Hollow Haze
#1
Hollow Haze - Poison in Black (2012)

[Obrazek: R-4904074-1379420019-3185.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Rise Above (Intro) 01:58       
2. Tears of Pain 04:35       
3. Never Turn Back 04:54       
4. Haunting the Sinner 03:27       
5. Lords of World 05:25       
6. Hit in Time 04:33       
7. Chained 04:32       
8. Pray for You 06:14       
9. Remorse 05:06       
10. Voodoo Rites 03:43     
11. Snowblind 05:18       
12. Headless Cross (Black Sabbath cover) 06:40

Rok wydania: 2012
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Włochy

Skład:
Rock Ramon - śpiew
Nick Savio - gitara
Davide Cestaro - bas
Camillo Colleluori - perkusja
Simone Giorgini - instrumenty klawiszowe

HOLLOW HAZE to jest grupa fascynująca i co najmniej zastanawiająca. Skład nieznany, mało kto o tej grupie słyszał, nie mówiąc już o jej muzyce. Zespół założony został w 2003 roku przez Nicka Savio, który postanowił zostać piewcą metalu.
Skład zebrał dość szybko, tak jak kontrakt z dość młodą wytwórnią My Graveyard Productions, która przez lata swojej działalności wykopała kilka perełek, jak ETRUSGRAVE chociażby, jednak tym w przypadku tej grupy szczęście im nie dopisało, bo był to bardzo przeciętny heavy metal, próbujący imitować BLACK SABBATH Martin Era. Po utracie kontraktu w podobnej manierze zespół wydał drugą płytę w 2008 roku nakładem własnym, bo wytwórnia postanowiła nie przedłużać kontraktu. Ten album również nie zwrócił niczyjej uwagi, mimo zmiany wokalisty, i po zmianie składu zespół powrócił w 2010 roku, w znów zmienionym składzie, o dziwo z kontraktem Crash and Burn Records, ponownie to był jednak nijaki metal, nijako zaśpiewany i zagrany.
Tam jednak również nie było żadnego odzewu, w związku z czym kontrakt nie został przedłużony. Na 2012 rok, w niezmienionym składzie, zaplanowany został kolejny album, które wydała wytwórnia Bakerteam Records, powiązana z uznanym i włoskim wydawcą Scarlet Records.

Albumy poprzednie nie są warte dogłębnej analizy, bo nie ma na nich nic wartościowego czy ciekawego, a za wybitny przebłysk można uznać coś, co w innych grupach metalowych by było uznawane za poprawność niewartą ziewnięcia.
Tym razem poza BLACK SABBATH Martin Era i przez naśladownictwo którego można odnieść wrażenie, że BLACK SABBATH nigdy innego nie było, doszło PRIMAL FEAR. Oczywiście heavy/power SKANNERS słychać, w końcu jesteśmy we Włoszech, ale w stopniu bardzo ograniczonym i najwięcej ich chyba jest w Hit in Time i Pray For You.
Chained by mogło się znaleźć na każdej płycie, na której Martin zaśpiewał, chociaż osobną kwestią jest, czy do tak poprawnego utworu by zaśpiewał.
Najbardziej na tym albumie zaskakuje chyba Savio, który mistrzem gitary nie był nigdy, ale potrafi zagrać ciekawe, choć krótkie solo i potrafi dobrze przyozdobić kompozycję, jak Pray For You. Mimo to słychać, że tej grupie by nie zaszkodził drugi gitarzysta. Muzykom ogólnie trudno coś zarzucić, szczególnie sekcji rytmicznej, która stara się to urozmaicać najbardziej jak może i nie można odmówić zapału perkusiście, który gra energicznie, ani basiście, który stara się czasami zagrać coś ciekawszego. Kompozycje po prostu nie powalają oryginalnością. W końcu Haunting The Sinner to typowy SINNER metal PRIMAL FEAR, a pełny PRIMAL FEAR jest w mocnym Tears of Pain i w tym utworze pazur, z jakim śpiewa Ramon i próbuje nawiązać do Halforda jest szokujące, bo brzmi naprawdę przekonująco.
I może gdyby się trzymali takiej muzyki, to by było ciekawiej, bo kiedy idą w trochę pozytywniejsze klimaty, może nawet nieco Tęczowe, Coverdale'owe czy MASTERPLANowe jak w Never Turn Back to brzmi to bardzo sztucznie, szczególnie, kiedy próbują w to jeszcze wpleść BLACK SABBATH.
Tak wracając do Martin Era, to Lords of World na tych płytach by nie robił wrażenia.
Na szczęście do mocniejszego i bardziej rozkrzyczanego metalu powracają jeszcze w Voodoo Rites i tego metalu, który ARTHEMIS zostało królem może powinni się byli trzymać. Przynajmniej by ich wyróżniał odcień SINNERa. Tutaj też chyba Savio gra swoje najlepsze solo. Ciągle jednak nie mogło być kwadratowo i jest podniosły Snowblind, przywodzący na myśli PRIMAL FEAR z czasów Seven Seals i to jest poprawnie zagrany heavy metal, którym nikomu nie wyrządzają krzywdy.
Jest też klasyk Headless Cross, w razie gdyby ktoś miał wątpliwości co do inspiracji zespołu. Jak został zagrany... No jak klasyk, ale to raczej zasługa grupy z Birmingham.

Brzmienie solidne i poprawne, instrumenty po prostu są i jakoś brzmią. Jest poprawnie, bo to po prostu poprawna płyta z muzyką heavy metalową. Niezbyt wyróżniająca się, na tle dyskografii zespołu jednak pierwsza, którą bez frustracji da się odsłuchać od początku do końca, jednak nie bez znużenia, głównie ze względu na zmęczenie materiału.
Jakaś energia w tym jest i pomysł, coś, o co zespół wcześniej nie można było posądzić, ale to za mało, aby ten album z czystym sercem polecić.
Chyba że komuś mało poprawnego metalu w stylu Martin Era.

Ocena: 7/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości