Aeternitas
#1
Aeternitas - Haunted Minds (2020)

[Obrazek: 894247.jpg?5125]

Tracklista:
1. Destiny 05:10         
2. Fountain of Youth 04:13         
3. The Unforgivable Sin 03:49          
4. The Birthmark 04:21        
5. Castles in the Air 04:54         
6. Fallen Innocence 04:29         
7. The Ring 03:42         
8. Another Day 04:46         
9. The Beautiful 04:05        
10. The Final Path 04:11        
11. My Haunted Mind 04:24

Rok wydania: 2020
Gatunek: Symphonic Metal
Kraj: Niemcy

Skład:
Julia Marou - śpiew
Alex Hunzinger - śpiew, gitara
Daniel T. Lentz - gitara
Rick Corbett - bas
Frank Mölk - perkusja
Anja Hunzinger - instrumenty klawiszowe

Gościnnie:
Henning Basse - śpiew
Glen Drover - gitara

Historia AETERNITAS jest spora, bo ma grubo ponad 20 lat na kartku, bogata w wiele zmian składu i członków raczej nieznanych, a muzyka różnorodna, bo grali od miksu EDENBRIDGE i VISIONS OF ATLANTIS po doom/death metal.
Zespół raczej przebywał na obrzeżach sceny niemieckiej i wywoływał mieszane uczucia, nawet lokalna prasa nie była dla nich łagodna.
Można uznać, że zespół faktycznie zaczął istnieć od 2016 roku, kiedy to jakimś cudem zainteresowało się nimi niemieckie Massacre Records, które jednak odpuściło z nimi współpracę po chłodno przyjętej płycie z 2018 roku.
Tym razem trafili do włoskiego WormHoleDeath Records, które wyda ich najnowszy album 20 listopada 2020 roku.

Poprzednio był symfoniczny metal podsycony horrorem, tym razem jest trudny do zdefiniowania, a momentami nawet do zrozumienia power metalowy misz-masz. DRAGONFORCE, co słychać w cytacie już w Destiny, który mocno opiera się o melodie Brytyjczyków z 2012 roku, szwedzkiej sceny i czymś pomiędzy SABATON a POWERWOLF w Fountain of Youth z klawiszami DRAGONFORCE i orkiestracjami ORDEN OGAN.
W The Unforgivable Sin śpiewa Basse i to oczywiste, że niszczy wszelakie obiekty swoim głosem, ale czy potrzebny był repertuar z pogranicza METALIUM i DRAGONLAND? Jest EPICA z LEAVES' EYES w The Birthmark, samo LEAVES' EYES w Castles in the Air z morskim klimatem, ale takie rzeczy chyba grało lepiej ALESTORM. Ucieczka do balladowych i bezpiecznych rejonów NIGHTWISH w Fallen Innocence udana średnio i raczej nie porywa, szczególnie dość prostym solem, które gra Drover, który może cudów w MEGADETH nie grał, ale tam był solidny. Tutaj to bardziej poziom garażowej sesji przez telefon komórkowy i to w trakcie rozgrzewki.
Najbardziej zdumiewające jest chyba to, że w The Ring nie uciekli się do BLIND GUARDIAN, bo wydawałoby się, że mają wyłączność na pierścienie, a tutaj wita nas RHAPSODY i coś pomiędzy FIREWIND a EVIL MASQUERADE. Przyjemny i kojący jest niezbyt oryginalny, ale powolny Another Day w stylu DRAGONLAND i METALIUM. Typowe, niemieckie kwadratowe granie i oryginalnością nie powalają ani w The Final Path, w którym próbują zbliżyć się do TEMPERANCE, ale przeszkadza im teutońskie wykonanie, ale jakoś bronią się w symfonicznym The Beautiful. Dobrze tutaj śpiewa Hunzinger, bardzo dobre są chóry i mocno zaznaczony refren. My Haunted Mind to ponownie NIGHTWISH, miło, poprawnie i przyjemnie sobie śpiewają przy pianinie.

Za mix odpowiada tradycyjnie Alexander Hunzinger, a za mastering ponownie Darius van Helfteren, który brał udział przy płycie poprzedniej, JUDAS PRIEST, EPICA i kilku innych zespołów. Sound jest dobry względem tego, co chcieli osiągnąć i perkusja brzmi tradycyjnie, tak jak gitary, na plus mocne i dobrze zaznaczone orkiestracje.
Mają tutaj dużo pomysłów, jest bardzo eklektycznie i ten brak zdecydowania mocno rzutuje na odbiór całego albumu. Może i jest tutaj kilka dobrych pomysłów, ale toną one w morzu teutońskiej poprawności i mało który jest zrealizowany z głową.
Alex Hunzinger śpiewa tu sporo, głos dobry, ale bez blasku i równie poprawny jak cały album. Takich wokalistów jest na pęczki w samym Zagłębiu Ruhry, o pozostałych regionach już nie wspominając. Dość bezbarwna jest Julia Marou tym razem i trudno powiedzieć, czy to trema, czy może brak wiary i przekonania co do materiału. A może jedno i drugie, bo wątpliwości jest wiele.
Można stwierdzić, że to jeden z lepszych, a może i najlepszy album w całej dyskografii zespołu, ale kompletnie bez blasku i bez znamion oryginalności, któremu wykonawczo nie można zarzucić zbyt wiele, skoro wiele pomysłów tutaj nie jest ich. Płyta, do której raczej powrotów nie będzie przy obecnie tak bogatym wyborze.
Okładka jednak to prawdziwy koszmar i takie rzeczy powinni zostawić SEPTICFLESH.

Ocena: 7/10

SteelHammer


Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni WormHoleDeath.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości