Juvaliant
#1
Juvaliant - Inhuman (2010)

[Obrazek: R-3403090-1584289647-9482.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Into the Abyss 01:46     
2. Heroes (We Will Be) 05:50     
3. Doomsday Machine 04:41       
4. Live to Die 05:46       
5. Hell's Roundabout 07:01       
6. Killing Child 08:19     
7. On Wings of Steel 05:11       
8. Silent Agony 05:32     
9. Cold Distance of the Universe 11:32

Rok wydania: 2010
Gatunek: Progressive Symphonic Power Metal
Kraj: Austria

Skład:
Thomas Strübler - śpiew
Robert Schönleitner - gitara
Aleksandar Vesic - bas
Sebastian Lanser - perkusja
Saso Gacnik - instrumenty klawiszwe

JUVALIANT z Salzburga założone zostało przez gitarzystę Roberta Schönleitnera i perkusistę Sebastiana Lansera w 2003 roku, którzy to mieli wizję grania muzyki progressive metalowej. Z początku na założeniu się skończyło i dopiero w 2006 roku udało im się zebrać na tyle stabilny skład, aby zacząć myśleć o prawdziwej działalności.
Debiut został nagrany już w 2008 roku, jednak chwilę zajęło, aby poza prasą ktoś się zainteresował ich muzyką. W końcu, po jakimś czasie udało się podpisać kontrakt z Limb Music, które wydało album 4 czerwca 2010 roku.

Jaki jest Strübler każdy usłyszał już w CRYSTALLION, ale tutaj jest może nieznacznie lepszy w JUVALIANT, chociaż to nie zmienia faktu, że to raczej typowy i niezbyt wyróżniający się wokalista. Na tym albumie jest wszystko, od MYRATH w Hell's Roundabout w połączeniu z CRYSTALLION i niemieckim power ze wskazaniem na HELLOWEEN i GAMMA RAY, chociaż równie dobrze to może być power rock z elementami symfonicznymi DOMAIN, SERENITY w Heroes (We Will Be) no i oczywiście EDENBRIDGE w Live to Die, tak jak w partiach delikatnie neoklasycznych i zbyt krótkich, aby zrobić jakąś znaczącą różnicę.
Dziwne to połączenia, nie do końca jasne, ale jest to bardzo prosto zagrane i nawiązaniom EDENBRIDGE nie ma co się tutaj dziwić, biorąc pod uwagę, że gitarzysta i perkusista to byli członkowie grupy, a SERENITY... podobnie. W końcu to Austria i na tych dwóch zespołach scena symfoniczna stoi. W słodszych i lżejszych partiach słychać też pewne zalążki i początki DRAGONY.
W Killing Child wychodzi, że Strübler nie do końca nadaje się do takiej muzyki. Słychać, że próbuje śpiewać podniośle, próbuje prowadzić kompozycję, jednak ma problem z przebiciem się przez dość delikatną sekcję rytmiczną i mocną gitarę. Nie ma wątpliwości, że chciał zabrzmieć jak Georg Neuhauser i z zamkniętymi przez zatyczki uszami można uznać, że jest podobny. Najbardziej niepotrzebne w tej kompozycji są jednak partie progresywne, bo i melodia nie jest porywająca, jest do tego dość krótka i próbują miażdżyć ciężarem, co kompletnie nie wychodzi. Środkowa partia z orkiestracjami obiecuje wiele, jest budowanie napięcia, ostatecznie jednak to tylko niestety pokaz orkiestracji, a kontrast pomiędzy zwrotką a refrenem nie jest do końca jasny i brakuje płynności. Refren może i dobry, ale to sprawdzony przez SERENITY motyw, więc jak mógł być zły?
Pojawia się i nuta szwedzkiego DRAGONLAND w On Wings of Steel i kiedy nie bawią się w niepotrzebne łamanie to brzmi to bardzo dobrze, kiedy jednak próbują się trzymać łatki progressive, brzmi to kompletnie bezsensownie i słychać brak zrozumienia SYMPHONY X i innych zespołów amerykańskich.
RHAPSODY? O dziwo rozkręcali się długo, ale są echa w Silent Agony, sporo tym dramaturgii charakterystycznej dla grupy z Włoch. Może solo to nie poziom muzyków z malowniczych Triest, ale są całkiem niezłe i chyba nawet najciekawsze na tym albumie. Remizowe klawisze to absolutny mus i oczywiste nawiązanie do sceny flower power. Na koniec, klasycznie, jak to bywa w klonach RHAPSODY i zespołach progresywnych, jest 11 minut pokazu orkiestracji i epiki w Cold Distance of the Universe. Słychać rockowe zacięcie DOMAIN, dopieszczenie i wieloplanowość SERENITY, ale niestety brakuje poziomu wykonania. To jest poprawne kopiowanie pomysłu na długą kompozycję, z pauzą na pianino włącznie. Tylko perkusja czasami tutaj potrafi coś ciekawego zagrać, bo gitarowo nie bardzo jest czym się zachwycić.

Brzmienie? Od początku do konca Jan Vacik, a jakże. Stąd też tyle podobieństw i nawiązań do SERENITY i jest ono dość podobne do tego, co można na Death and Legacy, chociaż tutaj mam wrażenie, że jest ono chłodniejsze od tego, co Vacik oferuje w grupie Neuhauser, przez co wydaje się być bardziej tłoczno.
Dobra płyta, ale problemem są zupełnie niepotrzebne partie progresywne, które są wprowadzone i zrealizowane kompletnie bez pomysłu. Bez nich to by był solidny klon SERENITY, a tak to jest metalowy pastisz bez błysku.
Kontrakt miał być kilku płytowy, ostatecznie jednak po trasie koncertowej zespół zniknął, a w 2013 roku zaprzestał jakiejkolwiek działalności, a muzycy rozeszli się do innych grup, jak Lanser do death metalowego OBSCURA, w którym zagrzał miejsce dość długo. Może to i lepiej, bo tutaj nikt poza Vacikiem nie błyszczy, ale to profesjonalista wysokiej klasy.
Zespół raczej już nie powróci, a patrząc na to, jak obecnie bogata jest scena symfoniczna i na jak wysokim poziomie, to raczej nie mają szans osiągnąć sukcesu.

Ocena: 7/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości