Kaledon
#1
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter 1:  The Destruction (2002)

[Obrazek: R-2440819-1284215480.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Imperium Fulgens 02:02
2. In Search of Kaledon 03:38
3. Army of the Undead King 03:38
4. Thunder in the Sky 03:31
5. Streets of the Kingdom 05:47
6. Spirit of the Dragon 04:19
7. Hero of the Land 03:28
8. God Says Yes 04:26
9. Deep Forest 02:45
10. Desert Land of Warriors 05:32
11. The Jackal's Fall 09:18

Rok wydania: 2002
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Claudio Conti - śpiew
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe, harfa
Alex Mele - gitara, śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Paolo Lezziroli - bas, śpiew
David Folchitto - perkusja

KALEDON należy do rzymskiej kohorty grup melodic power metal, które w mniejszym lub większym stopniu wypłynęły na bazie popularności muzyki RHAPSODY i zdobyły sporą popularność wśród fanów melodyjnego fantasy power metalu. Zespół zapewne od razu postawił sobie za cel stworzenie epickiej sagi rozpisanej na lata i kolejne płyty bowiem album "Legend of the Forgotten Reign" określony został jako "Chapter 1: The Destruction" i następne rozdziały rzeczywiście powstały. Debiut KALEDON został wydany w październiku 2002 roku przez włoską wytwórnię Steelborn Records.

Destrukcji jednak tu nie ma. KALEDON we wszystkich elementach ustępuje konkurencji, bo i symfonika jest bardzo daleka od poziomu RHAPSODY i raczkuje tu bardziej, niż jest istotnym składnikiem, teatralno-słuchowiskowy charakter jest jeszcze mniej interesujący, niż w THY MAJESTIE, a melodie poziomem atrakcyjności plasują zespół na pozycjach w dalekich dolnych rejonach tabeli takiego grania z Italii.
Nie zachwyca ani intro, ani szybkie galopujące numery "In Search of Kaledon", "Thunder in the Sky" czy "Desert Land of Warriors", gdzie nie bardzo wiadomo, w którym miejscu kończy się melodic metal, a gdzie zaczyna epickie fantasy z rycerzami, głownie dlatego, że dobrane są tu fatalnie klawisze oraz pianino zupełnie niewpasowane w te szybkie granie.
Więcej nieco dramatyzmu jest w "Army of the Undead King" tu jednak utwór mógłby być dłuższy, a urywa się ten wątek jakoś nagle... chociaż z drugiej strony chaotyczne wokale poboczne i dużo wysokich zaśpiewów Conti powodują, że i tu ten koniec przynosi pewną ulgę. Conti nie jest złym wokalistą, jednak ta maniera śpiewania niebywale wysoko z tendencją do krzyku powoduje, że na każde jego kolejne wejście czeka się tu z pewnym niepokojem podobnie jak jeszcze gorszych w tej materii Mele i Lezziroli, którzy też nie żałują gardeł w wysokich, fałszywie brzmiących duetach. Śpiewa dużo, bo utwory nie są długie, a części instrumentalne bardzo przeciętne także z powodu słabych, po prostu słabych solówek gitarowych Mele i Nemesio. Tradycyjny dla gatunku balladowy song epicki "Streets of the Kingdom" taki co najwyżej poprawny, zaś "Spirit of the Dragon" to po prostu parodia gatunku ze zdumiewająco fatalnym refrenem. Infantylnie i nieporadnie zespół brzmi w speed power melodic graniu rycerskim w "Hero of the Land" i "God Says Yes" i w przypadku tego drugiego utworu wyraźnie słychać, ile lat świetlnych dzieli ten zespół od RHAPSODY. Tu wokale Conti są po prostu okropne i całkowicie amatorskie."Deep Forest" może ma być w zamyśle taką pieśnią ogniskową w stylistyce BLIND GUARDIAN, ale jest również zupełnie nieudany i w tym delikatnym podkładzie pod duet wokalny nieprzemyślany, bo obaj wszystko to zbyt pastelowo zagrane po prostu zagłuszają. Zazwyczaj na takich albumach najważniejszym punktem programu jest długa kompozycja na końcu i taką również przedstawia KALEDON. "The Jackal's Fall" zawiera obowiązkowe nijakie tu intro, obowiązkowe pianino tu plumkające, a potem niestety pełne fałszów i dysonansów oraz grającej obok tego wszystkiego perkusji nadęte i pompatyczne granie o cechach odrzutów z przedwstępnych sesji nagraniowych RHAPSODY.

Co z tego, że album ma bardzo dobre brzmienie z doskonale ustawioną perkusją i wyrazistymi gitarami, skoro ta klarowna produkcja tylko uwypukla wszelkie wpadki i niedoróbki wykonawcze i aranżacyjne. KALEDON naprawdę nie ma też pomysłu na atrakcyjne w gatunku melodie. Rzadko się zdarza, żeby na takiej płycie nie było ani jednego numeru o charakterze fantasy flower power killera. Tu nie ma.
To pierwsza część tej historii. Następne KALEDON dopisze już niebawem.


Ocena: 4,5/10

11.07.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter 6:  The Last Night On The Battlefield (2010)

[Obrazek: R-2441086-1374830796-7883.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Way to Home 04:52
2. Last Days 03:44
3. Power in Me 04:26
4. Coming Back to Our Land 05:53
5. Sorumoth 02:48
6. Surprise Impact 04:16
7. Black Clouds 04:38
8. Demons Away 05:49
9. May the Dragon Be with You 05:32

Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Marco Palazzi - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo "Animal" Lezziroli - bas
David Folchitto - perkusja
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe

Trzeci wokalista, szósty rozdział opowieści "Legend of the Forgotten Reign".
Tak, to KALEDON, włoski melodic power metalowy band z klawiszami, słuchowiskowymi zapędami, nudnawymi kompozycjami i baśniową epickością na bardzo średnim poziomie.
Coś z RHAPSODY, coś z HIGHLORD, coś z THY MAJESTIE... Po słabym Rozdziale 5 mieli już zamiar dać sobie spokój, ale jednak chęć grania przeważyła, zresztą zespół ma spore grono fanów, głownie we Włoszech i Ameryce Południowej, więc w sumie jest dla kogo działać. Także dla Japończyków, którzy via Rubicon Music wydali ten album jako pierwsi w czerwcu 2010. W Europie pod koniec lipca album ten zaprezentowała Scarlet Records.

Rozdział 6 nosi tytuł "The Last Night on the Battlefield" i wreszcie po latach coś się ruszyło.
W zasadzie nie trzeba było aż tak wiele, aby wreszcie KALEDON można słuchać bez znudzenia i zażenowania - wzmocnienie brzmienia, cofnięcie klawiszy i ogólne zdjęcie worka cukru wystarczyło, co nie oznacza, że zatraciła się muzyczna idea KALEDON. Bojowość i epickość nabrała innego wymiaru i posmaku, a smętna rozwlekłość została zastąpiona power metalową energią, oczywiście ramach zachowania schematu włoskiego melodic power, tradycyjnego i opartego na starych, ogranych schematach.
"The Way to Home" to galopada przedzielana spokojniejszymi fragmentami z prostą melodią i odrobina skromnie podanej symfoniki w tle. Skoczny, bojowy refren i dobry wokal Palazzi. Nawet te partie klawiszowe są nowocześniejsze w brzmieniu, ale, co ciekawe, w tej kompozycji odnoszą się do rockowej tradycji. Dynamiczne granie w "Last Days" i tak energicznie nie grali już dawno, ale żeby nie było za dobrze, to tym razem partie wokalne nieco mdłe do tego wszystkiego zostały dobrane. Za to bojowe chórki udane i solo gitarowe solidne, bez wydziwiania, jakie się często trafiało na poprzednich albumach. W "Power in Me" mamy niemal heavy powerowy początek, potem zdecydowane wejście klawiszy i tym razem niestety wraca kaledonowe smęcenie z lat poprzednich.
No gdzie ten power się tu podział? Został tylko poprawny melodic metal, mimo kilku przyspieszeń i wzmocnień w dalszej części. Gęsta perkusja, ale to jednak za mało, przy czym fragmenty instrumentalne trochę ratują całość. W "Coming Back to Our Land" potwierdzają, że w wolnych, spokojnych, pół balladowych numerach o epickich cechach mają do powiedzenia niewiele, a rozciągają to wszystko ponad miarę. No cóż, pewnych cech stylu nie da się tak odrzucić i pozbyć jednym ruchem, grając nadal w tej samej konwencji, co niegdyś. "Sorumoth" to taka próba nagłego wstąpienia do klubu extreme melodic metal, z growlem i thrashowymi riffami, ale tylko trochę, bo czyste wstawki bardzo ugrzecznione i efekt jest zepsuty. No nie tędy droga. Tej energii nie zatracają w "Surprise Impact" i tym razem spokojne rozprowadzenie wszystkiego głosem wokalisty plus dobre natarcia gitarzystów i wpasowane świetnie w tle klawisze tworzą atrakcyjną kompozycję o lekkim, ale bojowym klimacie. To jednak tylko przygrywka do wspaniałego "Black Clouds", gdzie dostojna epickość miecza rozkwita w refrenie nacechowanym true graniem lat 80-tych i wszystko jest napędzane wojennymi litaurami perkusisty. No kapitalny refren, jeden z najlepszych w takim stylu w roku 2010. Do tego lekko progresywne klawisze i proste solo gitarowe, eksponujące motyw przewodni. No gdyby takimi killerami wypełniony był cały album... Bardzo dobry jest też "Demons Away" z cięższymi nieco gitarami i ostrzejszym wokalem i tu tylko można mieć pewne zastrzeżenia do niepotrzebnego, rozwlekłego zawodzenia Palazzi w refrenach. Na koniec galopujący z szybciutkimi klawiszami "May the Dragon Be With You" z poprzedniej epoki KALEDON i tak w sumie, to zakończenie albumu mogło być bardziej epickie i wzniosłe.

Niemniej nie jest źle i śmiało można powiedzieć, że to najlepszy LP tego zespołu.
Nie znaczy to, że to bardzo dobra płyta. Po prostu KALEDON w końcu nagrał album, którego bez znudzenia można wysłuchać w zasadzie od początku do końca, dopracowany i nagrany starannie z selektywnym brzmieniem. Soczyste gitary, ładne klawisze, a wokalista nie denerwuje nieustanną bezradnością.
Zapewne Grandfather za jakiś czas opowie wnuczętom kolejny Rozdział "Legend of the Forgotten Reign". Też posłucham.


Ocena: 7.3/10

27.07.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter II:  The King's Rescue (2003)

[Obrazek: R-2440834-1284216539.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. In the Time 01:50
2. The Shadow of Azrael 04:41
3. Black Sun 01:25
4. The Abduction 04:30
5. Sad Destiny 00:38
6. Valley of the Death 04:42
7. Revelation 03:01
8. Escape from the Jail 04:05
9. Home 06:19
10. Desert Land of Warriors 05:32
11. The Jackal's Fall 09:18

Rok wydania: 2003
Gatunek: Melodic Epic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Claudio Conti - śpiew
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe, harfa, pianino
Alex Mele - gitara, śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Paolo Lezziroli - bas, śpiew
David Folchitto - perkusja
oraz :
Stefano Droetto - gitara (2, 4, 8)

Ta płyta jest oczywiście logiczną kontynuacją "Legend oF Forgotten Reign" i jest tu i Conti z wysokimi wokalami i umiarkowany rozmach symfoniczny i wszystkie plusy i minusy części pierwszej. Jest też ponownie Steelborn Records jako wydawca tego albumu.

Doprawdy nie zmieniło się wiele chociaż dynamiczny, mroczny i mocny początek The Shadow of Azrael  po klasycznym intro jest wielce obiecujący. Potem jednak Conti wypróbowuje swoje cztery oktawy i już tak ciekawie nie jest. Zwraca uwagę solo gitarowe, nietypowe jak na Mele. Zagrał je podobnie jak w dwóch innych utworach Stefano Droetto z HIGHLORD i jak widać sporo współpracy a mało rywalizacji pomiędzy pokrewnymi zespołami, co oczywiście cieszy.
Nieco mniej cieszy zawartość tej płyty w dalszej części. Sama epicka historia fantasy jest dobra, spójna i zachęca do uczestniczenia w niej, ale KALEDON trzyma się kurczowo schematu z części pierwszej i jest wrażenie muzycznego kopiowania samych siebie, przy czym nie zawsze tego, co warto kopiować.
The Abduction zaczyna się długo, nieco za długo i nagle słychać tu bardziej MARTIRIA z okresu demo, choć sam klimat zbudowany jest akurat w tym utworze nieźle.  Mrok jest także w Valley of the Death i to jest akurat to co ma najlepszego do zaproponowania KALEDON na tym albumie. Może wokalnie tu sensacji nie ma, ale jest jakiś sensowny pomysł na epickie ukazanie tematu. Revelation jako klasyczny song przy pianinie jest taki sobie, bo i Conti to taki sobie śpiewak, natomiast Escape from the Jail to znacznie mniej akcji niż sugeruje tytuł, a za to wysokich pisków i niezbyt udanych chórków jest pod dostatkiem. Najwięcej ma tu do powiedzenia perkusja Davida Folchitto, który jest tu na tej płycie bardzo jasnym punktem zespołu.  Po udanej ucieczce z więzienia wracamy do domu i Home jest pompatyczny w dobrym stylu, są litaury i podniosłe aranżacje wokalne na dwa głosy. Gdy jednak ster przejmuje potem Conti, to jest beznadziejnie i czeka się tylko końca.

The New Kingdom to fanfary, power metalowe galopady w rycerskim stylu klasycznego flower power z Italii, potem New Soldiers for a New Army i wojsko jest gotowe do boju, przy czym zostało to zrobione solidnie, a nawet w jakiś sposób porywająco w tych gitarowych riffach, jakie tę kompozycję rozpoczynają. KALEDON jednak chyba nie wie co dobre i piskliwy refren powoduje, że można tej kompozycji nazwać w pełni dewastującą. Niemniej, ten riff główny to najlepsze co do tej pory ten zespół wymyślił, a solo w tej kompozycji także jest wysokiej klasy.
W Revenge symfonizacje są dziwnie znajome, a tak power metalowy dobry, choć przydałoby się jednak natarcie z większą energią. Melodia jest jednak solidna, a bojowe gang chórki chyba po raz pierwszy realnie udane. Ma ta kompozycja swój urok, taki włoski, pewnie także dlatego, że i Conti śpiewa tu umiarkowanie dobrze. Ogólnie ta druga część płyty sprawia dobre wrażenie. Smutek i refleksyjność songu A Frozen Dawn jest autentyczna i poruszająca, a narastający dramatyzm dobrze oddany.
Podsumowanie i finał to jak zwykle kolos, tym razem pod tytułem The Second Fall i ta historia się, jak słychać dobrze nie kończy. Bardzo poruszający, elegijny jest początek tej kompozycji, symfonizacje słuchowiskowe (jak wszystkie na tym albumie) są bardzo dobre i to taki proto "cinematic", który zdobył sobie miejsce w metalu dopiero wiele lat później.
Wybiegając nieco w przyszłość, jest to chyba najlepsze zakończenie z całej Sagi o krainie Kaledon.

Tak, bo zakończenia tej historii jest jeszcze bardzo daleko...
Tu w Części II jest sporo dobrej muzyki, znacznie więcej, niż w części poprzedniej, ale Conti jest ten sam i choć to płyta znacznie lepsza niż debiut, to jednak nadal nic specjalnego.


ocena: 6,9/10

new 22.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter 3:  The Way Of The Light (2005)

[Obrazek: R-2440863-1284217489.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Inexorable Light 06:21
2. The Glory Starts 05:40
3. The Angel 03:06
4. The Hidden Ways 05:19
5. In the Eyes of the Queen 05:43
6. Mighty Son of the Great Lord 05:41
7. Voltures in the Air 04:03
8. Lord of the Sand 05:22
9. Black Telepathy 02:48
10. Come with Me 06:00
11. Break the Chant 04:10
12.The Sword on the Shoulder 05:02
13.The Way of the Light 02:37
14.Great Night in the Land 04:00

Rok wydania: 2005
Gatunek: Melodic Epic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Claudio Conti - śpiew
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe, pianino
Alex Mele - gitara, śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Paolo Lezziroli - bas, śpiew
oraz
Jörg Michael - perkusja


Jest to trzecia część historii krainy Kaledon, tym razem nagrana z nowym perkusistą. Jest nim znakomity niemiecki Mistrz Jörg Michael, który grywał z najlepszymi, a tu wystąpił jako pałker sesyjny. Płyta została wydana przez Steelborn Records w czerwcu 2005 roku.

Trudno powiedzieć na ile fenomenalne partie perkusyjne Michaela wpłynęły na ogólny styl zespołu, pewnie w stopniu niewielkim, ale w muzyce KALEDON zaszły duże zmiany. Ostre dynamiczne power metalowe granie jest tu na miejscu pierwszym, klawisze zeszły na dalszy plan, a Mele i Nemesio grają z niebywałą energią i co więcej, w wybornym stylu.
Nudna przewidywalna symfonika italian flower heroic power zastąpiona została speed power mocą i dwa killery na początku są wyjątkowo dobre - Inexorable Light i The Glory Starts, to dwie petardy jakie KALEDON odpalił już na samym początku i można nawet darować Contiemu, że się w tym trochę wokalnie nie wyrabia. Gitary i sekcja rytmiczna robią wszystko za niego.
Potem piękny, podniosły instrumentalny The Angel, fenomenalnie opowiedziany gitarą Mele w stylu Axel Rudi Pella, a zaraz potem mrok zagranego w średnim tempie The Hidden Ways i bardzo subtelnie została opowiedziana ta część historii, mimo power metalowych przyspieszeń. No i bardzo dobre klawisze w tle. In the Eyes of the Queen nie robi już takiego wrażenia i jest tu więcej KALEDON z debiutu, trochę zbyt przesłodzonego w refrenie i lekko denerwującego w wysokich wokalach Conti. Za to speed power metalowy Mighty Son of the Great Lord jest wyborny, potężny i toczy się lawina, no do tego chóralny refren jest doprawdy imponujący i RHAPSODY mogłoby go KALEDON pozazdrościć. Totalnie KALEDON niszczy w perfekcyjnym heroicznym power metalowym Voltures in the Air i tu nie muszą grać szybko. Rozpoczęcie klawiszowe oraz te klawisze i symfonika w tle potem są przepiękne. Patos! Ciężkie thrashowe gitary miażdżą na wstępie do Lord of the Sand i ten numer przypomina kąśliwe utwory MANTICORA, z równie progresywnymi ornamentacjami, tyle, że z dużą większą dawką epickości. Nostalgicznie, refleksyjnie, no i Conti tu dał z siebie wszystko. Ultraszybki Black Telepathy to wyborny popis obu gitarzystów i tu słów nie było potrzeba. Dialog obu axemanów  w zupełności wystarcza. Och, te bębny i ten bas na wstępie do Come with Me! A potem jak melodyjnie buja. Zgrabne, zwiewne i wzbogacone o pianino i duet wokalny. Zwiewny włoski styl narracji. Pięknie!
Do epickiego power metalu wracają w Break the Chant, ale ta kompozycja brzmi na tym albumie nieco powszednio i podobnych jest wiele, szczególnie w HIGHLORD, choć inaczej zaśpiewany refren jest całkiem udany. Oczywiście, The Sword on the Shoulder to już zupełnie inny kaliber i to zniszczenie w miarowym tempie z rozległym heroiczny refrenem. KALEDON przyspiesza tu zdumiewająco płynnie i z ogromną gracją. The Way of the Light wynika bezpośrednio z utworu poprzedniego i tu na pierwszym miejscu jest Conti, Conti rozmarzony i refleksyjny...
No i kapitalny, porywający power metalowy finał w postaci Great Night in the Land. Finał dumny, patetyczny i obiecujący ciąg dalszy losów krainy Kaledon.
Brzmienie i produkcja jest wyborna. Jest to pierwszy album, przy którym pracował znakomity inżynier dźwięku Giuseppe "The Master" Orlando i postęp w tym zakresie w stosunku do dwóch poprzednich albumów jest zdecydowanie słyszalny. Ekspozycja instrumentów perkusyjnych, to po prostu maestria.

Bohater numer jeden? Jörg Michael. Fenomenalny występ, ale nie można zapominać o całej ekipie KALEDON, w którą tu wstąpił nowy duch. Doskonały, heroiczny power metal, ekscytujący, różnorodny i zagrany z pasją.


ocena: 9/10

new 23.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter IV:  Twilight Of The Gods (2006)

[Obrazek: R-2440886-1284219208.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Holy Water 05:33
2. The Glory Starts 05:40
3. War Plans 03:37
4. Goodbye My Friend 04:57
5. Clash of the Titans 04:31
6. Into the Fog 06:13
7. Eyes of Fire 04:39
8. The Fury 06:42
9. New King of Kaledon 03:36
10. The Prophecy 03:15
11. Out of the Ground 04:36

Rok wydania: 2006
Gatunek: Melodic Epic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Claudio Conti - śpiew
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe, pianino, harfa
Alex Mele - gitara, śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Paolo Lezziroli - bas, śpiew
David Folchitto - perkusja

Rozdział Czwarty historii Kaledon został nagrany ponownie z Davidem Folchitto jako perkusistą w marcu 2006 roku i wydany przez Mythic Silence we wrześniu tego samego roku, wziął w niej także udział Tita Tani, jako jeden z wokalistów wspomagających Conti.

Coś się znowu stało z KALEDON. Grupa wróciła do ugładzonego i bezbarwnego melodic power z dwóch pierwszych części, z dwoma typami wokali Conti, przy czym te częste i wysokie zaśpiewy są niesamowicie drażniące. Otwarcie w stylu encyklopedycznego italian flower power The Holy Water jest najgorsze z dotychczasowych i ta ugrzeczniona speed galopada z zupełnie pozbawionym mocy płaskim refrenem nie wróży dobrze...
Trochę mało przekonującego mroku podszytego śladami progresywności  w Hell on Earth, a potem znowu sam cukier w nieciekawych melodiach i jeszcze gorszych refrenach War Plans i Clash of the Titans.
Goodbye My Friend ma w sobie z tych dostojnych powolnych songów patetycznych MANOWAR, ale tylko piękne wykorzystanie jakże znanego motywu klasycznego "Adagio in G minor" Remo Giazotto jakoś tę kompozycję ratuje. Szkoda, że symfoniczny fragment tej kompozycji to najbardziej poruszający moment na tym albumie, a nie coś z metalowego arsenału KALEDON. Into the Fog w wymiarze epic power metal nie jest zły, napięcie i narracja budowana jest w sensowny sposób i całość przypomina to, co robi THY MAJESTIE, tu także są jedne z lepszych wokali Conti i skromny, ale wyrazisty plan klawiszowy. Jest także wśród tych ugłaskanych refrenów zapewne najlepszy i najbardziej zapadający w pamięć.
Tyle, że na podobne rzeczy zabrakło już potem pomysłu.
Eyes of Fire całkowicie bez historii w naiwnej melodii i pędzeniu do przodu z fałszywymi wokalami Conti, The Fury to po prostu beznadziejna kompozycja w stylu balladowym, gdzie poza pasażem klawiszowym nie ma zupełnie niczego wartego uwagi, a obiecujący tytuł New King of Kaledon kryje kolejny miałki melodic power, jaki grali na dwóch pierwszych albumach. Gdy KALEDON się nieco przyłoży do symfoniki planów dalszych, a Daniele Fuligni  zagra na pianinie, to i The Prophecy wypada nieźle jako pewnego rodzaju podsumowanie, które jednak chyba powinno się znaleźć na końcu.
Utwór ten płynnie przechodzi  w melodyjny fantasy power metal w klasycznym włoskim stylu, dobry, choć ograny, ale to nie może zatrzeć wrażenia braku pomysłu na realnie ciekawe opowiedzenie całości "Chapter 4".

Zgrana ekipa wykonała to dobrze, na swoim poziomie, ale bez iskry, bez entuzjazmu. opowiadają taką dramatyczną historię zupełnie bez przekonania. Warto zwrócić także uwagę na zupełnie odmienny styl gry perkusisty od tego zaprezentował Michael. Oczywiście David Folchitto to klasa, ale czy ta perkusja to nie czasem zbyt monotonna w tych speedowych rytmach?
Brzmieniowo album został zrealizowany łagodniej niż poprzedni, w trochę chwilami w zbyt pastelowej palecie barw, ale zapewne ostrzejszy sound by jeszcze bardziej podkreślał nijakość samych kompozycji tu zaprezentowanych.
Bardzo to wszystko przeciętne, rozczarowujące i ogromny krok do tyłu w stosunku do porywającego "Chapter 3".

Oczywiście ta historia ma swój ciąg dalszy...


ocena: 5,6/10

new 28.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter V:  A New Era Begins (2008)

[Obrazek: R-2440927-1420641445-7562.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. A New Man 05:11
2. A Wounded Friend 04:56
3. Mozul 04:04
4. Undeads Again 05:47
5. The End of the Green Power 04:25
6. A Flash in the Sky 04:45
7. Great Mighty Light 03:19
8. The Greatest Heart 03:43
9. The God Beyond the Man 05:09
10.Return to Kaledon 04:13

Rok wydania: 2008
Gatunek: epic melodic power metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Marco Palazzi - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo  Lezziroli - gitara basowa
David Folchitto - perkusja
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe, pianino


W roku 2007 w historii KALEDON zaszło istotne wydarzenie. Odchodzi Claudio Conti, by założyć własny hard rockowy zespół NEMO, a jego miejsce zajmuje debiutant na metalowej scenie Marco Palazzi. Ponieważ historia Kaledon musi mieć ciąg dalszy, grupa wiosną  2008 nagrywa Chapter V, który zostaje wydany przez Hellion Records we wrześniu 2008.

O ile Palazzi okazuje się być znakomitym nabytkiem, wokalistą o głosie mocniejszym i bardziej epickim niż miał Conti, to ekipa KALEDON przystąpiła do nagrania tego albumu bardzo słabo przygotowana pod względem kompozytorskim.
Palazzi nic nie może zrobić w bezbarwnym i zupełnie pozbawionym cech power metalowych openerze A New Man, potem musi zmagać się z przesłodzonym i płaczliwie udramatyzowanym songiem A Wounded Friend, a potem z marnym "epickim" Mozul. 
Na szczęście Undeads Again, melodyjny i zagrany w umiarkowanym tempie, z bardzo dobrym uroczystym refrenem jest bardzo dobry i powoduje, że pojawia się jakaś nadzieja na lepsze granie w dalszej części. Faktycznie, The End of the Green Power, kolejny łagodnie podany heroiczny utwór jest także niezły, a największe wrażenie robi tu rozbudowana partia klawiszowa Daniele Fuligni, gdzie wykorzystane są także Hammondy. Bardzo grzecznie, niemal w stylu AOR KALEDON gra w A Flash in the Sky z vintage aranżacją klawiszową i starannie dobranym solem gitarowym. Bez szczególnych wpadek i z dobrą grą zespołowa mija instrumentalny Great Mighty Light. Potem wszystko siada w kolejnym ugrzecznionym i zupełnie bezbarwnym i okraszonym słabą szybszą partią instrumentalną The Greatest Heart i na nic tu wysiłki Palazzi. Nadspodziewanie dobrze natomiast prezentuje się heroicznie opowiedziana historia z pianinem The God Beyond the Man i ta zapadająca w pamięć melodia refrenu jest znakomita i jedna z lepszych z tego, co KALEDON wymyślił.
Samo zakończenie to encyklopedyczny przykład włoskiego heroic flower power w bardzo przeciętnym stylu i tak słabego zakończenia Chapter do tej pory jeszcze nie miał. Zwieńczenia zupełnie tu brak...

Z całą pewnością na tej niezwykle nierównej płycie, którą power metalową nazwać można tylko warunkowo, najlepiej wypadli Palazzi oraz Daniele Fuligni. W obszarze gitarowym zostało tu zrobione niewiele, a sekcja rytmiczna ma do powiedzenia tyle, na ile pozwalają zazwyczaj średnie tempa. Także samo brzmienie jest dosyć miękkie, choć akurat dopasowane do ugrzecznionego charakteru tych utworów.
Są tu przebłyski, są bardzo dobre momenty, ale rozplanowanie tego wszystkiego jest złe, początek kompromitujący a zakończenie bardzo przeciętne.
Rzecz jasna, ta historia na tym się nie kończy. W roku 2010 dopisany został Chapter VI.


ocena: 5,2/10

new 3.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Kaledon - Altor: The King's Blacksmith (2013)

[Obrazek: R-4585525-1369143036-7114.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Innocence 01:05
2. Childhood 05:12
3. Between the Hammer and the Anvil 04:35
4. My Personal Hero 03:52
5. Lilibeth 05:21
6. A New Beginning 05:06
7. Kephren 03:27
8. Screams in the Wind 05:05
9. A Dark Prison 06:19

Rok wydania: 2013
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Marco Palazzi - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo Lezziroli - gitara basowa
Luca Marini - perkusja
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe

Chapter VI opowieści z universum  Kaledon okazał się ostatnim, co nie oznacza że grupa z Rzymu porzuciła epickie opowieści ze świata fantasy, co było udziałem wielu innych grup z tego kręgu.
W kwietniu 2013 roku KALEDON przedstawia historię Altora, Króla Kowali, którą zaprezentował Scarlet Records. Na tym albumie zagrał nowy perkusista Luca Marini.

Mniej wyeksponowanych klawiszy, mniejszy patos symfoniczny, prostsze melodic power kompozycje w typowo włoskim stylu, szybkie, melodyjne i z ogranymi refrenami. Sporo speedowych zagrywek, jak w Between the Hammer and the Anvil z dwugłosowymi wokalami, chociaż jeśli chodzi o śpiew, to tym razem Marco Palazzi jakoś specjalnie nie błyszczy. W wolniejszym i bardziej pompatycznym metalu z sagi Kaledon sprawdzał się lepiej i był ciekawszy, tu zaś musi pędzić wraz pędzącymi gitarami Mele i Nemesio. Bardzo ograne są te motywy muzyczne, nawet w obszarze samego KALEDON. Nic oryginalnego w galopującym bezbarwnie My Personal Hero, a Lilibeth to taki song o miłości, który zaśpiewany w San Remo po włosku zdobyłby pewną główną nagrodę. Oczywiście, koniecznie w duecie z Drupi. A New Beginning jest bardziej w stylu starych Chapter Kaledon, no może nie tak starych, z czasów Plazzi już, ale miałka to melodia, wspierana klawiszowym tłem i tylko z refrenu bije trochę jaśniejsze światło. Więcej melodic metalu niż power, trochę mniej pędzenia bez sensu do przodu i chyba tylko tyle. Gładko i bezpiecznie posuwają historię do przodu w Kephren i to chyba najlepszy numer na tej płycie z eleganckim heroicznym refrenem i rozważną grą gitarzystów w umiarkowanych tempach, wspieranych przez klawisze Daniele Fuligni. Screams in the Wind to już jednak kolejna power metalowa galopada bez historii poza bardzo dobrym planem klawiszowym, przykuwającym uwagę bardziej niż śpiew Palazzi.
Finał to A Dark Prison trochę taki chyba niezamierzony pastisz stylu VISION DIVINE, w zamyśle dramatyczny, ale dramatyzm to nie jest specjalność KALEDON. Trzeba jednak przyznać, że Palazzi zaśpiewał to wybornie i to jest jego najlepszy wysęp na tym LP.

Orlando w brzmieniu niczego nie zmieniał. Lekko wytłumiona perkusja, dosyć miękkie gitary, masywny plan klawiszowy z wyraźną jego ekspozycją, centralnie ustawiony i niezbyt wysunięty wokalista. Po prostu KALEDON.
Nowy temat, muzyka po staremu. W czasie, gdy scena włoskiego flower power zaczęła już odchodzić od takiego nieustannego klonowania RHAPSODY, KALEDON trzyma się twardo tej stylistyki, będąc może grupą grającą metal lekko przestarzały, ale mający wciąż spore grono fanów.


ocena: 6,7/10

new 11.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Kaledon - Antillius: The King Of The Light (2014)

[Obrazek: R-6683072-1424545815-9737.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. In Aeternum 01:23
2. The Calm Before the Storm 03:46
3. Friends Will Be Enemies 06:18
4. Elisabeth 05:51
5. New Glory for the Kingdom 04:25
6. The Party 04:24
7. The Evil Conquest 05:50
8. Light After Darkness 06:38
9. The Angry Vengeance 05:14
10.My Will 05:31
11.The Glorious Blessing 06:06
12.The Fallen King 08:53


Rok wydania: 2014
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Marco Palazzi - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo Lezziroli - gitara basowa
Massimiliano Santori- perkusja
Paolo Campitelli - instrumenty klawiszowe

Po historii Altora, Króla Kowali przyszła kolej na opowieść o Królu Światła o imieniu Antillus, którą KALEDON przedstawił już w listopadzie 2014 roku. Płytę wydała wytwórnia Scarlet Records.

Choć od "Altor" minęło niewiele ponad rok, to zespole nastąpiły spore zmiany. Pojawił się perkusista Massimiliano Santori, który wcześniej zaliczył epizod w DRAGONHAMMER oraz nowy klawiszowiec Paolo Campitelli, który przygotował także orkiestracje. W formie ten album przypomina poprzednika, z postępująca do przodu fabuła i tragicznym finałem, bo przecież nie wszystkie historie muszą się skończyć dobrze. Pewną nowością są liczne ostre i zdecydowane partie gitar o charakterze speed/power, obdarzone sporą mocą i tak KALEDON nie grał już bardzo dawno.
Zaczyna się się jednak symfonicznie i monumentalnie w średnim tempie i epickością typową dla KALEDON  w The Calm Before the Storm, szkoda tylko ze ta kompozycja rozpędza się potem zupełnie niepotrzebnie tracąc częściowo uroczysty charakter. W Friends Will Be Enemies po raz pierwszy zaczynają ostro, szybko i posępnie, w bojowym nastroju i jest to napawde bardzo dobry numer z natarciami gitar i klawiszy i trzeba przyznać, że Paolo Campitelli prezentuje się lepiej niż jego poprzednik i wnosi więcej ożywienia do muzyki KALEDON. Poem przychodzi czas na romantyzm i miłość w songu Elisabeth gdzie w rolę Elisabeth wcieliła się Angela Di Vincenzo, z zespołu gothic metalowego SECRET RULE, prowadzonego przez lidera MARTIRIA Andy Menario. Song jak song, taki sobie, ale wokal żeński bardzo ładny.
Zresztą i Marco Palazzi śpiewa na tym albumie bardzo dobrze, choć akurat w dosyć trywialnym melodic power metalowym
New Glory for the Kingdom raczej bez wiary i emocji. Sporo tu dynamicznego grania w części instrumentalnej i ta część przyćmiewa ogólnie miałką melodię główną i ograny refren. W The Party skoczny, ale niskich lotów folk tawernowy na szczęście nie stanowi istoty tej kompozycji i dalej po prostu grają typowy włoski flower power, na poziomie średnim. Trochę martwi i tu małe emocjonalne zaangażowanie frontmana.
We The Evil Conquest nie potrafią utrzymać przewagi, jaki daje im tu udany motyw neoklasyczny i dalej to taki typowy dosyć szybki KALEDON z nastawieniem na melodyjny, pompatyczny epicki refren. W tej kompozycji pojawia się także wolniejsza i nieco refleksyjna partia instrumentalna zdominowana przez gitarę. Potem grają bardzo zachowawczo choć szybko w Light After Darkness, The Angry Vengeance i tym kompozycjom trudno coś zarzucić i równocześnie powiedzieć coś bardziej pozytywnego, bo to po prostu zgrabnie i profesjonalnie odegrały włoski heroiczny melodic power metal z melodiami znanymi i znanym poziomem dramatyzmu.
A My Will jest z kolei bardzo dobry, po raz kolejny uroczysty, nie za szybki i tu bardzo dobrze Palazzi zaśpiewał, a klawisze i ornamentacje przypominają te najlepsze z albumów THY MAJESTIE. A potem znakomity rycerski The Glorious Blessing i tu zagrali mocno i bojowo w zwrotkach i łagodniej, ale z uczuciem w dramatycznym refrenie. Prawdziwy rycerski power metal! I koniec jest smutny... Nie każda historia się kończy dobrze i smutny dramatyzm jest osnową The Fallen King, a sama kompozycja... Naprawdę znakomity rozbudowany utwór pełen mroku, potężnych partii klawiszowych, delikatnie płaczących gitar, akustyki, stonowanych emocji w wokalu i wiele jeszcze innych świetnych momentów składa się na jego wartość.

Soczysty, wieloplanowy sound, wyraziste klawisze stosownie ostre i głębokie gitary. Wszystko jest dziełem ponownie Giuseppe Orlando, któremu pomógł nieco Simone Mularoni (re-amping gitar).
Coś trzeba docenić. Trzeba docenić konsekwencję z jaką KALEDON gra ten najbardziej klasyczny italian flower power melodic metal jako właściwie ostatni ze słynnych bandów włoskich, które to rozpoczynały idąc śladami RHAPSODY. Inni już odpuścili, a oni nie i grają konsekwentnie swoje. Można tu mieć zastrzeżenia do tej czy innej kompozycji, ale wszystkie mają bardzo ciekawe partie instrumentalne, całość jest zgrabnie i logicznie opowiedziana, a finał faktycznie zasługuje na miano finału. KALEDON tym razem udowodnił, że pozornie całkowicie wyeksploatowana konwencja ma jeszcze swoje rezerwy i jest to bardzo dobra płyta. Jest to także jeden z pierwszych albumów zwiastujących renesans heroicznego power metalu z klawiszami, i to nie tylko we Włoszech.


ocena: 8/10

new 18.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Kaledon - Carnagus : Emperor of The Darkness (2017)

[Obrazek: R-10404446-1587288283-4717.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Tenebrae Venture Sunt 01:38
2. The Beginning of the Night 05:00
3. Eyes Without Life 04:13
4. The Evil Witch 04:08
5. Dark Reality 03:56
6. The Two Bailouts 05:37
7. Trapped on the Throne 04:30
8. Telepathic Messages 04:09
9. Evil Beheaded 03:31
10.The End of the Undead 06:35

Rok wydania: 2017
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Michele Guaitoli - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo Lezziroli - gitara basowa
Manuele Di Ascenzo - perkusja
Paolo Campitelli - instrumenty klawiszowe

Odejście w roku 2014 Marco Palazzi do znakomicie przyjętego niebawem przez fanów SAILING TO NOWHERE bardzo skomplikowało sytuację w KALEDON. W roku 2015 przyjęto jako wokalistę Michele Guaitoli z zasłużonego heavy metalowego OVERTURES, i z nowym perkusistą w roku 2016 zespół nagrał album "Carnagus : Emperor of The Darkness".
Płyta ta ukazała się jednak dopiero w maju 2017 nakładem Sleaszy Rider Records.

Chociaż w warstwie fabularnej historia Carnagusa Imperatora Mroku nie odbiega od tego cow metalowej narracji KALEDON oferował wcześniej, jest to jednak muzycznie pewien eksperyment, oczywiście obszarze zakreślonym przez melodyjny epicki power metal z klawiszami w manierze włoskiej.
Przede wszystkim gitary brzmią znacznie bardziej modern, a klawisze po części wręcz futurystycznie i ich rola się tu zmienia z tła i planu drugiego na specjalny plan pierwszy. Jest też pewien zwrot w kierunku grania progresywnego, szczególnie w samej konstrukcji utworów. Michele Guaitoli jest na pewno wokalistą bardzo dobrym, nie gorszym od Palazzi, ale chyba taki repertuar jak ten nie bardzo mu odpowiada. To specjalista od melodyjnych rytmicznych kompozycji z przebojowymi refrenami opartych na klasycznym heavy metalu i w OVERTURES jest niewątpliwie postacią pierwszoplanową. Tu musi się borykać z nieraz pokręconymi i trudnymi wykonawczo utworami z pogranicza heroizmu i chłodnego modern metalu, co więcej jest to LP gdzie każdy gra trochę sam dla siebie,a juz na pewno nie pod wokalistę. Te utwory noszą w sobie dużą dawkę dramatyzmu(czy dobrze ujętego, to już inna sprawa), a Guaitoli to nie jest typ wokalisty, który by taki dramatyzm potrafił wyrazić wystarczająco przekonująco. Nie bardzo także przekonuje mieszanie mieszanie modern groove soundu gitar z klasycznymi flower power refrenami KALEDON, przy czym bardziej przypominającymi te z Sagi Kaledon niż z ostatniej płyty. I tak to brzmi w The Beginning of the Night, Eyes Without Life, The Evil Witch... Jest to pompatyczne i heroiczne w zakresie ograniczonym i tylko fragmentarycznie. Pewnie refren z The Evil Witch najbardziej by tu pogodził fanów zespołu. Pulsacje, rwane riffy, klawisze doprawdy modern progressive z umiarkowanie interesującymi pasażami.
Wolniejszy, mroczniejszy Dark Reality z bardziej tradycyjnym tłem symfonicznym nagle przyspiesza i pewien czar pryska w powszednim refrenie i monotonnej galopadzie.
Czy jest to album zmarnowanych pomysłów? Pewnie nie, bo trudno uznać za pomysłowe generyczne kompozycje The Two Bailouts, czy naiwny Trapped on the Throne tylko dlatego, że gitary brzmią tu nowocześniej. Mastering to dzieło Simone Mularoni i nie wiem czy ustawianie gitar w ten sposób dla zespołu takiego jak KALEDON było dobra ideą. Ogólnie zresztą ten album to nie jest najlepsze dzieło Mistrza Mularoni i można by wytknąć bardzo kontrowersyjne ustawienie perkusji i zbyt głębokie cofnięcie wokalu w pewnych miejscach. Sprawy techniczne to jedno, a kompozycje to drugie. Wiele by można wybaczyć drobnych i większych potknięć gdyby te utwory miały przynajmniej dobre, zapadające w pamięć melodie. Takich jednak nie ma w części pierwszej albumu i w drugiej także. Ponadto jak będę chciał posłuchać growla ( James Mills) to są lepsze kawałki niż Telepathic Messages, choc tu akurat jest dobry pojedynek gitara - klawisze.
Finał niemal brutalny i gwałtowny w manierze ADAGIO w The End of the Undead i drugim wokalem żeńskimRoslen Bondì oraz chórkami traci kompletnie w zupełnie nieudanym refrenie w stylu KALEDON, HIGHLORD itd z początku stulecia.

Sama opowieść w warstwie fabularnej jest dobra, ale muzyczne wyrażenie tego już nie. KALEDON to nie jest ani ADGIO, ani VISION DIVINE, ani żaden z wiodących włoskich zespołów melodic progressive metal. Chciałoby się powiedzieć - dobra płyta, ale jednak do tego trochę brakuje.
Warto dodać, że od roku 2018 Michele Guaitoli nagrywa także z TEMPERANCE i VISIONS OF ATLANTIS i tam jest człowiekiem zdecydowanie na właściwym miejscu. Doskonałe wokalne występy na albumach obu tych grup w latach 2018 i 2019.


ocena: 6,8/10

new 27.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter VII:  Evil Awakens" (2022)

[Obrazek: 1046514.jpg?4801]

Tracklista:
1. Renascentia Noctis 01:44
2. At the Gates of the Realms 04:09
3. A Strike from the Unknown 04:45
4. The Eye of the Storm 04:47
5. Emperor of the Night 07:24
6. The Dawn of Dawns 05:31
7. Life or Death 04:07
8. The End of Time 03:34
9. Blessed with Glory 04:17
10.The Sacrifice of the King 04:59
11.The Story Comes to an End? 04:58

Rok wydania: 2022
Gatunek: Epic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Michele Guaitoli - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Enrico Sandri - gitara basowa
Manuele Di Ascenzo - perkusja
Paolo Campitelli - instrumenty klawiszowe

No, jest pewna niespodzianka, bo po dwunastu latach KALEDON ponownie wprowadza nas w świat "Legend of the Forgotten Reign". Chapter VII zaprezentuje wytwórnia Beyond the Storm Productions 23 września 2022. Ładny akcent na dwudziestolecie Sagi KALEDON. Są także zmiany w składzie, nowym basistą jest współpracujący od dwóch lat z Alexem Mele Enrico Sandri.

Saga KALEDON rządzi się swoimi prawami i tu pewne rzeczy zmienić się po prostu nie mogą. Muszą być patetyczne i dramatyczne symfonizacje i tu takie mamy, co więcej nawet dosyć gwałtowne miejscami (At the Gates of the Realms), muszą być dostojne, monumentalne narracje i takich w odpowiednich miejscach nie brakuje, musi być też klimat rycerskiej fantasy przygody. Michele Guaitoli po raz pierwszy w roli tej centralnej heroicznej postaci i bardzo dobrze mu to wszystko wychodzi, choć czasem można odnieść wrażenie, że te momentami potężne power metalowe granie, wsparte symfoniką, nieco go przytłacza, czy może raczej nie został dostatecznie wyeksponowany na pierwszym planie. Same melodie są dobre, przy czym ich oryginalność jest umiarkowana, trzeba jednak pamiętać, że ogólny klimat wszystkich części wymusza także określoną, bardziej dramatyczną niż przebojową stylistykę kompozycji. Z drugiej strony jednak na wspaniałym Chapter III udało się pogodzić obie te rzeczy. Jest aranżacyjnie bogato, może czasem nawet zbyt bogato i te wręcz barokowe ornamentacje w tym przepychu zaciemniają ogólny obraz heroiczny, niemniej pod tym względem jest to jeden z Chapter najbardziej dopracowanych. Warto też zwrócić uwagę, że zrobione to zostało nieraz nowocześnie i pewne partie instrumentalne zupełnie nie przypominają typowego flower fantasy power z Italii, z jakim KALEDON dwadzieścia lat temu startował. Takim przykładem jest A Strike from the Unknown. Mocna rzecz, na granicy extreme metalu z gościnnym udziałem ciężkiego wokalu Jay'a Millsa z brytyjskiego HOSTILE. Są chóry w The Dawn of Dawns, ale dalej nie idą w kierunku RHAPSODY, raczej pewnej ciekawie podanej mieszanki power metalu melodyjnego i odrobiny alternatywy. Ten refren jest zupełnie nieoryginalny, ale i tak urzekający!
Jest wielki killer na tej płycie. Mocarny, ostry, modern w gitarach i klasyczny w epickości rycerskiej The Eye of the Storm, z dosyć nieoczekiwanym chwytliwym, łagodniejszym refrenem. Jest także udany, centralnie ustawiony i najdłuższy Emperor of the Night, gdzie zdecydowanie trzymają się aranżacyjnej tradycji poprzednich części i pasaże klawiszowe są rozpoznawalne dla KALEDON, jest pewna dawka mroku i i stosowna dawka bitewnego dramatyzmu. Jak zwykle coś się trafi mniej interesującego, jak dosyć ponury Life or Death, ale cały układ konceptualny jest przemyślany w detalach bardzo dobrze i te zmiany tempa i nastroju nadchodzą w odpowiednich momentach, tak jak dynamika i swoista bojowa drapieżność The End of Time. I znowu ten klasyczny dla cyklu chóralny rozległy refren. Świetne dialogi wokalisty z chórami, w różnych konfiguracjach można usłyszeć w niezbyt szybkim, heroicznym do ostatniej chwili Blessed with Glory. Czasem te łączenia pewnych motywów są nawet w swoim rodzaju nowatorskie, jak chóry z mocnymi dosyć brutalnymi partiami gitarowymi w The Sacrifice of the King, tyle że akurat tu melodia jest mało zdecydowana i mało nośna.
A The Story Comes to an End? W oczywisty sposób podsumowuje filozofię muzyczną "Legend of the Forgotten Reign" od 2002 do 2022. Świetna, bezpretensjonalna fantasy melodic power melodia, piękny duet mieszany, gdzie partię żeńską zaśpiewała Nicoletta Rosellini (KALIDIA, WALK IN DARKNESS). Naprawdę koniec? Mam nadzieję, że nie, bo to swoisty fenomen na światowej scenie power metalowej. No, na pewno nie koniec, tam się w tej Krainie zawsze coś dzieje godnego uwieńczenia na kolejnym Chapter.

Michele Guaitoli wykonał mix i mastering i to jest bardzo dobra robota, szczególnie ten mix musiał go kosztować dużo pracy w celu uzyskania tak przestrzennego wrażenia całości. Ciężkie, ołowiane gitary jakie kiedyś można było tylko w death czy thrash metalu usłyszeć. Jedno trzeba przyznać KALEDON. Zrobili to inaczej, zrobili to ciekawiej, zrobili to futurystycznie, odważnie w aranżacjach. Mało kto by się tak odważył tuningować dzieło o tak wielkich tradycjach jak "Legend of the Forgotten Reign". To się może podobać i tego się bardzo dobrze słucha.
Fanom Sagi rekomendować nie trzeba, bo na pewno i tak aż ich skręca z ciekawości kto z kim i o co tam tym razem walczy, a kto nie zna, temu szczerze polecam.


ocena: 8,3/10

new 16.08.2022

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Beyond the Storm Productions
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości