udziału w festiwalu muzycznym Hell's Heroes VI Festival w roku przyszłym, ale kto wie, co się poza tym może wydarzyć...


ocena: 8,5/10

new 8.07.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości