Vanderbuyst
#1
Vanderbuyst - In Dutch (2011)

[Obrazek: R-3252008-1346068230-6656.jpeg.jpg]


Tracklista:
1. Black and Blue 02:59
2. Into the Fire 04:58
3. Anarchistic Storm 04:30
4. String of Beads 04:56
5. Leaving the Living 05:37
6. Reap the Fields 03:43
7. KGB 03:07
8. Where's That Devil 06:27

Rok wydania: 2011
Gatunek: traditional heavy metal
Kraj: Holandia

Skład zespołu:
Jochen Jonkman - śpiew, bas
Willem Verbuyst - gitara
Barry van Esbroek - perkusja


Jest ich trzech, jest to ich drugi album po "Vanderbuyst" z 2010, wydany w listopadzie przez Ván Records i są cholernie tradycyjni.
Ta płyta równie dobrze mogła się ukazać 30 lat temu i być nagrana przez PICTURE wspomagany przez inne rokendrolowo nastawione bandy holenderskie, które cieszyły się estymą i wielką popularnością w czasach, gdy death metalowi potentaci z Kraju Tulipanów pobierali jeszcze nauki w szkole.

Lepszego otwieracza niż "Black and Blue" trudno sobie wymarzyć. Klasyczne trzy minuty soczystego riffowania w stylu NWOBHM, bujającego, zawadiackiego metalu opartego na rokendrolu z odniesieniami do motorheadowej tradycji, ale z wokalem innym, czystym, może lekko nieociosanym lecz bardzo autentycznym.
Ten ich heavy metal przesiąknięty jest i klasycznym rockiem i hard rockiem ubiegłego stulecia w takich lżejszych łagodniejszych kompozycjach jak nostalgiczny "Into the Fire", czy wyraźnie nawiązującym do lat 70tych "Anarchistic Storm" ze znakomitym solem gitarowym. Dużo jest na tym albumie basu wspierającego gitarę i Jochen Jonkman stosuje tu proste rozwiązania, dające w efekcie w powiązaniu z perkusją starodawną sekcję rytmiczną bez przerysowań i technicznych retuszów. Holendrzy zawsze na podobnych albumach przez lata mieli jakiś chwytający za serce hit, zazwyczaj prościutki i zbudowany na jakimś super rozpoznawalnym motywie, wygrywanym przez gitarę. Tu takim jest "String of Beads" przypominający najlepsze nagrania HIGHWAY CHILE oraz fantastyczny dumny "Leaving the Living", nieco cięższy od pozostałych i mega brytyjski przy okazji. Na tym tle "Reap the Fields" z anielskim chórkami w tle prezentuje się nieco gorzej i zagrany ostrzej i szybciej miałby znacznie większą siłę rażenia. Tę siłę ma za to "KGB" stanowiący melodyjną mieszankę specyficznego holenderskiego speed metalu i rock'n'rolla. Warto odnotować przy tej okazji gitarowe popisy Verbuysta, który w tej akurat kompozycji sięga nieco do technicznych zagrywek Ritchiego Blackmore'a.
Przywiązanie do tradycji, także w układzie utworów na płycie, to umieszczenie na końcu dłuższego balladowego metalowego songu "Where's That Devil". Tak zazwyczaj kończyły się albumy europejskie z heavy metalem, zwłaszcza z Wielkiej Brytanii czasów NWOBHM. Smutny, zbudowany na bluesowym fundamencie, zaśpiewany zachrypniętym głosem i wzbogacony płaczącą gitarą. Prawdziwy i poruszający numer. Takie rzeczy grało się w piwnicach i garażach marząc o sławie...

Czy VANDERBUYST zdobędzie sławę? Zapewne nie, w dobie monster metalowych produkcji, ale to jest bardzo dobra płyta o brzmieniu jak z winyli niezbyt bogatych wytwórni. Taka płyta skłaniająca do wspomnień, do powrotów i przypominaniu sobie korzeni. Nie ma tu ani jednej nowoczesnej nuty, ani też gonienia za modą i przynoszącymi największe zyski trendami.
Nic oryginalnego, ale ten album ma w sobie to "coś". "In Dutch".


Ocena: 9,3/10

6.11.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości