Mantric Momentum
#1
Mantric Momentum - Trial By Fire (2022)

[Obrazek: NDYtMzExMi5qcGVn.jpeg]

Tracklista:
1. Tabula Rasa 01:40     
2. Course of Fate 04:54     
3. In the Heart of the Broken 04:26     
4. New Horizon 05:35     
5. Fighter 05:02     
6. Trial by Fire 05:58     
7. Final Warning 05:06     
8. Carry Me 05:33     
9. In the Eye of the Hurricane 04:27     
10. Writing on the Wall 05:43     
11. Diamond 08:07     
12. (I'll Never Be) Maria Magdalena 04:48

Rok wydania: 2022
Gatunek: Melodic Metal/Rock
Kraj: Norwegia

Skład:
Terje Harøy - śpiew
Christer Harøy - gitara, bas, perkusja


Bracia Harøy spotkali się ponownie w jednym zespole i sporo lat minęło od ich wspólnego występu z mało znanego i raczej średnio udanego CROSSNAIL (znanego wcześniej jako TEODOR TUFF).
O dziwo MANTRIC MOMENTUM istnieje od 2011 roku i przewijało się przez niego wiele sław, jak znakomity Yannis Papadopoulos i pomagał nawet znany producent Jacob Hansen. Długo i w bólach, ale w końcu 11 listopada 2022 roku album został wydany przez Frontiers Records.

MANTRIC MOMENTUM na swoim debiucie postawił na muzykę bardzo bezbarwną, bez tożsamości i masową, bardzo komercyjną, ale bez wizji i konceptu, jak taki album ma wyglądać. Wyszło niespójnie, nijako i bez wykorzystania walorów głosowych Terje Harøy'a, który przecież porywał swoim głosem na PYRAMAZE, przenosząc słuchacza do krainy zadumy i nostalgii. Tymczasem tutaj wraca do swojej rockowej nuty z TEODOR TUFF i CROSSNAIL i nie przekonuje w żaden sposób i śpiewa niemal tak samo, jak w PYRAMAZE, ale z jakby mniejszym zaangażowaniem. Ma głos, ale to głos progresywny i nostalgiczny, stworzony do wielkich rzeczy PYRAMAZE i EVERGREY, a nie prostego rocka radiowego i komercyjnego pokroju In The Heart of the Broken.
Wszystkie błędy TEODOR TUFF zostały tutaj powtórzone, od przewidywalnych i ogranych motywów muzycznych, po niezbyt ambitne aranżacje i proste melodie. Faktem jest, że Frontiers specjalizuje się w ostatnich latach w muzyce określanej jako "melodic heavy metal" i ma wiele sukcesów na swoim koncie, jak chociażby genialny BROTHER AGAINST BROTHER, ROBLEDO, NASSON i kilku innych. Tutaj wizja niby jest podobna, ale wokalnie zostało to dobrane zupełnie nieadekwatnie i tylko bardzo ogranicza Harøya, któremu przecież nie brakuje ekspresji, a brzmi tutaj bardzo jednowymiarowo i jak każdy...
Christer Harøy to gitarzysta dobry, co można usłyszeć w DIVIDED MULTITUDE, ale ta muzyka z progresywną nie ma zbyt wiele wspólnego poza symfonicznym wstępem, nagranym gościnnie przez Magnusa Karlssona. Są tutaj goście, ale niewiele oni wnoszą do tej muzyki, może nawet trochę z żalem przyznać, że kilka sol na tym albumie zagrał Jimmy Hedlund z FALCONER, który tutaj nie zaprezentował sobą niczego ciekawego.
In the Heart of the Broken to właśnie dobry przykład melodic heavy bez przytupu i mocy, jaka obezwładniała w ROBLEDO, a której tutaj zabrakło i została zastąpiona przez wygładzony produkt. Course of Fate wyróżnia się na pewno, bo to bardziej progressive metalowe granie gdzieś w okolicach VOYAGER i to jedyny taki przebłysk synkretyzmu, kompletnie niezrozumiałego i wyróżniającego się. Może Final Warning można uznać za poprawne w granicach power rocka, ale Fighter i Carry Me to naprawdę uboga i nieudana próba gry w stylu LEVERAGE, w którym zabrakło zdecydowania, melodii i ostrych jak brzytwa gitar, które by konsekwentnie wygrywały przebojowe melodie. Jeśli dopatrywać się jakichś pozytywów, to może (I'll Never Be) Maria Magdalena, bo to jest ten jeden raz, kiedy skandynawski metal grają dobrze i nawet jeśli to przewidywalne granie z nurtu KATRA, AMARANTHE i SINERGY, to jest to przyjemne, nawet udane i może jedyne, do czego warto tutaj wracać.

Produkcja bardzo komercyjna i niedopasowana do muzyki, z delikatną i rozmytą sekcją rytmiczną, ale sprawiająca, że Terje Harøy nie brzmi tak, jak powinien i można momentami odnieść wrażenie, że został sztucznie wysunięty na pierwszy plan. Podobno za sound po wieloletniej znajomości odpowiada Jacob Hansen, ale chyba lepiej uznać, że to tylko plotka.
Dziwny marketing, który obiecywał progressive metal PYRAMAZE i classic US metal, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością i bardziej to przypomina średnio udany album Jani Liimatainena z tego roku, równie bezbarwny i do określonego, komercyjnego grona odbiorców i chyba tylko takim osobom ten album się spodoba.
Zwykła, poprawna płyta, którą muzycy chcieli zagrać, ale o wartości dla sztuki znikomej. Takie rzeczy lepiej grać w domowym zaciszu dla rozrywki i MANTRIC MOMENTUM może powinien był pozostać tylko ciekawostką z paroma singlami?


Ocena: 5.5/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości