Dante (JPN)
#1
Dante - In the Lost Paradise (1991)

[Obrazek: R-9412225-1480113528-5742.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Introduction 01:17
2. Shadowdance 03:56     
3. Fire in the Sky 04:40     
4. Paradise Lost 04:14     
5. Lonely 04:08     
6. Out in the Black 04:25     
7. Runaway Train 04:15     
8. Heading for the Storm 03:19     
9. Longest Day 04:25

Rok: 1991
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Japonia

Skład:
Kazuhisa Hashimoto - śpiew
Tomofumi Kaneko - gitara  
Tatsuya Kase - bas, instrumenty klawiszowe
Shougo Hata - perkusja

DANTE to kolejny japoński zespół, który powstał fali sukcesu ANTHEM, choć nie tylko, ale ze swoim debiutem spóźnił się o kilka lat.
Mimo że zespół powstał w połowie lat 80-tych, debiutancki album został nagrany i wydany dopiero w 1991 roku, i to po kilku zmianach w składzie, między innymi z wokalistki na wokalistę.
Ostatecznie skład zebrał się raczej nieznany i sporą karierą może się pochwalić jedynie Akira Kajiyama, który jednak w zespole długo nie zabawił, bo już po pierwszym demie wytwórnia miała co do niego inne plany.
 
Może intro aż tak inspiracji ANTHEM nie zdradza, ale już Shadowdance jak najbardziej i to jest niemalże kopia, chociaż ewidentnie zabrakło tutaj Morikawa albo Eizo.
Im dalej jednak, tym bardziej słychać inspiracje METAL CHURCH, szczególnie z czasów z Howe’a i tych bardziej heavy metalowych kompozycji, co słychać w Fire In the Sky, Paradise Lost i Out In the Black, ale i czasami można usłyszeć coś z melodyki debiutu, szczególnie to słychać w Heading for the Storm.
Jest też i ANTHEM, może trochę LOUDNESS w Longest Day.
Ogólnie rzecz biorąc nie jest to płyta zła, ale jest strasznie bezpieczna i powszednia, która nie oferuje wiele ani nowego, ani ciekawego jeśli chodzi o melodie czy refreny, wystarczy posłuchać dość bezbarwnego Lonely czy Runaway Train.
Technicznie to jest zagrane bez zarzutu, ale mało w tym wszystkim szaleństwa i jest kurczowe trzymanie się schematów, kiedy wychodzą poza nie jest to ciekawe, jak Shadowdance, ale reszta raczej pokazuje, jak dużo im brakuje do zespołów, którymi się inspirowali.
 
Brzmienie jest zaskakująco dobre i selektywne. Bas lekko wysunięty, dzięki czemu słychać go niemal cały czas i są momenty, że gra ciekawie, perkusja również ustawiona perfekcyjnie, bo nikogo nie zagłusza, a talerze pięknie syczą. Gitara bez zarzutu, czasami zagra nawet ciekawe solo, które uratuje ogólnie przeciętną kompozycję, w większości jednak jest to jednak granie poprawne. Klawisze za to niemal niesłyszalne i rzadko się pojawiają.
Pod tym wszystkim jest wokalista i to był dobry wybór, aby go cofnąć, bo jest on raczej przeciętny. Nie irytuje i nie fałszuje, chociaż ma słabsze, nieprzekonujące momenty, jak w akustycznych fragmentach Fire In the Sky.
Zespół wielkiej kariery nie zrobił, mimo wsparcia sporej wytwórni, jaką było wtedy Mandrake Root i producenta Hiroki  Kawamoto (który zarządzał wytwórnią i wypromował chociażby CONCERTO MOON) rozpadł się jakiś czas później. Chyba jedynie świętej pamięci basista, Tatsuya Kase mógł się pochwalić jakąś karierą, bo grał z Yukihisa Kanatani i był też basistą i klawiszowcem w D.
Chciałoby się ocenić ten album wyżej, bo produkcja stoi na wysokim poziomie, tak jak momentami wykonanie, ale wtórność kompozycji i ogólna poprawność wszystkiego jednak na to niestety nie pozwalają.
 
Ocena: 6.9/10
 
SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości