Liege Lord
#1
Liege Lord - Freedom's Rise (1985)

[Obrazek: R-2427317-1395619173-8348.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Prodigy 01:04
2. Wielding Iron Fists 03:15
3. Dark Tale 03:36
4. Amnesty 03:30
5. Rage of Angels 04:16
6. Vials of Wrath 04:46
7. Warriors Farewell 04:08
8. For the King 04:28
9. Legionnaire 03:54

Rok wydania: 1985
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Andy Michaud - śpiew
Pete McCarthy - gitara
Tony Truglio - gitara
Matt Vinci - bas
Frank Cortese - perkusja

Chociaż w połowie lat 80-tych największym ośrodkiem kształtującego się US power metalu był Portland w stanie Oregon, to i na innych krańcach Stanów Zjednoczonych powstawały interesujące zespoły i do takich należy bez wątpienia LIEGE LORD ze Stamford w Connecticut.
Założony w 1982 roku wydał swój debiut w Złotym 1985 roku i w zasadzie od razu trafił do czołówki. Płyta została wydana co ciekawe we Francji nakładem Black Dragon Records oraz w Kanadzie (Banzai Records) i jest jeden z nielicznych ważnych USPM debiutów amerykańskich nie zaprezentowanych w tym czasie przez wytwórnię z USA.

Ta płyta to nieco ponad pół godziny grania, ale to pół godziny kwintesencji power metalowej stylistyki wypracowanej w USA. Dwie gitary, mocna sekcja rytmiczna i wokalista Andy Michaud, o którym się czasem zapomina przy okazji LIEGE LORD w kontekście porównań do występującego tu potem Rob Rocka.
Wolność nadchodzi... "Wielding Iron Fists" to dosyć szybki otwieracz, budzący pewne skojarzenia z rytmiką wczesnego IRON MAIDEN i atakującym cały czas basem. O ile gra obu gitarzystów jest bardzo dobra, to bas po prostu znakomity na tym albumie. LIEGE LORD gra surowy power metal, melodyjny, rycerski i czytelny jak w "Dark Tale" z obowiązkowymi wysokimi zaśpiewami Michauda, chwilami drapieżnymi i agresywnymi. Perkusja głośna i nawet aż może za bardzo w "Amnesty", dumnym i pełnym gitarowych ozdobników. Jeśli riffy główne nie są może na tym LP z tej najbardziej wysoko położonej półki, to sola obu gitarzystów grane naprzemiennie wyśmienite. Popisowy rycerski epicki "Rage Of Angels" to jeden z najlepszych numerów w tym stylu, jaki powstał w tym czasie w USA. Drugi wspaniały numer z tej płyty to "Legionnaire" i w zasadzie to w tym rycerskim graniu LIEGE LORD miał do powiedzenia jednak dużo więcej niż grupy z Portland. Umiejętnie wykorzystując zarówno energię power metalu, jak i klasyczne motywy tradycyjnego heavy prezentują "Vials of Wrath" i "Warriors Farewell", zagrane bez wielkiego pośpiechu z mocnym, męskim wokalem, czysrym i wzniosłym. To, że słychać tu sporo wczesnego IRON MAIDEN w sposobie konstruowania współpracy basu i gitar to fakt, jednak stylistyka samych melodii zdecydowanie przynależy do USA, jak w "For The King".

Energiczny, dumny i wykonany z wielką pewnością siebie power metal. Brzmieniowo bardziej ostry niż ciężki, przy czym produkcja stoi niestety na średnim zaledwie poziomie i brakuje tu zapewne przede wszystkim pewnej głębi. Nie zmienia to faktu, że ten album wypełniony niezwykle wyrównanymi utworami, bez słabych punktów kompozycyjnych to absolutna czołówka power metalu amerykańskiego połowy lat 80-tych.
Amerykańska klasyka.


Ocena: 9/10

17.04.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Liege Lord - Burn To My Touch (1987)

[Obrazek: R-1915151-1395616222-6939.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Transgressor 03:20
2. Birds of Prey 02:57
3. Cast Out 03:05
4. Portrait of Despair 02:58
5. Black Lit Knights 04:06
6. The Manic's Mask 02:56
7. Legend 03:39
8. Walking Fire 03:07
9. Speed of Sound 04:32

Rok wydania: 1987
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Andy Michaud - śpiew
Paul Nelson - gitara
Tony Truglio - gitara
Matt Vinci - bas
Frank Cortese - perkusja

Drugą płytę LIEGE LORD wydaje już niefrancuska Black Dragon,  a słynna Metal Blade, co wskazuje na status zespołu w tym czasie. Ta ekipa szturmem weszła do czołówki USPM i w lutym 1987 ponownie potrzebuje tylko pół godziny, by zatriumfować. W grupie znalazł się nowy gitarzysta Paul Nelson, postać bardzo ciekawa, kolega Steve Vai ze studiów w Berklee College of Music. Vai dawał mu lekcje gry na gitarze, otrzymując z każdą jeden karton papierosów. Lekcje te na pewno się przydały, bo Paul zaimponował ekipie LIEGE LORD w czasie przesłuchań i został z miejsca przyjęty.

Mocarny i pełen dumy USPM gra LIEGE LORD na tym albumie, a wszystko okraszone jest wybuchowymi solami i pojedynkami gitarzystów w szybkich tempach (instrumentalny Walking Fire), bo ta grupa najlepiej prezentuje się gdy gra szybko i dynamiczne. Znakomite jest otwarcie w postaci Transgressor i jest tu nie tylko ostro, ale wyjątkowo rycersko. Klasyk zespołu, zresztą podobnie jak jeszcze potężniejszy Cast Out. Krótkie zwarte numery Portrait of Despair i The Manic's Mask są nasycone treścią, a zestaw riffowy z bardzo atrakcyjnego pod względem melodii The Manic's Mask, był potem często wykorzystywany w kompozycjach innych amerykańskich zespołów. Najwięcej amerykańskiej atomowej mocy lat 80tych słychać w drapieżnym i surowym Black Lit Knights, ale zapewne pod względem melodii najbardziej zapadającym w pamięć jest rycerski Legend, a jeśli nie pod względem melodii to na pewno dzięki wybornym basowym szarżom Matta Vinci, który w tej kompozycji zagrał swoją życiową partię.
Speed of Sound rozpoczyna się jako metalowa ballada, z bardzo dobrą refleksyjną melodią by potem się rozkręcić i z pewnością jest to numer godny umieszczenia go także na debiucie zespołu. Najwięcej tu z tego specyficznego heroizmu LIEGE LORD z 1985, no i są wyborne barbarzyńskie wokale Andy Michauda. Gdyby szukać utworu nieco słabszego, to nieco odstaje od stawki Birds of Prey, może dlatego, że te bardziej umiarkowane classic heavy metalowe tempa nie dały tu w pełni rozwinąć skrzydeł gitarzystom.

Ciekawostką jest fakt, że producentem tego albumu był Joe Bouchard z kultowego Blue Öyster Cult, ale rewolucji w soundzie ekipy nie stworzył i całość brzmi tak jak większość płyt z USPM  z tego okresu, choć może bas jest bardziej wyrazisty, a perkusja nieco cichsza.
Jeśli chodzi o same kompozycje, to jednak ustępują one siłą rażenia tym z debiutu i są w większym stopniu odbiciem zasadniczych trendów w USPM tego okresu. Mimo to LIEGE LORD nadał pozostał w ścisłej czołówce gatunku w Stanach Zjednoczonych.


ocena: 8,8/10

new 4.08.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Liege Lord - Master Control (1988)

[Obrazek: R-2455316-1396097395-5449.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Fear Itself 04:27
2. Eye of the Storm 04:18
3. Master Control 05:09
4. Kill the King (Rainbow cover) 03:46
5. Soldiers' Fortune 03:03
6. Feel the Blade 03:34
7. Broken Wasteland 04:15
8. Rapture 04:28
9. Suspicion 03:31
10.Fallout 05:44

Rok wydania: 1988
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Joe Comeau - śpiew
Paul Nelson - gitara
Tony Truglio - gitara
Matt Vinci - gitar basowa
Frank Cortese - perkusja

Nadchodzą czasy ciężkie, nadchodzą czasy trudne. Druga połowa lat 80tych to powolne, ale nieubłagane odmierzanie czasu, jaki pozostał jeszcze prawdziwemu USPM w XX wieku. Rok 1987 to rok odejścia z LIEGE LORD Andy Michauda, ale jeszcze nie koniec historii tego zespołu. Grupa ma kontrakt z Metal Blade, a frontmanem zostaje Joseph Comeau z Rochester, wówczas jeszcze nieznany, ale po latach filar OVERKILL i ANNIHILATOR. W sierpniu 1988 LIEGE LORD po raz trzeci atakuje albumem zatytułowanym "Master Control" i prawie natychmiast po jego ukazaniu sę w wielu kręgach huczy, że pojawiło się nowe arcydzieło USPM. Faktem jest, że natarcia gitarzystów są potężne, a wokal Comeau wyborny i idealnie wpasowany w moc generowaną przez gitarzystów, ale ...

Właśnie, LIEGE LORD coś zatracił. Zatracił finezję, która wcześniej wraz z epicką klimatyczną otoczką była jego najbardziej rozpoznawalnymi atutami i tu prezentuje się jak pociąg pancerny, ale taki który nie walczy strzelając heroicznie ze wszystkich dział, a po prostu pędzi w obłokach pary do przodu, do przodu.
Twarde, rozpędzone granie to Fear Itself, trochę zwalniają w Eye of the Storm i zaraz wychodzi pewien prymitywizm. Potem znowu szybko, bardzo szybko, krzyczane chórki, niejasna melodia takie w sumie przeciętne solo. Dla kontrastu cover ultra klasyka RAINBOW i oczywiście jest zrobiony wspaniale dzięki ogromnemu wyczuciu gitarzystów oraz świetnemu stylowi śpiewania Comeau, ale przecież nie coverami stoją takie albumy.
Coś się tu popsuło w indywidualnych zagrywkach gitarzystów, to nie jest ten duet z poprzedniej płyty i to nie są te sola. Trudno się zachwycać suchymi zagrywkami w Soldiers' Fortune, który jest po prostu przeciętny i nawet amerykańska werwa jest tu tylko markowana. Owszem, trochę to lepiej wygląda w gitarowych ozdobnikach, ale to słaby kawałek, w jakiś sposób przestarzały w koncepcji i może nowatorski w 1984, ale nie w 1988. Na tym albumie panuje jakiś brak myśli przewodniej, brak jasnego kierunku, jest dużo grania dla grania i tak to wygląda w niewyraźnym Broken Wasteland, w pozornie zadziornym i rycerskim Rapture, w Suspicion. Gitarowe ataki to za mało nawet jak na USPM, a taki mdły refren jak w Suspicion jest po prostu kompromitujący. Czy nie umieją tworzyć atrakcyjnych melodii? Przecież umieją i słychać to dopiero na końcu w Fallout, który w pewien sposób jest zarazem thrashowy i typowy dla tego co w latach 90tych grać będzie JAG PANZER.

Sprawie zagrane przeciętne kompozycje i wyraźny blask nowej gwiazdy wokalu amerykańskiego - Comeau. Na pewno także brzmieniowo spore osiągnięcie, bo to sound mocny i wyrazisty, który stał się wyznacznikiem amerykańskiego heavy/power w zasadzie po dzień dzisiejszy.
Nie można tego albumu przeceniać, jak to czyni bardzo wielu, chyba dlatego że tak po prostu wypada.
Zniszczenie sceny USPM w końcu dosięgło i LIEGE LORD  w roku 1990, gdy został rozwiązany, choć mając status grupy legendarnej. A ponieważ legenda nie umiera nigdy, to w roku 2012 LIEGE LORD został reaktywowany z Comeau i częścią oryginalnego składu i gra dla fanów koncerty na całym świecie, przypominając lata dawnej chwały.


ocena: 6,8/10

new 22.08.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości