Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - At Sixes and Sevens (2002)
Tracklista:
1. Meridian 06:20
2. Sister Nightfall 05:37
3. On the Wane 06:37
4. In a Manica 06:03
5. At Sixes and Sevens 06:44
6. Lethargica 05:30
7. Manic Aeon 06:27
8. A Shadow of Your Own Self 05:55
9. In Sumerian Haze 04:39
Rok wydania: 2002
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, perkusja, instrumenty klawiszowe
Gościnnie:
Fabienne Gondamin - śpiew
Jan Kenneth Barkved - śpiew
Kristian Gundersen - śpiew
MASTERS OF SIRENIA, niedługo potem SIRENIA, to nowy zespół Mortena Velanda, który odszedł z TRISTANIA pod koniec 2000 roku z powodu różnic muzycznych, ale i przyczyn personalnych.
Oczywiście osoba Velanda była już bardzo dobrze znana i nie miał problemu ze znalezieniem wytwórni, która by wydała jego materiał i wybór Napalm Records w ogóle nie dziwi, biorąc pod uwagę spore ich zainteresowanie rosnącą sceną female fronted metal.
Materiał został przygotowany bardzo szybko i album został wydany 21 maja 2002 roku.
Lider zespołu postanowił zostać człowiekiem orkiestrą i zagrać na wszystkich instrumentach. To często zwiastuje niedostatki i kłopoty, szczerze powiedziawszy przy formie kompozycji, jakie tutaj można usłyszeć, to wszystko jest zagrane tutaj solidnie. Na największe wyróżnienie zasługują instrumenty klawiszowe, które wybornie podkreślają i wygrywają melodie, jak w bardzo dobrym i niezwykle udanym Meridian, zagranym bez kompleksów i pod tym względem może króluje tutaj bardziej duch fiński i szwedzki, a elementem norweskim są partie black metalowe i TRISTANIA. Wystarczy posłuchać tytułowego At Sixes and Sevens, z którego Norwegia aż się wylewa.
Nie ma wątpliwości, że to w pewnym stopniu jest kontynuacja Beyond the Veil i Manic Aeon (w którym może też są pewne echa AFTER FOREVER/EPICA), otwieracz, jak i tytułowy spokojnie mogłyby się znaleźć w repertuarze TRISTANIA. Veland miał jednak inny pomysł na rozwój i to słychać w fińskim gothic Sister Nightfall, jak i pozostałych kompozycjach. Jest przebojowość, nie ma grobowego klimatu jak to momentami bywało w TRISTANIA, jest to muzyka przyjazna dla słuchacza, ale nie nachalnie przebojowa, ze znacznie większą ilością melodii i chórach, które prowadzą kompozycje. Chóry to będzie domena SIRENIA jak i Velanda na kolejnych płytach, ale już tutaj poziom ich realizacji jest bardzo dobry, tak jak spojenie ich z głównym motywem utworu, i to słychać w prawie każdym kawałku.
Utwory mimo dość pokaźnego czasu trwania nie nużą i dzięki umiarkowanym tempom i jasno zaznaczonym melodiom i refrenom słucha się tego dobrze i nie nudzi.
Goście są tutaj gośćmi i raczej dodatkami i słychać, kto tutaj jest w centrum uwagi, prowadząc dialog z chórami, kiedy jednak wchodzi Fabienne Gondamin, muzyka nabiera nagle więcej przestrzeni, co słychać w refrenach Meridian i równie solidnym A Shadow of Your Own Self, w którym odgrywa większą rolę razem z Janem Kenneth Barkvedem i Kristianem Gundersenem i to prawdopodobnie najlepiej wyważony utwór z silniejszymi naleciałościami gothic.
Niestety są tutaj dwie rzeczy, które powstrzymują ten album od otrzymania maksymalnej noty. On The Wane ze strasznie irytującymi syntezatorami i tutaj Veland za bardzo skierował się w stronę Finlandii, a szkoda, bo refreny i chóry są bardzo dobre. Drugim jest średni i zagrany kompletnie bez wyrazu In a Manica, gdzie znów Finlandia dominuje zbyt mocno i za dużo jest tutaj modern talking i innych niemetalowych elementów, które nie do końca do siebie pasują.
Brzmienie jest bardzo dobre, mix Terje Refsnes i Velanda nie zawiodły, a mastering Mika Jussila nie rozczarowuje również i tym razem. Świetnie brzmiące gitary akustyczne, umiejscowienie wszystkich instrumentów i bardzo dobre maskowanie automatu perkusyjnego, a to jest sztuka.
Veland miał tym albumem coś do udowodnienia i nie tylko odniósł sukces, ale i pokazał, że może żyć TRISTANIA.
Kiedy on świecił sukcesy, TRISTANIA w 2003 roku wzięła przerwę, aby się zastanowić, co dalej.
Oczywiście Morten to wykorzystał i powrócił z kolejnym albumem w 2004 roku.
Gitarowo płyta prosta i może szkoda, że bas tutaj to raczej dodatek do gitary, ale nie liczy się technika, tylko efekt, a te tutaj są bardzo dobrze słyszalne, czego nie można powiedzieć o wielu projektach jednoosobowych.
Ocena: 8.1/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - An Elixir for Existence (2004)
Tracklista:
1. Lithium and a Lover 06:33
2. Voices Within 06:52
3. A Mental Symphony 05:25
4. Euphoria 06:35
5. In My Darkest Hours 06:05
6. Save Me from Myself 04:14
7. The Fall Within 06:48
8. Star-Crossed 06:28
9. Seven Sirens and a Silver Tear 04:45
Rok wydania: 2004
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Henriette Bordvik - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, perkusja, instrumenty klawiszowe
Gościnnie:
Kristian Gundersen - śpiew
Rynek jak natura, nie lubi próżni, więc kiedy TRISTANIA usunęła się w cień, Veland zaatakował SIRENIA po raz kolejny. O ile Gundersen nadal jest tylko gościem, to została przyjęte do zespołu Henriette Bordvik jako pełnoprawna wokalistka.
Były wydania międzynarodowe, głównym był tak jak poprzednio Napalm Records i premiera odbyła się 4 sierpnia 2004 roku.
Ponownie Veland jest tutaj w świetle jupiterów tak jak poprzednio i rzadko daje szansę pokazać się innym. Bordvik jest przez większość czasu dodatkiem przy równie potężnych i wspaniałych chórach, czyli podobnie jak wokalistka na debiucie. Głosowo niczym się nie wyróżnia i jest poprawna, sprawdza się w In My Darkest Hours, ale w Save Me From Myself jest beznadziejna i tylko skrzypki ratują jakoś sytuację przed kompletną miernotą.
Tak jak na debiucie, czasam Veland romansuje ze sceną fińską gothic i The Fall Within od strony sampli i zwrotek pokazuje tę najgorszą, najbardziej powszednią stronę z wtrąceniami CREMATORY. Duch TRISTANIA oczywiście nadal nad tym wszystkim czuwa i jest on obecny w Lithium and a Lover oraz Voices Within i są to kompozycje dobre, ale bez szału i niewybijające się zbytnio na tle całej płyty, która przyspiesza rzadko i mimo poziomu wykonania potrafi to momentami znużyć swoją jednostajnością.
Przebłyskiem jest wieńczący album Star-Crossed. Znów TRISTANIA, ale w bardziej rozbujanej formie i nawet wokalistka brzmi tutaj dobrze, są prowadzące klawisze, subtelne chóry, które tworzą ogromną przestrzeń i szkoda, że jest ich tutaj tak mało.
Jest jeszcze instrumentalny Seven Sirens and a Silver Tear, ale to niewiele wnoszące instrumentalne zakończenie w stylu EVERGREY.
Za mix ponownie odpowiadają Veland i Terje Refsnes, mastering tym razem jest w wykonaniu Ulfa Horbelta i chyba słuchając tej muzyki za bardzo skojarzyła mu się z POISONBLACK i wykorzystał swoje doświadczenie tutaj. Gitara brzmi bez zarzutu, w przeciwieństwie jednak do debiutu tak dobrze nie ukrywa automatu perkusyjnego i momentami talerze brzmią aż nazbyt syntetycznie.
Solidnie wykonana płyta bez wątpienia i to nie podlega dyskusji, ale za szybko, przez co ucierpiały kompozycje i jest to materiał bardzo nierówny. Chęć wykorzystania milczenia TRISTANIA aż tak się nie przysłużyła, ale zespół osiągnął szczyt i stał się rozpoznawalny.
Zaznaczyli swoją obecność na scenie i Veland pokazał, że to nie jest projekt jednorazowy, a to już coś.
Ocena: 7.7/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - Nine Destinies and a Downfall (2007)
Tracklista:
1. The Last Call 04:45
2. My Mind's Eye 03:41
3. One by One 05:28
4. Sundown 05:05
5. Absent Without Leave 04:54
6. The Other Side 03:55
7. Seven Keys and Nine Doors 04:55
8. Downfall 04:44
9. Glades of Summer 05:36
Rok wydania: 2007
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Monika Pedersen - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Jonathan A. Perez - perkusja
Gothic metal zmienił formę i stał się muzyką znacznie bardziej przebojową i melodyjną, a przygnębiające korzenie gdzieś zniknęły. Nadal była refleksja, ale nie było to już z klasą wymagającą garnituru i trudno było się przechwalać wyższością.
Veland poszerzył skład i zaciągnął Jonathan A. Perez z TRAIL OF TEARS i nową wokalistkę, Monikę Pedersen.
Poszerzenie składu zapowiadało się ciekawie. Zespół zmienił wytwórnię i 23 lutego 2007 roku została wydana trzecia płyta nakładem Nuclear Blast.
Trzecia płyta... W wielu przypadkach brzmi to bardzo złowróżbnie i nie bez powodu powstało pojęcie syndromu trzeciej płyty. Tutaj zespół go potwierdza.
Wszystkie solidne elementy poza chórami i formą Velanda poszły na śmietnik i jest nijaki, miałki i radiowy gothic bez solidnych melodii. Jest to mniej lub bardziej powtórka z NIGHTWISH, z tym że Pedersen to ani Tarja, ani Anette i w bardziej popowych klimatach jak Absent Without Leave brzmi ona fatalnie i wiele nie odbiega od poziomu infantylnej kompozycji.
Veland zupełnie się tutaj pogubił, kompozycje brzmią na jedno kopyto i poza okropnymi wokalizami trudno odróżnić The Last Call od The Other Side czy My Minds Eye. Jedyną kompozycją, która mieści się w kategorii tolerancji to Sundown, bo mniej jest tutaj popu, a więcej chórów i Velanda. Absent Without Leave to prawdziwa zbrodnia na muzyce metalowej i naprawdę trudno stwierdzić, co zespołowi przyświecało nagrywając taki koszmar.
Może Seven Keys and Nine Doors się jakoś broni dzięki chórom, bo Downfall to najgorsze wspomnienia z drugiego albumu VISIONS OF ATLANTIS. Fatalne sample, fatalne wokalnie... Nie można było zrobić tego gorzej. Może jeszcze Gales of Summer się jakoś broni na tle tego całego przeciętniactwa i okropności, bo skrzypce są tutaj bardzo dobre.
Za sound tym razem odpowiada Tue Madsen i to chyba jedna z najgorszych płyt w jego karierze. Całość brzmi płasko, fatalnie i popowo, z gitarą suchą i niemal nieistniejącą, a perkusją strasznie sterylną. I nie pomaga fakt, że Perez nie gra nic, czego nie zagrałby automat.
Aż trudno uwierzyć, że to ta sama osoba odpowiada za miażdżące brzmienie GOREFEST z tego samego roku, ale każdemu zdarzają się słabsze dni.
Nie czuć w tym ani pasji, ani przekonania czy zaangażowania i najlepiej to oddaje gra Pereza. Mało kto zauważy różnicę, że to prawdziwy perkusista, porównując z poprzednimi płytami. Pedersen nie została dobrze przyjęta i z zespołem pożegnała się niedługo po wydaniu tego albumu. Kompozycyjnie jest to strasznie nachalne i proste, aż irytujące i aż zbyt mocno starające się wbić na szczyty list przebojów kolorowych gazet dla nastolatek.
Veland klątwie trzeciej płyty nie podołał.
Ocena: 3/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - The 13th Floor (2009)
Tracklista:
1. The Path to Decay 04:19
2. Lost in Life 03:14
3. The Mind Maelstrom 04:50
4. The Seventh Summer 05:24
5. Beyond Life's Scenery 04:35
6. The Lucid Door 04:51
7. Led Astray 04:37
8. Winterborn 77 05:36
9. Sirens of the Seven Seas 05:12
Rok wydania: 2009
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Ailyn - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe, perkusja
Nine Destitnies and a Downfall wywołało w większej części niesmak, głównie swoją nachalną radiowością i bardzo przeciętną wokalistką, która pożegnała się z zespołem niedługo po wydaniu albumu.
Wybór padł na uczestniczkę hiszpańskiej edycji X Factor Pilar María Del Carmen Mónica Giménez García i w 2008 roku Ailyn stałą się oficjalną częścią SIRENIA i można ją było usłyszeć 23 stycznia 2009 roku na płycie wydanej nakładem Nuclear Blast.
Ailyn ma bardzo delikatny głos, może nawet aż za bardzo, przez co muzyka SIRENIA straciła swój pazur. Zmiany było słychać już na płycie poprzedniej, ale Ailyn jest w stanie te kompozycje bardziej przebojowe w stylu KATRIA czy WITHIN TEMPTATION poprowadzić, co można usłyszeć w Lost in Life.
Veland tym razem wydaje się być bardziej w tyle i jest raczej dodatkiem i urozmaiceniem dla muzyki. W bardzo dobrym The Path To Decay jego rola wokalna jest raczej marginalna i postanowił się skupić na dalszych planach. Może to i lepiej, bo niektóre jego partie wydają się być trochę poniżej oczekiwań. Jeśli chodzi o aranżacje, to chyba najlepsza płyta pod tym względem jak do tej pory. Chóry i orkiestracje są wspaniale zrealizowane i dobrze przemyślane, skrzypce w The Mind Maelstrom bardzo trafione i kompozycja porusza, z bardzo udaną partią środkową. Może poza Velandem, który śpiewa średnio. The Seventh Summer mogło być mocniej zaśpiewane, wstęp Beyond Life's Scenery irytuje i to jest jedna z tych kompozycji, w których wokalistka wypada naprawdę tragicznie. Sam utwór niestety też nie jest zbyt interesujący. Bardzo ładnie rozplanowany jest za to Led Astray z subtelnymi samplami i perfekcyjnie wpasowanymi orkiestracjami oraz świetnymi partiami klawiszowymi Velanda, podobnie Winterborn 77, który może jednak jest lekko zbyt przerysowany.
Na zakończenie typowo gotycki Sirens of the Seven Seas, w którym gościnnie zaśpiewał nieżyjący już Jan Kenneth Barkved. Bardzo przyjemne zakończenie, które definiuje styl SIRENIA, urozmaicając to delikatnymi wtrąceniami TRISTANIA.
Produkcja tym razem jest bez zarzutu i Tue Madsen odkupił swoje winy. Mocna gitara, cofnięta perkusja celem ukrycia automatu, delikatnie zaznaczone klawisze, pulsujący bas i najmocniejsze chóry. Brzmi to świetnie.
Największe wątpliwości wzbudza tutaj Ailyn, która śpiewa dobrze, momentami jednak brzmi, jakby za bardzo się starała, szczególnie kiedy próbuje modern talking. W tych momentach brzmi tragicznie i kompletnie oderwana od muzyki. Ogólnie płyta bezpieczna i bez wielu niespodzianek, ale może to i lepiej.
Veland tutaj jest raczej oszczędny, ale odrobił to sobie w roku następnym na swoim wybornym, solowym albumie MORTEMIA, niestety jedynym. Może po prostu lepsze pomysły przeniósł tam.
Na pewno nie na kolejny album SIRENIA.
Ocena: 7.8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - The Enigma of Life (2011)
Tracklista:
1. The End of It All 04:31
2. Fallen Angel 03:59
3. All My Dreams 04:42
4. This Darkness 04:00
5. The Twilight in Your Eyes 04:00
6. Winter Land 03:55
7. A Seaside Serenade 05:53
8. Darkened Days to Come 04:22
9. Coming Down 04:38
10. This Lonely Lake 03:33
11. Fading Star 04:46
12. The Enigma of Life 06:16
13. Oscura realidad 04:31
Rok wydania: 2011
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Ailyn - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe, perkusja
MORTEMIA to był bardzo udany album solowy Velanda, gdzie wykorzystane zostały doświadczenia TRISTANIA i SIRENIA, nadając im nowy wydźwięk.
Od tej płyty minął zaledwie rok i 21 stycznia 2011 wydany został kolejny album SIRENIA, The Enigma of Life. Bez niespodzianek i w tym samym składzie.
Chyba wszystkie najlepsze pomysły zostały wykorzystane w MORTEMIA, bo większość utworów na tym albumie to znów tania przebojowość i powrót do muzycznej bylejakości Nine Destinies and a Downfall. The End of it All to dobry początek, ale Fallen Angel to już niestety powrót do okrutnej komercjalizacji głównego nurtu radiowego, bardzo męczącej i przewidywalnej. Chóry jakoś bronią All My Dreams i This Darkness, gdzie przy okazji Ailyn nie brzmi płasko i słychać, że się stara, czego nie można powiedzieć o ospałym The Twilight in Your Eyes. Winter Land zaczyna się ładnie i obiecująco, jednak w refrenie to niestety wszystko leży i takie rzeczy VISIONS OF ATLANTIS i EDENBRIDGE grały lepiej.
A Seaside Serenade to bezpieczne nawiązanie do TRISTANIA, są i naleciałości regularnego gothic w Darkened Days to Come. Chóry i orkiestracje w tej kompozycji są na poziomie mistrzowskim i szkoda, że refren jest taki przeciętny. Coming Down jest utrzymany w bardzo podobnej stylistyce.
Bardzo to wszystko monotonne, w jednym tempie i This Lonely Lake to w ogóle nie pomaga. Fading Star jest dobre i udane, ale to tylko powrót do grania z debiutu i posiłkowanie się rozwiązaniami już używanymi w TRISTANIA. W końcu jest prawidłowe wkomponowanie chórów w to wszystko, które są czymś więcej niż tylko krótkim przerywnikiem i zapychaczem. Jedna z niewielu kompozycji, gdzie są one motorem i nieodłącznym elementem, a nie dodatkiem.
The Enigma of Life to kolejna nudna ballada, która uwypukla i definiuje wszystkie problemy tej płyty. Od Ailyn w gorszej formie, braku pomysłu na refreny, po chóry, które nie wydają się być integralną częścią.
Kulminacja wszystkich problemów.
Mika Jussila odpowiada tutaj za mastering i brzmi to dobrze, ale bardzo bezpiecznie i brzmi to jak kolejna płyta Finnvox Studios. Nie ma w tym nic złego, ale Jussila zrobił debiut SIRENIA lepiej.
Veland chyba za bardzo się pospieszył z tym albumem i stworzył materiał, który głównie musi dźwignąć Ailyn i to był błąd. Wyszła płyta bardzo monotonna i bezpieczna, przy tym nierówna, bo kilka dobrych pomysłów jest.
Jest lepiej niż na Nine Destinies and a Downfall, ale żeby to osiągnąć nie trzeba było wiele i znaczy niewiele.
Ocena: 4.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - Perils of the Deep Blue (2013)
Tracklista:
1. Ducere Me in Lucem 03:33
2. Seven Widows Weep 06:57
3. My Destiny Coming to Pass 05:16
4. Ditt endelikt 06:10
5. Cold Caress 05:57
6. Darkling 05:35
7. Decadence 04:58
8. Stille kom døden 12:42
9. The Funeral March 05:34
10. Profound Scars 06:09
11. A Blizzard Is Storming 04:53
Rok wydania: 2013
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Ailyn - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe, perkusja
The Enigma of Life to był album nieudany niemal pod każdym względem, nastawiony bardzo mocno na komercjalizację, co odbiło się zespołowi czkawką, bo nie taki jest ich target.
Veland tym razem postanowił się skupić w pełni na SIRENIA i 28 czerwca 2013 pojawił się kolejny album, ostatni nakładem Nuclear Blast, w niezmienionym składzie.
Veland mówił w wywiadach, że ten album był tworzony już w trakcie przygotowań do The Enigma of Life, co tylko świadczy o tym, że nawet on wiedział, że to nie był album, który spełni oczekiwania. Ailyn w tym czasie postanowiła poprawić się w śpiewie i ćwiczyła z chórem norweskim w ramach przygotowań.
Oczywiście początkowo można było to traktować jak zwykły marketing po nieudanej płycie, który łatwo będzie można zweryfikować po premierze.
To zdumiewające, jak zespół ewoluował po krytyce. Chóry tym razem są ostoją kompozycji, tak jak orkiestracje i są one zrealizowane fenomenalnie. Może Ducere Me in Lucem nie wzbudza początkowo zbyt wielkiego zaufania, ale Seven Widows Weep to 7 minut wysokiej klasy symfonicznego metalu z genialną melodią, orkiestrą i Velandem w końcu będącym w formie i nie straszącym. Ailyn również nie ma co szczędzić pochwał i słychać, jak długą drogę przeszła i jak wspaniale śpiewa w Seven Widows Weep i nawet w bardziej kojących momentach nie brzmi ani sztucznie, ani nachalnie jak na płytach poprzednich.
No i są klasyczne klawisze Velanda. MOC!
Trudno się nie nachwalić takiego albumu, kiedy jest niemal killer za killerem i My Destiny Coming to Pass niszczy. Co za zmiana! Tym razem orkiestra i chór nie są tylko dodatkiem i jest to poprowadzone fenomenalnie. Ditt Endelitk to typowy gothic metal, jego geniusz jednak polega na tym, że jest przebojowy bez nachalności. To już coś.
Wolę jednak miażdżenie chórami i chłodem morskich fal jak w Cold Caress z dość bogatym planem klawiszowym. Może i jest powrót do TRISTANIA przemieszanego z SIRENIA, ale tak bogatych aranżacji nie było i podobnie jak Darkling, słucha się z zaciekawieniem. Fanem tak prostych i przebojowych kompozycji jak Decadence, gdzie idą bardziej w stronę WITHIN TEMPTATION nie jestem, bo to nie te melodie i siła tego zespołu tkwi w chórach, a nie syntezatorach.
Stille kom døden to punk kulminacyjny tego albumu, nawiązujący swoją oszczędnością do czasów TRISTANIA i czuć tutaj smutek i chłód fal. 13 minut to jednak za długo i kilka świetnych pomysłów przeplata się z przeciętnymi i lepiej by to brzmiało, gdyby zrobili z tego 2-3 kompozycje, zamiast robić niepotrzebne nawiązania do SATURNUS.
I w tym momencie zaczyna się problem tego albumu, bo o ile The Funeral March jest bardzo dobry, to Profound Scars mimo swojego solidnego wykonania zaczyna męczyć i pokazuje, jak ważne jest umiejscowienie utworów. Po takich 13 minutach powinna być albo ballada, albo powinien to być środek albumu, nie prawie koniec. Tym bardziej, kiedy to brzmi jak zakończenie.
Kończący album A Blizzard is Storming udany, ale równie dobrze mogło go nie być. Albo można było zrezygnować z kolosa.
SIRENIA przeszła długą drogę, Ailyn prawdopodobnie najtrudniejszą, ale dzięki temu album zyskuje. Jest w końcu bardzo dobrze zaśpiewany materiał, prawdopodobnie najlepiej od czasów debiutu i też najciekawsze kompozycje i szkoda, że tak niefortunnie została ich kolejność ułożona. 70 minut muzyki to jednak dużo i staranne planowanie jest bardzo ważne.
Veland śpiewa jak w MORTEMIA i nie zawiódł i nie tylko jako wokalista, ale i kompozytor. Może i są drobne potknięcia, ale to i tak równo zagrany materiał z ciekawymi melodiami i dobrze podkreślonymi przez chóry refrenami, bogato przyozdobiony orkiestracjami. Czyli jest to, czego na poprzednich płytach momentami brakowało.
SIRENIA przerodziła się z obiecującego, dobrego zespołu w grupę wartą uwagi, udowadniając tym samym, jak istotna jest krytyka i jej przyjęcie do wiadomości.
Ocena: 8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - The Seventh Life Path (2015)
Tracklista:
1. Seti 02:05
2. Serpent 06:31
3. Once My Light 07:21
4. Elixir 05:45
5. Sons of the North 08:16
6. Earendel 06:14
7. Concealed Disdain 06:11
8. Insania 06:39
9. Contemptuous Quietus 06:29
10. The Silver Eye 07:29
11. Tragedienne 04:54
12. Tragica ("Tragedienne" Spanish version) 04:54
Rok wydania: 2015
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Ailyn - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe, perkusja
Kiedy TRISTANIA zniknęła i postanowiła pozostać w cieniu, w 2015 roku, ponownie po dwóch latach powróciła SIRENIA z nowym materiałem, jednocześnie powracając do wytwórni Napalm Records.
Wydań było wiele, najważniejsze jednak zostało wydane 8 maja.
Jeszcze więcej TRISTANIA, zła, ale takiego przystępnego, z nutą przebojowości Velanda, jakże charakterystyczną dla SIRENIA i jak wspaniale zrealizowanej pod niemal każdym względem w Serpent.
Kompozycje są długie i widać nawet lider zauważył problem w Stille kom døden płyty poprzedniej, co przełożyło się na długość pozostałych utworów, które rzadko schodzą poniżej czasu 6 minut. W Once My Light nawet zaskakują i wypada to znacznie lepiej od 13 minut Stille kom døden, nawet w jego najlepszych fragmentach. Bardzo dobry refren z ciekawie przemyślaną sekcją rytmiczną i może tylko szkoda, że zakończenie wypada blado. Jest i ponownie gościnny występ Joakim Næss w bardziej przebojowym Elixir i orkiestracje, jak i aranżacje robią wrażenie i wielka szkoda, że refren jest kompletnie nijaką próbą naśladowania BEFORE THE DAWN, zabrakło tutaj jednak przestrzeni i SIRENIA zmienia się w zespół niemal nierozpoznawalny, kiedy nie ma chórów, a jedynie typowo fińskie, ograne partie klawiszowe. Dlatego też wita się Sons of the North z otwartymi ramionami. Może jest w tym coś z LEAVES EYES, jednak jest to zagrane bardziej w stylu EPICA. Dramaturgii w środkowej części odmówić nie można, chociaż moim zdaniem wstawki lektorskie zupełnie nietrafione. Nie przekonuje mnie również środkowa partia Earendel i takie folklorystyczne wstawki może powinni zostawić na projekty solowe, ale solo mimo prostoty ładne.
Znacznie lepiej wypada Concealed Disdain w klasycznym dla SIRENIA stylu i wolniejszym tempem, przecinanym bogatszymi partiami automatu perkusyjnego. Insania zaczyna się wybornie, jednak tu już Veland popełnia błąd i próbuje wkroczyć na scenę EPICA i MAYAN, na co jego forma wokalna nie pozwala, a przy automacie brzmi to płasko. Bardzo dobre jest za to tło w refrenach, zaskakujące solo i śpiew Ailyn, której to jest bez wątpienia najlepsza płyta. Brzmi bardzo naturalnie, przebija się bez problemu przez chóry i mocniejsze partie oraz nie brzmi już tak popowo i nachalnie jak na płytach poprzednich. Bardzo ładny jej popis słychać w delikatnym Contemptuous Quietus z nawiązaniami do TRISTANIA i niepotrzebnym do TIAMAT.
The Sliver Eye wypada lepiej od Concealed Disdain i duet wokalny wypada znacznie lepiej, ale przejścia są zrealizowane przeciętnie, szczególnie jeśli chodzi o automat perkusyjny. Orkiestracje jak zwykle bardzo dobre, ale refren to raczej bezpieczny powrót na ubitą ziemię. Na zakończenie ballada w stylu NIGHTWISH przy pianinie i z początku jest boleśnie poprawnie, ale w drugiej połowie to się rozwija bardzo dobrze i zastanawia, dlaczego tak poskąpiono orkiestracji we wstępie. Koniec wspaniały i warto było czekać.
Brzmienie jest bardzo dobre, selektywne, jednocześnie za bardzo uwypukla brak perkusisty i momentami automat z Velandem w duecie wypadają średnio, momentami na granicy czytelności.
Bardzo dobry album, choć momentami trochę nierówny i wskazujący na powolne wyczerpanie pomysłów.
Ocena: 8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - Dim Days of Dolor (2016)
Tracklista:
1. Goddess of the Sea 04:41
2. Dim Days of Dolor 04:40
3. The 12th Hour 06:37
4. Treasure n' Treason 04:54
5. Cloud Nine 05:14
6. Veil of Winter 05:29
7. Ashes to Ashes 04:36
8. Elusive Sun 05:22
9. Playing with Fire 05:05
10. Fifth Column 06:02
11. Aeon's Embrace 03:55
12. Aeon's Embrace (French Version) 03:55
Rok wydania: 2016
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Emmanuelle Zoldan - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe, perkusja
W nie do końca jasnych okolicznościach, w 2016 z zespołu zostaje wyrzucona Ailyn, która zostaje szybko zastąpiona przez Emmanuelle Zoldan, która w SIRENIA była gościem od 2004 roku.
Na album nie trzeba było czekać i już 11 listopada tego samego roku można było usłyszeć nową wokalistkę.
Płyta tym razem bardziej w stylu BATTLELORE, LEAVES' EYES, może i coś z wyniesionych przez Zoldan doświadczeń TURISAS, co słychać już w podniosłym Goddess of the Sea, dobrym, ale bezpiecznym. Veland wokalnie znów jest raczej tylko dodatkiem i przez większość albumu daje on szansę Zoldan zabłysnąć. Joakim ponownie jest gościem i duet w tytułowym Dim Days of Dolor, z delikatnymi naleciałościami WITHIN TEMPTATION jest bardzo ładne i jest to przebojowość delikatnie naznaczona, ze wspaniałymi orkiestracjami i ładnie w to wszystko wpasowanym głosem wokalistki.
Brak Ailyn może i jest odczuwalny, w końcu to 8 lat i 4 albumy, ale Zoldan bezproblemowo przebija się przez orkiestracje i chóry, nie ma również aż tak odczuwalnych naleciałości pop, jak miała początkowo Ailyn, a jej przejścia od i z sopranu są bardzo płynne i nie ma tutaj sztuczności. Pod tym względem, SIRENIA kroku w tył nie zaliczyła.
Veland chyba musiał zauważyć problemy albumu poprzedniego, co wpłynęło na taką zmianę repertuaru, kompozycyjnie jest on bardziej urozmaicony, są utwory szybsze, jak bardzo udany The 12th Hour, Veland też tak jakby ma bogatsze partie gitarowe, a chóry i orkiestracje, jak to w SIRENIA, są kompletnie bez zarzutu.
Tym razem jednak Veland chyba za bardzo chciał się bawić w science-fiction z klawiszami i te partie są niestety fatalne i przypominają najsłabsze albumy SIRENIA, jak środkowa partia Treasure n' Reason czy zwrotki w Cloud Nine i tylko w tych partiach Zoldan nie przekonuje, tak jak nietrafione partie lektora. Szkoda, że próbują iść w stronę REVAMP i WITHIN TEMPTATION, do których nie pasują i znacznie chętniej słucha się orkiestracji i chórów niż modernowych i niemetalowych elementów. Na plus za to wspaniałe refreny.
Obowiązkowo jest tutaj blady gothic fiński, jak na wielu płytach SIRENIA i Veil of Winter jest równie nieporywający i nudny.
Ashes to Ashes to ładny szwedzki melodyjny metal, Elusive Sun zabija orkiestracjami, ale to nic w porównaniu z Fifth Column. Idealne dopasowanie orkiestracji, które są obecne ciągle i wszędzie, a refren nie tak naiwny jak w poprawnym Playing with Fire.
Na zakończenie poprawna ballada Aeon's Embrace, dobrze zaśpiewana, ale takich ponightwishowych pianin słyszało się wiele i choćby EVERGREY pokazało, że z taką muzyką można pójść dalej.
Zmiana za mixerem i tym razem Veland jest tylko producentem i inżynierem, a pełną swobodę dostał Jacob Hansen. Mistrzowskie i żadna płyta SIRENIA poza debiutem nie brzmiała lepiej. Świetna selektywność, bez zatracenia tożsamości zespołu, co Hansenowi czasami się zdarza i płyty brzmią podobnie. Tutaj słychać, że wyniósł doświadczenia z EPICA, ale świetnie ukrył automat perkusyjny.
Veland obecny więcej gitarowo, mniej wokalnie i może to lepiej, bo dzięki temu kompozycje wydają się być mniej jednostajne i bardziej różnorodne. Szkoda tylko, że momentami partie klawiszowe są kompletnie nijakie, nawet irytujące.
Ogólnie najrówniejszy album SIRENIA, na którym słabych momentów jest mało, a jest bardzo dobra muzyka, momentami zaskakująca.
Ocena: 8.3/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - Arcane Astral Aeons (2018)
Tracklista:
1. In Styx Embrace 06:00
2. Into the Night 04:40
3. Love like Cyanide 05:49
4. Desire 05:15
5. Asphyxia 05:37
6. Queen of Lies 03:55
7. Nos heures sombres 04:30
8. The Voyage 05:10
9. Aerodyne 04:40
10. The Twilight Hour 04:04
11. Glowing Embers 05:32
12. Love like Cyanide (edit) 04:06
Rok wydania: 2018
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Emmanuelle Zoldan - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe, perkusja
Jan Erik Soltvedt - gitara (5, 8)
Nils Courbaron - gitara (1, 2, 10)
SIRENIA to już uznana marka i nie trzeba było czekać długo na kolejny album, który w poszerzonym o dwóch gitarzystów składzie, został wydany nakładem Napalm Records 26 października 2018 roku.
Niby nowi gitarzyści zagrali tylko w połowie kompozycji, ale jak znaczącą różnicę robią i ile wnoszą do muzyki słychać już we wspaniałym Into the Night. Dla to ogromny krok naprzód, przyozdobione bardzo dobrym solem gitarowym, przebojowym refrenem i jak na zespół sporym przyspieszeniem.
Oczywiście otwierającemu In Styx Embrace brakuje niewiele, ale dużo tutaj EPICA. Niby Veland delikatnie próbował romansować ze stylistyką AMARANTHE, jednak konkretną, oficjalną i niezaprzeczalną próbą jest Love Like Cyanide, przynajmniej w refrenach i na początku. Poza nimi jednak utwór udany, z gościnnym występem Yannisa Papadopoulosa, którego jest mało i jego forma jest może tutaj nieco poniżej oczekiwań. WITHIN TEMPTATION w Desire, z fatalnymi partiami syntezatorów i tutaj niestety nie wyróżniają się niczym i z tym samym problemem zmagają się Asphyxia i Nos Heures Sombres, które nie mają zbyt ciekawych i porywających refrenów. W tym stylu da zagrać się ciekawiej, co pokazuje Queen of Lies z motywem ancient i prostym refrenem, w którym ocierają się o styl IGNEA. W The Voyage niestety nie ma nic poza chórami w partii środkowej i to jest powolny, usypiający utwór jakich wiele w tym gatunku, które BATTLELORE grało lepiej.
Aerodyne to gościnny występ wieloletniego gościa i byłego już członka TRISTANIA, Østena V. Bergøya, ale jest to występ bardzo skromny i nawiązanie do byłego zespołu Velanda, który od lat już się nie udziela jest dość oczywiste. Szwedzkie tempa The Twilight Hour dość jasne, ale to już jest zjadanie własnego ogona, tak jak Glowing Embers to podgryzanie EPICA.
Jacob Hansen nie zawiódł i tym razem, brzmienie jest podobne do tego, co można było usłyszeć poprzednio i nie ma się do czego przyczepić. Profesjonalna, ładnie opakowana robota, jakiej należało oczekiwać.
Kompozycyjnie niestety jest to najbardziej nierówna płyta SIRENIA i kompozycje bardzo dobre przeplatają się z bardzo słabymi albo kompletnie bez ikry.
To, co jest tutaj nowe jest dobre, ale zjadanie własnego ogona jest bardzo słyszalne.
Kto by pomyślał, że okładka tak perfekcyjnie może oddać treść albumu, i to nie tylko o ograniczoną drogę, która zmierza donikąd, poza końcem pomostu.
Ocena: 7.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - Riddles, Ruins & Revelations (2021)
Tracklista:
1. Addiction No. 1 04:03
2. Towards an Early Grave 05:27
3. Into Infinity 04:41
4. Passing Seasons 04:43
5. We Come to Ruins 05:12
6. Downwards Spiral 05:55
7. Beneath the Midnight Sun 04:43
8. The Timeless Waning 04:04
9. December Snow 05:20
10. This Curse of Mine 04:18
11. Voyage Voyage (Desireless cover) 04:18
Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Emmanuelle Zoldan - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Nils Courbaron - gitara
Michael Brush - perkusja
Po 20 latach działalności, SIRENIA się rozrosła i Veland podjął decyzję, aby zespół rozbudować i ostatecznie Courbaron został oficjalnie gitarzystą zespołu, a nowym perkusistą znany z MAGIC KINGDOM Michael Brush.
Ponownie Napalm Records, które wyznaczyło premierę na 12 lutego 2021 roku.
No cóż. To już 10 album zespołu i SIRENIA można dołożyć do nurtu zespół, które uległy AMARANTHE i DYNAZTY, ale poziomem najlepszych kompozycji tutaj niestety nie dorównują. Skład niby się zmienił i żywy perkusista wnosi trochę więcej niż automat, Brush bez wątpienia ma talent, ale nie ma tutaj zbyt wielkiego pola do popisu. To samo można powiedzieć o Curbaronie, chociaż czasami zagra ładne solo, jak w Towards an Early Grave, najgorsze jednak są fascynacje Velanda samplami i disco. One są równie frustrujące i irytujące jak w najgorszych kompozycjach AMARANTHE, czasami to nawet nie brzmi jak metal i zastanawia, co dokładnie przyświecało zespołowi w Into Infinity. Może podkład do jakiejś gry komputerowej?
Passing Seasons to nic nowego dla SIRENIA, są tutaj echa EPICA i jest to całkiem przyjemne, szczególnie fantastyczne chóry i bardzo dobry śpiew Zoldan, ale najgorsze są tutaj klawisze i sample. Próba kopiowania MYRATH w We Come To Ruins nie mogła być bardziej oczywista i trudno tutaj krytykować sprawdzoną już melodię, ale za to można się przyczepić do standardowych, fatalnych sampli. Dalej są niezbyt odważne i nudne próby naśladowania KERION i trudno zrozumieć, dlaczego zespoły w ogóle próbują. Kopiując tę stylistykę tylko częściowo bez brzmienia sztucznie i frustrująco jest bardzo trudno i ten album to jest tego dowód. Okrakiem stają pomiędzy KERION a TRISTANIA i AMARANTHE w Beneath the Midnight Sun i brzmi to koszmarnie. To samo można powiedzieć o bardzo ogranym i wyświechtanym już nawet przez AMARANTHE The Timeless Waning, chociaż to łatwiej przetrawić. December Snow to nic więcej jak tylko poprawność i już można zacząć się niecierpliwić, bo kilera tutaj nie ma, a została do końca tylko jedna kompozycja, a cierpliwość zaczyna się kończyć.
No i jest This Curse of Mine, w końcu jakaś kompozycja, w której sample są na dalszym planie, a na głównym gitara i perkusja. Tutaj zespół brzmi bardzo dobrze kiedy nie ma sampli, wtrącenia basu są świetne, Zoland śpiewa z pasją i nie usypia, Courbaron też gra jakoś ciekawiej, a Brush odżywa, bo może zagrać coś więcej i trochę pobawić się zestawem, zamiast go opukiwać z rozczarowaniem. Może i nie zabijają tutaj oryginalnością, ale za to wykonaniem jak najbardziej. Jaka szkoda, że cały album nie jest właśnie zagrany w takim stylu.
Niby widok Voyage Voyage na trackliście powinien przygotować na taką, a nie inną zawartość, ale jednak miało się nadzieję na muzykę metalową. Taką dobrą.
Tym razem za realizację odpowiada osobiście i w całości Morten Veland i jest to poprawne brzmienie, ale bez blasku i dopieszczenia, jakie dawał Jacob Hansen, Endre Kirkesola czy Mika Jussila. Brzmienie adekwatne do muzyki - bez wyrazu.
SIRENIA kompletnie się pogubiła. Słychać, że jakiś pomysł i serce jeszcze jest, bo nie wszystkie kompozycje są tutaj złe, są nawet przebłysk w postaci This Curse of Mine, ogólnie jednak można odnieść wrażenie, że to jest eksperymentalna płyta i przy tym nieco nadęta, próbująca uchodzić za przecieranie szlaków, kiedy tak naprawdę tego nie robi, a powtarza jedynie to, co we Francji jest już od lat. Do tego ze skutkiem dość mizernym.
Courbanowi jak i Brushowi nie można tutaj niczego zarzucić, bo zagrali swoje partie bardzo dobrze, nawet kiedy nie mieli okazji pokazać pełni swoich możliwości, ale ich starania idą na marne fatalnymi samplami Velanda, który widać aż za bardzo zafascynował się AMARANTHE, i to niestety już z tego słabszego okresu.
Ponownie okładka bardzo wymowna, i wokół zgliszczy jest tylko śmierć, zwiastująca koniec, zapoczątkowany już na płycie poprzedniej.
Czy to jednak koniec?
Jeśli zespół nie porzuci sampli i albo nie powróci do muzyki SIRENIA, albo nie zagra płyty lepszej od AMARANTHE, to może to być prawdopodobne, bo KERION na pewno nie zastąpią, tak jak innych zespołów francuskich.
Ja bym wolał usłyszeć kolejne The Seventh Life Path czy Dim Days of Dolor i ich odejście to by była strata dla sceny, tylko czy Veland jest jeszcze w stanie taką muzykę z siebie wykrzesać?
Ocena: 5.7/10
SteelHammer
Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Napalm Records.
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:971
Sirenia - 1977 (2023)
Tracklista:
1. Deadlight 04:54
2. Wintry Heart 04:03
3. Nomadic 04:27
4. The Setting Darkness 04:46
5. A Thousand Scars 05:55
6. Fading to the Deepest Black 03:35
7. Oceans Away 05:02
8. Dopamine 04:30
9. Delirium 04:03
10. Timeless Desolation 03:36
11. Twist in My Sobriety (Tanita Tikaram cover) 04:09
Rok wydania: 2023
Gatunek: Symphonic Gothic Metal
Kraj: Norwegia
Skład:
Emmanuelle Zoldan - śpiew
Morten Veland - śpiew, gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Nils Courbaron - gitara
Michael Brush - perkusja
Obeszło się bez zmian w składzie i jedenasty już album SIRENIA zostanie wydany przez Napalm Records 26 maja 2023 roku.
Poprzedni LP to był wręcz wzorowy przykład przeciętniactwa i ścigania trendów, w którym słychać było nie tylko desperację, ale kompletny brak zrozumienia, od aranżacji po brzmienie.
Tym razem SIRENIA na szczęście wyhamowała jeśli chodzi o sample i elementy modern. Te ograniczają się do dodatków i nadania klimatu, co słychać w eleganckim i prostym Deadlight, w którym gdzieś daleko jest tutaj LACUNA COIL. Tym razem jednak jest SIRENIA, która gra momentami gothic metal przebojowy, z kręgów KATRA czy WITHIN TEMPTATION bez kiczowatości BATTLE BEAST, a czasami jest klasyczna SIRENIA w formie co najwyżej delikatnie odświeżonej, ale bez ekscesów poprzedniego LP. Dobrze wypada Wintry Heart i bardziej energiczny, typowo szwedzki Nomadic. Styl, który wypromowały BLOODBOUND i SABATON i słucha się tego dobrze.
Nils Courbaron może nie gra tutaj wyjątkowo dużo, ale jak już gra, to jest to zadowalające jak w Nomadic, choć nie należy traktować tego jak wyznacznika, bo to jego najdłuższy i najlepszy występ. Brush też jest żywszy i tutaj grają lepiej niż na całym albumie poprzednim. Dobrze grają w rytmicznym SABATONowym A Thousand Scars, bardzo dobry jest też Fading to the Deepest Black, bardziej progresywny, nostalgiczny i chwytający klimatem oraz szwedzkim chłodem. W każdej wersji Emmanuelle Zoldan sprawdza się tutaj znakomicie i najlepiej zaśpiewany przez nią LP w dyskografii i prezentuje tutaj szeroki wachlarz emocji, co słychać w pięknym, symfonicznym Oceans Away i te bardziej klasyczne, tradycyjne kompozycje są na tym albumie najlepsze. Zabawy z elektroniką są dobre, ale najlepszy jest kompromis, jaki prezentują w Dopamine z bardzo dobrym refrenem, a samplami jedynie ubogacającymi plany dalsze.
Delirium to typowe zniszczenie w stylu Velanda, klasyczna SIRENIA w najlepszej formie. Na takie killery się czeka. Timeless Desolation to gatunkowa klasyka i regiony, do których SIRENIA przyzwyczaiła i to dobre zakończenie głównej zawartości.
Cover klasyka Twist in My Sobriety wyszedł dobrze, ale należy to traktować jako ciekawostkę. Gdyby cały album był w takim stylu, to by za bardzo nie było o czym pisać.
Brzmienie klasyczne dla gatunku i dopracowane, ale nad tym pracował Herr Krauss w swoim studio we Francji i nadał tutaj elegancji i selektywności, której poprzednio zabrakło. Słucha się tego dobrze i osobny plan klawiszowy jest tutaj na plus.
Riddles, Ruins & Revelations pozostawił po sobie niesmak i zastanawiałem się, czy jeszcze coś dobrego z SIRENIA wyjdzie.
Niemal wszystko, co do czego miałem poważne zastrzeżenia zniknęło i został nagrany album równy i spójny, może prosty, nie przecierający nowych szlaków, ale z dobrymi melodiami i refrenami, a to się liczy.
Krok w dobrą stronę i czapki z głów. Rok urodzenia Velanda okazał się tutaj szczęśliwy i może być dumny.
Pozostaje życzyć więcej takich albumów.
Ocena: 8.2/10
SteelHammer
Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Napalm Records.
|