Avantasia
#1
Avantasia - The Metal Opera (2001)

[Obrazek: R-383782-1513342024-3681.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Prelude 01:11     
2. Reach Out for the Light 06:33     
3. Serpents in Paradise 06:16     
4. Malleus Maleficarum 01:43     
5. Breaking Away 04:35     
6. Farewell 06:33     
7. The Glory of Rome 05:29     
8. In Nomine Patris 01:04     
9. Avantasia 05:32     
10. A New Dimension 01:39     
11. Inside 02:24     
12. Sign of the Cross 06:26       
13. The Tower 09:43

Rok wydania: 2001
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe, pianino
Henjo Richter - gitara
Markus Grosskopf - bas
Alex Holzwarth - perkusja

Gościnnie:

Ernie - śpiew (2, 5, 6, 9, 13)
David DeFeis - śpiew (3, 13)
Ralf Zdiarstek - śpiew (4, 7)
Sharon den Adel - śpiew (6)
Rob Rock - śpiew (7, 12)
Oliver Hartmann - śpiew (7, 12, 13)
Andre Matos - śpiew (11, 12, 13)
Kai Hansen - śpiew (11, 12)
Norman Meiritz - gitara (6)
Jens Ludwig - gitara (12, 13)
Frank Tischer - pianino (11)

Tobias Sammet to był bardzo pomysłowy pan. Po sukcesie Theater of Salvation zaczął myśleć, co by było, gdyby stworzył materiał, który zaśpiewałoby kilku wokalistów. Po trasie koncertowej zaczął coś robić w tymi kierunku. EDGUY dobrze się sprzedawał, to bez zaskoczenia w realizacji tego pomysłu pomogło AFM Records, które wydało pierwszy singiel, zatytułowany po prostu Avantasia, nakładem tejże wytwórni. Zaśpiewał tam nikomu nieznany Ernie Michael Kiske, o którym nie było słychać od czasów Land of the Free GAMMA RAY.
Oczywiście 20 minutowy singiel został oczywiście bardzo ciepło przyjęty, świat ogarnął prawdziwe szaleństwo i było to widziane jako objawienie na miarę HAMMERFALL, przynajmniej przez niektórych.
10 lipca 2001 roku został wydany ten epicki debiut. I co?

I EDGUY. Reach out for the Light znany z singla to więcej EDGUY. Oczywiście tego bardzo dobrego, ze świetnym głosem Sammeta i wsparciem Ernie z miękkim, płynącym refrenem. DeFeis daje bardzo dobry występ w Serpents in Paradise i to chyba ten moment, kiedy postanowił on porzucić metalowe, epickie granie na rzecz klawiszowej epickiej gitary.
Wszystko to mniej lub bardziej sprawdzone pomysły EDGUY i Breaking Away to chyba odrzut z Vain Glory Opera. Na pewno Sammet lepiej się sprawdza w bardziej metalowych kompozycjach niż wstęp do Farewell, który zapowiada koszmarną balladę, a wychodzi bardowe granie z najgorszych koszmarów. Fatalny refren, infantylny, który wyznaczy kierunek AVANTASIA na lata. The Glory of Rome to świetny jak zwykle występ Rob Rocka i tutaj poza jego solowymi dokonaniami zaczyna się wytwarzać teatralny styl AVANTASIA, w którym w przeciwieństwie do EDGUY zabrakło mocy i przebojowości w refrenie, jakiegoś zaskoczenia. Jest tylko to, co słychać było w RHAPSODY i wielu jego naśladowcach. Avantasia to słaby AOR z kręgów PHENOMENA i daleko im tutaj do przebojowości. Fatalne klawisze, infantylna melodia i wymuszony śpiew.
Sign of the Cross został fantastycznie zaśpiewany przez Hartmanna, ale to tylko poprawny power metal z ogranym do bólu refrenem. Oczywiście jak jest Hansen, to jest też GAMMA RAY i chyba jedynymi wyjątkami, kiedy cytatów GR nie ma, kiedy on śpiewa są HEAVENWOOD i IRON SAVIOR. Miało być dumnie i uroczyście, a wyszła impreza urodzinowa z balonikami w lokalnej sieci fastfoodów.
AVANTASIA w miksie z CIRCLE TO CIRCLE/SAVATAGE pojawia się w The Tower. W refrenie oczywiście patenty już sprawdzone w EDGUY, szczególnie w tytułowym Theater of Salvation. Tylko nie aż tak ciekawie, niestety. 10 minut poprawnego metalu EDGUY i tylko tyle można o tym powiedzieć. Nawet Timo Tolkki dostał w tym wszystkim partię i coś pomrukuje w środkowej partii, ale to nic istotnego.
Niektóre wersje albumu miały jeszcze jako bonus heavy/powerowy The Final Sacrifice w stylu PRIMAL FEAR, ale na szczęście to jest tylko bonus. Na żadnej płycie EDGUY ten kwadratowy metal by nie wyglądał dobrze.

Bardzo dobre brzmienie Mikko Karmila, a gdzie on, tam i Mika Jussila i brzmienie jest bez zarzutu. Tak jak na wcześniejszych płytach EDGUY.
Sammet to kontrowersyjny wokalista, ale tutaj są momenty, kiedy jednak jest poniżej formy i śpiewa po prostu fatalnie. Goście się sprawdzili, ale faktycznie nikt nie błysnął, bo i nie było do czego.
Oczywiście album okazał się wielkim sukcesem i stał niemieckim AYREON, tylko łatwiej przyswajalnym i bardziej powerowym.
W lipcu były zachwyty, w sierpniu jeszcze niektórzy się tym pocieszyli i szybko zapomnieli, a we wrześniu wszyscy zapomnieli, bo wydany na świat został Mandrake.
Dobra płyta, Theatre of Tragedy w wersji 1.5, nic nowego czy lepszego, ale jak ktoś ma niedobory tego albumu, to już ten zna na pewno. W żadnym razie genialny czy wizjonerski.
Był sukces, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i AVANTASIA o sobie znowu przypomni, w 2002 roku.


Ocena: 7.5/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Avantasia - The Metal Opera Part II (2002)

[Obrazek: R-1094260-1500579894-2101.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Seven Angels 14:17     
2. No Return 04:29     
3. The Looking Glass 04:53       
4. In Quest For 03:54     
5. The Final Sacrifice 05:02     
6. Neverland 05:00       
7. Anywhere 05:29       
8. Chalice of Agony 06:00       
9. Memory 05:44       
10. Into the Unknown 04:29

Rok wydania: 2002
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe, pianino
Henjo Richter - gitara
Markus Grosskopf - bas
Alex Holzwarth - perkusja

Gościnnie:
Ernie - śpiew (1,2)
David DeFeis - śpiew (1,5)
Ralf Zdiarstek - śpiew (9)
Sharon den Adel - śpiew (6)
Rob Rock - śpiew (1,6)
Oliver Hartmann - śpiew (1)
Sharon den Adel - śpiew (10)
Andre Matos - śpiew (1)
Kai Hansen - śpiew (1, 8)
Bob Catley - śpiew (3,4)
Timo Tolkki - gitara (1, 10)
Norman Meiritz - gitara (6)
Jens Ludwig - gitara (5,9)
Frank Tischer - pianino (1, 4, 7)

Po Mandrake łatwo było zapomnieć o tym drugim zespole Sammeta. Ciśnienie było spore i tłum oczekiwał kolejnej płyty AVANTASIA. Pojawił się dość szybko, bo już w 2002 roku, 26 sierpnia, ponownie nakładem AFM Records.
Skład identyczny, goście w większości ci sami, doszedł tylko Bob Catley i Sharod den Adel, i Tolkki zagrał coś na gitarze.
Odrzutów EDGUY już nie było, te poszły na debiut.

The Seven Angels to 14 minut kompletnej bezradności kompozycyjnej i kompletna porażka Sammeta na wszystkich frontach. Już duet Hartmann/DeFeis powinien był zapalić wszystkie czerwone lampki, że coś tu jest nie tak. A kiedy jeszcze dochodzi do tego Kiske, który ukrywa się pod pseudonimem... Żenada. Po prostu żenada. A na pewno nie musiało to trwać 14 minut. Szczególnie, że na prawie 3 minuty wszyscy wychodzą ze studia po 5 minutach. Potem bezmyślne kopiowanie RHAPSODY, ale na poziomie najgorszych płyt KALEDON, nie mówiąc już o słabym zakończeniu.
No Return to HELLOWEEN w "obecnej" formie i to jest tragedia, do tego dochodzą kretyńskie "śmieszne" wstawki EDGUY. Refren to jeszcze większa porażka i aż gotuje się krew.
Masakrowanie rocka w The Looking Glass brzmi tragicznie i mimo Catleya tego się po prostu nie da słuchać. Może In Quest For by był dobry, gdyby Sammet dał szansę zaśpiewać samemu Catley'owi? Bo Sammet nie pasuje tutaj kompletnie.
A jednak jest odrzut z poprzedniej płyty - The Final Sacrifice i każdy mógł usłyszeć, dlatego na niektórych wydaniach to był tylko bonus. Po części to pokazuje właśnie, jak bardzo oryginalny i natchniony to album. Obrzydlistwo, a co najgorsze ta karuzela kręci się dalej i nie wygląda, jak by miała zwolnić.
Neverland to masakrowanie dobrego pomysłu na melodię i ten pomysł znacznie lepiej wykorzysta MASTERPLAN na swoim debiucie rok później.
Anywhere to kolejna beznadziejna ballada z fatalnym głosem Sammeta, zupełnie nieautentyczna i bez emocji. Chalice of Agony to EDGUY w wersji nieśmiesznej i infantylnej, na którą przyjdzie czas lata później. Za pierwszym razem heavy/power niemiecki nie wyszedł, to drugiego podejścia próbują w żenującym Memory. Problemem jest to, że tylko gitary mają moc, bo perkusja jest po prostu słaba, a głos Sammeta jest porównywalny z twardością styropianu.
Na ukojenie nerwów śpiewa Sharon den Adel i dobrze jej to wychodzi w Into the Unknown... do czasu, aż nie pojawia się Sammet.

Brzmienie takie samo jak poprzednio i tylko to się jakoś broni, bo na pewno nie kompozycje.
Zostało to nagrane za szybko i słychać, że najlepsze pomysły Sammet wykorzystał w EDGUY do nagrania Mandrake i wziął sobie zasłużoną przerwę.
Nawet goście brzmią tutaj kompletnie bez przekonania, jak wszyscy.
Niedługo po wydaniu tego albumu Sammet rozwiązał zespół i AVANTASIA przestała istnieć, co po takim zabójczym albumie nikogo nie zdziwiło, bo to już był trup.
W 2006 roku były jakieś próby ożywienia tej grupy, ale to ciągle był trup i powrotne EP Lost in Space tylko utwierdzały w tym przekonaniu.
Podobno zespół istnieje dalej i nagrywa równie słabe płyty. Nekromancja działa cuda i to jest możliwe, że trup coś gra.
Nieważne jednak jak umalowany, to nadal trup, grający martwe kompozycje bez życia i polotu, do końca swoich dni.


Ocena: 1.5/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości